-
A co z moją świętością?
(Ap 7, 2-4. 9-14; 1 J 3, 1-3; Mt
5,1-12a)
Biznes czyni wszystko, co w jego
mocy, aby jak najwięcej zarobić
na chrześcijańskich świętach.
Do wykorzystania jest dla niego fakt dużego
zainteresowania tymi świętami,
ich powszechność i
powtarzalność. Okazuje się, że
główną przeszkodą jest Ten,
któremu właściwie te święta są
poświęcone, a więc Jezus
Chrystus. Obecność Jezusa i Jego
świętych psułaby świąteczny
nastrój żyjącym w grzechu, czy
też mającym inne przekonania
religijne. Wykonuje się więc
wszelkie możliwe zabiegi,
sprzedaje się miliony gadżetów,
aby tworzyć wszechobecną
świąteczną atmosferę i aby ani
razu nie wymienić imienia Jezus
i Jego świętych. I tak mamy
z Uroczystością Wszystkich Świętych,
Bożego Narodzenia, czy
Wielkanocy. Szczegóły analizy
możemy sobie darować, wystarczy
już teraz odbyć spacer po
galeriach handlowych, a wszystko
będzie jasne.
Coraz częściej też słyszymy stwierdzenia: w
mojej rodzinie, w moim
środowisku pracy, jestem jedynym
przyznającym się do wiary.
Za brakiem żywej wiary idą
zwykle decyzje życiowe,
niesłychanie komplikujące
ludzkie losy.
To właśnie teraz w Uroczystość Wszystkich
Świętych, z natury rzeczy
skłaniającej do głębszej
refleksji, warto postawić sobie
pytanie: jak się zachować w
tym świecie? Jak się przebić
z informacją, że bez Jezusa
Chrystusa, ani ja, byt
krótkoterminowy, ani ten
przemieniający się świat, nie ma
sensu. Jak mamy się zmierzyć z
tą bogatą i przemożną machiną
zła, która nas otacza
w dalszych i bliższych kręgach?
Kolejny raz zaprasza nas Jezus na Górę
Błogosławieństw. Wtedy, kiedy On
żył, ta machina zła była również
przeogromna. Na górze Synaj,
Mojżesz otrzymał tablice z
Dekalogiem. Wprawdzie Stwórca
wpisał je w ludzkie sumienia, to
jednak na górze Synaj zawarł z
człowiekiem przymierze, ukazał
swoje wprawdzie surowe, lecz
kochające oblicze.
Teraz na Górze Błogosławieństw zasiadł Bóg,
który to z miłości do nas ludzi,
stał się jednym z nas, aby w
ludzkim ciele dokonać dzieła
odkupienia i pokonać Szatana i
śmierć. Tak jak wtedy, tak i
dzisiaj przychodzą do Niego ci,
którzy czują Jego miłość i chcą
na nią miłością odpowiedzieć.
To właśnie ta szczera odpowiedź
czyni człowieka błogosławionym,
czyli prawdziwie szczęśliwym
i tu i w wieczności. Tylko człowiek
błogosławiony, który jako
człowiek zdobył się na życie
Bożą logiką, a przez to otwarty
jest na Bożą moc, jest w
możności stawić czoła temu
światu.
Aby właściwie interpretować błogosławieństwa,
mamy tylko jeden klucz.
Jest nim życie Jezusa
Chrystusa. Jest więc rzeczą
konieczną, odpowiedzieć sobie na
pytania:
Na czym polegało ubóstwo w duchu
Chrystusa?
Jak smucił się Jezus?
Cichość
Jezusa –
jak ją rozumieć?
Jak sprawiedliwy Jezus zmierzał się z
niesprawiedliwym światem?
Tak często mówimy o miłosierdziu
Jezusa, lecz pytamy, jak je
okazywał wobec spotkanych osób?
Nie łatwo zachować czyste serce w
brudnym świecie. Jak o to dbał
Jezus?
Świat prowadzi wojny. Jak Jezus wprowadzał
pokój?
Jak Jezus przyjmował bycie prześladowanym
dla słusznej sprawy?
Odpowiedź na te pytania domaga się głębszej
refleksji i częstego do nich
powrotu, na różnych etapach
życia. Zarówno Uroczystość
Wszystkich Świętych, do których
to grona obyśmy dołączyli, jak
Dzień Zaduszny, gromadzą nas
przy grobach najbliższych.
Modlimy się w ich intencji,
zyskujemy odpusty, ale warto też
wspomnieć ich życie i postawić
sobie pytanie: Czego mogę się
od nich nauczyć?
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Jezus, a współczesna ekonomia
(Iz 53, 10-11; Hbr 4, 14-16; Mk
10, 35-45)
Wydaje się wielu matadorom
współczesnej ekonomii, że
Biblia, której zawdzięczamy
wiele również i w tej dziedzinie
gospodarki już się wyczerpała. Tzw. pandemia,
brutalnie obnażyła prawdę, że
coraz więcej zatrudnionych
wykonuje pracę, która albo
niewiele, albo nawet, nic nie
wnosi do gospodarki. Jeszcze
opłaca się ich utrzymywać z
obawy przed katastrofą
społeczną, ale dynamika rozwoju
technologii może doprowadzić do
przełomowego momentu, którego
skutki trudno sobie wyobrazić.
Już dzisiaj, wielu zatrudnionych
dotkliwie odczuwa bezsens tego,
co robi, nie widząc przy tym
wyjścia z tej sytuacji.
Zarabiane pieniądze nie są w
stanie zrekompensować strat
osobowościowych. Paradoksalnie
wielu przechodząc na emeryturę,
stwierdza ze zdumieniem, że mają
więcej zajęć, niż mieli w
aktywnym życiu zawodowym i to
zajęć, które przynoszą
satysfakcję.
Problem wydaje się trudny do
rozwiązania, a proponowane kroki
mogą jedynie trochę opóźnić
nadejście kolejnego dramatu
ludzkości. Dlatego też uważam, że jest koniecznością,
aby przynajmniej ci, którzy
zawierzyli Chrystusowi, właśnie
Jego zapytali o radę. Wydaje
się, że dzisiejsze spotkanie z
Nim jest w poruszonej kwestii
fundamentalne.
Dwóch Apostołów Jezusa, synów Zebedeusza,
może rzeczywiście nieco
zdolniejszych od pozostałych,
postanowiło coś podjąć, aby w
Królestwie Bożym, głoszonym
przez Niego, mogli zrobić ludzką
karierę. Wyrazili to Mistrzowi
bardzo jasnym tekstem: Daj
nam, żebyśmy w Twojej chwale
siedzieli jeden po prawej, a
drugi po lewej Twej stronie.
Słysząc to, Jezus nie zganił
ich ambicji, lecz
wykorzystał zaistniałą sytuację,
aby nie tylko ukierunkować
ich myślenie, ale i
pouczyć pozostałych uczniów,
oburzonych inicjatywą
towarzyszy.
Propozycja Jezusa.
Czy możecie pić kielich, który Ja
mam pić, albo przyjąć chrzest,
którym Ja mam być ochrzczony?
Jeżeli chcesz zostać z Jezusem i
u Jego boku robić karierę
doczesną, tak aby osiągnąć życie
wieczne, to musisz być gotowy na
dzielenie Jego losu. Oni wtedy
mogli przypuszczać, my już
wiemy, co ten kielich zawierał,
a ten chrzest oznaczał.
Wiecie, że ci, którzy uchodzą za
władców narodów, uciskają je, a
ich wielcy dają im odczuć swą
władzę. Nie tak będzie między
wami. Lecz kto by między wami
chciał się stać wielkim, niech
będzie sługą waszym. A kto by
chciał być pierwszym między
wami, niech będzie niewolnikiem
wszystkich. To stwierdzenie Jezusa
jest wezwaniem do totalnej
rewolucji myślenia, do
gruntownej przemiany ludzkich
postaw i budowania nowych
relacji. To nie chodzi o
zagranie w życiu roli sługi czy
roli niewolnika. Chodzi o to,
aby w swoim sercu, w głębi
swojej duszy stać się sługą, a
nawet niewolnikiem wszystkich.
Byłoby to głupie, gdyby nie następne zdanie
wypowiedziane przez Jezusa i
potwierdzone całym Jego życiem:
Bo i Syn Człowieczy nie
przyszedł, aby mu służono, lecz
żeby służyć i dać swoje życie
jako okup za wielu.
To właśnie Jezus, Bóg, który przyjął nasze
człowieczeństwo, zszedł do roli
najniższego sługi i niewolnika
wszystkich. Im niżej ja schodzę,
tym bliżej jestem prawdziwego
Króla i wszechmocnego Boga. Tym
większe są moje możliwości na
ziemi i szansa na niebo. Ocena
moich działań to nie wynik moich
negocjacji z Bogiem, lecz
sprawiedliwa ocena
wszechwiedzącego i nieskończenie
mnie kochającego Ojca.
Tak więc Jezus dzisiaj apeluje do nas, którzy
poszliśmy za nim, aby
nieustannie w łączności z Nim,
przemieniać nasze myślenie.
Co zyskamy?
1.
Poczucie bezpieczeństwa, którego
gwarantem jest sam Jezus.
2.
Pozbycie się lęku, kreatywność i
odwagę w szukaniu nowych
rozwiązań.
3.
Odzyskanie sensu życia
Wiele przeczytałem o przemianach na rynku
pracy. Ci, którzy widzą
zagrożenia, podają różne drogi
wyjścia. Jestem głęboko
przekonany, że bez drogi Jezusa
niewiele to zmieni. Mam też
świadomość tego, że zarówno
wtedy w ówczesnej Palestynie i
Imperium Rzymskim, jak i
dzisiaj, głos Jezusa wydaje się
bardzo słabo słyszalny. Historia
uczy jednak, że wystarczy
niewielka grupka Jego uczniów, a
świat może zmienić swoje
oblicze.
Patrząc w moje sumienie i serce
stawiam sobie nieustanne
pytanie: czy ja do tej grupki
należę, nie przez deklaracje,
ale przez czyny?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Zapomniana tablica Dekalogu
(Mdr 7, 7-11; Hbr 4, 12-13; Mk
10, 17-30)
Największym dramatem
współczesnego człowieka jest
fakt, że zapomniał , a może
nawet i celowo wykreślił
pierwszą tablicę z Dekalogu, a
drugą zaś, interpretuje po
swojemu. Dzisiaj uczestnicząc w
osobliwym spotkaniu Jezusa z
pewnym mężczyzną, mamy znakomitą
okazję, aby to zjawisko
przeanalizować i wyciągnąć
wnioski, które może coś odmienią
w naszym życiu, póki jeszcze
jest czas na zmiany.
Do Jezusa podbiegł pewien człowiek, upadł
przed Nim na kolana i postawił
Mu dręczące go pytanie:
Nauczycielu dobry, co mam
czynić, aby osiągnąć życie
wieczne?
Choć doskonale wiedział, że jest
życie wieczne, pytał o sens
swojego życia. Pytał, albowiem
chciał tak to swoje doczesne
życie ułożyć, aby wiecznego nie
stracić.
Tymczasem Jezus na pytanie mężczyzny
odpowiedział pytaniem,
jednocześnie sugerując
odpowiedź. Tak oto natychmiast
ustawił właściwe relacje ze
swoim rozmówcą: Czemu
nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie
jest dobry, tylko sam Bóg.
Jezus nie jest dobry
dlatego tylko, że jest wybitnym
nauczycielem, znanym cudotwórcą.
Jezus jest dobry nie w
znaczeniu przenośnym, jest
dobry w znaczeniu ścisłym –
jestem Bogiem. Tak oto, fakt, że
ów mężczyzna upadł przed Jezusem
na kolana, nabrał teraz
właściwego znaczenia.
Z tej właśnie pozycji, Jezus dalej będzie
prowadził rozmowę. Po
mistrzowsku otwiera jego duszę.
Pyta o przykazania, ale ciekawe,
o te z drugiej tablicy Dekalogu:
Nie zabijaj, nie cudzołóż,
nie kradnij, nie zeznawaj
fałszywie, nie oszukuj, czcij
swego ojca i matkę.
Mężczyzna szczerze wyznaje, że
od młodości te przykazania
zachowywał. Jezus tej wypowiedzi
nie kwestionuje, ale idzie dalej
– spojrzał na niego z
miłością. Jest to jedyny
raz w Ewangelii, kiedy to
natchniony autor tak określa
spojrzenie Jezusa. To właśnie
tym spojrzeniem otwierającym
przestrzeń miłości, Jezus
genialnie przenosi rozmowę na
pierwszą tablicę Dekalogu.
Patrząc
w serce mężczyzny, składa mu konkretnie do
niego zaadresowaną ofertę: Jednego
ci brakuje. Idź, sprzedaj
wszystko, co masz, i rozdaj
ubogim, a będziesz miał skarb w
niebie. Potem przyjdź i chodź za
Mną. Jezus otwiera przed
tym człowiekiem drzwi do grona
swoich najbliższych
współpracowników, ale warunek
jest jeden –
na Moją miłość odpowiedz miłością, Mnie
postaw na pierwszym miejscu i we
Mnie połóż całą swoją nadzieję,
a nie w twojej poprawności życia
i w twoim bogactwie. Zostaw te
swoje bożyszcze, a we Mnie uznaj
Boga.
To otwarcie przez Jezusa pierwszej tablicy
Dekalogu zmieniło całą sytuację.
Mężczyzna spochmurniał na
te słowa i odszedł zasmucony,
miał bowiem wiele posiadłości.
Możemy być pewni, że tego
spotkania z Jezusem ów mężczyzna
nigdy nie zapomni. Nie zapomni
Jego spojrzenia pełnego miłości,
najlepszej oferty współpracy,
jaką mógł w życiu dostać. Jezus
przeniknął jego serce i odkrył
chory punkt – przywiązanie do
bogactwa i dumę bycia dobrym
człowiekiem, odkrył jego
bożki. Nie znamy dalszych
losów owego mężczyzny. Może
kiedyś jego smutek przemienił
jego serce i stał się radością.
Dla Jezusa to spotkanie stało się okazją do
pouczenia tych, którzy poszli za
Nim, a także i do pouczenia
nas. Jest ono jeszcze jedną
szansą na to, aby postawić sobie
pytanie: w czym i w kim pokładam
moją nadzieję? Jeżeli nie
położę jej w Jezusie, to moje
życie, choć po ludzku może i
piękne, tak naprawdę będzie
zawsze smutne
i pozbawione sensu, albowiem będzie
drogą donikąd.
Dzisiaj Jezus spotyka każdego z nas. Na
każdego z nas spogląda z
miłością i każdemu z nas składa
propozycję: pójdź za Mną.
Ta propozycja jest związana
z konieczną przemianą serca.
Jednym każe zmienić stosunek do
posiadanych dóbr materialnych,
wyjść ze świata bogatych
przyjaciół i zobaczyć
prawdziwie ubogich. Innym każe
powykreślać w swojej głowie
tytuły zawodowe, naukowe,
rodowe, honorowe sprzed swojego
nazwiska. Każdemu, na pewno
znajdzie coś do poprawy, każdemu
pewnie coś innego, a naszym
radosnym zapewnieniom, że
wszystko jest w porządku, na
pewno nie da wiary, albowiem wie
wszystko – jest Bogiem.
Tak więc warto nam sobie
uświadomić:
1.
Tylko z Jezusem mogę wejść w
moje serce i uzdrowić chore
miejsca.
2.
Jakie imiona mają moje bożki?
3.
Czy już doświadczyłem faktu, że
pójście za Jezusem przynosi
pożytek nie tylko w postaci
otwartego nieba, ale i ludzkich
relacji?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Twarde przesłanie do mężczyzn
(Rdz 2, 18-24; Hbr 2, 9-11; Mk
10, 2-16)
Od grzechu pierworodnego pytanie
o małżeństwo było, jest i będzie
pytaniem wyzwalającym dyskusje i
gwałtowne emocje. Nie brakowało ich również w czasach Jezusa.
Zasadniczo ideał małżeńskiego
związku jest określony prostą
definicją sformułowaną przez
natchnionego autora Księgi
rodzaju, został wpisany w pamięć
i sumienie ludzkości:
Dlatego to mężczyzna
opuszcza ojca swego i matkę
swoją i łączy
się ze swą żoną tak ściśle, że
stają się jednym ciałem.
Żydzi wprawdzie przechowali ową
definicję, lecz w praktyce życia
mocno ją powykrzywiali. Bóg,
zważywszy na ich słabość, jawił
się z jednej strony tolerancyjny
dla ich niedoskonałości, z
drugiej zaś, jest uparty w
dążeniu do przywrócenia
właściwego kształtu małżeńskich
relacji. Jest ta misja
przywrócenia małżeństwu jego
właściwego znaczenia określonego
przez Stwórcę, jest szczególnie
mocno wpisana w przesłanie
Jezusa Chrystusa. Za sprawą
Ducha Świętego, wolą Ojca
Niebieskiego, Syn Boży Jezus
Chrystus, przychodzi na świat w
małżeńskim zawiązku Józefa i
Maryi. Jego obecność przywraca
małżeńskiej miłości właściwy
kształt. Zarówno w sercu Maryi,
jak i Józefa na pierwszym
miejscu był Bóg, a potem
współmałżonek. Obecność Jezusa
przywróciła małżeństwu kształt
najbezpieczniejszego trójkąta,
który jest nie tylko odbiciem
Trójcy Przenajświętszej, ale i
przez Jezusa, w Niej zakorzenionym. I w tym
kontekście mówimy o wyniesieniu
małżeństwa do godności
sakramentu. Dla ludzi wiary
powierzchownej, o rozbudzonym
pożądaniu i wybujałym egoizmie,
jest to tekst kompletnie
niezrozumiały, lecz przedziwnie,
wyzwalający spore emocje. Dzieje
się tak dlatego, albowiem
podstawowy model małżeńskiej
relacji, mamy niejako w genach.
Jest to więc walka nie tyle z
tymi, którzy mają odwagę o tym
mówić, ile walka z tym, co
głęboko mamy zakodowane w naszej
ludzkiej świadomości.
Jezus miał odwagę jasno o tym
mówić i ma ją dzisiaj. Tak jak wtedy, tak i dzisiaj nieustannie
przystępują do Niego faryzeusze
i chcąc Go wystawić na próbę,
pytają:
czy wolno mężowi oddalić żonę.
Jezus daje i będzie dawał tę
samą odpowiedź:
na początku stworzenia Bóg
stworzył ich jako mężczyznę i
kobietę: dlatego opuści człowiek
ojca swego i matkę i złączy się
ze swoją żoną, i będą oboje
jednym ciałem. A tak już nie są
dwojgiem, lecz jednym ciałem.
I dodaje: Co więc Bóg
złączył, tego niech człowiek nie
rozdziela.
Uczniom będących blisko Jezusa, a mających
jeszcze w tej kwestii pytania,
Boski Mistrz dodaje: Kto
oddala swoją żonę, a bierze
inną, popełnia względem niej
cudzołóstwo. I jeśli żona opuści
swego męża, a wyjdzie za innego,
popełnia cudzołóstwo.
Wszyscy wiemy, że najbardziej na rozpadzie
rodziny cierpią dzieci. Jezus
wskazuje na najważniejszy aspekt
ich krzywdy – zgorszenie i to
największe z możliwych.
Nieprzypadkowo mówi do uczniów:
Pozwólcie dzieciom
przychodzić do Mnie, nie
przeszkadzajcie im; do takich
bowiem należy królestwo Boże.
I to jest bardzo ważna
przestroga dla małżonków, o
której niestety często
zapominają.
Kiedyś usłyszałem od pewnej mądrej kobiety, o
dużym małżeńskim stażu, ciekawe
spostrzeżenie. Pani Ewa
określiła małżeństwo, jako
związek dwojga niedoskonałych
ludzi, żyjących w niedoskonałych
czasach i mający niedoskonałe
dzieci. I tylko współpraca z
obecnym w tym związku Jezusem,
przyjętym z dziecięcym zaufaniem
pozwala przemieniać trudne
rodzinne relacje w małe niebo, a
nie w duże piekło. Zwróciła
uwagę na niebagatelną rolę
cierpienia, które mądrze
przyjęte związek małżeński cementuje, a nie rozbija.
