-
|
-
ROK 2023
-
-
-
-
-
-
-
-
Drugie przyjście Jezusa
(Ez 34,11–12.15–17; 1 Kor 15,20–26.28; Mt
25,31–46)
Dzisiaj w Uroczystość Chrystusa
Króla Wszechświata, jesteśmy zaproszeni przez Niego,
aby kolejny raz w naszym życiu
przemyśleć sobie Sąd Ostateczny.
Warto nam dobrze przygotować się
na to wydarzenie, albowiem
wszyscy będziemy w nim brać
aktywny udział. Niestety, wielu
z nas, odrzuca myśli o tym, że
coś takiego w ogóle nastąpi,
albo ma tego niezmiernie
prymitywne wyobrażenia.
Tymczasem w każdym z nas są
ukryte, bardziej lub mniej
uświadamiane pragnienia poznania
całej prawdy o nas samych i
naszych bliźnich. Mamy potrzebę
doświadczenia sprawiedliwości,
która będzie jednocześnie
miłosierdziem. Tęsknimy za
harmonią duszy
i ciała, za doświadczeniem dnia,
któremu nie będzie groziła noc.
Oczekujemy życia, które nie
będzie kończyło się śmiercią, po
prostu globalnego zwycięstwa
dobra nad złem, światła nad
ciemnością.
Dzisiaj Jezus Chrystus jeszcze
raz nas zapewnia, że ten Dzień nastąpi. To będzie Jego Dzień,
albowiem tylko On, wcielony Bóg,
który podzielił nasz ludzki los,
za nas cierpiał, umarł i
zmartwychwstał, i który wstąpił
do Ojca Niebieskiego, aby zesłać
Ducha Świętego
i przychodząc jeszcze raz na świat, jest w
stanie dopełnić nasze
niespełnione człowieczeństwo w
indywidualnym i globalnym
wymiarze.
Dzisiaj Jezus Chrystus jeszcze
raz wskazuje nam, którzyś my Jemu zaufali, Siebie
i zachęca nas do budowania już
tu na ziemi relacji
z Nim, dla naszego i innych
dobra. To właśnie temu służy to,
co nam mówi o Sądzie
Ostatecznym. A ponieważ to On
będzie sędzią, wniknięcie w
istotę tego tekstu jest dla nas
najwyższą koniecznością. Już w
pierwszym zdaniu wprowadza nas w
atmosferę tego wydarzenia:
Gdy Syn Człowieczy przyjdzie
w swej chwale i wszyscy
aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie
na swoim tronie, pełnym chwały.
I zgromadzą się przed Nim
wszystkie narody, a On oddzieli
jednych od drugich, jak pasterz
oddziela owce od kozłów.
Od razu przypomina się nam
anielski „spektakl”, który
rozegrał się na niebie, kiedy to
anioł wysyłał pasterzy do
Betlejem. Teraz będą już wszyscy
aniołowie „na skrzydłach”, a
wydarzenie będzie miało wymiar
globalny, któremu żadna ludzka
siła nie będzie mogła się
oprzeć. Na tronie zasiądzie
Jezus – Pasterz. To On dokona
podziału jasnego, a nie
tęczowego, na zbawionych i
potępionych. I nie będzie to
wskazywanie palcem, kto i gdzie,
lecz każdy z nas, po
przypomnieniu Jego kryteriów,
jasno zakomunikowanych
w przykazaniach i Ewangelii, sam
odczyta swoje miejsce, które
wybrał wcześniej swoimi
świadomymi decyzjami.
W zrozumieniu tego kryterium może nam pomóc
pewne żydowskie opowiadanie.
Otóż pewnego razu uczeń w szkole
zwrócił się do mądrego rabina z
takim oto zapytaniem: – rabbi
powiedz nam, jak rozpoznać,
kiedy kończy się noc, a zaczyna
się dzień? Rabin zapytał
– a
jak ci się wydaje? Uczeń się
chwilę zastanowił i odparł – a
może wtedy, kiedy zaczynam
widzieć kontury drzew? Nie –
odparł rabin. To może wtedy,
kiedy potrafię rozróżnić konia
od osła? Nie – odparł rabin. I
zaraz dodał – wtedy kończy się
noc,
a zaczyna się dzień, kiedy w twarzy
drugiego człowieka zobaczysz
twarz brata.
Cała nasza pobożność weryfikuje
się w naszych międzyludzkich
relacjach. Jezus w
niezmiernie jasny sposób
zaznacza tę prawdę,
podkreślając, że jego wcielenie
ma swój dodatkowy wymiar. On –
Jezus jest również obecny w
drugim człowieku i to w tym,
który w międzyludzkich relacjach
nie przedstawia wielkiej
wartości: Zaprawdę
powiadam wam: Wszystko, co
uczyniliście jednemu z tych
braci moich najmniejszych,
Mnieście uczynili.
Dochodzi więc w naszych spotkaniach z drugim
człowiekiem, do spotkania z
samym Jezusem, do wspaniałego
dialogu – ja i Ty.
I znowu możemy popatrzeć, przez karty
Ewangelii, na Jego życie, i na
to jak On widzi Siebie w
drugim człowieku,
paradoksalnie nawet w swoim
śmiertelnym wrogu. Jest to
niesłychany paradoks Ewangelii i
jej fenomen.
Na sądzie zbiorą się wszystkie narody.
Czyli również staną ci, którzy
Ewangelii nie znają. Jednakże
wszyscy ludzie mają sumienie,
w którym jest obecny Bóg i jakaś
forma dialogu z Nim, który to
przekłada się na relacje z
bliźnimi. W owym Dniu i oni
odczytają swoje miejsce w
wieczności, otwartej wszystkim
przez Króla Wszechświata –
Jezusa. Jak na razie, to ja
muszę w tym dialogu
z Jezusem, zawalczyć o swoje miejsce
w Jego królestwie.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Wiedziałeś
(Prz 31,10–13.19–20.30–31: 1 Tes
5,1–6: Mt 25,14-30)
Przypowieść Pana Jezusa o
talentach jest kontynuacją Jego
nauki o królestwie niebieskim.
Nie
ma wątpliwości, że mówiąc o
bogatym człowieku, który przed
udaniem się w długą podróż,
hojnie,
lecz odpowiedzialnie powierza
majątek w zarząd trzem swoim
sługom, Jezus ma na myśli samego
siebie, Syna Człowieczego. To
właśnie On znając swoje sługi i
ich możliwości, powierza im
zadania, które w przypowieści
są określone talentami. Trzeba
pamiętać o tym, że nawet jeden
talent, który wtedy stanowił
miarę wagi, dzisiaj trudną do
oszacowania, był wówczas sporym
majątkiem.
W przypowieści Jezus zapowiada swój powrót i
nieuchronną konieczność
rozliczenia się hojnie
obdarowanych przez Niego sług.
Dwaj słudzy znakomicie wywiązali
się z powierzonego im zadania.
Pierwszy, który otrzymał pięć
talentów, natychmiast puścił je
w obrót i zyskał drugie pięć.
Podobnie uczynił drugi, który do
dwóch otrzymanych talentów dodał
drugie dwa. Każdy z tych dwóch
sług uzyskał 100% zysku i równą
nagrodę. Znakomicie oddają to
słowa, jakie każdy z nich
indywidualnie usłyszał:
Dobrze, sługo dobry i wierny.
Byłeś wierny w niewielu
rzeczach, nad wieloma cię
postawię: wejdź do radości twego
pana.
Aby jeszcze bardziej urealnić taką postawę,
natchniony autor Księgi Przysłów
stawia nam dzisiaj obraz
dzielnej niewiasty, która
pełniąc wolę Boga, powierzone
jej talenty fantastycznie
rozwija, stając się kobietą
prawdziwie piękną we wszystkich
aspektach. Podziwu godna jest
również jej ekonomiczna
skuteczność, pozycja społeczna
i powszechny, niekwestionowany
szacunek, który jest wynikiem
jej współpracy ze Stwórcą, a
nie walki
o równouprawnienie.
Przede wszystkim zaś patrzymy na samego
Jezusa Chrystusa, Boga, który
zamieszkał pośród nas, dając nam
w swej ludzkiej postaci najlepszą
interpretację głoszonej przez
Niego nauki. To w Nim mamy
najlepszy wzór harmonii
zarządzania talentami
postrzeganymi całościowo,
zarówno swoimi zasobami
materialnymi, jak
i duchowymi. Kluczem jest działanie zawsze
zgodne z wolą Tego, od którego
dary człowiek otrzymuje. Trzeba
więc Jezusa poznać, pokochać,
wejść w Jego myślenie i
kreatywnie z Nim współpracować.
Rozmodlony Jezus w ścisłej
jedności ze swoim Niebieskim
Ojcem pokazuje każdemu z nas, że
nie ma innej drogi, aby być
sługą spełnionym i mieć udział w
radości samego Boga.
W życiu, niestety, bywa często inaczej. To
„inaczej” symbolizuje w
przypowieści ów trzeci sługa.
Obdarowany jednym talentem ukrył
go w ziemi, a kiedy trzeba było
się rozliczyć, stanął przed
panem z efektem swoich
wykopalisk i całą prawdą o
sobie:
Panie, wiedziałem, żeś jest
człowiek twardy: chcesz żąć tam,
gdzie nie posiałeś, i zbierać
tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc
się więc, poszedłem i ukryłem
twój talent w ziemi. Oto masz
swoją własność.
Reakcja
pana, nie zostawia słudze
żadnego pola manewru. Sługo
zły i gnuśny! Wiedziałeś,
że
chcę żąć tam, gdzie nie
posiałem, i zbierać tam, gdziem
nie rozsypał. Nieudacznik
traci talent, zaufanie pana, a
pogrążony w ciemności i rozpaczy
będzie mógł mieć pretensje tylko
do siebie, z których już nic nie
wyniknie.
W wyroku Pana kluczowe jest stwierdzenie –
wiedziałeś. Pomimo
tej wiedzy, sługa nie tylko
zrobił po swojemu, ale jeszcze
próbował narzucić panu swoją
interpretację.
Niestety, ta postawa trzeciego sługi wydaje
się coraz bardziej znacząca w
naszej rzeczywistości. Są pośród
nas tacy, którzy doskonale
wiedzą, jakie są oczekiwania
Boga, jaka jest nauka Jezusa i
nie tylko, czynią wszystko po
swojemu, to jeszcze wmawiają
sobie i Bogu, że jest inaczej.
Nie brak i takich, a jest ich
coraz więcej, którzy wolą nawet
tej nauki nie usłyszeć, aby mieć
komfort moralnej samowolki i
głupiego tłumaczenia się – Oj!
Panie Boże, nie wiedziałem.
Jednak, z ocenianiem innych,
byłbym bardzo ostrożny, albowiem
choć imponują mi owi dwaj
skuteczni słudzy, to niestety
wiele jest we mnie cech tego
trzeciego. I zapewne nie jestem
w tym spostrzeżeniu osamotniony.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Zachwycona pięknymi widokami,
wyskoczyłam bez spadochronu
(Mdr 6,12–16; 1 Tes
4,13–18; Mt 25,1–13)
Tak skomentowała pewna, podówczas
jeszcze młoda kobieta, swój
pobyt w klasztorze, który
właśnie opuszczała.
Mimo rozeznania wyboru
brakło jej roztropności w
pójściu za Chrystusem, a
przede wszystkim brakło
miłości, i to zarówno wtedy,
jak i w późniejszym życiu.
Ta rozmowa i wyznanie
zapadło mi mocno w pamięci,
generując nadzieję, że nim
zamkną się drzwi uczty
weselnej Chrystusa, ta
pogubiona panna jeszcze
zdąży z zapaloną pochodnią.
Ta dzisiejsza przypowieść Pana Jezusa o
pannach mądrych i
nieroztropnych, staje się
dla współczesnego słuchacza,
bardziej zrozumiała przez
sięgnięcie do dostępnej nam
wiedzy na temat ówczesnych
zwyczajów związanych z
zawarciem małżeństwa.
Narzeczeństwo było wtedy
poważnie traktowane i
zaręczona para, była już
prawie zaślubiona. Trwało
ono około roku i przez ten
cały czas narzeczona
mieszkała ze swoimi
rodzicami. W umówionym dniu,
często o niewiadomej porze
pan młody przybywał po swoją
narzeczoną i w uroczystej
procesji prowadzonej przez
panny z pochodniami, na
oczach całej społeczności
wprowadzał ją do swojego
domu. Związane to było z
ucztą, która trwała nieraz
tydzień i dłużej. Zwyczaj
ten był wyrazem
odpowiedzialności za rodzinę
u samego jej początku.
Społeczeństwa, które nie
posiadają tej mądrości,
niezależnie od siły armii,
czy wielkości polityków,
gospodarczego rozwoju, po
prostu wcześniej czy
później, giną. Na takiej
weselnej uczcie w Kanie
Galilejskiej, zaproszony na
nią Jezus, Syn Boży,
dokonał pierwszego cudu,
zaznaczając swoje miejsce w
małżeńskiej miłości.
Centralną postacią przypowieści
jest oblubieniec,
który zwykle opóźniał swoje
przyjście. Kiedy o północy
rozległo się wołanie, że
nadchodzi, rozbudzone panny
opatrzyła swoje lampy. Pięć
z nich, roztropnych, miało
zapas oliwy, pięć
pozostałych, nie pomyślało o
tym. Cena tej
nieroztropności okazała się
wysoka: Te, które
były gotowe, weszły z nim na
ucztę weselną i drzwi
zamknięto. Kiedy
przyszły spóźnione i
prosiły: Panie, panie,
otwórz nam, usłyszały
twardą odpowiedź oblubieńca:
Zaprawdę powiadam wam, nie
znam was.
Wydaje się, że reakcja
Oblubieńca, jest
niewspółmierna, do
popełnionego zaniedbania.
Znaczyłoby to, że sprawa
jest znacznie głębsza. Kiedy uświadamiamy sobie fakt,
że oblubieniec z
przypowieści jest obrazem
samego Jezusa, wesele zaś to
uczta wystawiona przez Ojca
Niebieskiego, oblubienicą
jest Jego Kościół, czyli ci,
których pokochał i odkupił.
Zaproszone panny w
przypowieści, to nie tylko
element uświetniający
orszak. Stanowią one część
Kościoła, której powierzono
oświetlanie innym drogi. Ich
gotowość i czuwanie to
nie tylko ludzka
roztropność, ale to ich
odpowiedź na miłość
Oblubieńca – Jezusa. W
takim kontekście dramat pod
zamkniętymi drzwiami nabiera
eschatologicznego wymiaru,
a wezwanie Jezusa: Czuwajcie więc, bo nie
znacie dnia ani godziny,
dotyczy nas wszystkich.
W jednej z górskich kaplic należących do
parafii Huben w Osttirol
lokalny artysta namalował na
antepedium (obraz
zasłaniający podstawę
ołtarza), przypowieść o
pannach mądrych i
nieroztropnych. Centralną
postacią Jest Jezus –
Oblubieniec wraz z Maryją,
która jest Matką Kościoła. Z
jednej strony artysta
umieścił panny mądre, które
są dopuszczone do udziału w
uczcie. Z drugiej strony,
stoi anioł, który
zdecydowanym gestem dłoni,
odsyła panny nierozsądne.
Fakt połączenia tej
przypowieści z Eucharystią
jest znamienny. Przede
wszystkim wzywa do refleksji
wszystkich kapłanów, czyli
tych szczególnie pokochanych
przez Jezusa i powołanych do
czuwania z pochodniami i
zapasem oliwy, aby
doprowadzili innych na ucztę
weselną wystawioną przez
Ojca Niebieskiego swojemu
Synowi. Kluczową jest tu
odpowiedź miłością na miłość
Jezusa, która przekłada się
na ludzką roztropność,
ewangeliczną logikę i życie
w czystości i celibacie.
Łatwiej wtedy innym jest kochać i
czuwać. Może też będzie
mniej skaczących bez
spadochronu.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Świętych obcowanie
Urojony świat czy
rzeczywistość?
(Ap 7, 2-4. 9-14; 1 J 3,
1-3; Mt 5,1-12a)
To tak jest ze świętymi, jak
i z wiarą w Pana Boga.
Kiedy istnieje z Nim żywa
relacja, to jest jakby
oczywiste, że Bóg jest i
działa. Kiedy kontakt z Nim
się urywa, a następuje to
zawsze z inicjatywy
człowieka, pojawiają się
wątpliwości, żądania
dowodów, a w końcu
obojętność. Ze świętymi
jest podobnie. Można znać
ich życiorysy, podziwiać
dokonania, ale póki nie
nastąpi osobista z nimi
relacja, to ich obecność
będzie miała dla nas
bardziej znaczenie
intelektualne, a mniej
egzystencjalne.
Wydaje się więc logicznym stwierdzenie, że
tych dwóch rzeczywistości,
Boga i świętych, nie możemy
oddzielić, albowiem świętych
obcowanie jest po prostu w
Bogu.
Jawi się też jako coś zupełnie oczywistego,
że tylko osobista relacja z
Bogiem i świętymi jest
przekonująca. Intelektualne
poznanie jest tylko jej
narzędziem pomocniczym.
W jaki więc sposób zadbać o
osobisty kontakt z Bogiem i
Jego świętymi?
Po to Jezus – Syn Boży w swej niepojętej
wszechmocy stał się
człowiekiem i zamieszkał
pośród nas, aby nam tę
relację umożliwić. Jezus nie
daje nam do ręki traktatu
filozoficznego o powalającej
logice, ale daje nam coś
zdecydowanie więcej.
Dzisiaj spotykamy Go, jak zasiada na górze,
pośród swoich uczniów i
zgromadzonego ludu. Cała
sceneria nadaje temu
wydarzeniu wyjątkową rangę i
ponadczasowe znaczenie.
Jezus przemawia nie jak
nauczyciel, czy wykładowca
na katedrze, ale jako Bóg
i prawodawca. Ten sam
Bóg, który na górze Synaj
dał ludziom Dekalog, a teraz
wprowadza ich w doskonałe
jego wypełnienie. Jako
Jednorodzony Syn Boży, a
zarazem prawdziwy Człowiek,
Jezus nie tylko przekazuje
prawa Boskie, ale sam
pokazuje, jak je doskonale
wypełnić. Nie jest więc
tylko drogowskazem, ale
Boskim przewodnikiem dla
swoich uczniów na drogach
tego świata. Ten szlak przez
Niego wytyczony, nazywamy
drogą ośmiu błogosławieństw.
Użyte w tekście słowo
greckie „szczęśliwy” (makarios)
oznacza bycie w
pomyślnej sytuacji, godnym
pozazdroszczenia położeniu.
Jezus nadaje mu jeszcze
głębsze znaczenie. Ci,
którzy tu na ziemi, podążą
za Nim wskazaną drogą,
znajdą się w godnej pochwały
sytuacji, albowiem Bóg
będzie ich pociechą w
wieczności. Na początku i na
końcu Jezus zaznacza: albowiem do nich należy
królestwo niebieskie.
Warunek jest jeden, trzeba zdobyć się na
odwagę, aby przewrócić w
swojej głowie i swoim sercu
światowe normy szczęścia do
góry nogami. Uprzywilejowani są właśnie
ci, którzy dla świata są
przegranymi: ubodzy,
smutni, cisi, krzywdzeni,
miłosierni, czystego serca,
dążący do harmonii z Bogiem
i bliźnimi, cierpiący
prześladowania z racji
swojej sprawiedliwej
postawy. Sam Jezus wszystkie
te sytuacje przepracował
idealnie. Ta Jego logika
może być właściwie odczytana
nie tylko przez znajomość
Ewangelii, ale przede
wszystkim przez życie zgodne
z nią i w ścisłym
zjednoczeniu z samym
Chrystusem. Błogosławieństwa bowiem, to
nie filozofia, to życie.
Uczniowie na drodze błogosławieństw już są
uczestnikami królestwa
niebieskiego. Im bliżej
Jezusa to, tym bliżej są
Jego świętych, albowiem, jak
słusznie mówimy, nasze życie
zmienia się, ale się nie
kończy. To przez Niego
możemy wejść w różnych
sytuacjach naszego życia w
kreatywną interakcję z
mieszkańcami nieba.
Błogosławieni ci, którzy
tego zaznali.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Kościelna wieża
(Wj 22, 20-26; 1 Tes 1,
5c-10; Mt 22, 34-40)
Lech Niemojewski w
znakomitym podręczniku
duchowości architekta, który
zatytułował „Uczniowie
Cieśli”, zwrócił uwagę na
fakt, że w dziejach świata
dwa znaki zyskały szczególną
rangę: obelisk i krzyż
Jezusa Chrystusa. Muszę
przyznać, że to
spostrzeżenie bardzo
przemówiło do mojej
świadomości.
Obelisk,
swoim kształtem jest jakby
strzałą skierowaną z ziemi
do nieba. Choć już tylko
przez nielicznych jest
odczytywany, tak jak w
starożytnym Egipcie, jako
mieszkanie boga słońca Ra,
to jednak zawsze pozostanie
wyrazem tęsknoty ziemskiego
mieszkańca do innej
rzeczywistości, do nieba.
Drugim znakiem wskazanym przez Niemojewskiego
jest krzyż. W ziemię
wbito tysiące krzyży, na
których umierało tysiące
skazańców. Ten jeden, krzyż
Jezusa Chrystusa stał się
dla milionów mieszkańców
ziemskiego globu znakiem nie
porażki, lecz zwycięstwa;
nie śmierci, lecz życia; nie
nienawiści, lecz miłości.
Stał się znakiem konkretnej
drogi człowieka na ziemi do
osiągnięcia nieziemskiej
rzeczywistości – nieba. Krzyż
Jezusa Chrystusa jakby
wypełnieniem przesłania
obelisku.
Jest jeszcze trzeci znak, który stał się
jakoby syntezą obelisku i
krzyża, a mianowicie – wieża kościoła. Dzisiaj
w wielu wspólnotach
parafialnych obchodzimy
rocznicę poświęcenia
kościoła własnego. Wiele z
nich to najbardziej okazałe
budowle w przestrzeni wioski
czy miasteczka, budowane
wysiłkiem wielu mieszkańców
i stanowią wspólny dom Boga
i ludzi. Odznaczają się
bardzo często okazałą wieżą,
która pełni funkcję
swoistego rodzaju obelisku,
wskazując wszystkim
mieszańcom, z natury
śmiertelnym, że istnieje
jeszcze inna pozaziemska
rzeczywistość. Jednym daje
poczucie bezpieczeństwa, w
innych wzbudza niepokój,
wręcz oburzenie.
Zwykle kościelne wieże są zwieńczone znakiem
krzyża Jezusa Chrystusa,
znakiem drogi życiowej
wyznaczonej przez Niego. Na
wielu z nich umieszczono
zegar z tarczami na cztery
strony świata. Ma on swoją
ponadczasową symbolikę,
albowiem jedna z tych godzin
będzie naszą ostatnią. Miał
zegar dawniej, kiedy to
czasomierz był przywilejem
niewielu, a punktualność
cnotą wszystkich, bardzo
praktyczne znaczenie w
codziennym życiu
mieszkańców, niezależnie od
ich przekonań religijnych.
Dzisiaj otoczni wielkim chaosem tego świata,
wpatrzeni w wieże kościoła,
świadomi upływu czasu i
odpowiedzialności za życie,
postawmy Jezusowi pytanie,
tak, jak to uczynił wcale
nie głupi faryzeusz: Nauczycielu, które
przykazanie w Prawie jest
największe? Jego
odpowiedź jest taka, jaką
usłyszał uczony w Prawie:
Będziesz miłował Pana
Boga swego całym swoim
sercem, całą swoją duszą i
całym swoim umysłem.
To jest największe i
pierwsze przykazanie. Drugie
podobne jest do niego: Będziesz miłował swego
bliźniego jak siebie samego.
W pierwszej części swej
odpowiedzi Jezus posłużył
się słowami, które Bóg przez
Księgę Powtórzonego Prawa,
włożył w usta każdego
Izraelity jako jego modlitwę
codzienną (6,5). Wymagana w
tym przykazaniu miłość Boga,
nie jest stanem uczuć, czy
też emocji, lecz rozumną
odpowiedzią człowieka, który
doświadcza Boskiej miłości.
Mówiąc o drugim przykazaniu,
Jezus posłużył się tekstem z
Księgi Kapłańskiej, w której
Bóg wzywa do miłości
bliźniego, nakazując
Izraelicie również,
nieżywienie urazy, jak to
autor natchniony ujął, do:
synów twego ludu (Kpł
19,18). Jezus wzywa
zaś nie tylko do miłości
bliźniego, ale do miłości
ogólnie pojętych
nieprzyjaciół (Mt 5,43-48).
Przez stwierdzenie: Na tych dwóch
przykazaniach zawisło całe
Prawo i Prorocy, Jezus,
bardzo mocno zaznacza, że
stanowią one niejako syntezę
Dziesięciu Przykazań.
To, co tej interpretacji
Dekalogu, nadaje
niepodważalną moc, to fakt,
że te słowa wypowiedział
Jezus Chrystus, Wcielone
Słowo Boga.
Wypowiedział je Ten, który
jest prawodawcą i Ten, który
to prawo sam osobiście, jako
prawdziwy człowiek wypełnił
do końca na ołtarzu krzyża.
Przez swoje zmartwychwstanie
otwarł bramę nieba. Przez
swoje wniebowstąpienie czeka
na nas w domu Ojca, a przez
Eucharystię jednoczy się z
nami w czasie drogi do
ostatecznego celu. W
Sakramencie Pokuty, Jezus
niesie moje grzechy, a mnie
pomaga dźwigać mój krzyż,
czyli misję mojego życia i
iść za Nim.
Takie mam dzisiaj skojarzenia, patrząc na
kościelną wieżę i żyjąc w
dynamicznie zmieniającym się
świecie. I tak sobie czasem
przypominam pewne
wspomnienie młodej kobiety,
która w swej beztrosce,
pływając na materacu,
została uniesiona przez fale
morza. Nie miała sił, aby
powrócić, a na oddalającym
się nieustannie brzegu
widziała już tylko wieżę
kościoła. Została jej tylko
gorąca modlitwa, którą Bóg
wysłuchał.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jezus a polityka
(Iz 45, 1. 4-6; 1 Tes 1,
1-5b; Mt 22, 15-21)
Jezus, z jednej strony przyciągał
tłumy ludzi, którym był jak
dobry pasterz dla owiec, z
drugiej zaś był otoczony
wilkami, często w owczej
skórze, którzy Go serdecznie
nienawidzili.
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje stopień i
przebiegłość owej
nienawiści. Faryzeusze
posłali do Jezusa swych
uczniów razem ze
zwolennikami Heroda. Ten
fakt może świadczyć o
zjednoczeniu się przeciwko
Jezusowi dwóch sprzecznych
politycznie frakcji. W
okupowanej przez Rzymian
Palestynie, stronnictwo
faryzeuszów składało się z
nieprzejednanych
przeciwników Imperium,
natomiast zwolennicy Heroda
Antypasa, który w imieniu
okupanta zarządzał Galileą,
byli gotowi do współpracy z
najeźdźcą. Może też
przebiegli faryzeusze,
chcieli posłużyć się Jezusem
w swoich rozgrywkach ze
zwolennikami Heroda. To tak
już jest w politycznym
teatrze, że twarz prawdy
jest ukryta za różnymi
maskami.
Wysłannicy okazali się dobrym przygotowaniem
do zadawania niewygodnych
pytań. Na wstępie, zgodnie z
prawdą, wymienili to, czym
się Jezus wyróżniał spośród
innych: Nauczycielu,
wiemy, że jesteś prawdomówny
i drogi Bożej w prawdzie
nauczasz. Na nikim Ci też
nie zależy, bo nie oglądasz
się na osobę ludzką. Powiedz
nam więc, jak Ci się zdaje?
Po tak dobrym wstępie
położyli zasadniczą kartę na
stół: Czy wolno płacić
podatek cezarowi, czy nie?
Wydawało się pytającym,
że cokolwiek Jezus powie,
wpadnie w sidła, albo
zwolenników, albo
przeciwników Rzymu.
Tymczasem Boski Nauczyciel
znalazł trzecie wyjście, które nie było tanim, retorycznym wybiegiem.
Przede wszystkim, tak jak
oni powiedzieli Mu prawdę o
Nim, tak On powiedział
prawdę o nich: Czemu
wystawiacie Mnie na próbę,
obłudnicy? I wtedy kazał
sobie podać monetę
podatkową. Moneta, którą Mu
przyniesiono, była srebrnym
denarem rzymskim na awersie,
którego był profil
ówczesnego cesarza
Tyberiusza i napis: „syn
boskiego Augusta”. Był
bowiem Tyberiusz adoptowanym
synem Oktawiana Augusta,
którego senat rzymski uznał
za boga, geniusz zaś
cesarza, czyli jego duch
opiekuńczy, był religijnym
zwornikiem całego Imperium.
