-
Paradoks niewoli
(Łk 1, 39-56)
Będąc z rocznika Władimira Putina (o
ile prawdą jest, że urodził się w 1952
roku)
i dorastając w socrealistycznej Polsce,
w cieniu obozu dwóch totalitaryzmów
w Jaworznie, miałem głębokie pragnienie
bycia prawdziwie wolnym człowiekiem.
Jedyną taką przestrzeń znalazłem w Kościele
Katolickim. To znakomite doświadczenie
wolności oferowanej mi przez Kościół,
pogłębiało się na drodze do kapłaństwa i
to pod
okiem rektora seminarium ks. Franciszka
Macharskiego, oraz ówczesnego
metropolity,
bpa Karola Wojtyły. Wolność w posłuszeństwie
kapłańskim ugruntował we mnie
św. Maksymilian Maria Kolbe, którego
początkowo nie cierpiałem, a to z powodu
małej
mojej wiedzy i niektórych kaznodziejów.
To, co mnie w ówczesnym polskim Kościele
wkurzało, to zachęta do oddania się w
niewolę Najświętszej Maryi Panny. Choć starałem
się intelektualnie zrozumieć, o co
chodzi,
to jednak termin
„niewola” mnie po prostu irytował.
Tymczasem Matka Jezusa ma swoje
wychowawcze metody. Pewnie
to za Jej sprawą,
w
ubiegłym roku odpowiadałem za nowennę na
Jasnej Górze, przed Uroczystością
Najświętszej Maryi Panny
Częstochowskiej. Uważam to za największy
zaszczyt, jaki
mnie w
życiu spotkał. Codzienne rano o godz.
6.00 odprawiałem Mszę św. w Kaplicy
Cudownego
Obrazu. Ta przestrzeń i ten Maryjny
wizerunek otoczony modlitwą
milionów
Polaków i wiernych z całego świata,
szczególnie w te dni robił na mnie
gigantyczne wrażenie. I tak na początku
nowenny, pewnego poranka, kiedy
klęczałem
przed
ołtarzem, przy rozlegających się
fanfarach i powoli odsłaniającym się Jej
wizerunku,
w mojej
głowie pojawiła się myśl, która zmieniła
moje życie: Lucjan oddaj świadomie
Jej,
Matce Jezusa i twojej Matce, swoją
wolność. Ona ją przyjmie i odda ci z
powrotem.
Nic
nie stracisz, a zyskasz Ją – Maryję i
Jezusa, bo oni są zawsze razem. Tej
wolności
już
nikt ci nie odbierze!
I na to odkrycie trzeba było tyle lat. Tak
jest nieraz w naszym życiu, że
najdłuższa
droga wiedzie z intelektu do serca.
Ks. Lucjan Bielas
Przez wiele lat unikałem pewnej kobiety
(Łk 12, 49-53)
Jezus, który w swym nauczaniu
nawołuje do przebaczenia, do jedności i
pokoju, dzisiaj jakby sam sobie przeczy,
wypowiadając do swoich uczniów słowa,
które zarówno wtedy, jak i dzisiaj
szokowały i szokują:
Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i
jakże pragnę, ażeby już zapłonął.
Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi
pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam.
Ten zapowiadany przez
Jezusa rozłam pójdzie tak głęboko, że
przetnie najtrwalsze więzy, nawet te
naturalne, więzy krwi. Jako
ludzie myślący doskonale zdajemy sobie
sprawę z prawdziwości słów Jezusa
dotyczących rozłamu. Jest
on widoczny w całej historii
chrześcijaństwa, a dla nas szczególnie
dotkliwy i przykry jest dzisiaj. Każde
pokolenie
i my również stawia sobie pytanie o
przyczynę tego rozłamu o ten ogień,
który Chrystus rzucił
na ziemię. Teologowie biblijni
natychmiast udzielą nam odpowiedzi, że
tu chodzi o miłość, ten boski
dar,
którego Jezus jest wcieleniem. A
ponieważ miłość zakłada wolność,
paradoksalnie niesie ze sobą podziały.
Przez wiele lat unikałem pewnej kobiety,
która ciągle jawiła się na drodze mojego
życia.
Może to odkrycie
jej wymagało właściwego czasu i bardziej
sprzyjających okoliczności. Kiedy
próbuję odczytać dzisiaj
Ewangelię o ogniu rzuconym przez Jezusa
na ziemię i o paradoksie wywołanych nim
podziałów, właśnie
ta kobieta staje się dla mnie
niezmiernie ważną postacią, dzięki
której mogę coś więcej zrozumieć.
Pytanie – czy tylko dla mnie i czy tylko
ja?
Ową kobietą jest św. Siostra Teresa
Benedykta od Krzyża – Edyta Stein
(1891-1942).
W 80 rocznicę
jej śmierci, 9 sierpnia, w katedrze w
Regensburgu, o godz. 12.00 w ramach
modlitwy Anioł Pański,
prowadzący rozważanie, zapewne jeden z
duchownych, nawiązał do wyjątkowości
Edyty Stein, i do jej w pełni
zasłużonego
tytułu, Patronki Europy. Jej życie
wpisało się w niezmiernie gorzkie strony
historii Niemiec, czasy
dominacji narodowego socjalizmu.
Przyszła na świat 12 października 1891
roku we Wrocławiu w rodzinie
żydowskiego
kupca.
Mając 14 lat i dysponując dużą
samodzielnością myślenia, odeszła od
wiary przodków i stała się świadomą
ateistką. Wybitnie uzdolniona szukała
prawdy i tak ukierunkowała swoje
wykształcenie. Kobieta – filozof,
fenomenolog,
współpracowała z Edmundem Husserlem i
Martinem Heideggerem. W intensywnym
poszukiwaniu prawdy, Bóg stawiał jej na
drodze ludzi między innymi: filozofa
Maxa Schelera, Hedwig Conrad-Martius,
małżeństwo Reinach, a przede
wszystkim św. Teresę z Avila. Jej
autobiografia, która wydawać by się
mogło, przypadkowo trafiła w ręce Edyty,
doprowadziła ją do spotkania z Jezusem.
Kiedy o świcie zakończyła lekturę,
stwierdziła: „Oto jest prawda”.
Miała wtedy 30 lat, doktorat z
filozofii, za sobą dwie złamane miłości,
nieudaną potyczkę z systemem uczelnianym
w kwestii habilitacji. Spotkała
Jezusa, który dawał jej wymagającemu
intelektowi odpowiedzi na wszystkie
pytania, i dał jej serce, które nigdy
nie zawiedzie. Spotkała też kobietę,
która,
choć w
innym czasie, lecz w podobnych
okolicznościach, okazała się niezmiernie
skuteczną właśnie przez
zjednoczenie z Chrystusem. Głęboko
zakorzeniona w sercu i w umyśle św.
Teresy z Avila świadomość:
Chrystus i ja stanowimy większość,
stawia na głowie logikę tego świata.
Edyta
Stein postanowiła przyjąć chrzest w
Kościele Katolickim. Miłość do Jezusa
była ponad bólem, jaki
musiała swą decyzją zadać matce Żydówce.
Dnia 1 stycznia 1922 roku Edyta
Stein przyjęła sakrament
chrztu, a
2 lutego – w święto Ofiarowania
Najświętszej Maryi Panny w Spirze
przystąpiła do sakramentu
bierzmowania.
W przejściu przez sakramenty święte
Pan Bóg postawił na drodze jej życia
znakomitych
kapłanów, którzy dysponując ogromną
wiedzą, a przede wszystkim czasem,
byli otwarci na pytania
zadawane
przez bardzo wymagającą uczennicę. Wśród
tych kapłanów szczególne miejsce zajął
Erich
Przywara
(1889 – 1972), jezuita pochodzący z
Katowic, jeden z najwybitniejszych
ówczesnych teologów.
W
przygotowaniu się na bycie katoliczką
zwróciła szczególną uwagę, na to, co
niedouczeni katolicy,
dokonując
aktu apostazji, wyrzucają do kosza, a
mianowicie: Pismo św., Eucharystie,
katechizm i psalmy.
Następnym
krokiem Edyty Stein było, wstąpienie do
Karmelu. Śluby wieczyste złożyła 21
kwietnia 1938 roku.
W zakonie
Bóg dał jej przestrzeń na pracę naukową,
w której wykorzystując narzędzia z
fenomenologii,
odczytywała pisma św. Tomasza z Akwinu.
I tak
dzisiaj, w Niemczech poranionych
dramatycznymi podziałami, w katedrze w
Regensburgu, z całą mocą wybrzmiało:
Żydówka, ateistka, filozof, konwertyta,
katoliczka, zakonnica i męczennica,
patronka Europy.
Siostra
Teresa Benedykta mogła, ratując swoje
życie uciec z klasztoru, przebrać się i
tak zaprzeczyć prawdzie. Tymczasem wraz
ze swoją siostrą Różą, która również
przyjęła chrzest, zginęły w Auschwitz 9
sierpnia 1942 roku.
Ta
Święta stała mi się ostatnio bardzo
bliska. Komora gazowa i krematorium
jeszcze bardziej rozpaliły ogień
miłości, który dał jej Jezus.
Ks.
Lucjan Bielas
Jak przyjąć Boga w swoim domu?
(Rdz 18, 1-10 a; Kol 1, 24-28; Łk 10,
38-42)
Dzisiejsza
liturgia czytań mówi o trzech wizytach
Boga w domu człowieka.
Pierwszy fragment pochodzi
z
Księgi Rodzaju. Bóg przychodzi w postaci
trzech gości do Abrahama, którego
wcześniej wybrał
i zawarł z nim przymierze. Możemy
dzisiaj, z perspektywy Nowego
Testamentu, dostrzec w tej trójce
mężów,
zarysowanie prawdy o Trójcy
Przenajświętszej. Abraham, choć widział
trzech przybyszów,
miał świadomość, której też dał wyraz,
że to Bóg jedyny odwiedził jego
koczownicze domostwo. Przyjął
owych trzech mężów tak, jak przyjmuje
się najbardziej godnego gościa. Ta
wizyta trwała dość długo,
albowiem w tamtych koczowniczych
warunkach przygotowanie posiłku na takim
poziomie, jak chciał
Abraham, na pewno nie trwało pięciu
minut. Bóg zostawił prezent, który
przekraczał ludzkie możliwości
gospodarzy, a mianowicie
zapowiedział, że za rok żona Abrahama
urodzi mu syna. Ta obietnica była
logicznym następstwem zawartego
przymierza z Bogiem, lecz całkowicie
wbrew ludzkiej logice – Abraham
miał
prawie 100 lat, a Sara ponad 90.
Realizacja ich obumarłych ludzkich
marzeń o potomku ukazuje
wszechmoc Boga i jest odpowiedzią na
bezgraniczne Jemu zawierzenie.
Paradoksalnie, to gościnne
przyjęcie trzech mężów przez Abrahama
prawdopodobnie w XVIII wieku przed
Chrystusem, w namiotach
pod dębami Mamre na Wyżynie Judzkiej,
zmieniło historię świata.
W ród Abrahama wpisał się sam Bóg,
przyjmując postać człowieka. Już nie
jawi się jako człowiek,
ale rodzi się człowiekiem. I tak druga
Osoba Boska – Syn Boży – Jezus Chrystus,
stał się domownikiem
człowieka.
Nie dla zabawy, nie dla grymasu
Wszechmocnego, ale aby przez dzieło
odkupienia uczynić
człowieka,
uczynić nas, domownikami Boga.
Dla wielu obecność Jezusa na ziemi jest bez
znaczenia, wielu widzi w Nim zagrożenie.
Wielu wprawdzie
legitymizuje się otwartymi drzwiami dla
Jezusa, ale nie czyni z Niego domownika.
Zapewne dla niewielu
rodzi się pytanie, jak przyjąć Go
rzeczywiście szczerze i owocnie. To
właśnie dla tych jest dzisiejsza
Ewangelia, w której Łukasz opisał odwiedziny
Jezusa w rodzinie przyjaciela Łazarza i
jego dwóch sióstr,
Marty i Marii. Reakcja Marty jest do
bólu szczera. Podobnie szczerze
zareagowała Maria. Obecność
Jezusa nie uczyniła z tego domu teatru
sztucznych postaw. Do bólu szczery Jezus
nie gani Marty, lecz
chwali Marię. Marta gromadzi dobre uczynki,
Maria zaś karmi się słowem Bożym.
Jedno i drugie jest
dobre, choć słowu Bożemu trzeba przyznać
pierwszeństwo.
Spotykamy jeszcze raz Jezusa w tym domu, ale
w zupełnie innych okolicznościach, a
mianowicie po
śmierci Łazarza. Marta odrobiła zadanie
domowe i tak bardzo zaufała słowu
Jezusa o zmartwychwstaniu,
że nie szukała i nie sprowadzała
Chrystusa, podczas choroby brata, co
byłoby zgodne z jej temperamentem.
Ten, kiedy przyszedł już po
pogrzebie Łazarza, kazał otworzyć grób
i zgodnie z jej wiarą wskrzesił Swojego
przyjaciela (por. J 11,1 – 44).
Z Chrystusem obecnym w naszych ludzkich
bolesnych doświadczeniach, można zrobić
coś jeszcze więcej.
Znakomicie ujął to uwięziony św. Paweł w
liście do Kolosan: Teraz raduję się w
cierpieniach za was
i ze swej strony dopełniam niedostatki
udręk Chrystusa w moim ciele dla dobra
Jego Ciała, którym jest
Kościół. To właśnie Chrystus
nadaje sens naszemu ludzkiemu
cierpieniu, którego tyle jest w naszych
domach. Jeśli z Nim cierpimy, jeśli
z Nim umieramy, to i z Nim
zmartwychwstaniemy do pełnego
udziału w Jego Domu.
Ks. Lucjan Bielas
Ciekawostka:
W roku 1868 z inicjatywy
archimandryty Antonina,
który to odpowiadał za rosyjską misję
prawosławną
w Jerozolimie, Rosyjski Kościół
Prawosławny zakupił grunt, na którym
znajdował się jeden z dębów
Abrahama. Miejsce to stało się miejscem
pielgrzymek prawosławnych. Pod
koniec XIX stulecia dąb
Abrahama zaczął obumierać. W 1996 pojawiły
się na nim ostatnie zielone liście. I
choć drzewo
rzeczywiście obumarło, obok pojawił się nowy
pęd.
Jak
uwolnić się od chciwości?
Droga
mnicha dla wszystkich
(Koh 1, 2; 2, 21-23; Kol
3, 1-5. 9-11; Łk 12, 13-21)
Niby wiemy, że szeroko pojęte dobra tego
świata stanowią marność. Usta mamy pełne
nawoływania
do bycia ubogim w duchu,
do bycia skromnym, do nieuganiania się
za przemijającymi wartościami.
Ostro krytykujemy
przejawy bogactwa, szczególnie rażące u
tych, którzy misję swojego życia łączą
z głoszeniem Ewangelii
ubogim. Tymczasem tak bywa najczęściej,
że najgłośniej krzyczący, najostrzej
krytykujący,
chciwością przewyższają wszystkich.
Dzisiaj do nas wszystkich Jezus kieruje
jasną przestrogę:
Uważajcie i
strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo
nawet gdy ktoś ma wszystkiego w
nadmiarze, to życie
jego nie zależy od
jego mienia. Zwrócenie uwagi na
niebezpieczeństwo wszelkiej
chciwości i pokładaniu
nadziei w tym, co
doczesne, Jezus zilustrował
przypowieścią, której niezliczone
warianty mamy w otaczającej
nas rzeczywistości.
Dlaczego więc, pomimo przestróg Jezusa,
Jego przykładu i naszej wiedzy i naszej
retoryki,
tak trudno nam samym stać
się ubogimi w duchu (por
Mt 5,3)? Wydaje się, że przyczyną tego
jest fakt, iż
chciwość jest głęboko
zakorzeniona w naszych umysłach i
naszych sercach. Ten szatański posiew
niszczy
nasze relacje, a w
konsekwencji staje się przyczyną naszej
zguby. Co więc my, zabiegani za szeroko
pojętymi
dobrami tego świata
i w nich pokładający złudną nadzieję,
możemy uczynić, aby na końcu końców nie
stanąć
przed Chrystusem
Sędzią z pustymi rękami, zatkaną gębą i
głupią miną? O ważkości problemu
świadczą
mnożące się oferty
różnych terapii mających na celu
oczyszczanie myśli, uwalnianie od traum,
wprowadzanie w medytację itp. Wiele z
nich szerokim łukiem omija Chrystusa,
natomiast celnie trafia do portfela.
Wydaje się,
że w tym współczesnym
zawirowaniu, warto sięgnąć do skarbca
Kościoła i ruszyć na przetarte i
sprawdzone
szlaki.Przed paroma
dniami z pewnym młodym filozofem,
Pawłem, poddaliśmy wstępnej analizie
regułę
św. Romualda w jej
pierwotnej wersji. Postawiliśmy sobie
pytanie, czego możemy nauczyć się
dzisiaj od
założyciela kamedułów,
jednej z najbardziej surowych form
życia zakonnego? Wielu nie ma
świadomości,
że na drogę radykalnego
ubóstwa wchodzili ludzie szukający
prawdziwej wolności, a którzy
dysponowali
gigantycznymi majątkami i
ogromną władzą. Św. Romuald (ok. 951 –
1027) był patrycjuszem z Rawenny,
a jego towarzysz,
jeszcze bardziej radykalny, św. Piotr
Orseolo (928 – 987) był dożą Wenecji.
Obydwaj
dotarli na pogranicze
Francji i Hiszpanii do opactwa
benedyktynów Saint-Michel
de Cuxa, gdzie
doża
do śmierci żył w
rekluzji, czyli dobrowolnym, całkowitym
odosobnieniu, natomiast Romuald w
Camaldoli,
wraz z uczniami dał
początek kamedułom. Powstała reguła,
była wynikiem życiowej konfrontacji
Romualda
zarówno z regułą
benedyktyńską, jak i pismami egipskich
ojców pustyni. Dzisiaj ukazuje nam,
przez swą
niezwykłą jasność, drogę,
którą warto, na miarę naszych możliwości
podążać.
I tak według św.
Romualda:
- Cela dla mnicha to
raj, który umożliwia
usunięcie z pamięci całego świata.
Poprzez fakt, że w raju kluczową
osobą jest Bóg, takie
oczyszczenie jest skuteczne, tym
bardziej, że droga do celi mnicha
wiedzie przez
Sakrament Pokuty.
Wtedy dopiero można rozpocząć kontrolę
myśli, tak, jak to czyni dobry
rybak, zwracając
uwagę na ryby.
- Jedyna droga jest
w psalmach. Romuald zachęca do
nieustannego ich powtarzania i
pogłębienia rozumienia
ich treści.