Autor listu do Hebrajczyków
dzisiaj nam wyraźnie mówi, że
jest jeden przewodnik przez
cierpienie – Jezus Chrystus.
Z Nim przeżyte cierpienie udoskonala i
prowadzi do zbawienia.
Można powiedzieć, że wiele jest w rodzinach
nieprzepracowanych cierpień,
albowiem w niewielu rodzinach
jest dzisiaj Jezus na pierwszym
miejscu. Zamiast ratować
małżeństwa przeżywające trudne
chwile, zarówno małżonkowie, jak
i rodzina, przyjaciele i
instytucje szukają pretekstu do
rozwodu cywilnego i uznania
przez Kościół nieważności tego
związku. Jest to patologiczny
objaw naszego społeczeństwa o
samobójczym skutku.
W Polsce w ostatnich latach liczba rozwodów
nieustannie rośnie. W 2023 roku
do sądów wpłynęło blisko 81 tys.
wniosków rozwodowych. Sądy
głównie zajmują się tymi
sprawami. Można przekornie
powiedzieć, że tysiące
prawników, pracowników sądów,
ekspertów, terapeutów,
psychologów, wychowawców i wielu
innych ma zapewnioną pracę. Czy
o to jednak chodzi? Czy taki
naród ma szansę na przetrwanie?
To tu rozgrywa się prawdziwa
walka o Polskę, której w
narodowym zaślepieniu boimy się
podjąć.
Te problemy dotyczą każdego z nas. Warto więc
dzisiaj pomyśleć, co Jezus
oczekuje ode mnie, abym zmienił
w moim życiu i jak zachował się
w moim otoczeniu?
Wydaje mi się, że jest to przede wszystkim
pytanie do mężczyzn. Nie bez
przyczyny Bóg powiedział: Dlatego to mężczyzna opuszcza
ojca swego i matkę swoją…
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
-
Niebo albo piekło
(Lb 11, 25-29; Jk 5, 1-6; Mk
9, 38-43. 45. 47-48)
Dawniej dzieci z kartki papieru
sprytnie pozaginanej, czyniły
pewną osobliwą bryłę.
Cztery ostrosłupy szczytami
złączone ze sobą, przy ich
rozchyleniu otwierały dwie
przestrzenie wcześniej
niewidoczne. Jedna pomalowana na
niebiesko druga na czerwono,
pierwsza symbolizowała niebo,
druga zaś piekło. Spotkanemu
koledze ukazując zamkniętą ową
papierową konstrukcję, kazało
się wtedy wybierać. Zgodnie ze
wskazaną przez niego linią
dokonywało się otwarcia i było
albo czerwono – piekło, albo
niebiesko – niebo. Innej
możliwości nie było, bo tak
naprawdę w ostatecznym
rozrachunku, innej możliwości
nie ma. Dorastając zaś, coraz
bardziej uświadamiamy sobie, że
piekło i niebo, to nie losowy
wybór, lecz świadoma życiowa
decyzja.
Jezus pragnie nas dzisiaj zachęcić zarówno do
pogłębienia naszej
świadomości o wieczności,
jak i dokonania mądrego wyboru.
Wpierw upomina apostoła Jana,
który był oburzony, że pojawił
się ktoś, kto wyrzuca złe duchy
w imię Jezusa, a nie chodzi z
nami. Akcent położył na
„z nami”. Tymczasem
najważniejsze jest działanie
– „w imię Jezusa”. Dotyczy to
wewnętrznej relacji człowieka do
samego Jezusa. Dojście do
wspólnoty Jezusowej jest pewnym
procesem i świadomą decyzją
człowieka, który ostatecznie
staje w swoim życiu po stronie
Jezusa, stając się świadomym
członkiem Jego Kościoła. To do
tej ostatecznej decyzji
człowieka, odnoszą się słowa
Jezusa zapisane przez św.
Mateusza: Kto nie jest ze
mną, jest przeciwko Mnie (Mt
12,30). Jest to więc proces
zarówno tych wzrastających w
Kościele, jak
i tych, którzy przychodzą z
zewnątrz. Jeśli ktoś ma
świadomość, że Jezus i Jego
Kościół to droga do nieba, to
inne religie go nie zbawią. Co
innego, jeżeli takiej
świadomości nie ma, to żyjąc
zgodnie ze swoim sumieniem i tak
przez Jezusa, którego nawet nie
zna, będzie zbawiony. Innej
drogi nie ma, albowiem dzieło
odkupienia zostało dokonane
przez tylko samego Jezusa, Boga,
który dokonał go w ludzkim
ciele, jako jeden z nas.
Natomiast Pan Jezus zwraca się do swoich
uczniów i do każdego z nas z
całą stanowczością wzywając do
odpowiedzialności. A kto
by się stał powodem grzechu dla
jednego z tych małych, którzy
wierzą, temu lepiej byłoby
kamień młyński uwiązać u szyi i
wrzucić go w morze.
Używając drastycznej metafory,
przestrzega każdego, który idzie
za Nim, aby nie był dla innych,
a przede wszystkim dla
szukających dla małych,
powodem do grzechu, czyli
uczynienia ich gorszymi. Ta
metafora, bardziej wskazuje na
konsekwencje, które czekają
gorszyciela.
Metafora
odciętej ręki, która jest
powodem grzechu, czy też nogi,
czy też wyłupanego oka, ukazuje
konieczność radykalnego
działania, a nie
dyplomatycznych zabiegów.
Pokazuje też, że zło posługuje
się tym, co dobre, nadając temu
złe cele. Radykalizm na ziemi
jest motywowany prostymi
wiecznymi konsekwencjami – niebo
albo piekło.
Dalej Jezus przestrzega każdego z nas, aby
nie dyskutować z pokusą,
lecz natychmiast ją odrzucać.
Aby nie wchodzić w tzw.
bliskie okazje do grzechu,
czyli w takie sytuacje, w
których upadek jest wysoce
prawdopodobny. Wejście w taką
okazję świadome i dobrowolne
jest już akceptacją
przewidywanych złych skutków,
czyli grzechu. Może się zdarzyć,
że człowiek znajdzie się bez
udziału własnej woli w bliskiej
okazji do grzechu. Powinien
wtedy zrobić wszystko, co w jego
mocy, aby nie podjąć decyzji
grzechu. W tym właśnie momencie
weryfikuje się nasza praca nad
sobą. Nasza troska o czyste
sumienie, o wyrabianie w sobie
silnej woli. Przede wszystkim
weryfikuje się nasza osobista
więź z Jezusem. Kluczowe jest w
tej ekstremalnej walce,
wezwanie z wiarą imienia Jezusa,
dla Niego bowiem nie ma rzeczy
niemożliwych i tylko On może nas
wyprowadzić z wszelkiego
niebezpieczeństwa. Stawka jest
duża – niebo albo piekło –
wybór należy do każdego z nas.
Warto postawić sobie pytania:
1.
Czy w moich codziennych
decyzjach liczę się z ich
konsekwencjami również, a może
przede wszystkim, tymi
ostatecznymi?
2.
Czy przez dawanie złego
przykładu nie jestem
gorszycielem?
3.
Czy mam świadomość tego, że w
każdej pokręconej sytuacji
życiowej, wraz z Jezusem znajdę
rozwiązanie i problem przekuję w
szansę?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Dzieci trzeba przytulać!
(Mdr 2, 12. 17-20;
Jk 3, 16 – 4, 3; Mk 9, 30-37)
To już drugi raz Jezus przekazuje swoim
uczniom najgłębszą tajemnicę o
swojej misji: Syn
Człowieczy będzie wydany w ręce
ludzi. Ci Go zabiją, lecz
zabity,
po trzech dniach zmartwychwstanie.
Kiedy powiedział o tym pierwszy
raz, Piotr Go upomniał, za co
został przez Jezusa i to wobec
pozostałych uczniów zgromiony
ostrymi słowami: Zjedź Mi z
oczu, szatanie, bo nie myślisz
po Bożemu, lecz po ludzku (Mk
8,33).
Misja Jezusa jest Bożym zamysłem dla
ratowania człowieka i trzeba,
aby ją zrozumieć, patrzeć z
perspektywy kochającego Ojca
Niebieskiego, który wydaje w
ręce ludzi swojego
jednorodzonego Syna. I tak Jezus
zarówno wtedy swoich uczniów,
jak i nas dzisiaj, próbuje
wychować do takiego właśnie
patrzenia – z Bożej
perspektywy.
Nawet ci, którzy zostali wybrani przez
Jezusa, którzy zostawili
wszystko to, co po ziemsku
dawało im poczucie
bezpieczeństwa, którzy byli
słuchaczami Jego nauki
i świadkami Jego cudów, mieli kłopot,
aby popatrzeć ze strony nieba na
ziemię. Ludzkie schematy
myślenia będą nieustannie
powracały w ich głowach.
Dotyczy
to zarówno ziemskiego wyobrażenia
Mesjasza, Jego czasów, jak i ich
miejsca w Jego królestwie.
Tymczasem Jezusowi idzie o coś jeszcze
więcej. Za tym spojrzeniem na
świat przez Boską logikę
oczekuje przemiany całego
postępowania uczniów,
właśnie według tej logiki, czyli
według Jego logiki. Można więc
chodzić po tym świecie za
Jezusem, można przyznawać się do
Niego, słuchać Go, analizować
Jego naukę, pisać traktaty
teologiczne, ale na co dzień żyć
w ludzkich wyobrażeniach według
logiki tego świata. Jezus takiej
schizofrenii uczniów nie
toleruje.
Kiedy więc Jezus po kolejnym zapowiedzeniu
swojej śmierci i
zmartwychwstania widząc, że
uczniowie dalej nic nie
zrozumieli, a strachem zdjęci
bali się pytać,
po dotarciu do Kafarnaum postawił im pytanie:
O czym to rozprawialiście
w drodze? Odpowiedź
Jezus znał, lecz właśnie tym
pytaniem uświadomił im, jak
bardzo rozchodzą się drogi
myślenia Boga i człowieka.
Zamiast wysilić się, aby Go
zrozumieć, spierali się o to:
kto z nich jest największy.
Będąc wytrawnym nauczycielem, Jezus
zareagował po mistrzowsku. Nie
zganił wprost, nie sponiewierał,
nie obraził się, lecz nawiązał
do tematu, sugerując właściwą
odpowiedź: Jeśli ktoś chce
być pierwszym, niech będzie
ostatnim ze wszystkich i sługą
wszystkich. Jest to w
Bożej logice postawa króla,
który jest sługą wszystkich, ale
sługą odpowiedzialnym,
decyzyjnym i kreatywnym.
Przyznam, że to, co uczynił Jezus po tych
słowach, jest dla mnie do
dzisiaj dużym wyzwaniem i
nieustanną inspiracją do
głębszego zrozumienia logiki
Boga.
Potem wziął dziecko, postawił je
przed nimi i objąwszy je
ramionami, rzekł do nich: "Kto
jedno z tych dzieci przyjmuje w
imię moje, Mnie przyjmuje; a kto
Mnie przyjmuje, nie przyjmuje
Mnie, lecz Tego, który Mnie
posłał".
Po pierwsze
to ja muszę zobaczyć dziecko
Boże w sobie samym i go
przytulić, przyjąć,
zaakceptować, wziąć
odpowiedzialność. Jest to
odpowiedzialność za swój własny
rozwój, ale tak jak tego chce
Jezus. I wtedy i On i Ojciec
Niebieski są ze mną.
Po drugie,
mam wiele córek i wielu synów.
Są to wszyscy ci, którzy
podobnie tak jak tamto
ewangeliczne dziecko z Kafarnaum,
stanęli na drodze mojego życia.
To
nie są przypadkowe dzieci, to są
Boże dzieci. To dla nich
zmieniam swoje plany, daję im
swój czas, przejmuję się ich
losem i biorę za nich
odpowiedzialność.
Po
wielu już latach kapłaństwa
stwierdzam i to ze
100-procentową pewnością, że
właśnie w tej relacji ja
spotykam się z Chrystusem i
Ojcem Niebieskim, to ja dając
niewiele, zyskuję najwięcej.
Ufam, że doświadczenie drugiej
strony jest podobne.
I tak jest z każdym uczniem Chrystusa.
Trzeba zobaczyć dziecko Boże w
sobie i przytulić w imię Jezusa
każde te, które On stawia na
drodze naszego życia.
Owo przytulenie jest Bożą logiką
życia, niezależnie od tego, czy
się to temu światu podoba, czy
nie.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Aby nie dolewać paliwa do ognia,
a inteligentnym dać do myślenia
(Iz 50, 5-9a; Jk 2, 14-18; Mk 8,
27-35)
Cała scena dzisiejszej Ewangelii
miała miejsce w okolicach
Cezarei Filipowej, czyli w
środowisku prawie całkowicie
pogańskim. To właśnie tutaj
wybrzmiały absolutnie
ponadczasowe pytania,
jakie postawił i jakie
nieustanie stawia Jezus swoim
wybranym uczniom, którzy
odważyli się pójść za Nim. Jezus
pyta: Za kogo uważają Mnie
ludzie? A wy za kogo Mnie
uważacie?
I tak jak ponadczasowe są pytania postawione
przez Jezusa, tak i
ponadczasowe są odpowiedzi
uczniów. Niewielu na tym
świecie daje odpowiedź poprawną,
widząc w Jezusie Mesjasza, Boga,
który z miłości do człowieka
przyjął ludzką naturę, aby w
niej dokonać na krzyżu dzieła
odkupienia człowieka. To ci,
którzy tak jak św. Piotr, na
bazie otrzymanej łaski wiary,
odważają się wiarę tą wyznać
wbrew opinii otaczającego
świata. Przykład Piotra jest też
wyraźną przestrogą dla tych,
którzy zdali pierwszą część
egzaminu. Szatan nie odstępuje
nigdy i tak na tym egzaminie
jest również obecny. To w jego
interesie jest to, aby w
ludzkich głowach oddzielić krzyż
od zmartwychwstania. Ci więc,
którzy ulegają jego pokusie,
muszą się liczyć z faktem
gwałtownej reakcji ze strony
Jezusa.
·
Jakiej trzeba pokory, aby
pogubiony uczeń, słysząc od
Mistrza prowadzącego zajęcia
twarde słowa: Zejdź Mi z
oczu, szatanie, bo nie myślisz
po Bożemu, lecz
po ludzku – nie
odszedł, lecz pozostał dalej
wierny i jeszcze bardziej
otwarty na Boskiego Nauczyciela.
Kluczowe i ponadczasowe jest stwierdzenie
Pana Jezusa, którym podsumował
lekcję z uczniami:
Jeśli ktoś chce pójść za Mną,
niech się zaprze samego siebie,
niech weźmie krzyż swój i niech
Mnie naśladuje. Bo kto chce
zachować swoje życie, straci je;
a kto straci swe życie z powodu
Mnie i Ewangelii, zachowa je.
Ci, którzy wtedy usłyszeli te słowa,
doskonale wiedzieli, na czym
polegało dźwiganie krzyża i jak
wyglądała przerażająca na nim
śmierć skazańca, było to bowiem
elementem ówczesnej
codzienności. Jezus wie, że
świat będzie Go nieustannie
krzyżował, a także tych, którzy
od Niego wezmą misję swojego
życia i za Nim pójdą. Oni też
muszą się liczyć z brutalnym
odrzuceniem przez świat. Dlatego
Jezus mówi, przemawiając do
wyobraźni człowieka o wzięciu
„swojego krzyża”, czyli
odkrycia sensu swojego życia w
Jezusie i przyjęcie wyznaczonego
przez Niego celu. Jet to
paradoksalnie jest jedyna droga
prawdziwej wolności człowieka.
Znakomicie określił to św. Paweł w Liście do
Galatów: „razem z Chrystusem
zostałem przybity do krzyża.
Teraz zaś już nie ja żyję, lecz
żyje we mnie Chrystus”
(Gal 2, 19-20). Uczeń musi się liczyć z
faktem, że świat, tak jak
ukrzyżował Chrystusa, ukrzyżuje
i jego. Być jednak ukrzyżowanym
z Jezusem to znaczy, być w
życiu
i śmierci zjednoczonym z wiecznym Bogiem.
Tak więc to zjednoczenie daje
inną perspektywę życia i inną
perspektywę śmierci.
A jak to przełożyć na konkretną duchowość
człowieka, żyjącego w czasach
próby, bałaganu politycznego i
kościelnego oraz nieustannie
rosnącego śmiertelnego
niebezpieczeństwa?
Aby nie dolewać
paliwa do ognia, a inteligentnym
przekazać pewną wiedzę,
posłużę się św. Janem
Chryzostomem (+ 407) i
fragmentem Jego homilii, którą
wygłosił w przededniu swego
wygnania ze stolicy biskupiej w
Konstantynopolu. Zjednoczony z
Jezusem głosząc bezkompromisowo
Jego Ewangelię, miał odwagę
napominać cesarza Arkadiusza,
jego małżonkę, cesarzową
Eudoksję, oraz tworzony przez
nich dwór. W konsekwencji
głównie za sprawą cesarzowej i
przy poparciu wiernych pałacowi
biskupów został skazany na
banicję, gdzie zakończył swoje
życie. Nie uratowało go
poparcie ludu i wiernych
duchownych. Trzeba w tym miejscu
postawić pytanie: czy biskup Jan
Chryzostom przegrał? Niech
wiec przemówi do nas on sam:
Oto fale gwałtowne i groźne burze
uderzają; nie obawiajmy się
jednak zagłady; wszak opieramy
się o skałę. Niech szaleje
morze, nie potrafi skruszyć
skały; niech podnoszą się fale,
nie zdołają zatopić Jezusowej
łodzi. Czegóż mamy się lękać?
Śmierci? "Dla mnie życiem jest
Chrystus, a śmierć jest mi
zyskiem". Powiedz, może
wygnania? "Pana jest ziemia i
wszystko, co ją napełnia". Może
przejęcia mienia? "Nic nie
przynieśliśmy na ten świat, nic
też nie możemy z niego wynieść".
Groźbami tego świata pogardzam,
zaszczyty lekceważę. Ubóstwa się
nie boję, bogactwa nie pragnę,
przed śmiercią się nie wzdrygam,
jeśli zaś pragnę życia, to tylko
dla waszego pożytku. Z tego
właśnie powodu mówię o tym, co
się dzieje, i proszę, abyście
nie tracili ufności.
Nie odważam się nic więcej dodać.
Ks. Lucjan Bielas
A jednak coś dodam:
Piękna cesarzowa Eudoksja zmarła w wieku 24
lat, zaraz po wygnaniu biskupa.
Cesarz Arkadiusz, również młodo,
rok po śmierci Chryzostoma. Ich
córka Pulcheria, jest świętą
Kościoła Katolickiego i
Prawosławnego – była znakomita.
-
-
"Effatha", to znaczy: Otwórz się.
(Iz 35, 4-7a; Jk 2, 1-5; Mk 7,
31-37)
Skończyły się wakacje. Dzieci i
młodzież wracają do szkoły, ale
do innej już szkoły,
przynajmniej u nas w Polsce.
Narzucone zmiany budzą wiele
kontrowersji
i
uzasadnionych protestów. Można
je też potraktować jako kubeł
zimnej wody albo bicz Boży,
który zdopinguje nas do jeszcze
bardziej odpowiedzialnego
poznawania świata i jego
Stwórcy. Może jeszcze bardziej
otworzą się umysły i serca, a z
katechezy otworzą się drzwi do
kościołów.
Kończy się czas urlopów, wyjazdów i
rekreacji, a nieuchronnie
nadciągająca jesień nasila
niedomagania zdrowotne.
Powoli wydłużają się kolejki w
aptekach
i terminy lekarskich badań.
To właśnie na ten czas, Jezus,
najlepszy nauczyciel i lekarz
zaprasza nas na ciekawe
spotkanie, jakie miało miejsce
na terenach pogańskiego
Dekapolu.
Przyjęty został tutaj wyjątkowo
serdecznie. Pierwsza Jego wizyta
zakończyła się prośbą tubylców,
aby od nich odszedł (Mk 5,23).