Na rewersie monety był
cesarz nazwany „najwyższym
kapłanem”. Tak więc jasne
religijne przesłanie monety
podatkowej, było
niewątpliwie obrażające
wrażliwych członków narodu
wybranego, albowiem Rzym
mistrzowsko podporządkowywał
religię w służbie państwu.
Odpowiedź Jezusa była zaskakująca: Oddajcie więc cezarowi to,
co należy do cezara, a Bogu
to, co należy do Boga.
Nie tylko nie wpadł On w
pułapkę zastawioną przez
obłudników, ale jeszcze
wykorzystał ją dla ukazania
bardzo ważnej prawdy. Ma ona
dwa poziomy. Po pierwsze, na
członku ludzkiej
społeczności ciążą
zobowiązania polityczne i
religijne, które się
uzupełniają, a nie
wykluczają. Na monecie był
umieszczony wizerunek
cesarza, a więc należała się
ona cesarzowi.
W takim razie jawi się pytanie: - co
należy się Bogu?
I tu Jezus umieścił drugą część prawdy, a
jest ona związana z prawdą o
osobie ludzkiej, która nosi w sobie obraz Boga.
W Księdze Rodzaju czytamy:
Stworzył więc Bóg człowieka
na swój obraz, na obraz Boży
go stworzył: stworzył
mężczyznę i niewiastę (Rdz 1,27).
Ten obraz
Boga w człowieku, mamy
najdoskonalszy w osobie
Jezusa Chrystusa. To On
ukazał nam w sobie samym, jak cudownie może Bóstwo
przenikać na świat przez
człowieczeństwo.
Jezus przez swoje dzieło odkupienia oczyści
obraz Boga w człowieku, a
przez Eucharystię w
sam w nim zamieszka.
Jest to więc niesamowite wyzwanie, jakie On,
Jezus, rzuca Rzymowi i
każdemu innemu ziemskiemu
imperium. Ci, którzy Jemu
uwierzą, przyjmą Go i będą
Nim promieniować, staną się
bezcenną wartością zarówno
dla państwa, jak i dla
królestwa Bożego.
Ta postawa przebija u pierwszych chrześcijan.
Dumny obywatel Rzymu św.
Paweł powie: Teraz
już nie ja żyję, lecz żyje
we mnie Chrystus (Ga
2,20). Głowa pierwszego
Kościoła, św. Piotr,
będzie zachęcał do
lojalności względem państwa
płynącej ze sprawiedliwości,
lecz gdy państwo sięgnie po
to, co Boskie, tak jak
Paweł, odda swoje życie.
O wartości i skuteczności takiej
postawy wiele razy
przekonaliśmy się w naszej
historii.
Paradoksalnie, to właśnie
takie postawy uczniów
Chrystusa, są motorem
rozwoju cywilizacji. Czas
teraz najwyższy na refleksję
i radykalne kroki w naszym
osobistym życiu. W postawie
Jezusa, którego dzisiaj
spotykamy w Ewangelii, jest
jasne pouczenie i zero
kompromisu ze złem. Tylko
taka osoba w przestrzeniach
zachodzących na siebie,
sacrum i profanum, zasługuje
na szacunek i cieszy się
wyjątkową skutecznością.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Ostatnia koszula nie ma kieszeni!
(Iz 25, 6-10a; Flp 4, 12-14.
19-20; Mt 22, 1-14)
Tak mawiała moja ciocia Genowefa.
Ponieważ jestem wychowany w
jej warsztacie krawieckim,
dlatego też, piękno ubioru
wynikające z godności
człowieka jest mi
szczególnie bliskie. Poza
tym to właśnie rzemiosło,
jest wyjątkową szkołą pokory
wobec przemijalności
ludzkiego życia na tym
świecie.
Rozważamy dzisiaj kolejną przypowieść Jezusa,
tym razem o uczcie weselnej,
zaproszonych gościach
i stosownym ubiorze. Tak jak wiele innych
przypowieści, tak i ta ma
podwójne znaczenie. Jedno
dotyczy Narodu Wybranego i
to na przestrzeni całej jego
historii. Drugie znaczenie
jest skierowane do nas i
też ma ponadczasowe
przesłanie. Wypada nam się
skoncentrować właśnie na
nim. Jeszcze raz musimy
sobie z najwyższą powagą
uświadomić to, że przekaz
ubrany w słowa przypowieści,
pochodzi od samego Boga
i jest skierowany do wszystkich ludzi, a
dotyczy wydarzeń, w które,
niezależnie od naszych
przekonań, stają się naszym
udziałem.
Tak oto Bóg Ojciec przygotowuje ucztę weselną
dla swojego Syna, dla
Jezusa. Jest to uczta, na
którą wszyscy jesteśmy
zaproszeni. Wspólne
przebywanie przy jednym
stole z Ojcem i z Synem w
Duchu Miłości, jest zaledwie
doczesnym wyobrażeniem
naszej szczęśliwej
wieczności. To jedynie obraz
tego, co ani oko nie
widziało, ani ucho nie
słyszało, a co Wszechmocny
nam przygotował.
Niewątpliwie, jako
ochrzczeni jesteśmy w tym
pierwszym rzucie
zaproszonych gości.
Tymczasem Jezus, opowiadając
ową przypowieść, jakby
przewidywał, że wielu z nas
tak bardzo zakorzeni się w
dobrach przemijających, że
zaproszenie na ucztę
wiecznej radości skwituje z
przerażającą obojętnością.
Zważywszy na fakt, że na tej
ziemi jesteśmy tylko jako
byty krótkoterminowe, takie
zlekceważenie Ojca
Niebieskiego, jest
piramidalną głupotą.
Przybierać ona może
kosmiczne rozmiary, kiedy
tak utwierdzeni w grzechu,
zaproszenie Boga
i związane z nim nawrócenie, potraktujemy
jako zagrożenie naszego
doczesnego szczęścia na
ziemi
i odpowiemy agresją. Nie wystarczy tutaj być
pracowitym człowiekiem,
który uczciwie zarabia,
troszczy się o rolę i
kupiectwo i pilnuje swojego
biznesu. Świadome odrzucenie
zaproszenia Boga będzie
miało ogromne konsekwencje.
Znamienne, że Jezus
wspomniał o spaleniu miasta
grzeszników, a przecież to
właśnie miasto jest chlubą
rozwoju ludzkiej
cywilizacji.
Niezmiernie ważna jest druga
część Jezusowej przypowieści
o uczcie weselnej. Król wysyła
sługi na rozstajne drogi z
poleceniem: zaproście na
ucztę wszystkich, których
spotkacie. I tak
sprowadzili: wszystkich,
których napotkali: złych i
dobrych. I sala weselna
zapełniła się biesiadnikami.
Można to odczytać jako
otwarcie się Boga Stwórcy na
wszystkich ludzi, ale nie
jest ono bezkrytyczne.
Znakomity komentarz do tego
tekstu dał św. Hieronim,
któremu trudno odmówić
znajomości Pisma Świętego i
daru celnego słowa: „Szaty
zaś weselne, to przykazania
Pana i uczynki, które są
wypełniane w oparciu o Prawo
i Ewangelię i tworzą one
odzienie nowego człowieka.
Jeżeli więc ktoś, noszący
imię chrześcijanina w czasie
sądu okaże się nie mieć
szaty godowej, to jest szaty
niebiańskiego człowieka,
lecz szatę splugawioną, to
jest szmaty starego
człowieka, to taki będzie
natychmiast skarcony i
zwrócą się do niego: Przyjacielu, jakże tu
wszedłeś? Nazywa go
przyjacielem, ponieważ
został zaproszony na ucztę.
Oskarża o bezwstyd, ponieważ
brudną szatą zakłócił
porządek weselny »Lecz on
oniemiał« . W owym czasie
nie będzie miejsca na
bezwstyd, nie będzie też
możliwości zaprzeczenia,
ponieważ wszyscy aniołowie i
sam świat, są świadkiem
grzechów” (Komentarz do
Ewangelii według św.
Mateusza).
Jest to trafny komentarz, bo jak pamiętamy po
grzechu pierworodnym,
człowiek doświadczył
nagości. Już wtedy człowiek
uplótł sobie przepaski, Bóg
uczynił mu odzienie ze
skóry, lecz dopiero przez
Jezusa mamy możliwość
sporządzenia szaty godowej,
która na uczcie wiecznej
uczyni nas wszystkich
równymi i szczęśliwymi (por.
Rdz 3,7; 3,21; Ap 19, 7-8).
To wejście we współpracę z Jezusem nie na
zasadzie oczekiwań, lecz
odczytywania aktualnej misji
swojego życia, znakomicie
swoim przykładem ukazał św.
Paweł: Umiem cierpieć
biedę, umiem też korzystać z
obfitości. Do wszystkich w
ogóle warunków jestem
zaprawiony: i być sytym, i
głód cierpieć, korzystać z
obfitości i doznawać
niedostatku. Wszystko mogę w
Tym, który mnie umacnia.
Nie ma lepszego sposobu na
uszycie swojej szaty
godowej!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Ja też jestem dzierżawcą
(Iz 5, 1-7; Flp 4, 6-9; Mt
21, 33-43)
an Jezus, opowiadając przypowieść
o nieuczciwych dzierżawcach
winnicy, adresuje ją nie
tylko do ówczesnych swoich
słuchaczy, czyli
arcykapłanów i starszych
ludu, ale też do każdego z
nas.
Ludzie świątyni mogli bez
wysiłku uchwycić zarzut, że
Bóg ich wybrał, obdarzył
zaufaniem, a kiedy dopominał
się przez proroków o
sprawiedliwą postawę,
reagowali agresją. W tej
części przypowieści, która
mówi o konsekwencjach, jakie
spadną na nieuczciwych
dzierżawców po zamordowaniu
syna właściciela, Jezus, po
mistrzowsku, wydobywa od
słuchaczy sprawiedliwą
ocenę. To właśnie oni
mówiąc: Nędzników marnie
wytraci, a winnicę odda w
dzierżawę innym rolnikom,
takim, którzy mu będą
oddawali plon we właściwej
porze, wydali na siebie
sprawiedliwy wyrok, który
Jezus jasno wyartykułował:
Dlatego powiadam wam:
Królestwo Boże będzie wam
zabrane, a dane narodowi,
który wyda jego owoce.
Dla nas zaś jest oczywiste, że Jezus mówi sam
o sobie, jako Synu Bożym.
Posłużenie się przez Niego
fragmentem Psalmu 118, nie
pozostawia wątpliwości:
Ten właśnie kamień, który
odrzucili budujący, stał się
głowicą węgła. Pan to
sprawił, i jest cudem w
naszych oczach.
To dla mnie oznacza, że ja jestem
uczestnikiem tej nowej
dzierżawy, będącej w
zarządzie Zmartwychwstałego
Syna Bożego. Jest to dla
mnie zarówno zaszczyt, jak i
odpowiedzialność. Ten rodzaj
uprawy został bardzo celnie
określony przez samego
Jezusa: Nie wy Mnie
wybraliście, ale Ja was
wybrałem, abyście szli i
owoc przynosili. Św.
Augustyn ujął tę samą
prawdę, trafnym
stwierdzeniem: Bóg nas
uprawia jak pole, aby nas
udoskonalić. Mamy
możliwość zjednoczenia z
Chrystusem, prawdziwym
Bogiem i prawdziwym
Człowiekiem, zarówno przez
przyjęcie Jego nauki i Jego
obecności w Eucharystii.
Mamy możliwość nieustannego
nawracania się i
oczyszczania w Sakramencie
Pokuty. Na tej współpracy z
Nim polega nowa dzierżawa,
nowa budowla, której On jest
kamieniem węgielnym.
Tymczasem wielu współczesnych dzierżawców
mówi, że oni mają prawo
ustalania własnych reguł
dzierżawy. Nic głupszego nie
można powiedzieć. Właśnie
dzisiaj, dziedzic, Syn Boży,
Jezus Chrystus, wyraźnie
daje do zrozumienia, że z
prostej logiki wynika, iż
sąd będzie i to nie na
zasadach wymyślonych przez
dzierżawców, ale na zasadach
ustalonych przez właściciela
winnicy. Dla tych głupców
Miłosierny Jezus ma dzisiaj
jedną perspektywę: Nędzników marnie wytraci!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Trzeci Syn
(Ez 18, 25-28; Flp 2, 1-11;
Mt 21, 28-32)
Przed kilkoma dniami w
podmiejskim autobusie linii
„A”, podszedł do mnie pewien
mężczyzna w średnim wieku, z
wyglądem wskazującym na
niemałe życiowe problemy.
Spojrzał na mnie z bólem,
lecz bardzo życzliwie i
smutnym głosem powiedział
słowa,
które mocno mnie piknęły: „Proszę
księdza, proszę odmówić
jakąś litanię w intencji
księży ze Sosnowca”.
Nieznajomy zaraz wysiadł, a
do mnie w tej rzeczywistości
autobusu, jeszcze raz
dotarło, jak bardzo
głęboko dotknęło owce,
pogubienie pasterzy. Ta
prośba
o wiele bardziej dotarła do
mnie niż wszystkie urzędowe
deklaracje i zachęty.
Poczułem mimo wszystko,
zaufanie tego człowieka,
którego nie można zawieść.
Nie tylko więc odmawiam
litanię za sosnowieckich
kapłanów, ale sam czuję
potrzebę kolejnej rewizji
swojego życia i swoich
duszpasterskich poczynań.
Jestem też przekonany,
że dotyczy
to nas wszystkich.
Jak zwykle w to, co nas aktualnie zaprząta,
wpisuje się nasz Mistrz –
Jezus Chrystus
z kolejną niedzielną Ewangelią. Aby lepiej
zrozumieć przesłanie słów
Jezusowych, musimy zobaczyć
ich tło. Rzecz dzieje się w
świątyni. Wokół Jezusa
narasta nieprzyjazna
atmosfera generowana przez
arcykapłanów i starszych
ludu. Jest dla nich zarówno
On, jak i Jan Chrzciciel,
wyrzutem sumienia, albowiem
droga nawrócenia proponowana
przez nich
jest dla ludzi świątyni nie do
przyjęcia. Zarówno do nich
wtedy, jak i do nas dzisiaj,
Jezus kieruje przypowieść o
dwóch synach. Ich ojciec
prosi ich, aby pracowali w
winnicy. Pierwszy odparł:
„Idę, panie!”, lecz nie
poszedł.
Drugi zaś szczerze
powiedział:
„Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i
poszedł.
Jezus, stawiając pytanie
słuchaczom:
Który z tych dwóch
spełnił wolę ojca? –
uzyskał od nich prawidłową
odpowiedź: Ten drugi.
Był to znakomity moment, aby odnieść
przesłanie owej przypowieści
do otaczających Boskiego
Mistrza realiów. To właśnie
arcykapłani i starsi ludu,
którzy zewnętrznie deklarują
swoje posłuszeństwo Bogu
Ojcu, właścicielowi
winnicy, lecz nie ma w nich
wewnętrznej przemiany. To
ich Jezus określa w swojej
przypowieści, postawą
pierwszego syna – idę, ale
nie poszedł. W postawę
drugiego syna wpisują się
ludzie grzeszni, którzy
przez spotkanie z Janem
Chrzcicielem i spotkanie z
Jezusem postanowili zmienić
swoje życie, odejść od
grzechu i pójść do winnicy
Niebieskiego Ojca. Taką
postawę Jezus pochwala. Ten
cały ewangeliczny epizod i
ta przypowieść jakże mocno
wpisuje się
w rzeczywistość Kościoła dzisiaj, właśnie
dzisiaj.
Jest jednakże i trzeci syn
właściciela winnicy. To Ten,
który tę przypowieść
opowiedział wtedy, swoim
współczesnym i opowiada nam
ją dzisiaj – Jezus Chrystus.
Reprezentuje
On trzecią postawę wobec polecenia ojca,
właściciela winnicy. To
postawa syna, który słysząc
wolę ojca, przyjmuje ją,
jako swoją i natychmiast
wypełnia – który mówi,
idę i idzie. To postawa
syna, który jest dzieckiem i
odpowiedzialnym dziedzicem
winnicy swojego ojca. Do
takiej właśnie postawy Jezus
nas dzisiaj zaprasza. Przez
dzieło odkupienia nie tylko
przywrócił nas do godności
dzieci Ojca Niebieskiego,
ale i zapewnił prawo udziału
w dziedziczeniu Bożej
winnicy. Jest więc to
nierozerwalnie związane
ze wzięciem naszej
współodpowiedzialności za
winnicę Pańską.
Każdy spośród nas, który tę godność dziecka
Bożego i to obiecane
dziedzictwo przez wiarę i z
pokorą przyjmuje , zaprasza
Jezus do konkretnej pracy
nad sobą, w której sam jest
dla nas przewodnikiem. To On Jezus – trzeci
syn stawia mi dzisiaj
pomocnicze pytania:
- Czy masz świadomość, że jesteś
dzieckiem Boga i dziedzicem
Królestw Bożego?
- Czy słuchasz woli Ojca
Niebieskiego z taką
akceptacją, jakby to była
twoja wola?
- Czy masz poczucie
odpowiedzialności za jej
wypełnienie?
- Czy wiesz, do jakiej części
winnicy zostałeś wysłany i
czy potrafisz odczytać swoje
w niej zadania?
- Czy wiesz, że jest to jedyna
szansa na twój życiowy
sukces?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Czy jesteś gotowy na
wielki reset?
(Syr 27, 30 – 28, 7: Rz 14,
7-9: Mt 18, 21-35)
Wydaje się wielu
ludziom, że mówienie o
sprawach wiary i moralności,
że systematyczne czytanie
Pisma świętego, jest
gadaniem ciągle o tym samym. W imię tego
wielu młodych ludzi
rezygnuje z katechezy, wielu
zamyka swoje relacje z
Kościołem, uważając, że
doświadczają przesytu, który
można określić jako,
swoistego rodzaju „cukrzycę
duchową”. Tymczasem ludziom
krytycznym, otwartym na
współpracę z łaską wiary,
tego typu problemy raczej
się nie zdarzają. Choć
dotykają tych samych treści
religijnych, to nieustannie
pogłębiają swoją wiedzę
przez kreatywne łączenie
owych treści z dynamiką
codziennego życia. Zakłada
to odwagę i gotowość na
podejmowanie zmian, które
dla otaczającego świata, a
nawet dla najbliższych mogą
być niezrozumiałe, a nawet
irracjonalne. Człowiek na to
nie gotowy będzie więc po
pierwszym zachwycie wiarą,
salwował się ucieczką, która
przeradza się często w
zagniewanie, a nawet
agresję.
Warto tę prawdę
uświadomić sobie dokładnie
dzisiaj, kiedy to Chrystus
chce, abyśmy, kolejny raz w
naszym życiu, nie tylko
pogłębili swoją wiedzę o przebaczeniu, ale
zastosowali ją w naszej
codzienności
i to w całej
jej rozciągłości. Idzie o
naszą prawdziwą wolność, o
którą to prawdziwa walka
rozgrywa
się w naszych
głowach i w naszych sercach.
O wiele łatwiej walczyć o
wolność wokół nas niż o
wolność
w nas.
Codziennie mamy w naszych
ustach słowa modlitwy
Pańskiej: i odpuść nam
nasze winy, jako
i my
odpuszczamy naszym
winowajcom. Dzisiaj Ten,
który nas tej modlitwy
nauczył i który z nami chce
ją odmawiać, domaga się
naszej konsekwencji. Skoro
tak mówisz, to tak myśl i
tak czyń, abyś był
człowiekiem prawdy, abym Ja,
Jezus, mógł słowa tej
modlitwy wypowiedzieć wraz z
tobą do końca,
do Amen. Abym mógł
darzyć cię swoją wszechmocną
opieką w twojej codzienności
na drodze do Ojca
Niebieskiego.
Pytanie św. Piotra,
które postawił Mistrzowi, co
do konieczności częstego
przebaczenia, jest dla wielu
z nas bardzo
bliskie. Odpowiedź zaś
Jezusa, że aż
siedemdziesiąt siedem razy,
czyli zawsze, jest trudna
i tym
trudniejsza im więcej
wyrządzono nam krzywdy.
Dlatego też Boski
Nauczyciel daje wyjaśnienie,
w którym w
niezmiernie przejrzysty
sposób ukazuje ważność
przebaczenia i dramatyczne
konsekwencje jego braku.
Porównanie królestwa
niebieskiego do króla,
który chciał się rozliczyć
ze swymi sługami, ukazuje Boga, który daje
swoim podwładnym dużą
samodzielność, darzy
zaufaniem, ale domaga się
odpowiedzialności. Sam jest
gwarantem sprawiedliwości
swojego królestwa. Jeden ze
sług był mu
winien: dziesięć
tysięcy talentów, czyli
w języku greckim miriadę
talentów, co brzmiało w
uszach ówczesnych słuchaczy
jak – nieskończoność.
Jezus najwyraźniej jak to
tylko możliwe chce
uświadomić sytuację
grzesznika wobec Boga, którą
można określić prostym
tekstem – beznadziejna.
Kiedy sprawiedliwa kara zawisła
nad głową sługi on padł do
stóp króla i prosił go:
Panie, okaż mi cierpliwość,
a wszystko ci oddam.
Miłosierdzie władcy, czyli
Boga, który daruje dług,
okazuje się
w tym momencie nieskończone. I
tak dokonał się prawdziwie
wielki reset!
Tymczasem okazuje się, że
człowiek może miłosierdziu
Bożemu postawić granice i to
paradoksalnie działając
zgodnie z ludzkim prawem i
sprawiedliwością. Król,
będący obrazem Boga, cofa
swoje miłosierdzie na wieść
o tym, że uwolniony sługa i
nieskończenie obdarowany,
nie okazał miłosierdzia
współsłudze, który był mu
winien przysłowiowe grosze.
Ogłoszenie wyroku wydaje się
kluczowe:
„Sługo
niegodziwy! Darowałem ci
cały ten dług, ponieważ mnie
prosiłeś. Czyż więc i ty nie
powinieneś
był ulitować się nad swoim
współsługą, jak ja
ulitowałem się nad tobą?” I
uniósłszy
się
gniewem, pan jego kazał
wydać go katom, dopóki mu
nie odda całego długu.
Podobnie uczyni
wam Ojciec mój niebieski,
jeżeli każdy z was nie
przebaczy z serca swemu
bratu.
Ten wyrok usłyszy każdy z nas,
który doświadcza miłości
Boga gotowego przebaczyć
każdy grzech,
a nie przebaczy każdej urazy
bliźniemu. Warto jeszcze
podkreślić pewne praktyczne
uwagi, aby możliwości owego
prawdziwie wielkiego resetu
nie zaprzepaścić.
1.
Przebaczenie ma być nie
tylko aktem kalkulacji i
wyrachowania, ale aktem
miłości – przebaczyć
z serca.
2.
Gotowość do przebaczenia
każdego przewinienia jest
związana z pomocą winowajcy
w nazwaniu winy
i poproszenie o
przebaczenie.
3.
Przebaczenie nie narusza
sprawiedliwości. Otrzymuję
nieskończone miłosierdzie od
Boga
i sam je
świadczę bliźniemu.
Panie Jezu, nasz Bracie, dziękuję
Ci za to, że przez Twoją
ofiarę na krzyżu otwarłeś
nieskończone miłosierdzie
Ojca i nieskończoną zasługą
dopełniłeś w naszym imieniu,
sprawiedliwości w Jego
królestwie. Dziękuję Ci za
możliwość wielkiego resetu w
moim życiu!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Niezwykłe upomnienie
(Ez 33, 7-9; Rz 13, 8-10; Mt
18, 15-20)
Wciągnięty
w rozmowę, toczącą się
między pracownikami na placu
budowy, zostałem zapytany
przez jednego z nich o to –
czy zdrada żony jest
uczciwym postępowaniem
mężczyzny?
To pytanie było prowokujące,
albowiem, jak się okazało,
moi rozmówcy, szukali w
księdzu katolickim wsparcia
w przekonaniu swojego
kolegi, z którym pracowali,
aby zaniechał zdrady żony,
z którą miał trójkę
dzieci. Była ta rozmowa dla
mnie bardzo ważnym
doświadczeniem, jako że
wszyscy jej uczestnicy
byli przedstawicielami
zupełnie innego wyznania, o
którym panuje powszechne
przekonanie o dużej
tolerancji w podejściu do
tej kwestii. Było to dla
mnie również ważne
doświadczenie, ludzkiej,
męskiej, przejrzystej
reakcji na zło.
Dzisiaj, Pan Bóg pragnie
jeszcze bardziej pogłębić w
nas, ten piękny ludzki
odruch, niegodzenia
się na zło. Przez proroka Ezechiela
domaga się od nas postawy
proaktywnej w sprowadzaniu
błądzącego brata ze złej drogi.
Zaniechanie koniecznych
działań w tej sprawie, grozi
ściągnięciem
na siebie wiecznej kary.
Przez św. Pawła przypomina
nam nasz Stwórca, że motywem
naszego postępowania, oraz
motywem zachowywania
przykazań, zarówno przez
nas, jak i przez innych,
powinna być miłość. Z
miłości
bowiem zostały one nam dane
– Przeto miłość jest
doskonałym wypełnieniem
Prawa.
W Ewangelii sam Chrystus
niesłychanie precyzyjnie
określa zasady upomnienia
brata, który źle postępuje:
Gdy brat twój zgrzeszy
przeciw tobie, idź i upomnij
go w cztery oczy. Jeśli cię
usłucha, pozyskasz swego
brata. Jeśli zaś nie
usłucha, weź z sobą jeszcze
jednego albo dwóch, żeby na
słowie dwóch albo trzech
świadków oparła się cała
sprawa. Jeśli i tych nie
usłucha, donieś Kościołowi.
A jeśli nawet
Kościoła nie usłucha, niech
ci będzie jak poganin i
celnik. Na
poziomie ludzkim,
nikt nic mądrzejszego nie
wymyślił. I doskonale mieli
świadomość tego moi znajomi
budowlańcy.
W tym przypadku idzie jeszcze o
coś więcej. Jezus tym którzy
czynią to z miłości i są
Jego uczniami, gwarantuje
swoją obecność w tym akcie
braterskiego upomnienia: Bo
gdzie są dwaj albo trzej
zebrani w imię moje, tam
jestem pośród nich. Tak więc ten rodzaj
upomnienia i związana z nim
Jego obecność,
nadaje zupełnie nową rangę,
nieporównywalną skuteczność
i poczucie
bezpieczeństwa.
Dzisiejsza niedziela jest dla
nas, mieszkańców środka
Europy, doświadczeniem
szczególnego
upomnienia, które kierują do nas,
nowi błogosławieni, a
mianowicie – Rodzina
Ulmów. Józef
i Wiktoria mieszkańcy
podkarpackiej wsi Markowa,
podczas okupacji
hitlerowskiej, udzielili
schronienia Żydom. Nocą z 23 na
24 marca 1944 r. do ich
gospodarstwa przyjechało
5 żandarmów i od 4 do 6
granatowych policjantów.
Grupą dowodził szef
łańcuckiej żandarmerii,
porucznik Eilert Dieken.
Podczas snu zastrzelono
trójkę Żydów, wkrótce
zastrzelono pozostałych.
Przed dom wyprowadzono Józefa
Ulmę oraz jego ciężarną żonę
Wiktorię. Następnie po
naradzie z podwładnymi
Dieken rozkazał również
rozstrzelać dzieci. W kilka
chwil zamordowano
17 osób – w tym rodzące się
dziecko. Oprawcy zasadniczo
uniknęli ludzkiego wymiaru
sprawiedliwości.
Pamięć mieszkańców wsi, która
jest zwykle pamięcią
bezkompromisową, badania
historyków i skrupulatne
przygotowania do
beatyfikacji, ukazują
chrześcijańską rodzinę,
której codzienność
była przygotowaniem do
heroicznego męczeństwa. W
Biblii, która była w ich
domu, zostały,
zapewne nieprzypadkowo,
zaznaczone dwa teksty:
Przypowieść o miłosiernym
Samarytaninie
oraz przykazanie miłości.
Wyniesiona na ołtarze dzisiaj
Rodzina Ulmów, jest poważnym
upomnieniem dla nas
wszystkich.
Czy będziemy mieć jednak na
tyle zdrowego rozsądku, aby
to upomnienie zrozumieć i na
tyle
odwagi, aby z tego upomnienia
skorzystać?
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Nie oddzielaj krzyża od
zmartwychwstania!