Pamiętamy, że psalmy to w dziejach
światowej literatury najbardziej
wypróbowana szkoła myślenia pozytywnego,
a ich
zwornikiem i dopełnieniem jest Jezus
Chrystus.
- Przede wszystkim
staw się w obecności Bożej z bojaźnią i
drżeniem, jak ktoś, kto stoi przed
obliczem władcy.
Dzisiaj, aż strach
mówić o takiej postawie wobec Boga,
dlatego, aż strach żyć.
- I wreszcie poczucie
zadowolenia z zależności od łaski Boga:
siedź jak pisklę, któremu jeśli
matka nie
da, bezradne jest i
nie ma nic do jedzenia. W ten
punkt znakomicie wpisuje się
Eucharystia, która stanowi
centrum życia
prawdziwie wolnego człowieka – mnicha.
Niby to jest takie oczywiste, ale tak
trudno nam
uznać, że bez Boga nic
nie możemy uczynić.
Wydaje się, że tylko
takie radykalne oczyszczanie umysłu i
serca od chciwości, czyni nas wolnymi,
a przez
to bardziej
kreatywnymi współpracownikami Stwórcy i
Odkupiciela.
Z młodym filozofem Pawłem
postanowiliśmy temat pogłębiać, mając
świadomość, że otaczający nas świat
nie będzie nam pomagał,
choć może Duch Święty jeszcze jakieś
serce odważne i umysł otwarty do nas
zechce
przyłączyć.
Ks. Lucjan Bielas
O
skuteczności modlitwy prośby uwag kilka
(Rdz 18, 20-32; Kol 2,
12-14; Łk 11, 1-13)
Wielu rezygnuje z
modlitwy albo po prostu twierdzi, że nie
ma na nią czasu, albowiem nie czują
relacji
z Bogiem, a przede
wszystkim uważają, że są niewysłuchani.
Na to zaś wielu radzi takim biedakom,
aby nie traktować
modlitwy, jako kartki papieru, na której
jest rozpisany „koncert życzeń”
do Pana Boga.
Przedkłada się Mu taką listę i pokazuje
miejsce, na którym pokorny Bóg ma
złożyć swój podpis,
najlepiej natychmiast i tak zadowolić
wnioskodawcę. Bóg z reguły nie
reaguje i zaczynają się
kłopoty. Paradoksalnie, można
przypuszczać, że gdyby proszący
był na miejscu Boga, też
by nie zadziałał. Zdecydowanie mądrzej
jest stanąć na modlitwie
z pustą kartką, ale już
podpisaną przez człowieka. Jest to wyraz
otwartości na wolę Pana Boga
i gotowości
odczytania i wypełnienia jej. Wydawałoby
się co niektórym, że sprawa jest
załatwiona, tymczasem Pan
Jezus, jak zwykle, sugeruje nam dzisiaj
trzecie wyjście. Aby je
zrozumieć,
a co za tym idzie, mądrze
z niego korzystać, Jezus uczy
podstawowej modlitwy, która będzie
zarówno
kształtowała nas jako
Jego uczniów, jak i pomagała nam w
tworzeniu właściwej relacji z Bogiem i
bliźnimi.
I tak Jezus oferuje nam
swoją obecność podczas naszej modlitwy.
To dzięki Niemu i z Nim, mogę
do Boga zwrócić się
słowami Ojcze nasz – Ojcze Jezusa i
Ojcze mój i moich braci, czyli Ojcze
nasz.
Dalej, Jezus, sugeruje
nam natręctwo podczas modlitwy,
natręctwo prośby. Niewątpliwie jest
ono
swoistego rodzaju
weryfikacją prośby. Nieustanna prośba
stanowi też swoistego rodzaju
oczyszczenie zaufania.
Jej ciągłe powtarzanie weryfikuje
prośbę, a nazywanie jej pozwala,
nie tylko na dobre jej
sprecyzowanie, ale również wywala w
proszącym wolę aktywnej współpracy
z łaską Boga.
Taki sposób
proszenia jest możliwy tylko wtedy,
kiedy to między wierzącym człowiekiem
a Bogiem jest
miłość i zaufanie.
Po trzecie, Jezus
sugeruje, że ufając w wysłuchanie
naszych próśb, nie powinniśmy oczekiwać,
że ich efekt wyskoczy,
jak z automatu, lecz: Ojciec z
nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy
Go proszą.
Można pokusić się o bardzo współczesną
parafrazę, a mianowicie, że Boski Duch,
da nam oprogramowanie,
konieczne do sprostania celom, jakie
widzimy i nazywamy w naszych
prośbach.
Tak więc owo trzecie
rozwiązanie, to takie przedstawienie
Bogu próśb, aby były
one naszą inicjatywą, a
także całkowitym zawierzeniem Jemu.
Wyraża się to w wewnętrznej
gotowości na Jego
korekty, a nawet na całkowicie inne
scenariusze. Faktem jest, że ci, którzy
cieszą się świadomością
Jego miłości, i starają się na nią
odpowiadać, nie mają z tym żadnych
większych
problemów. Pamiętajmy, że to dzięki
Jezusowi, który uwalnia nas od grzechów
i jest obecny w
naszych modlitwach, mogą one mieć
nieporównywalnie większą moc niż
wszystkie
inne prośby tego
świata. To jednak pociąga za sobą
odpowiedzialność.
Dzisiejsza liturgia
stawia nam, zbrojonym w narzędzia
przemiany świata, jako wzór człowieka
proszącego
Boga z wiarą,
Abrahama.
Ten stary człowiek, który wiedziony
wiarą wiele widział w swoim życiu,
wyszedł z Ur
chaldejskiego, przeszedł przez Egipt i
nie straciwszy wrażliwości, wstawia się
u Boga,
za miastami kananejskimi
Sodomą i Gomorą, których to mieszkańcy
pogubili się moralnie tak mniej
więcej, jak nasz
współczesny świat. Sprawiedliwy i
miłosierny Bóg był gotów, widząc wiarę
Abrahama,
na jego prośbę dla
choćby tylko dziesięciu sprawiedliwych
uratować miasta. Niestety nawet tylu się
nie znalazło.
Wiele nam do myślenia
mogą dać słowa Jezusa, który przestrzega
miejscowości, w których często był,
nauczał i działał cuda.
Widząc niewiarę mieszkańców Korozain,
Betsaidy, wypowiedział słowa,
które powinny i nas
postawić do pionu: Bo gdyby w Tyrze i
Sydonie działy się cuda, które u was
się dokonały, już
dawno w worze i w popiele by się
nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i
Sydonowi
lżej będzie w dzień
sądu niż wam. Natomiast do
mieszkańców Kafarnaum, z którymi był
bardzo związany, rzekł:
Bo gdyby w Sodomie
działy się cuda, które w tobie dokonał,
przetrwałyby aż do dnia dzisiejszego.
Toteż
powiadam wam: Ziemi
sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż
tobie (por. Mt 11, 20-24).
Te słowa wypowiedział
Miłosierny Jezus, Wszechmogący Bóg –
Sędzia Sprawiedliwy. Może
to czas najwyższy, aby
poczuć się odpowiedzialnym za los swój
i innych.
Ks. Lucjan Bielas
Jak przyjąć Boga w swoim domu?
(Rdz 18, 1-10 a; Kol 1, 24-28; Łk 10,
38-42)
Dzisiejsza liturgia czytań mówi o trzech
wizytach Boga w domu człowieka.
Pierwszy fragment pochodzi z Księgi
Rodzaju. Bóg przychodzi w postaci trzech
gości do Abrahama, którego wcześniej
wybrał i zawarł z nim przymierze. Możemy
dzisiaj, z perspektywy Nowego
Testamentu, dostrzec w tej trójce mężów,
zarysowanie prawdy o Trójcy
Przenajświętszej. Abraham, choć widział
trzech przybyszów, miał świadomość,
której
też dał wyraz, że to Bóg jedyny
odwiedził jego koczownicze domostwo.
Przyjął owych trzech mężów tak, jak
przyjmuje
się najbardziej godnego gościa. Ta
wizyta trwała dość długo, albowiem w
tamtych koczowniczych warunkach
przygotowanie posiłku na takim poziomie,
jak chciał Abraham, na pewno nie trwało
pięciu minut. Bóg zostawił
prezent, który przekraczał ludzkie
możliwości gospodarzy, a mianowicie
zapowiedział, że za rok żona Abrahama
urodzi mu syna. Ta obietnica była
logicznym następstwem zawartego
przymierza z Bogiem, lecz całkowicie
wbrew
ludzkiej
logice – Abraham miał prawie 100 lat, a
Sara ponad 90. Realizacja ich obumarłych
ludzkich marzeń
o
potomku ukazuje wszechmoc Boga i jest
odpowiedzią na bezgraniczne Jemu
zawierzenie. Paradoksalnie,
to gościnne przyjęcie trzech mężów przez
Abrahama prawdopodobnie w XVIII wieku
przed Chrystusem,
w
namiotach pod dębami Mamre na Wyżynie
Judzkiej, zmieniło historię świata.
W ród Abrahama wpisał się sam Bóg,
przyjmując postać człowieka. Już nie
jawi się jako człowiek, ale rodzi
się człowiekiem.
I tak druga Osoba Boska – Syn Boży –
Jezus Chrystus, stał się domownikiem
człowieka.
Nie dla zabawy, nie dla grymasu
Wszechmocnego, ale aby przez dzieło
odkupienia uczynić człowieka,
uczynić nas, domownikami Boga.
Dla wielu obecność Jezusa na ziemi jest
bez znaczenia, wielu widzi w Nim
zagrożenie. Wielu wprawdzie
legitymizuje się otwartymi drzwiami dla
Jezusa, ale nie czyni z Niego domownika.
Zapewne dla niewielu
rodzi się pytanie, jak przyjąć Go
rzeczywiście szczerze i owocnie. To
właśnie dla tych jest dzisiejsza
Ewangelia,
w której Łukasz opisał odwiedziny Jezusa
w rodzinie przyjaciela Łazarza i jego
dwóch sióstr, Marty i Marii.
Reakcja Marty jest do bólu szczera.
Podobnie szczerze zareagowała Maria.
Obecność Jezusa nie uczyniła
z tego domu teatru sztucznych postaw. Do
bólu szczery Jezus nie gani Marty, lecz
chwali Marię. Marta gromadzi
dobre uczynki, Maria zaś karmi się
słowem Bożym. Jedno i drugie jest
dobre, choć słowu Bożemu trzeba przyznać
pierwszeństwo.
Spotykamy jeszcze raz Jezusa w tym domu,
ale w zupełnie innych okolicznościach, a
mianowicie po śmierci
Łazarza.
Marta odrobiła zadanie domowe i tak
bardzo zaufała słowu Jezusa o
zmartwychwstaniu, że nie szukała
i nie sprowadzała Chrystusa, podczas
choroby brata, co byłoby zgodne z jej
temperamentem. Ten, kiedy przyszedł
już po pogrzebie Łazarza, kazał
otworzyć grób i zgodnie z jej wiarą
wskrzesił Swojego przyjaciela (por.
J 11,1 – 44).
Z Chrystusem obecnym w naszych ludzkich
bolesnych doświadczeniach, można zrobić
coś jeszcze więcej. Znakomicie
ujął to uwięziony św. Paweł w liście do
Kolosan: Teraz raduję się w
cierpieniach za was i ze swej strony
dopełniam
niedostatki udręk Chrystusa w moim
ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest
Kościół. To właśnie Chrystus
nadaje
sens naszemu ludzkiemu cierpieniu,
którego tyle jest w naszych domach.
Jeśli z Nim cierpimy, jeśli z Nim
umieramy,
to i z Nim zmartwychwstaniemy
do pełnego udziału w Jego Domu.
Ks. Lucjan Bielas
Ciekawostka:
W roku 1868 z inicjatywy
archimandryty Antonina,
który to odpowiadał za rosyjską misję
prawosławną
w
Jerozolimie, Rosyjski Kościół
Prawosławny zakupił grunt, na którym
znajdował się jeden z dębów Abrahama.
Miejsce
to stało się miejscem pielgrzymek
prawosławnych. Pod koniec
XIX stulecia dąb Abrahama zaczął
obumierać. W 1996 pojawiły się na nim
ostatnie zielone liście. I choć drzewo
rzeczywiście obumarło, obok
pojawił się nowy pęd.
Powołanie a wolność
(1 Krl 19,16b.19-21; Ga 5,1.13-18; Łk
9,51-62)
Jezus buduje swój Kościół między innymi,
tworząc małe zespoły, składające
się
z tych, których On powołał, i którzy
okazali się temu powołaniu wierni.
Tak zw. kryzysy Kościoła są czasem
oczyszczania, w którym odpada to, co
było
nieszczere, lub łaskę powołania, w
swojej wolności, straciło.
Do refleksji na ten temat, sprowokowanej
dzisiejszymi czytaniami, zaprosiłem
Panią Ewę, sensowną nauczycielkę języka
polskiego, która wraz ze swym mężem
od lat aktywnie działa w Kościele.
Zwróciła uwagę na bardzo ważną rzecz,
a mianowicie – miłość, powołanie i
służba, to synonimy. Każdy jest
powołany
do miłości, a służba jest jej
praktycznym wyrazem, jest miłością
zamienioną
w czyn. I z tym właśnie przekonaniem
dołączyliśmy się do grupki Apostołów
udających się wraz z Jezusem do
Jerozolimy i przemierzających drogi
Samarii.
Uczniowie, których zadaniem było
przygotować Mu pobyt, spotkali się w
pewnej
miejscowości
z odmową przyjęcia ich. W tym niemiłym
doświadczeniu kluczowe
jest pytanie Jakuba i Jana skierowane do
Jezusa: Panie, czy chcesz, a powiemy,
żeby ogień spadł z nieba i zniszczył
ich? Uczniowie z jednej strony mieli
świadomość mocy, jaką posiadali,
przebywając z Mistrzem, z drugiej zaś
jeszcze
pełni byli ludzkiej słabości. To ich
wewnętrzne rozdarcie ratuje
posłuszeństwo, Jego woli – Czy
chcesz? Jezus powstrzymuje ich
gniewliwe
zapędy i szanując zdanie gospodarzy, bez
komentarza, każe szukać innego miejsca
pobytu.
Dla św. Łukasza ta sytuacja staje się
znakomitym momentem, aby dotknąć
pewnych ważnych cech, których Jezus
oczekuje od powołanych do grupy
Apostołów.
On to dla zbawienia człowieka oddał
swoje życie i jest gotów
szukać każdej zabłąkanej owieczki,
jednakże przy budowaniu zespołu
duszpasterskiego przestrzega twardych
zasad. Za nikim nie chodzi, nie
nalega, nie przekonuje, nie błaga.
Propozycję daje raz i albo wchodzisz
z
wiarą i entuzjazmem, świadom swoich
ludzkich braków, ale gotowy do
pracy nad sobą pod kierunkiem Jezusa,
albo odchodzisz, tak jak to uczynił
bogaty młodzieniec (por. Mt 19, 16 – 22
). Celowo używamy czasu
teraźniejszego, ponieważ proces
powoływania Jezusowego teamu, trwa
nieustannie w Jego Kościele. Opisane
przez Ewangelistę spotkania jeszcze
bardziej precyzują zasady budowania
przez Niego zespołu. Ktoś powiedział
do Jezusa: „Pójdę za Tobą,
dokądkolwiek się udasz”. Jezus mu
odpowiedział:
„Lisy mają nory i ptaki powietrzne
gniazda, lecz Syn Człowieczy nie
ma miejsca, gdzie by głowę mógł
wesprzeć”. Jezus przejrzał głębie
duszy
pytającego i jego prawdziwe zamiary. Po
tej odpowiedzi kandydat
nie ponawia swej prośby.
Pośród wszystkich zespołów, jakie
funkcjonują w dziejach świata ten
Jezusowy jest wyjątkowy.
Jezus jego szef jest nie tylko
człowiekiem,
ale jest Bogiem. Ma prawo postawić
logiczne w takiej sytuacji wymagania,
które wydaje się brzmią nieludzko. I tak
Chrystus, który przenika serce
w konkretnym przypadku może powiedzieć
do potencjalnego kandydata -
nie zajmuj się pogrzebem ojca, nie rób
pożegnań z najbliższymi i nie
oglądaj się wstecz, albowiem ten, kto
żyje przeszłością nie jest w stanie
patrzeć w przyszłość.
Co daje takie entuzjastyczne
zareagowanie na głos Mistrza?
Najlepszą odpowiedź daje dzisiaj ten,
który takiego kroku z wiarą
i
entuzjazmem dokonał – św. Paweł:
Wy zatem, bracia, powołani
zostaliście do wolności.
Apostoł Narodów miał prawo tak
powiedzieć,
bo całym swoim życiem tę prawdę
wykrzyczał. I tak nawet niewielu,
którzy powołani pójdą za Chrystusem
zrobi wiele niezależnie od przeciwności
w świecie i w Kościele.
Ks. Lucjan Bielas
Pusty krzyż
(Łk 9,18-24)
Zawsze uważałem, że sam znak krzyża bez
pasyjki, czyli wizerunku Chrystusa,
nie ma większego znaczenia.
Aż pewnego razu przeczytałem tekst
napisany przez
człowieka,
który szukał sposobu, aby skutecznie
wyjść naprzeciw ludziom mocno
zapracowanym. Św. Josemarίa Escrivά,
odpowiadając komuś na pytanie napisał:
„Pytasz
mnie: Dlaczego ten drewniany krzyż?
Więc przepiszę ci słowa pewnego
listu: Gdy podnoszę oczy znad
mikroskopu, mój wzrok pada na czarny
pusty krzyż.
Ten krzyż bez Ukrzyżowanego – to
symbol. Posiada znaczenie, którego inni
nie
dostrzegają. I ten, który z powodu
zmęczenia zamierzał przerwać zajęcie, na
nowo
pochyla się nad okularem i
pracuje dalej. Bo ten samotny krzyż
prosi o ramiona,
które by go niosły” (Droga,
Poznań 2012, 277).
Tak oto pusty krzyż mocno wpisuje
się to w twarde polecenie dane przez
samego
Chrystusa:
Potem mówił do wszystkich: „Jeśli kto
chce iść za Mną, niech się zaprze
samego siebie, niech co dnia weźmie swój
krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto
chce zachować swoje życie, straci je, a
kto straci swe życie z mego powodu,
ten je zachowa”.
Myślę, że komentarz jest zbędny.