Teraz było zupełnie inaczej.
Przyprowadzili
Mu głuchoniemego i prosili Go,
żeby położył na niego rękę.
Na tę prośbę mieszkańców Jezus
zareagował szybko, lecz
niezmiernie osobliwie. Miał na
uwadze zarówno indywidualność
przyprowadzonego człowieka, jak
i znaczenie tego, co za chwilę
się wydarzy. Możemy się
domyślać, że coś musiało być w
osobowości tego, który nie
słyszał i nie mówił, musiała być
w nim pewna mądrość, którą
ludzie chcieli usłyszeć z jego
ust i zapewne były pewne słowa,
które chcieli, aby on od nich
usłyszał.
Jezus: wziął go na bok, z dala
od tłumu, włożył palce w jego
uszy i śliną dotknął mu języka;
a spojrzawszy w niebo, westchnął
i rzekł do niego:
"Effatha",
to znaczy: Otwórz się.
Jezus, który wiele znaków
dokonał publicznie, w tym
wypadku jednak zabiera
głuchoniemego z dala od tłumu.
Papież Benedykt XVI zwrócił
uwagę na fakt, że przez taką
decyzję Jezus doprowadził do
sytuacji, w której On jest
sam z głuchoniemym. Są sobie
bliscy, dzięki szczególnej
więzi. „Jednym ruchem Pan dotyka
uszu i języka chorego, czyli
konkretnych niesprawnych
narządów. Natężenie uwagi Jezusa
przejawia się także w
niezwykłości tego uzdrowienia:
posługuje się On swoimi palcami,
a nawet śliną. Wyjątkowy
charakter tej sceny podkreśla
fakt, że Ewangelista przytacza w
oryginale wypowiedziane przez
Pana słowo, czyli "Effatha",
Otwórz się!
Zasadnicze znaczenie ma w tym epizodzie
jednakże fakt, że Jezus,
dokonując uzdrowienia, odwołuje
się bezpośrednio do swojej
więzi z Ojcem. Opowiadanie
mówi bowiem, że spojrzawszy w
niebo, westchnął” (Audiencja
Generalna 14 XII 2011). Papież
stwierdza dalej, że
zainteresowanie chorym pobudza
Jezusa do modlitwy. Jezus
czyni to, co w jego ludzkiej
naturze było do zrobienia.
Dotyka chore narządy człowieka i
odwołuje się do Ojca
Niebieskiego, a zjednoczony z
Nim w Boskiej naturze, jako
jednorodzony współistotny Syn,
wydaje skuteczne polecenie –
"Effatha", Otwórz się!
Jakże wymowne jest stwierdzenie Ewangelisty,
że głuchoniememu otworzyły
się jego uszy, więzy języka się
rozwiązały i mógł prawidłowo
mówić. Owo –
prawidłowo, ma tu swoją
ponadczasową wagę.
Są różne interpretacje nakazu Jezusa, aby to
uzdrowienie pozostało w ciszy.
Osobiście skłaniam się do tego,
że Jezus choć wiedział, że tego,
co się stało, nie da się
utrzymać w tajemnicy, ale
przynajmniej ten pierwszy
moment po uzdrowieniu, domagał
się ciszy, a nie rozgadania.
Podziękowania w sercu Bogu, a
nie natychmiastowego publicznego
przekazu.
Choroba i cierpienie są wpisane w
życie nas grzesznych ludzi. Medycyna zawsze była i będzie
nauką cenną, trudną i wszystkim
nam potrzebną. Lekarz,
traktujący swój zawód bardziej,
jako powołanie, niż sposób na
dostatnie życie, ma szczególne
miejsce w ludzkiej społeczności.
Jezus Chrystus, który
podzielił nasz ludzki los, nadał
przez swoje dzieło odkupienia,
właściwy sens naszemu byciu
człowiekiem. A w tym również
właściwy sens bycia lekarzem i
bycia pacjentem. To On
staje pośrodku, między
jednym a drugim. To on wznosi
oczy do nieba, do Ojca, to On
uprasza Ducha Świętego, to On
uzdrawia. Jakże ważne jest
ludzkie dotknięcie lekarza,
postawa pacjenta i modlitwa
tłumu.
Dzisiaj patrząc na nekrologi, jakże często
ludzi młodych, warto nam
wszystkim otworzyć oczy, zamknąć
usta i z dala od zgiełku, chwilę
się zastanowić. – Skuteczny
lekarz, dobry pacjent i
odpowiedzialny tłum. – Tak jest
w naszym życiu, że te role
szybko się zmieniają.
Stały jest tylko Jezus!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Śmiertelnie niebezpieczne
oszustwo
(Pwt 4, 1-2. 6-8; Jk 1, 17-18.
21b-22. 27; Mk 7, 1-8a. 14-15.
21-23)
Przez minione tygodnie
rozważaliśmy miejsce Eucharystii
w naszym życiu. Jezus zachęcił
nas do całkowitej rewolucji
myślenia. Patrzysz na ten chleb,
który
On przez kapłana
bierze w swoje ręce i wypowiada
nad nim słowo. Spożywasz ten
chleb i wierząc Jego słowu, pod
postacią chleba przyjmujesz
Jezusa w Jego bóstwie i Jego
człowieczeństwie. Podobnie rzecz
ma się z winem.
Przyjmowanie Jezusa w Eucharystii
domaga się przemiany całego
człowieka.
Bóg, który nas stworzył i który nas będzie
rozliczał, objawia nam swoją
wolę, swoje słowo i ma prawo
oczekiwać, że będzie ono przez
nas wysłuchane i przyjęte.
Pokusy tego świata, przez Niego
dopuszczone, są narzędziem
weryfikacji prawdziwości naszych
postaw.
Bóg, w tych trudnych chwilach
próby, nie zostawia nas samych. Syn Boży, przyjąwszy postać
człowieka, zamieszkał pośród
nas, aby nie tylko dokonać
dzieła odkupienia i pokonać Zło,
ale aby swoim przykładem pokazać
nam styl życia.
Znakomicie wyszło to, w czytanych dzisiaj
fragmentach Ewangelii św. Marka.
Jezus zarzucił faryzeuszom i
uczonym w Piśmie, ówczesnym
liderom odnowy religijnej, że są
„obłudnikami” –
dosłownie: „aktorami
scenicznymi”. Ich odnowa,
jak to niestety często bywa,
polegała na zewnętrznym
zachowywaniu ludzkich przepisów
mających religijny wymiar.
Rygoryzm, jaki temu towarzyszył,
nie miał nic wspólnego z
wewnętrzną przemianą wynikającą
z przyjęciem tego, co Bóg w
sercu człowieka mówi. Gdy serce
człowieka nie słucha Boga i nie
odpowiada miłością na Jego
miłość, człowiek staje się
obłudnikiem, kiepskim aktorem na
scenie życia, który nie ma nic
wspólnego z tym którego gra.
Obłuda może iść i niestety idzie
jeszcze głębiej. Ona może przeniknąć całe wnętrze człowieka.
Dlatego też szczególnie mocno
wybrzmiewa dzisiaj przestroga
kierowana do nas od samego Boga,
który posłużył się słowami św.
Jakuba: Przyjmijcie w duchu
łagodności zaszczepione w was
słowo, które ma moc zbawić dusze
wasze. Wprowadzajcie zaś słowo w
czyn, a nie bądźcie tylko
słuchaczami oszukującymi samych
siebie.
Usłyszane słowo Boga powinno być tak przyjęte
w sercu, aby przerodziło się w
czyn. Serce jest postrzegane w
Biblii, jako sumienie człowieka,
w którym głos Boskiego
Prawodawcy spotyka się z wolną
wolą człowieka. To tu, w swoim
sercu, człowiek podejmuje
wykonawcze decyzje. Czyny więc,
co mocno podkreślił Jezus, są
wyrazem czystości serca, bądź
obrazem jego nędzy.
Decyzja człowieka, który słowo Boga usłyszał,
uznał za prawdziwe, lecz zamknął
je w swoim sercu i nie
wprowadził w czyn, prowadzi,
zdaniem św. Jakuba do
„oszukiwania samego siebie”.
Takie oszustwo można określić
jako świadome wprowadzanie
siebie w błąd, najczęściej dla
zyskania pewnych korzyści. I tak
znamy przykazania Boże, ale dla
pewnych doczesnych korzyści
zaczynamy interpretować je po
swojemu, sami siebie oszukując,
a innych zwodząc.
Patrząc na postawę samego Jezusa i wsłuchując
się w Jego słowa, można
powiedzieć, że spośród
wszystkich oszustw,
oszukiwanie samego siebie jest
śmiertelnie niebezpieczne i
może kosztować człowieka całą
wieczność. Wystarczy wspomnieć
Jego słowa: Nie każdy, kto
mówi Mi: „Panie, Panie!”,
wejdzie do królestwa
niebieskiego, lecz ten, kto
spełnia wolę mojego Ojca, który
jest w niebie. Wielu powie Mi w
owym dniu: „Panie, Panie, czy
nie prorokowaliśmy mocą Twego
imienia
i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego
imienia, i nie czyniliśmy wielu
cudów mocą Twego imienia?” Wtedy
oświadczę im: nigdy was nie
znałem. Odejdźcie ode Mnie wy,
którzy dopuszczacie się
nieprawości (Mt 7,21- 23).
Dalecy od oceny innych, popatrzmy na siebie.
Wszystkim nam to grozi!
Można więc być cenionym
biskupem, kapłanem, kaznodzieją,
egzorcystą, charyzmatykiem,
cudotwórcą itp., a wewnątrz –
oszustem oszukującym samego
siebie. Tak więc nie
nadzwyczajne znaki, ale prawość
wnętrza weryfikuje człowieka
przez prawość zwyczajnych
uczynków.
To, co może nas uchronić to szczerość.
Szczera modlitwa, szczere
rachunki sumienia, szczera
spowiedź, szczera Eucharystia,
szczere rozmowy, szczerzy
przyjaciele.
Jeszcze raz postawmy sobie
pytanie: czy nie jesteśmy
oszustami sami dla siebie?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Czyż i wy chcecie odejść?
(Joz 24, 1-2a. 15-17. 18b) (Ef 5, 21-32)
(J 6, 55.
60-69)
Po naszych ostatnich rozważaniach dotyczących
Eucharystii dzisiaj Jezus stawia
nam, którzy poszliśmy za Nim,
takie samo pytanie, jakie
postawił niegdyś, swoim
szemrzącym uczniom. Czyż i
wy chcecie odejść?
Jezus pyta, albowiem widzi, jak bardzo
zmagamy się z uwierzeniem w to,
że to On, Jego ciało i Jego krew
są nam dane jako pokarm i napój
na życie wieczne.
Pyta, choć zna odpowiedź. Pyta, aby pobudzić
wtedy uczniów, a nas dzisiaj,
jeszcze raz do przemyślenia
sprawy i podjęcia jasnej
decyzji.
Jezus wie, że szemranie, ma swój powód w
braku wiary i daje temu wyraz,
mówiąc: pośród was są
tacy, którzy nie wierzą.
Wie, kto go wyda, ale też
przypomina,
że nikt nie może przyjść do Niego:
jeżeli nie zostało mu to
dane przez Ojca, czyli
wina za odejście nie podlega
ocenie człowieka. Zna ją jedynie
On – Bóg i ten,
który odchodzi.
Jezus jeszcze raz przypomina, że to, co mówi,
mówi jako Bóg: ujrzycie
Syna Człowieczego wstępującego
tam, gdzie był przedtem,
a więc do nieba, do domu
Ojca. Eucharystia jest możliwa
tylko dzięki Boskiej mocy,
albowiem sama jest Boską Mocą.
To przecież sam Chrystus jest
Eucharystią. Jest to ten sam
Chrystus, który jest w niebie i
ten sam, który jest pod postacią
chleba i wina, który jest naszym
pokarmem. Przyjęcie Go z wiarą
to całkowite przedefiniowanie
naszej ziemskiej egzystencji.
Dzisiejsza liturgia czytań sprowadza nas z
eucharystyczną refleksją niejako
na ziemię, w przestrzeń, która
najbardziej weryfikuje wiarę, a
mianowicie sakrament małżeństwa.
Znakomicie ujął to święty Paweł,
pisząc list do Efezjan. Mając
doświadczenie pierwotnego
Kościoła i tworzących się w nim
relacji, wyraźnie stwierdza, że
Chrystus jest w małżeństwie
uczniów, tą trzecią osobą, która
przyjęta przez nich z wiarą
nadaje temu związkowi właściwą
rangę. Oboje małżonkowie, idąc
za wzorem Chrystusa – Sługi, powinni być
sobie nawzajem poddani. Mąż,
który kocha żonę tak jak
Chrystus swój Kościół, czyli
jest gotów oddać dla niej swoje
życie
i nigdy jej nie opuścić, jest
wyzwaniem dla niej, aby podobnie
odpowiedziała. Poddając się
takiemu mężowi, kobieta ma
największą gwarancję
bezpieczeństwa
i wolności. Ową gwarancją jest przede
wszystkim sam Chrystus, a nie
dom rodzinny, który ze swej
natury powinien być opuszczony.
Tak powstała nowa jakość związku
małżeńskiego, który jest
powrotem do pierwotnego
założenia w rajskiej
rzeczywistości. Za wzorem Trójcy
Przenajświętszej małżeństwo jest
trójkątem, którego zwornikiem
jest Bóg. Dopóki ten trójkąt
miłości istnieje, to ten związek
ma ponadludzkie możliwości
przetrwania.
Piszę ten tekst, będąc na rekolekcjach ruchu
Spotkań Małżeńskich,
czyli wspólnoty tych, którzy
postanowili trwać z Chrystusem i
ze sobą. Dla mnie te dni, to
kolejne intensywne spotkania z
małżonkami i doświadczenie
wielkiego bogactwa problemów,
które przy dobrej woli,
odpowiedzialności za słowa
przysięgi, ale przede wszystkim,
dzięki obecności Tego Trzeciego
– Chrystusa w sakramencie
małżeństwa i sakramencie
ołtarza, stały się cudowną
szansą na ich nowe życie.
Szczęśliwe dzieci, które mają
takich rodziców!
Ks. Lucjan Bielas
-
Dlaczego Szatan tak nas
spoliczkował?
(Wj 16, 2-4. 12-15; Ef 4, 17.
20-24; J 6, 24-35)
Kiedy pisałem ostatnie
rozważanie, w którym próbowałem
jeszcze raz zastanowić się nad
cudem rozmnożenia chleba, jako
nad ucztą człowieka z Bogiem
kolejny raz poczułem, jak bardzo
Bóg pragnie wpisać się w nasze
ludzkie życie, wtedy to, jak
nigdy dotąd uświadomiłem sobie,
że tam na pustkowiu świadkiem
tego wydarzenia był również
Diabeł.
Nie tylko, że tam był, ale z
właściwą sobie inteligencją
zaznaczył swoją obecność,
czyniąc bałagan w głowach
uczestników owej nadzwyczajnej
uczty. Tak, jak to
powiedzieliśmy w poprzednim
rozważaniu, pod wpływem Szatana
– ludzie zaczęli traktować
obecność Jezusa na swoich
warunkach.
W tym czasie moich rozważań, w
Paryżu miała miejsce inauguracja
igrzysk olimpijskich. Na oczach
wielu milionów widzów, Diabeł
sprofanował nie tylko ideę
igrzysk, ale przede wszystkim
Ostatnią Wieczerzę Chrystusa z
Apostołami oraz ustanowienie
Eucharystii, a także sakramentu
kapłaństwa. Ten krzyk piekła na
cały świat ogłosił, że
najbardziej boli Szatana,
księcia ciemności, obecność
Jezusa Chrystusa pod postacią
chleba i wina. Oburzeniem
zareagowały inne wyznania,
natomiast Kościół Katolicki
dotknięty pandemią, głupotą
nowoczesnych teologów i
bezradnością wielu biskupów,
zawisł na przydechu. To Diabeł,
za przyzwoleniem Boskim, nam
księżom katolickim i wszystkim
ochrzczonym postawił twarde
pytania:
1.
Czy wierzysz, że podczas
Eucharystii czas
przestaje istnieć i Jezus, Syn
Boży dokonuje całego dzieła
odkupienia?
2.
Czy wierzysz, że w tym Boskim –
TERAZ, stoisz pod krzyżem
Jezusa, przy Jego pustym grobie
i stajesz się ŚWIADKIEM?
3.
Czy wierzysz, że pod postacią
chleba i wina, mocą
słów Tego, który stworzył
świat, Tego, który
zmartwychwstał, Tego, który cię
najbardziej pokochał, jest On
sam?
4.
Czy wierzysz, przyjmując Komunię
św. w to, co Jezus powiedział:
Ja jestem chlebem życia. Kto do
Mnie przychodzi, nie będzie
łaknął; a kto we Mnie wierzy,
nigdy pragnąć nie będzie i czy bierzesz
te słowa w swoim życiu z
najwyższą powagą?
Te pytania, to tylko początek koniecznej
refleksji. Ona dotyczy przede
wszystkim biskupów i księży.
Zachowujemy się bowiem często
podobnie, jak Apostołowie,
którzy podczas cudu rozmnożenia
chleba będąc zaaferowani
pełnieniem powierzonej przez
Jezusa funkcji rozdawnictwa
chleba, nie do końca byli
świadomi faktu jego rozmnożenia.
Trzeba było szczególnej
interwencji Jezusa, aby im to
uzmysłowić (por. Mat 16,5-12).
Mało w nas wiary, dużo zaś lęku. Aktywność
zabija pobożność. Korzyści
wyciszają miłość. Więcej
wykazujemy troski o doczesność
niż o wieczność. Instytucja
zabija sakramenty, natomiast
przepisy administracyjne
wyciszają zdrowy rozsądek.
Poświęcenie jest obecne w
płomiennych wypowiedziach, ale
nie w życiu. Tam, gdzie
powinniśmy mówić – milczymy, a
tam, gdzie trzeba milczeć –
zabieramy głos.
Litania jest długa i może nie ma potrzeby
całej jej wyliczać. Dlaczego o
niej mówimy? Albowiem w
mankamentach postaw kapłanów,
jak w zwierciadle widać
mankamenty naszych
chrześcijańskich rodzin, z
których przecież pochodzimy.
Krótko mówiąc – straciliśmy
wszyscy zdrową relację z Jezusem
Chrystusem.
Czy trzeba czekać na kolejny
policzek Szatana?
Paryż czasu olimpiady dostarczył światu
jeszcze jeden obraz, obraz
egipskich ciemności. W nocy z
soboty na niedzielę (27/28
lipca) w mediach
społecznościowych pojawiło się
wiele zdjęć i nagrań ze stolicy
Francji. Widać na nich, że na
ulicach kilkumilionowej
metropolii jest kompletnie
ciemno. Jedynym oświetlonym
punktem była Bazylika Sacré-Cœur,
czyli Najświętszego Serca
Jezusowego, która została
wybudowana na szczycie wzgórza
Montmartre, czyli wzgórza
męczenników (łac. Mons Martyrium),
na którym śmierć poniósł św.
Dionizy i jego towarzysze (258
r.). Św. Dionizy był pierwszym
biskupem Paryża. Bazylika
została wybudowana przez
przemysłowców francuskich, jako
wotum za uratowanie Paryża
podczas wojny francusko-pruskiej
(1870 r.).
To wszystko zachęca mnie do tego,
abym jeszcze bardziej pogłębił
swoją wiarę i relację z Jezusem
w Najświętszym Sakramencie
Ołtarza i jeszcze bardziej
Go pokochał.
Analiza cudów eucharystycznych
wskazuje na żywe komórki serca
obecne w zachowanych relikwiach.
Tak więc ten szatański policzek
ma swój sens, a ja mam swój cel!
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Spotkanie na pustkowiu
(Jr 23, 1-6; Ef 2, 13-18; Mk 6,
30-34)
Ze
szczególną uwagą winniśmy
dzisiaj wsłuchać się w to, co
Bóg powiedział przez proroka
Jeremiasza. Słowa te zostały
wypowiedziane 2600 lat temu,
jednakowoż ich przesłanie nie
straciło nic ze swej
aktualności. Świat kolejny raz
otępiał w aprobacie życia
pełnego grzechu, a ci, którzy
mają misję upominania
błądzących, często sami błądzą.