(Jr 20, 7-9;
Rz 12, 1-2; Mt 16, 21-27)
Zaproszeni przez ewangelistę
Mateusza, jesteśmy dzisiaj
znów w okolicach Cezarei
Filipowej na tle masywu
górskiego Hermonu. Chrystus
właśnie pochwalił św. Piotra
za wiarę i za współpracę z
łaską Boga. Na tle górskiego
masywu Hermonu,
zapowiedział, że Piotr jest
skałą na której, On, Jezus,
zbuduje swój Kościół. Przez
to, że działo się to w
okolicy Cezarei Filipowej,
która, choć jeszcze
żydowska, była już otwarta
na świat pogan, Jezus
sugeruje, że Jego Kościół,
wyjdzie z tradycji
żydowskiej, z Prawa i pism
proroków, będzie otwarty na
cały świat. Kluczem tego
otwarcia będzie
Jego ofiara, zapowiadana
przez świątynię i przez nią
dopełniona. Jezus pragnie
wychować Piotra i
pozostałych uczniów do
kreatywnej współpracy, która
domaga się przyjęcia Jego
Boskiej logiki
i odejścia od ludzkich wyobrażeń.
Dlatego właśnie ich ukochany
Mistrz, właśnie w tym
miejscu i w tej chwili,
zapowiada im, i to z całą
stanowczością, że musi
udać się do Jerozolimy i
wiele wycierpieć od
starszych i arcykapłanów
oraz uczonych w Piśmie; że
będzie zabity i trzeciego
dnia
zmartwychwstanie.
W tym momencie stało się
coś, co jest ponadczasowe i
czego zrozumienie jest
również nam dzisiaj,
współtworzącym Chrystusowy
Kościół, bardzo potrzebne.
Proroctwo Jezusa zupełnie rozbiło
w głowie Piotra jego ludzkie
wyobrażenie o misji
Mesjasza,
a również uderzyło w jego,
poczucie bezpieczeństwa u
boku Mistrza. Trudno się
więc dziwić jego reakcji.
Piotr bierze Jezusa na bok i
upomina:
Panie, niech Cię Bóg broni!
Nie przyjdzie to nigdy na
Ciebie.
Przed
chwilą wykazał się wiarą,
której teraz mu brakło. Któż
z nas może powiedzieć, że
wolny jest
od takiej słabości. Dlatego
to, co powiedział Jezus do
Piotra w tym momencie,
odnosi się do każdego z nas:
Zejdź Mi z oczu, szatanie!
Jesteś Mi zawadą, bo nie
myślisz po Bożemu, lecz po
ludzku.
W dosłownym tłumaczeniu z
języka greckiego, zawada,
oznacza kamień na drodze, o
który można się potknąć i
przewrócić. Tak więc, jeżeli
zawierzam całkowicie Bogu i
ufam Jezusowi, choć po
ludzku
nie do końca rozumiem, to
jestem skałą. Kiedy zaś
myślę po ludzku i jeszcze
próbuję to narzucić
Bogu
– jestem przeszkodą na
drodze i przeszkadzam innym.
Jezus w tym momencie nie tłumaczy
uczniom tego, co
zapowiedział. Uczyni to
przez wydarzenia,
które później nastąpią. Ważne
jest to, że nie odeszli i
zostali z Nim.
To zawierzenie przekłada się w
życiu uczniów na ich
codzienność, w której jest
On obecny wraz
ze swym przykładem i pomocą.
Dlatego też kieruje do
swoich uczniów, którzy
trwają przy Nim,
bardzo ważne słowa:
Jeśli ktoś chce pójść za
Mną, niech się zaprze samego
siebie, niech weźmie krzyż
swój i niech Mnie naśladuje.
Bo kto chce zachować swoje
życie, straci je; a kto
straci swe życie z mego
powodu, znajdzie je.
Innymi słowy, Jezus mówi do
mnie: nie oddzielaj nigdy
krzyża od
zmartwychwstania! W ubiegłą
niedzielę, przed jednym z
kościołów w Bawarii,
spotkałem grupkę
młodych dziewcząt, które
regularnie spotykają się na
kręgu biblijnym. Postawiłem
im pytanie
o to, jak one rozumieją owo
wydarzenie pod Cezareą
Filipową. Wyzwanie przyjęły,
a ja po kilku
dniach otrzymałem podsumowanie
ich dyskusji, którego
kluczowe przesłanie warto
zacytować:
- Myślimy po ludzku, ale
myśli Boga są o wiele
większe i lepsze. Dlatego
tak ważne jest, abyśmy
Mu ufali, nawet gdy jest to
dla nas trudne.
Czego się często na co dzień
kurczowo trzymamy?
Np. zmartwień o przyszłość,
reputacji, przynależności,
zwątpienia w siebie, lęków,
zazdrości, spektakularnych
doświadczeń, sukcesu,
pieniędzy, dobrobytu,
przyjemności, ...
-> To wielkie wyzwanie, aby
Bóg był naprawdę jedynym
centrum i abyśmy poświęcali
Mu czas,
ponieważ żyjemy w świecie
pełnym pośpiechu. Dlatego
musimy planować i utrzymywać
stałe pory modlitwy w naszym
codziennym życiu.
- Porównanie biblijne: Piotr
nie powinien rozpaczać z
powodu śmierci Jezusa, ale
ufać, że Jezus
zmartwychwstanie i że Boże
plany są lepsze niż to, co
może sobie wyobrazić.
Nasze "słowo życia", czyli
krótkie zdanie, które
towarzyszy nam w
nadchodzącym tygodniu to:
--> Zrezygnuj z kontroli i
pozwól Jezusowi być twoim
centrum.
Jeśli Mu zaufasz, On cię
poprowadzi.
Miriam, Barbara, Jana i
Franzi
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Rewitalizacja Kościoła
katolickiego
(Iz 56, 1. 6-7; Rz 11,
13-15. 29-32; Mt 15, 21-28)
Nie ukrywam, że rozumienie tekstu
dzisiejszej Ewangelii,
nastręczało i nastręcza mi
trudności. Poczytuje je,
jako wyzwanie do
nieustannego zgłębiania słów
Chrystusa: Jestem
posłany tylko do owiec,
które poginęły z domu
Izraela. Również osobliwe zachowanie
się Chrystusa wobec kobiety
kananejskiej,
czyli poganki, jest ciągle dla mnie zagadką.
Przyznaję, że nowe światło
na jej rozwiązanie, rzucił
mi papież Benedykt XVI, swą
ostatnią książką pt.
Co to jest chrześcijaństwo?,
wydaną zgodnie z jego
życzeniem, już po jego
śmierci. Ten bezdyskusyjny,
choć oficjalnie nieogłoszony
doktor Kościoła, wprowadził
jasne rozróżnienie między
religią a wiarą. Świat
jest pełen różnych religii,
które mają
swoje oblicza i historyczne uwarunkowania. W
nich to, na swój sposób,
ludzie szukają przez wiarę
relacji z Bogiem. Jednakże jest tylko jedna
jedyna pełna odpowiedź na
wszystkie pytania różnych
religii. Jest nią Jezus
Chrystus. Tak więc modny
dzisiaj dialog
międzywyznaniowy, nie może,
zdaniem
Benedykta XVI, zastąpić misji Kościoła
Katolickiego, misji
głoszenia Chrystusa.
Kiedy to uchwycimy, o wiele łatwiej
zrozumiemy postawę Pana
Jezusa wobec kobiety
kananejskiej.
Jezus uszanował jej wiarę, a wystawiwszy ją
na próbę, jeszcze bardziej
ją uszlachetnił i na jej
bazie dokonał cudu
uzdrowienia córki. Wobec
zgromadzonych zaś Izraelitów
wychwalił jej wiarę poganki:
O niewiasto, wielka jest twoja wiara;
niech ci się stanie, jak
pragniesz! Jezus jednak
nie zatarł różnic,
wyraźnie pokazując, że
prawda jest tylko jedna,
jest ona tylko i wyłącznie w
Nim, w Mesjaszu
zapowiadanym przez proroków
Izraela. W Mesjaszu, który
przyszedł do wszystkich
ludzi i po wszystkie czasy.
Wiara kobiety kananejskiej wniosła
paradoksalnie wiele w wiarę
Jezusowych uczniów.
Zobaczyli przede wszystkim,
wyjątkowość swojego Mistrza.
Mogli się uczyć działania
ponad podziałami
religijnymi, zachowując
poszanowanie innych, a nie
tracąc przy tym jasnej
świadomości faktu, że to
Jezus jest
Synem Bożym, a Jego nauka jest jedyną
prawdziwą nauką o Ojcu
Niebieskim.
Ta lekcja była potrzebna uczniom wtedy i jest
potrzebna uczniom dzisiaj. W
imię źle pojętej tolerancji
i źle rozumianego ekumenizmu
Kościół katolicki, w wielu
regionach, nie tylko że się
schował, ale jeszcze
bardziej chce się chować,
rezygnując z ducha misji na
rzecz fatalnie rozumianego
dialogu. Tymczasem
właśnie duch misyjny i
wychodzenie odważnie do
świata z nauką Chrystusa,
bez kompromisów, które
fałszują prawdę, jest
podstawową drogą
rewitalizacji Kościoła
katolickiego.
Ta prawda dotyczy nie tylko Kościoła jako
takiego, dotyczy
najdrobniejszych codziennych
relacji
w życiu uczniów, czyli w naszym życiu.
Duchowni, niestety, w dużej
części schowali się nie
tylko przed światem, ale
również i przed wiernymi.
Czas tzw. pandemii był tego,
żenującym dowodem. Można
mieć usta pełne Biblii i
opowieści o życiu świętych,
ale jak się nie stanie na
linii frontu, to słowa,
choćby najbardziej
płomienne, nie mają
wielkiego znaczenia. Wyrazem zewnętrznym, tej
wewnętrznej postawy, jest
również wstyd przed
noszeniem stroju duchownego.
Jeżeli mężczyzna nie potrafi
odnaleźć się w mundurze
przynależnym jego służbie,
to rodzi się pytanie o jego
męskość, tożsamość, honor,
a w wypadku duchownych, również pytanie o
wiarę.
Brak ducha misyjnego ogarnął
nasze rodziny, nasze miejsca
pracy, można powiedzieć,
ogrom naszych relacji.
Schowani, twierdząc, że Pan
Bóg sobie i bez nas poradzi,
obumieramy. Złu pozwalamy na
wszystko, Chrystusowi na
nic. Gdy ktoś szczerze o
Niego upomni się, jest
natychmiast gaszony
oskarżeniem o brak
tolerancji.
W swym duchowym testamencie papież Benedykt,
stawiając pytanie: co to
jest chrześcijaństwo, jasno
daje do zrozumienia, że teraz jest czas dla
odważnego spotkania się z
kobietą kananejską, dla jej
dobra, dla dobra uczniów i
dla ukazania światu
prawdziwego oblicza Boga w
Chrystusie.
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Niewiasta obleczona w słońce
(Ap 11, 19a; 12, 1. 3-6a.
10ab; 1 Kor 15, 20-26; Łk 1,
39-56)
W
słabości naszego umysłu tak
często umyka nam owa
wdzięczność względem
Najświętszej Maryi Panny za
to, że otwarła swe ludzkie
serce i łono, na fizyczną i
duchową obecność Boga.
To dla nas, odwieczny Syn Boży postanowił
stać się jednym z nas,
abyśmy z Nim i przez Niego
powrócili do domu Ojca
Niebieskiego. Tak oto Bóg,
dzięki decyzji człowieka –
Maryi i Józefa, utworzył pierwszy
w dziejach świata prawdziwy dom, w
którym wypełniło się
przesłanie psalmisty: Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci,
którzy go wznoszą (Ps
127, 1).
Słyszeliśmy dzisiaj opowieść, jak ten skarb
fizycznej Bożej obecności,
Maryja wnosi w dom Elżbiety
i Zachariasza. Napełniona
Duchem Świętym Elżbieta
wypowiada do Maryi znamienne
słowa, które dla
nas mają fundamentalne znaczenie:
Błogosławiona jesteś, któraś
uwierzyła, że spełnią się
słowa powiedziane Ci od
Pana.
Maryja
nie tylko wnosi Jezusa do
domu Zachariasza i Elżbiety,
lecz swoją wiarą niejako
zaraża domowników.
Wygłoszony przez Nią hymn,
który przeszedł do światowej
literatury, jako Magnificat, jest
znakomitym ujęciem znaczenia
wiary i obecności Jezusa w
życiu każdego
człowieka
i ludzkości. Można wyrazić
to krótko – bez wiary i
bez Jezusa wszystko na tym
świecie
nie ma
właściwego sensu.
Warto dzisiaj wspomnieć wesele w Kanie
Galilejskiej, kiedy to
Maryja, mając doświadczenie
przebywania przez lata pod
jednym dachem z Jezusem,
prawdziwym Człowiekiem i
prawdziwym Bogiem, niejako
aktywuje Jego obecność w tej
nowo powstałej rodzinie i w
tym nowym domu. To wesele,
jak żadne inne, nie tylko
przeszło do historii świata,
ale jest dla wszystkich
małżeństw i rodzin
wskazaniem drogi do budowy
prawdziwie szczęśliwego
domu.
Kiedy dokonało się dzieło odkupienia i kiedy
Jezus, wstąpiwszy do Domu
Ojca Niebieskiego, został
z nami ludźmi, obecny pod postacią chleba i
wina w Eucharystii, to nasze
zjednoczenie z Nim, stało
się bardzo bliskie tego,
które przeżywała Maryja po
zwiastowaniu. Ją to, Matkę
Zbawiciela, zgodnie z wolą
umierającego Chrystusa, św.
Jan zabrał do siebie. Jan
był świadkiem Jej
codzienności. Z całą
pewnością możemy przyjąć, że
razem brali udział w
obrzędzie Łamania Chleba,
czyli w Eucharystii. Po
wniebowzięciu Najświętszej
Marii Panny mógł w
Apokalipsie opisać
nieprzemijające piękno
kobiety zjednoczonej z
Chrystusem: Niewiasta
obleczona w słońce i księżyc
pod jej stopami, a na jej
głowie wieniec z gwiazd
dwunastu.
Wiem, że dla wielu będzie to
kontrowersyjne, ale odważam
się powiedzieć: nie ma nic
piękniejszego
od kobiety przez wiarę
zjednoczoną z Chrystusem. I
nie ma piękniejszych
przestrzeni jak domy,
kształtowane przez pełnych
Boga domowników.
Nie ma też nic brzydszego
pod słońcem od kobiety,
która
świadomie weszła na służbę
„smoka ognistego”; nie ma
gorszego piekła na tej ziemi
jak domy,
z
których wyrzucono Chrystusa.
Ta Niewiasta, która
nieustannie walczy ze
smokiem i nieustannie go
pokonuje Boską mocą swojego
Syna, każdego, który przez
Nią zaufa Bogu, prowadzi do
zwycięstwa.
Przedziwne, ale z całą mocą na nowo
uświadomiłem sobie tę
prawdę, kiedy to, parę dni
temu, w pociągu do
Dortmundu, pewna
inteligentna studentka
architektury z prawdziwą
troską postawiła mi pytanie:
jak według mnie potoczą się dalsze losy
Kościoła?
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
-
Czemu zwątpiłeś, małej
wiary?
(1 Krl 19,9a.11-13a; Rz 9,1-5; Mt 14,22-33)
Wiele jest dzisiaj dyskusji
na temat, przemian w
świeci, a w tym i kształtu
przyszłego Kościoła.
Wielu w istniejącym zamęcie,
po prostu tonie. Dzisiaj
Jezus nie chce uczyć nas
pływać w tych wirujących
odmętach, uczy nas, po
prostu, nad nimi przechodzić.
Rzecz pierwsza – to łódź Chrystusa – Kościół.
To Jezus jest jej twórcą,
kapitanem i sternikiem.
Świat nieustannie odmawia Mu
kwalifikacji, mówiąc, że był
tylko cieślą. Jednakże tylko
ktoś kompletnie nierozumny,
uczciwie patrząc na Kościół,
nie zadziwi się jego
fenomenem. Mimo tylu
ludzkich słabości tych,
których ma na pokładzie, ta
łódź płynie przez wieki,
ponad zawirowaniami
burzliwych czasów.
Wielu uczciwie stwierdzi – ta łódź nie
jest dziełem człowieka i ma
Boskiego Sternika.
Szkoda więc nam czasu na rozżalanie się nad
niebezpieczeństwem żeglugi.
Nad ciemnością, przeciwnymi
wiatrami i wzburzonymi
falami. Niewiele nam da
analiza słabości postaw
naszych towarzyszy w łódce.
Trzeba nam zająć się tym,
na co mamy wpływ, czyli
sobą, albowiem przez to,
paradoksalnie również
i innym, najwięcej pomożemy. Sam Jezus,
całym swoim postępowaniem
nadaje właściwy
i ponadczasowy kierunek działalności zarówno
swojego Kościoła, jak pomaga
każdemu, kto tylko do Niego
się zwróci. Obdarzył nas
rozumem oświeconym wiarą,
obdarzył nas swoją
obecnością, swoim
przesłaniem oraz
fantastycznymi możliwościami
komunikowania się z Nim.
Nasza osobista relacja z
Chrystusem jest jedynym
narzędziem zachowania swojej
wolności, tożsamości i
możliwości rozeznania
i wypełnienia misji swojego życia i
rozeznania miejsca w Jego
łodzi.
Korzystając z tekstu
dzisiejszej Ewangelii, warto
poddać analizie postać
Jezusa, właśnie pod kątem
osobistej formacji.
Chrystus po cudownym nakarmieniu tłumu
oddalił go: Gdy to
uczynił, wyszedł sam jeden
na górę, aby
się modlić. Nasz Boski Mistrz
wskazuje nam, że dla naszego
rozwoju, zarówno praca z
tłumem i dla tłumu jest
ważna, równie jak nasza
osobista modlitwa, w
absolutnej samotności.
Zachowanie tej harmonii
wydaje się oczywiste, lecz
domaga się silnej woli i
konsekwencji, na którą stać
niestety tylko niewielu.
Trzeba pracować z tłumami, jednakowoż
roztropny człowiek wie, do
jakiego tłumu może się
przyłączyć,
a do jakiego pod żadnym pozorem nie
może przystać.
Doświadczenie tłumu jest każdemu człowiekowi
potrzebne, bo tak nas
Wszechmocny stworzył.
Nawet największy
indywidualista i samotnik
potrzebuje doświadczenia
obecności innych, aby swój
sąd obiektywizować. Jezus,
będąc prawdziwym
człowiekiem, potrzebował
tłumu, tłum zaś potrzebował
doświadczenia Jego Boskiego
działania w dużej
zbiorowości.
Pamiętamy jak jako dwunastoletni pielgrzym
Jezus, wychowany w
rodzinie, w której głos Ojca
Niebieskiego przemawiał
przez słowo i przykład
Rodziców, odłączył się od
tłumu pielgrzymów. Powrócił
do świątyni, aby być sam na
sam z Ojcem Niebieskim w
przemodlonych przez tłum
murach świątyni. Potrzebował
tego, aby usłyszeć głos Ojca
w tekstach biblijnych i w
dyskusji z ówczesnymi
uczonymi w Piśmie. Jezus,
tej świątyni, którą jako Bóg
powołał do istnienia, jako
Człowiek nigdy nie opuści,
nawet wtedy, kiedy jej
przedstawiciele, błądząc,
wydali Go na śmierć.
Sam Jezus weryfikuje swoich uczniów,
weryfikuje każdego z nas.
Dzisiaj jesteśmy
uczestnikami weryfikacji św.
Piotra, który wbrew
wszelkiej ludzkiej logice,
wyszedł z łodzi i stąpał
po falach jeziora, albowiem
zaufał Jezusowi. Jego
spacer, przeszedł do
historii tego świata i jest
na wieki dowodem,
że tylko Jezus może dać takie poczucie
bezpieczeństwa, jakie nikt
na tym świecie dać
człowiekowi nie może.
Jezus wie kim jest! Wie, że jest prawdziwym
człowiekiem, jest przecież
widoczny. Wie, że jest
prawdziwym Bogiem, który
idzie ponad prawami natury i
dla którego nie ma rzeczy
niemożliwych.
W tym spotkaniu Piotr doświadczył
znaczenia indywidualnego
zaufania Jezusowi, ale też
doświadczył zwątpienia i
jego konsekwencji. Jego
krzyk rozlega się z wielu
ust i do wielu uszu dociera
odpowiedź Chrystusa:
Panie, ratuj mnie! Jezus
natychmiast wyciągnął rękę i
chwycił go, mówiąc: Czemu
zwątpiłeś, małej wiary?
Jest to retoryczne pytanie, w którym zawarta
jest diagnoza. Dotyczy ona
przecież nas wszystkich.
Wszyscy potrzebujemy tej lekcji Chrystusa w
nieustannie zmieniającym się
świece i Kościele. Jest to
ponadczasowe doświadczenie
tłumu i samotności, zaufania
i tonięcia, doświadczenie
obecności Syna Człowieczego,
który tego Kościoła nigdy
nie opuści, choć ciągle jest
w nim krzyżowany, lecz
ciągle zmartwychwstaje, aby
nas doprowadzić do Domu
Ojca.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Lampa, która świeci w
ciemnym miejscu
(Dn 7,9-10.13-14; 2 P
1,16-19; Mt 17,1-9)
Minęło ponad 30 lat po
śmierci, zmartwychwstaniu i
wniebowstąpieniu Chrystusa.
Ponad 30 lat funkcjonowania
w Duchu Świętym, młodego
Kościoła Chrystusowego. W
tym też czasie oczekiwanie
na powtórne przyjście Jezusa
– Mesjasza, jako
sprawiedliwego sędziego było
bardzo duże, i niektórzy
zaczęli już powątpiewać czy
ono w ogóle nastąpi. Poganie
coraz bardziej prześladowali
wyznawców nowej religii,
która w państwie rzymskim
była przecież nielegalna, a
sam cesarz Neron ogłosił się
bogiem. To właśnie w tym
momencie kryzysu wiary,
który dotknął również
chrześcijan Azji Mniejszej,
pierwszy papież, św. Piotr,
kieruje do nich dwa listy,
zachęcając wiernych oraz ich
duszpasterzy do trwania w
świętości życia. Zapewnia
ich o powtórnym przyjściu
Chrystusa i ze względu na
ten fakt,
który na pewno nastąpi,
zachęca do przyjmowania
cierpień zadawanych przez
bliźnich. Jest to zdaniem
św. Piotra niewątpliwie
łatwiejsze niż
doświadczenie cierpień w
sumieniu z powodu
popełnionych
przez
siebie grzechów.
Wartym uwagi jest fakt, że
właśnie w tej refleksji nad
Sądem Ostatecznym,
Piotr wspomina własne
doświadczenie, które miał
głęboko wyryte w pamięci, i
które przeżył jako jeden z
nielicznych wybranych przez
Chrystusa – Jego
przemienienie na Górze
Tabor. Wtedy to, ludzka
natura Jezusa, Jego ludzkie
ciało przeniknęła Boska
rzeczywistość tak, jak
nigdy, nikogo na tym
świecie. Fenomenem
śmiertelnego człowieka jest
to, że tak może otworzyć się
na nieśmiertelnego Boga, że
Jego obecnością zaczyna
promieniować. Jezus, w swej
ludzkiej naturze, stanął
dokładnie na styku tego, co
ludzkie i ziemskie
z
tym, co Boskie i niebieskie.
Tę granicę przekroczył
dopiero swoją śmiercią na
innej górze,
na Golgocie, by później
swoim zmartwychwstaniem stać
się bramą do nieba dla tych,
którzy
Mu uwierzą. Innej bramy
do nieba nie ma i nie
będzie.
Głęboko Piotrowi zapadły słowa, jakie wtedy,
na Górze Przemienienia,
usłyszał zarówno on, jak
i jego towarzysze Jan i Jakub: taki oto głos Go doszedł od
wspaniałego Majestatu: To
jest mój Syn umiłowany, w
którym mam upodobanie. I
słyszeliśmy, jak ten głos
doszedł z nieba, kiedy z Nim
razem byliśmy na górze
świętej. I
ten właśnie stary Piotr, u
progu okrutnego
prześladowania wyznawców
Chrystusa w Rzymie,
doświadczywszy cudownego
rozwoju Kościoła i jego
wewnętrznych problemów,
podtrzymuje zarówno
ówczesnych, jak i nas
dzisiaj prostymi, ale jakże
ponadczasowymi słowami:
Mamy jednak mocniejszą (całkiem pewną),
prorocką mowę, a dobrze
zrobicie, jeżeli będziecie
przy niej trwali jak przy
lampie, która świeci w
ciemnym miejscu, aż
dzień zaświta, a gwiazda
poranna
wzejdzie w waszych sercach.
Wakacje są dla mnie czasem
szczególnie intensywnego
udziału w rekolekcjach dla
młodych małżeństw z dziećmi. Jest to cudowne, egzystencjalne
doświadczenie głosu Jezusa
rozlegającego się w Kościele
w tym, jak zwykle, trudnym
czasie. Przeżywam w gronie
tych młodych ludzi, którzy
na tydzień odhaczyli
się z tego świata, fantastyczne
doświadczenie lampy, która
świeci w ciemnym miejscu. Niewielu rozpalonych jej
blaskiem udaje się później
do wielu, aby swoim
przemienionym życiem zapalać
ich umysły i serca, co w
konsekwencji, zmienia ich
życie. Przez wieki wygląda
to w Kościele podobnie, choć
we współczesnym świecie,
gigantycznie manipulującym
informacją i słowem, słowo
Boga paradoksalnie nabiera
jeszcze większej wartości.
Jest to słowo porządkujące
myślenie, dające poczucie
sensu,
wolności i bezpieczeństwa ponad wszelkimi
współczesnymi zagrożeniami
tego świata.
Dzięki Ci Panie za lampę,
która świeci w ciemnym
miejscu, za Twoje Słowo!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Odwaga mądrości
(1 Krl 3,5.7-12; Rz
8,28-30; Mt 13,44-52)
Jezus znów zaprasza nas na
kolejną twardą lekcję o
Kościele w świecie
współczesnym oraz stawia
nam
kolejne twarde pytanie o
nasze w nim miejsce.
Przygotowaniem do odpowiedzi
na nie, jest
czytanie z pierwszej Księgi
Królewskiej, w której
natchniony autor wychwala
mądrość postawy króla
Salomona, który to zwrócił
się do Boga, prosząc o
serce pełne rozsądku
oraz o umiejętność
rozróżniania dobra od
zła. Młody król Izraela
widział potrzebę tych
boskich darów w swym ludzkim
sercu i umyśle, jako
koniecznych do dobrego
wypełnienia powierzonej mu
misji.
Do tej właśnie, każdemu potrzebnej mądrości
życiowej, zakorzenionej w
Bogu, odwołuje się Chrystus,
opowiadając nam dzisiaj dwie
przypowieści. W pierwszej
mówi o skarbie ukrytym,
który znalazca
znowu zakopuje po to, aby sprzedać wszystko,
co miał i kupić rolę z ową
nadzwyczajną zawartością.
W drugiej zaś mówi o drogocennej perle,
którą kupiec, aby ją nabyć,
sprzedaje wszystko, co miał.
W obydwu przypowieściach
mamy do czynienia z ludźmi
twardo chodzącymi po tej
ziemi.
Byli oni przedsiębiorczy, decyzyjni i bogaci.
Każdy z ich jednak w swoim
życiu pokładał nadzieję w
wartości,
dla której wszystko to, co ziemskie, był
gotów natychmiast porzucić.
Warto zauważyć, że życiowa
zaradność była im nader
pomocna w dotarciu do
wyższego celu. Nie stała ona
z nim w sprzeczności
i co najważniejsze, nie przesłoniła go.
Poza tym w swoich
działaniach owi
przedsiębiorcy poruszali
się z poszanowaniem ówczesnego prawa.
Podjęcie tak radykalnych decyzji było też
nieuchronnie związane z
istotnymi zmianami w ich
życiu codziennym. Zapewne
musieli też zderzyć się z
brakiem zrozumienia u
niewtajemniczonych
obserwatorów ich postępowania.
Kolejna przypowieść rzuca nowe światło na
rozumienie mądrości Tego,
Który jest większy niż
Salomon (por. Łk 11,31).
Obraz łowienia niewodem,
czyli siecią ciągniętą przez
dwie łodzie, do której
wpadają ryby zarówno dobre,
jadalne, jak i te złe, jest
bardzo wymowny. Po
dopłynięciu do brzegu jest
konieczna selekcja dokonana przez
specjalistów.
To zestawienie przypowieści jest celowe i
zwraca uwagę na fakt, że
idzie tu o wewnętrzny skarb.
Pan połowu spodziewa się dobrych ryb i one
przechodzą przez selekcję.
Ta codzienna scena selekcji
ułowionych ryb została
odniesiona przez Jezusa do
równie bezdyskusyjnego faktu
Sądu Ostatecznego, kiedy to
dojedzie do selekcji i
oddzielenia ludzi złych od
dobrych. W tym momencie nie
będzie już możliwości
żadnej negocjacji. I tu nie
ma miejsca na pomyłkę w
ekipie, której ta selekcja
została powierzona. Sprawa
będzie definitywnie
zamknięta. Kontekst
poprzednich przypowieści
sugeruje, że dobrym
człowiekiem jest ten, kto
dokonuje przemiany swojego
serca i umysłu przez
radykalny wybór Jezusa.