Ks. Lucjan Bielas
Ten, który…
(1 Kor 11,23-26)
(Łk 9,11 b-17)
Ten, który aktem swej woli stworzył
wszechświat,
Ten, który aktem swej woli stworzył
człowieka,
Ten, który aktem swej woli stworzył
mnie,
Ten, który będąc Bogiem, uniżył się i
aktem swej woli, za zgodą człowieka, sam
stał się człowiekiem,
Ten, który będąc Bogiem żył i umarł jak
człowiek,
Ten, który sam zmartwychwstał,
Ten, który śmiertelną ludzką naturę
wniósł do Nieba, nadając jej nową,
wieczną perspektywę,
Ten właśnie, wskazując na kawałek
chleba, który ja trzymam w dłoniach,
będąc Jego kapłanem, mówi moimi ustami:
TO JEST CIAŁO MOJE
i który podobnie wskazując na wino w
kielichu, mówi: TO JEST KIELICH
KRWI MOJEJ NOWEGO I WIECZNEGO
PRZYMIERZA, KTÓRA
ZA WAS I ZA WIELU BĘDZIE WYLANA
NA ODPUSZCZENIE GRZECHÓW.
Jeśli więc Bóg, który jest czystą
miłością i dla którego nie ma nic
niemożliwego,
tak mówi, to choć zmysły mówią mi
inaczej, to
ja Bogu wierzę ze wszystkimi
tego konsekwencjami!
Ks. Lucjan Bielas
Mówić o Trójcy Przenajświętszej trzeba
życiem
(J 16,12-15)
W 2019 r. w toczącej się dyskusji na
temat skandali seksualnych w Kościele
zabrał głos
papież senior Benedykt XVI. W znakomitym
tekście opublikowanym w monachijskim
Klerusblatt (15.04.1019), między innymi
napisał: Pierwsze zadanie, które musi
wypływać
z moralnych wstrząsów naszych
czasów, polega na tym, byśmy ponownie
zaczęli
żyć Bogiem i skierowani ku Niemu. My
sami musimy się przede wszystkim
ponownie
nauczyć uznawać Boga za fundament
naszego życia, zamiast pomijać Go jak
jakiś
nierealny frazes. Nigdy nie zapomnę
ostrzeżenia, jakie kiedyś napisał do
mnie wielki
teolog Hans Urs von Balthasar na
jednej ze swoich pocztówek. „Boga w
trzech osobach:
Ojca, Syna i Ducha Świętego nie
zakładać, ale wskazywać!”. Istotnie,
także w teologii
Bóg jest często traktowany jako
oczywistość, ale konkretnie nikt się Nim
nie zajmuje.
Temat Boga wydaje się tak nierealny,
tak oddalony od rzeczy, które nas
zajmują. A jednak
wszystko staje się inne, kiedy nie
zakłada się z góry Boga, ale Go
wskazuje. Kiedy nie
zostawia się Go jakoś w tle, ale
uznaje za centrum naszego myślenia,
mówienia
i działania. Ci wielcy
teologowie, giganci tej dyscypliny,
wskazują na podstawową
prawdę, a mianowicie, że Bóg Trójjedyny
jest dla naszego umysłu niepojęty. Jest
odwiecznym,
stwórczym wirem miłości między trzema
osobami w jednej naturze Boskiej, w
którym
każda każdej daje całą siebie i każda od
każdej otrzymuje ją w całości. To w Nim
jest
pomysł na wszechświat, pomysł na
człowieka, pomysł na mnie. To w Nim jest
program
ratowania pogubionego człowieka. To w
Nim jest początek i koniec wszystkiego.
I nawet
kiedy jakiś człowiek, byt
krótkoterminowy, w swej wolności
twierdzi inaczej, to w całej
tej logice wszechświata, nie ma to
wielkiego znaczenia.
Idąc dalej za myślą teologów,
najważniejszym wykładem o Bogu w trzech
osobach
jest według nich, nasze życie pełne
miłości, przekładającej się na
zachowanie porządku
moralnego przez Niego ustanowionego.
Pamiętam wykład pewnego świeckiego
teologa z USA. Wspomniał w nim o swoich
teściach,
którzy jako młodzi ludzie przygotowywali
się, jak Pan Bóg przykazał do sakramentu
małżeństwa. Kiedy po jego zawarciu
przeżyli swą pierwszą noc poślubną,
udali
się na Mszę św. W jej trakcie, po
przyjęciu Komunii św., świeżo upieczony
pan młody
wrócił do ławki i ze łzami w oczach
usiadł obok żony. Dlaczego płaczesz?
– zapytała.
On wtedy odparł: bo teraz dopiero
zrozumiałem Eucharystię. Przeżycie
miłości, która
dawała poczucie bezpieczeństwa w
odpowiedzialnym oczekiwaniu na siebie i
to przeżycie
pełnego
zjednoczenia we wzajemnym daniu i
przyjęciu siebie, pomogło w zrozumieniu
obecności Trójjedynego Boga w
Eucharystii.
I tak jest w każdej dziedzinie naszego
życia. Warto więc wszystko zaczynać w
Imię Ojca
i Syna i Ducha Świętego, bo choć nie
pojmujemy, to chwytamy istotę, a jest
nią miłość,
która naszym czynom nadaje inną rangę
i nadludzką skuteczność.
Ks.
Lucjan Bielas
Spirala życia
(J 14, 15-16. 23b-26)
Ludzie na ziemi sami sobie nie poradzą.
Wprawdzie próbują ją przebudowywać
i efekty tych działań w wielu
dziedzinach są imponujące, to jednak
samozagłada
nie tylko leży w ludzkich możliwościach,
ale wydaje się wysoce prawdopodobna.
Bóg Stwórca nie zostawia nas na pastwę
losu,
lecz do pogubionego w grzechu człowieka
wysyła
swego Syna. Dzięki Jego dziełu
odkupienia możemy, oddając Mu grzechy,
razem
z Nim do Boga mówić Ojcze. Ta relacja
sprawia, że ziemia nie jest naszym
docelowym
miejscem pobytu. Nie jest nim kosmos, do
którego tak nas ciągnie. Jest nim
przestrzeń
miłości w trójkącie Bóg Ojciec, Syn Boży
i Duch Święty.
Bóg, który jest Miłością, zostawia
człowiekowi wybór,
albowiem zawsze tam, gdzie
jest miłość, jest możliwość wyboru.
Dlatego też dopuszcza w pewnym zakresie
działanie
szatana,
oskarżyciela i kłamcy. Daje jednocześnie
skuteczne narzędzie poznania i moc
obrony, Ducha Świętego. Mam więc
możliwość wznieść się ponad całe
zamieszanie
we mnie i w świecie, aby nadać swojemu
życiu właściwy sens. Pytanie: jak to
zrobić?
Trudno o bardziej jasną instrukcję od
tej, jaką przekazał sam Jezus Chrystus w
sprawie
Ducha Świętego. Jan Apostoł, który
znakomicie chwycił jej sens, przekazał
nam słowa
Pana. Jeżeli Mnie miłujecie,
będziecie zachowywać moje przykazania.
Ja zaś będę
prosił Ojca, a innego Parakleta da
wam, aby z wami był na zawsze.
Zgodnie ze słowami
Jezusa
do mnie należy poznanie Jezusa i
pokochanie Go, co przekłada się na życie
według przykazań w Jego interpretacji,
czyli miłości Boga, która przekłada się
na miłość
wzajemną
taką, jaką On nas umiłował.
Ten, który skanuje nasze serce i widzi
naszą miłość, choć jeszcze może słabą i
nasze życie,
choć jeszcze niedoskonałe, wchodzi w
cudowną współpracę, o której Jezus tak
mówi:
A Paraklet, Duch Święty, którego
Ojciec pośle w moim imieniu, On was
wszystkiego
nauczy i przypomni wam
wszystko, co Ja wam powiedziałem.
Tak więc na miarę
naszych wysiłków, otrzymujemy wsparcie,
czyli „aktualizację od Boskiego
Programisty
”. Tak powstaje fantastyczna
spirala, która wkręca nas do
innej rzeczywistości, realnej,
a
nie wirtualnej czy urojonej. Jezus tak
to określa: Jeśli Mnie kto miłuje,
będzie
zachowywał moją naukę, a Ojciec
mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i
mieszkanie
u niego uczynimy.
Tak więc niebo, dom Ojca niebieskiego
staje się naszym udziałem,
jest już w nas, a proces wkręcania się
nie ma końca, bo Bóg go nie ma.
Muszę się przyznać, że im starszy
jestem, tym bardziej mnie to kręci!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Chrystus w niebie i na ziemi
(Dz 1,1-11; Łk 24,46-53)
W każdej Eucharystii przez wiarę
uczestniczymy jako rzeczywiści
świadkowie w uobecnionym dziele
zbawczym Chrystusa, czyli również w Jego
wniebowstąpieniu.
Św. Łukasz Ewangelista w dwóch
miejscach opisuje to wydarzenie. Czyni
to zarówno w swojej Ewangelii,
jak i w Dziejach
Apostolskich. Są to dwie, pozbawione
sztucznej euforii relacje z tego samego
wydarzenia,
które się jednocześnie i
pokrywają i uzupełniają. To wszystko
wskazuje na głównego autora, na Ducha
Świętego, a także na konkretny
przekaz uczestników owego spotkania na
Górze Oliwnej.
Gruntowne zapoznanie się z tym, co się
wtedy wydarzyło i w czym bierzemy
udział, wydaje się pewnym
zobowiązaniem, którego
pominąć nie sposób. Przed wyprowadzeniem
uczniów na Górę Oliwną, Jezus
przekazuje im
umiejętność właściwej interpretacji
Prawa Mojżeszowego, Proroków i Psalmów,
jako
zapowiedzi Jego
dzieła odkupienia, ze szczególnym
akcentem na odpuszczenie grzechów.
Dzieło to ma
charakter
uniwersalny, czyli dotyczy wszystkich
narodów. Misją Jego uczniów jest
bycie świadkami,
a co za tym
idzie pomoc innym w nawróceniu, czyli w
przeprogramowaniu myślenia. Do tego
zadania,
ponieważ
przerasta ono ich możliwości, otrzymają
moc z wysoka – Ducha Świętego.
Na Górze Oliwnej udzielił uczniom
błogosławieństwa i uniósł się w ich
obecności w górę i obłok zabrał
Go im sprzed oczu. Zarówno
dla nich, jak i dla nas szczególnie,
ważne jest to, co wpatrującym się w
niebo
powiedzieli dwaj mężowie w
białych szatach, a mianowicie:
Ten Jezus, wzięty od was do nieba,
przyjdzie
tak samo, jak
widzieliście Go wstępującego do nieba.
Tego zapowiedzianego wydarzenia
będziemy wszyscy
uczestnikami, wierzący,
wątpiący, inaczej wierzący, niewierzący,
apostaci, oczekujący, obojętni,
przestraszeni,
po prostu wszyscy. Wielu z nas o
tym zapomina, co przekłada się na głupie
życiowe decyzje.
Co więc zrobić, aby to doświadczenie
wniebowstąpienia, połączone z
oczekiwaniem na powtórne przyjście
Pana
weszło nam w krew i było szkołą życiowej
mądrości?
Bardzo ważna była reakcja
świadków wniebowstąpienia Chrystusa:
z wielką radością wrócili do
Jerozolimy,
gdzie stale przebywali w
świątyni, wielbiąc i błogosławiąc Boga.
Stałe przebywanie w świątyni
Kościół
Chrystusowy przełożył na
regularne uczestniczenie w niedzielnej
Eucharystii, w czasach apostolskich
zwanej
„łamaniem chleba”. Chrystus,
który wstąpił do nieba, nie opuścił
człowieka na ziemi, nawet w tych jej
zakątkach, gdzie człowiek robi
wszystko, by dla Niego nie zostawić
najmniejszego miejsca.
Jestem pod ogromnym wrażeniem
wspomnień ks. Leonharda
Steinwendera pt. „Chrystus
w obozie śmierci”. Ten
austriacki ksiądz z Salzburga, za swoje
przekonania był więziony w obozie
Buchenwald w latach 1938 do
1940. W obozie było wtedy ok. 15 do 20
tys. osób, które nie miały
większych potrzeb
duszpasterskich. Tylko niewielka
grupka z narażeniem życia i w obawie
przed
donosami współwięźniów, skupiona
wokół kapłanów, wspominając życie
parafialne, zachowując
kalendarz liturgiczny, w
całkowitej konspiracji, regularnie
świętowała niedzielę. Tak ks. Leonhard
opisał przebieg obozowej Mszy św.
„Po
zwykłej modlitwie wprowadzającej, czasem
modlitwie
w specjalnej intencji, wynikającej z
okoliczności czasu i indywidualnych
spraw, następowało krótkie
przemówienie.
Później były jeszcze skromne modlitwy
dyktowane często chwilą i troskami, na
koniec
Ojcze
nasz i wspomnienie zmarłych. Ta
przerażająca surowość i prostota
pokazuje już sama w sobie
, jak silna musiała być łaska płynąca
przez nasze niedziele w obozie”. Tak
Chrystus był obecny
w obozie koncentracyjnym, przez swoich
świadków, księży, którzy byli kapłanami,
a nie tylko
wykonywali, czy uprawiali kapłaństwo,
przez wiernych, którzy w nieludzkich
warunkach okazywali
się ludźmi, albowiem jedni i drudzy
nadzieję położyli w Chrystusie.
To obozowe wspomnienie jak w soczewce
ukazuje ponadczasową prawdę o Kościele
Chrystusowym,
o sensie wiary, o Chrystusie w świecie i
o konieczności Jego powtórnego
przyjścia.
Wielu po tę książkę nie sięgnie,
jako że po doświadczeniu pandemii byłaby
to dla nich wyjątkowo stresująca
lektura.
K
s. Lucjan Bielas
-
-
Płaszczyzna ześlizgu i parasol
(J 13, 31-33a. 34-35)
42 lata temu 5 maja 1980 r. sługa
Boży, ks. bp Jan Pietraszko w Kolegiacie
św. Anny w Krakowie, do tłumnie
zgromadzonej akademickiej elity
katolickiej skierował mocne słowa:
Tyle jest naiwnego paplania o
miłości,
jak choćby w tej religijnej piosence,
która głosi: „Każdy kocha jak umie, a
Pan Bóg wszystko rozumie”.
No właśnie, tu jest sedno
nieporozumienia: Każdy kocha jak umie.
A Chrystus mówi Przyszedłem was nauczyć,
bo źle umiecie, bo źle rozumiecie to
wielkie słowo. Przyszedłem was nauczyć
na własnym przykładzie miłości
do człowieka, bo człowiek nie umie
kochać, nie umie sobie z tym zadaniem
poradzić. To jest jakaś przechylona
płaszczyzna ześlizgu ku takim
fenomenom życia, które z miłością nic
albo prawie nic nie mają wspólnego poza
wspólnym terminem, który jest
rozpinany jak parasol nad sprawami
bardzo dalekimi i wrogimi miłości.
Jest rzeczą znamienną, że to gorzkie
stwierdzenie padło w czasie wielkiej
narodowej radości wypływającej
z wyboru kard. Karola Wojtyły na Stolicę
Piotrowa, kiedy wydawało się nam, że
nastąpiło ożywienie religijne
przekładające się na powstający
społeczny ruch solidarności. Biskup
doskonale widział, że „paplaniem”
o miłości, można zatrzeć wyrazistość
przykazań, a co za tym idzie,
odpowiedzialność. Wystarczy tylko
spojrzeć na procesy, jakie zaszły w
naszych rodzinach w imię rozmytej
miłości.
Dzisiaj słowa Sługi Bożego nic nie tracą
ze swej aktualności. Wydaje się, że
„płaszczyzna ześlizgu” jest
jeszcze bardziej stroma, a „parasol”
rozpięty jeszcze bardziej. Mimo że my
Polacy w ostatnim trudnym
czasie,
okazaliśmy otwarte serca i otwarte
drzwi, czym zadziwiliśmy świat, to
jednak doskonale wiemy,
że bardzo daleko nam do tej miłości, o
której wspomina Jezus, dając przykazanie
nowe: abyście się
wzajemnie miłowali, tak jak Ja was
umiłowałem; żebyście i wy tak się
miłowali wzajemnie. Poprzeczka
Starego Testamentu: Będziesz miłował
swego bliźniego jak siebie samego (Mt
22,39), została przez Jezusa
podniesiona,
aż do miłości nieprzyjaciół. Po
tym wszyscy poznają, żeście uczniami
moimi, jeśli będziecie
się wzajemnie miłowali.
Miłość więc ma być naszą wizytówką, i to
miłość, której Jezus Chrystus, Bóg,
który
uniżył się do bycia człowiekiem i
Człowiek, który oddał swoje życie za
przyjaciół swoich, jest punktem
odniesienia.
Tylko taka miłość jest w stanie zmienić
bieg historii. Bez takiej miłości, życie
jednostek traci
sens, rodzina traci swą jedność,
społeczeństwo swą siłę, świat traci
pokój, a obrona konieczna przerodzi
się w rzeź. To, co mogę zrobić dzisiaj,
to trwać przy Tobie Jezu!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Do tych wszystkich, którzy w pracy czują
się zniewoleni
(J 10,27-30)
Kiedy to 22 maja 1977 przyjąłem
święcenia kapłańskie z rąk ówczesnego
metropolity krakowskiego,
ks.
kard. Karola Wojtyły, wydawało mi się,
że wypłynąłem na szerokie wody wolności
kapłańskiej.
Tymczasem kilka dni później, w pałacu
biskupim w Krakowie, spotkały się dwie
grupy zaproszonych księży.
Jedną stanowili poważni proboszczowie,
drugą zaś neoprezbiterzy, do których i
ja należałem. O wyznaczonej
godzinie pojawił się Ksiądz Kardynał z
listą w ręku i po powitaniu rozpoczął
odczytywanie w kolejności
alfabetycznej nazwisk świeżo
wyświęconych kapłanów, na czele z moim,
oraz nazw parafii, do których
nas wysyłał. Wiadomo było, że taka jest
procedura i są to suwerenne decyzje
biskupa, któremu ślubowaliśmy
posłuszeństwo, ale kiedy to nastąpiło,
poczułem, że utraciłem swoją wolność. Na
dodatek wysłano mnie jako
tzw. księdza wikarego do parafii Kozy, o
której w ogóle nic nie wiedziałam, a
nawet nie miałem pojęcia,
gdzie ona jest. Grozy dodawał fakt, że w
prawie rzymskim termin vicarius między
innymi oznaczał pomocnika
niewolnika.
Mojej traumy ani nie zmieniło serdeczne
podanie ręki pierwszego szefa, ks.
Władysława Sieczki,
ani
uwagi kolegów, że świetnie trafiłem. Jak
najszybciej udałem się do Jaworzna, do
domu rodzinnego,
do ostatniego bastionu mojej wolności.