Wsłuchani jesteśmy dzisiaj w twarde słowa
proroka, w których Bóg
niezmiernie surowo ocenił
ówczesnych pasterzy swojego
ludu: Wy rozproszyliście moje
owce, rozpędziliście i nie
zajęliście się nimi. Bóg
zapowiada dwa wydarzenia. Ich
waga została podkreślona przez
osobiste zaangażowanie się Boga,
który widząc nieudolność swoich
wysłanników, sam wkracza do
akcji. Po pierwsze zwracając się
do pasterzy, stwierdza: Oto
Ja się zajmę nieprawością
waszych uczynków.
Po drugie, postanawia:
Ja sam zbiorę Resztę mych owiec
ze wszystkich krajów, do których
je wypędziłem. Sprowadzę je na
ich pastwisko, aby były płodne i
liczne. Ustanowię
zaś nad nimi pasterzy, by je
paśli.
Wypełnieniem obietnicy Boga,
danej ludowi przez Jeremiasza
jest Jezus Chrystus, Syn Boga
żywego. Tak więc Bóg, przyjąwszy ludzką naturę,
przejął rolę Dobrego Pasterza, i
to nie tylko dla Izraela, ale
dla całego rodzaju ludzkiego. To
zupełnie nowa sytuacja na
pastwisku i zupełnie nowy
garnitur owiec zebranych ze
wszystkich krajów. Choć
nastąpiło nowe rozdanie
pasterzy, nie znaczy to, że
dawne problemy z brakiem
odpowiedzialności pasterzy
przestały istnieć.
Dzisiaj więc wielu, z pozoru pobożnych,
korzysta z proroctwa Jeremiasza,
aby współczesnych pasterzy
poddać ostrej krytyce. Jest ona
w wielu przypadkach uzasadniona,
choć wydaje się, iż stała się
ona bardziej modą, niż
rzeczywistą troską o
Chrystusową owczarnię. Byłoby
niedorzecznością wchodzić w
polemikę z owymi krytykantami
pasterzy Kościoła. Natomiast
wydaje się słusznym zapytać
głównego pasterza, Jezusa
Chrystusa, jak wychować
dobrych pasterzy i jaką postawę
powinni przyjąć ci, którzy
zostali już powołani do
współpracy z Nim?
Odpowiadając na postawione pytania, Jezus
posługuje się dzisiaj fragmentem
Ewangelii wg św. Marka, stawia
pasterzom trzy podstawowe
wymagania.
Wymaganie pierwsze: szacunek dla drugiego
człowieka.
Kiedy to rozesłani przez Niego Apostołowie
powrócili z powierzonej im
misji, zebrali się u Jezusa i
opowiedzieli Mu wszystko, co
zdziałali i czego nauczali.
I tak Jezus, okazując im
szacunek, uczy ich szacunku dla
drugiego człowieka. Szacunek
przejawił się w umiejętności
wysłuchania wszystkiego, a
przecież to On wszystko
wiedział.
Wymaganie drugie: w podejmowaniu decyzji
pasterz kieruje się logiką Boga,
a nie logiką człowieka.
Ludzka logika nakazywała odpoczynek po
wyczerpującej pracy. Tymczasem
kiedy przypłynęli na miejsce
planowanego spoczynku, tłum
ludzi spragnionych słowa Bożego
już na nich czekał. I tak Jezus,
kierując się Boską logiką,
zmienił swoje ludzkie zdanie:
Zlitował się nad
nimi.
Litość, czyli współczucie, jest
jednym
z najbardziej
charakterystycznych atrybutów
Boga.
Wymaganie trzecie: dać powierzonym owcom
poczucie bezpieczeństwa.
Zgromadzony tłum ludzi Jezus zaczął nauczać,
byli bowiem jak owce niemające
pasterza. Ludzie potrzebują
silnego przywództwa duchowego,
które jest oparte
na miłości i zrozumieniu. Tylko takie
przywództwo jest fundamentem
życia społecznego, w którym
zapewniona jest wolność.
Jednakże takie przywództwo jest
skutkiem pewnego rodzaju dialogu
między pasterzem a owcami:
zbiegli się tam
pieszo ze wszystkich miast, a
nawet ich wyprzedzili. Ludzie
nie zachowali się biernie, nie
poprzestali na oczekiwaniach,
nie byli pełni krytyki,
pretensji i niezadowolenia.
Zachowali się proaktywnie i na
pustkowiu spotkali Jezusa.
Tak naprawdę, to każdy z nas czuje się
dzisiaj na pustkowiu. Może
warto ten czas dobrze rozegrać?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
W rodzinnym miasteczku
(Ez 2, 2-5; 2 Kor 12, 7-10; Mk
6, 1-6)
Jest szabat. Jezus swoim
zwyczajem udaje się do synagogi.
Tym razem jest to synagoga w
jego rodzinnej miejscowości w
Nazarecie.
Jezus nie jest sam, są z nim również Jego
uczniowie – grupa twardych
mężczyzn, którzy widząc w Nim
niezwykłego nauczyciela,
zostawili „swoje światy” i
poszli
za Nim. W tym to właśnie gronie, tworzonym
przez Mistrza i Jego uczniów
nieustannie pogłębiało się
przekonanie, że to właśnie On
jest oczekiwanym przez naród
Mesjaszem.
Przybycie Jezusa do synagogi w Nazarecie
wyprzedziła krążąca opowieść
o Nim, o Jego nauczaniu i
nadzwyczajnych znakach, które On
dokonuje. Dla wielu Jego rodaków
te przekazywane między ludźmi
opinie nie tylko rozbudzały
ciekawość, ale też przywoływały
pewne wspomnienia. To wszystko
spotęgowało się z chwilą
pojawienia się Jezusa i Jego
uczniów w synagodze, z którą od
swojej młodości był ściśle
związany.
Jezus podczas nabożeństwa zaczął nauczać.
Dzisiaj wsłuchujemy się w
relację św. Marka, która ma
swoje źródło w naocznym świadku
wydarzenia, a mianowicie
w św. Piotrze. Ewangelista pisze: wielu,
przysłuchując się, pytało ze
zdziwieniem: „Skąd to
u Niego? I co to za mądrość,
która Mu jest dana? I takie cuda
dzieją
się przez Jego ręce! Czy nie jest to
cieśla, syn Maryi, a brat
Jakuba, Józefa, Judy i Szymona?
Czyż nie żyją tu u nas także
Jego siostry?”
Warto temu opisowi poświęcić
więcej uwagi.
Ówczesny Nazaret
był społecznością liczącą
kilkuset mieszkańców. Można
zaryzykować stwierdzenie, że
wszyscy dobrze się znali. Takie
malutkie miasteczko wszystko
widzi, wszystko słyszy i
wszystko pamięta. Mieszkańcy w
sytuacjach dramatycznych zwykli
sobie pomagać przechodząc ponad
tym, co ich dzieli. Powiązani są
w życiu codziennym rodzinnie,
zawodowo i wszelkimi innymi
ludzkimi więzami. Tworzą taką
małą ojczyznę – „swoich”. Ta
osobliwa chmurka z bazą danych,
ciągle uzupełniana wisi w
powietrzu i czasem pęka.
W umysłach ziomków Jezusa doszło
do pewnej konfrontacji. Mieli oni obraz Jezusa jako
normalnego mieszkańca Nazaretu,
który miał swój zawód – był
cieślą
i to pewnie dobrym fachowcem,
skoro Mu to przede wszystkim
pamiętano nawet z pewnym
wyrzutem. Ma Matkę, ojciec już
pewnie nie żył. Ma swoich
krewnych, których imiona są
wszystkim znane. Jest więc
naszym człowiekiem. Tymczasem
nie pasuje to do tego, że On
przychodzi i naucza, to zaś co
mówi, przekracza poziom cieśli.
Do tego ta cała opowieść o Nim i
ci uczniowie, którzy patrzą na
Niego, jakby nie był stąd. To
wszystko było dla mieszkańców
Nazaretu naturalnym wyzwaniem.
Jak sobie z tym poradzili?
Ewangelista zapisał: I powątpiewali o
Nim.
Wydawałoby się, że Jezus powinien był to
zrozumieć. Tymczasem On czyni
swoim rodakom twarde wyrzuty,
poparte znakomitą analizą
historyczną:
Tylko w swojej ojczyźnie, wśród
swoich krewnych i w swoim domu
może być prorok tak lekceważony.
Kluczowe jest stwierdzenie św. Marka:
Dziwił się też ich
niedowiarstwu.
Czego w takim razie, oczekiwał
Jezus od swoich ziomków?
Oczekiwał uczciwego pytania o
prawdę, a nie powątpiewania. Pytanie o prawdę otwiera
myślenie, ułatwia poznanie, a w
konsekwencji prowadzi do łaski
wiary. Powątpiewanie prowadzi
donikąd. To najgorsza postawa,
jaką można przyjąć w życiu,
albowiem wiąże ręce
wszechmocnemu Bogu. Wyraził to
św. Marek, stwierdzając fakt, że
Jezus: I nie mógł tam
zdziałać żadnego cudu, jedynie
na kilku chorych położył ręce i
uzdrowił ich.
Byłoby błędem sprowadzenie tego fragmentu
Ewangelii do jedynie
historycznego opisu, dotyczącego
tamtej miejscowości i jej
ówczesnych mieszkańców, pośród
których Jezus wyrastał. Za tym
wydarzeniem, kryje się coś
zdecydowani większego i
ponadczasowego. Ujmijmy to
pytaniem, które warto sobie
postawić:
Czy mnie dzisiaj, człowiekowi,
który od dziecka wzrastał z
Jezusem, nie grozi powątpiewanie
o Nim?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Wiara i życie
(Mdr 1, 13-15; 2, 23-24; 2 Kor
8, 7. 9. 13-15; Mk 5, 21-43)
Wielu, a może coraz więcej, jest
takich, którzy nie widzą żadnej
relacji między wiarą i życiem.
Bardzo wielu jest takich, którzy
wprawdzie wiele mówią na temat
powiązań między wiarą a życiem,
ale w praktyce są to dla nich
byty równoległe.
Dzisiaj św. Marek przedstawia nam
historię dwóch życiowych
wydarzeń, które rozgrywają
się niejako niezależnie od
siebie, ale mają ze sobą wiele
wspólnego
i na dodatek wpisują się w życie każdego
śmiertelnika. Tym, który
połączył te wydarzenia i stanął
w ich centrum, jest Jezus
Chrystus.
Pierwsze z nich jest związane z
przełożonym synagogi Jairem. Był to człowiek zaufania
społecznego, niezwykle wpływowy,
który odpowiadał za finanse i
działalność synagogi w Kafarnaum.
To właśnie w niej wrogowie
Jezusa zawiązali co dopiero,
spisek przeciwko Niemu. Jair był
zapewne świadkiem cudów, których
Jezus dokonał, lecz śmiertelna
choroba dwunastoletniej córki,
każe mu przejść ponad wszelkimi
obawami i z wiarą taką, jaką
wtedy miał, udać się do Jezusa.
I tak doszło
do niezwykle wymownego spotkania:
Gdy Go ujrzał, upadł Mu do
nóg i prosił usilnie: «Moja
córeczka dogorywa, przyjdź i
połóż na nią ręce, aby ocalała i
żyła». Jezus, słysząc to, bez wahania
wyrusza wraz z nim.
To nie był przypadek, że właśnie
w drodze doszło do kolejnego
spotkania.
Od dwunastu lat cierpiąca na
krwotok kobieta, postanowiła
złamać bariery powstałe jej
przez chorobę. Uważana była za
nieczystą. Wszystko i wszyscy
przez jej dotknięcie stawali się
nieczyści (Kpł 15, 25-27).
Najgorsze w tym było
niewątpliwie to, że nie miała
prawa wstępu do świątyni i
wspólnej modlitwy z innymi (Kpł
15, 31-33). Dopiero świadomość
sytuacji, w jakiej się znalazła
spotęgowanej bezradnością
lekarzy i stratą majątku pozwala
nam zrozumieć jaka wiara w niej
się zrodziła pod wpływem
spotkania z Jezusem i jaka
nadzieja w nią wstąpiła.
Przedarła się przez tłum z
myślą: Żebym choć dotknęła
Jego płaszcza, a będę zdrowa.
Jej ukryta prośba została przez
Jezusa wysłuchana i kobieta
zastała uzdrowiona. Jezus nie
chciał, aby
to
wydarzenie pozostało w ukryciu i
sprowokował jej ujawnienie się:
Wtedy kobieta podeszła
zalękniona i drżąca, gdyż
wiedziała, co się z nią stało,
padła przed Nim i wyznała Mu
całą prawdę. On zaś rzekł do
niej: „Córko, twoja wiara cię
ocaliła, idź w pokoju i bądź
wolna od swej dolegliwości”.
Pamiętajmy, że obok Jezusa stoi
ojciec śmiertelnie chorej córki.
Kluczowe jest tutaj
zaakcentowanie przez Jezusa
wiary, która uzdrawia w
połączeniu z relacją, jaka się
wytworzyła między uzdrowioną
kobieta a uzdrawiającym Jezusem
– Bogiem. Ta relacja została
określona jednym słowem:
Córko.
To wydarzenie było dla Jaira
znakomitym przygotowaniem,
na najbardziej tragiczną wieść,
która może dotrzeć do uszu ojca:
Twoja córka umarła, czemu
jeszcze trudzisz Nauczyciela?
Jezus wspiera Jaira w jego akcie
wiary i nie opuszcza go.
Sądząc zaś po sformułowaniu tej tragicznej
informacji, można przypuszczać,
że Jair udając się do Jezusa,
nie miał u swoich domowników
wielkiego wsparcia. Potwierdza
to nasze przypuszczenie klimat
przyjęcia Jezusa w domu Jaira
oraz reakcja domowników na słowa
Jezusa:
Czemu podnosicie wrzawę i
płaczecie? Dziecko nie umarło,
tylko śpi.
Termin „spać” jest
charakterystycznym dla Jezusa
określeniem śmierci, ale już w
kontekście Jego
zmartwychwstania. Stąd ta gra
słów, której wtedy jeszcze nie
rozumiano.
Jezus nie zamierzał działać na
oczach tych, którzy jeszcze nie
byli wiarą na to przygotowani. Sam dobrał świadków:
On odsunął wszystkich, wziął z
sobą tylko ojca
i
matkę dziecka oraz tych, którzy
z Nim byli, i wszedł tam, gdzie
dziecko leżało. Ująwszy
dziewczynkę za rękę, rzekł do
niej: "Talitha kum", to znaczy:
"Dziewczynko, mówię ci, wstań!"
Dziewczynka natychmiast wstała i
chodziła, miała bowiem dwanaście
lat. I osłupieli wprost ze
zdumienia. Przykazał im też z
naciskiem, żeby nikt
o tym się nie dowiedział, i
polecił, aby jej dano jeść.
Tak oto wiara przenika się z
życiem doczesnym i wiecznym. Jej
nieustanne pogłębianie jest
wyzwaniem dla tych, którzy ją
mają. Dla tych zaś, którzy jej
nie mają, wartością, dla której
warto poświęcić wszystko. Ci
natomiast, którzy się z niej
wyśmiewają, mogą na własne
życzenie, pozostać poza drzwiami
życia.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Na tej łodzi był ktoś jeszcze
(Hi 38, 1. 8-11; 2 Kor 5, 14-17;
Mk 4, 35-41)
Kolejny raz w moim życiu
przymierzam się do
przeanalizowania fragmentu
Ewangelii o burzy na jeziorze,
czyli jednego z najbardziej
znanych obrazów ewangelicznych.
I tak jak to często bywa w
takich analizach, piknęło mnie
coś, czego wcześniej nie
widziałem.
Św. Marek, oszczędny w słowach, zostawił
najdłuższy opis wydarzenia,
kiedy to Jezus wraz z uczniami
wsiadł do łodzi, aby przeprawić
się na drugą stronę Jeziora.
Umęczony całodziennym nauczaniem
tłumów usnął na wezgłowiu.
Tymczasem rozpętana burza,
przeraża uczniów, w końcu
zawodowych rybaków, którzy budzą
Jezusa. W zagrożeniu śmiercią, z
pretensją w głosie, zapewne
energicznie go szarpiąc, pytają:
Nauczycielu, nic Cię to nie
obchodzi, że giniemy?
Po ludzku wyczerpany powstał i
Boską mocą na jeziorze „zrobił
porządek”. I jak przystało na
nauczyciela, wystawił uczniom
ocenę:
Czemu tak
bojaźliwi jesteście? Jakże brak
wam wiary!
Ta ocena była
jednocześnie analizą ich stanu
ducha. Dotyczy ona bojaźni
wynikającej z braku wiary w Jego
Bóstwo. Po tym, co wcześniej od
Niego usłyszeli i przy Nim
doświadczyli, mogli wykazać się
większym zaufaniem i po prostu
Go nie budzić.
Ta ewangeliczna scena jest często
interpretowana przez Ojców
Kościoła i nie tylko, jako
obraz Kościoła Chrystusowego,
który jak łódź Piotrowa płynie
przez wzburzone fale tego
świata. Porównanie jest
rzeczywiście bardzo trafne i dla
nas wszystkich płynących tą
łodzią stawiające wiele pytań i
pobudzające do wielu przemyśleń.
Dotyczą ona zarówno tamtego
wydarzenia, jak i Kościoła
wczoraj i dzisiaj.
Pewnego razu, ks. kard. Franciszek Macharski
powiedział do nas, wtedy młodych
kapłanów: „Chłopcy, Kościół to
jak łódź na wzburzonych falach
tego świata. Zasada podstawowa –
nie huśtać!” Zdanie
proste, oczywiste i jakże
głębokie.
Dzisiaj uświadomiłem sobie
jeszcze jedną prawdę o tej
łodzi, której do tej pory nigdy
nie dostrzegałem. A chodzi o
listę pasażerów. Chodzi o tego, który tam był i na swój
sposób działał i co gorsza,
działa. On był jedynym, który
nie stawiał sobie pytania:
Kim On jest właściwie, że
nawet wicher i jezioro są Mu
posłuszne? On doskonale
widział, że Jezus jest zmęczonym
człowiekiem i wszechmogącym
Bogiem. Tym pasażerem na
Łodzi Piotrowej, był i jest
diabeł. On się nie bał i
działał po swojemu. Jezus
doskonale o tym wiedział i dał
temu wyraz, albowiem kiedy
uciszał wzburzone jezioro, nie
zwracał się do Ojca, tylko sam
to uczynił. Użył sformowania,
jakim wyrzucał złe duchy
Milcz, ucisz się. W
dosłownym tłumaczeniu – „Stul
pysk!” Tak więc diabeł stał za
wzburzeniem jeziora. A czy nie
był już w sercu jednego z
uczniów – Judasza? To on będzie
kombinował jak na tej łodzi
jeszcze zarobić. To jest
przecież diabelska metoda –
zawładnąć serca tych, których
Jezus zaprosił do łodzi. To
dalsza część kuszenia Jezusa na
pustyni – Tobie dam potęgę i
wspaniałość tego wszystkiego, bo
mnie są poddane i mogę je dać,
komu zechcę. Jeśli więc
upadniesz i oddasz mi pokłon,
wszystko będzie Twoje (Łk 4,
6-8).
Trudno o tym nie myśleć patrząc w historię
Piotrowej Łodzi, trudno o tym
nie myśleć, czytając to, co
dzisiaj piszą niektórzy tzw.
zatroskani o Kościół. Trudno o
tym nie myśleć, kiedy to podczas
sztormu, pozbawieni wyobraźni
albo też ogarnięci złym duchem
pasażerowie, kombinują jakby tu
wyrwać deskę z łodzi i dobrze ją
sprzedać.