I w tym momencie Jezus stawia swoim ówczesnym
słuchaczom i nam dzisiaj,
fundamentalne pytanie:
Zrozumieliście to wszystko?
A kiedy przytaknęli, dopełnił swoje
nauczanie, mówiąc o
prawdziwych uczonych w
Piśmie, którymi
staną się Jego uczniowie. Taki właśnie
Jezusowy uczony w Piśmie:
podobny jest do ojca
rodziny,
który ze swego skarbca wydobywa rzeczy
nowe i stare. Tym
skarbcem jest Biblia,
kluczem do jej interpretacji
jest – Jezus; najwyższą
gwarancją prawdy – Duch
Święty; Ojciec Niebieski –
świętą jednością. Może
dzisiaj jeszcze bardziej niż
kiedyś słowa straciły swoją
wartość, a paradoksalnie
zyskuje ją Biblia, księga fenomenalnie
spójna w swoim przesłaniu.
Jest ono bardzo krótkie
i przejrzyste – Bóg, który cię pokochał, jest
skarbem, dla którego, i z
którym warto żyć. Znajdujemy
Go w Chrystusie, dla którego warto wszystko i
to natychmiast poświęcić,
aby z Nim wszystko
otrzymać.
Znakomicie skutek tej radykalnej mądrości
znakomicie nazwał św. Paweł:
Wiemy też, że Bóg z
tymi, którzy Go miłują,
współdziała we wszystkim dla
ich dobra, z tymi, którzy są
powołani według [Jego]
zamiaru.
Warto więc jeszcze raz
postawić w swoim życiu
pytania
–
Czy ja jestem radykalny
w wyborze
Jezusa? – Czy
znam słowa
Boga i czy mają wpływ na
moje codzienne decyzje?
Po prostu – Czy ja jestem prawdziwie
mądrym człowiekiem –
mądrością, która jest mi
potrzebna
do wypełnienia misji mojego życia?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jedno pole, dwóch siewców i
żniwa
(Mdr 12,13.16-19; Rz 8,26-27; Mt 13,24-43)
Pewnego razu zapukałem do
drzwi mieszkania mojego
kolegi, księdza Rafała.
Kiedy drzwi się otwarły
i
w ich świetle zobaczyłem
jego postać. Zapytałem z
grzeczności: Jesteś sam?
Nie – odparł. Jest
nas trzech. Mówiąc to,
przesunął się, aby zrobić mi
przejście. Wszedłem, ale
nikogo więcej w pokoju nie
widziałem. Ks. Rafał,
patrząc na moją pytającą
gębę, odparł: Jest nas
trzech – ja, mój anioł stróż
i mój diabeł stróż.
Trudno było mi się z tym nie
zgodzić.
Dlaczego ta scena sprzed
wielu lat właśnie ostatnimi
czasy przypomina mi się
coraz częściej?
Wiążę to, z tym że coraz częściej wraz z
uczniami Chrystusa proszę Go
o wyjaśnienie mi
przypowieści
o chwaście. Z jednej strony widzę,
obserwując świat i Kościół
Chrystusowy, jak spełniają
się przypowieści Jezusa o
ziarnku gorczycy i zaczynie,
z drugiej zaś mam wiele
pytań. Nie dotyczą one tego,
dlaczego ten diabeł,
paskudnie inteligentny, jest
dopuszczany do asystowania
mi i działania na tym
świecie. Polem, na którym
zły chce siać chwasty, jest
przede wszystkim moja dusza.
Jego obecność przy mnie
stanowi, paradoksalnie,
swoistego rodzaju dar
Chrystusa i jest
fantastycznym wyzwaniem do
tego, aby być czujnym oraz
mieć oczy szeroko otwarte.
Pamiętam o instrukcji
obsługi, jaką mi dał Jezus,
kiedy to szatan kusił Go na pustyni. Wiem,
jaka jest rola, modlitwy,
słowa Bożego oraz postu,
który
to ćwiczy wolę i rozum. To właśnie
rozum oświecony wiarą daje
jasne odpowiedzi i chroni
przed wchodzeniem w
śmiertelnie niebezpieczne
dyskusje (Mt 4,1 – 11). W
tym najważniejsza jest
obecność Jezusa przy mnie i
anioła, którego mi dał.
Z jednej więc strony cieszę
się poczuciem
bezpieczeństwa, z drugiej
zaś patrzę na niedający się
ukryć zakres agresji szatana w
otaczającym mnie świecie, co
dotyczy również pola
zasianego przez Chrystusa,
czyli Kościoła. Ilość
chwastu i jego agresywność i
poplątanie z tym, co dobre,
jest ogromna. Chrystus
przewidział to, jako że w
przypowieści posłużył się
chwastem, którym zapewne
była życica, roślina
nie dość, że trująca to na
dodatek jej korzenie
splątywały się z posianym
zbożem. Wyrywanie tego,
co
posiał
szatan, byłoby jednocześnie
zniszczeniem tego, co posiał
Chrystus.
Wierzę, że na końcu końców
będzie sąd i Syn Człowieczy
wraz ze swoją nadzwyczajną
ekipą zrobi porządek
błyskawicznie i
sprawiedliwie. Ani szatan
wtedy nie piśnie, ani ci,
którzy stanęli po jego
stronie. Będzie to tryumf
zarówno sprawiedliwości, jak
i miłosierdzia Bożego. Bez
tego momentu wieńczącego
dzieje świata, jego
istnienie i istnienie
człowieka na nim, nie
miałoby sensu. Warto te
słowa Chrystusa, mieć w pamięci,
albowiem nie są jakąś
hipotezą, jedną z teorii,
prawdopodobnym scenariuszem,
albo pobożnym życzeniem. Te słowa wypowiada Bóg, dla
którego to wydarzenie sądu
jest teraźniejszością a dla nas i
dla rozpędzonego świata
nieuniknioną przyszłością:
Syn Człowieczy pośle aniołów
swoich: ci zbiorą z Jego
królestwa wszystkie
zgorszenia i tych, którzy
dopuszczają się nieprawości,
i wrzucą ich w piec
rozpalony; tam będzie płacz
i zgrzytanie zębów. Wtedy
sprawiedliwi jaśnieć będą
jak słońce w królestwie Ojca
swego. Kto ma uszy, niechaj
słucha!
Ja jednak, jak i pewnie wszyscy podobnie
myślący, czujemy się
aktualnie w naszym zakresie
odpowiedzialni za nasze tu
i teraz, i nie chcemy
popełnić błędu.
Człowiek, którego Bóg
obdarzył wyjątkowo wielką
wiedzą i trzeźwą oceną
rzeczywistości, papież
Benedykt XVI w przesłaniu do katechetów i
nauczycieli przestrzegł
przed „pokusą
niecierpliwości”
we współczesnym Kościele.
Przestrzegł również przed
pokusą nacisku w Nowej
Ewangelizacji na „natychmiastowy
wielki sukces” i „wielkie
liczby”. Misją Kościoła
w tak mocno zsekularyzowanym
świecie nie może być „próba
natychmiastowego
przyciągnięcia – za pomocą
nowych bardziej
wyrafinowanych metod –
wielkich mas ludzi, którzy
oddalili się od Kościoła”.
Trzeba, według Benedykta XVI
„zdobyć się na odwagę
rozpoczęcia od nowa, z
pokorą – od skromnego
ziarenka, pozwalając Bogu
zrządzić, kiedy i jak ma się
rozwinąć” (Jubileusz
Katechetów 12 XII 2000).
Ziarnem jest Chrystus.
Ziarnem jest Eucharystia.
Nie
ma innego pola Chrystusowego
– jest nim Kościół.
Glebą
jestem ja, ty, on …
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Wyjątkowy czas na słowo
(Iz 55,10-11; Rz 8,18-23; Mt 13,1-23)
Nigdy dotąd człowiek nie był
zalewany potokiem słów tak,
jak teraz.
Mimo najnowszych technologii
szanse weryfikacji ich
prawdziwości są znikome. Do
tej pory słowo było
atrybutem człowieka
myślącego, dzisiaj po raz
pierwszy zaczyna dominować
maszyna. Choć jest ona
wymysłem człowieka, ale
przez synergię wiedzy,
przerasta możliwości
jednostki i następuje proces
samo zniewalania człowieka.
Paradoksalnie jest to
wyjątkowy czas na słowo
Boga, dające człowiekowi
wolność i wyjątkowe
możliwości. Niestety
wielu ludzi lęka się tego
słowa bardziej niż maszyny,
albowiem przyjęcie
go
domaga się zmiany życia.
Paradoksalnie, wielu spośród
tych, którym zostało ono
powierzone,
straciło świadomość mocy
posiadanego narzędzia. Niezależnie jednak od
obserwowanych procesów,
to słowo Boga,
które pojawiło się na tym
świecie, nie może być przez
ten świat ze samej swej
natury unicestwione.
Dzisiaj spotykamy Jezusa
otoczonego tłumami. Przyszli
przyciągnięci Jego
nadprzyrodzoną mocą
uzdrawiania, nauką głoszoną
z serca, sławą, która coraz
bardziej Go otaczała. A On
siedzi w łodzi
nieco
oddalonej od brzegu i
korzystając z nagłośnienia,
jakie dawało odbicie Jego
głosu od tafli
jeziora,
nauczał ich w
przypowieściach. W tamtych
czasach i tamtym
społeczeństwie, przypowieść
była
opowieścią, mającą na celu
pobudzenie słuchaczy do
myślenia. Podjęcie tego
wysiłku było konieczne, aby
przebić się przez zewnętrzną
warstwę opowiadania i
dotrzeć do istoty całego
przekazu
i zachwycać się jego
mądrością. Głębia myśli jest
tak duża, że trzeba do niej
częściej wracać. Owa
zewnętrzna powłoka ma tu
znaczenie zarówno selekcji,
jak i ułatwienia
zapamiętania tematu.
Selekcji, albowiem umysły
leniwe, albo pochłonięte
innymi sprawami, trudu
zrozumienia sobie nie
zadadzą.
Przypowieść o siewcy, którą
dzisiaj kolejny raz w naszym
życiu usłyszeliśmy, weszła
na stałe do szeroko pojętej
mądrości mieszkańców naszego
globu. Choć wielu ją zna, to
jak zwykle tylko dla
niewielu będzie okazją do
kolejnej refleksji w
kontekście gwałtownie
zmieniających się czasów.
Jezus porównał w swej
przypowieści Słowo Boże do
ziarna. Jest to porównanie
proste i prawdziwe. Jedno i
drugie pochodzi od Boga, ma
ukrytą moc i jest tajemnicą.
Przede wszystkim zaś, jedno
i drugie służy życiu: ziarno
– doczesnemu, słowo Boga –
wiecznemu.
Tych właśnie niewielu, tak
jak wtedy, tak i dzisiaj,
Jezus zbiera wokół Siebie,
nazywa ich uczniami
i
tłumaczy sens przypowieści
oraz przyczyny, z powodu
których inni, można
powiedzieć trochę
kolokwialnie, odpadli.
Powołując się na proroka
Izajasza, a przez to
pokazując ich
ponadczasowość, Jezus
stwierdza: Bo
stwardniało serce tego ludu,
ich uszy stępiały i oczy swe
zamknęli, żeby oczami
nie widzieli ani
uszami nie słyszeli, ani
swym sercem nie rozumieli: i
nie nawrócili się, abym ich
uzdrowił.
Dalej Mistrz tłumaczy w
kontekście różnego losu
rzuconych ziaren, dlaczego
doszło do tego
stwardnienia serc, stępienia
słuchu i zamknięcia oczu. Pierwsza przyczyna to – brak
zrozumienia
słowa, a przez to,
otwarcie się na działanie
złego ducha. Zlekceważenie
tego wysiłku zrozumienia i
poświęcenie większej uwagi
ludzkiej mądrości, niż
Bożemu słowu, niestety, tak
zwykle się kończy.
Diabeł
takich okazji nie marnuje.
Druga przyczyna „odpadnięcia”
występuje u tych, którzy po
wstępnym, pełnym entuzjazmu,
przyjęciu słowa, nie
zapuścili korzenia, okazali
się niestali i nie
pracowali nad przyjętym
słowem. W ich
umysłach i sercach postępuje
proces detronizacji słowa
Bożego, a wraz z nim, szybko
stają się niewolnikami
inteligentnych maszyn i ich
właścicieli.
I wreszcie trzecia przyczyna
„odpadnięcia”
od słowa, występuje u tych,
którzy je wprawdzie
wysłuchali, lecz to, co jest
wartością doczesną od samego
początku, całkowicie je
zdominowało.
Nie rozumiejąc mocy słowa
Bożego otwierającego
wieczność, postanowili
zamknąć się w kapsule
doczesności. Giną oni
wraz z wrakiem Titanica
ludzkich osiągnięć,
budowanych w dumnej tradycji
Wieży Babel.
Dzisiaj Jezus jeszcze raz
proponuje nam regularne
wchodzenie do izdebki
swojego serca, z pokorą
i
entuzjazmem dziecka, na
rozmowę z Ojcem Niebieskim i
wysłuchanie Jego Słowa,
którym jest jednorodzony
Syn. Tylko tam, w ciszy, z
dala od zgiełku świata,
napełnieni Duchem Świętym,
Duchem Miłości, nieodłącznym
elementem słowa Bożego,
możemy je bardziej
zrozumieć, mocniej pokochać
i
jeszcze raz szczerze
przyjąć. Wtedy to dopiero
możemy wyjść z izdebki na
kreatywne spotkanie
z tym światem. Wtedy to,
i tylko wtedy, słowo wyda w
nas i przez nas, plon
obfity.
Weryfikacja spichlerzy, przy
Boskiej technologii, będzie
sprawiedliwa. O tym też
warto pamiętać.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Szkoła Podstawowa nr 6
(Za 9,9-10; Rz 8,9.11-13; Mt
11,25-30)
Pan Jezus nie urządzał wspólnych nabożeństw
ku czci swojego Ojca. Nie
modlił się ostentacyjnie
i nie zmuszał do wspólnej z Nim modlitwy. Nie
organizował własnych
pielgrzymek, innymi słowy,
nie robił konkurencji świątyni i synagodze.
W tych to właśnie świętych
miejscach modlił się razem
z tłumem, jak wszyscy, choć w Jego
normalności trudno było nie
zauważyć Jego wyjątkowości.
Afiszowanie się modlitwą
Jezus tępił, wyraźnie
mówiąc, że tak modlą się
obłudnicy. Cała działalność
Jezusa jest osadzona w
rozmowie z Ojcem Niebieskim.
Jezus aktywny w ciągu dnia
znika na nocne czuwania w
miejscach temu
sprzyjających. Swoim
uczniom dał jasną wskazówkę,
osadzoną w Jego osobistej
praktyce: Ty zaś, gdy
chcesz się modlić, wejdź do
swej izdebki, zamknij drzwi
i módl
się do Ojca Twego, który jest w ukryciu, a
Ojciec Twój, który widzi w
ukryciu, odda tobie (Mt
6,6).
Wychodząc naprzeciw ludzkiej potrzebie
zwartego tekstu modlitwy,
Jezus daje po wsze czasy
swoim uczniom genialny
tekst, którym będą mogli
razem z Nim i dzięki Niemu
zwracać się do Ojca
Niebieskiego, porządkując swoje życie
doczesne i otwierać wieczne
– tekst modlitwy: Ojcze nasz.
Życie Jezusa i cała Jego działalność stanowią
przygotowanie do wielkiego
wspólnego uwielbienia
Boga w ofierze krzyża, w zmartwychwstaniu, w
jednej wielkiej Eucharystii
dziejów, którą On ustanowił
i nieustannie sprawuje. Tak powstała nowa
świątynia, nowe kapłaństwo,
nowy lud, nowe królestwo,
nowe uwielbienie Boga
Trójjedynego. Jednakże w tej
nowej rzeczywistości dalej
obowiązują Jego
zasady, dotyczące osobistej relacji z
Bogiem.
Dostępujemy dzisiaj wyjątkowego zaszczytu
uczestniczenia w rozmowie
Syna Bożego ze swoim
Niebieskim Ojcem. To
doświadczenie ma na celu
wychowanie nas do prawdziwie
owocnej modlitwy, która jest
jednocześnie poznawaniem
Boga, a także podjęciem z
Nim skutecznej współpracy.
Ta
modlitwa ma charakter uwielbienia Ojca za
Jego objawienie tych
rzeczy. To tak, jakby
ludzkie słowa były zbyt
ciasne dla określenia
bogactwa Bożego objawienia.
Ludzka mądrość i roztropność
nie wystarczają, aby nazwać
to, co Bóg daje człowiekowi.
Jedyna postawa, którą
powinien przyjąć człowiek w
dialogu z Niebieskim Ojcem
to postawa prostaczka, czyli
postawa dziecka wobec Ojca.
Sam Mesjasz swoim ludzkim
życiem jest najdoskonalszym
wzorem takiej postawy. Jezus
nie lekceważy ludzkiej
mądrości i roztropności,
lecz poznanie Ojca
Niebieskiego dokonuje się w
Nim, prawdziwym również
człowieku, przede wszystkim
w modlitewnym dialogu
dziecka z Ojcem. I to jest
tajemnicą szkoły
podstawowej, do której każdy
człowiek jest zaproszony.
I tu jest klucz do zrozumienia następnych
słów Chrystusa: Tak,
Ojcze, gdyż takie było Twoje
upodobanie. Wszystko przekazał Mi
Ojciec mój. Nikt też nie zna
Syna, tylko Ojciec, ani Ojca
nikt
nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce
objawić.
Jezus, będąc prawdziwym Człowiekiem,
zaprasza każdego z nas do
naśladowania Go w Jego
indywidualnych rozmowach z
Ojcem Niebieskim. To w
takiej właśnie rozmowie
Ojciec zwierza się dziecku,
to w takiej rozmowie dziecko
zawierza się Ojcu. Wola Ojca
staje się wolą dziecka, nie
przez przymus, lecz przez
miłość i zrozumienie. Jezus
zaś w swej Boskiej naturze
jest odwiecznie zjednoczony
z Ojcem. Wraz z Nim i Duchem Świętym
jest w naszej modlitwie
obecny. Co więcej, Jezus
gwarantuje swoją pomoc w
przełożeniu jej na życie
tak, aby wszystko, co
czynimy, stało się modlitwą.
Aby zobrazować owo przełożenie modlitwy na
życie, Jezus użył porównania
do przedmiotu podówczas,
codziennego użytku. Była to
wygięta belka, zwana
jarzmem, którą nakładało się
na ramiona, aby na jej dwóch
końcach można było zawiesić
np. dwa wiadra. Choć owo
jarzmo było dodatkowym
obciążeniem, to praca
dzięki niemu była lżejsza i
bardziej efektywna.
Ta mądrość jest dla wszystkich i jest
ponadczasowa, albowiem nasz
pobyt na ziemi jest tylko
czasowy. Żaden postęp nauk
wszelakich nie zmieni tej
sytuacji i nie może zastąpić
tej lekcji z Jezusowej
szkoły podstawowej. Lekcji
poznania Ojca Niebieskiego,
osobistego kontaktu z Nim
jak dziecko z Ojcem, jak
człowiek z Wszechmogącym.
Jest w mojej rodzinnej miejscowości w
Jaworznie wyjątkowy budynek.
Ten zabytkowy obiekt
im bardziej przekształca się w ruinę, tym
bardziej rośnie do rangi
symbolu. Na każdym jego rogu
są umieszczone
trzy duże splecione ze sobą litery „OEL”
skrót łacińskiej dewizy
benedyktynów – ora et
labora (módl
się i pracuj). Przez
prawie 100 lat mieściła się
w tym budynku nasza Szkoła
Podstawowa nr 6. Zarówno
aktualni właściciele, jak i
władze miasta, oraz
duszpasterze, nie wiedzą co
z tym zabytkiem otoczonym
dyskontami spożywczymi
uczynić. Dla jednych jest to
sentyment, dla innych
finanse, a przecież idzie
o coś zdecydowanie więcej – idzie, o ORA
ET LABORA, a nie LABORA ET
ORA!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Ogniem i mieczem
(2 Krl 4,8-11.14-16a;
Rz 6,3-4.8-11; Mt 10,37-42)
Aby lepiej zrozumieć przesłanie dzisiejszej
Ewangelii, warto przypomnieć
słowa Chrystusa, które ją
poprzedzają:
Nie sądźcie, że przyszedłem
pokój przynieść na ziemię.
Nie przyszedłem przynieść
pokoju, ale miecz.
Bo przyszedłem poróżnić
syna z jego ojcem, córkę z
matką, synową z teściową; i
będą nieprzyjaciółmi
człowieka jego domownicy.
Wydawać by się mogło, na pierwszy rzut oka,
że Boski Mistrz sam sobie
przeczy. Wysyła swoich
uczniów, aby głosili
Ewangelię o królestwie
Bożym, Ewangelię pokoju, a
tu nagle mówi o mieczu.
Pewnym
krokiem w zrozumieniu Jezusowego zamysłu jest
fakt, że termin miecz
użyty przez Niego w tym
kontekście, oznacza nie tyle
oręż, ile podział i rozłam.
Owym mieczem, czyli
przyczyną podziału między
ludźmi, staje się ich
relacja do samego Jezusa.
Albo jest On przyjęty i jest
się Go godnym, albo jest
odrzucony i jest się Go
niegodnym. Kiedy uznajemy
bóstwo Syna Bożego, to jako
stworzenia nigdy nie możemy
mówić o naszej godności,
czyli stawić się na równi z
Bogiem. Przez fakt, że Bóg
przyjął postać człowieka i
zamieszkał pośród nas, aby
wprowadzić nas do życia w
Bogu, uzdalnia nas do
przyjęcia daru – bycia
godnym. Ten dar nowej
relacji można albo przyjąć,
albo odrzucić. Znamienne
jest to, że Jezus moment
tego przyjęcia lub
odrzucenia umieścił w
przestrzeni, wydawać by się
mogło, poukładanej –
w przestrzeni życia członków najbliższej
rodziny. Słowa Jezusa: Kto kocha ojca lub matkę
bardziej
niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto
kocha syna lub córkę
bardziej niż Mnie, nie jest
Mnie godzien, stawiają
sprawę naszej relacji z Nim
na samym ostrzu noża. Jezus
domaga się, aby w hierarchii
miłości, pojętej jako
porządku w świecie wartości,
a nie uczuć, relacja z Nim,
a więc zawierzenie Mu, było
priorytetem. Można
powiedzieć, że Jezus wiarę w
Niego, prawdziwego Boga i
prawdziwego Człowieka,
stawia jako wartość
porządkującą całe nasze
życie i wszystkie nasze
relacje, również, a może
przede wszystkim te
rodzinne.
Tymczasem w świecie współczesnym obserwujemy
bardzo niebezpieczne
tendencje, które przenikają
również umysły ludzi
Kościoła. Zawierzenie
Jezusowi i przyjęcie Jego
Ewangelii jako wartości
porządkującej nasze
myślenie, zaczęło ustępować
na rzecz czynnika ludzkiego,
co przejawia się między
innymi, w swoistego rodzaju
przecenianiu roli
psychologii, psychiatrii i
coachingu. Te niewątpliwie
ważne dyscypliny nauki o
człowieku i służby
człowiekowi, przejęły
kontrolę nad ludzkim
myśleniem
i nad wartościami. Swoistego rodzaju
„spowiednicy i kapłani” tej
niemalże nowej religii,
często autorytatywnie
rozstrzygają o sprawach
ludzkiego sumienia, wyrokach
sądowych, problemach
małżeńskich i wychowawczych.
Wiarę i Jezusową Ewangelię
na wszelki wypadek zamknęli
w kapsułce prywatności,
której się nie otwiera.
Naruszyłoby to, według nich,
wolność człowieka, a przede
wszystkim odniesienie do
wiary, uznaje się za
nienaukowe.
Tak oto współczesny człowiek, dalej jako byt
krótkoterminowy, rezygnuje w
swej piramidalnej
głupocie z szansy bycia godnym Chrystusa i ze
swojej wieczności z Nim, na
rzecz doczesności,
która dalej nie sięga.
Następnym etapem będzie
przekazanie władzy maszynom, totalne
odczłowieczenie człowieka i
sprowadzenie go do roli
robota. Jest to odwrotny
proces, jaki miał miejsce w
historii edukacji
człowieka. Rozpoczęty przez
Greków proces wychowania
człowieka do piękna i dobra
został przez Chrystusa
wyniesiony na szczyty.
Dzisiaj przechodzi kolejny
czas próby i oczyszczenia.
Jeżeli wiara w Boga nie
będzie na pierwszym miejscu,
tylko to, co ludzkie, nic
człowieka nie uratuje od
samozagłady
i
to zarówno w naszym życiu
osobistym, jak i całej
społeczności.
Ta dzisiejsza Ewangelia o
ogniu miłości i mieczu
podziału, każe mnie, istocie
myślącej, zatrzymać
się
i popatrzeć w głąb swojej
duszy
i ocenić swoje relacje z
najbliższymi i swoją postawę
w czasie
próby
i zderzenia z życiowymi
przeciwnościami. W tym
wszystkim Jezus pyta każdego
z nas: - czy kochasz
Mnie bardziej niż…?
Pamiętamy – odpowiedź przekłada się na naszą
wieczność!
Ks.
Lucjan Bielas
Napisane na ternie obozu KL
Auschwitz-Birkenau
-
-
Tej księgi zamknąć się nie
da
(Jr 20,10-13; Rz 5,12-15; Mt
10,26-33)
Chrystus swoich wysłanników
uzbroił swą Boską mocą, aby
mogli służyć człowiekowi na
granicy
życia
i śmierci, zdrowia i
choroby, w zderzeniu z
mocami ciemności.
Ta moc, płynąca z
nieskończonej miłości, z
natury rzeczy nie odebrała
ludzkiej wolności zarówno
posłanym, jak i tym do
których zostali wysłani.
Jezus swoim apostołom
przypomina fakt, że dar Boga
nie zwalnia od obowiązku
pracy nad sobą. Daje też
bardzo konkretne wskazania,
co do kierunku, w jakim ma
ona pójść. Najkrócej można
to ująć słowami samego
Chrystusa: Nie bójcie
się ludzi.
Jezus mówi to w czasach, w których za
głoszenie prawdy o
zachowywaniu Bożych
przykazań, Jego krewny i
poprzednik, Jan Chrzciciel
został ścięty. Mówi to w
czasach, w których obok
wróbli, na targu sprzedawano
człowieka sprowadzonego do
poziomu „rzeczy mówiącej”.
Mówi to w czasach, w których
przywódcy religijni narodu,
widzą w Nim, w Jezusie,
swego głównego wroga.
Nie bójcie się ludzi; mówi Jezus dzisiaj do Swoich
wysłanników. Mówi to do
tych, których wysyła ze
swoją Ewangelią w świat.
Świat, w którym w imię
wolności, człowiekowi
wolność odebrano; w imię
ochrony danych, odebrano
człowiekowi prywatność i
tożsamość. Jezus mówi to do
swoich uczniów,
zmierzającymi się ze
światem, który z ekologii
uczynił religię, prawami
ekonomicznymi chce zastąpić
Boskie, uleganie
pożądliwości ogłosił jako
cnotę, kłamstwo jako
narządzie, likwidację
istnień ludzkich, jako
konieczne zabiegi
demograficzne. A wszystko to
dzieje się z wykorzystaniem
imponujących osiągnięć
technicznych.
Tymczasem Jezus mówi: Nie bójcie się
ludzi. Nad przyrodą
to Ja, Bóg mam władzę i tak
naprawdę, nic bez mojej woli
się nie stanie. A co do
technologii, to nie
policzycie włosów na
ludzkich głowach, a Ja ich
dokładną liczbę znam. Wasze
osiągnięcia mają swoją
granicę. Wszechmogący i
wszechwiedzący to Ja
jestem. Dlatego zaufajcie
Mi i zaopatrzeni w Moje dary
nieście Moją Ewangelię i
głoście ją całemu światu,
również tam, gdzie nie boją
się najnowszych technologii,
ale panicznie boją się
Mojego Imienia. Nawet kiedy
przyjdzie wam oddać swoje
doczesne życie, nie bójcie
się, albowiem Ja
zmartwychwstałem
i wy ze Mną zmartwychwstaniecie. I tak
jak wy przyznaliście się do
Mnie przed ludźmi, tak Ja
przyznam się do was przed
Moim Ojcem, który jest w
niebie. To ignorowanie
śmierci jest cudowną służbą
życiu.
Jest pewna forma strachu, która nie
paraliżuje ucznia, lecz
pomaga mu w zachowaniu
ludzkiej roztropności. Jezus
określił ją jasnym
sformułowaniem: Bójcie
się raczej Tego, który duszę
i ciało może zatracić w
piekle. Przeciwnicy
na tym świecie mogą najwyżej
zabić ciało. Nad duszą
ludzką władzę ma tylko Bóg,
Który to w niepojętej
miłości uszanuje ludzki
wybór, nawet ten
najdramatyczniejszy, wybór
piekła.