Kilka dni później moją traumę pogłębiła
prośba kolegi, abym
przygotował rozważania na nasz kapłański
dzień skupienia, na podstawie pism bł.
O. Maksymiliana Kolbe.
Beatyfikowany w roku mojego wstąpienia
do seminarium (17 października 1971) był
patronem naszego rocznika.
Obrzydzony mi skutecznie przez
kaznodziejów, akcentujących przede
wszystkim jego śmierć i jej
okoliczności,
nie był moim, mówiąc delikatnie,
ulubionym świętym. Ciągle tylko
słyszałem o Auschwitz, o bunkrze, o
zastrzyku
i o heroicznej postawie kapłana i to
zamykało moje uszy i głowę na całą jego
osobę. Dopiero prośba kolegi,
która
była silniejsza niż moje zahamowania,
skłoniła mnie do poszukania odpowiedzi
na pytanie: - kim tak
naprawdę był Ojciec Kolbe i dlaczego w
tej granicznej sytuacji podjął taką, a
nie inną decyzję?
Dzięki tym poszukiwaniom zobaczyłem w
nim wspaniałego człowieka, prawdziwego
mężczyznę, wierzącego
kapłana i posłusznego zakonnika. I
właśnie ten ostatni punkt, w mojej
ówczesnej sytuacji utraty wolności
w imię posłuszeństwa, mocno mnie piknął.
Ku mojemu zdumieniu spotkałem w Ojcu
Kolbe jednego
z najwolniejszych ludzi. Jego szerokie
spojrzenie, jego podejmowane inicjatywy
i imponujące plany,
a przede wszystkim skuteczność
działania, wzbudzały nie tylko mój
podziw, ale i ogromne zdumienie,
albowiem można, trochę upraszczając,
powiedzieć, że Kolbe zrobił wszystko
wbrew woli przełożonych,
ani
razu nie łamiąc posłuszeństwa. Często
było tak, że kiedy zwracał się z jakimś
odważnym pomysłem,
prosząc o pozwolenie na jego realizację,
słyszał odmowną decyzję, suche,
zwyczajne: nie pozwalam.
Zawsze przyjmował decyzję przełożonego,
wszystko zawierzając Bogu, z którym był
w nieustannym kontakcie.
I
wtedy Najwyższy, z którym rzecz była na
modlitwie przedyskutowana, brał sprawę w
swoje Boskie ręce albo
wpływając
na decyzję przełożonego, albo inną
jeszcze drogą przeprowadzając swą Boską
wolę.
Odkrycie tej prawdy o św. Maksymilianie
Marii Kolbem przywróciło mi wolność w
kapłaństwie. Uświadomiłem
sobie,
że przez medytację trzeba być ściśle
złączonym z Jezusem Dobrym Pasterzem.
Trzeba szukać Jego,
a
nie swojej woli. Planom z Nim
uzgodnionym nic i nikt nie może stanąć
na przeszkodzie.
Lata zarówno własnych doświadczeń, jak i
obserwacji otaczającego mnie świata,
pozwalają mi na sformułowanie
kilku
praktycznych wniosków wypływających z
tak pojętego posłuszeństwa, z którymi
pragnę się podzielić, traktując
je,
jako zachętę do dalszych przemyśleń:
1.
Jezus moim Panem. Służba Jemu jest dla
mnie zaszczytem, szansą i gwarancją
bezpieczeństwa.
2.
Przełożony nie jest przypadkową osobą i
nieprzypadkowe są jego decyzje. Trzeba
zawsze mieć do niego szacunek,
który przekłada się na chęć zrozumienia
go i jego poleceń.
3.
Bliska relacja z Bogiem pozwala nam na
własną inicjatywę, połączoną ze
znalezieniem sposobu jej prezentacji.
4.
Odrzucenie naszych pomysłów stanowi
znakomitą okazją zarówno do ich
korekty, jak i do przemyślenia własnej
postawy.
5.
Przyjęcie naszych propozycji jest
dowodem zaufania i pobudza naszą
odpowiedzialność.
6.
Jako podwładni zakorzenieni w Panu, mamy
odwagę wypowiedzenia we właściwy sposób
własnej opinii tam,
gdzie jest to konieczne, a kiedy zaś
polecenie wykracza poza granicę
przykazań Boga, jasnego sprzeciwu.
7.
W chwilach trudnych emocji nabieramy
właściwego dystansu, aby problemy
przekształcać w szansę, co tylko
w bliskiej relacji z Bogiem jest
możliwe.
Po 45 latach takiego funkcjonowania
wiem, że to tak zawsze działa i wraz z
psalmistą mogę powiedzieć:
Pan Jest mim pasterzem i nie brak
mi niczego (Ps 23,1).
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Prymat miłości
(J 20,19-31)
Św. Jan, pisząc Ewangelię Jezusa
Chrystusa, stawia z perspektywy swojego
długiego życia, na ponadczasowy
prymat miłości w naszej relacji z
Bogiem.
To Duch Święty dokonał w głowie
Ewangelisty selekcji wydarzeń
i pozwolił je opisać, zgodnie z prawdą,
która jest miłością. Jan pisze do tych,
którym w Kościele posłuszeństwo
Piotrowi i jego następcom, nie tylko nie
przeszkadza, lecz wręcz pomaga w
utrzymaniu priorytetu miłości
Boga i bliźniego. Znakomicie oddał to
Benedykt XVI, który to, wspominając
wspaniały bieg dwóch uczniów
do grobu Jezusa, zaznaczył: „Nie na
darmo drugi uczeń pozostaje przez całą
Ewangelię anonimowy: nienazwany
ucieleśnia bezimienną rzeszę tych,
którzy znają Jezusa tak, jak zna Go
miłość i tak są trwałą siłą Kościoła.
Nienazwany daje Piotrowi pierwszeństwo,
nie kwestionuje jego pozycji, jego prymat jest innego rodzaju.
I tak obydwaj zwyciężają w tym wyścigu
na swój sposób” (Wprowadzenie do
chrześcijaństwa).
Jan precyzyjnie opisał, pełną
miłości, postawę Marii Magdaleny, która
wiedziona miłością, a nie logiką,
odkrywa pusty, lecz nie
splądrowany grób Jezusa. Natychmiast
biegnie, aby powiedzieć o tym Apostołom,
a kiedy wraca, spotyka Jezusa,
myśląc, że to ogrodnik. To miłość
sprawia, że pokonując wszelkie obawy,
weszła w dialog z Nim, a kiedy On
wypowiada jej imię, rozpoznaje w Nim
zmartwychwstałego Pana.
Szczytem dialogu miłości między Bogiem a
człowiekiem jest ustanowiony przez
Zmartwychwstałego
Pana, Sakrament Pokuty.
Trzeba, szczególnie dzisiaj, tej scenie
poświęcić nieco więcej uwagi. Wieczorem
owego pierwszego dnia tygodnia
Jezus stanął pośród swych uczniów,
pełnych obawy przed Żydami,
przynosząc
im Pokój. Od razu
„pokazał im ręce i
bok”, znaki szczególne, śmiertelne
rany, których podrobić, żadną miarą
się nie dało. To, co Jezus
wtedy uczynił, Jego gesty i słowa,
wypowiedziane po tym powitaniu, są
niezmiernie
istotne
dla Kościoła po wszystkie jego czasy. Włączył uczniów w misję miłości,
jaką On sam otrzymał
od Ojca Niebieskiego i w ramach tej
misji, tchnął na nich i powiedział: „Weźmijcie
Ducha Świętego!
Którym odpuścicie grzechy, są im
odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im
zatrzymane”. Zmartwychwstały
Jezus wybraną grupę uczniów obdarzył
Boskim darem Ducha Świętego, Ducha
Miłości. Ustanowiony
w
tym momencie Sakrament Pokuty, swoją
siłę bierze w dokonanym z miłości dziele
odkupienia
Chrystusa, bo to On i tylko On prawdziwy
człowiek i prawdziwy Bóg, mógł na krzyżu
„zbilansować
” wszystkie nasze grzechy.
Nie ma
innej drogi do „pozbycia” się grzechu
jak tylko przez Niego.
Każdy inny pomysł jest po prostu,
nieskuteczny.
Natychmiast jawi się pytanie: A dlaczego Jezus, posługuje się w
odpuszczaniu naszych grzechów,
grzesznym Piotrem,
przeciętnymi uczniami i wcale nie
najlepszymi ich następcami?
Po pierwsze, Jezus wybiera tych, którym,
tak jak Marii Magdalenie, jak Piotrowi,
przebaczył
i tym samym jeszcze bardziej pobudził
ich do miłości, która jest ściśle
związana z pokorą.
Ta cnota jest konieczna w sprawowaniu
Sakramentu Pokuty, w którym grzesznik
służy grzesznikowi.
Po drugie, to tacy właśnie
jesteśmy, że to drugi człowiek, choć
może jeszcze bardziej grzeszny
ode mnie, lecz przez którego
działa sam Jezus, musi mi powiedzieć po
usłyszeniu moich grzechów,
że są mi przez Boga
odpuszczone. Jeśli jednak nie ma we
mnie woli nawrócenia, to ktoś musi
mi też jasno powiedzieć – nic z
tego teraz nie będzie, zmień swoje
życie, Bóg cię kocha, lecz czas
jest krótki. Jak zmienisz swoje
myślenie, wracaj, ja, też grzesznik,
cierpliwie czekam na ciebie.
Św. Jan daje nam dzisiaj kolejny
przykład priorytetu miłości w opisie
spotkania Jezusa Zmartwychwstałego
z niedowierzającym
Tomaszem. Jesteśmy za to spotkanie
Jezusowi bardzo wdzięczni, bo któż z nas
nie ma sobie, przynajmniej pewnej
cząstki, wątpliwości Tomasza. Ów uczeń
mógł dotknąć ran,
a przez to dokonać identyfikacji
Jezusa z Nazaretu, przekraczającej
ludzkie doświadczenie.
Wynik tej identyfikacji ogłosił
Tomasz z całą precyzją: Pan mój i
Bóg mój! Właśnie słowo
„mój” ukazuje, jak w
Tomaszu sceptycyzm intelektualny
przerodził się w poznanie przepracowane
miłością.
Dzisiaj, w Niedzielę Miłosierdzia
Bożego, doświadczając nieskończonej
miłości Zmartwychwstałego,
pragnę
jeszcze bardziej świadomie powiedzieć:
JEZU UFAM TOBIE!
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Jeśli chcesz żyć w
wolności, wejdź do grobu Jezusa
(J 20,1-9)
Fascynuje mnie Bóg, w swym pełnym
miłości akcie stwórczym.
Fascynuje mnie ziemia i jej miejsce
w kosmosie. Fascynuje mnie człowiek i
jego miejsce pośród wszystkich stworzeń.
Przede wszystkim
jednak fascynuje mnie obecność pośród
nas Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga,
który od człowieka
przyjął człowieczeństwo dla człowieka –
dla mnie. Ta właśnie Jego obecność,
mojej egzystencji nadaje
ponadczasowy wymiar, nadaje sens i tym
samym uzdalnia do kreatywnej współpracy
z Bogiem w świecie,
który On stworzył, a w którym mnie
przyszło żyć.
Dopiero po uświadomieniu sobie tej
cudownej relacji, mogę zdobyć się na
postawienie pytania o świat,
w którym żyję. Z dużym niepokojem
stwierdzam, że coraz częściej przychodzi
mi na myśl porównanie
współczesnego świata, do
obozu
koncentracyjnego o globalnym zakresie.
Przyznaję, że na to moje myślenie
mają
zapewne wpływ opowieści przodków i
atmosfera mojego dzieciństwa, które
upływało w cieniu obozu
dwóch
totalitaryzmów w Jaworznie.
Nie bez znaczenia jest moje „skrzywienie
historyka”, który w dziejach próbuje
odczytać i nazwać szeroko
rozumiane procesy zachodzące w ludzkich
społecznościach. Pandemia, jej kulisy i
skutki, nieludzka wojna
rozpętana na Ukrainie i światowe na nią
reakcje, jeszcze bardziej uaktywniają
moje skojarzenia.
Pod hasłami, praw człowieka i jego
wolności zawieszono przykazania Boże z
przykazaniem „nie zabijaj”
na czele. W imię postępu i rozwoju
zbudowano znakomity system, w którym
niewielu korzysta z pracy
wielu, dając im niewiele. Wielcy
architekci światowego ładu, zachłyśnięci
nowymi technologiami,
zapominając o Bogu Wszechmogącym,
podejmują decyzję o życiu i śmierci
innych ludzi, sprowadzonych
do obozowych numerów.
Analogie obozowe dalej można mnożyć,
lecz lepiej nam dzisiaj w Uroczystość
Zmartwychwstania
Pańskiego pomyśleć, jak uratować swoje
człowieczeństwo, zachować wolność i
spełnić się w wieczności?
Po ludzku wydaje się to niemożliwe, lecz
dla tego, który zaufa Bogu i uwierzył w
zmartwychwstanie
Chrystusa, nic niemożliwego nie ma.
Po pierwsze trzeba sobie uświadomić
fakt, że ten globalny obóz jest założony
przede wszystkim
w naszych głowach i polega na
zniewoleniu naszych umysłów.
Dlatego dzisiaj z tym większą wiarą
staję, przed jedyną bramą do mojej
wolności. Jest nią pusty
grób
Jezusa Chrystusa,
miejsce najbardziej znienawidzone przez
tzw. władcę tego świata, szatana.
Nie
muszę jechać do Jerozolimy, aby tego
grobu szukać. Pusty grób Jezusa jest we
mnie, w mojej
zniewolonej głowie i tylko przez wiarę
jestem w stanie go znaleźć i przez niego
przejść do prawdziwej
wolności.
Sam Jezus mnie poprowadzi,
dając mi swych fantastycznych
przewodników.
Pierwszym z nich, choć wprost
niewymienionym w dzisiejszej Ewangelii,
jest Jego Matka, Najświętsza
Maryja Panna. Ona
nie musiała iść i sprawdzać, czy grób
Syna jest pusty? Nie musiała się z Nim
po
Jego zmartwychwstaniu
spotykać. To przede wszystkim o Niej
zmartwychwstały Jezus powiedział:
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a
uwierzyli
(J 20,29). Pusty grób Jezusa był w Niej.
Nie musiała
go
nigdzie szukać. Przeszła przez niego w
swoim sercu z wiarą, łącząc się z Synem
w prawdziwej
wolności.
Oto dlaczego właśnie Ją wymieniam na
pierwszym miejscu.
Znakomitą lekcję daje mi
Maria
Magdalena. Tam, gdzie męska logika
była zniewolona i nie widziała
sensu,
aby iść do grobu Jezusa, to ona wbrew
tzw. zdrowemu rozsądkowi udała się w
drogę i jak wiemy,
pierwsza
zobaczyła otwarty grób i spotkała
Zmartwychwstałego. I co ciekawe biegnie, aby tę wiadomość
przekazać
Apostołom. Maria Magdalena bardziej
kochała, niż kalkulowała. To jest dla
mnie bardzo
ważną życiową wskazówką.
Autor dzisiejszej Ewangelii św. Jan
składa kapitalne wyznanie.
Był świadkiem całej działalności
nauczycielskiej Jezusa. Świadkiem Jego
cudów, świadkiem Jego śmierci i złożenia
w grobie. Na wieść,
że grób jest pusty wraz Piotrem
biegną obydwaj. Był szybszy, ale nie
wszedł do pustego grobu
Jezusa sam, lecz poczekał na Piotra, na
tego, który z nadania Jezusa jest
widzialną głową rodzącego
się
Kościoła. Obydwaj doświadczają pustego
grobu Jezusa i jego logiki. Widzą leżące płótna oraz
chustę, która była na Jego głowie,
leżącą nie razem z płótnami, ale
oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu.
Chusta była zwinięta, lecz nie płótna,
albowiem ciało Jezusa bez ich
rozwiązywania po prostu zniknęło.
Jan:
ujrzał i uwierzył. Dotąd
bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma,
które mówi, że On ma powstać
z martwych. Tak więc to
doświadczenie pustego grobu,
przekraczające ludzką logikę w
połączeniu
ze słowem Boga zaowocowało w Janie
kolejnym pogłębieniem jego wiary –
przejściem w głowie
i w sercu przez pusty grób Jezusa do
prawdziwej wolności.
Stawiam sobie pytanie: czy będąc
uczestnikiem wspaniałych liturgii,
wczytując się w teksty
Pisma Świętego, adorując w kościele grób
Pański, odnalazłem grób Jezusa w swoim
zniewolonym
umyśle? Czy pobiegłem sercem gnany, aby
przez niego, jak przez bramę wejść do
prawdziwej wolności?
Ks. Lucjan Bielas
-
Palma i krzyż
Jezus szedł naprzód, zdążając do
Jerozolimy.
Gdy przybliżył się do Betfage i Betanii,
ku górze zwanej Oliwną, wysłał dwóch
spośród uczniów, mówiąc:
«Idźcie
do wsi, która jest naprzeciwko, a
wchodząc do niej, znajdziecie uwiązane
oślę, którego nie
dosiadał żaden człowiek. Odwiążcie je i
przyprowadźcie. A gdyby was kto pytał:
„Dlaczego odwiązujecie?
”, tak powiecie: „Pan go potrzebuje”».
Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak,
jak im powiedział. A gdy odwiązywali
oślę, zapytali ich jego właściciele:
«Czemu
odwiązujecie oślę?»
Odpowiedzieli: «Pan go potrzebuje».
I przyprowadzili je do Jezusa, a
zarzuciwszy na nie swe płaszcze,
wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał,
słali
swe płaszcze na drodze. Zbliżał się już
do zboczy Góry Oliwnej, kiedy całe
mnóstwo uczniów zaczęło
wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda,
które widzieli. I mówili głosem
donośnym:
«Błogosławiony Król,
który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach».
Lecz niektórzy faryzeusze spośród tłumu
rzekli do Niego: «Nauczycielu, zabroń
tego swoim uczniom!»
Odrzekł: «Powiadam wam: Jeśli ci
umilkną, kamienie wołać będą» (Łk 19,
28-40. Fragment ten jest
odczytywany przy obrzędzie poświęcenia
palm).
Pośród miast na kuli ziemskiej,
Jerozolima jest niewątpliwie wyjątkowa.
Nazwa sugeruje,
że powinna być miastem pokoju (biblijne
znaczenie hebr. -
Dziedzictwo
[podwójnego] pokoju).
Paradoksalnie, to właśnie pokój, jest
najbardziej deficytową wartością na tym
skrawku ziemi
i to od 1000 roku p.n.e.
Mimo ogromnych napięć i niepokojów, ten
skrawek ziemi przez ponad 3 tysiące lat
przyciąga rzesze
pielgrzymów.