Jak więc zachować się dzisiaj w
Piotrowej Łodzi? Odpowiedź wydaje się prosta, choć aby ją
zastosować, trzeba nieustannie
pracować nas sobą. Trzeba
zawierzyć całkowicie Jezusowi,
prawdziwemu Człowiekowi i
prawdziwemu Bogu. Tylko On
uciszy diabelskie nawałnice. Na
Łodzi Piotrowej trzeba robić
to, co do nas należy
i ani nie wpadać w zwątpienie, ani też nie
„huśtać”.
Ci zaś na łodzi, którzy
zaprzedali się diabłu tak, jak
Judasz, sami zrobią ze sobą
porządek. To już Bóg ich oceni.
Nam trzeba uważać, aby nie wejść
z nimi
w relację.
Ks. Lucjan Bielas
-
To Ziarno zawsze wyda plon!
(Ez 17, 22-24; 2 Kor 5, 6-10; Mk 4, 26-34)
Był to koniec żniw w Bawarii w
roku 2015. Przed drzwiami
zakrystii kościoła parafialnego
w Grafentraubach, zaprzyjaźniony
rolnik, właściciel
eksperymentalnego gospodarstwa,
Pan Emil, wręczył mi oryginalny
prezent. Była to zamknięta w
przeźroczystym opakowaniu, garść
ziaren jęczmienia. Wyjął jedno z
nich i trzymając je w palcach,
powiedział słowa, które z jego
ust i na tym miejscu miały dla
mnie szczególne znaczenie. –
Proszę księdza, w tym małym
ziarenku jest ukryty przez
Stwórcę ogromny potencjał mocy.
Żadne laboratorium w świecie nie
jest w stanie stworzyć jednego
takiego ziarenka.
Od tamtego czasu, kiedy tylko czytam słowa
Chrystusa zawarte w Ewangelii o
ziarnie wrzuconym w ziemię, mam
przed oczyma twarz pana Emila i
słyszę jego słowa wypowiedziane
z wiarą i życiowym
doświadczeniem.
Jakże bliski był obraz ziarna
wrzuconego w ziemię samemu
Jezusowi skoro użył go do
przybliżenia nam prawdy o Jego
dziele, o Królestwie Bożym. Sam Jezus jest tym ziarnem,
które zostało wrzucone w glebę
tego świata. Wydaje się, że było
to tak niewielkie wydarzenie w
historii świata – śmierć
jednego człowieka. Tymczasem ta
śmierć, nierozerwalnie złączona
z Jego zmartwychwstaniem,
nabrała nowego znaczenia o
ponadczasowym wymiarze. Tak oto
malutkie ziarenko, takie, jak
to ewangeliczne ziarenko
gorczycy, a wyrósł z niego
wspaniały krzew – Kościół
Chrystusowy. Dzisiaj z
perspektywy tylu wieków, tylko
najbardziej prymitywni ludzie
tego faktu nie dostrzegają.
Ten fenomen ziarna, jakim jest
Jezus, działa nie tylko w skali
makro, ale też i w skali mikro.
Jezus – Ziarno, przez sakrament
Chrztu świętego jest wrzucony
w ludzkie serca i umysły. Wolny
człowiek, kiedy tylko
zaakceptuje to Ziarno i pozwala
Mu wzrastać, na własnym polu
obserwuje cudowne i
niewytłumaczalne ludzkim umysłem
procesy rozwoju i wydawania
plonów. I tak jak to czyni
świadomy rolnik, może z
wdzięcznością podziwiać i
wychwalać Boga Stwórcę i
Odkupiciela.
Sam Jezus zachęca nas do
czujności, albowiem Zły Duch,
robi wszystko i będzie robił
wszystko, aby Boże plony
zniszczyć.
W tych dniach przeżywamy w Polsce
beatyfikację Sługi Bożego ks.
Michała Rapacza. Był on
administratorem parafii
katolickiej w Płokach. Został
zamordowany
12 maja 1946 roku przez członków
komunistycznej bojówki. Wydawało
się owym mordercom, że przyszły
nowe czasy, w których już nie ma
miejsca dla Chrystusa
i dla Jego gorliwych kapłanów.
Tymczasem fakt beatyfikacji ks.
Michała jest krzykiem Chrystusa
Zmartwychwstałego, Ziarna
wrzuconego w glebę tego świata,
którego wyrwać już nie można i
które zawsze wyda plon –
wcześniej czy później.
Niech ten krzyk Chrystusa –
Ziarna, będzie dla wrogów
przestrogą, dla słabych
napomnieniem, zaś dla dobrych
zaś rolników swej duszy,
umocnieniem.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jeśli chcesz się dzisiaj przyznać
do Jezusa, musisz to wiedzieć!
(Rdz 3, 9-15; 2 Kor 4, 13 – 5,
1; Mk 3, 20-35)
Idąc przez życie drogą Ewangelii,
trzeba liczyć się z bardzo
brutalną rzeczywistością. Po
pierwsze trzeba liczyć się z
faktem, że nie będzie się do
końca zrozumianym pośród
najbliższych, nawet we własnej
rodzinie. Po drugie, trzeba być
gotowym na to, że środowisko,
zarażone innymi wartościami,
będzie traktowało takiego
„inaczej myślącego”, jak
szkodnika i wroga. Sam Jezus, na
kartach Ewangelii św. Marka,
wprowadza nas dzisiaj w
wydarzenie, które
On przeżył, również i po to, aby
swoich uczniów przygotować na
zmierzenie się z niezrozumieniem
przez jednych i odrzuceniem
przez innych. Przygotowuje nas
na to, jak zmierzyć się z
najbardziej bolesnymi zarzutami.
Jezus przebywał w Kafarnaum, w domu Piotra,
który stał się niemal Jego
domem. Gromadziły się wokół
Niego tłumy ludzi. Któż nie miał
sprawy do Niego? Bo
jak nie głowa „popsuta”, to ciało chore. Kto
nie chce kogoś mądrego
posłuchać, poczuć się przy nim
kochanym i wrócić do domu po
takim spotkaniu uzdrowionym
i szczęśliwym. Dla wielu jednak było
to, co Jezus czynił i mówił tak
inne i niezrozumiałe, że
twierdzili, iż: Odszedł od
zmysłów. Ta opinia
dociera do krewnych
w Nazarecie. Oni to w poczuciu więzi
rodzinnych z jednoczesnym
brakiem zrozumienia Jezusa,
udają się do Kafarnaum (ponad 30
km), żeby Go powstrzymać.
O wiele mocniejszy zarzut został skierowany
przeciwko Jezusowi przez
ówczesną elitę intelektualną, a
mianowicie przez uczonych w
piśmie, którzy przybyli
aż z Jerozolimy: Ma Belzebuba i mocą
władcy złych duchów wyrzuca złe
duchy. Możemy sobie
wyobrazić, jak, po ludzku rzecz
biorąc, Jezusa musiał taki
zarzut zaboleć. Było to, wydawać
by się mogło, precyzyjne
uderzenie w istotę Jego misji.
Lekcja pierwsza:
Jezus zachował całkowity spokój.
Korzystając z przypowieści, przeciwnikom
spokojnie odpowiedział,
wykazując brak logiki ich ataku:
Jak może Szatan wyrzucać
Szatana? Jednocześnie
Jezus, swoim przeciwnikom,
udzielił upomnienia, które
zawiera w sobie największy
ciężar gatunkowy. Opowiadanie
kłamstwa o Nim, że
Ma ducha
nieczystego,
wprost prowadzi człowieka do
zamknięcia się na miłosierdzie
Boże i świadome go odrzucenie.
Dlatego też padają
tutaj słowa, które każdemu
myślącemu szeroko otwierają
oczy: Wszystkie grzechy i
bluźnierstwa, których by się
ludzie dopuścili, będą im
odpuszczone. Kto by jednak
zbluźnił przeciw Duchowi
Świętemu, nigdy nie otrzyma
odpuszczenia, lecz winien jest
grzechu wiecznego.
Lekcja druga:
Jezus i Matka.
Dzisiejsza liturgia przywołuje scenę z
biblijnego raju, kiedy to
wszechwiedzący Bóg pytaniem
zmusił człowieka, który
zgrzeszył, do określenia swojej
życiowej lokalizacji: Adamie
gdzie jesteś? Kiedy
już rzeczy zostały jasno
nazwane, człowiek wraz z karą
otrzymuje nadzieję, a jest nią –
niewiasta i jej potomstwo. To
oni zmierzą się z Szatanem i
pokonają go. Jest to pierwsza
biblijna zapowiedź Bogarodzicy
Maryi i jej Syna, Jezusa
Chrystusa, prawdziwego Boga i
prawdziwego Człowieka.
Maryja, na weselu w Kanie Galilejskiej, dała
wyraz głębokiej wiary w Bóstwo
Chrystusa. Po ponad 30 latach
wspólnego mieszkania z Jezusem
wiedziała kim On Jest.
Teraz nie dystansuje się od
pogubionej rodziny, która chce
Jezusa powstrzymać. Towarzyszy
im w drodze do Kafarnaum, w
drodze do Jezusa.
Kiedy stanęli przed otoczonym tłumem domem w
Kafarnaum i doniesiono o tym
Jezusowi, On wypowiedział słowa,
które są cudowną pochwałą Maryi,
zawsze pełniącej wolę Ojca
Niebieskiego, a dla nas drogą do
największego zaszczytu,
przynależności do Jego rodziny:
Któż jest moją matką i którzy są
moimi braćmi?
I
spoglądając na siedzących dokoła
Niego, rzekł: „Oto moja matka
i moi bracia. Bo kto pełni wolę
Bożą, ten jest Mi bratem,
siostrą i matką”.
Ujmując rzecz krótko: w swojej rodzinie
trzeba żyć, ale z Jezusem trzeba
być.
Kiedy wizualnie Kościół Chrystusowy się
wyludnia, kiedy ataków na
mających odwagę przyznawania się
do Niego jest coraz więcej,
warto ze spokojem te dwie
dzisiejsze lekcje przepracować i
podziękować jeszcze raz Jezusowi
za dar Najświętszej Maryi Panny.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Pan szabatu i niedzieli
(Pwt 5, 12-15; 2 Kor 4, 6-11;
Mk 2, 23 – 3, 6)
Stwórca człowieka wpisał w jego
duszą potrzebę świętowania.
Święta i świątynie obecne w
historii ludzkości informują
nawet najbardziej sceptycznych o
tym bezdyskusyjnym fakcie. Jest
coś takiego jak pojęcie świętego
czasu i świętego miejsca. Dla
normalności człowieka i jego
relacji zarówno ze Stwórcą, jak
i z bliźnimi jest potrzeba
regularnego przebywania w
świętym czasie na świętym
miejscu.
Kiedy to Bóg dla dobra pogubionego człowieka
sam stał się człowiekiem i
zamieszkał pośród nas, podjął
trud uzdrowienia człowieka i
jego relacji. Wtedy to z natury
rzeczy uzdrowił również ludzkie
świętowanie. Zostawił
człowiekowi wolność, lecz
zdecydowanie zażądał
odpowiedzialności.
Słyszeliśmy dzisiaj, jak Jezus Chrystus
stanął w obronie swoich uczniów,
którzy zostali zaatakowani przez
przewrotnych faryzeuszów, że
naruszają świętowanie szabatu,
albowiem oni przechodząc pośród
zbóż, zrywali kłosy. Po
pierwsze, głodnemu człowiekowi
prawo na coś takiego zezwalało
(nie można było użyć sierpa –
Pwt 23,26), po drugie, na co
Jezus wskazał, była wyższa
konieczność naruszenia spoczynku
szabatowego – głód. Słowa, jakie
wtedy zostały przez niego
wypowiedziane, są absolutnie
kluczowe i wpisują się w całą
ludzką historię: To szabat
został ustanowiony dla
człowieka, a nie człowiek dla
szabatu. Zatem Syn Człowieczy
jest Panem także szabatu.
Panem więc dnia świętego
jest Bóg, a nie człowiek. Ten
dzień jest darem Boga dla
człowieka. Wielu przewrotnie
myśląc, uważa, że to człowiek
jest panem szabatu, popełnia
gigantyczne błędy w zarządzaniu
czasem.
Tymczasem Jezus prowadzi nas do synagogi na
kolejną lekcję świętowania.
Zanim uzdrowił uschłą rękę
jednego z uczestników szabatowej
modlitwy, wyciągnął go z tłumu i
postawił zebranym zasadnicze
pytanie: Co wolno w
szabat: uczynić coś dobrego, czy
coś złego? Życie uratować czy
zabić? Odpowiedź była
oczywista, a uzdrawiając chorego
człowieka, zdjął im przysłowiowy
wiatr z żagla, choć w ich
sercach dalej została
przewrotność. Pokazuje to,
jak trudno upartemu człowiekowi
wytłumaczyć sens świętowania.
Swoje bycie Panem ludzkiego
świętowania, Jezus wypełnia,
ustanawiając Najświętszą Ofiarę.
Zmartwychwstał w noc między
żydowskim szabatem i rzymskim
Dniem Słońca. To właśnie wtedy
Jego uczniowie na Jego polecenie
sprawują pamiątkę Jego Ostatniej
Wieczerzy – Eucharystię.
W tym świętym czasie, na świętym
miejscu, uobecnia się
dzieło zbawcze Chrystusa i On
sam jest obecny pod
postaciami chleba i wina, stając
się boskim pokarmem śmiertelnego
człowieka.
Trzeba nie mieć wiary, by w tym
wydarzeniu nie uczestniczyć!
Prawie pół wieku temu, na krakowskich
plantach, jako młody student
teologii, spotkałem ciekawego
młodego człowieka z Baku z
Azerbejdżanu wówczas ZSRR. W
entuzjazmie młodego teologa
zapytałem go, czy ludzie w Baku
uczęszczają do cerkwi. W
odpowiedzi usłyszałem, że on
lubi chodzić do cerkwi, bo tam
przeżywa doświadczenie spotkania
ze Świętością, ale on nie uważa
siebie za człowieka wierzącego.
I dodał, takich jak on jest
wielu, wierzących zaś niewielu.
Kto więc, według Pana, pytam
dalej, jest człowiekiem
wierzącym? To taki, odparł,
który zna swój czas i swoje
miejsce. Jak to rozumieć? –
pytam dalej. W odpowiedzi
usłyszałem – wierzący, to taki
człowiek, który jak jest dzień
święty, idzie do cerkwi
niezależnie od pogody i własnych
nastrojów. W tym świętym czasie
jest to jego święte miejsce.
Niestety, dodał, takim wierzącym
człowiekiem nie jestem. To była
jedna z rozmów, które zostają w
sercu na całe życie.
Kilka tygodni temu, w zakrystii pewnego
kościoła, pewien inteligentny
lektor, znakomity informatyk
pochwalił się, że leci w
najbliższą środę do Japonii na
kilka dni. Zapytałem natychmiast
– a gdzie będziesz w niedzielę
na Mszy św.? Szymon
błyskawicznie wymienił nazwę
pobliskiej miejscowości, w
której jest kościół katolicki i
możliwość uczestniczenia w
niedzielnej Eucharystii.
Mogłem tylko powiedzieć – jesteś
odpowiedzialny – leć do Japonii.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Dwa wyjścia
(Wj 24, 3-8; Hbr 9, 11-15; Mk
14, 12-16. 22-26)
Uroczystość Najświętszego Ciała i
Krwi Chrystusa – w tradycyjnej
nazwie Bożego Ciała (przed
Soborem Watykańskim II,
Uroczystość Najświętszej Krwi
Chrystusa była obchodzona – 1
lipca), to uroczystość, której
Diabeł bardzo nie lubi. Jest on bowiem
zainteresowany władzą nad
światem, umiłowaniem kłamstwa i
materii, zniewoleniem skłóconych
ludzi i zamknięciem swoich
największych wrogów w kościelnej
kruchcie. Tymczasem w
Uroczystość Bożego Ciała,
świątynie się otwierają i
wrogowie Szatana wraz ze swoim
przywódcą Chrystusem wychodzą na
ulice.
W Polsce Ludowej,
władze państwowe reprezentujące
dość prymitywną lewicę,
utrudniały zezwolenia na
procesje, natomiast ich
uczestników na różne sposoby
szykanowały. Organizowano w
świąteczne przedpołudnie różnego
rodzaju atrakcje skierowane
głównie do dzieci i młodzieży.
Dzisiaj władza daje
„kolorowe” światełka na jeszcze
bardziej wyrafinowane ataki
przeciw Kościołowi
Chrystusowemu. Tego diabelskiego
szamba nie można lekceważyć, ale
też nie można dać się
w nim zatopić. Wyciągnąwszy z
niego, jak z nawozu, właściwe
wnioski trzeba robić dalej to,
co nasz wszechmogący Zbawiciel
od nas oczekuje.
A oczekuje od nas głębokiej wiary
w Jego obecność pod postaciami
chleba i wina. Oczekuje od
nas takiego zjednoczenia z Nim,
które zaowocuje przemianą
naszego życia i naszych
międzyludzkich relacji. Daje
się to sprowadzić do naszych
dwóch wyjść na ulice.
Pierwsze to wyjście liturgiczne
w tradycyjnej procesji Bożego
Ciała. Drugie zaś wyjście, można
powiedzieć, że jeszcze
ważniejsze, to nasze wyście po
przyjęciu Komunii świętej ze
świątyni w naszą codzienność.
Celem tego wyjścia jest jej
uświęcanie, czyli, i nie bójmy
się tego powiedzieć, jej
unormalnianie.
Znakomity polski malarz XIX stulecia Hipolit Lipiński
(1846-1884), polski malarz,
członek „szkoły monachijskiej”,
a przede wszystkim znakomity
obserwator codzienności ludzkiej
egzystencji, namalował obraz pt.
Procesja Bożego Ciała 1881.
Temu, niestety zapomnianemu
artyście udało się dokonać
syntezy tych „dwóch wyjść”.
Użył dostępnego mu języka i
zrobił to po mistrzowsku. Otóż
przedstawił on formującą się
procesję Bożego Ciała, która
wyruszała z kościoła św. Barbary
w Krakowie. W niezmiernie realistyczny sposób
ukazał międzyludzkie relacje
ówczesnych Krakowian, odświętnie
ubranych, stanów i wieku
różnego. Choć nie widać
monstrancji z Najświętszym
Sakramentem, to jednak widać
Jezusa obecnego w ludzkich
sercach, ludzkich gestach i
ludzkich kontaktach. Patrząc na
ten obraz, chciałoby się przejść
przez to płótno, przejść przez
barierę czasu i do nich się
dołączyć. Przyznam się, że jako
kapłan związany z krakowską
rzeczywistością, bardzo często
wpatruję się w ten obraz, na
nowo odkrywając, ukryte w nim
perełki. (https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Hipolit_Lipi%C5%84ski_-_Procesja_Bo%C5%BCego_Cia%C5%82a_1881.jpg)
Jestem głęboko przekonany, że ten sam
Chrystus, przemienia również
serca nas obecnych na
dzisiejszej liturgii i
formujących uroczystą procesję
Bożego Ciała. Jestem również
głęboko przekonany, że tan sam
Chrystus pozwoli nam wyjść w
następne dni na drugą procesję,
jeszcze ważniejszą, w procesję
Bożego Ciała w naszej
codzienności rodzinnej,
sąsiedzkiej i zawodowej.
Jestem głęboko przekonany, że
razem z Chrystusem pokonamy
Szatana Amen!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
„Trzy interwencje Boga w każde
ludzkie życie”
(Pwt 4, 32-34. 39-40; Rz 8,
14-17; Mt 28, 16-20)
Te interwencje opisane są jednym
znakiem krzyża świętego, który
czynimy od wczesnego dzieciństwa
do późnej starości. W tym znaku
zostaliśmy ochrzczeni
i tym znakiem chcemy zamknąć
nasze życie, nawet jeśli się ono
mocno pokiereszowało. Tym
znakiem zaczynamy i kończymy
nasze dni, nasze modlitwy
i pracę. Ten wyjątkowy znak, jak
żaden inny, w największym
skrócie, acz z największą głębią
tłumaczy nam świat i człowieka.