Znakomicie określił tę formę posłania ucznia
Chrystusowego, Sługa Boży bp
Jan Pietraszko, nazywając
taką postawę jako – „żywą
księgę Ewangelii”.
Przewyższa ona swoją
jakością i skutecznością
wszystkie ludzkie
technologie. Fenomen tej
księgi polega na tym, że raz
otworzona przez Chrystusa
jest nie do zamknięcia, nie
do podarcia, nie do
zniszczenia. Mało tego, te
otwarte żywe księgi
Ewangelii znakomicie
posługują się najnowszymi
zdobyczami techniki, które
tak naprawdę są tylko
niedoskonałym, choć
fascynującym, naśladowaniem
Boskiego działania.
W tych wymagających czasach potrzeba, aby owe
żywe księgi Ewangelii były w
Jego ręku. Tylko wtedy będą
żywe, Jego życiem i Jego
mocą – Duchem Miłości.
Czy taką księgą jestem?
Czy umiem czytać to, co Bóg
przeze mnie „pisze”?
Czy w tym wyjątkowym dialogu
znajduję poczucie
bezpieczeństwa?
Ks. Lucjan Bielas
Których kapłanów boi się świat?
(Wj 19, 2-6a; Rz 5, 6-11; Mt 9, 36 – 10, 8)
Można odpowiedzieć krótko – skutecznych!
A jacy to są?
Władza, która została przekazana
uczniom przez Jezusa
Chrystusa, była ogromna.
Władza nad
duchami nieczystymi, władza
uzdrawiania i leczenia ze
wszelkich chorób, również
tych
śmiertelnych, a nawet z trądu.
Wreszcie władza wskrzeszania
umarłych. Można ową władzę
porównać jedynie z misją
proroków, a więc wysłanników
samego Boga, działających
Jego mocą i w Jego Imieniu.
Wszystkie te dary, przekraczające ludzkie
możliwości, wychodziły
naprzeciw ludzkiej biedzie.
Jezus, wcielony Bóg, sam w
swym ludzkim sercu litował
się nad tą biedą i swą boską
mocą jej zaradzał. Przyszedł
wreszcie czas, w którym
swoich najbliższych uczniów
wprowadził w to nadzwyczajne
i nadprzyrodzone działanie.
Niewątpliwie musiał widzieć
w nich nie tylko wiarę, ale
również ludzkie
predyspozycje, takie jak
wrażliwość serca, gotowość
poświęcenia siebie,
umiejętność osobistego
wyjścia do drugiego
człowieka. Sam Jezus,
doświadczywszy tego, że Jego
nauczanie połączone ściśle z
Jego uzdrowieńczą
działalnością, okazało się
tak bardzo potrzebne
ludziom, zwrócił się do
uczniów ze słowami: Żniwo wprawdzie wielkie, ale
robotników mało.
I zaraz dodał: Proście
Pana żniwa, żeby wyprawił
robotników na swoje żniwo.
Prosić mają więc przede
wszystkim ci, których
świadomość
wagi sprawy jest większa, a więc uczniowie.
Jezus natychmiast ukazał skutek prośby o
robotników. Wybrał dwunastu
uczniów i obdarzył ich
nadprzyrodzoną władzą, którą
będąc Bogiem, posiadał i
mógł nią dowolnie
dysponować. Tak więc: udzielił im władzy nad
duchami nieczystymi, aby je
wypędzali i leczyli
wszystkie choroby i wszelkie
słabości. Panem żniwa jest On I tylko
Jego mocą działający
wysłannicy, mogą sprostać
ludzkim najbardziej
dramatycznym potrzebom,
których zaradzenie
przerasta siły człowieka.
Wymieniając
imiona wybranych uczniów, Ewangelista Mateusz
dodatkowo podkreślił wagę
ich misji. Stanowią oni
w tej grupie wysłanników swoistego rodzaju
całość, choć są różni. Z
jednej strony – Szymon
Gorliwy,
z drugiej zaś Mateusz celnik. Filip i
Andrzej nosili greckie
imiona, co mogłoby wskazywać
na ich otwarcie się w stronę
pogan. Zwornikiem
wszystkich wysłanych uczniów
była ich relacja do Jezusa
Chrystusa Boga, któremu
zawierzyli całe swoje życie
i za Nim poszli.
Wybór i otrzymana władza, nie „skazywały” ich
na świętość, były jedynie do
niej zaproszeniem.
Najlepiej świadczy o tej wolności fakt,
że między wybranymi znalazł
się również Judasz Iskariota
(z Keriot – miasto w płd. Judei), któremu to,
udział w Boskiej mocy nie
odebrał ludzkiej wolności
wyboru zła.
Otrzymany od Jezusa dar jest Boski i nie
można go przeliczyć na żadną
ludzką wartość: Darmo
otrzymaliście, darmo
dawajcie.
Próba przeliczenia tego na
jakąkolwiek wartość tego
świata, będzie swoistego
rodzaju wyrazem braku wiary
i tych, co dają i tych, co
biorą.
Rozesłanie uczniów ma swoją logikę kolejności
działań. Najpierw trzeba
zadbać o wartości we własnym
domu, aby później wnosić je
do domów innych. Dlatego
też w pierwszej kolejności
Jezus każe wysłannikom
szukać owiec, które
poginęły z domu Izraela. Paradoksalnie, najlepiej
poznaje się własny dom,
kiedy szuka się tych, którzy
go opuścili.
Św. Paweł przypomina nam, że Jezus, będąc
prawdziwym człowiekiem,
przekroczył to, co ludzkie,
umierając za nieprzyjaciół,
a będąc Bogiem, nadał swojej
ofierze nieskończony wymiar.
Ci, którzy uwierzyli, tworzą
Jego Kościół, Nowy Izrael.
Cała akcja rozesłania uczniów opisana przez
Mateusza ma więc ponadczasowy charakter.
Proces rozsyłania uczniów
przez Chrystusa, rozpoczęty
wtedy, trwa i nigdy się nie
skończy, albowiem jednych
trzeba w Kościele umacniać,
a innych szukać. Jezus jest
Tym, który wysyła i Tym,
który działa. Współcześni
wysłannicy muszą mieć
postawę na miarę owych
pierwszych dwunastu. Ciężar
gatunkowy spraw, z którymi
muszę się zmierzać,
przerasta ludzkie
możliwości, a przeciwnik –
szatan może być pokonany
tylko przez samego
Chrystusa. Tak więc
nieustanna łączność z Nim,
jedność działania
i szacunek dla każdego człowieka, jest
kluczem sukcesu wysłanników.
Znakomicie rozumiał to Kościół starożytny.
Św. Cyprian z Kartaginy w
Liście 67 nawiązując
do Ewangelii wg św. Jana,
napisał: Bóg
grzesznika nie słucha,
jednakże słucha tego, kto
czci Boga
i spełnia Jego wolę (J 9,31). Dlatego z
jak największą pilnością i
po należytym zbadaniu,
należy wybierać do
kapłaństwa Boga takich, o
których wiadomo, że Bóg ich
wysłucha.
Słowa te zostały napisane po
ustaniu prześladowania za
czasów cesarza Decjusza 250
– 251, podczas którego
domagano się od mieszkańców
Cesarstwa Rzymskiego
złożenia ofiary rzymskim
bogom w celu budowania
jedności imperium. Wielu
chrześcijan wtedy zaparło
się wiary. Tym bardziej
więc trzeba było świętych
wysłanników.
I tak historia, swoim zwyczajem, kolejny raz
zatoczyła koło.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
W najmniej oczekiwanym miejscu i
momencie
(Oz 6, 3-6; Rz 4, 18-25; Mt
9, 9-13)
Jest wielu takich, którzy
wprawdzie znakomicie
ustawili się zawodowo i
finansowo, nieraz idąc
po przysłowiowych trupach, czują
głębokie wewnętrzne
rozdarcie. Jest to
rozdarcie sumienia,
które
mówi ci, że źle robisz, że
powinieneś odejść od
czynionego zła. Pieniądze,
które zarabiasz, są
nieuczciwe. Środowisko, w
którym pracujesz, jest złe.
Choć wszystko jest niby
zgodne z literą prawa,
to
jednak czujesz, gdzieś w
głębi duszy, że jest to
nieuczciwość. Wprawdzie jest
w otoczeniu milcząca zgoda
na takie działania, to ty
czujesz, że jest to złe.
Czasem słyszysz, że Bóg pyta
cię, gdzie jesteś,
ale ty,
jak biblijny Adam czaisz się
w krzakach i chowasz się
przed Nim i dalej żyjesz,
jakby Go
nie było.
Zaczynasz tworzyć własne
przykazania i własną
interpretację już
istniejących. To trochę
tak,
jakbyś przycinał nogę do
buta, a nie dopasowujesz
buta do nogi. Wprawdzie
wiesz, że daleko
tak
nie zajdziesz, ale na razie
jesteś dzielny. Kościół
Chrystusowy, w którym
zostałeś ochrzczony
i jakoś w
dzieciństwie duchowo
raczkowałeś, dzisiaj jest ci
potrzebny bardziej jako
worek treningowy, jako że
uderzając w jego nie zawsze
udanych przedstawicieli,
lepiej się czujesz w tym, co
jest twoim bagienkiem. Mimo
to od czasu do czasu
pojawiają się myśli, aby coś
zmienić. Wprawdzie przez
lata wypracowałeś sobie
technikę zagłuszania takich
pomysłów, to jednak się
pojawiają, mimo ciekawych
wakacji, nowej żony czy
męża, nowego samochodu, czy
dobrego terapeuty. Może
nieraz te myśli
są
tak intensywne, że rozważasz
zmianę pracy, otoczenia,
znajomych, naprawę rozbitych
związków,
ale
brakuje ci silnej woli,
impulsu, który by pomógł owe
pomysły wprowadzić w czyn.
Może wtedy
w
najmniej oczekiwanych
okolicznościach i w najmniej
oczekiwanym czasie, w
drzwiach tej twojej „komory
celnej” pojawi się Ktoś.
Jezus,
wychodząc z Kafarnaum,
ujrzał człowieka imieniem
Mateusz, siedzącego na
komorze celnej,
i rzekł do niego:
Pójdź za Mną! Galilea była
częścią okupowanej przez
Rzymian Palestyny, ale w
jurysdykcji Heroda Antypasa.
W ówczesnej administracyjnej
strukturze tamtego regionu
celnicy
pobierali
podatek, można powiedzieć –
vatowski, lecz charakter ich
pracy stwarzał ogromne
możliwości
czynienia nadużyć, przez
okradanie swoich pobratymców
w majestacie prawa. Rzym to
tolerował, albowiem powstałe
napięcie między celnikami a
ich współbraćmi było dla
Imperium bardzo
na rękę.
Nie ma się co dziwić, że
celnik w świadomości
zwyczajnych mieszkańców
Galilei był
postrzegany jako
pewnego rodzaju zdrajca i
złodziej, czyli jako
grzesznik.
Można postawić sobie pytanie: co widział
Jezus w sercu Mateusza, że
właśnie jego wybrał z tego
osobliwego grona? Część
odpowiedzi na to pytanie
jest zawarta w reakcji
Mateusza: A on wstał
i poszedł za Nim. Czyli
nie dyskutował, nie pytał,
nie zastanawiał się. Mateusz
był od razu
zdecydowany. Jako celnik, miał wiele
kontaktów z ludźmi i wiele
słyszał i widział. Skoro tak
łatwo zrezygnował z dobrego
biznesu, to znaczy, że nie
pieniądze były dla niego
najważniejsze. A więc co?
Prawdę o nim znał Chrystus i
ją wyjawił w ciekawych
okolicznościach. Powołując
Mateusza, Jezus otwarł drogę
do Siebie celnikom i
grzesznikom. To z nimi
właśnie zasiadł do stołu, co
było postrzegane
w ówczesnym środowisku jako wyraz
wspólnoty i porozumienia.
Oburzonym zaś faryzeuszom
powiedział słowa, które mają głębokie
znaczenie i rzutują na
zrozumienie decyzji Mateusza:
Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo
nie przyszedłem powołać
sprawiedliwych, ale
grzeszników.
W tym tekście, odwołującym się do
proroka Ozeasza (6,6),
kluczowe jest rozumienie
słowa – miłosierdzie.
Użyte przez Jezusa
hebrajskie słowo: hesed
oznacza wierną, wytrwałą
miłość przymierza.
Jezus, powołując Mateusza,
zapewne widział w nim
napięcie między byciem
Żydem, który pragnie być
wierny przymierzu, a
grzesznym zajęciem, które
wykonywał. Słowa Chrystusa
Pójdź na Mną!
- uwolniły decyzję,
która w nim dojrzewała.
Powołanie Matusza nie było przeciągnięciem
go do wrogiego obozu, lesz
stało się zaproszeniem dla
pozostałych kompanów do
zmiany życia. Znamiennym
jest fakt, że cała Ewangelia
wg św. Mateusza
jest adresowana w pierwszej kolejności
do Żydów. Autor pragnie
pomóc im w zrozumieniu i
przyjęciu prawdy, że
przymierze z Bogiem, któremu
chcą być wierni, wypełnia
się w Jezusie Chrystusie.
Może więc warto spotkać się ze wzrokiem
Jezusa i kiedy usłyszysz
słowa – Pójdź za Mną!
Po prostu
trzeba wstać i wyjść z tego, co jest złym
środowiskiem, i nie
dyskutować, nie zadawać
głupich pytań,
nie zwlekać. On i tylko On może
wyprowadzić cię ze
wszystkich życiowych
zakrętów i uwikłań,
bo kiedyś właśnie z Nim zawarłeś
przymierze i On jest mu
wierny. Możesz być pewny,
że, może
nie zaraz, ale za twoim przykładem pójdą
jeszcze inni i na pewno nie
będziesz sam. Przede
wszystkim
zaś będziesz człowiekiem wolnym i
szczęśliwym.
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Chrystus z szat obnażony
(Pwt 8, 2-3. 14b-16a; 1 Kor
10, 16-17; J 6, 51-58)
To nie przypadek, że nad kaplicą
Najświętszej Maryi Panny
jasnogórskiego sanktuarium
narodowego zostały umieszczone
stacje drogi krzyżowej
Chrystusa, namalowane przez
Jerzego
Dudę Gracza. Są one nie tylko wizją
artysty, ale przedziwnym
wyznaniem wiary prostego
udu,
którego Duda Gracz był
bacznym obserwatorem, a
darem otrzymanym od Boga
mógł to swoim
językiem nazwać i wyrazić.
W tę dzisiejszą Uroczystość Najświętszego
Ciała i Krwi Chrystusa
wpisuje się zarówno w naszą polską, jak i
europejską rzeczywistość,
dziesiąta stacja wspomnianej
jasnogórskiej drogi
krzyżowej, Chrystus z szat
obnażony. Na pierwszym
planie jest postać
Chrystusa wprawdzie obdartego z szat, ale nie
z godności. Jego oczy są
przymknięte, twarz wyraża
smutek, ale nie rozpacz.
Doskonale wiedział, że te
ludzkie wyroki ludzi
świątyni i polityki, to
żałosne przedstawienie,
prawdziwym sędzią jest On i
jasno powiedział to
arcykapłanowi (por. Mt
26,64). Ciało Jezusa jest
pełne ran zadanych przez
ludzi, którzy w swej
głupocie bili bezbronnego i
niewinnego, bezmyślnie
zawierzywszy przywódcom. Na
głowie Jezusa znajduje się
upleciona korona z cierni.
Artysta tak namalował owe ciernie, że
splatają się one z
promieniami monstrancji,
niesionej podczas procesji
Bożego Ciała. Postać Jezusa
z szat obnażonego została
umieszczona właśnie na tle
tradycyjnej procesji Bożego
Ciała, takiej na wskroś
tradycyjnej, tłumnej,
uroczystej.Artysta
wykrzyczał tym
obrazem, że istotą naszej wiary jest
wiara w to, że w tej
umęczonej ludzkiej postaci
skazanego przez świat Chrystusa jest
prawdziwy Bóg,
miłosierny, kochający i
sprawiedliwy.
Wiara w to, że pod postacią chleba w
kształcie okrągłego opłatka,
jest dokładnie ten sam Bóg.
Skoro bowiem, Ten, który stworzył świat, i
Ten, który będąc Bogiem,
stał się człowiekiem, z
miłości
do nas, i Ten, który oddał swoje ludzkie
życie i zmartwychwstał, mówi
na ten chleb – to jestem
Ja;\to jest moje ciało, to czy przeczenie
Bogu jest mądre?Tak, jak
kiedyś do Żydów, tak dzisiaj
do nas Jezus mówi:
Ja jestem chlebem żywym,
który zstąpił z nieba. Jeśli
ktoś spożywa ten chleb,
będzie żył na wieki.
Chlebem, który Ja dam, jest
moje Ciało, wydane za życie
świata.
I dalej dodaje: Kto
spożywa moje Ciało i pije
moją Krew, ma życie wieczne,
a Ja go wskrzeszę w dniu
ostatecznym. Na
obrazie Dudy Gracza, Jezus
obnażony i jednocześnie
eucharystyczny, jest dobrym pasterzem
prowadzącym tych,którzy Mu
zawierzyli,choć, na co
wskazują ich twarze, łatwo
im nie
jest. Jest dla nich
pasterzem i jednocześnie
pokarmem.Jest jeszcze
jedno przesłanie tego
obrazu.
Otóż przed laty, kiedy
miałem zaszczyt rozmawiać z
św. Janem Pawłem II, kiedy
usłyszał, że jestem
na
studiach w Wiedniu, wyraził
ciekawy wniosek ze swojej
pielgrzymki do Austrii.
Stwierdził,
że choć duchowieństwo
przyjęło go z dużą rezerwą,
to jednak wyjechał z
głębokim doświadczeniem
głębokiej wiary zwyczajnych
Austriaków, wiara,która
przetrwa wiele.Duda Gracz w
dziesiątej stacji wyraził
podobną opinię o nas
Polakach, ukazując mądrość prostej wiary,
prostego ludu, której
ani politycy, ani uczeni w
piśmie, ani przestraszeni
czy też układni ludzie
świątyni, nie zniszczą. Lud, który karmi się
Chrystusem, nie zginie.Może
to ostatni czas, aby każdy z
nas zatrzymał się i postawił
sobie podstawowe pytanie: czy ja wierzę w obecność
Jezusa w Eucharystii? Czy
mam odwagę przyznać
się do Niego przed
tym światem, w którym
śmiertelni krzyczą, że są
bogami, na dodatek z
głębokim przekonaniem, że są
normalni.
Ks.
Lucjan Bielas
Link do obrazów Drogi
Krzyżowej Jerzego Dudy
Gracza
https://www.google.com/url?sa=i&url=http%3A%2F%2Fedusens.
blogspot.com%2F2014%2F04%2Fgolgota-jasnogorska-jerzego-dudy-gracza.html&psig=AOvVaw0fFIjDW90HfSQe7EX4BINW&ust=1686236343580000&source
=images&cd=vfe&ved=0CA4QjRxqFwo
TCKiFiIW2sf8CFQAAAAAdAAAAABAD
-
-
-
Każda chwila poza tą siecią
to dramat!
(Wj 34, 4b-6. 8-9; 2 Kor 13,
11-13; J 3, 16-18)
Kolejny raz przeżywamy,
podczas tej naszej krótkiej
ziemskiej pielgrzymki,
Uroczystość Trójcy
Przenajświętszej, w której
czcimy jedynego Boga w
trzech osobach. Przez lata ukształtował
mi się pewien obraz tej niepojętej dla rozumu
ludzkiego rzeczywistości,
jako wirującej miłości.
Gdyby była w Bogu tylko
jedna osoba, sama dla
siebie, byłby to swoistego
rodzaju narcyzm – jest
jeden,
doskonały
i
sam
dla siebie, sam siebie
podziwia.
Gdyby były w Bogu dwie osoby
i każda
dawałaby
każdej wszystko,
byłby to egoizm – są
tylko dla siebie. Tymczasem
w Bogu są trzy osoby
w
fantastycznej relacji
wirującej miłości. Każda
każdej daje 100% i każda od
każdej 100%
przyjmuje. Ta trzecia osoba
fantastycznie
uwiarygodnia relacje
pozostałych dwóch.
To jak
trzy
płomienie jednej natury
ognia, zjednoczone, a
rozdzielne.
To w tej wirującej miłości
powstał pomysł na świat,
powstał pomysł na człowieka
i pomysł na mnie.
To tu powstał plan
uratowania człowieka,
uratowania mnie, bo z tej
rzeczywistości wyszedłem
i
do tej rzeczywistości
wracam. Jest ona moim
punktem wyjścia i punktem
dojścia. Jest moim
punktem
orientującym całe moje
życie. Inna wieczna
rzeczywistość, mimo
oferowanych różnych
atrap,
nie istnieje. Sam tej
rzeczywistości Trójcy
Przenajświętszej nie
zrozumiem, ale też nie
zrozumiem siebie bez niej.
Stawiam więc sobie pytanie:
dlaczego tak jest?
Zostałem ochrzczony w Imię Trójcy
Przenajświętszej, w Imię
Ojca I Syna I Ducha
Świętego.
A więc można powiedzieć „wszczepiony”,
„zalogowany” w
system „wirującej
miłości”.
Za to bardzo dziękuję Jezusowi, że takie
łącze umożliwił mi i
nieustannie nad nim czuwa.
Dziękuję
Jego Kościołowi, który dostarczył mi „Bożych
informatyków”, dziękuję
rodzicom, którzy podjęli
decyzję, aby swojego dziecka, nie pozostawić
poza „Bożą siecią” i
stopniowo uczyli, jak
korzystać
z systemu „wirującej miłości”. Przynależność
do tej sieci jest cudownym
doświadczeniem, lecz
wymagającym, albowiem nie
wystarczą intelektualne
zdolności, zaangażowany musi
być cały
człowiek i to przez to, co jest najbardziej
ludzkie, przez miłość.
Jest to podstawowa wartość,
którą powinien człowiek w sobie
rozwijać. Jest to bowiem,
Boski składnik jego
człowieczeństwa,
Boskie tchnienie, które ludzkiej egzystencji
nadaje sens i wieczny wymiar
i uzdalnia do udziału
w Bogu.Przez ostatnie wydarzenia roku
liturgicznego, Bóg Trój
jedyny wprowadził nas w
jeszcze
głębsze relacje ze sobą. Doświadczenie
Jezusa, Syna Bożego,
wcielonego, umęczonego i
zmartwychwstałego z
niepojętej miłości do nas;
doświadczenie Ducha Świętego
– rzeczywistości niepojętej,
a przecież obecnej we
wszystkich dobrych
międzyludzkich relacjach. A
nade wszystko doświadczenie
Ojca Niebieskiego, który
kocha swoje dzieci,
wychowuje je, chroni i
strzeże,
zagubione szuka i przyjmuje. Jest
nieskończenie miłosierny,
ale i doskonale
sprawiedliwy, czuwając
dyskretnie, lecz skutecznie,
nad całym, po ludzku
niepojętym, systemem
międzyludzkich połączeń.
Przed nami Uroczystość Najświętszego Ciała i
Krwi Chrystusa, która stanie
się kolejną okazją do
pogłębienia naszego
zakorzenienia w Trójcy
Przenajświętszej i poprawy
naszego bezpieczeństwa i
skuteczności w „sieci”. Ta
uroczystość prowadzi do
zrozumienia, że
zakorzenienie w Bogu,
dokonuje
się przez pozwolenie Mu na zakorzenienie się
w nas. Innymi słowy – On
pyta, czy pozwalamy
Mu na dostęp do naszej bazy danych i na
dokonanie w niej koniecznych
zmian. Życie pokazuje,
że chętniej wyrażamy taką zgodę na
działanie w nas złego ducha.
Jest to przedziwny paradoks
naszej wolności i
zniewolenia.
Wszystkie te doświadczenia liturgiczne
wskazują nam Jezusa
Chrystusa, wyjątkowego „Informatyka”
i pozwalają na zjednoczenie się z Nim i przez
Niego z Boską
rzeczywistością. To w Nim,
po raz
pierwszy w dziejach świata, Trójca
Przenajświętsza uczyniła
swoje mieszkanie. To przez
Niego
w każdym z nas chce mieszkać po to, abyśmy
wrócili wszyscy do
przestrzeni Boskiej Miłości,
skąd wyszliśmy i gdzie jest
przygotowane dla nas
mieszkanie.
Tylko wtedy w tym
rozpędzonym i zawirusowanym
świecie będziemy mieli
komfort bezpieczeństwa.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Dlaczego diabeł walczy z
Sakramentem Pokuty?
-
(Dz 2, 1-11; 1 Kor 12, 3b-7.
12-13; J 20, 19-23)
-
Szatan walczy, bo jest przekonany, i to
niestety bardziej niż wielu
kapłanów i wielu wiernych,
jaka
-
jest moc słów wypowiedzianych przez
zmartwychwstałego Chrystusa,
a skierowanych do Jego
Apostołów
-
i ich następców: Pokój wam! Jak
Ojciec Mnie posłał, tak i Ja
was posyłam. Wie też
szatan, jak wielką władzę
udzielił im Jezus, kiedy to:
Po tych słowach
tchnął na nich i powiedział
im: "Weźmijcie Ducha
Świętego! Którym odpuścicie
grzechy, są im odpuszczone,
a którym zatrzymacie, są im
zatrzymane.
-
Ten właśnie mistrz niepokoju i manipulacji,
którego głównym celem jest
pozyskiwanie dusz ludzkich i
przez
-
to powiększanie sfery swoich wpływów
wie, że to ustanowienie
przez Chrystusa Sakramentu
Pokuty i Pojednania jest
daniem Jego uczniom broni o
100% skuteczności. Dlatego
też diabeł robi, co w jego
mocy,
-
aby kałanom nie chciało się spowiadać, aby
byli sami słabo do tej
posługi przygotowani, aby
uciekali się do zbiorowych
rozgrzeszeń, aby bali się
wiernych i nie mieli dla
nich czasu, aby nie umieli
ich słuchać i po prostu nie
mieli wiary. Daje im do ręki
działania zastępcze, które
są ważne, ale nie tak jak
pojednanie grzesznika z
Bogiem. I tak wielu kapłanów
staje się inżynierami
duszpasterstwa,
administratorami dóbr
kościelnych, budowniczymi,
konserwatorami zabytków
przewodnikami pielgrzymek,
katechetami i naukowcami,
którym
-
już nie staje sił na to, co najważniejsze, na
spowiedź człowieka
pogubionego.
-
Przez wszystkie wieki
historii Kościoła słudzy
Jezusa obdarzeni przez Niego
władzą odpuszczania
grzechów, byli wystawieni
na te inteligentne pokusy,
przestawienia priorytetów,
a bolesne stwierdzenie
papieża Grzegorza
Wielkiego, że ma wielu
kapłanów, ale robotników
mało, jest aktualne do
dzisiaj.
-
Choć wielu ulegało i ulega
szatańskim pokusom, jest
też wielu takich kapłanów i
wiernych, którzy
-
z
najwyższą powagą biorą słowa
Chrystusa do swego serca.
Świadomi tego wszystkiego,
dotknijmy jeszcze
-
raz
istoty sakramentu, w którym
Jezus chce dać nam prawdziwy
pokój. I tak posługuje się
swoimi wysłańcami, na
których tchnął i tym
niezmiernie wymownym gestem
przekazał im Ducha Świętego.
Ten gest ma swoje głębokie
znaczenie. Jezus jest w
zmartwychwstałym ciele, w
ciele uwielbionym. Jego
tchnienie ma więc inną
wartość niż to zwyczajne
ludzkie. Tchnie, samo w
sobie jest czymś
nieokreślonym. Pochodzi z
ust, lecz język
-
nie może go ogarnąć,
zamknąć w ludzkim pojęciu.
Jezus właśnie w ten sposób
przekazuje Ducha Świętego,
który jest Bogiem i nie
można go zamknąć w
przestrzeni ludzkiego słowa.
Jest w tym sakramencie
zaangażowana cała Trójca
Święta oraz wybrany
człowiek, który oddaje
siebie do posługi Bogu w
dziele odpuszczania grzechów
i przywracania wolności
braciom. Osoba Ducha
Świętego daje temu dziełu
najwyższą gwarancję. Żadna
inna religia nie dysponuje
takim boskim narzędziem.
Duch Święty asystuje temu,
który patrząc w swoje
sumienie, dokonuje
samooceny. Asystuje w
nazwaniu tego, co było
dobre i tego, co było
-
złe, aby zostało to wszystko
wypowiedziane i usłyszane, i
aby było to aktem
przekazania tego samemu
Chrystusowi. Jezus zaś daje
Ducha Świętego tym, którzy w
Jego imieniu mają wydać
werdykt, nie swój
-
a Jego.Jest
to więc głęboko ludzki i
Boski akt, w którym
pokutujący grzesznik słyszy
słowa przywracające
-
mu
wolność i godność.