Czasy różnych perturbacji politycznych,
wojen, czy pandemii, są tylko chwilowymi
przerwami,
z
natury rzeczy jeszcze bardziej
potęgującymi głód pielgrzymowania. Jest też niezaprzeczalnym faktem,
że od 2 tysięcy lat, to miasto
żyje Jezusem Chrystusem.
Jerozolima za czasów Chrystusa mogła
liczyć ok. 15 do 20 tysięcy mieszkańców.
Gdyby wliczyć okoliczne
osady i miejscowości mocno powiązane z
samym miastem (tzw. banot – córki),
można by liczbę mieszkańców
przynajmniej podwoić, a nawet potroić.
Sytuacja
radykalnie zmieniała się w okolicy
Święta Paschy,
Święta Tygodni i Święta Namiotów, kiedy
to tysiące pielgrzymów z różnych stron
ówczesnego świata
przybywało do Świątyni Jerozolimskiej. Z
dużym prawdopodobieństwem możemy
przypuszczać, że przez
te kilka, czy kilkanaście dni liczba
przebywającej ludności znacznie
przekraczała 100 tysięcy.
Niedziela Palmowa jest pamiątką
uroczystego wjazdu Pana Jezusa do
Jerozolimy przed świętami
Paschy prawdopodobnie roku 30. Możemy
postawić sobie pytanie: dlaczego
Chrystus, który
pod koniec swej działalności
publicznej, niejako zszedł do
konspiracji, wyreżyserował tak uroczysty
wjazd do Świętego Miasta?
To pytanie wybrzmiewa szczególnie przy
lekturze Ewangelii według św. Łukasza,
który tak ją zredagował,
aby
przedstawić życie Jezusa, jako drogę do
Jerozolimy. Szukając odpowiedzi, musimy
pamiętać o tym,
że Jezus ma świadomość swej Boskiej i
ludzkiej natury. Jako prawdziwy
człowiek, pochodził z królewskiego
rodu Dawida. Jego praojciec ponad 1000
lat wcześniej zdobył to miasto, teraz
On wjeżdża doń, aby zdobyć
go na nowo i to na zawsze. Tamto
zdobycie miało ograniczony charakter
zarówno do miejsca, jak i do
narodu. To zdobycie ma charakter
powszechny i ponadczasowy.
Nie przelewa, jak to czynił praojciec
Dawid, cudzej krwi, tylko swoją.
Zdobywa przez złożenie siebie w
ofierze. Jest to ofiara człowieka w
ludzkich kategoriach największa – oddał
życie za przyjaciół swoich.
Jest to ofiara o nieskończonych
profitach, albowiem składa ją prawdziwy
człowiek i jednocześnie prawdziwy
Bóg.
Te dwie natury w niepojęty sposób obecne
w jednej osobie Jezusa Chrystusa,
sprawiają, że jest On zarówno
Doskonałym Ofiarnikiem i Doskonałą
Ofiarą, której to wartość, jest siłą
faktu – nieskończona.
Jest On
prawdziwym Królem w
królestwie, które zbudował, a które jako
jedyne ma gwarancję, że przetrwa,
aż do skończenia świata. Jego wjazd do
Jerozolimy ma więc głęboką i symboliczną
wartość, do której
co roku wracamy.
W owym dniu niezmiernie pozytywną rolę
odegrał tłum mieszkańców Jerozolimy oraz
przybyłych pielgrzymów,
którzy radośnie witali Jezusa, jako
potomka Dawida.
Niedziela Palmowa jest dniem, w którym
Kościół uroczycie odczytuje opis Męki
Pańskiej. Wśród wielu pytań,
jakie uczestnicy liturgii słysząc owe
dwa teksty, mogą sobie postawić, jest i
pytanie o narzędzia, jakimi
udało się przywódcom wrogim
Jezusowi, w tak krótkim czasie, zmienić
nastawienie tłumu z uwielbienia
na nienawiść?
Pamiętajmy, że wszystko to dzieje się w
czasie przygotowań do święta Paschy. Do
Jerozolimy przyjeżdżają
ogromne
tłumy pielgrzymów z różnych stron
ówczesnego świata. Przybyli oni nieraz z
daleka, pokonując
różne niebezpieczeństwa i często
ponosząc niebagatelne koszty. Tymczasem,
zarówno oni, jak i pobożni
mieszkańcy Jeruzalem, usłyszeli
pogłoskę, rozpowszechnianą przez
autorytety świątynne, a mianowicie,
że
słynny Jezus, nauczyciel i
cudotwórca dysponujący nadludzką mocą,
postanowił zburzyć świątynię
i
wybudować na jej miejsce nową. Tak oto,
ze swej natury i w tamtym czasie
pielgrzymki, to perfidne
kłamstwo, musiało się szybko rozchodzić,
dodając do tego gorliwość propagujących.
To była jedyna
możliwa informacja, która mogła
przemienić nastawienie do Chrystusa z
pełnego zachwytu i entuzjazmu,
na wrogie, posunięte aż do skrajnej
nienawiści.
Czyż kłamstwo to nie działa i dzisiaj?
Czyż i dzisiaj nie brakuje, pośród
matadorów tego świata i takich,
którym
Chrystus przeszkadza? Czy nie manipulują
wszelkimi dostępnymi środkami, aby
zwieść tłumy,
przedstawiając
Chrystusa jako największe zagrożenie
ludzkości?
Panie Jezu, chcę dzisiaj wziąć palmę do
ręki, a wraz z nią mój osobisty krzyż,
moją misję, i pójść
za Tobą do bram Twojego Królestwa.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Trzecie wyjście
(J 8,1-11)
O świcie Jezus zszedł z Góry Oliwnej i
pojawił się w świątyni. Po całonocnej
modlitwie, po całonocnej
rozmowie z Ojcem Niebieskim, był
znakomicie przygotowany na to, co
przyniesie nowy dzień. A zaczęło
się
ostro, i to bardzo, albowiem grupa
mężczyzn przyprowadziła do Niego
kobietę, którą co dopiero schwytano
na grzechu cudzołóstwa. Żaden jednak z
owych gorliwych stróżów moralności nie
myślał o niej, jako o człowieku,
który zbłądził, dla którego prawdziwym
ratunkiem jest nawrócenie, zrozumienie
błędu i zerwanie ze złem.
Żaden z nich nie myślał o jej
wieczności, nie chciał jej pomóc, lecz
potraktowali ją całkowicie
instrumentalnie.
Zapewne były tego dwa powody. Po
pierwsze, ponosząc okrutną karę, stałaby
się mocną przestrogą dla innych
kobiet, a przede wszystkim dla żon owych
gorliwych oskarżycieli. Po drugie zaś, i
to był zapewne główny powód,
posłużono
się nią, aby skutecznie uderzyć w
Chrystusa.
Zapytano Go:
„W Prawie Mojżesz
nakazał nam takie kamienować. A Ty co
mówisz?”
Po ludzku rzecz biorąc, sytuacja, w
której znalazł się Jezus była bez
wyjścia: gdyby owym oskarżycielom
powiedział – skoro tak mówi Prawo, to ją
ukamienujcie, oni natychmiast zapytaliby
Go – Mistrzu, a gdzie
miłosierdzie, które tak gorliwie
głosisz? Gdyby zaś powiedział – to, co
ona zrobiła, jest złe, ale trzeba jej
przebaczyć i dać szansę nawrócenia,
zarzucono by Mu wtedy, brak poszanowania
Prawa Mojżeszowego.
Wydawało się, że z tej pułapki Jezus się
nie wywinie.
Tymczasem Jezus uruchomił trzecie
wyjście.
Po pierwsze rozbroił tłum jego własną
bronią, czyli Prawem Mojżeszowym. Na
początek zrobił coś, czego
się nie spodziewali, pochylił się i
palcem pisał po ziemi. Św. Augustyn
zauważył, że gest Jezusa Chrystusa,
wskazuje Boskiego Prawodawcę. Bóg
wypisał przykazania swoim palcem na
tablicach przymierza, które
otrzymał Mojżesz (por. Tractatus in
Joannis Evyngelium,33,5). Jest to bardzo
mocne skojarzenie. A kiedy
wzmogła się ich ciekawość, rzekł: „Kto z
was jest bez grzechu, niech pierwszy
rzuci na nią kamień”. Odwołał
się tym do Prawa, które nakazywało
zeznającym w procesie świadkom, czynny
udział w egzekucji. Po tych
słowach Jezus ponownie się pochylił i
pisał. Co pisał? Tego nie wiemy, jednak
dla poszczególnych uczestników
wydarzenia były to jasne znaki, które,
począwszy od najstarszego, przypominały
im własne grzechy, zapewne
z przestrzeni przykazania –
nie
cudzołóż. I tak każdy z panów,
można powiedzieć, wziął swój własny
grzech
na plecy i poszedł z nim do
domu.
Jezus został sam z kobietą. Nie uciekła,
poczuła się przy Nim bezpiecznie. On
rzekł do niej: „Kobieto, gdzież
oni są? Nikt cię nie potępił? A ona
odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej
Jezus: I Ja ciebie nie potępiam”.
To On teraz bierze jej grzech i idzie z
nim na krzyż. Tylko On prawdziwy Bóg i
prawdziwy człowiek jest
w możności spłacić Ojcu Prawodawcy,
zapłatę za grzech i z problemu odejścia
człowieka od Boga, uczynić
szansę powrotu do Niego. Dlatego też
zaraz dodaje: „- Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.
Ta ewangeliczna scena, obecna w liturgii
Piątej Niedzieli Wielkiego Postu,
przypomina nam istotę
Sakramentu Pokuty.
Mam szansę, aby
nazwać swój grzech i oddać go
Chrystusowi. On go przyjmie,
mnie zaś nie potępi. Z moim grzechem
pójdzie na krzyż, a mnie powie: „-
Idź, a od tej chwili
już nie grzesz”.
To ostatnie sformułowanie jest twarde i
nie zakłada pobłażliwości i półśrodków.
Mam więc wybór: idę z grzechem do domu
albo do Niego, do Jezusa?
Ks. Lucjan Bielas
-
A co na to Papież?
(Łk 15, 1-3.11-32)
Dzisiaj, w różnych środowiskach, to
pytanie jest często stawiane w związku z
dramatycznymi doniesieniami
o
rosyjskiej napaści na Ukrainę. Wielu, od
Głowy Kościoła Chrystusowego, oczekuje
mocnych słów potępienia
brutalnych
agresorów i ich przywódcy. Wielu też,
oczekuje ponownego zawierzenia Rosji
Bogu, przez wstawiennictwo Najświętszej
Maryi Panny. Czy dotychczasowa postawa,
modlitwy i wypowiedzi Papieża
wypełniają te oczekiwania?
Czy zadowala je zawierzenie dokonane w
Bazylice św. Piotra na Watykanie i w
kościołach całego świata dnia
25 marca bieżącego roku,
a nawiązujące do tego, które miało
miejsce 25 marca 1984 roku? Warto
przypomnieć,
że wtedy to św. Jan Paweł II w duchowej
jedności ze wszystkimi biskupami świata
wraz z pięcioma patriarchami
prawosławnymi, w tejże bazylice
zawierzył świat i Rosję Maryi. Żyjąca
jeszcze wtedy Siostra Łucja osobiście
potwierdziła, że taki uroczysty i
powszechny akt oddania, odpowiadał temu,
czego żądała Matka Boża. Wszystkich
pytań
i oczekiwań jest wiele, lecz nie
wystarczy zewnętrzna ocena, trzeba
popatrzeć na sprawę również przez oczy
i duszę samego Ojca Świętego, który
dysponuje znaczenie rozleglejszą wiedzą,
do której nie mamy dostępu, która
znacząco wpływa na jego wypowiedzi i
decyzje.
Nie wchodząc w dyskusje, widzę bardzo
głęboki sens tego, że papież Franciszek
dokonał aktu ponownego
ofiarowania
Rosji – tym razem wraz z krwawiącą
Ukrainą – Niepokalanemu Sercu Maryi, i
to podczas nabożeństwa
pokutnego. Jestem
przekonany, że zrobił to z głębokim
rozmysłem.
Wielką pomocą w odczytaniu papieskiego
przesłania stanowi dzisiejsza Ewangelia
traktująca o miłosiernym
Ojcu. Istotą tej, tak znanej
przypowieści jest relacja synów do ojca,
relacja nasza do Boga Ojca. Pierwszy
z nich, młodszy, zwany potocznie
„marnotrawnym”, wydawało się, że był
dzieckiem zbuntowanym, zażądał od
Ojca części majątku, która na niego
przypadała i opuścił dom. Drugi zaś,
starszy, który dziedziczył dwie trzecie
majątku, pozostał w domu z ojcem i
pracował na roli. Obydwaj synowie
zostali wystawieni na życiowe próby,
które ukazały ich prawdziwą relację do
Boga, do ojca i do siebie nawzajem.
I tak młodszy, kiedy wszystko, co
materialne stracił, w głębokim
upokorzeniu sięgnął do największej
wartości,
którą wyniósł z domu. Miał głębokie
przekonanie, że jest ojciec, który go
przyjmie i Bóg, który mu przebaczy.
A ponieważ jeden i drugi jest nie tylko
miłosierny, ale i sprawiedliwy, powrócić
trzeba w prawdzie, czyli jako pokutnik.
Drugi zaś syn, kiedy w związku z
powrotem brata zastał nową sytuację w
domu, pokazał swoje prawdziwe oblicze.
W głębi serca nastawiony był na siebie i
na zysk. Z Bogiem się nie liczył, ojciec
był przekazicielem majątku, a brat,
kimś obcym i przeszkodą. Jezus zostawił
otwarte pytanie, czy zabiegi ojca o jego
duszę przyniosły jakiś rezultat?
W świecie, który w dużej części
przyjmuje postawę starszego brata jako
słuszną, papież Franciszek miał odwagę
wskazać inny kierunek.
Przed
dokonaniem aktu zawierzenia świata,
Rosji i Ukrainy Najświętszej Maryi
Pannie,
aby ten akt był rzeczywiście
skutecznym, a nie tylko słowną
deklaracją i pobożnym życzeniem,
rozesłał kapłanów
do konfesjonałów i sam wzorem
„marnotrawnego syna” udał się do
spowiedzi, aby później samemu
spowiadać
innych.
Jako Głowa Kościoła, zrobił to celowo,
aby pokazać, że nie nabożeństwa pokutne
kończące się zbiorowym
rozgrzeszeniem,
czy same tylko „żale doskonałe”, lecz
nazwanie swojego grzechu i wyznanie go
Bogu w indywidualnej
spowiedzi,
jest drogą nawracającego się dziecka
Bożego do uczty z Ojcem Niebieskim i
odbudową relacji z braćmi.
Papież jeszcze raz pokazał, że nasze
deklaracje, zawierzenia, modlitwy, mają
wtedy siłę przebicia, jeżeli wypływają
z naszego wewnętrznego, głębokiego
nawrócenia, z naszego prawdziwego ducha
pokuty. Stajemy się wtedy jak igła
z nitką, która zszywa to, co
rozdarte, a nie tylko rani i kłuje.
Ks. Lucjan Bielas
Czy Ukraińcy byli większymi grzesznikami, że ich to spotkało?
(Wj 3, 1-8a. 13-15); (Łk 13, 1-9)
Na tak postawione pytanie, Chrystus nam
odpowiada: Bynajmniej, powiadam
wam; lecz jeśli się nie nawrócicie,
wszyscy tak samo zginiecie.
A do tego wszystkiego jeszcze
dokłada przypowieść o nieurodzajnym
figowcu.
Jezus jako dobry ogrodnik wstawia się za
nami, aby Ojciec Niebieski dał nam
jeszcze szansę, jeszcze jeden rok.
Nie zostawia nas On, dobry ogrodnik,
samych sobie, zrobi ze Swej strony
wszystko, co tylko jest możliwe,
abyśmy wydali owoc. Jeśli tego owocu nie
będzie, finał okaże się rzewny.
Stawiamy konkretne pytanie:
na czym
to dzisiaj polegają owe zabiegi Jezusa –
Dobrego Ogrodnika?
Na czym więc polega owo ewangeliczne
„obłożenie gnojem”?
Szukając odpowiedzi, warto popatrzeć do
pierwszego czytania, dzisiejszej
liturgii słowa. Stary już Mojżesz
(80 l) na pustyni zostaje powołany przez
Boga do wyprowadzenia Izraelitów z
niewoli, w jakiej znaleźli
się w potężnym wtedy Egipcie. Mojżesz ma
nie tylko swoje lata, ale na sumieniu
zabójstwo Egipcjanina,
sprzeniewierzenie się władzy faraona i
jest, krótko mówiąc, w państwie faraonów
„persona non grata”.
Tu na pustyni doświadcza nadprzyrodzonej
obecności Boga w krzaku, który wbrew
logice stworzenia,
palił się, ale się nie spalał. Zasłonił
oczy, bo na Boga, tu na ziemi, człowiek
patrzeć nie może, lecz Bóg widzi
człowieka w całej jego prawdzie i w
miłości, albowiem Bogu nie jest on
obojętny.
Jakie narzędzie otrzymał Mojżesz do
swojej misji?
Otrzymał imię Boga:
Jestem, który
jestem. Bóg po prostu jest i sam
z siebie stanowi przyczynę swojego
bytu. Jest nieskończony i nie ma słowa w
języku człowieka, które by mogło ogarnąć
Boga, opisać Boga.
Wraz z objawieniem imienia, idzie
zaufanie, jakim Bóg obdarzył tego,
którego wybrał.
I tak Bóg posyła Mojżesza wpierw do
Izraelitów z przesłaniem, które ma im
objawić: Pan, Bóg ojców waszych,
Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg
Jakuba posłał mnie do was. To jest imię
moje na wieki i to jest moje
zawołanie na najdalsze pokolenia.
Skoro Bóg posłał to i Bóg był z
Mojżeszem, czy to w obliczu Izraelitów,
czy wobec Faraona, jego administracji i
wojska, czy to podczas wędrówki na
pustyni. Skuteczność tej Bożej
obecności przeszła do historii
świata.
My dzisiaj jesteśmy w zdecydowanie
lepszej sytuacji niż wtedy Izraelici.
Przede wszystkim dlatego,
że Bóg posłał do nas swojego
jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa,
którego Mojżesz był jedynie
zapowiedzią. Jezus wyprowadził nas z
największej niewoli, z niewoli grzechu i
jest dla nas najpełniejszym
objawieniem Ojca Niebieskiego. Przez
Jego ludzką naturę, dotkniętą nieludzkim
cierpieniem, mamy
drogę do zjednoczenia z nieśmiertelnym
Bóstwem.