Znakomicie opisał znak krzyża świętego w
jednym ze swoich kazań, sługa
Boży bp Jan Pietraszko, jako
znak – „trzech interwencji Boga
w każde ludzkie życie”. Niejako
po jego kierunkiem w dzisiejszą
Uroczystość Trójcy
Przenajświętszej, warto nam
chwilę nad tym znakiem się
zatrzymać, aby czynić go
bardziej świadomie
i godnie, aby z nawyku stał się świadomą
modlitwą.
„Pierwsza interwencja Boga – Ojca
wszystkich rzeczy, Boga
Stworzyciela – tłumaczy mi w
sposób najbardziej podstawowy
moje ludzkie jestem, moje
ludzkie żyję, moje jestem pełne głodu,
napięcia, ciekawości, aspiracji,
ambicji – i równocześnie pełne
lęku i pełne niepokoju. To moje
jestem, które zdolne jest
wspiąć się na najbardziej
zawrotne wyżyny entuzjazmu i
optymizmu, i gotowe jest w
każdej chwili spaść na dno
zniechęcenia i rozpaczy”. Już
samo słowo „Ojciec” kryje w
sobie nieogarniony potencjał
bezinteresownej miłości.
Temu mojemu jestem, istnieję i żyję,
Ojciec posyła swojego
Jednorodzonego Syna, aby On,
będąc Bogiem i będąc jednym z
nas, otworzył nam oczy, oczyścił
sumienia, uporządkował myślenie,
uczynił wolnymi dziećmi Boga i
dziedzicami wieczności. Jest to
– druga interwencja Boga:
„Ta miłość, to Chrystusowe jestem,
nieustannie mnie
uzupełnia, pracuje nad moim
wnętrzem, nieustannie mnie leczy
i nadaje sens mojemu nie zawsze
udanemu życiu”. To Jezusowe jestem, ma szczególne
znaczenie dla tych, którzy swoje
jestem, łączą z Nim w
Komunii świętej, przyjmując Jego
Ciało i Krew i Jego Bóstwo w
swoje człowieczeństwo i w swoje
ludzkie życie.
To Jezusowe jestem, budzi nadzieję
tam, gdzie w ludzkim jestem,
po ludzku jej już nie ma –
„bo sprawa, przy której stanął
Chrystus i mówi swoje jestem,
nie musi
być stracona”.
Trzecią interwencją Boga,
to pocieszenie i obrona, jakie
otrzymujemy od trzeciej osoby
Boskiej – Ducha Świętego. „Ten,
który jest wichrem, rozwiewa tę
naszą mączącą doczesną
dzisiejszość, zwalnia naszą
świadomość, czyni ją pojemną na
to wszystko, czego nas Chrystus
nauczył, a co nam Duch Jego
przypomina i chce, żeby to w nas
na nowo ożyło i ciągle
odżywiało”.
I tak oto czyniąc świadomie znak krzyża
świętego, wchodzimy w życie Boga
Trójjedynego, gdzie Każdy
Każdemu daje 100% i Każdy od
Każdego otrzymuje
100%. Pozwalamy, aby ten Boski wir miłości, z
którego wyszliśmy i do którego
zmierzamy, coraz bardziej nas
ogarniał. Żyjąc tą boską
miłością, będziemy stawali
się wiarygodnymi świadkami
Trójcy Przenajświętszej. Inaczej o Bogu na tym świecie
mówić się nie da.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Wierzę w Ducha Świętego
(Dz 2, 1-11; Ga 5, 16-25; J 15,
26-27; 16, 12-15)
Wierzę i dzisiaj kolejny raz
stawiam sobie pytania, jak tę
moją wiarę pogłębić i jak o niej
mówić tym, do których jestem
posłany?
Najchętniej to, zgodnie z moim historycznym
sposobem myślenia, idąc za św.
Łukaszem, udałbym się do
Jerozolimy w dniu
Pięćdziesiątnicy roku 30 i
usiadłbym sobie przy wejściu do
Wieczernika, w którym byli
zgromadzeni uczniowie
zmartwychwstałego Jezusa i
poczekał na to, co będzie się za
chwilę działo.
A podziało się rzeczywiście wiele. Szum jakby
wichru, a wichru nie było. Tłumy
pobożnych Żydów z wielu narodów
przybyłych na święta, teraz
gromadzą się właśnie
w tym miejscu, a nie w świątyni,
zaciekawieni nietypowym
zjawiskiem.
Prowadzony przez św. Łukasza zerknąłbym też
do wnętrza Wieczernika. Trudno
by się było nie oprzeć
zdumieniu, kiedy to nad głowami
zebranych jawią
się rozdzielające się języki ognia. Pali się
on i świeci, ale nie spala,
podobnie, jak krzak gorejący na
pustyni, z którego Bóg
przemawiał do Mojżesza,
powołując go
do wypełnienia misji wyzwolenia Narodu z
egipskiej niewoli.
W nie mniejsze zdumienie wprowadziłby mnie
fakt, że ci przerażeni
uczniowie, z mizernym
wykształceniem, wychodzą do
zgromadzonego tłumu odważnie i
mówią obcymi językami. To nie
był bełkot modlitewnego transu,
czy też ponad werbalna
komunikacja – do był autentyczny
dar języków. Ogień i ten dar
języków,
to wyznaczenie im kierunku nowej misji
wyzwolenia człowieka we
wszystkich częściach świata.
To był ich chrzest!
Słyszeli od Jana Chrzciciela, którym byli
zafascynowani: Ja was chrzczę
wodą; lecz idzie mocniejszy ode
mnie, któremu nie jestem godzien
rozwiązać rzemyka
u sandałów. On was będzie chrzcił Duchem
Świętym i ogniem (Łk 3, 16). Teraz oto ten zapowiedziany
chrzest stał się faktem.
I tak oto w tym fascynującym
dialogu Boga ze swoim
stworzeniem, rozpoczyna się era
Ducha Świętego, era, trzeciej
osoby Trójjedynego Boga. Ma Duch Święty swój udział we
wszystkim, począwszy od
stworzenia świata i człowieka.
Przemawiał przez proroków. Za
Jego sprawą w łonie Najświętszej
Maryi Panny, Słowo stało się
ciałem. Towarzyszył zbawczej
misji Jezusa Chrystusa.
Zmartwychwstały Mesjasz
przekazuje Ducha Świętego
Apostołom, aby w zjednoczeniu z
Nim rozumieli Pisma i w Jego
asystencji odpowiedzialnie
pełnili posługę głoszenia
Ewangelii i odpuszczania
grzechów.
Jestem świadomy mojego
uczestniczenia w misji Kościoła
napełnionego Duchem Świętym.
Chcę o Nim mówić, ale nie umiem.
Brakuje mi słów na oddanie tej
niepojętej rzeczywistości samego
Boga. Skromną pociechą jest
fakt, że inni też się z tym
męczą. Rozwiązanie jest jedno –
o Duchu Świętym można mówić
tylko swoim życiem.
Zachowanie przykazań, przyjęcie
Jezusa i całkowite zawierzenie
się Ojcu Niebieskiemu przez
Niego, jest otwarciem się na
działanie Ducha Świętego, Ducha
prawdy, miłości, piękna i mocy.
Najmądrzejsza postawa człowieka
w tym dialogu z Bogiem to
postawa Najświętszej Maryi
Panny: Oto ja służebnica
Pańska, niech mi się stanie
według słowa twego (Łk
1, 38). Maryja całą sobą
ukazała nam owoce takiej
postawy, a św. Paweł precyzyjnie
określił jej owoce:
Owocem zaś Ducha jest: miłość,
radość, pokój, cierpliwość,
uprzejmość, dobroć, wierność,
łagodność, opanowanie.
Przeciw takim cnotom nie ma
Prawa.
A ci, którzy należą do Chrystusa
Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje
z jego namiętnościami i
pożądaniami. Mając życie od
Ducha, do Ducha się też
stosujmy.
Nic ująć i nic dodać!
Ks. Lucjan Bielas
W niewysłowiony sposób stał się
nam bardziej bliski jako Bóg,
kiedy oddalił się od nas jako
człowiek
(Dz 1,1-11; Ef 4, 1-13; Mk 16,
15-20)
Tak oto ujął jeden z aspektów
wniebowstąpienia Chrystusa św.
Leon Wielki (+461).
Niewątpliwie ta myśl, dla nas
śmiertelnych i
krótkoterminowych, jest
otwierającą inne ważne prawdy.
Ich uświadomienie może pomóc
nam, starającym się myśleć
krytycznie, w takim
uporządkowaniu naszych ludzkich
spraw, aby kiedy to Jezus
powróci, a powróci na pewno,
zastał nas w radosnym
oczekiwaniu, a nie strachem
zdjętych.
Świat będzie miał swój audyt –
Sąd Ostateczny. Ocenie będą
podlegać wszyscy ludzie
wszystkich czasów. Oceniającym
będzie Jezus Chrystus, który w
swej ludzkiej postaci umarł za
wszystkich, a jako prawdziwy Bóg
ma wiedzę o wszystkich, można
powiedzieć – Boską bazę danych.
W konfrontacji z Boską prawdą
każdy sam odkryje swoje miejsce
w wieczności, mozolnie
przygotowywane przez niego za
życia.
Wniebowstąpienie miało miejsce po 40 dniach
ukazywania się Jezusa swoim
uczniom w uwielbionym ludzkim
ciele, które po Jego
zmartwychwstaniu, choć jeszcze
na tym świecie, to podległo
prawom nie z tego świata.
Fizyczne doświadczenie,
niefizycznej rzeczywistości
utrwaliło w głowach uczniów
informację, że Jezus faktycznie
zmartwychwstał. Jego
zmartwychwstanie otwarło bramę
śmierci i przedefiniowało tym
którzy uwierzyli, doczesne
wartości. Przez wniebowstąpienie
zaś, stwierdza Leon Wielki,
Chrystus wyniósł naszą słabą
naturę ludzką na tron Ojca,
ponad wszystkie wojska
niebieskie, ponad chóry
anielskie i wszystkie moce
niebios. Uświadomienie
sobie tej prawdy jest wyjątkowo
mobilizujące dla każdego
rozumnego człowieka.
Ponieważ wchodzimy w przestrzeń myślenia
przekraczającą możliwości
najbardziej genialnych
przedstawicieli rodzaju
ludzkiego, Chrystus zsyła nam
szczególną pomoc – Ducha
Świętego. Trzymając się
myśli św. Leona, tak możemy
określić Jego działanie: ale teraz Jednorodzonego Syna
Bożego, równego Ojcu, dosięga
się nie cielesną ręką, lecz
duchowym zrozumieniem wiary.
Pod jej wpływem następuje
niepojęta przemiana człowieka.
Wspominany Ojciec Kościoła tak o
niej pisze, patrząc na sobie
współczesnych: Tej wiary,
spotęgowanej wniebowstąpieniem
Pana i umocnionej darem Ducha
Świętego, nie zdołały przerazić
kajdany, więzienia, wygnania,
głód, ogień, wydanie na pożarcie
dzikim zwierzętom, ani też żadne
inne wymyślne katusze zadawane
przez okrutnych prześladowców.
Bronili jej po całym świecie, aż
do rozlewu krwi, nie tylko
mężczyźni, lecz i kobiety,
młodzieńcy i delikatne dziewice.
Ta wiara wypędzała złe duchy,
wyzwalała z chorób, wskrzeszała
umarłych.
Czytając rozważania św. Leona, papieża z V
wieku, stawiam sobie pytanie,
jak ta wiara jest widoczna
dzisiaj? Stawiam sobie pytanie,
jak ona przemienia moje życie?
Przeżywając Eucharystię z wiarą,
jestem uczestnikiem całego
dzieła zbawczego Chrystusa.
Jestem świadkiem również Jego
wniebowstąpienia. Adoruję Jego
obecność w niebie, a
jednocześnie otwieram siebie na
Jego obecność, przez Komunię
Świętą, we mnie tu na ziemi. Jezus jest więc w niebie i jest
we mnie, na ziemi. Jest i chce
działać!
Tę prawdę św. Marek oddał w swoim właściwym
stylu, a więc krótko:
Oni zaś poszli i głosili
Ewangelię wszędzie, a Pan
współdziałał z nimi i
potwierdzał naukę znakami, które
jej towarzyszyły.
Jest w
tym sformułowaniu ujęta istota –
jeśli chcesz przekonać się o
przedziwnej obecności i
nadzwyczajnej skuteczności Tego,
który zmartwychwstał i wstąpił
do nieba, to musisz iść i
głosić Ewangelię i to na dodatek
– wszędzie. Tak może czynić
tylko ten, który jest całkowicie
przeniknięty obecnością Boga. Czy takim uczniem Jezusa ja
jestem?
Warto sobie to pytanie często stawiać. A
wszelkie znaki Jego obecności i
działania dostrzegać i Boga za
nie codziennie wychwalać.
Ks. Lucjan Bielas
Szlachetny pasterz
(Dz 4,8-12; 1 J 3,1-2; J 10,11-18)
Tak dosłownie należałoby
przetłumaczyć słowa Jezusa,
którymi nazwał swoją misję
pośród nas. Słowa te są zwykle
tłumaczone jako – „dobry
pasterz”.
Owo
dosłowne tłumaczenie, bardziej
uwypukla fakt, że Jezus tak
określając siebie, objawia
heroiczny i chwalebny wymiar
swojej misji. Jeszcze bardziej
wzmacnia
to
stwierdzeniem, że daje
życie swoje za owce.
Szokujące jest w tym wyznaniu
to, że życie owiec nie jest
przecież tyle warte, co życie
pasterza. Te słowa Jezusa
wyrażają prawdę o Jego miłości
do człowieka, o miłości Boga do
człowieka. Jezus z jednej strony
podkreśla swą jedność z Ojcem
Niebieskim, a z drugiej
zaś, wskazuje na
fakt, że ranga owiec przewyższa
rangę zwierząt.
Czuję się zaszczycony i
odpowiedzialny, że Jezus jest
moim pasterzem. Pastwiskiem, jakie On
przygotował jest, Eucharystia. Tutaj słyszę
Jego głos i On sam daje
mi Siebie za pokarm. Obym
jeszcze bardziej się wsłuchiwał
w to co On do mnie mówi i
jeszcze bardziej tym żył. Obym
jeszcze głębiej wierzył, że
przyjmując Komunię Świętą,
przyjmuję pod postaciami chleba
i wina całego Jezusa w Jego
Bóstwie i Jego Człowieczeństwie.
Tylko to zjednoczenie z Nim,
domagające się codziennej mojej
decyzji i troski, pozwoli mi
przetrwać pośród innych owiec, a
niebezpieczeństw jest dużo.
Nie brakuje wilków w owczej
skórze.
Na jednym z placów w
Regensburgu, w pobliżu pałacu
biskupiego, znajduje się posąg
duszpasterza, o słodziutkim,
uduchowionym wyrazie
pulchniutkiej twarzy,
przysłoniętej rondem szykownego
kapelusza. Karmi on gąski, które
garną się do niego. Kiedy
dociekliwy przechodzień obejdzie
posąg wkoło, ujrzy, że z pleców
owego jowialnego duszpasterza
wysuwa się głowa lisa, który
zwabione pozorną dobrocią gąski
zagryza. Ten posąg z Regensburga
utkwił mi mocno w głowie i jest
przede wszystkim dla mnie
przestrogą, co może stać się
duszpasterzem, kiedy nie ma w
nim Chrystusa.
Jednym z wielkich niebezpieczeństw grążących
owcom jest tzw. owczy pęd.
Zjawisko to występuje nie tylko
na giełdzie, ale jest powszechne
w życiu społecznym,
a definiowane jako, bezmyślne naśladowanie
innych osób. Historia pokazuje,
że wystarczy niewiele wilków w
owczej skórze, aby wielu
niemających własnego zdania
poprowadzić do zguby. Krzyczą o
tym systemy totalitarne, krzyczy
o tym współczesna polityka na
wszystkich jej poziomach.
Śmiem twierdzić, że tylko bycie
zakorzenionym w Chrystusie,
pozwala człowiekowi, być sobą, a
wystawionemu na wichry tego
świata, nie stać się pomiatanym
śmieciem. I tylko wtedy będzie
można być współpracownikiem
Jezusa w przyprowadzaniu do Jego
owczarni zagubionych owiec.
Ks. Lucjan Bielas
Sala sądowa nr 600
(Dz 3, 13-15. 17-19; 1 J 2, 1-5;
Łk 24, 35-48)
Jedna z najważniejszych sal
sądowych w historii świata, to
„sala nr 600”, w której odbywały
się rozprawy tzw. procesów
norymberskich.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej
naturalną koniecznością było
rozliczenie odpowiedzialnych za
zbrodnie. Na miejsce tego
doniosłego przedsięwzięcia
sądowego wybrano Norymbergę.
Proces rozpoczął się 20
listopada 1945 roku. Przed
Międzynarodowym Trybunałem
Wojskowym stanęło 21
oskarżonych, głównych
przedstawicieli
narodowosocjalistycznego reżimu.
W latach 1946 – 1949
przeprowadzono 12 kolejnych
procesów, ale już przed
amerykańskimi sędziami.
Oskarżenie sformułowano jako
zbrodnie przeciwko pokojowi oraz
zbrodnie przeciwko ludzkości.
Sędziowie stanęli przed bardzo
odpowiedzialnym wyzwaniem,
dotyczącym nie tylko oceny
dramatycznej przeszłości, ale i
stworzenia podstaw pod budowę
przyszłości. „Zasady
norymberskie” sformułowane w
Karcie Międzynarodowego
Trybunału Wojskowego stanowią
dziś podstawę Międzynarodowego
Trybunału Karnego w Hadze.
Będąc w Norymberdze po
odwiedzeniu muzeum – Memorium
Procesów Norymberskich, udałem
się do słynnej „sali sądowej nr
600”.
Uderzyło mnie,
że w centralnym miejscu został
zawieszony duży Krzyż Jezusa
Chrystusa, a przecież
podczas procesów, tego krzyża
tam nie było. Nie słyszałem
jednak, aby ktoś dzisiaj
kwestionował jego miejsce w tej
właśnie sali. Jezus Chrystus
jako prawdziwy człowiek i
prawdziwy Bóg, swoją ofiarą
zadośćuczynił za wszystkie
ludzkie grzechy. W Jego Krzyż
jest wpisana nie tylko śmierć,
ale również Jego
zmartwychwstanie i powtórne
przyjście, ale już jako
sędziego, który nie tylko
dopełni sprawiedliwości, ale
dokona naprawy wszelkiego zła.
Tylko On może tego dokonać.
Tak jak wspomniałem, podczas procesów
krzyża na „sali sądowej nr 600”
nie było. Jednakże
przesłanie trzech marmurowych
portali, których przesłonić się
nie dało, było i jest mocne, ale
zostało ono przemilczane. Portale przedstawiają grzech
Adama i Ewy, wagę, symbol
sprawiedliwości i tablice
Dekalogu. Procesy
norymberskie o grzechu, o
naruszeniu prawa Bożego nic nie
mówiły. Było to zapewne
pokłosiem przemian, którym
patronowały między innymi,
rewolucja burżuazyjna, rewolucja
techniczna, totalitaryzmy, z
którymi niby to walczono.
Człowiek, a nie Bóg stał się
punktem odniesienia. I tak
zaczęto budować powojenny świat
i tak buduje się go do dzisiaj.
Wielu politykom, wielu
ludziom i niestety wielu
przedstawicielom Kościoła
Chrystusowego wydaje się, że
mają prawo decydować o tym, co
jest dobre, a co złe. Stają
tak jak Adam i Ewa pod rajskim
drzewem poznania dobra i zła, a
kuszeni przez Szatana popełniają
tę samą głupotę. Zapomnieli, że
prawodawcą jest Bóg, a
konsekwencje straszne.
Krzyż w „sali sądowej nr 600”
jest nadzieją, ale i przestrogą. Kiedyś wybrano w Niemczech
narodowy socjalizm i niestety w
dużej mierze przyczyniły się do
tego kobiety. Konsekwencje tego
wyboru były straszne. I ten
Krzyż wiszący na „Sali sądowej
nr 600”, przypomina, że Sąd
Ostateczny będzie i to według
prawa Bożego,
a nie ludzkich pomysłów.