-
Piszę te słowa niemal w 63 rocznicę swojej
pierwszej spowiedzi.
Ks. Lucjan Bielas
-
W sieci
(Dz 1, 1-11; Ef 1, 17-23; Mt 28,
16-20)
Co pewien czas uświadamiam sobie
w codziennym zabieganiu, że żyję
uwikłany w sieciach.
Jestem w sieci administracyjnej,
handlowej, reklamowej,
energetycznej, mieszkaniowej,
wodno-kanalizacyjnej; w sieci
finansowej, w sieci
telefonicznej, w sieci
internetowej, w sieci
spożywczej, w sieci opieki
zdrowotnej…
Jestem nieustannie podglądany,
podsłuchiwany i monitorowany. To
tylko niektóre ze wszystkich
powiązań i uzależnień, które,
jak mi się tłumaczy, są po to,
abym mógł żyć bezpiecznie i
wygodnie.
Niewątpliwie, ludzkie powiązania są bardzo
dobre, ważne i konieczne. Jest
też prawdą, że tylko wtedy
będą one służyły rozwojowi i dobru człowieka,
kiedy ci, którzy je tworzą, będą
żyć zgodnie z prawami,
ustanowionymi przez Stwórcę.
Kiedy w budowaniu relacji będą
kierować się miłością, a nie
egoizmem.
Kiedy zaczyna się grzech, ludzkie powiązania
stają się zniewalającymi
sieciami. A prawdą jest, że
grzech zaznacza mocno swą
obecność. Widzimy jak wielu, a
może nawet i my sami, traci w
tych sieciach swoją
wolność i swoją tożsamość. Czy weekendy,
urlopy, wycieczki oraz spokojna
emerytura są jakąś namiastką
naszej ludzkiej wolności? Czy
nadają naszemu życiu właściwy
sens? Czy o to chodzi w naszym
ludzkim
życiu, w naszej pracy, w naszym cierpieniu i
śmierci?
Prawdą jest to, że w momencie naszej śmierci
sieci te szybko i sprawnie nas
likwidują, proszkują i nie
pozostawiają po nas śladu.
Wyjątkowy w dziejach świata czas
pandemii, pokazał jak dalece owo
uwikłanie człowieka w imię
dobra, zdrowia i bezpieczeństwa
jest skuteczne i jak wymazanie
ludzkiego istnienia jest
sprawne.
Zawsze, od grzechu pierworodnego, życie było
w jakiś sposób uwikłane i
zależne. Zawsze miłość przeplata
się z nienawiścią, zło z dobrem, grzech
z cnotą. Wraz z rozwojem
gospodarczym i technologicznym,
który nakręca świat w
nieprzewidywalnym kierunku, to
wszystko stało się jeszcze
bardziej napięte.
Wiem, że nie jest to w mojej ludzkiej
możliwości uwolnić się od tych
wszystkich uzależnień. A nawet,
gdyby
tak się udało, to czy byłby to dla mnie klucz
do szczęścia?
Wielu próbuje szukać ratunku, dystansu, sensu
i wolności, uczestnicząc w
rekolekcjach, pielgrzymkach,
wędrówkach po Camino de
Santiago. Te i inne praktyki
religijne mają wielkie
znaczenie, tym większe im
bardziej przekładają się na
naszą codzienną relację z
Bogiem. Rozpędzonego świata nie
zatrzymamy,
zatrzymać możemy tylko siebie.
Takie zatrzymanie czasu przeżyli
uczniowie Jezusa, którym On
objawił się po swoim
zmartwychwstaniu. Znakomicie
ujął to w jednym ze swoich kazań
św. Leon Wielki: A więc przez
cały ten okres, który upłynął
od zmartwychwstania Pana do
Jego wniebowstąpienia,
Opatrzność Boża o to jedno się
troszczyła, o tym
jednym pouczała i to jedno
okazywała oczom i sercom swoich
wybranych, a mianowicie
przekonywała ich,
że prawdziwie
zmartwychwstał Pan, Jezus
Chrystus, ten sam, który
naprawdę narodził się, cierpiał
i umarł.
Tenże Leon zaraz dodaje:
Chrystus wyniósł naszą słabą
naturę ludzką na tron Ojca,
ponad wszystkie wojska
niebieskie, ponad chóry
anielskie i wszystkie moce
niebios.
Kimże więc jestem, skoro Bóg
stał się człowiekiem, abym ja
miał miejsce w Bogu? W
odpowiedzi przychodzi
na pomoc św. Augustyn: Czemuż
to i my tak nie wysilamy się tu
na ziemi, aby dzięki wierze,
nadziei i miłości, które łączą
nas z Nim, z Nim też radować się
pokojem niebios? On, który tam
przebywa, jest również
i z nami; a my, którzy
tu jesteśmy, i tam razem z Nim
jesteśmy. Chrystus jest w niebie
w swoim Bóstwie,
mocy i miłości; my nie
możemy tam przebywać tak jak On,
jednakże możemy tam być naszą
miłością,
ale w Nim.
W moim życiu na ziemi kluczowy
jest moment Eucharystii,
kiedy to Jezus, swą boską mocą
uobecnia całe swoje dzieło
zbawcze, również swoją śmierć,
zmartwychwstanie i
wniebowstąpienie. Obecny w
niebie, obecny pod postaciami
chleba i wina. To Jego boskie
„teraz” wchodzi w mój czas,
nadając mu nową wartość i siłę.
Obecny pośród nas Jezus tworzy
sieć z tymi, którzy Mu
zawierzyli, pokochali i
przekładają Jego obecność
na swoją codzienność.
W tym właśnie procesie tkwi
główna siła odrodzenia
instytucji z tego, co grzeszne,
małe i paskudne.
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Bądźcie gotowi do obrony
(Dz 8, 5-8. 14-17; 1 P 3, 15-18;
J 14, 15-21)
Nie było w historii Kościoła
Chrystusowego takiego okresu aby
ci, którzy z pełną
odpowiedzialnością nazywają się
chrześcijanami, nie byli
wystawieni na bolesne ataki. Pochodziły i pochodzą one zarówno
z otaczającego świata, jak i od
pogubionych współbraci. Za tą
agresją kryje się oczywiście
odwieczny wróg Jezusa i Jego
uczniów – szatan. Zważywszy
diabelską inteligencję, choć
mają te ataki z nim wspólny
mianownik, musimy zauważyć, że
specyfika ich jest różna i różny
stopień nasilenia. Dla
prawdziwych
uczniów Jezusa stanowią one
fantastyczną szkołę zaufania
Boskiemu Mistrzowi, otwarcia się
na dary Ducha Świętego,
wierności Kościołowi,
przebaczenia wrogom, rewizji
własnego życia i pogłębienia
nauki. Takich okazji nie
wolno zmarnować!
A jaka jest specyfika aktualnych
wyzwań?
Wiele lat temu, w Kolegiacie akademickiej św.
Anny w Krakowie, ks. bp Jan
Pietraszko, Sługa Boży,
wygłosił kazanie do ówczesnej inteligencji
katolickiej, a więc teoretycznie
rzecz biorąc, do środowiska
intelektualnie najbardziej
przygotowanego na konfrontacje z
atakami na Kościół. Kaznodzieja
znakomicie
ujął istotę zagadnienia. Między innymi
powiedział: „przy dzisiejszej
wyrafinowanej specjalizacji,
przy tak dalekim zróżnicowaniu
znaczenia poszczególnych słów i
pojęć, możliwości pełnego
zrozumienia między ludźmi
wydatnie się zmniejszyły. W tych
warunkach można stawiać uczniom
Chrystusa przed oczy takie
trudności i zarzuty, wobec
których będą całkowicie
bezradni. Przecież nawet ludzie
szczerze wierzący zaczęli już
w obrębie Kościoła mówić o prawdach
ewangelicznych takim językiem i
używać takich pojęć, że
przeciętny wierzący człowiek czy
przeciętny duszpasterz nie jest
zdolny uchwycić w pełni sensu i
znaczenia, jakie
te pojęcia niosą. Jeżeli tak jest wewnątrz
Kościoła, to tym bardziej jest
między Kościołem a światem”.
W tym momencie zapewne wielu słuchaczy
spodziewało się, że Sługa Boży
zagrzeje obecnych na liturgii
intelektualistów do dania, na
swój sposób, odporowi złu.
Tymczasem usłyszeli coś, co było
zupełnym zaskoczeniem. Biskup
nawiązując do pierwszego Listu
św. Piotra, stwierdził: „Na
nasze szczęście wymagana przez
św. Piotra obrona naszej nadziei
nie jest wyłącznie i przede
wszystkim intelektualna. Jest
to obrona polegająca w głównej
mierze na samym życiu
chrześcijańskim – na życiu
ewangelicznym według przykazań
Jezusa Chrystusa”.
I tu wypada odnieść cię do słów samego
Chrystusa:
Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie
zachowywać moje przykazania. Ja
zaś będę prosił Ojca, a innego
Parakleta (Pocieszyciela)
da wam, aby z wami był na
zawsze, Ducha Prawdy, którego
świat przyjąć nie może, ponieważ
Go nie widzi ani nie zna.
Grecki termin paraklētos, czy
łaciński advocatus,
dotyczy tego, który jest
powołany w sądzie do tego, aby
stanąć po czyjejś stronie, a
więc obrońca. Jest to
niezmiernie ważna uwaga. Mimo,
że ataki będą bardzo często
przerastały możliwości uczniów,
jeżeli będą kochać Jezusa i żyć
Jego nauką w Duchu Świętym, będą
mieli obrońcę, a przecież
lepszego nie ma. Daje to
poczucie ogromnego spokoju,
poczucie bezpieczeństwa
i możliwość znakomitego rozwoju. Sam Jezus
jasno tłumaczy ową logikę
obrony: Kiedy was wydadzą,
nie martwcie się o to, jak ani co macie
mówić. W owej bowiem godzinie
będzie wam poddane, co macie
mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz
Duch Ojca waszego będzie mówił
przez was (Mt 10, 19 – 20).
Od czasu kazania ks. bpa Jana minęło wiele
lat. Życie przeprowadziło
weryfikację jego słuchaczy.
Jedni zrozumieli istotę
przesłania i pełnią powierzoną
misję, zwykle bez rozgłosu, acz
skutecznie, życiem otwierając
się na działanie Ducha Świętego. Nie
brakuje jednak i takich, którzy
bardziej postawili na swój
intelekt,
a mniej na świętość życia. Duch Święty Przez
nich przemawiać nie może.
Głosząc własne mądrości nasycone
teoriami tego świata, sami
stali się oskarżycielami
Kościoła, mając ponoć na uwadze
jego dobro. Maski dobrych
katolików niegdyś bardzo
przydatne spadły z hukiem, a
szata kompromitacji została. Oby
w niej nie musieli stanąć na
Sądzie Ostatecznym, albowiem
Ten, który gotów był bronić,
będzie sądził sprawiedliwie.
Może warto o tym pamiętać.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Bóg mi się zwierzył
(Dz 6, 1-7; 1 P 2, 4-9; J 14,
1-12)
Korzystając
ze zwyczajnego myślenia
przyczynowo – skutkowego,
właściwego większości ludzi,
stosunkowo łatwo dochodzimy do
wniosku, że istnieje jakaś
pierwsza przyczyna istniejącego
świata. Podziwiając ten świat, jako
byty na nim krótkoterminowe, acz
rozumne zachwycamy się Tym,
który go stworzył. Analizując
harmonię mikro i makro kosmosu,
skłaniamy głowę przed Stwórcą,
oddając hołd niepojętej ludzkim
rozumem inteligencji. Możemy
powiedzieć, w pewien sposób może
upraszczając, że Bóg objawia się
człowiekowi,
którego uzdolnił do przyjęcia
owego objawienia. I tak starsi
będą widzieli w Bogu wielkiego
zegarmistrza, młodsi zaś
doskonałego programistę,
który stworzył i odpalił
doskonały system, w całości nie
do skopiowania.
Istota rozumna odkrywa prawa, które ustanowił
Stwórca, dostrzega ich logikę
oraz mądrość w ich akceptacji.
Centrum tego spotkania człowieka
z Bogiem i płynącej z niego
twórczej refleksji, to
przestrzeń ludzkiego
sumienia, którą to, idąc za
starożytnym Egiptem, możemy
nazwać jako serce człowieka.
Bóg idzie w relacji z człowiekiem jeszcze
dalej, a mianowicie postanowił
mu się zwierzyć. To
określenie,
które pierwszy raz usłyszałem w katechezach
ks. prof. Józefa Tischnera,
stało się dla mnie rewolucją w
odbieraniu zarówno Słowa Bożego,
jak i całego dzieła odkupienia
dokonanego przez Jezusa
Chrystusa. Jednocześnie głębiej
spojrzałem na moje osobiste z
Nim relacje. Zrozumiałem, że
również do mnie Jezus
zwraca się z pewnym wyrzutem, podobnie jak do
jednego z pierwszych powołanych
uczniów: Filipie,
tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie
nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył,
zobaczył także i Ojca. Dlaczego
więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie
wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a
Ojciec we Mnie? Słów tych, które
wam mówię, nie wypowiadam od siebie.
Ojciec, który trwa we Mnie, On
sam dokonuje tych dzieł.
Wierzcie
Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie.
Jeżeli zaś nie, wierzcie
przynajmniej ze względu na same
dzieła.
Jezus ma prawo domagać się od
nas, abyśmy Jego zwierzenie się
nam przyjęli z największą powagą.
W całym Piśmie Świętym, a przede
wszystkim w Jezusie Chrystusie,
Bóg objawia nam prawdę o sobie,
daleko przekraczającą przesłanie
zawarte w otaczającym nas
świecie. Odpowiedź nasza na
zwierzenie
się Boga może być tylko jedna –
nasze zwierzenie się Bogu.
Bóg idzie jeszcze dalej i każdemu, kto jest
na Jego zwierzenie się otwarty –
zawierza się. Pierwszy
taki
moment zawierzenia się Boga człowiekowi w
historii tego świata nastąpił
przy zwiastowaniu Najświętszej
Maryi Panny. Rozpoczął się wtedy fantastyczny
dialog między Bogiem a
człowiekiem, którego finalnym
momentem będzie krzyż,
zmartwychwstanie i
wniebowstąpienie Jezusa. Jego
obecność w niebie i pośród
nas, szczególnie w Eucharystii jest
nieustanną kontynuacją
zwierzania się Boga człowiekowi
i zawierzenia
się każdemu z nas przystępującemu z
wiarą do Komunii świętej.
Dopiero w tym kontekście są zrozumiałe słowa
Chrystusa: Kto we Mnie
wierzy, będzie także dokonywał
tych dzieł, których Ja dokonuję,
owszem i większe od tych uczyni,
bo Ja idę do Ojca. Przyjęcie
Jezusa do swojego serca,
przyjęcie Jego zwierzenia i
zawierzenia się i odpowiedź
człowieka, przekształca osobę
ludzką w byt
, o którym mówimy, może nie do końca to
rozumiejąc: dziecko Boga.
To zupełnie inna jakość życia
człowieka
i nadzwyczajna skuteczność jego
działania. Ten który jest w
niebie jest jednocześnie ze mną
na ziemi.
Warto więc w tym całym naszym
sztucznym w dużym mierze
zabieganiu, zatrzymać się,
usłyszeć Boga, zjednoczyć się z
Nim i pozwolić Mu na działanie
w nas i przez nas.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Oby tylko serce nie ogłuchło!
(Dz 2, 14a. 36-41; 1 P 2, 20b-25; J
10, 1-10)
Po
uzdrowieniu ślepego od urodzenia
konflikt między duchowymi
przywódcami ludu a Jezusem
zaostrzył
się
znacznie. Doświadczywszy
ich rażącego braku uczciwości,
Jezus zarzucił im duchową
ślepotę. Polegała
ona na ich złej
woli, która to doprowadziła ich
do tego, że zasłaniając się
czytaniem Pisma, nie umieli
odczytać Bożych
znaków w toczącym się życiu.
Teraz, używając porównania do
pasterzy i ich owiec, Jezus
poszedł jeszcze dalej.
To On – Jezus jest dobrym
pasterzem, który wprowadza swoje
owce do swojej owczarni.
Wprowadza tylko te, które On
zna i one Go znają. Znają Jego
głos, czują się przy Nim
bezpieczne i idą za Nim. To nie
ma kumoterstwa. Liczy się
prawdziwie szczera i przejrzysta
relacja. Jezus jest zarówno
pasterzem, jak i bramą owczarni,
której to odźwiernym jest Ojciec
Niebieski. W tej owczarni owce
mają zapewniony pokarm i
bliskość Pasterza,
który zna je i woła je po
imieniu. Ma to głębokie
znaczenie, albowiem każda z
nich jest traktowana
indywidualnie, a nie jako
bezimienny element stada. Dobry
pasterz zapewnia owcom
pastwisko,
podstawowy element życia.
W tym obrazie Jezus przestrzega
przed złymi pasterzami, przed
rozbójnikami i złodziejami. Są to wszyscy
ci, którzy usiłują wejść do
owczarni inną drogą, a nie przez
relację zaufania Jezusowi.
Dobry Pasterz tymi słowami nie
przestrzega przed Rzymianami i
wszelkiej maści pogaństwem.
Przestrzega przed tymi, którzy
w ustach mają pełno nieba, a w
sercu pełno ziemskich pragnień.
Obraz Jezusowej owczarni, czyli
Jego Kościoła, nigdy nie traci
na swej aktualności.
Również dzisiaj każdy, kto Jego
słów słucha i chce przynależeć
do Niego, musi zachować
czujność, która nie polega na
lęku przed „gangsterami” w
Kościele, ale przede wszystkim
na własnej relacji z Jezusem
Dobrym Pasterzem, który każdego
woła po imieniu.
Działo się to w czwartek 27 października 1966
w kościele św. Wojciecha w
Jaworznie. Pod wieczór, podczas
liturgii Sakramentu
Bierzmowania, do którego
przystępowałem, usłyszałem swoje
imię. Wypowiadane ono
było ustami kapłana, który towarzyszył
szafarzowi, księdzu biskupowi
Janowi Pietraszce. Usłyszałem
to moje imię nie tylko w przestrzeni
świątyni, ale w swoim umyśle i w
sercu. Poczułem się bezpieczny,
szczęśliwy i powołany. Poczułem się częścią
owczarni, częścią zauważoną
przez Pasterza. Poczułem smak
pokarmu, jakim jest Eucharystia.
Ten jeden moment zmienił całe
moje życie. Wypada mi
podziękować tym wszystkim,
którzy przygotowali moje „uszy”
na ten głos Boga, wypada
podziękować Rodzicom, mojemu
świadkowi, którym był mój
Dziadek, sensownym kapłanom i
słudze bożemu bp Janowi.
Dzisiaj proszę Pana Jezusa, aby
mimo słabszego słuchu, serce mi
nie ogłuchło.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Najważniejsze słowa,
do mnie kierowane, słowa, które przywracają mi
utraconą miłość i wolność, które
sprawiają, że mogę zacząć od
nowa; słowa, które mojemu życiu
nadają nowy sens
i radość nieporównywalną z
niczym; słowa, bez których moje
życie byłoby koszmarem,
a relacje innych ze mną
niebezpieczne; słowa, których
nie mogę kupić za żadne
pieniądze; słowa, które budują
relację, która jest mocniejsza
niż śmierć; słowa, które
otwierają niebo i zamykają
piekło; słowa, których diabeł
nigdy nie wypowie; słowa, które
przez ich wartość słucham,
klęcząc; słowa, które wypowiada
wprawdzie drugi człowiek, ale
moc mają w Boskim działaniu; są
to słowa płynące z Bożego
Miłosierdzia:
Ja odpuszczam tobie grzechy w
imię Ojca i Syna i Ducha
Świętego.
Jezu dziękuję ci za te słowa, i
za tych, którzy napełnieni
Duchem Świętym je wypowiadają.
Oby ich nigdy nie zabrakło obok
mnie grzesznego.
Ks. Lucjan Bielas
(Dz 2, 42-47;
1 P 1, 3-9;
J 20,19-31)
-
-
Co zrobić, aby spotkać
Zmartwychwstałego?
(Dz 10,34a-37-43; Kol 3,1-4; J
20,1-9)
Kolejny raz w moim życiu staję z
wdzięcznością przy pustym grobie
Pana Jezusa.
To wyjątkowy grób na kuli
ziemskiej, będącej w kosmosie
wielkim ludzkim cmentarzyskiem.
To wyjątkowy czas, bo tak się
złożyło w 2023 roku, że święta
noc z 8 na 9 kwietnia jest
prawdopodobnie dokładną rocznicą
zmartwychwstania Chrystusa w
roku 30 n.e. Minęło tyle
lat, a Jego grób, ciągle budzi
wiele kontrowersji. Przede
wszystkim faktem jest, że jest
pusty
i
że oprócz Jezusa nikt inny z
umarłych sam o własnych siłach
grobu swojego nie opuścił.
Nie można zaprzeczyć temu, że
dla wielu ludzi, przez tyle
wieków grób Jezusa jest
nadzieją,
której niepojęty fakt, jest
również potwierdzeniem jego
niezwyczajności.
Jest też faktem, że nie brakuje
i takich, którzy mają inny
pomysł na życie niż Ewangelia
Chrystusa i istnienie Jego
grobu wyprowadza ich,
delikatnie rzecz ujmując, z
równowagi.
Zostawiam te wszystkie pytania
na boku, kiedyś były one dla
mnie ważne, dzisiaj jest trochę
inaczej. Im jestem starszy, tym
bardziej dostrzegam istotę tego
wydarzenia w noc z 8 na
9 kwietnia roku 30. Kiedyś,
kiedy to rozumowi nadawano
wartość absolutną, Kartezjusz
powiedział zdanie, które
ówczesnemu światu zaimponowało i
przeszło do jego historii:
Cogito ergo sum – myślę, więc
jestem. Bardziej dogłębnie
rzecz ujął Franz von Baader:
Cogitor ergo sum – zostałem
pomyślany, więc jestem. Idąc
dalej w tym kierunku, można
by pokusić się o stwierdzenie:
Amatus factus sum, ergo sum –
zostałem pokochany, więc jestem.
To miłość Boga jest najgłębszą
przyczyną stworzenia świata i
człowieka, i to właśnie Jego
miłość jest źródłem odkupienia
człowieka. Przede wszystkim
więc miłością można te Boże
działania poznawać. Sam rozum
nie wystarcza. Może zdumiewać,
ale sam, bez miłości nie
stworzy relacji ze Stwórcą I
Odkupicielem. Dopiero w tej
relacji dialogu miłości poznanie
Boga i Jego stworzeń staje się
głębokie i bez ograniczeń.
Pod krzyżem Jezusa zgromadziły
się te osoby, których miłość
była większa niż strach i logika
ludzkich
wyroków sądowych wydanych wtedy
zarówno przez Żydów, jak i przez
Rzymian.
Do grobu Jezusa przyszły
kobiety, których miłość była
większa niż tzw. zdrowy
rozsądek.
Do grobu Jezusa pobiegli ci,
którzy Go kochali. Tylko tym,
którzy okazali Mu miłość
pozwolił
się poznać po swoim
zmartwychwstaniu. Sama wiedza o
zmartwychwstaniu Jezusa to zbyt
mało.
Diabeł nie ma co do tego faktu
historycznego żadnych
wątpliwości, i to nic nie
zmienia w jego
szatańskiej egzystencji. Można
pójść jeszcze dalej. Sama wiara
też nie wystarczy. Nie na darmo
powiedział
św. Paweł w liście do Koryntian:
Gdybym /…/ posiadł wszelką
wiedzę i wszelką
możliwą wiarę, tak iżbym góry
przenosił, a miłości bym nie
miał, byłbym niczym (1 Kor
13,2).
Jeżeli więc chcę się spotkać ze
zmartwychwstałym Jezusem, nie
wystarczy tylko wiedzieć
o
wydarzeniu, nie wystarczy tylko
uwierzyć – trzeba Jezusa
pokochać!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Jedyny prawdziwy tryumf w
historii świata
(Mt 21,1-11)
(Iz 50, 4-7; Flp 2, 6-11; Mt
26, 14 – 27, 66)
Świat
widział już wiele defilad i
pochodów tryumfalnych na cześć
władców i zwycięzców.
Miały one zarówno współczesnym,
jak
i potomnym uświadamiać wielkość
zwycięstwa, bohaterstwo wodza i
władcy, potęgę państwa. W
umysłach poddanych miały tworzyć
poczucie bezpieczeństwa, zaś u
potencjalnych wrogów respekt i
tonować wrogie nastroje. Dla
upamiętnienia zwycięstw
i
zwycięzców budowano łuki
tryumfalne, obeliski i pomniki.
Na różne sposoby ta forma
manifestacji jest obecna dzisiaj
w naszej rzeczywistości i będzie
trwała, albowiem tacy jesteśmy.
Niemal w przededniu świąt Paschy
roku 30 w tę ludzką tradycję
wpisał się Jezus Chrystus.
Wjeżdżając do Jerozolimy, zadbał
o
uroczysty charakter tego czynu.
Miał wolę, aby ten wjazd stał
się wyraźnym znakiem nie tylko
dla Jemu współczesnych, ale dla
wszystkich i po wszystkie czasy.
Trzeba, po niespełna 2000 lat od
tamtego wydarzenia przyznać, że
żaden tryumf i pokaz siły
największych armii świata, nie
jest w stanie przyćmić tamtego
wydarzenia. Choćby wszystkie
media, całego świata ruszyły do
zorganizowanego ataku,
zwycięstwo Chrystusa będzie
jeszcze głośniejsze.
Gdzie leży fenomen Jezusowego
tryumfu?
Wróćmy do tamtych wydarzeń. Jest to dla nas
tym bardziej ważne, albowiem
paradoksalnie, są one ciągle
obecne w naszej rzeczywistości.
Jezus sam organizuje wjazd do Jerozolimy i to
On nadaje mu właściwą rangę.
Dawid, choć zdobył Jerozolimę to
w momencie krytycznym, pośród
krzyków rozpaczy ucieka z niej
na oślęciu (2 Sm15,30). Jezus
wjeżdża na oślęciu pośród
okrzyków radości wydawanych
przez tłumy pielgrzymów
widzących w Nim potomka Dawida,
przychodzącego w imię Pańskie.
Witali w Nim króla, czego
znakiem zewnętrznym były
rozłożone na drodze płaszcze,
jakoby dywan dla władcy. Spełnia
się więc proroctwo dane
Jerozolimie: Oto Król twój
idzie do ciebie, sprawiedliwy i
zwycięski. Pokorny – jedzie na
osiołku, na oślątku, źrebięciu
oślicy
(Za 9,9). Św. Mateusz zaznacza, że
przyprowadzono Jezusowi oślicę i
jej źrebię, co jest wyraźnym
nawiązaniem do proroctwa,
ale też ukazuje pokojowy charakter zwycięstwa
Chrystusa. Sprawiedliwość i
pokora są znamionami tej nowej
władzy. Aby ją osiągnąć Jezus,
będąc prawdziwym człowiekiem,
przeleje własną krew na krzyżu,
oddając swoje życie za
przyjaciół swoich,
za nas, a jako prawdziwy Bóg, nada tej
ofierze nieskończoną wartość.
Tak pokona szatana i odkupi winy
wszystkich ludzi. Dopełnieniem
Jego zwycięstwa będzie Jego
ZMARTWYCHWSTANIE, którym
nada sens doczesności i otworzy
nową
perspektywę wieczności.
Tak oto dzisiaj Chrystus wjeżdża
do Jerozolimy,
niewątpliwie wyjątkowego miasta
w dziejach świata i to
wyjątkowego przede wszystkim ze
względu na Niego. Wjeżdża do
miasta, wyjątkowo niespokojnego,
którego nazwę można tłumaczyć na
„Dziedzictwo pokoju”. Wjeżdża na
pokojowym zwierzątku, na
oślątku. Jego atrybutem nie
jest łuk, miecz i dzida, lecz
krzyż. Jego łukiem tryumfalnym
nie jest monumentalna budowla,
lecz pusty grób.
Ci, którzy idą za Nim, gromadzą się przez
wieki na Eucharystii. Tuż przed
modlitwą eucharystyczną
wypowiadają słowo, jakim
powitano Jezusa w Jerozolimie:
Hosanna, tzn. Zbaw
nas. Jest to akt wiary,
który znakomicie otwiera na
przeżycie uobecnienia zbawczego
dzieła Chrystusa i
zjednoczenie się z Nim w Komunii
świętej, po to, by w swojej
codzienności kroczyć za Nim z
własnym krzyżem i Jego nadzieją.
Warto zwrócić uwagę jeszcze na jeden aspekt.
Jezus swoim tryumfem, nikomu
nie odbiera jego wolnej woli.