Czas Wielkiego Postu 2022 roku jest w
życiu nas wszystkich szczególnym
wyzwaniem i szansą,
jakiej jeszcze nie mieliśmy.
Agresja, mająca korzeń w niepojętej
ludzkiej głupocie, sprawiła nieopisane
cierpienia wielu niewinnych istot.
Europa otwarła się na przyjęcie wielu
uchodźców, przede wszystkim
kobiet i dzieci. Przechodząc ponad całym
bagażem historii, której do końca też
nie rozumiemy, otwieramy
jej nowy rozdział, pełen wszelkich
możliwych znaków zapytania. Jeden jest
pewnik w tej całej ludzkiej
zadymie, jest nim –
Jezus Chrystus!
Objawić Jego imię poranionym przybyszom,
to jest główne nasze
zadanie i paradoksalnie nasz ratunek na
ten ewangeliczny „jeszcze jeden rok”.
Sytuacja jest absolutnie
wyjątkowa. To nie my wyjeżdżamy na
misje, lecz okazja do misji przyjechała
do nas. Zachowaliśmy
się bardzo trzeźwo, otwierając swoje
serca i domy. To dopiero początek. Przed
nami długa droga
codziennego świadczenia o Chrystusie,
którego wielu naszych Gości nie miało
wcześniej okazji poznać.
Jak to zrobić?
Uczynić to można tylko w jeden sposób, a
mianowicie miłością, która przybiera
kształt służby posuniętej
aż, do bycia niewolnikiem
wszystkich. To w tym właśnie punkcie
spotykamy Chrystusa, który zszedł
najniżej. To w Nim odzyskujemy prawdziwą
wolność i z Nim zyskujemy
nieograniczone
możliwości – paradoksalnie również
materialne! Warto więc zniewolonym,
wygnanym,
poranionym, przekazać Chrystusa i to
dla naszego i dla ich, dobra i ratunku.
Ks. Lucjan Bielas
Otwarte przejście najważniejszej granicy
(Łk 9, 28b-36)
Starożytni powiadali, że cokolwiek
człowiek czyni, powinien to czynić
rozważnie i patrzyć końca.
Słusznie
zauważył Wiktor Frankl, że ów koniec
rozumiano, jako cel, który nadaje
ludzkiemu działaniu sens. Dzisiaj,
w czasie wojennej zawieruchy na
Ukrainie, w czasie dużego napięcia w
świecie, którego przyczyn końca nie
znamy, w czasie rosnących cen, w czasie,
kiedy wiele naszych doczesnych planów
wzięło w przysłowiowy „łeb”.
Dzisiaj, kiedy wiele ludzkich granic
jest na różne sposoby przekraczanych,
zaprasza nas Jezus wraz z grupką
najbardziej aktywnych uczniów na górę
Tabor. Celem tego zaproszenia jest
pokazanie zarówno uczniom wtedy,
jak
i nam dzisiaj, celu naszego życia,
ukazanie jego sensu. Aby tego
dokonać, Jezus pozwala uczniom dotknąć
największej tajemnicy, jaką nosił tu na
ziemi, tajemnicę dwóch natur, Boskiej i
ludzkiej w niepojęty dla nas sposób
w Jego osobie połączonych (tzw. unia
hipostatyczna). Na górze Tabor przez
ludzką naturę Jezusa przeniknęło
Jego Bóstwo, dając nadzwyczajny efekt.
Stało się to wszystko podczas
modlitewnej rozmowy Jezusa z Ojcem
Niebieskim. Szczyt góry, gdzie z natury
rzeczy doświadcza człowiek granicy
między niebem a ziemią, sprzyjał
dotknięciu tej granicy w samym Jezusie.
Ona w Nim przebiegała i tylko w Nim i
przez Niego jest dla nas
do przekroczenia. Doświadczenie
nadprzyrodzonej światłości,
doświadczenie życia zmarłych, poczucie
bezpieczeństwa przekraczające wszelkie
ludzkie zabezpieczenia, wskazują w
Jezusie Chrystusie na jedyne przejście
graniczne
otwarte do niepojętej rzeczywistości,
dla nas na wieczność przeznaczonej.
Sens naszego życia nie leży w naszej
doczesności, lecz w naszej wiecznej w
Bogu perspektywie.
Bóg nie tylko pokazuje przejście, ale i
sposób, w jaki można tego dokonać. Nie
przypadkowy jest duet przodków,
którzy ukazali się w chwale i
rozmawiając z przemienionym Chrystusem:
Mojżesz i Eliasz. Prawodawca
z dekalogiem i prorok zapowiadający
przyjście Tego, który nie przyszedł po
to, aby prawo zmienić, lecz by
je wypełnić. Świadkowie zapamiętali
temat ich rozmowy:
mówili o Jego odejściu, którego miał
dopełnić
w Jeruzalem.
Innymi słowy, mówili o cenie,
jaką Jezus miał tu na ziemi zapłacić za
otwarcie dla nas granicy do nieba.
I wreszcie z obłoku, który w Biblii
symbolizuje obecność Boga, rozlegający
się głos: To jest Syn mój,
Wybrany,
Jego słuchajcie! Głos
skierowany nie do Jezusa jak kiedyś
podczas Jego chrztu nad Jordanem, ale
skierowany
do nas. Głos Ojca
Niebieskiego nieostawiający przestrzeni
na ludzkie: no tak, ale …
Dla tych spośród nas, którzy nie szukają
wykrętu, lecz sposobu, Jezus ma jasną
ofertę. Pełniąc Jego wolę i prawdziwie
zjednoczeni z Nim przez Eucharystię
możemy już tu na ziemi, we wszystkich
przestrzeniach naszego życia,
promieniować
Jego Boskością. Człowiek może stać się
czystą szybą, za którą inni
zobaczą skarb, po który warto się
potrudzić nawet
za cenę największych wyrzeczeń.
Codziennie myślę o tym przy rachunku
sumienia, kiedy to w czwartym
przykazaniu stawiam sobie pytanie:
czy jestem dla innych odbiciem
świętości Boga, do którego oficjalnie
się przyznaję i którego codziennie
przyjmuję?
Boże bądź miłościw mnie grzesznemu!
Ks. Lucjan Bielas
Dlaczego Bóg dopuszcza wojnę?
(Łk 4, 1-13)
Zarówno to, jak i inne podobne pytania
często jawią się w naszych głowach i w
naszych rozmowach.
Dlatego też dzisiaj, nieprzypadkowo,
Chrystus zaprasza nas na miejsce
pustynne,
aby w tym bardzo
ważnym czasie, nieustannie narastającej
zawieruchy wojennej, dać nam okazję na
postawienie Bogu
pytania o sens tych wydarzeń i o nasze w
nich miejsce. Spotykamy tu, na pustkowiu
Jezusa. Nie jest
sam, lecz jest z Nim i szatan. Dlaczego
czysta Miłość, wcielona w osobie Jezusa
w człowieczeństwo,
dopuszcza do siebie największego wroga,
zionącego nienawiścią zarówno do Boga,
jak i do człowieka.
Jezus nie ominął tej konfrontacji,
ponieważ jest ona wpisana w ludzką
egzystencję, w niej człowiek
może stać się jeszcze bardziej
człowiekiem na obraz i podobieństwo
Boga, jeśli taką podejmie decyzję.
Jezus spotyka się z szatanem w
ekstremalnie trudnych warunkach,
jest sam, jest na pustyni, jest głodny,
jest
biedny, jest nieznany. Można powiedzieć
– Bóg przywalony ludzką słabością.
Dokładnie w te punkty
szatan
celuje swoją pokusę: pokusę chleba,
bogactwa i sławy, pokusę sprowokowania
Bóstwa do zamanifestowania
się
w człowieczeństwie Jezusa, ale bez
rzeczywistej potrzeby. Tymczasem Jezus,
korzystając z tych prostych
narzędzi dostępnych człowiekowi, a
mianowicie rozumu, postu, modlitwy i
słowa Bożego, pokonuje kusiciela,
jeszcze
bardziej doskonaląc swoje
człowieczeństwo.
Fakt, że o tym opowiedział uczniom,
których tam nie było, bo ich tam
przecież być nie mogło, świadczy
o
randze tej lekcji dla każdego z nas.
Jezus nie tylko pokazuje nam sposób
„zarządzania pokusami”,
bardzo ważny dla naszego indywidualnego
rozwoju, ale gwarantuje też swoją
obecność i skuteczną pomoc
Boga, dla tych, którzy się zdecydują na
taką z Nim współpracę.
Co więc z tymi, którzy stali się w
niepojęty dla nas sposób, narzędziami
szatana?
Z tymi, którzy czynią
zło, wywołują konflikty, wojny i są
przyczyną nieopisanych ludzkich
nieszczęść? Nie osądzając człowieka,
zło trzeba zawsze i bezkompromisowo,
nazwać po imieniu. W jedności z Bogiem,
zachowując Jego przykazania,
odważnie stanąć do walki, często
nierównej, w obronie wyższych wartości.
Jezus nie narażał swojego życia
dla popisu i sławy, jak to chciał
szatan, ale oddał je dla wyższej sprawy.
Choć walka była po ludzku nierówna,
On ostatecznie wygrał i zawsze wygrywa
razem z tymi, którzy są z Nim.
Czemu więc cierpią i giną niewinni?
Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, gdyby
nie było naszego ciał zmartwychwstania,
gdyby nie nastąpiło
Jego powtórne przyjście i naprawienie
wszelkiego zła, z zachowaniem
sprawiedliwości, gdyby Jezus nie
był Bogiem, to wszystko rzeczywiście
nie miałoby sensu.
Rzecz znamienna, czas wojny budzi nie
tylko zło, jakie jest w człowieku, ale i
najwspanialsze ludzkie wartości.
I przedziwne jest to, że proces ten,
przywraca sens i znaczenie pojęciom,
które podczas dobrobytu pokoju,
te
wartości utraciły. I tak mężczyzna jest
mężczyzną; kobieta, kobietą; dziecko
dzieckiem; rodzina, rodziną;
miłość,
miłością; przyjaźń, przyjaźnią;
wierzący, wierzącym; solidarność,
solidarnością, polityk, mężem stanu,
obywatel, obywatelem /…/.
Prośmy więc Pana, aby szatan został
pokonany, na wszystkich polach jego
agresji i w nas i wokół nas.
Jezu bądź z nami w czasie wojowania i
czasie pokoju!
Ks. Lucjan Bielas
Skoro covid-19 nas nie nawrócił, czy nas
nawróci…?
(Łk 6, 39-45)
W kontekście najnowszych dramatycznych
wydarzeń na Ukrainie niezależnie od
całej politycznej narracji
stawiamy sobie pytanie: co my katolicy,
możemy jeszcze uczynić?
Zdrowy rozsądek oświecony wiarą każe nam
zachować spokój, przede wszystkim w
naszych umysłach i w naszych sercach. Z
niego niech wypływa gotowość
do świadczenia pomocy potrzebującym w
takim zakresie, jaki tylko jest i będzie
możliwy.
Bardzo ważną formą pomocy jest modlitwa.
Modlitwa za jednych o opamiętanie, za
drugich o wytrwanie.
Wszystkie jej inicjatywy, piękne i
spontaniczne, niech pobudzają jeszcze
bardziej naszą wiarę i odpowiedzialność,
niech przeradzają się w czyn.
Dzisiejsza Ewangelia, jak zwykle
nieprzypadkowa w tym kontekście,
pokazuje nam, że sprawa jest znacznie
głębsza.
Stało się rzeczą oczywistą, że mimo
globalnego doświadczenia covidem-19,
świat w dużej części, nie tylko,
że nie odszedł od zła, ale jeszcze
bardziej w nim się pogrążył. Wielu
oddaliło się od Boga, a przede
wszystkim,
niestety, młodzież. Dzisiaj Jezus nam,
przerażonym brutalnym złem, jakiego
doświadczają siostry i bracia z Ukrainy,
każe jeszcze raz popatrzeć w nasze
własne sumienia i usunąć to zło, jakiego
my jesteśmy przyczyną. To zło jest
nie tylko w naszym życiu osobistym, ale
rodzinnym i społecznym. Jest ono tak
mocno zakorzenione, że grzech
przestał być nazywany grzechem. Ubiera
się w szaty miękkiej terminologii, nieczyniąc
niepokoju w nieustannie
zagłuszanych sumieniach. Lista naszych
grzechów jest bardzo długa. Niektórych z
nich nawet nie wolno
nam głośno wypowiedzieć, by nie narazić
się na przykre konsekwencje. Zamilkliśmy
i my księża, w obawie,
że ktoś zatka nam usta naszym własnym
grzechem, albo grzechem kolegi.
Jak fantastycznie jawi się w tym morzu
zła, godna podziwu postawa papieża
seniora, Benedykta XVI, który
u kresu swego długiego życia z ogromną
godnością, stanął do potyczki z
szatanem. Z jednej strony, z wielką
pokorą przyznaje się do swojej słabości,
z drugiej zaś przez całkowite
zawierzenie Chrystusowi, daje wyraz
stawania się coraz doskonalszym Jego
uczniem, coraz głębiej przeżywającym
Jego obecność i zjednoczenie
z
Nim w Eucharystii (List z 9 lutego 2022
roku).
Dzisiaj, nam stającym w obliczu
światowego konfliktu zbrojnego, którego
skutki są nie do przewidzenia,
Jezus mówi do każdego z nas: zrób
porządek we własnym sumieniu. Odejdź
od zła, które już może ci
przyschło, do którego się zaadoptowałeś,
które stało się twoim nawykiem. Jeśli
chcesz, abym Ja stanął
po twojej stronie, i aby twoje prośby
były przeze Mnie wysłuchane, to odejdź
od zła, które czynisz i stań
w swoim sumieniu po Mojej stronie.
To, co Jezus za taką postawę obiecuje,
najlepiej oddał św. Paweł, który
wskazując na zwycięstwo
ezusa nad grzechem i nad śmiercią,
zachęca nas:
bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci
zawsze
ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że
trud wasz nie pozostaje daremny w Panu.
Ks.
Lucjan Bielas
Przebaczenie – możliwość czy warunek?
(Łk 6, 27-38)
O przebaczeniu myślę, kiedy spoglądam
na krzyż Jezusa Chrystusa. O
przebaczeniu myślę, uczestnicząc
we Mszy św., kiedy to z wiarą staję pod
krzyżem Jezusa Chrystusa, jako świadek
Jego śmierci i zmartwychwstania,
jako uczestnik tego najważniejszego wydarzenia w dziejach całej ludzkości.
Bóg dał swojego Syna, który
zechciał stać się człowiekiem i jako
człowiek złożyć siebie w ofierze za
grzechy wszystkich ludzi, czyli i za
moje grzechy.
Dając swoje grzechy Jezusowi, daję Mu do
spłacenia rachunek, którego sam nigdy
nie byłbym w stanie zapłacić.
Jezus, biorąc na siebie moje długi,
przywraca mi wolność i obdarza godnością
największą, jaką tylko człowiekowi
może być dana. Teraz więc razem z Nim
mogę mówić do Pana Wszechświata – Ojcze
nasz!
Jezus z perspektywy krzyża widzi
zaślepienie ludzi i prosi Ojca
Niebieskiego, aby im odpuścił grzechy,
bo nie wiedzą, co czynią
(Łk
23,34). Jezus nie stawia
warunków, bo ten, który prawdziwie
przebacza,
nie stawia warunków. Najlepiej ilustruje
to postawa dwóch łotrów. Jeden żałuje i
całkowicie zawierza
i nie tylko rachunek ma czysty, ale
zyskał braterstwo Jezusa i miejsce w
Jego królestwie. Drugi zaś, wnioskując
z tego, co powiedział, sam się
wykluczył. Golgota więc najbardziej
weryfikuje bycie synem Najwyższego,
nie tylko przez pytanie o naszą wiarę,
ale przede wszystkim w mądrości
przebaczenia naszym winowajcom.
W tej to właśnie mądrości weryfikuje się
nasza miłość. Pod krzyżem Jezusa
Chrystusa może stać tylko ten,
który przebacza. Ten, kto tego nie czyni
będzie, albo rzucał w ten krzyż
kamieniami, albo od niego uciekał.
Przebaczenie jest jednym z
najistotniejszych procesów w
kształtowaniu naszej osobowości.
Znakomicie
ujął to ks. Wojciech Węgrzyniak,
ukazując na przestrzeni Biblii ewolucję
przebaczenia z jednoczesnym
wskazaniem, że w każdym z nas ma ona
miejsce. Od postawy Lameka, potomka
Kaina, który stwierdza:
Gotów jestem zabić człowieka
dorosłego, jeśli mnie zrani, i dziecko –
jeśli zrobi mi siniec (Rdz 4,23),
przez
postawę oko za oko i ząb za ząb, z kodeksu Hammurabiego i Księgi
Wyjścia, przez psalmy złorzeczące,
w których jest prośba do Boga, aby był
mścicielem (Ps 58; 83; 109), aż do
postawy Chrystusa, który
nakazuje swoim uczniom miłość
nieprzyjaciół i własnym przykładam,
naukę tę wypełnia. I co
najważniejsze,
to nie jest delikatna prośba
Chrystusa, to jest Jego stanowcze
polecenie dane Jego uczniom. Jego
wypełnienie jest warunkiem bycia Jego
bratem i bycia synem Ojca
Przedwiecznego. Jest to warunek
Boskiej mądrości w człowieku. Nie
zastosowanie się do tego jest obwarowane
sankcją z wiecznymi
konsekwencjami, co bardziej lub mniej uważnie, wypowiadamy codziennie w
Modlitwie Pańskiej:
– odpuść nam nasze winy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom.
W roku szczególnie intensywnych modlitw
w intencji naszych rodzin ta niedziela
jest bardzo mocnym
pytaniem o szeroko rozumiane
przebaczenie w rodzinie. Wielu z
tym się mocuje i przegrywa, czego
skutkiem są rozwody i głębokie
poranienia dzieci. Jest to również
jedna z głównych przyczyn odejścia
od Eucharystii, albowiem ten, który nie wybaczył, pod krzyżem Chrystusa
nie ustoi.
Wiemy wszyscy, że w życiu codziennym
brak przebaczenia jest ogromnym
ciężarem, ponieważ odbiera
człowiekowi jego wolność.
Wielu szuka pomocy w terapiach i bardzo
dobrze. Muszę jednak powiedzieć,
już z wieloletniego kapłańskiego doświadczenia,
terapia bez Jezusa
Chrystusa, nigdy nie będzie dobrą
terapią i prawdziwym uwolnieniem
człowieka, albowiem tylko On zna nas tak
do końca, przenika swoją
miłością i nie odbiera nam wolności.