I co ważne – staniemy na nim
wszyscy! Warto o tym
pamiętać, kiedy kształtując
współczesny świat, ojczyznę i
nasze miasto oddajemy nasze
głosy. Choć są anonimowe, na
końcu końców, każdy za swój
odpowie.
Dzisiaj tych, którzy chcą się spotkać z
Jezusem i razem z Nim przejść
przez życie, zaprasza On do
sali, gdzie zgromadzili się Jego
uczniowie. Zmartwychwstały Jezus
pokazuje nam swoje śmiertelne
rany w ciele, które podlega już
innym kategoriom bytu. Chce
oświecić nasze umysły, abyśmy
rozumieli Pisma. Tym, którzy
uwierzą, poleca, aby byli świadkami tego.
Można
dodać – odważnymi i
odpowiedzialnymi świadkami.
Ks. Lucjan Bielas
Pokój wam
(Dz 4, 32-35; 1 J 5, 1-6; J
20,19-31)
Tam, gdzie przebywali uczniowie w
dniu zmartwychwstania, drzwi
były zamknięte z obawy przed
Żydami.
Wykorzystajmy fakt, że te drzwi
dla nas zostały otwarte
i
że żaden ze zgromadzonych tam
uczniów Jezusa nas się boi.
Uradujmy się wraz z obecnymi
pojawieniem się
zmartwychwstałego Pana. Razem z
nimi otwórzmy nasze umysły i
serca na wypowiedziane przez
Niego słowa powitania: Pokój wam. Ważne jest
to, że słowa te wypowiada
zmartwychwstały Jezus, jedyny,
który może każdemu,
bezgranicznie Mu ufającemu, dać
prawdziwe bezpieczeństwo, a nie
tylko zaoferować jego poczucie.
Można postawić pytanie, w otaczającej nas
rzeczywistości szczególnie
ważne: na czym polega owo
bezpieczeństwo, które oferuje
Jezus?
Wpierw jednak domaga się odpowiedzi pytanie:
czego się tak naprawdę
najbardziej boimy? Poddając
analizie różne ludzkie opinie na
ten temat, jestem głęboko
przekonany, jako już nieco
doświadczony kapłan, że
najbardziej boimy się grzechu
i ciemnej wieczności. Ciemnej,
to znaczy – bez miłości.
Wszystkie ludzkie opowieści na
ten temat, tak naprawdę do tego
się sprowadzają.
Na czym więc polega ów Pokój
Jezusa?
O ile wiara w istnienie życia pozagrobowego
jest obecna w powszechnej
świadomości ludzkości, to Jezus
swoim zmartwychwstaniemy, czyni
ją elementem życia,
a nie biernego oczekiwania. Znakiem
rozpoznawczym zmartwychwstałego
Jezusa są śmiertelne rany w Jego
ciele. Chociaż są one fizycznie
doświadczalne, to jednak
podlegają zupełnie innym prawom.
Ciało zmartwychwstałego Jezusa
jest kategorią bytu, całkowicie
przekraczająca naukowe
możliwości i wyobrażenia
człowieka. Bóg przygotował ową
kategorię bytu dla każdego,
który otworzy się na dzieło
zbawcze Jego Syna. Tylko Bóg,
znający głębię sumienia każdego
człowieka, może
go sprawiedliwie ocenić. Ta Boża ocena,
zawiera w sobie jednocześnie
sprawiedliwość i miłosierdzie,
co po ludzku wydaje się trudne
do pogodzenia.
To nie przypadek, że Jezus, zaraz po swoim
zmartwychwstaniu, pierwszego
dnia, wyciąga rękę do
wszystkich, którzy uczciwie
patrząc w swoje sumienie,
są zasmuceniu z powodu faktu grzechu.
Wybranym uczniom przekazuje
misję Jego miłosierdzia i
sprawiedliwości: Weźmijcie
Ducha Świętego! Którym
odpuścicie grzechy, są im
odpuszczone, a którym
zatrzymacie, są im zatrzymane.
Jezus ustanowił Sakrament Pokuty
i tylko On miał prawo to
uczynić. Umierając na krzyżu
jako prawdziwy człowiek o
nieskończonej godności,
prawdziwego Boga, dokonał dzieła
o nieskończonej wartości, którym
„zbilansował” ludzki grzech.
Jezus swoje nieskończone
miłosierdzie okaże tym, którzy
się do Niego zwrócą. On jednak
ustanawia warunki. Posługuje się
drugim człowiekiem, który tak
jak wszyscy jest grzesznikiem,
lecz daje mu Ducha Świętego i
władzę odpuszczania grzechów. To
Jezus w tym akcie wyznania
grzechów, żalu i postanowienia
poprawy, dokonanym przed
spowiednikiem, przebacza i czyni
człowieka prawdziwie wolnym.
Nikt sam sobie grzechów nie
odpuści, nikt sam siebie nie
rozgrzeszy. Papież też musi
iść
do spowiedzi.
Jestem jednak całkowicie świadomy
tego, że cały powyższy wywód o
logice zbawienia, będzie
niezrozumiały, jeżeli nie będzie
wpisany w cudowny dialog miłości
między Bogiem a człowiekiem.
Pamiętam jak wiele lat temu podczas
Sakramentu Pokuty spowiednik,
kapucyn, powiedział do mnie
proste zdanie: „Jezus jest
miłosierny”. Powiedział to z
takim wewnętrznym przekonaniem,
że ta prawda, którą przecież
znałem i głosiłem, przeorała na
nowo moją głowę. Zapamiętałem
sobie to zdanie na zawsze.
Uświadomiłem sobie również, że Jezus, z
którym rozmawiała św. Siostra
Faustyna, to był ten sam Jezus,
z którym spotykała się w
Sakramencie Pokuty. To jest
ten sam Jezus, który i mnie w tym Sakramencie
odpuszcza grzechy. Który obdarza
mnie miłością, wolnością i
prawdziwym pokojem.
Jestem głęboko przekonany, że dzisiejsze
zaproszenie na spotkanie ze
zmartwychwstałym Chrystusem,
ustanawiającym Sakrament Pokuty
jest przede wszystkim skierowane
do następców apostołów księży
biskupów i do nas kapłanów,
którzy w ich władzy odpuszczania
grzechów, uczestniczymy. Mamy
wszyscy w tej służbie
prawdziwemu pokojowi wiele do
poprawy. Już sam fakt tak
długiego oczekiwania na biskupa
w diecezji sosnowieckiej jest
tego stanu rzeczy bolesnym
przykładem.
Jezu
ufam Tobie!
Ks. Lucjan Bielas
Zmartwychwstanie,
Jezus tylko był, czy też
również jest
(Benedykt XVI)
(Dz
10,34a-37-43;
Kol 3,1-4; J 20,1-9)
Pewnego razu, pewien zakonnik w
zakrystii pewnego sanktuarium
postawił mi pytanie: dlaczego
św. Jan dopiero po wejściu do
grobu Jezusa, „ujrzał
i uwierzył”ytanie to sprowokowało krótką, ale ciekawą
rozmowę na temat procesu
pogłębiania wiary, albo też jej
zatracania. Przyznam się, że
pytanie owego zakonnika ciągle
wraca do mnie, a szczególnie w
niedzielę Zmartwychwstania
Pańskiego, kiedy to Kościół
zaprasza nas, aby wraz z
uczniami Chrystusa, Piotrem
i Janem jeszcze raz wejść do Jego grobu.
Relacje Ewangelistów, a nade wszystko szczery
przekaz samego Jana, pozwalają
nam prześledzić jego rozwój w
wierze. On już u boku św.
Jana Chrzciciela spotkał Jezusa.
Wraz z towarzyszącym mu wtedy
Andrzejem niejako wprosili się
do Niego, chcąc zobaczyć gdzie
mieszka. Skutek tej wizyty
objawił św. Andrzej, który
spotkawszy swojego brata
Szymona, oznajmił mu krótko: Znaleźliśmy Mesjasza – to znaczy
Chrystusa (J 1,41).
To Jan dla Jezusa zostawił firmę rybacką i
poszedł za Nim. Wszystko
widział, wszystko słyszał i
niewątpliwie należał do grona
najbardziej rozgarniętych i
ambitnych Jego uczniów. Był
świadkiem, niezwykłego
przemienia Jezusa na Górze
Tabor, wskrzeszenia Łazarza, a
wreszcie Jego pojmania i
śmierci. Jan był zapewne
najmłodszym uczniem Jezusa i
bardzo uczuciowo przylgnął do
Niego. Owa czystość i piękno
relacji odegra we właściwym
czasie niebagatelną rolę.
Niewątpliwie wszystkie przeżywane wydarzenia
u boku Jezusa w głowie Jana
nieustannie kształtowały i
pogłębiały odpowiedź na pytanie:
kim jest Jezus? Wprawdzie
wierzył, że Jezus jest
Mesjaszem, to jednak obraz
mesjańskiej godności był jeszcze
w jego głowie bardzo ludzki.
Pomimo faktu, iż doświadczał
nadprzyrodzonej mocy Jezusa, to
jednak po Jego śmierci, której
był jednym z najbliższych
świadków, wraz z innymi złożył
Jego ciało w grobie. Nikt, poza
Matką Jezusa, nie myślał
o zapowiadanym przez Niego zmartwychwstaniu.
Pamiętajmy o tym, że wielu
ówczesnych Żydów wierzyło w
zmartwychwstanie, ale na końcu
czasów. Chrystus
przygotowywał ich drogą ewolucji
na rewolucję myślenia o
zmartwychwstaniu. Doświadczenie
śmierci Jezusa i złożenie Jego
ciała do grobu z ogromną ilością
wonności, z kamieniem, strażą i
pieczęciami, to były w pewnym
sensie działania dawnego
myślenia o rzeczach
ostatecznych.
Tymczasem: Pierwszego dnia po szabacie,
wczesnym rankiem, gdy jeszcze
było ciemno, Maria Magdalena
udała się do grobu i zobaczyła
kamień odsunięty od grobu.
Pojawiła się tutaj wbrew
ludzkiej logice wiedziona
miłością. Doświadczeniem
otwartego grobu pragnęła się
natychmiast podzielić z tymi,
którzy podobnie jak ona myśleli
sercem. Pobiegła więc do Szymona
Piotra i do Jana. Dynamika
miłości przekłada się na ruchy
ciała i tak oni pobiegli do
grobu Jezusa. Kluczowe jest to,
co ujrzeli w grobie: leżące płótna oraz
chustę, która była na Jego
głowie, leżącą nie razem z
płótnami, ale oddzielnie
zwiniętą na jednym miejscu.
Niedawno w Betanii doświadczyli
wskrzeszenia Łazarza. Na
polecenie Jezusa wyszedł on z
grobu po trzech dniach od
pogrzebu. Wyszedł pomimo faktu,
że był cały powiązany. Teraz
w grobie Jezusa zobaczyli same płótna, ale
bez ciała, które je owijały.
Wniosek dla nich był jeden – Jezus zmartwychwstał. Jego
Bóstwo wskrzesiło Jego
Człowieczeństwo. Bóg jest Panem
ładu i porządku, dlatego chusta
nie była bezładnie rzucona, lecz
– oddzielnie zwinięta na jednym
miejscu.
To doświadczenie było dla św. Jana kolejnym
pogłębieniem aktu wiary.
Określił to w prostych słowach:
Dotąd bowiem nie rozumieli
jeszcze Pisma, które mówi,
że On ma powstać z martwych.
I tak dokonała się rewolucja w
myśleniu o zmartwychwstaniu. Jezus zmartwychwstał przed
końcem czasów i tym faktem
zmienił ludzkie życie.
Znakomicie ujął
to św. Paweł: Tymczasem
jednak Chrystus zmartwychwstał,
jako pierwociny tych, co pomarli
(1Kor 15,20). Ta zmiana
ludzkiego życia polega na
uporządkowaniu świata wartości i
celu: Jeśliście więc razem z
Chrystusem powstali z martwych,
szukajcie tego, co w górze,
gdzie przebywa Chrystus,
zasiadając po prawicy Boga.
Dążcie do tego, co w górze, nie
do tego, co na ziemi (Kol
3,1-2)
Fakt, że Jezus zmartwychwstał, a
więc nie tylko był, ale
również jest, przemienia
życie tych, którzy wierzą. Przykład św.
Piotra, św. Jana, św. Pawła i
innych,
to ogromna
zachęta do pracy nad aktem
wiary. Mamy też w Ewangelii,
przykład braku tej pracy i
dramatu człowieka, a mianowicie
– Judasza. Pozostawiamy
go Miłosierdziu
Bożemu, a jego błędy pozostaną
zawsze bolesną przestrogą.
Życzę więc sobie i wszystkim
Braciom i Siostrom w wierze
dynamiki w pracy nad jej
rozwojem.
Ks. Lucjan Bielas
Po co Niedziela Palmowa?
(Mk 11, 1-10; Iz 50,4-7; Flp
2,6-11; Mk 14, 1 – 15, 47)
Kolejny raz w naszym życiu
przeżywamy liturgię Niedzieli
Palmowej, która rozpoczyna dla
nas święty czas Wielkiego
Tygodnia. Ta sama liturgia, choć
już nie
w tym samym świecie i nie w tym
samym punkcie naszego życia.
Wystarczy wspomnieć minione, a
niezbyt odległe lata, rzucić
okiem na aktualne doniesienia
ze
świata, spojrzeć do szeroko
rozumianego lustra i kolejny raz
dostrzec prawdę, że o ten świat
i o naszą wolność i o nasze
dusze walczy wróg, któremu na
imię Szatan.
Kolejny raz Jezus Chrystus,
który ma moc przeprowadzić nas
przez wszelkie niebezpieczeństwa
na drodze naszego życia, wzywa
nas do tego, abyśmy Mu
całkowicie zaufali. Jest pewne,
że nie zdołamy przeniknąć tego
wszystkiego, co na nas czyha i
tych, którzy weszli w relację z
Szatanem. Tylko wtedy, kiedy
odważymy się pójść
za Jezusem, przejdziemy
przez pole minowe tego
świata, ratując życie,
zdobywając doświadczenie, a
przede wszystkim pogłębiając
zaufanie do Boskiego
Przewodnika.
Przez liturgię Niedzieli
Palmowej Jezus chce ukazać tym,
którzy decydują się na pójście
razem z Nim, cały plan życiowej
wędrówki.
I tak na początku uroczystej liturgii poświęcenia palm,
jest odczytywana Ewangelia
przypominająca uroczysty wjazd
Jezusa do Jerozolimy w roku 30.
Miało to miejsce po prawie
trzech latach Jego nauczania,
którego mądrość przewyższa
wszelką ludzką wiedzę. Jego
uzdrowień, którym nie sprosta
medycyna, a przede wszystkim
ukazanie Jego człowieczeństwa,
przez które widać Jego Bóstwo.
Jakże ci, którzy doświadczyli
bogactwa Jezusa, nie mieli się
cieszyć z Jego wjazdu do
Jerozolimy na pożyczonym
oślęciu. Witali Go jako króla,
potomka Dawida, jako zwycięzcę,
podobnie jak Szymona
Machabeusza. Witali Go po
swojemu, nie do końca jeszcze
rozumiejąc
Jego misję, co niedługo później
będzie twardo zweryfikowane.
Liturgia Słowa Niedzieli
Palmowej wyróżnia się tym, że
podobnie jak w liturgii
Wielkiego Piątku zagłębiamy się
w opis całej męki Jezusa
Chrystusa. Jest to bardzo
ważne, aby przynajmniej dwa razy
w roku zgromadzenie wiernych
usłyszało całość, a nie tylko
wybrane fragmenty. Wybrzmiewa
wtedy ponadczasowa konfrontacja
Chrystusa Króla Prawdy i
uzurpatora Szatana, króla
kłamstwa. Ponadczasowa
konfrontacja Miłości i
nienawiści, cywilizacji Życia i
śmierci. Kolejny raz w naszym
życiu stawiamy sobie pytanie: po
której jestem stronie w tej
mojej aktualnej sytuacji
życiowej?
I wreszcie trzeci, najważniejszy
punkt liturgii Eucharystii,
a mianowicie uobecnienie tych
wspominanych wydarzeń. Przez
wiarę, za sprawą Boga, dla
Którego nie ma rzeczy
niemożliwych i dla Którego czas
jest wiecznym TERAZ,
stajemy się faktycznymi
uczestnikami i świadkami tamtych
wydarzeń. I tylko takie
uczestnictwo jest przeoraniem
naszego myślenia, pokochaniem
Jezusa i pójściem jego drogą,
drogą odpowiedzialnej służby
Bogu i szeroko pojętym bliźnim.
Jest to wzięcie udziału w Jego
panowaniu nad światem,
pogłębionym zjednoczeniem z Nim
przez Komunię świętą. Ten, Który
JEST, i dla Którego nie ma nic
niemożliwego, jednoczy się
z
nami pod postacią chleba i wina.
Choć ród Dawida wymarł, to we
mnie płynie przez Jezusa jego
królewska krew.
To ode mnie zależy czy ze
świątyni wyjdę dzisiaj tylko z
poświęconą palmą, a może wyjdę
kimś innym.
Ks. Lucjan Bielas
Te spotkania nadają sens mojemu
życiu
(Jr 31,31-34; Hbr 5,7-9; J
12,20-33)
To było już po uroczystym
wjeździe Pana Jezusa do
Jerozolimy, a tuż przed świętami
Paschy. Wśród pielgrzymów przybyłych z różnych
krajów, pojawili się również
poganie, których serca skłaniały
się do zawierzenia Bogu
Jedynemu. Określeni przez
Ewangelistę mianem „Greków”
szukali kontaktu z Jezusem, o
Którym
to wcześniej zapewne wiele słyszeli. Szukając
osoby, która mogła im spotkanie
z Nim umożliwić, wykazali się
dobrą intuicją i zagadnęli
Filipa, który pochodząc
z Betsaidy, był człowiekiem pogranicza świata
Żydów i pogan. Św. Jan, przy tej
okazji, ukazał kulisy
wewnętrznej komunikacji w grupie
Apostołów. Filip zwrócił się do
Andrzeja, a następnie razem z
nim udali się do Jezusa. Warto
nam zatrzymać się nad reakcją
Chrystusa na ową wizytę Greków.
Boski Zbawiciel doskonale wie, czego owi
pielgrzymi będą świadkami, i to
w przeciągu niemal najbliższych
godzin. Jezus, wykorzystując tę
osobliwą wizytę pogan,
postanowił w niezmiernie
precyzyjny sposób, zarówno owych
Greków, jak i wszystkich i po
wszystkie czasy, przygotować na
przeżycie zbliżającej się Paschy, jedynej
i niepowtarzalnej, absolutnie wyjątkowej w
dziejach świata. Podaje
bezcenne i ponadczasowe
wskazówki dla wszystkich,
którzy jej doświadczą, aby
uczestniczenie w niej, nadało
każdemu sens życia i klucz do
wieczności.
Mimo zbliżających się świat Jezus nie
koncentruje uwagi greckich
pielgrzymów na tym, co będzie
się działo w świątyni.
Koncentruje ich uwagę na Sobie
i na tym,
co dotyczyć będzie Jego osoby. To oni, tak
Nim zainteresowani i pełni
podziwu dla Niego teraz, będą
pełni szoku później. Przyjdzie
im przeżyć Jego odrzucenie
przez Żydów, skazanie Go przez
Rzymian, okrutną, na Nim
wykonaną egzekucję. Zważywszy
jednak na ich zainteresowanie,
można domniemywać, że kiedyś
dotrze i do nich informacja o
Jego zmartwychwstaniu.
I tak Jezus wszystkie wydarzenia, które
nastąpią, określa: „uwielbieniem
Syna Człowieczego”. Już w
samym tym nazwaniu się „Synem
Człowieczym”, daje klucz
do zrozumienia sensu ofiary, którą w te
święta złoży, ofiary prawdziwego
Boga, w prawdziwie ludzkiej
naturze. W dalszym wywodzie
Jezus użył porównania, które
w świcie starożytnym, wszędzie tam, gdzie
uprawiano zboża, było
niezmiernie czytelne, również w
kontekście rozumienia sensu
ludzkiego losu: Zaprawdę,
zaprawdę powiadam wam: Jeżeli
ziarno pszenicy wpadłszy w
ziemię, nie obumrze, zostanie
tylko samo, ale jeżeli obumrze,
przynosi plon obfity.