Entuzjazm ówczesnych
pielgrzymów kontrastuje z
chłodem mieszkańców Jeruzalem,
którzy pytali: Kto to jest?
Widać stąd, że ludzie tzw.
prowincji byli bardziej otwarci
na sprawy Boże, niż ci, którzy
mieszkali w cieniu świątyni i
ciągnęli z niej największe
profity. Ciekawe i chyba
też ponadczasowe.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Słowa śmiercią wyjęte z życia
(Ez 37, 12-14; Rz 8, 8-11; J 11,
1-45)
W 2020 r. a więc trzy lata temu w Internecie
pojawił się komentarz do
dzisiejszej Ewangelii św. Jana,
o wskrzeszeniu Łazarza,
autorstwa tarnowskiej
architektki,
Agnieszki Jaderny-Gawron. Ktoś z
grona przyjaciół napisał o niej:
„Młoda, śliczna, kreatywna,
energiczna..., pochłonięta
projektami, ale pilnująca
również domowego ogniska; w
zabieganiu wokół spraw
przyziemnych niezapominająca o
sprawach duchowych”. Tak bywa, że
pewne teksty z ludzkiego życia
wyciąga i nagłaśnia śmierć, aby
żywych obudzić do refleksji. I
tak było w tym przypadku. Kiedy
pisała komentarz, jeszcze nie
wiedziała, że jest chora. Zmarła
27 maja
tegoż roku. Do tłumu modlących
się bliskich i znajomych,
Agnieszka zwróciła się słowami
przez nią napisanego wcześniej
komentarza. Refleksja nad grobem
Łazarza, nad jej grobem nabrała
jeszcze większej mocy i
ponadczasowego znaczenia.
Dlatego też warto ją dzisiaj
przytoczyć. „Jezus
zapłakał”.Umarł Łazarz, brat
Marii i Marty i to nad jego
śmiercią zapłakał Jezus.
Ile razy płakaliśmy nad grobem
kogoś bliskiego, zastanawiając
się – dlaczego? Dlaczego odchodzą
od nas matki, dzieci, synowie,
ojcowe, ukochani dziadkowie,
bez których nie wyobrażamy sobie
świąt? Dlaczego nie możemy ich
zatrzymać?
Któż z nas nie czuł strasznej
bezsilności wobec śmierci? Śmierć
byłaby straszna,
gdyby nie nadzieja,
że Bóg jest z nami,że kiedyś
zmartwychwstaniemy i będziemy
z Nim już na wieki.
Żal mi ludzi, którzy nie mają
tej wiary. Umiera ktoś bliski,
pochowamy go i… koniec. I nic
już nie ma.
– Okropna
perspektywa. Więc po co żyć?
Po co znosić trudy, po co zmagać
się z szarą rzeczywistością,
po co starać się być przyzwoitym
i uczciwym, po co pracować?
Przecież to wszystko bez sensu,
skoro kończy się śmiercią
i wrzuceniem ciała do grobu.
Wielu ludzi próbowało wymyślić
eliksir długowieczności. Chciało
pokonać śmierć, wciąż być
pięknym i młodym, nie chorować,
nie umierać. Wielu marzyło,
że wymyśli taki eliksir i dzięki
niemu zdobędzie fortunę
!!!!!!!!!!
Wielu oddałoby wszystko za taki
eliksir.A przecież Bóg daje nam
go za darmo. I niczego w zamian
nie chce.Ten eliksir to wiara.
„Panie, gdybyś tu był, mój brat
by nie umarł”.
Marta uwierzyła.Jej słowa uczą
nas nadziei i sprawiają,
że ufamy, że w godzinę śmierci
nie jesteśmy sami, że jest
z nami Bóg.
„Ja jestem zmartwychwstaniem
i życiem. Kto we Mnie wierzy,
choćby i umarł, żyć będzie.
Każdy, kto żyje i wierzy
we Mnie, nie umrze
na wieki”Wierzysz w to?Mam
nadzieję, że kiedyś usłyszę
słowa – Agnieszko, wyjdź
na zewnątrz.A ty?
https://filipini.eu/aktualnosci/familiaris-tractatio-verbi-divini-070.html
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Czy mam odwagę poznać prawdę o
sobie samym?
(1 Sm 16, 1b.
6-7. 10-13; Ef 5, 8-14; J 9,
1-41)
Wszystko, co
wokół nas się dzieje i całe
zamieszanie przedziwnie
nakręcane, tworzy w naszym
myśleniu ogromny chaos. Odciąga
nas to, od postawienia sobie
fundamentalnego pytania w
Wielkim Poście,
a
mianowicie: – kim ja sam, tak
naprawdę jestem?
Czas jest krótki, a my możemy
odpowiedzi na nie
nigdy nie
znaleźć, albo przez obawę
zobaczenia siebie w prawdzie,
albo przez zwyczajne zagubienie.
Mogę spoglądać na
siebie z różnych punktów
widzenia, przez oczy przyjaciół,
wrogów, konkurentów, przez
porażki, albo sukcesy.
Odpowiedzi będą szczątkowe,
mniej lub bardziej przyjemne.
Takie punkty odniesienia nie
rozwijają człowieka. Jedynie
spojrzenie oczami Jezusa,
światłem wcielonego Boga, daje
mi odpowiedź prawdziwą i
kreatywną. Wielu jej się
boi, albowiem wymaga zmiany
życia, otoczenia, podjęcia, po
ludzku
rzecz
biorąc, pewnych niekomfortowych
decyzji.
A co to
konkretnie daje?
Spotkanie z
Jezusem i otwarcie się na Niego
daje nam światło umysłu, pokój
duszy i prawdziwą wolność,
której
nawet śmierć nam nie zabierze.
Przekonali się o
tym uczniowie Jezusa, kiedy to w
dzień szabatu spotkali w
Jerozolimie niewidomego od
urodzenia. To spotkanie nie było
przypadkowe, albowiem wpisywało
się w to, co Jezus powiedział o
Sobie samym w świątyni. Nazywał
wtedy Siebie: światłością
świata. Jego wystąpienie
zostało wtedy, przez wielu,
odebrane bardzo negatywnie.
Teraz to uczniowie, wskazując
niewidomego, postawili Jezusowi
pytanie, które zapewne wielu
miało w swych głowach: Rabbi,
kto zgrzeszył, że się urodził
niewidomy – on czy jego rodzice?
Odpowiedź Jezusa była
zaskakująca. Wskazał jak zwykle
zresztą, jeszcze inne znaczenie.
Nikt nie zawinił, ten dramat
ciemności oczu tego człowieka,
został dany przez Boga po to,
aby zarówno on, jak i świat,
poznali prawdziwe światło.
Jezus wykonał
szokujący gest,
a mianowicie splunął na ziemię,
a następnie:
uczynił błoto ze
śliny i nałożył
je na oczy
niewidomego, i rzekł do niego:
„Idź, obmyj się w sadzawce
Siloam” – co się tłumaczy:
Posłany.
Po co, to błoto?
Biblijny obraz stworzenia
człowieka to ulepienie go przez
Stwórcę z gliny, z błota i danie
mu boskiego tchnienia. A do tego
obrazu wpisuje się wcielenie
Słowa Bożego w Jezusie
Chrystusie.
Tylko Bóg
może dać i
daje błotu życie, ciemności zaś
światło.
Posłuszny
niewidomy czyni to wszystko, co
Jezus powiedział. W konsekwencji
otrzymał dar wzroku, a wraz
z nim sporo
problemów, ale też łaskę, która
pozwoliła mu przekuć je na
szansę. Tak zaczęła się droga
tego niewidomego do prawdziwego
przejrzenia, do przejrzenia
umysłu i serca.
Warto wyłowić
kluczowe jej momenty, albowiem
mają one ponadczasową wartość.
Niewidomy, który przez
lata
żebrał, miał znakomite
rozeznanie ludzkiego serca. On
widział ludzkie serce. Brakiem
wzroku, w pewien sposób odcięty
od otoczenia i zdany na siebie,
miał wypracowane samodzielne
myślenie, cechujące się pewną
logiką, bez której nie mógłby
funkcjonować. Można powiedzieć
krótko,
jako żebrak –
szukał serca, jako niewidomy –
szukał światła.
Dając szczere
odpowiedzi na zadawane mu
pytania przez sąsiadów,
faryzeuszy, ludzi synagogi,
coraz bardziej rozumiał – kim
jest Ten, który mu to uczynił.
Coraz bardziej uświadamiał sobie
i innym, że Ten, który ma władzę
otworzenia oczu niewidomemu od
urodzenia, pochodzi od Boga i
nie jest grzesznikiem, łamiącym
szabat,
albowiem jest władcą szabatu.
Miał odwagę sprzeciwić się
synagodze, opinii publicznej i
całej nakręconej przeciw niemu
nagonce.
Koronnym momentem
było jego drugie spotkanie z
Jezusem: Jezus usłyszał, że
wyrzucili go precz,
i
spotkawszy go, rzekł do niego:
Czy ty wierzysz w Syna
Człowieczego? On odpowiedział: A
któż to jest,
Panie, abym w
Niego uwierzył? Rzekł do niego
Jezus: Jest nim Ten, którego
widzisz i który mówi do ciebie.
On zaś
odpowiedział: Wierzę, Panie! i
oddał Mu pokłon. Tak to
niewidomy otrzymał światło
umysłu i serca. Niestety nie
można tego było powiedzieć
zarówno o jego rodzicach,
których strach przed wyrzuceniem
z synagogi całkowicie
sparaliżował, jak i o
faryzeuszach, którym zła wola
blokowała poznanie prawdy.
I tak oni
pozostali w ciemności, którą
Jezus nazwał jasno – grzechem.
Przechodzący obok
niewidomego Jezus widział jego
duszę, widział, jak on
przepracowywał w sobie, to
wyzwanie, jakie miał od
urodzenia. Po uzdrowieniu został
wystawiony niejako na
konfrontację społeczną,
w której
znakomicie dojrzał do drugiego
spotkania z Chrystusem. I tak
poznał pełną prawdę o sobie i
otaczającym go świecie.
Jak wyglądają
moje spotkania z Chrystusem? Czy
mam odwagą samodzielnego
myślenia w niesprzyjającym
tłumie? Czy mam odwagę
wypowiedzenia swego stanowiska i
stanięcia po stronie
Chrystusa
niezależnie od ceny, jaką
przyjdzie za to zapłacić?
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Jak Jezus zachowałby się dzisiaj
w Polsce?
Aby odpowiedzieć na to pytanie,
wystarczy przypomnieć sobie
podobną sytuację w Jego
działalności.
Otóż, kiedy to Jego poprzednik,
krewny, przyjaciel, Jan
Chrzciciel, został pojmany i
uwięziony, wielu ludzi świątyni
zacierało ręce, że wreszcie te
niewygodne dla nich usta
zamilkły. Do samego pojmania
Jana doprowadzili ludzie
polityki, którzy postanowili z
nim skończyć, albowiem mieszał
się do ich życia prywatnego
i
odważał się zło nazywać po
imieniu. W tym wszystkim
kluczową rolę odgrywały kobiety,
które ponoć wtedy nie miały nic
do powiedzenia.
Jak zachował się wtedy Jezus?
Czy pisał protesty? Czy
organizował pikiety, marsze,
manifestacje? Czy wygłaszał
mowy? Czy uruchamiał znajomości,
szukał kontaktów, zbierał
pieniądze na wykup?
Nic z tych rzeczy. Zachował
spokój, albowiem znał misję Jana
i wiedział, jaką misję ma On –
Mesjasz. Zło nazywał po imieniu,
lecz złoczyńcom zostawił jeszcze
czas. Sam zaś skoncentrował się
na podjęciu misji Jana
i
poprowadzeniu jej dalej, zgonie
z wolą Ojca Niebieskiego.
Wychowywał ludzi do wiary,
kształtował ich moralność, sam
będąc idealnym przykładem.
Złoczyńcy nie odpuścili. Dopadli
również Jezusa i Go zabili.
Jednakże misja Jana i Jezusa
została wypełniona,
a Jezus na dodatek
zmartwychwstał. Ziemskie zaś
losy wielu przeciwników okazały
się tragiczne. Imion wielu
z nich nawet nie znamy.
Tymczasem Jan i Jezus działają
dalej, czy się to komuś podoba,
czy nie.
Dzisiaj Jezus mówi do nas
wszystkich Polaków i w kraju, i
za granicą, i w Kościele, i w
polityce,
i
w biznesie, po prostu, do
wszystkich – nawróćcie się,
żyjcie Ewangelią, albowiem czas
jest krótki, wieczność jest
wiecznością, a wy Polacy bogami
nie jesteście.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jak przejść z ziemi do nieba?
(Rdz 12, 1-4a; 2 Tm 1, 8b-10; Mt
17, 1-9)
Scena przemienienia Pana Jezusa
na Górze Tabor, jest jedną z
najbardziej fascynujących i
jednocześnie tajemniczych scen w
Ewangelii.
Próba opisania tego, co się
wtedy wydarzyło, napotyka
podstawowy
problem, a mianowicie, nasz
język jest zbyt ubogi, aby oddać
tę rzeczywistość.
Jezus zabiera z sobą na Górę Tabor uczniów,
którzy stanowili w gronie
dwunastu, można powiedzieć,
oddział do misji specjalnych. W
pewien sposób sami się do niego
zgłosili, albowiem chcieli
czegoś więcej i na to coś więcej
byli gotowi. Stając z Jezusem
oraz z Jego wybranymi, na górze
Tabor, która z natury rzeczy
jest pewnego rodzaju granicą
między niebem a ziemią,
dotknijmy prawdziwej granicy,
między tymi rzeczywistościami,
między tym, co ziemskie, a tym,
co Boskie. Przemieniony Jezus
ukazuje nam, że ta granica
między tym, co boskie, a tym, co
ludzkie przebiega w Nim. Jego
boska natura uzewnętrzniła się
przemianą tej ludzkiej, w
niczym jej nie naruszając.
Człowiek stworzony na wzór i
podobieństwo Boga, jak żadne
inne stworzenie może Nim
promieniować. Objawienie boskiej
natury Chrystusa zostało
podkreślone pojawieniem
się przy Nim Mojżesza i Eliasza. Bóg przez
tych obydwu mężów dokonywał
nadprzyrodzonych znaków,
natomiast wyjątkowe spotkania
Mojżesza z Bogiem kończyły się
przemianą jego twarzy, która tak
mocno promieniowała boskim
blaskiem, że w spotkaniu z
innymi ludźmi, musiał ją
zakrywać. Można więc powiedzieć,
że Bóg zamanifestowanie swej
boskości dokonał, nie tylko
przez przemianę człowieczeństwa
Jezusa, ale może uczynić to
przez każdego człowieka, który
wejdzie z Nim we właściwą
relację.
Przemienienie Jezusa ma swój
wyjątkowy charakter. Jest
doświadczeniem dwóch
rzeczywistości, boskiej
i ludzkiej i ich
wzajemnej relacji, a
jednocześnie ukazuje granicę
między nimi, między niebem i
ziemią. Jest jeszcze trzeci
wymiar tego wydarzenia, dla nas
ludzi szczególnie ważny, a
mianowicie zaproszenie nas do
przekroczenia tej granicy, do
przejścia z tego, co ludzkie,
przemijające, do tego, co boskie
i wieczne. Ta droga
i ta brama jest
właśnie w Chrystusie, z
Chrystusem i przez Chrystusa.
Innej drogi i bramy nie ma i nie
będzie. Znamienne jest
objawienie się Trójcy
Przenajświętszej, tak jak to
było przy chrzcie Jezusa. Ducha
Świętego
na Górze Tabor,
symbolizuje obłok świetlany,
który osłonił wszystkich – a
z obłoku odezwał się głos:
To jest
mój Syn umiłowany, w którym mam
upodobanie, Jego słuchajcie!
Głos Ojca jest skierowany do uczniów, jest
skierowany do nas – Jego
słuchajcie! Pojawienie się
Mojżesza prawodawcy i Eliasza
proroka rozmawiających z Jezusem
nie jest tu przypadkowe. Wolą
Ojca Niebieskiego
jest to, aby prawo było interpretowane
przez Ewangelię – słowo
oczekiwanego Mesjasza.
Kiedy już schodzili z góry, Jezus do
całkowicie zszokowanych uczniów
wypowiada znamienne słowa:
Nie opowiadajcie nikomu o tym
widzeniu, aż Syn Człowieczy
zmartwychwstanie. Ten obraz
przemienienia dopełni się Jego
ludzkim przemienieniem na Górze
Oliwnej, Jego męką i Jego
zmartwychwstaniem. Wtedy dopiero
Jezus jako brama będzie otwarty, a Jego nauka
kompletna.
Jesteśmy w wyjątkowo dobrej
sytuacji. Mogę przyjąć Jezusa w Jego
bóstwie i Jego człowieczeństwie,
pod postacią chleba i wina w
Eucharystii. Mogę przejść z Nim
przez bramę, którą On sam jest,
idąc Jego drogę.
Po przeistoczeniu, a przed
Komunią św. wypowiadamy słowa
doksologii, które tę prawdę
znakomicie oddają: Przez
Chrystusa, z Chrystusem i w
Chrystusie, Tobie Boże, Ojcze
wszechmogący, w Jedności Ducha
Świętego wszelka cześć i chwała,
przez wszystkie wieki wieków.
Przyzwyczailiśmy się do tych słów i często
ich nie słyszymy,
przyzwyczailiśmy się do Komunii
św. i często
umyka nam świadomość, że brama do nieba jest
w nas, a jest nią Chrystus. I
tak się z Nim rozmijamy, a
wchodzimy w atrakcyjnie
wyglądające atrapy bram
budowane przez szatana. Skutek
tego jest taki, jak
to ktoś życiowo doświadczony powiedział:
zachwycony pięknymi widokami,
wyskoczyłem bez spadochronu.
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Zrób coś dla siebie!
(Rdz 2,7-9;3,1-7; Rz 5,12-19; Mt
4,1-11)
Wykorzystaj swoją wolność i weź
sprawy w swoje ręce. Wydaje się, że
taka jest istota szatańskiej
pokusy.
Może ona
przybierać różne formy, ale
wszystkie mają ten sam
mianownik. Szatan w ogrodzie
Eden, kusząc niewiastę, na
wstępie zapewnia, że nie będzie
kary za przestąpienie tego, co
Bóg powiedział. Następnie
ukazuje konkretny zysk takiego
postępowania:
Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie
owoc z tego drzewa, otworzą się
wam oczy i tak jak Bóg będziecie
znali dobro i zło. Wydaje się tu
kluczowym hebrajskie słowo
„jada”, które zostało w Biblii
przetłumaczone jako „poznanie”.
Zważywszy na szersze znaczenie
tego czasownika: „poznać coś”,
„zapanować nad czymś”, „opanować
coś”, możemy wejść głębiej w
istotę grzechu, a więc
człowiek został przekonany przez
szatana, że sam może
decydować, tak jak Bóg o tym, co
jest dobre, a co złe. Za
poprawnością takiej właśnie
interpretacji przemawia prosta
obserwacja ludzkich postaw,
wypowiadanych tez i
podejmowanych decyzji. My, byty
krótkoterminowe, obdarzeni przez
Stwórcę rozumem i wolną wolą,
zachowujemy się tak, że zamiast
poznawać Jego zamysł, sami
próbujemy, wbrew Niemu,
decydować o tym,
co jest dobre, a
co złe. Skutki takiej postawy są
zawsze dramatyczne, co nie
zmienia faktu, że ta głupota
nieustannie się rozszerza.
Dzisiaj Chrystus zaprasza nas na pustynię,
gdzie był kuszony przez diabła.
Ponieważ nie było tam świadków,
to co wiemy o tym wydarzeniu, wiemy od samego
Jezusa, który uznał je za ważne
dla każdego, kto chce być Jego
uczniem.
Szatan uzbroił się w trzy pokusy,
przygotowane po mistrzowsku i
uderzył nimi w Tego, którego
najbardziej się obawiał, Syna
Bożego. Owe trzy pokusy, a
mianowicie pokusa przemiany
kamieni w chleb, zyskania sławy
i osiągnięcia bogactwa, miały wspólny
mianownik – Jezu, zrób
coś dla siebie. Jeśli jesteś
Synem Bożym,
a jesteś głodnym, to zrób coś dla siebie i
wykorzystaj swoją władzę i
kamienie przemień w chleb; jeśli
jesteś Synem Bożym, to zrób coś
dla siebie i wypróbuj
skuteczność Bożych obietnic,
skocz z miejsca straceń, z
narożnika świątyni; jeśli jesteś
Synem Bożym, to zrób coś dla
siebie, masz przecież prawo do
wszystkich bogactw tego świata,
są do Twojej dyspozycji.
Diabeł nie wiedział, w jaki sposób Jezus
wypełni swoją misję. Myślał po
swojemu, chleb, sława i
pieniądze. Myślał może, że to na
te narzędzia budowania królestw
Jezus da się złapać, bo na to
łapią się ludzie, którzy
od Adama i Ewy począwszy, przede wszystkim
chcą coś dla siebie. Wtedy to
on, szatan ma nad nimi władzę,
albowiem wcześniej czy później
przed nim upadną.
Szatan z Jezusem przegrał. Chcę,
aby przegrał również ze mną.
Tak więc nic nie chcę dla
siebie. Wiem,
że kiedy wszystko dam
Bogu, wraz z Nim wszystko
otrzymam!
Jezus pragnie zjednoczyć się ze mną w
modlitwie, abym temu pragnieniu
sprostał. Wyraził to znakomicie
św. Jan Chryzostom: Jeżeli Pan udzieli
komuś daru takiej modlitwy, ten
posiada nieprzebrane bogactwo
i pokarm niebieski nasycający duszę.
Kto skosztuje tego pokarmu, ten
zapłonie wiecznym pragnieniem
Boga jak najgorętszym ogniem,
który będzie trawił jego ducha
(Homilia 6, O
modlitwie).
Pomoże mi w tym post oraz znajomość słowa
Bożego, oraz zdecydowane pójście
za Chrystusem. Pomoże mi
w tym życie Jego logiką i ten radykalizm,
jaki On mi pokazał. I co
najważniejsze, On jest gotów
towarzyszyć
mi zawsze, a przede wszystkim wtedy, gdy zły
mnie kusi – I nie wódź nas
na pokuszenie, ale nas zbaw
ode złego. Amen
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Czy naprawdę jestem chrześcijaninem?
(Kpł 19, 1-2. 17-18; 1 Kor 3, 16-23;
Mt 5, 38-48)
Postawiono mi kiedyś, i to nie tak
dawno, zarzut, że nie umiem
przebaczać.
Można sobie wyobrazić wzburzenie
serca i umysłu, jakie te słowa
wywołały w pierwszym momencie. W
drugim zaś przerodziły się w głębszą
refleksję, przyznanie racji i
kolejny raz uświadomienie sobie, że
nad umiejętnością przebaczenia,
trzeba nam pracować całe życie, aby
nie tylko zwyczajnie darować, ale
nawet pokochać swojego
nieprzyjaciela.
W modlitwie, której nauczył nas Jezus,
Ojcze Nasz, wraz z Nim
zwracamy się do Ojca
Niebieskiego: Odpuść nam
nasze winy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom.
Ten, który odpuścił swoim
winowajcom, będąc Bogiem, uniżył
samego siebie i przyjął postać
człowieka, a będąc prawdziwym
człowiekiem, oddał swoje życie
za nas grzeszników, ma prawo i od nas wymagać
odpuszczenia naszym winowajcom.
To tylko z Nim możemy okazać
bezgraniczne miłosierdzie dla
człowieka, posunięte aż do
gotowości oddania za niego swego
życia, a jednocześnie zachować
„0” tolerancji dla czynionego
zła. Uzyskanie takiej
postawy i nieustanne pogłębianie
jej, domaga się od nas
codziennej czujności, jako że
moce ciemności, wykorzystają
każdą sposobną okazję,
aby nas w tym punkcie pokonać.
Warto tu zaznaczyć, że nie idzie tu o
zwyczajne przebaczenie, jakiego
uczy się w biznesie, mającym na
celu zachowanie potencjalnych
klientów. Tu idzie o prawdziwą
miłość nieprzyjaciół,
która jest ponad ludzkimi
emocjami, doczesnym zyskiem, a
ma na uwadze przede wszystkim,
zjednoczenie drugiego człowieka
z Bogiem.
Nasz Mistrz, Jezus Chrystus,
daje nam dzisiaj bardzo
konkretne wskazówki
na tej niewątpliwie
najtrudniejszej życiowej
ścieżce, weryfikującej całość
naszego wyznania wiary. I co
najważniejsze, na tej
prawdziwie ekstremalnej drodze
nie jest obok nas – JEST Z
NAMI!
Po pierwsze, trzeba nam wyjść
ponad zwyczajną sprawiedliwość,
polegającą na zbilansowaniu winy
i kary: Oko za oko i ząb za
ząb, zasady Kodeksu
Hammurabiego, mającej swoje
odbicie w Starym Testamencie
(por. Wj 21,24; Kpł 24,20; Pwt
19,21).
Po drugie, trzeba pokonać w
sobie własny honor: lecz
jeśli cię ktoś uderzy w prawy
policzek, nadstaw mu i drugi.
Uderzenie w prawy policzek przez
kogoś praworęcznego sugeruje
uderzenie zewnętrzną stroną
dłoni
i było
uważane jako szczególna
zniewaga.
Po trzecie, działać ponad
obowiązującym prawem:
Temu, kto chce prawować się z
tobą i wziąć twoją szatę, odstąp
i płaszcz. Komentatorzy tego
fragmentu zwracają uwagę, że
można było trafić do sądu za
kradzież tuniki, czyli spodniej
części garderoby ówczesnego
Żyda, ale nie za płaszcz, który
dawał ciepło.
Po czwarte ta hojność ma być
czymś naturalnym, stać się
nawykiem.
Jezus ujął to znakomicie
prostymi słowami: Zmusza cię
ktoś, żeby iść z nim tysiąc
kroków, idź dwa tysiące. Daj
temu, kto cię prosi, i nie
odwracaj się od tego, kto chce
pożyczyć od ciebie.
Znakomitym ewangelicznym przykładem takiej
miłości, która nie narusza
sprawiedliwości, może być
przypowieść o Miłosiernym
Ojcu. On to przygarnął
nawróconego syna, mimo że ten
utracił majątek, a do drugiego,
oburzonego takim obrotem spraw,
wychodzi, aby mu wszystko
wytłumaczyć i zachęcić do
udziału
w uczcie. Ojciec jednak nie ulega
zagniewanemu synowi i nie
zmienia swoich słusznych decyzji
(Łk 15, 11-32).
Taka miłość jest również w miłosiernym
Samarytaninie i w wielu tych,
którzy szczerze poszli za
Chrystusem.
W tekście Didache (I/II w.) czytamy:
„Błogosławcie tych, którzy
was przeklinają, módlcie się za
nieprzyjaciół, a nawet pośćcie
za prześladowców waszych. Jakaż
to bowiem zasługa, jeśli
miłujecie tych, którzy was
miłują? Czyż i poganie tego nie
czynią?”
Może warto u progu Wielkiego Postu
głębiej się nad tym zastanowić.
Ks. Lucjan Bielas
-
„Ani jedna jota…”
(Syr 15, 15-20; 1 Kor 2, 6-10; Mt 5,
17-37)
Już
w raju, szatan pod postacią węża,
stworzenia o oczach pozbawionych
powiek, jednocześnie wzbudzających
respekt dla jego inteligencji i lęk
przed śmiertelnym zagrożeniem,
zaoferował człowiekowi moralną
autonomię,
aby nie odczytywał prawa bożego,
lecz sam decydował o tym, co jest
dobre, a co jest złe (por Rdz 3,5).
Wysiłki szatana,
zmierzające do wplątania
człowieka do zmiany bożych
przykazań, trwają nieustannie i
tak będzie, aż do końca świata,
aż do ostatecznego pokonania go
przez Chrystusa. Jesteśmy w
tym szczęśliwym położeniu, że
jest z nami Chrystus, który
daje nam
gwarancję prawidłowego
odczytanie prawa bożego, a
jednocześnie darzy nas siłą,
abyśmy mogli zgodnie z Jego
wolą podejmować nasze życiowe
decyzje. Będąc prawdziwym
Bogiem, Jezus potwierdza prawo,
które sam ustanowił, natomiast
jako prawdziwy człowiek,
wyjaśnia je nam i sam daje
przykład jego realizacji. Jak
sam zaznaczył:
Nie sądźcie, że
przyszedłem znieść Prawo albo
Proroków. Nie przyszedłem
znieść, ale wypełnić.
To, co
charakteryzuje Chrystusa w jego
nauce o przykazaniach, to
jedność motywacji, myśli i
działania. Ta jedność była
obca zarówno ówczesnym uczonym w
Piśmie, jak i wielu współczesnym
interpretatorom. Bałagan w
działaniu ma swój początek w
głowie i sercu człowieka.