Ks. Lucjan Bielas
Abyśmy zmądrzeli
(Łk 6, 17. 20-26)
Przecież
jest czymś dobrym,
że pragniemy się czegoś w życiu dorobić.
Jest naturalną sprawą, że nie chcemy być
głodni.
Jest
oczywiste, że marzy nam się jak
najwięcej uśmiechu na naszych twarzach.
To normalne przecież, że chcemy być
otoczeni tymi, którzy nas kochają i
szanują.
Dlaczego więc Jezus mówi jakby na
przekór temu, co normalne:
błogosławieni jesteście ubodzy,
błogosławieni,
którzy teraz głodujecie, którzy
płaczecie, którzy prześladowani
jesteście za waszą wiarę?
Bo w sukcesie łatwo stracić głowę. Łatwo
stracić głowę w bogactwie i przy suto
zastawionym stole, łatwo stracić
głowę w życiowym kabarecie i na
nieustannej fali sukcesu i pochwał.
Błogosławione są chwile doświadczeń, na
które kochający Bóg nas wystawia. Pytamy
po co? Odpowiedź jest bardzo
prosta –
abyśmy zmądrzeli!
Kiedy te doświadczenia stają się
najcenniejszymi chwilami naszego
ziemskiego życia?
Wtedy i tylko wtedy kiedy
już to, co ludzkie przestaje działać, i
kiedy zostaje już tylko jedna możliwość
chwycenia Boga za rękę. Jeśli człowiek
to uczyni, jest
błogosławiony, bo
to przemieni całkowicie jego życie, jego
relacje i wieczność. Jeżeli tego nie
uczyni,
sam skazuje się na bycie
przeklętym,
ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Ta prawda jest odwieczna i nad wyraz
celnie ujął ją prorok Jeremiasz: Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję
w człowieku i który w ciele
upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe
serce. I zaraz doda:
Błogosławiony mąż,
który pokłada ufność w Panu, i Pan jest
jego nadzieją
(Jr 17,5-8).
I w tę dyskusję wchodzi święty Paweł,
który znakomicie przypomina wydarzenie,
całej tej logice nadające właściwy
sens:
Tymczasem jednak Chrystus
zmartwychwstał jako pierwociny spośród
tych, co pomarli (1Kor 15,20).
Ta prawda jest niezależna od sztucznej
inteligencji i wirtualnej
rzeczywistości.
I może warto pójść za radą sługi Bożego
bpa Jana Pietraszki, który zachęca do modlitwy przeciwko sobie:
żeby nam Pan Bóg zostawił tę
przestrzeń głodu, przestrzeń tęsknoty i
przestrzeń nadziei, żeby nas w taki
sposób
trudny prowadził przez niespokojną
doczesność, przez posuchę i przez upał
ubóstwa, utrapień, pogardy,
dyskryminacji, tego wyłączenia ze
świata – jak mówi Chrystus – i żeby nas
przeprowadził aż do chwalebnego
spotkania, gdzie ta rzeka
tajemna Bożego życia i bogactwa przebije
się przez powierzchnię i ogarnie nas
całych
swoją wspaniałością (13 lutego
1977).
Ks. Lucjan Bielas
Kto ma dzisiaj szansę na powołanie?
(Łk 5, 1-11)
Wydaje się, że ewangeliczna scena, którą
dzisiaj rozważamy, znakomicie wpisuje
się w wielkie rekolekcje
oczyszczające, które aktualnie
przeżywamy w Kościele Chrystusowym.
Upadły z hukiem nadęte autorytety,
napompowane urzędy straciły swój dawny
blichtr, tytuły zaś, miast budzić
respekt wywołują uśmiech. Błędnie
myślą ci, którzy w tym procesie
dopatrują się upadku idei posłuszeństwa,
lecz jest to powrót do jej podstawowych
założeń.Inżynierowie
duszpasterstwa ze zgrozą zaczynają
rozumieć, że dawne narzędzia przestały
działać
i to w nieodwracalnym procesie.
Paradoksalnie dalecy od wiernych i
pozbawieni entuzjazmu, chowają się
w cywilne stroje i zacisze plebanii.
Niektórzy zaś swoją działalność
ograniczyli do zdalnego nauczania,
liturgii
niedzielnej,
a przede wszystkim do uroczystości
pogrzebowych, których niestety jest
coraz więcej. Oczywiści
nie można uogólniać, albowiem jest
trochę duszpasterzy myślących inaczej,
którzy w tej sytuacji paradoksalnie
widzą nowe możliwości. Ożyła np.
instytucja wędrownych kaznodziejów,
którzy zwykle w historii Kościoła
jawili się w czasach przełomów i
wielkich oczyszczeń. Dzisiaj nie
spotkamy ich w katedrach, kościołach,
czy
też na rynkach miast, lecz przemierzają
oni internetowe szlaki. Stanowi to
oczywiście chwilowe rozwiązanie,
które w oderwaniu od uczestnictwa w
Eucharystii i w oderwaniu od życia
parafialnego, może przynieść więcej
strat niż pożytku. W tym wszystkim jakże
cenne są postawy tych duchownych i
świeckich, którzy właśnie w tym
czasie, obdarzeni ogromnym entuzjazmem i
z pełnym poświęceniem, próbują problemy
przekuwać w szansę.
Są otwarci, a zachowują dyscyplinę
kościelną, zajmują się tym, na co mają
rzeczywisty wpływ. Posługują
się zarówno tradycyjnymi sposobami
działania, które pokazały swoją trwałą
przydatność, jak i odważnie sięgają
po
rzeczy nowe, niejednokrotnie je tworząc.
Ten mocno uproszczony obraz daleko
bardziej skomplikowanej
rzeczywistości niech nam teraz
wystarczy. Zapytajmy Jezusa – czego
od swoich proaktywnych uczniów oczekuje?
Może Jego zaproszenie jest skierowane
do któregoś z nas szczególnie?
Spotykamy Go dzisiaj nad Jeziorem
Genezaret, kiedy to otoczony tłumem
ludzi, zostawił ich, a zwrócił się do
rybaków,
którzy to po całonocnej pracy na brzegu
płukali swoje sieci. Mogli zajmować się
już tylko sieciami, albowiem połów
był
kompletnie nieudany. Jezus w tej chwili
znalazł się między tłumem, który
oczekiwał od Niego konkretnej pomocy
w budowaniu relacji z Bogiem, a światem
ludzi pracy. Jezus chce wrócić do tego
tłumu, ale potrzebuje współpracowników
i
znamienne, że szuka ich pomiędzy ludźmi
pracy. Mieli swoją firmę, swojego bosa,
potrafili stworzyć spółkę, potrafili
łowić i zaopatrywali rynek. Jezioro,
które ich żywiło, było szkołą
charakteru. Zmienne pogody,
niebezpieczne sytuacje,
nie zawsze udane połowy, kształtowały
charaktery galilejskich rybaków.
Jezus nie szukał współpracowników pośród
tych, których kwalifikacje wydawało się,
były lepsze, np. pośród uczonych
w Piśmie. Ich formacja nie przystawała
do misji Jezusa Chrystusa. Sama wiedza
na niewiele się przyda, Ewangelię
głosi się całym sobą. Ona musi najpierw
człowieka przeniknąć do spodu, aby to,
co mówi, miało swoją moc, a on
stawał się coraz bardziej autentyczny.
Pracowitość człowieka to również
oczekiwana cecha przez Jezusa. Sam był
niezmiernie pracowity, a o tym, jak
bardzo
byli
pracowici Apostołowie, może świadczyć
epizod, który miał miejsce już po
zmartwychwstaniu Pana Jezusa.
Szymon Piotr nie potrafił być bezczynnym
człowiekiem i mimo tak rewolucyjnego
wydarzenia poszedł łowić ryby,
a inni wraz z nim. Pracę mieli we krwi
(por. J 21,1-4).
Tymczasem Jezus wprowadził się do łodzi
szefa rybackiej firmy, Szymona. Znali
się, a nawet nie tak dawno
Jezus, przebywając w Kafarnaum, był
gościem w jego domu i uzdrowił jego
teściową. Rybacy darzyli Go wielkim
szacunkiem i nie protestowali, że kiedy
tłum doszedł, a On kazał nieco odbić od
brzegu, wykorzystując taflę
wody, jako nośnik głosu, nauczał. Już
wtedy było wiadomo, że to się szybko nie
skończy. Wszedł w ich biznes,
wszedł w ich czas, wszedł w ich pracę.
To ich przyzwolenie nie pozostało bez
nagrody. Jednak, aby ją otrzymać,
poddał ich jeszcze jednej próbie:
rzekł do Szymona: „Wypłyń na głębię i
zarzućcie sieci na połów!” A Szymon
odpowiedział: „Mistrzu, całą noc
pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz
na Twoje słowo zarzucę sieci”.
Były cieśla, zażądał od doświadczonych
rybaków, aby uczynili coś absolutnie
sprzecznego z ich zawodową
logiką.
Szymon, mówiąc do Jezusa „Mistrzu”,
uznał w Nim autorytet, na Którego to
polecenie działał
w innej logice niż swoja. Wynik połowu
znamy. Apostołowie zostawili absolutnie
rekordowy połów i
poszli za Jezusem, który otwarł im
zupełnie nową przestrzeń życia i pracy,
nową misję. Pamiętajmy,
że dalej zachowali swoje łodzie i sieci,
ale pozwolili Jezusowi na
przeprogramowanie swego świata wartości.
Kto ma dzisiaj szansę na to, aby Jezus
się przy nim zatrzymał i zaprosi go do
swego misyjnego teamu?
- Człowiek szczerze szukający Boga –
autentyczny.
- Człowiek otwarty na drugiego
człowieka.
- Człowiek pracy.
- Człowiek posłuszny Jezusowi nawet
wbrew ludzkiej logice.
- Człowiek gotów na polecenie Jezusa do
opuszczenia „rekordowego połowu” i
pójścia za Nim.
- Człowiek pełen entuzjazmu.
To właśnie na takich uczniach Jezus
dzisiaj oprze reformę swojego Kościoła.
Ks. Lucjan Bielas
Jak
zatrzasnąć drzwi swojego domu, aby je
potem otworzyć?
(Łk 4, 21-30)
Korzystamy w dalszym ciągu z zaproszenia
nas do synagogi w Nazarecie, rodzinnej
miejscowości Jezusa.
W poprzednim rozważaniu wsłuchiwaliśmy
się w odczytany przez Niego fragment
księgi Izajasza i radowaliśmy
się faktem, że Duch Święty napełniał
zarówno natchnionego autora, jak i
Boskiego interpretatora. Cieszyliśmy
się z tej niezmiernie jasnej deklaracji
Chrystusa, że to właśnie na Nim spełniły
się słowa proroka Izajasza.
Tymczasem w synagodze nastroje
całkowicie się zmieniły. Przyczyną było
to, że Jezus, jak do tej pory, cieszący
się poważaniem jako współmieszkaniec
miejscowości, jako znajomy, kolega,
przyjaciel, sąsiad, rzemieślnik,
a teraz znany nauczyciel, jasno wyznał
przed swoimi, że jest nie tylko
prawdziwym człowiekiem, którego znają,
ale jest jednocześnie Bogiem, który im
się objawia przez słowa i czyny. Dla
rodaków Jezusa było to wtedy jeszcze
zbyt trudne, tym bardziej że nie mieli
klucza, do otwarcia się na całą prawdę o
Nim. Tym kluczem jest wiara.
Dlatego Jezus, patrząc nie tylko na
zebranych w synagodze, ale przede
wszystkim widząc ich serca, przywołał
przykład proroków Eliasza i Elizeusza,
którzy nie znaleźli wiary u swoich
bliskich, lecz zgoła u pogan.
I tym doprowadził swoich bliskich do tak
wielkiego wzburzenia, iż byli gotowi Go
zabić.
Nasuwa się zaraz pytanie:
dlaczego
Jezus tak postąpił, i co chciał przez to
uzyskać?
Można z całą pewnością powiedzieć, że
uczynił tak z miłości zarówno do swoich
rodaków, jak i do Siebie.
Do nich, albowiem to miłość kazała Mu
przyjść do swoich rodaków i to miłość
kazała Mu zburzyć ich spokój,
ich komfortową pobożność.
Trzeba nieraz bliskiej osobie powiedzieć
coś, co jest prawdą, do której
zrozumienie
i przyjęcia, trzeba nieraz w bólu
dojrzeć. To też i Jego miłość sprawiła,
że nie byli w stanie Go tknąć i odszedł,
zostawiając
im twarde pytanie: to kim On tak
naprawdę jest?
To miłość kazała Jezusowi, który jest
również prawdziwym człowiekiem, zamknąć
drzwi Nazaretu, drzwi swojego
domu.
Potrzebował tej szkoły
prawdziwych proroków, którzy przeszli
odrzucenie przez najbliższych
po to, aby pokochać wszystkich, a do
swoich nabrać właściwego dystansu.
Tak więc Jezus pokazał nam, jak
zatrzasnąć drzwi swojego domu, aby je
potem otworzyć. I dopiero
w tym kontekście wybrzmiewa hymn św.
Pawła:
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a
miłości bym nie miał, stałbym się jak
miedź brzęcząca albo
cymbał
brzmiący. Gdybym też miał dar
prorokowania i znał wszystkie tajemnice,
i posiadł wszelką wiedzę,
i wiarę miał tak wielką, iżbym góry
przenosił, a miłości bym nie miał –
byłbym niczym […].
Ks. Lucjan Bielas
-
Czy wolność jest dzisiaj możliwa?
(Łk 1, 1-4; 4, 14-21)
Kiedy rozpoczynamy redakcję jakiegoś
ważnego tekstu, to wiele uwagi
poświęcamy pierwszym zdaniom.
Staramy się określić adresata, ustalić
ogólny zarys naszego przesłania i jasno
określić jego cel.
Świadomi
tych redakcyjnych zabiegów spróbujmy
odczytać początek Ewangelii wg św.
Łukasza. Pośród różnych prób
określenia czasu jej powstania przeważa
ostatnio przekonanie, że została
napisana w latach 80 – 85. Dzieło
to, jak czytamy, ma dwóch adresatów.
Pierwszym, o ile nie jest to postać
fikcyjna, jest Teofil, określony
przymiotnikiem
„dostojny”,
co wskazywałoby na jego przynależność do
sfery urzędniczej. Zapewne miał już
kontakt z nauką
Chrystusa, którą przyjął, lecz zdaniem
Łukasza, ten proces wymagał dalszego
pogłębienia, aby osiągnąć stan
„całkowitej pewności”. Drugim adresatem
są wszyscy podobni do Teofila,
początkujący w wierze i potrzebujący
jej
umocnienia. Samo greckie imię „Teofil”
oznacza człowieka „miłego Bogu” i jest
bardzo wymowne, albowiem
obejmuje
każdego, kto z taką relacją do
Najwyższego, otwiera karty Ewangelii.
Łukasz ma świadomość, że choć już wielu
przed nim spisywało opowieści o
działalności Chrystusa, to w tym
przekazie drugiemu człowiekowi tej
najważniejszej wiedzy, jest i jego
misja. Szczególnym przesłaniem
zarówno
Ewangelii, jak i Dziejów
Apostolskich, które są również autorstwa
św. Łukasza, jest jego głębokie
przekonanie
o obecności i działaniu Ducha
Świętego, i to zarówno w każdym
człowieku, jak i we wspólnocie Kościoła.
Jest tak ważny tekst, że można z całą
pewnością powiedzieć, że nie odrobienie
Łukaszowej lekcji o Duchu Świętym,
prowadzi do niezrozumienia Kościoła
Chrystusowego. Dzisiaj, kiedy to Kościół
przechodzi czas swojego głębokiego
oczyszczenia, sięgnięcie do Łukaszowych
tekstów stało się jeszcze większą
koniecznością.
Swoim odwiecznym zwyczajem, szatan,
głosząc człowiekowi wolność, zakłada mu
okowy zniewolenia.
Czyni to, wykorzystując najnowszą
technologię, aby spętać nasze głowy,
zawładnąć naszym umysłem.
Nie trzeba tu długich wywodów, wystarczy
chwila refleksji, aby ustalić i nazwać
te punkty, w których tracimy
naszą wolność. Wystarczy spojrzeć na
telefon, na karę kredytową, na komputer,
i zobaczyć w nich ogromne
dobrodziejstwo, ale i gigantyczne
zagrożenie dotyczące nas wszystkich,
choć szczególnie, młodego pokolenia.
Jesteśmy nie tylko świadkami, ale i
uczestnikami próby przebudowania świata
wartości i to wydawać
by się mogło tak oczywistych, jak
rozróżnienie: mężczyzna i kobieta, życie
i śmierć. To wszystko jest
związane z próbą przeformatowania
człowieka w centrum jego wolności, w
sumieniu. Jest to próba
wymiany tego, co wpisał Stwórca, na to,
co chce wpisać szatan. Scena z ogrodu
rajskiego pod drzewem
poznania dobra i zła, nigdy się nie
skończyła i trwa, choć dzisiaj z
wykorzystaniem wyjątkowo niebezpiecznych
narzędzi.
Jest więc to walka o miłość, wolność
i wieczność człowieka.
Czy Jezus w tej walce ma jeszcze coś do
powiedzenia?
W drugiej części dzisiejszej Ewangelii
prowadzi nas Autor na spotkanie z
Jezusem, który u progu swej
publicznej działalności przychodzi do
swej rodzinnej miejscowości, do
Nazaretu. Swoim zwyczajem w szabat
pojawił się synagodze, a więc między
swoimi, pośród których wyrastał,
pracował i się modlił. Teraz chce im
powiedzieć całą prawdę o sobie, nie
tylko o swoim człowieczeństwie, ale i o
swoim Bóstwie. W tym przekroczeniu
progu,
po ludzku niewyobrażalnego, posłużył się
tekstem z księgi proroka Izajasza, którą
Mu podano: Duch Pański
spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie
namaścił i posłał Mnie, abym ubogim
niósł dobrą nowinę, więźniom głosił
wolność, a niewidomym przejrzenie;
abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym
obwoływał rok łaski Pana.
Jezus, mówiąc:
Dziś spełniły się
te słowa Pisma, które słyszeliście,
odnosi przepowiednię proroka do siebie.
Choć
ówcześni słuchacze Jezusa nie byli
jeszcze gotowi na przyjęcie Jego
przesłania, ale ono zostało
wypowiedziane i weryfikuje się przez
całą historię i weryfikuje się dzisiaj.
Przyjęcie Jezusa, przyjęcie Jego
Ewangelii, jest przyjęciem Jego Ducha.
Jest przyjęciem Ducha,
który był przy stworzeniu, jest
przyjęciem Ducha, który mówił przez
proroków, jest przyjęciem Ducha,
który zstąpił na Jezusa podczas chrztu w
Jordanie, jest przyjęciem Ducha,
którego Jezus po zmartwychwstaniu
tchnął na Apostołów, jest przyjęciem
Ducha, którego Jezus wyprasza nam u Ojca
Niebieskiego – Ducha prawdy,
którego świat nie zna, a który mieszka w
uczniach Jezusa (por. J 14, 15-17).
Ludzka roztropność jest pożytecznym
narzędziem, ale sama w potyczce ze złem
jawi się niewystarczającą.
Może
warto więc codziennie prosić Jezusa, aby
dzielił się z nami swoim Duchem.
Jego dary są w pewnym
logicznym
kluczu, który znakomicie ustawia
myślenie człowieka, a który jest
zamknięty w siedmiu darach:
dar mądrości, dar rozumu, dar rady,
dar męstwa, dar umiejętności, dar
pobożności i dar bojaźni Bożej.
Jestem przekonany, że tylko Duchem
Jezusa Chrystusa formatowany umysł,
zachowa swoją wonność.
Ks. Lucjan Bielas
-
Coraz mniej wesel w Kanie
(J 2, 1-11)
A coraz więcej listów rozwodowych.
Tak można najkrócej określić przemiany w
życiu rodzinnym współczesnego świata.
Czy w czasach Chrystusa było inaczej?
Wydaje się, że nie. W świecie
niewolników, wystawianych na kupno i
sprzedaż relacje rodzinne byłyby ze
szkodą dla panów. Natomiast wśród
wolnych Rzymian upadł model silnej
rodziny czasów republiki,
z dużym zakresem władzy, jak i też
odpowiedzialności ojca – pater familias.
Szerzące się związki partnerskie i
ściśle
z tym związane unikanie potomstwa,
zaowocowały takim kryzysem
demograficznym w Imperium, że Oktawian
August podjął prawne działania, mające
na celu zmianę śmiertelnie
niebezpiecznej sytuacji. Zastosowane
narzędzia ustawowe, przyniosły
jedynie chwilową poprawę sytuacji,
albowiem wygoda i spryt Rzymian okazały
się silniejsze, a Imperium coraz
słabsze.
Tak oto historia zatacza w swych
nieubłaganych procesach kolejne koło, a
raczej zwój swej spirali, przestrzegając
i ucząc
tych, którzy są na to otwarci.
Pomimo szalejącej pandemii, pozwólmy się
więc zaprosić na najbardziej
intrygujące, ale jednocześnie jedno z
najważniejszych
wesel w dziejach świata, na wesele w
Kanie Galilejskiej. Stało się tak,
pomimo że nie znamy imion pary młodej,
nie znamy dokładnej ilości zaproszonych
gości, nie znamy menu, nic nie wiemy o
kosztach tej uroczystości. A wszystko
przez to, że był jeden kluczowy gość,
który paradoksalnie, stał się
gospodarzem całej uroczystości, nadając
jej ponadczasowy wymiar – Jezus
Chrystus.
- Jakie znaczenie ma dla współczesnego
Kościoła i współczesnego świata wesele w
Kanie Galilejskiej?
Pytanie o znaczenie tego wesela na tym
etapie spirali dziejów świata jest
fundamentalne. Dotyczy ono nie tylko
sakramentalnych związków małżeńskich,
ale również porządku społecznego i
ekonomicznego świata. Trzeba być
kompletnym ignorantem, żeby to negować.
Przypatrzmy się więc kluczowym momentom
tej weselnej uroczystości, podczas
której Jezus dokonał pierwszego cudu.
Został on niejako sprowokowany przez
obecną tam również, matką Jezusa,
Najświętszą Maryję Pannę. To Ona
pierwsza,
dostrzegła, że zaczyna brakować wina.
Nie zwraca się z tym problemem do
starosty, bo była praktyczną kobietą i
doskonale wiedziała, że sytuacja go
przerasta. Maryja nie zwraca się z tym
do pana młodego, bo zapewne też byłby
bezradny. Zwraca
się do swojego Syna do Jezusa. To Jej na
pozór banalne stwierdzenie faktu: Nie
mają wina, otwiera Jego cudotwórczą
działalność.Odpowiedź, jaką usłyszała od
Syna, była niewątpliwie twarda. Czy
to Moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?
Czyż jeszcze nie nadeszła godzina
moja? Maryja zostawia tę ludzką
wypowiedź Jezusa na pozór bez reakcji.
Jakby
ignorując opinię Syna, zwraca się do
sług ze słowami: Zróbcie wszystko,
cokolwiek wam powie. Jest to
ostatnie zdanie wypowiedziane przez Nią
na kartach Ewangelii.
Maryja ma pełną świadomość faktu, po
ponad 30 latach mieszkania z Jezusem pod
jednym dachem, że mieszkała nie tylko
z
prawdziwym człowiekiem, który jakby
komunikuje – to nie nasza sprawa, ale
również mieszkała z prawdziwym Bogiem,
dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.
To właśnie, swoim ostatnim zdaniem,
zwraca się do Jego Boskiej natury i
niejako
wywołuje
nadprzyrodzoną reakcję – cud.
Pierwszym odbiorcą tego daru jest Pan
Młody. Można zapytać: - a czym sobie na
to zasłużył? Przecież o nic nie prosił,
o nic nie pytał, o niczym nie wiedział.
Mało tego jeszcze na końcu zebrał
pochwałę. Wystarczyło jedynie to, że nie
wyrzucił
Jezusa za drzwi.
I w tym miejscu trzeba zaznaczyć, że na
tym właśnie polega ślub kościelny, czyli
sakrament małżeństwa. Na zaproszeniu
Chrystusa do tej przestrzeni ludzkiej
cudownej miłości między mężczyzną a
kobietą i nie wyrzuceniu Go za drzwi.
Smutne doświadczenie uczy, że w wielu,
bardzo wielu związkach między
ochrzczonymi, nie ma miejsca dla Jezusa.
A nawet jak jest zaproszony, bardzo
często i bardzo szybko ląduje za
drzwiami. Zarówno u jednych, jak i u
drugich, pretensji o brak cudu, nie
brakuje i to posuniętych aż do
stwierdzenia – po co On w moim
małżeństwie i w moim domu. Następne
będzie bez Niego.
Wielu jest takich, którzy w swojej
pomroczności tak pozamykali serca i
drzwi, że dla Boga nie zostawili
najmniejszej szczelinki. Pogubienie się
takich rodziców, rzutuje na pogubienie
się dzieci i można tu przytoczyć słowa,
które Bóg skierował do skądinąd dobrego
kapłana Helego, który jednak źle
wychował swoich synów: Dlaczego
szanujesz bardziej synów swoich niźli
mnie?
(por. 1 Sm2,29)
Wielu patrzy na swoje coraz bardziej
dramatyczne życie i swój coraz mniej
atrakcyjny dom i mówią: - tu się już nic
nie da zrobić. I tak żałośnie czekają,
aż śmierć rozwiąże ich życiowe
problemy. Smutne!
To właśnie dla nich szczególnie w tej
ewangelicznej scenie nieprzypadkową jest
postać Maryi. To Ona wstawia się
u
Jezusa tam, gdzie po ludzku nie ma już
nic, gdzie nie świeci już żadne
światełko. Może warto do Niej się
zwrócić,
póki
zegar życia jeszcze tyka.I na
zakończenie jeszcze jedno. Wody do
stągwi Pan Jezus w Kanie nie nosił.
Wykonuj
Jego polecenia nawet wtedy, gdy będziesz
w 100% pewny, że są nielogiczne!
Ks. Lucjan Bielas
Niebezpieczny Mesjasz
(Mt 2,1-12)
Współczesny świat w wielu swych
odsłonach, przypomina Palestynę czasów
Heroda Wielkiego.
Ten niezmiernie błyskotliwy i giętki polityk, wszystko i
wszystkich w swoim życiu, podporządkował
idei władzy, którą sprawował na powierzonym sobie
terenie, z nadania Imperium Rzymskiego.
Z pochodzenia Idumejczyk, religię i świątynię traktował
instrumentalnie, jako spolegliwe
narzędzie
do sprawowania władzy, tym różniące się od innych, że trzeba
się nim szczególnie ostrożnie obchodzić,
zachowując grę wszelkich możliwych
pozorów. Wobec cesarza Imperium był
całkowicie spolegliwy,
natomiast wobec
poddanych bezwzględny i okrutny,
mistrzowsko tworząc i wykorzystując
wszelkie
między nimi zaistniałe podziały. Herod miał gębę pełną
dobroci, życzliwości i słodyczy, w
czynach
zaś był pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. Po
trupach, nawet najbliższych realizował
swoją
wizję państwowego ładu. Dzięki Józefowi Flawiuszowi wiemy o
nim dużo i wiemy, jak bardzo jego
osoba rzutowała na atmosferę Jerozolimy, pałacu i całej
Palestyny. Przekaz Ewangelii św.
Mateusza
o przybyciu mędrców ze Wschodu i o rzezi niewinnych
dzieci w okolicy Betlejem, znakomicie
wpisuje
się w obraz nakreślony przez żydowskiego historyka.
Wydawać by się mogło, że tak miejsce,
jak i czas na narodzenie Mesjasza, był
bardzo niestosowny.
Kiedy jednak patrzymy na to
fundamentalne wydarzenie w dziejach
świata z perspektywy historii,
to musimy stwierdzić, że plan Boga był
perfekcyjny. Nie było dla Jezusa
lepszego czasu, nie było
dla Jezusa lepszego miejsca i lepszych
okoliczności.
Uzbrojeni więc w wiarę i pokorę
intelektu przejdźmy wraz z gośćmi z
odległej wschodniej krainy
przez pałac Heroda. Przybyli owi Mędrcy
ze Wschodu do Jerozolimy przyprowadzeni
przez gwiazdę,
którą bez wątpliwości łączyli z
Mesjaszem, który już przyszedł na świat,
jako nowo narodzony król żydowski.
Musieli
być owi goście wyjątkowi, skoro
Herod nie tylko wpadł w przerażenie,
ale i osobiście, lecz po swojemu,
zaangażował się w ich misję.
Niewątpliwie na ową wyjątkowość składała
się,
zarówno wiedza, jaką dysponowali i
to ta, astronomiczna, jak i ta,
dotycząca Mesjasza,
a
także sposób jej przekazu. Było to dla
Heroda na tyle realne zagrożenie, że
zebrał wszystkich arcykapłanów
i
uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma
się narodzić Mesjasz. Oni zaś,
zgodnie
z proroctwem Micheasza (5,1), wskazali
na Betlejem. I tam też wysłał ich
Herod, ale już potajemnie
się z nimi spotykając, albowiem miał
pewnie zamiar cichego zlikwidowania
konkurenta do tronu.
Fakt, że prowadzeni gwiazdą Mędrcy nie
ominęli Jerozolimy, pałacu Heroda i
konfrontacji
z dostojnikami świątyni i ekspertami w
Piśmie, ma swoje znaczenie zarówno w
Bożym planie
zbawienia, jak i zapewne w osobistym
życiu każdego z uczestników tego
wydarzenia.
Kiedy opuścili Jerozolimę Mędrcy udali
się w dalszą drogę. W porównaniu z
setkami kilometrów,
które przeszli wpatrzeni w niebo i w
swoje umysły i serca, tworząc zapewne i
między sobą
swoistego rodzaju jedność, te 8
kilometrów do Betlejem, było krótkim,
ale najważniejszym odcinkiem.
Trzeba
teraz oddać głos Ewangeliście: A
oto gwiazda, którą widzieli na
Wschodzie, szła przed
nimi, aż przyszła i zatrzymała się
nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy
ujrzeli gwiazdę,
bardzo się uradowali. Weszli do
domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego,
Maryją; upadli
na twarz i oddali Mu pokłon. I
otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu
dary: złoto, kadzidło
i mirrę.
Nie tylko zatrzymanie się gwiazdy, ale
przede wszystkim relacja między Matką
i Dziecięciem,
tak zwyczajna, taka ludzka,
sprawiła, że w niej zobaczyli obecnego
Boga. I to doświadczenie
zwaliło ich z nóg. Oddali pokłon
Dziecięciu i takie złożyli Mu dary, dla
Króla – złoto, dla
Boga – kadzidło, dla Człowieka – mirrę.
Trzeba przyznać że, wiedzieli, Kogo
szukali.
Po tym doświadczeniu, Mędrcy, tworząc
zapewne i między sobą nową relację,
inną drogą
udali się do ojczyzny.
Jest to bardzo mocny, głęboki i
ponadczasowy tekst.
Dzisiaj, w tym świecie, który panicznie
tak jak król Herod, boi się Mesjasza,
stawiam sobie
pytanie o moje spotkanie z
Dzieciątkiem Jezus i o moje z Nim
relacje. Stawiam sobie pytanie:
Czy ci, którzy na mnie patrzą, widzą
Boga, czy też tylko mnie człowieka,
który sobą
Boga skutecznie przesłania?
Ks.
Lucjan Bielas
-
Na progu
-
(Łk 2,16-21)
-
Pasterze, którzy przybyli do stajenki
betlejemskiej, mieli wiele do opowiedzenia
rodzicom Jezusa,
-
Maryi i Józefowi. Kiedy to w okolicy
trzymali straż nocną, jako że poważnie traktowali
swoją pracę
-
i bezpieczeństwo powierzonych
im owiec, pojawił się przy nich anioł
Pański. Towarzyszący mu nadzwyczajny efekt
świetlny, określili jako „chwałę Pańską,
która ich zewsząd oświetliła”.
-
Jak
tylko opanowali strach, dotarły do nich
słowa anioła, który zwiastował im narodzenie
się Mesjasza w pobliskim Betlejem, zwanym
miastem Dawidowym. Znak, po którym mieli
Go rozpoznać,
-
to Niemowlę, owinięte w pieluszki
i leżące w żłobie. Trzeba przyznać, że znak
to zaiste szczególny,
-
jako że żłób to dość nietypowe miejsce
dla niemowlęcia. Na dodatek, do tego niebieskiego
wysłannika, przyłączyło się mnóstwo
zastępów anielskich, które wielbiły Boga
słowami: „Chwała Bogu na wysokościach, a
na ziemi pokój ludziom, w których sobie
upodobał”.
-
To doświadczenie kosmicznego
wydarzenia na niebieskim firmamencie dla
ludzi pastwiska
-
i nocnych czuwań musiało
być wyjątkowo mocnym znakiem. Nagle
ci przedstawiciele
-
rzeczywistości
ziemskiej, pełnej pracy, cierpienia
i śmierci, stanęli na progu zupełnie innego
świata. Wiedzieli
-
o nim, przez swoją wiarę,
-
że jest, lecz teraz objawił
im się w zupełnie nadzwyczajny sposób. Doświadczyli
świata
-
nieśmiertelnych, szczęśliwych, oddających
chwałę Bogu. Na dodatek,
-
na tym progu, na którym się znaleźli,
położono im uroczyście klucz do wejścia,
klucz, na który długo ludzie czekali.
-
Jest nim Mesjasz, o którym dowiedzieli
-
się, że narodził się w
Betlejem. Chór aniołów przekazał im cenną
informację, a mianowicie,
-
jak z tego Klucza skorzystać.
Trzeba tak żyć, aby być człowiekiem, który
podoba się Bogu. Przyjąć
-
Jego misję i wypełnić ją. To daje
pokój serca na ziemi, a Klucz – Mesjasz
otwiera wtedy drzwi wieczności.
-
I tak oto pasterze, z tym wyjątkowym
doświadczeniem stanęli na progu betlejemskiej
stajenki
-
i trudno sobie nie wyobrazić, by
ich kolana nie ugięły się przed Niemowlęciem
złożonym w żłobie. Doskonale
-
już wiedzieli,
drzwi jakiej rzeczywistości ten Klucz –
Mesjasz, otwiera. Jakże musiało promieniować,
-
to miejsce bydłu przeznaczone,
ludzką radością płynącą z wiary tych, którzy
tutaj byli, przy Bogu,
-
który postanowił z nieskończonej miłości
i z wszechmocą działania,
-
stać się jednym z nas i to takim malutkim.
Postanowił stać się człowiekiem, abyśmy
byli dziećmi
-
Boga i dziedzicami nieba.
-
W tym wirze radości, kiedy to niebo
otwiera się na ziemi, Ewangelista akcentuje
postawę Maryi: zachowywała wszystkie te
sprawy i rozważała je w swoim sercu. Była
najbliżej i wiedziała najwięcej. Poczęła
i porodziła dziecko, zachowując swoje dziewictwo.
Widomy znak wszechmocy Boga w
-
Jej ciele i w Jej życiu. Tej postawy
czytania obecności Boga, zachowywania i
rozważania w swoim sercu, tego, co się wydarzyło,
warto od Niej się uczyć. Złożyła Dziecię
Jezus w żłobie, aby każdy z nas mógł wziąć
Go do swego serca, jako jedyny klucz do
Nieba.
-
Dla nas stojących u progu Nowego Roku
2022, a jednocześnie stojących na progu
stajenki betlejemskiej, ta postawa
-
Matki
Boga, jest szczególnie potrzebna. Przed
nami rok, nieprzewidywalnych wydarzeń, których
zapowiedzi są już szczególnie bolesne. Nie
wiemy, ilu z nas przeżyje i do jakich jeszcze
dojdzie podziałów i napięć. Wiemy, że Kościół
Chrystusowy
-
przetrwa, ale nie wiemy w jakiej
kondycji. Tak więc pełni lęku, na progu
czasów i na progu stajenki betlejemskiej
stoimy
-
i pragniemy
-
od Maryi się uczyć. Przede wszystkim
wolności od grzechu, aby w naszym sercu
było zawsze miejsce
-
dla Chrystusa – Wcielonego Słowa Boga,
obecnego w Eucharystii. To właśnie przez
Eucharystię, złożony w betlejemskim
-
żłóbku
Jezus staje się kluczem do Nieba w moim
sercu.
-
Warto więc uczyć się od Maryi korzystania
z umysłu, pamięci i serca. Kiedy elementem
łączącym
-
te ludzkie funkcje staje się obecny
w nas Bóg – Jezus, wtedy następuje
harmonia w człowieku
-
nawet w najbardziej trudnych sytuacjach.
-
Weryfikacją prawdziwej pobożności
Maryi, jest stajenka pełna ludzi wielbiących
Boga,
-
pomagających sobie wzajemnie i rozmawiających
ze sobą.
-
Na progu Nowego Roku, na progu stajenki
betlejemskiej proszę Cię Panie Jezu, abym
-
zrozumiał jej przesłanie na pandemię i niespokojne
czasy. Abym nie zapomniał zabrać
-
ze żłóbka
do mojego serca Jezusa – Klucz.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
|