Zabójstwo ma swój początek w
gniewie, w nieprawomocnym
osądzaniu człowieka, w nazwaniu
go idiotą (raka), czy
bezbożnikiem. To przecież tylko
Bóg, mając pełną bazę danych o
nas, może wydawać sądy.
Cudzołóstwo zaczyna się od
bałaganu w głowie polegającym na
tym, że pożądanie jest
dopuszczone do dominacji nad
pięknem. Bałagan ten znajduje
swój
wyraz w
spojrzeniu, a później to
wszystko biegnie już szybko.
Wyłupane oko, odcięta ręka, to
znaki radykalnej postawy wobec
pokus w tej
przestrzeni naszego życia. Wymóg
jest duży, ale przecież to On
jest z nami i to nie w roli
obserwatora i sędziego jak na
meczu piłki nożnej. Ta Jego
obecność i dar Ducha Świętego,
pozwala Mu na przywrócenie
pierwotnego rozumienia
nierozerwalności małżeństwa
poprawnie, a nie jako cudzołożne
zawartego (konkubinat). To z
kolei wiąże się ściśle z
odpowiedzialnością za słowo, co
właśnie w małżeństwie jest
absolutnie kluczowe.
Tymczasem diabeł
działa. Jest przebiegły,
inteligentny i śmiertelnie
niebezpieczny.
Potrafi wejść na drogę
synodalną, przywdziać sutannę i
posługiwać się odpowiednio
przykrojonymi tekstami Pisma
Świętego. Nie raz staje się
obrońcą praw człowieka, działa
w polityce na
wszystkich możliwych szczeblach.
Prowadzi większe i mniejsze
biznesy, działa na uczelniach i
w mediach. Występuje podczas
rozpraw sądowych, uwielbia te
rozwodowe, ubiera się togę, może
posłużyć się pieczątką eksperta
lub biegłego. Uwielbia być w
opinii publicznej podbudowywanej
ekspertyzami współczesnych
naukowców, propagowanych przez
dobrych dziennikarzy. Jego
ulubione słowa to: „dziś” i
„wszyscy”. Posługuje się nimi
po mistrzowsku, we wszystkich
możliwych wariantach, czyniąc w
umysłach bezkrytycznych nie
lada spustoszenie. Diabeł
jest wszędzie, jest również i
przy mnie nawet wtedy, gdy
jestem sam i biję
się z
własnymi myślami i szepce mi do
ucha: „zrób to po swojemu, tak
jak tobie będzie wygodniej i nie
przejmuj się Panem Bogiem, On ma
inne rzeczy na głowie, a poza
tym przecież mówi ci, że jest
Miłosierny”.
Wiedząc o tym,
tym bardziej proszę Jezusa o
Jego obecność, o światło Jego
Ducha w moim umyśle i w moim
sercu, aby ani jedna jota, ani
jedna kreska jego przykazań nie
była przez mnie zmieniona.
Ks. Lucjan Bielas
-
Jak wpływać na
Pana Boga?
(Iż 58, 7-10;
1 Kor 2, 1-5; Mt 5, 13-16)
Wydaje
się, że to pytanie jest
nielogiczne, że jest sprzeczne z
istotą Boga.
Czy jednak na pewno?
Wielu spośród
nas ma pretensje do Najwyższego,
że ich nie wysłuchał, że
zostawił ich samych, wtedy kiedy
Go bardzo
potrzebowali, że nie
widział, że nie słyszał, że był
złośliwy, albowiem dopuścił
dokładnie coś przeciwnego do
tego,
o co był proszony.
Tymczasem
dzisiaj sam Pan Bóg przez
proroka Izajasza mówi o
skutecznym sposobie wpływania na
Jego wolę: - Wtedy
zawołasz,
a Pan odpowie, wezwiesz pomocy,
a On rzeknie: „Oto jestem!”
Jaki więc jest warunek
skuteczności naszych próśb?
Izajasz daje
prostą odpowiedź:
Sprawiedliwość twoja poprzedzać
cię będzie, chwała Pańska iść
będzie za tobą.
Prorok
wyjaśnia ową sprawiedliwość:
Dziel swój chleb z głodnym, do
domu wprowadź biednych tułaczy,
nagiego, którego
ujrzysz,
przyodziej i nie odwracaj się od
współziomków.
Prośby sprawiedliwych, którzy
nie tylko o sprawiedliwości
mówią,
lecz nią żyją, będą
wysłuchane. Prawdziwie
sprawiedliwy, nawet jeśli by mu
się wydawało, że Bóg zarządził
inaczej, rozezna
zamiar Stwórcy,
albowiem już swoim
postępowaniem, różniącym się od
logiki tego świata, wszedł w
głębokie z Nim
porozumienie.
Jest to postawa samego Chrystusa
zjednoczonego z wolą Ojca i
widzącego prawdziwy cel i zamysł
Bożej miłości.
Tak żyjący
człowiek nie przypisuje sobie
zasług, lecz zajaśnieje chwałą
Boga.
Poza tym wszechmogący i
wszechwiedzący Bóg, odwiecznie
zna i odwiecznie uwzględnia,
nasze postawy i nasze prośby.
Nasz, nazwijmy
to – wpływ na Jego wolę, nic z
Jego boskości ująć nie może.
Jezus Chrystus działa dokładnie
w tej logice,
a ponieważ jest wcielonym Synem
Najwyższego, który zamieszkał
pośród nas,
i daje nam nie tylko
przykład, daje naszym prośbom i
działaniom jeszcze większą
skuteczność, ale też i większą
odpowiedzialność. Tak więc zaraz
po kazaniu na Górze
Błogosławieństw, w którym
zachęcił uczniów do gruntownej
przemiany życiowej postawy
i
płynącej z niej skuteczności w
relacji z Bogiem, Jezus mówi o
odpowiedzialności uczniów.
Wy jesteście solą ziemi.
Wy jesteście światłem świata.
Miasto położone na górze.
Lampą
na
świeczniku, aby świeciła
wszystkim, którzy są w domu.
Soli, dodaje się
niewiele, światło świata, to nie
jego pożar, miasto na górze jest
widoczne, ale nie jest to
metropolia, światło
na
świeczniku to nie ognisko.
Chrystus wie, że Jego drogą
pójdzie niewielu, dla wielu.
Sprawiedliwość i przejrzystość
ich życia będzie wypraszała
nadprzyrodzone łaski, ale nie
dla ich chwały, lecz dla chwały
Ojca Niebieskiego.
Nie można być
zachwyconym powołaniem do tej
elity, zapominając o
przestrodze Pana: Lecz
jeśli sól utraci swój smak,
czymże
ją posolić? Na nic się
już nie przyda, chyba na
wyrzucenie i podeptanie przez
ludzi.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Cel i koniec
(So 2, 3; 3, 12-13; 1 Kor 1,
26-31; Mt 5, 1-12a)
Quidquid agis, prudenter agas et
respice finem, to znany cytat
nieznanego autora zapisany w
Gesta Romanorum
(Czyny Rzymian), a znaczy
dosłownie, cokolwiek czynisz,
czyń roztropnie i przewiduj
koniec. Ten cytat z terminem
koniec rozumianym jako
śmierć,
a więc
pamiętaj o śmierci, dobrze
wpisywał się w średniowieczną
teorię i praktykę refleksji nad
śmiertelnością i marnością
ziemskiego życia. Czasy pełne
wojen i zaraz, wybitnie takiej
właśnie interpretacji sprzyjały
– cokolwiek robisz, rób to z
rozsądkiem
i pamiętaj,
że umrzesz.
Wiktor Frankl, twórca logo terapii, zwrócił
uwagę, że wymowa tego zdania
jest o wiele głębsza, niż by się
na pierwszy rzut oka wydawało, a
mianowicie, łaciński termin „finis”
ma podwójne znaczenie – „koniec”
i „cel”. Dopiero świadomość
końca i celu nadaje naszemu
działaniu właściwy sens. Tak
więc nie tylko mamy być świadomi
końca, śmierci, ale również, a
może przede wszystkim, celu. Ta
właśnie świadomość, znacznie
ułatwia nam zachowanie
roztropności w działaniu.
Dlatego też Jezus Chrystus już na początku
swojej publicznej działalność,
dał uczniom, jasną wykładnię
celu oraz wynikających
z dążenia do niego działań, wykładnię zwaną
Osiem Błogosławieństw.
Różnią się one od wszystkich
innych mądrych życiowych porad
krążących w rezerwuarze ludzkiej
wiedzy, przede wszystkim tym, że
nie są to rady jakiegoś mędrca,
wygłoszone w nauczycielskim
uniesieniu, lecz są to rady
Jezusa Chrystusa, wcielonego
Boga, który nie tylko je
daje, ale jest proaktywnym
towarzyszem ich wdrażania.
Dzisiaj, po tylu wiekach możemy
tę ich inność wynikającą z Jego
obecności z pokorą potwierdzić.
Wszystkie te rady zaczynają się od słowa
błogosławieni –
czyli szczęśliwi,
umiłowani przez Boga miłością,
która nie ma granic
i końca.
Jezus deklaruje, że jest ze mną, kiedy w tym,
co doczesne, nie pokładam
nadziei.
Jest ze mną, kiedy w problemie widzę
szansę.
Jest ze mną, kiedy chcę słuchać.
Jest ze mną, kiedy zachowuję sprawiedliwość,
tam, gdzie jej nie ma.
Jest ze mną, kiedy widzę ludzką biedę i
próbuję jej zaradzić.
Jest ze mną, kiedy moje zamiary są czyste.
Jest ze mną, kiedy staram się innych rozumieć
i dążę do porozumienia z nimi.
Jest ze mną, kiedy świat mnie odrzuca ze
względu na to, że właśnie On –
Jezus, jest ze mną.
Tylko działanie zgodne z logiką Jezusa i wraz
z Jezusem, nadaje mojemu życiu
sens i prowadzi do celu: Cieszcie
się i radujcie, albowiem wielka
jest wasza nagroda w niebie.
Postawiłem sobie pytanie: czy jest w
Piśmie Świętym jakiś tekst,
który ilustrowałby skutek
takiego życia człowieka w
zjednoczeniu
z Chrystusem? Nasuwa mi się
tekst św. Pawła z Listu do
Koryntian:
Gdybym mówił językami ludzi i
aniołów, a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar
prorokowania i znał wszystkie
tajemnice, i posiadał wszelką
wiedzę, i wszelką [możliwą]
wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał, byłbym
niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę
całą majętność moją, a ciało
wystawił na spalenie, lecz
miłości bym nie miał, nic bym
nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa
jest. Miłość nie zazdrości, nie
szuka poklasku, nie unosi się
pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego, nie unosi się
gniewem, nie pamięta złego;
nie cieszy się z
niesprawiedliwości, lecz
współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi, wszystkiemu
wierzy, we wszystkim pokłada
nadzieję, wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje
(1Kor 13, 1-8).
Świadomi tego wszystkiego, jeszcze bardziej
otwieramy się dzisiaj na słowa
Chrystusa: Błogosławieni
jesteście, gdy wam urągają
i prześladują was i gdy z mego powodu
mówią kłamliwie wszystko złe o
was. Cieszcie się i radujcie,
albowiem wielka jest wasza
nagroda w niebie.Chrystus
= Miłość
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Natychmiast
(Iz 8, 23b – 9, 3; 1 Kor 1, 10-13. 17; Mt 4,
12-23)
Kontynuując dzieło uwięzionego
Jana, Jezus zmienił sposób
działania.
Jan był zawiązany z wodami
Jordanu, gdzie nauczał lud,
a
nawracającym się udzielał
chrztu. Zapowiadany przez niego
Jezus, który miał chrzcić Duchem
Świętym, zgodnie z mesjańską
zapowiedzią proroka Izajasza,
ruszył w drogę, aby dotrzeć do
żyjących w ciemności ze światłem
nowej nauki radykalnie
przemieniającej życie
współczesnych i przyszły świat.
Swą naukę Jezus nazwał „dobrą nowiną”.
Termin ten, w języku łacińskim –
„evangelia”, był w
czasach Jezusa Chrystusa używany
przez cesarzy rzymskich w ich
obwieszczeniach, niezależnie od
ogłaszanej treści. W świecie
Imperium Rzymskiego, w którym
władza cesarska, po reformach
Oktawiana Augusta, została
znacznie wzmocniona, a kult
ducha opiekuńczego władcy, zwany
geniuszem, nadał jej boski rys,
Jezus Chrystus, cieśla z
Nazaretu wyrusza w drogę ze
swoją Ewangelią. Po ludzku, bez
szans, ale z perspektywy jego –
Syna Bożego, sprawa wygląda
zupełnie inaczej. To On jest
prawdziwym królem i władcą,
dysponującym boską mocą, a nie
tylko zastępami legionów i
sprawną administracją. To On
jest wszechmogącym,
nieśmiertelnym Bogiem, który na
ziemi buduje królestwo prawdy
mające swój wymiar wieczny. Tego
senat rzymski swoim władcom,
mimo szczerych chęci i dzielnych
wysiłków, zaoferować nie mógł.
To tylko Jezus Chrystus ma prawo
powiedzieć światu, że przyniósł
dla niego DOBRĄ NOWINĘ, która jest deklaracją prawdziwej miłości
Boga do człowieka, a nie
polityczną retoryką doczesnego
władcy. Gdziekolwiek Jezus
Chrystus się pojawia, Jego boska
wszechmoc i nieskończona miłość
wychodzi naprzeciw wszelkiej
ludzkiej biedzie i tej duchowej
i cielesnej. Jest to prawdziwe
całościowe uzdrowienie
człowieka, który jest gotowy na
spotkanie z Bogiem. Te spotkania
z Jezusem i te cudowne przemiany
nie mają tylko i wyłącznie
doczesnego charakteru, lecz
otwierają człowieka na
wieczność, którą tylko Bóg może
zagwarantować.
Jest to fantastyczne, że budowa
najwspanialszego i siłą faktu
nieprzemijającego królestwa,
dokonuje się na ludzkich
drogach. To właśnie na nich,
człowiek spotyka nieustannie
wędrującego Jezusa Chrystusa,
który nie tylko ciągle po nich
chodzi, ale również naucza i
uzdrawia i tak krok po kroku
zdobywa świat.
Jak więc zachować się w
spotkaniu z Chrystusem, aby się
z Nim nie rozminąć? Jak zachować
się, aby będąc człowiekiem, nie
rozminąć się z Bogiem; będąc
śmiertelnym, nie wzgardzić
Wiecznym; będąc słabym nie
przejść obojętnie wobec
Wszechmocnego; będąc spragnionym
miłości nie zauważyć jej Źródła?
Dzisiejsza ewangeliczna opowieść o powołaniu
Szymona i jego towarzyszy
rybaków na uczniów zawiera
właściwą odpowiedź. Otóż ci
dawni uczniowie Jana, na
zaproszenie Jezusa, wiedząc, kim
jest, natychmiast zostawili
wszystko i poszli za Nim. Nie w
tym, co robili do tej pory, ale
w Nim położyli całą swoją
nadzieję. Kluczowe jest słowo
NATYCHMIAST. Trzeba
wiedzieć, co natychmiast muszę
zostawić i co natychmiast muszę
wybrać. Tam, gdzie jest
spotkanie z Jezusem, ociąganie
się jest dużą nieroztropnością.
Co zyskujemy?
Ostatnio świat obiegło jedno zdanie
wypowiedziane jako ostatnie,
przez umierającego Benedykta
XVI: Panie ja Ciebie
kocham. Jasne połączenie
się umierającego Papieża z
Szymonem Piotrem, który
odpowiada Jezusowi na pytanie: -
czy kochasz Mnie?
(J
21,17) Oni dawali Jezusowi tę
odpowiedź przez całe swoje
życie.
To tak właśnie działa królestwo Boże,
królestwo serc, umysłów
doświadczających miłości Boga i
dających jasną odpowiedź,
życiem, śmiercią i uwielbieniem
w wieczności. W tę odpowiedź
jest przedziwnie wpisane –
NATYCHMIAST!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Chrzest – obrzęd,
czy misterium?
(Iz 49, 3. 5-6; 1 Kor 1, 1-3; J 1, 29-34)
Dzisiaj św. Jan Chrzciciel wyjawia
nam swoją najgłębszą tajemnicę
dotyczącą jego wyjątkowej relacji z
Bogiem. Właśnie ta relacja nadała misji
jego życia wyjątkowe i ponadczasowe
znaczenie. Warto więc przytoczyć
jego słowa: Ten, który mnie
posłał, abym chrzcił wodą,
powiedział do mnie: „Ten, nad którym
ujrzysz Ducha zstępującego i
spoczywającego na Nim, jest Tym,
który chrzci Duchem Świętym”. Ja to
ujrzałem i daję świadectwo, że On
jest Synem Bożym". Tak więc Jan
w swym osobistym doświadczeniu Boga
poznał Go jako Trójjedynego.
Wykonując polecenie Ojca i wskazując
Syna, nad którym spoczął Duch
Święty, ukazuje również i nam tę
najważniejszą tajemnicę, w którą
wprowadzi nas Chrystus przez swój
chrzest w Imię Ojca i Syna i Ducha
Świętego. Uczestniczenie
przez wiarę
w życiu samego Boga, w ten
niepojęty rozumem ludzkim „wir”
miłości między Ojcem, Synem i Duchem
Świętym, jest
dla nas nową formą
życia na ziemi, życia, które nie
kończy się śmiercią. Przekaz tej
wiary i chrzest Chrystusowy, to jest
klucz do prawdziwego szczęścia
człowieka, które nie tylko jest
wieczne, ale i ludzkiej doczesności
nadaje właściwy sens. W takim
znaczeniu możemy mówić o nowym
narodzeniu człowieka, o jego nowym
życiu w rodzinie Boga. Jest to
sformułowanie dalekie od frazesu.
Funkcjonująca od starożytności
chrześcijańskiej praktyka chrztu
dzieci mających wierzących
rodziców jest wyrazem głębokiej
odpowiedzialności za życie
człowieka w całym tego słowa
znaczeniu. Z jak wielkim
szacunkiem myślimy, patrząc na
swoje życie o tych, którzy nie
tylko przedstawili nas do
chrztu, ale zadbali o to, aby to
nowe życie w nas wzrastało. Ta
postawa rodziców pomogła nam z
całą świadomością i wolnością
wziąć odpowiedzialność za to
nasze nowe życie, a także i za
tych których nam Bóg postawił na
drodze.
Wyzwania dzisiaj są duże. Już kilkadziesiąt
lat temu Sługa Boży bp Jan
Pietraszko stwierdził, że
zasadniczy problem tkwi tym, że:
chrześcijańscy rodzice
patrzą na chrzest jak na obrzęd,
który trzeba możliwie
przyzwoicie i wystawnie
urządzić, a tymczasem we chrzcie
rodzi się nowe życie, którego
oni nie dostrzegają, nie
respektują, nie wyciągają z tego
zdarzenia żadnych konsekwencji.
Dalej Sługa Boży zauważa, że w bardzo wielu
wypadkach tego narodzenia się
przez chrzest nowego człowieka
dla Boga: krąg
otaczających go wierzących ludzi
nie zauważa /…/jakby wyrzucając
je z całym spokojem i
obojętnością poza próg własnej
troski
i opieki, nie dając mu
możliwości rozwoju do
dojrzałości wyznaczonej przez
Boga.
Zdaniem Biskupa ścierają się dwie wizje
chrztu, - chrzest potraktowany
jako obrzęd, który się
organizuje i odhacza i chrzest
przeżyty jako misterium, w
którym ktoś w imieniu Boga mówi
do dziecka: ty jesteś mój
i będziesz żył. Tylko
takie podejście do chrztu – jako
misterium jest wypełnieniem
woli Boga i ma sens.
Sługa Boży kończąc swoje wystąpienie, wzywał
szeroko rozumiany Kościół do
refleksji i rachunku sumienia.
Od tamtego kazania, od tamtej analizy i
zachęt, minęło ponad 40 lat.
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Klucz, którego
wielu nie rozumie, albo wręcz go
nie chce
(Iz 42, 1-4. 6-7; Dz 10, 34-38; Mt 3, 13-17)
Opisane w dzisiejszej Ewangelii
wydarzenie nad Jordanem, to
jeden z zasadniczych momentów
misji Jezusa Chrystusa. Jezus wie, kim
jest – wie, że jest prawdziwym
Bogiem, który z miłości do
człowieka stał się prawdziwym
człowiekiem, który od swego
poczęcia w łonie Maryi, wzrastał
i wrastał w ludzką społeczność.
Sam wolny od grzechu żył pośród
grzechem zniewolonych, aby nie
tylko przywrócić im wolność, ale
też, bycia wolnym ich nauczyć.
To właśnie jest ten moment,
kiedy następuje otwarcie nowego
etapu Jezusowej misji jako
Mesjasza.
On to wchodząc w wody Jordanu,
prosi swojego krewnego,
przyjaciela i największego z
proroków, Jana Chrzciciela o
chrzest. Jest jednocześnie
otoczony grzesznikami, którzy
różnili się od pozostałych
uwikłanych w zło tym, że
widzieli swój grzech i chcieli
wykorzystać daną im przez Boga
szansę, aby z nim zerwać. Jezus
jednoczy się z grzesznikami
przez wodę, która symbolizuje
obmycie z grzechu. Woda, bez
obecności Jezusa i Jego
odkupieńczej Krwi, byłaby
jedynie pustym znakiem i
zewnętrznym wyrazem pobożnego
życzenia. Dzięki Niemu woda
chrztu nabrała wartości nie
tylko wtedy w Jordanie, ale po
wsze czasy, aż do skończenia
świata.
Wtedy jedynie dwóch ludzi było
tego świadomych – Jezus i Jan.
Nad Jezusem otwarły się
niebiosa i doświadczył w swej
ludzkiej postaci zjednoczenia z
pozostałymi Osobami Trójcy
Przenajświętszej. Doświadcza
zjednoczenia z Duchem Świętym,
którego rzeczywistości ludzki
język nie jest w stanie opisać.
Dlatego Ewangelista, mówiąc o
Jego zstąpieniu, używa jedynie
porównania
jak gołębica. Natomiast
Ojciec Niebieski przemówił
nie tylko do Syna, ale przede
wszystkim przemawia do nas:
Ten jest mój Syn umiłowany, w
którym mam upodobanie.
To doświadczenie Nieba nad
wodami Jordanu było niewątpliwie
dla Jezusa bardzo ważne i można
powiedzieć, stanowiło
cudowne
przygotowanie do zwycięskiego
zderzenia na pustyni z tym,
który jest władcą ciemności.
Podobnego wsparcia dozna
Jezus na
Górze Przemieniania, przed
modlitwą w Ogrodzie Oliwnym
rozpoczynającą Jego mękę. Warto
pamiętać o tym,
że
wsparcia z
nieba są
dawane każdemu na miarę
napotykanych wyzwań i otwartości
jego serca.
To doświadczenie nad wodami
Jordanu było bardzo ważne dla
Jana.
Było potwierdzeniem Jego misji i
jego relacji do Jezusa
i do Jego dzieła. Jan wie, że to
Jezus chrzcić będzie Duchem
Świętym, i to ten właśnie Jego
chrzest będzie dla grzeszników
kluczem do nieba.
To doświadczenie nad wodami
Jordanu wtedy jest ważne dla
mnie dzisiaj. Stawiam sobie
pytania:
- Czy mam świadomość, że będąc śmiertelnym
grzesznikiem, przez fakt, że
jestem ochrzczony, posiadam
klucz do szczęśliwej wieczności?
- Czy był taki moment w moim życiu, że
ucieszyłem się z tego, że
rodzice dali mi klucz do nieba i
pokazali, jak on działa?
- Co mam do powiedzenia tym, którzy nie
rozumieją znaczenia tego klucza
do Domu Ojca Niebieskiego?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Kolejny Mędrzec
przybył do Jezusa
-
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
-
Kim byli owi ewangeliczni Mędrcy
szukający Mesjasza?
Czy byli kapłanami Zaratustry?
Czy byli astrologami? Czy mieli
kontakty z diasporą żydowską,
która przecież pozostała w
Persji po zdobyciu Babilonu
przez Cyrusa II w roku 538
p.n.e.? Takich i podobnych pytań
jest wiele i pewnie pozostaną
bez jednoznacznej odpowiedzi.
Zapewne jednak, dla istoty
ewangelicznego przekazu, nie są
one aż tak ważne. Faktem jest,
że Mędrcy ze Wschodu przeszli
dosłownie i w przenośni, bardzo
daleką drogę. Trudno spierać
się z faktem, że to, co zrobili,
roztropność, jaką się wykazali,
decyzje, jakie podejmowali i
rozeznanie Celu swojej wędrówki,
dalece przekraczało ludzkie
możliwości.
-
Dzisiaj Kościół w uroczystość
Epifanii, czyli Objawienia
Pańskiego, wraz z Mędrcami ze
Wschodu, oddaje Jezusowi cześć
jako Zbawicielowi całego świata.
Również dzisiaj w dzień Epifanii
roku 2023, Kościół dziękuje
Bogu za kolejnego Mędrca, który
osiągnął cel swojej wędrówki.
Dziękujemy Bogu za
papieża Benedykta XVI,
jednego z najwybitniejszych
teologów w dziejach Kościoła,
którego pogrzeb, nie
przypadkowo, wypadł właśnie w
przededniu Epifanii. Dzięki
temu, że zmarły Papież zostawił
szczery i zwięzły opis swojej
drogi do Jezusa, szerokie masy
wiernych i niewiernych, mają
wgląd w kluczowe punkty jego
wędrówki. Tym samym pokazał, że
droga mędrców jest otwarta dla
każdego człowieka uczciwie
szukającego prawdy o Bogu i
sobie samym.
-
Duchowy testament Benedykta XVI jest wspaniałym
podziękowaniem Mędrca, który
dotarł do celu swej życiowej
drogi. Przede wszystkim Benedykt
dziękuje Bogu,
dawcy wszelkiego dobrego daru,
który dał mi życie i prowadził
mnie przez różne chwile zamętu.
-
Tak to zwykle jest, że mędrzec z domu
wychodzi i do domu wraca,
dlatego też Papież dziękuje
swoim rodzicom za to, że
dali mu życie i dom – który
jak jasne światło rozświetla
wszystkie moje dni do dziś.
-
Dalej stanowczo stwierdza, że: Jasna
wiara mojego ojca nauczyła nas,
dzieci, wierzyć i jako
drogowskaz stała zawsze mocno
pośród wszystkich moich
osiągnięć naukowych. Matka
zaś znakomicie przekładała swą
pobożność na: głębokie
oddanie i wielka dobroć,
które jak określił Papież: są
dziedzictwem, za które nie mogę
jej wystarczająco podziękować.
-
Dom rodzinny stanowiło również
rodzeństwo, któremu
Benedykt zawdzięcza bardzo
wiele: Moja siostra przez
dziesiątki lat pomagała mi
bezinteresownie i z czułą
troską; mój brat
jasnością swoich sądów,
energiczną stanowczością i
pogodą ducha zawsze torował mi
drogę; bez tego ciągłego
poprzedzania i towarzyszenia mi
nie mógłbym znaleźć właściwej
drogi.
-
Nie sposób przecenić wkład
Benedykta XVI w naukę. Jego
wielkość mierzymy nie tylko
ponadprzeciętną wiedzą, ale
przede wszystkim pokorą
intelektu.
Świadczą o tym słowa, co do
których szczerości nie można
wątpić: Widziałem i widzę,
jak z plątaniny hipotez
wyłaniała się i znów wyłania
rozumność wiary. Jezus Chrystus
jest naprawdę drogą, prawdą i
życiem - a Kościół, ze
wszystkimi swoimi
niedoskonałościami, jest
naprawdę Jego ciałem.
-
Duchowy testament Benedykta XVI
rzuca mi nowe światło na Mędrców
ze Wschodu. Powstały nowe
pytania, których nigdy wcześniej
sobie nie stawiałem:
-
- Jakie były ich domy rodzinne, z których
wyruszyli w życie?
-
- Jaka była wiara i miłość ich rodziców i ich
rodzeństwa?
-
- Jakie mieli doświadczenie religijne w swoim
dzieciństwie skoro, kiedy
gwiazda przyprowadziła ich do
celu długiej wędrówki, oni:
weszli do domu i zobaczyli
Dziecię z Matką Jego, Maryją;
upadli na twarz i oddali Mu
pokłon?
-
- Co mieli w swych sercach i umysłach, że
doświadczywszy tej ludzkiej
relacji między Matką a
Dzieckiem, odkryli w niej
obecności samego Boga?
-
A ponieważ tak już jest, że jako istoty
rozumne wszyscy bierzemy udział
w wędrówce ewangelicznych
Mędrców, wszystkie
-
postawione pytania, odnoszę się do każdego
z nas.
-
- Czy mam odwagę na nie
odpowiedzieć?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
|
|
|