Wpisują się w owo prawo natury,
swą logiką przekraczające
śmierć, tylko ci, którzy w swej
dalekowzroczności, powodowani
miłością, ofiarują swoje życie,
czyniąc dobro. Egoista zostaje
sam
z niespełnioną misją i zmarnowanym
potencjałem. W ową ponadczasową
prawdę o miłości wpisuje się
teraz sam Jezus, Syn Boga Żywego
ze swoją ofiarą, którą podejmuje
nie tylko za Żydów, ale za
wszystkich ludzi, aby jako
prawdziwy człowiek uwielbić Imię
Ojca Niebieskiego. To właśnie
Jego ofiara owo ogólnoludzkie
przekonanie uwiarygodni.
W chwili, w której padają słowa
Jezusa, jakże wymownym znakiem
jest głos Ojca Niebieskiego,
który to niektórzy skomentowali
tak,
jak potrafili: – Zagrzmiało!
Jezus przybyłym Grekom,
zgromadzonym tłumom, ale
przecież i nam daje konkretną
wskazówkę dotyczącą postawy,
jaką należy przyjąć, aby Jego
ofiary,
Jego obumarcia i swojego życia
nie zmarnować: A kto by
chciał Mi służyć, niech idzie
za Mną, a gdzie Ja jestem,
tam będzie i mój sługa. A jeśli
ktoś Mi służy,
uczci go mój Ojciec. To
pójście za Chrystusem nadaje
całemu naszemu życiu, które jest
nieustannym obumieraniem
właściwy sens.
W minioną niedzielę, głosiłem
kazania o tym, jak to pewnej
nocy, dostojnik żydowski,
Nikodem, rozmawiał z Chrystusem.
Po piątym kazaniu, które
wygłosiłem, uświadomiłem sobie,
jak wiele jest w naszym
głoszeniu Słowa Bożego,
górnolotnej teologii, a jak mało
praktycznych wskazówek. I tak,
aby pójść za Jezusem trzeba być
z Nim w nieustannym kontakcie i
po prostu słuchać co On do nas
mówi. Nie potrzeba nam w
normalnym trybie, nadzwyczajnych
prywatnych objawień. Wystarcza
nam mądra codzienność. W takim
nieco praktycznym duchu chciałem
się podzielić dziesięcioma
radami, z których sam korzystam.
Może przydadzą się
i Wam, abyśmy Paschy
Jezusowej nie zmarnowali.
1.
Otwarcie się na dary Ducha
Świętego – jest to Duch Miłości,
klucz wszelkiego zrozumienia.
2.
Trzeba, jak mawiał ks. Józef
Tischner – „porzucić siebie”,
czyli swoje wyobrażenia,
koncepcje, uprzedzenia,
oczekiwania, pretensje…
3.
Na co dzień obcować z Jezusem,
przez modlitwę i czytanie
Ewangelii. Wtedy Jezus, jak ktoś
bliski, staje się dla mnie –
przewidywalny. Znam Go i
przewiduję, jak
by
się On zachował, i co by
powiedział.
4.
Cisza – umiłowanie ciszy!
5.
Spotkanie z drugim człowiekiem i
usłyszenie wszystkiego, co ma mi
do powiedzenia. Każdego dnia
spotkać się z dobrym
człowiekiem.
6.
Codziennym zwyczajnym
czynnością, przez miłość nadawać
niecodzienny wymiar.
7.
Zachować Boży dystans do
aktualności. Patrzeć na świat z
góry, a działać z dołu – Boży
sługa.
8.
Codzienna modlitwa – poranna i
wieczorna. Otwarcie projektu pt.
„mój dzień” i zamknięcie go.
Wtedy przez rachunek sumienia
czytam wolę Boga wpisaną w moje
życie.
9.
Regularna spowiedź – Jezus
bierze mój grzech i pomaga w
sprecyzowaniu mojej misji. Czyni
mnie wolnym od i wolnym do.
10.
Umiejętne świętowanie –
Eucharystia. Czyli
uczestniczenie w ponadczasowych
świętach Paschy z Chrystusem.
Kiedy będziemy w tym regularni,
to choć świat nieustannie
Chrystusa sądzi, zabija i
grzebie, nam nikt Go nie
zabierze. Wszystko inne jest
nieważne!
Ks. Lucjan Bielas
Warto mieć w sobie coś z Nikodema
(2 Krn 36,14-16.19-23; Ef
2,4-10; J 3,14-21)
Słowa dzisiejszej Ewangelii, są
fragmentem wypowiedzi Pana
Jezusa, która miała miejsce
podczas nocnej wizyty u Niego
dostojnika żydowskiego, Nikodema.
To spotkanie,
którego swoistego rodzaju
protokół zostawił nam św. Jan
Ewangelista, miało istotne
znaczenie zarówno dla samego
Nikodema, jak i dla każdego
człowieka, który słysząc o
Jezusie i Jego działalności, nie
do końca wszystko rozumiejąc,
chciałby szczerze z Nim
porozmawiać.
Znamienne są słowa powitania, jakie Nikodem
skierował do Jezusa: Rabbi,
wiemy, że od Boga przyszedłeś
jako nauczyciel. Nikt bowiem nie
mógłby czynić takich znaków,
jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie
był z Nim. Można
przypuszczać, że Nikodem jest
reprezentantem liczniejszej
grupy faryzeuszy, którzy
podobnie jak on postrzegali
Chrystusa i chcieli uczciwie
rozwiązać zagadkę, kim On tak
naprawdę jest.
Zastanawiająca jest reakcja Pana Jezusa na
powitanie Nikodema: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam
ci, jeśli się ktoś nie narodzi
powtórnie, nie może ujrzeć
królestwa Bożego.
To stwierdzenie Chrystusa nie było dla
Nikodema łatwe do zrozumienia i
do przyjęcia. Dał temu wyraz,
stawiając pytanie: Jakże może
się człowiek narodzić, będąc
starcem? Widać z tego
fragmentu dialogu, że Jezus i
Nikodem są na dwóch różnych
poziomych myślenia. Świadomy
tego Jezus, widząc dobrą wolę
Nikodema, uruchamia w nim proces
przemiany myślenia, a zatem
idący proces przemiany jego
życia.
Zdaniem biblistów, kluczem do zrozumienia
nauki Chrystusa jest słowo
greckie anōthen, które
oznacza zarówno „z góry”, jak i „powtórnie”. Jezus
dalej tłumaczy,
że w tym jednoczesnym „ z góry” i
„powtórnie”, idzie o narodzenie
się – z wody i z Ducha. Wodą chrzcił św. Jan Chrzciciel
tych, którzy postanowili odejść
od grzechu. Nikodem o tym doskonale wiedział.
Duchem będzie chrzcił
Jezus tych, którzy Jemu
uwierzą. Boski Nauczyciel
zachęcał Nikodema, aby znaki,
których jest świadkiem,
odczytywał nie tylko z
perspektywy ludzkiej, ale przede
wszystkim z Boskiej. Taką
właśnie perspektywę daje wiara.
I to do niej zachęca Jezus,
Nikodema. Przypomina mu biblijne
wydarzenie, kiedy to wiara była
ratunkiem na pustyni dla tych,
którzy ukąszeni przez węże,
spojrzeli na miedzianego węża
umieszczonego przez Mojżesza na
palu. Ratując życie doczesne,
budowali jednocześnie relację z
Wszechmogącym Bogiem. Jezus
przygotowuje Nikodema, aby z
wiarą spojrzał na Jego
wywyższenie na krzyżu, aby
odczytał zbawczą miłość Ojca
Niebieskiego, który daje swego
Syna Jednorodzonego: aby
każdy, kto w Niego wierzy,
nie zginął, ale miał życie wieczne.
Powtórne narodzenie jest odpowiedzią
człowieka, który doświadcza
miłości Boga w zbawczym dziele
Chrystusa i wiarą odpowiada
Bogu, zmieniając swoje życie.
Tak więc Nikodemowi, który przyszedł nocą,
Jezus objawia siebie jako
światło, w którym jest cała
prawda o człowieku. W tym
świetle można stanąć tylko całym swoim życiem, a nie
radosnymi deklaracjami. Słowa
Jezusa nie zostawiają co do tego
cienia wątpliwości: Każdy
bowiem, kto się dopuszcza
nieprawości, nienawidzi światła
i nie zbliża się do światła, aby
nie potępiono jego uczynków. Kto
spełnia wymagania prawdy, zbliża
się do światła, aby się okazało,
że jego uczynki
są dokonane w Bogu.
Spotkanie z Jezusem w umyśle i sercu Nikodema
pracowało dalej. Św. Jan
wspomina o dyskusji w gronie
faryzeuszów, źle usposobionych
do Jezusa i o tym,
jak właśnie wtedy Nikodem stanął po Jego
stronie, co zostało natychmiast
skomentowane (J 7,45-53).
Podczas przygotowania ciała Pan
Jezusa do złożenia w grobie, św.
Jan zaznaczył obecność Nikodema,
który – przyniósł około stu
funtów mieszaniny mirry i aloesu
(J 19,39). Choć trudno
powiedzieć, że był to wyraz
wiary
w zmartwychwstanie Jezusa, ale na pewno
był to konkretny wyraz miłości
do Niego. Po ludzku Nikodem
takim gestem miał więcej do
stracenia niż inni.
Dzisiaj Jezus Chrystus zaprasza nas, abyśmy
podobnie jak Nikodem przystali
do Niego i jak to znakomicie
ujął św. Bernard z Clairvaux,
zaczęli – myśleć razem
z Bogiem.
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Synu, nie walcz z nikim, walcz
ze sobą
(Wj 20,1-17; 1 Kor 1,22-25; J
2,13-25)
Często słyszałem te słowa od
mojego Taty. Powtarzał je
nieraz, widząc moje wojownicze
zapędy. Przeżył dwie wojny światowe, socrealizm,
zimną wojnę, stan wojenny i
radość wolnej Ojczyzny. Kiedy
cicho umierał w jaworznickim
szpitalu, miał oczy szeroko
otwarte utkwione w krzyżu, który
wisiał naprzeciw jego łóżka.
Dewizę swojego życia: „nie walcz
z nikim, walcz ze sobą”, głosił
przede wszystkim swoją życiową
postawą. Cechowała go szeroko
pojęta praca u podstaw. Miał
mocny kręgosłup moralny,
przekładający się na wierność
Bogu w życiu rodzinnym i
zawodowym. W trudnościach
szukający sposobu, a nie
wykrętu, znakomity fachowiec,
wynalazca, dający innym
swoistego rodzaju poczucie
bezpieczeństwa.
Dlaczego właśnie dzisiaj
wspominam Tatę i jego zachętę do
walczenia ze sobą?
W pierwszym
czytaniu Kościół przypomina nam
tekst Dekalogu.
Przykazania Stwórcy wpisane są w
ludzką naturę, o czym
bezdyskusyjnie świadczy tzw.
Księga Umarłych,
jeden z najstarszych
tekstów religijnych w dziejach
świata, pochodzący z Egiptu, a
sięgający swą ustną tradycją
przynajmniej 3000 lat p.n.e.
Młodszy o ok. 1700 lat tekst
biblijnego Dekalogu, choć
wymienia te same przykazania, to
jednak nie w formie zaklęć, jak
to było w Egipcie, lecz w formie
programu rozwoju człowieka.
Imperatywna forma podanych zasad
płynie z miłości Stwórcy do
człowieka i przez to jest drogą
do jego prawdziwej wewnętrznej
wolności. Kluczowe są słowa
preambuły, których w
rozważaniu Bożego prawa, nie
można pomijać: Ja jestem
Pan, twój Bóg, którym cię
wywiódł z ziemi egipskiej, z
domu niewoli. To
absolutne novum Dekalogu jest wynikiem przymierza, jakie
wtedy Izraelici wyprowadzeni z
Egiptu na pustynię zawarli z
Bogiem. Kamienne tablice
przechowywane w Arce Przymierza,
dla której budowano namiot
spotkania, a potem w
Jerozolimie świątynię, to
znak zewnętrzny obecności Boga
pośród ludu i zachęta dla
każdego Izraelity do zachowania
wewnętrznego porządku moralnego.
Ofiara baranka paschalnego jest
nie tylko znakiem wolności, ale
i zapowiedzią ofiary Mesjasza.
Przyjdzie On nie po to, aby
zmienić przykazania, lecz aby
je wypełnić i nauczyć wypełniać
wszystkie narody. Przez swoją
śmierć i zmartwychwstanie,
Mesjasz oczyści z grzechu tych,
którzy uczciwie tego pragną.
Tymczasem dzisiaj jesteśmy
świadkami wyjątkowej sceny w
życiu Jezusa Chrystusa.
Świadom swojej mesjańskiej misji
dokonuje czynu, który rozpoczyna
oczyszczenie świątyni
jerozolimskiej i jest
zapowiedzią uporządkowania
relacji między Bogiem a
człowiekiem. Zbliżały się święta
Paschy i tysiące pielgrzymów
przybywało do Jerozolimy. Na
świątynnym dziedzińcu pogan,
pojawili się bankierzy i kupcy,
aby pielgrzymi z różnych stron
świata mogli wymienić pieniądze
i dokonać zakupu zwierząt
ofiarnych. Serca zarówno tych,
którzy odpowiadali za świątynię,
jak i tych uprawiających biznes,
były skierowane na zysk, a nie
na chwałę Boga. Jezus, widząc
to, przez swoją gwałtowną
reakcję nie uderzył w świątynię,
którą nazwał „domem Ojca”,
uderzył w bałagan serc, który
sprawił, że stała się
„targowiskiem”.
Jak niegdyś
prorok Jeremiasz udał się do
świątyni jerozolimskiej, która
była w podobnej kondycji i wobec
kapłanów rozbił dzban gliniany
zapowiadając, że tak stanie się
z Jerozolimą z powodu jej
grzeszności (Jr 19,10), tak
teraz uczynił Jezus. Proroctwo
Jeremiasza wypełniło się w 586
roku p.n.e. ( najazd
Babilończyków), natomiast
proroctwo Jezusa w roku 70
(zburzenie miasta i świątyni
przez Rzymian).
Prorocka
zapowiedź Jezusa miała jeszcze
swą drugą, fundamentalną część:
Zburzcie tę świątynię, a
Ja w trzech dniach wzniosę ją na
nowo. Jesteśmy członkami
Jego Kościoła, uczestniczymy w
Eucharystii i nieustannie
doświadczamy prawdziwości Jego
słów. Doświadczymy też i tego,
że grzechy tych, którzy
doprowadzili świątynię do
upadku, są również i naszymi
grzechami. Dotyczy to zarówno
tych, którzy odpowiadają za kult
i za instytucję, jak i dotyczy
to nas wszystkich wierzących.
Spektakularny znak oczyszczenia
świątyni dokonany przez Jezusa
Chrystusa ma swoje ponadczasowe
znaczenie i to zarówno w
wymiarze historycznym, jak i
indywidualnym każdego z nas.
Podobnie jak góra Tabor jest we
mnie, tak i świątynia jest we
mnie. Dzisiaj Jezus domaga się
ode mnie jej oczyszczenia. Tej
walki nikt za mnie nie stoczy –
„Synu, nie walcz z nikim, walcz
ze sobą”.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Gdzie jest granica między niebem
a ziemią?
(Rdz 22,1-2.9-13.15-18; Rz 8,
31b-34; Mk 9,2-10)
Druga Niedziela Wielkiego Postu
jest dla nas zaproszeniem na
dwie górskie wyprawy, które są
jednymi z najbardziej kluczowych
w historii.
Inicjatorami obydwu wypraw był sam Bóg. Obie
te wyprawy, choć oddziela je
prawie 1800 lat, są ze sobą
ściśle związane, a ich
przesłanie jest bezcenne i
absolutnie ponadczasowe. Na
pierwszą z nich Bóg zaprosił
Abrahama, którego wyprowadził z
Ur Chaldejskiego. Wyróżniał się
on wiarą, która pozwoliła na
zawarcie przymierza z Bogiem
Jedynym, którego czcił. Na
jednym z pagórków krainy Moria
miała być wiara Abrahama w
drastyczny sposób zweryfikowana.
Przy zawarciu przymierza Bóg
obiecuje Abrahamowi potomstwo
liczne tak, jak gwiazdy na
niebie. Teraz w momencie
weryfikacji wiary, zażądał od
niego, aby złożył w ofierze
jedynego syna Izaaka, którego
począł, mając 100 lat. Było to
wystawieniem wiary Abrahama na
ekstremalną próbę, która
wydawała się przeczyć przymierzu
z Bogiem, ludzkiej logice i
miłości rodzicielskiej. Jest to
niewyobrażalne co przeżywał
starzec, który wychodził na
górę, prowadząc syna, aby złożyć
go w ofierze i tym nieludzkim
aktem wypełnić polecenie Boga.
Było to tym trudniejsze, że
idący z nim syn Izaak darzył go
ogromnym zaufaniem. Pomimo
faktu, że Abraham nie miał
wątpliwości co do polecenia
Boga, to musiał w swojej głowie
i w swoim sercu przekroczyć
pewną granicę – granicę
między niebem a ziemią.
Przedkładając niebo ponad ziemię, głos
Stwórcy ponad ludzką logikę,
miłość do Boga ponad miłość do
syna, Abraham nie tylko uratował
przymierze, ale uratował również
syna Izaaka, a sam stał się
wzorem wiary do końca świata.
Dzisiaj możemy odczytywać
jeszcze głębszy sens tego
wydarzenia. Izaak, niosący
drzewo na ofiarę, w której miał
być złożony, jest figurą
Chrystusa. Abraham jest wzorem
bezgranicznego zawierzania Bogu,
a cała ta scena, zapowiada to,
co nastąpi najważniejszego
historii ludzkości jako takiej i
w historii każdego
poszczególnego człowieka.
Na drugą górską wyprawę zaprosił
Bóg Ojciec wraz ze swoim Synem
Jezusem, rybaków: Piotra,
Jakuba I Jana. Dzięki opisom ewangelistów
Mateusza, Marka
i Łukasza, Ojciec Niebieski
zaprasza każdego z nas do
udziału w tej wyprawie. Ilekroć
wybieramy się w góry, stawiamy
sobie pytanie o cenę
podejmowanego ryzyka
i czy jest ono zgodne z
wolą Boga. W tym wypadku możemy
mieć całkowitą pewność, że ta
wyprawa, niezależnie od naszego
wieku, sił i kondycji jest nam
przez Boga zalecana, a On sam
jest gwarantem bezpieczeństwa
jej uczestników.
Dlaczego Bogu tak bardzo zależy
na naszym udziale?
Jest uderzająca zgodność trzech przekazów
opisujących przemienienie Pana
Jezusa na górze Tabor. Przede
wszystkim dotyczy to przygotowania do tej wyprawy.
Św. Marek zapisał polecenia samego Jezusa
skierowane do uczestników na
kilka dni przed wyprawą: Jeśli ktoś chce mi towarzyszyć,
niech się wyprze siebie i niech
zabierze swój krzyż i towarzyszy
Mi. Kto bowiem chciałby swoje
życie uratować, zgubi je; kto
zaś zgubi swoje życie ze względu
na Mnie i na Dobrą Nowinę,
uratuje
je. Dalej Jezus stwierdza: Cóż bowiem pomoże człowiekowi
zyskać cały świat, a stracić na
swoim życiu? Co bowiem da
człowiek w zamian za swoje
życie? Nawiązując do
konkretnej postawy życiowej i do
tego, jaki ona przyniesie skutek
końcowy, o czym tylko On wie,
dodaje: Kto bowiem zawstydzi
się Mnie i Moich słów w tym
pokoleniu, cudzołożnym i
grzesznym, Syn Człowieczy
zawstydzi się go w chwale swego
Ojca, ze świętymi zwiastunami (Mk
8,34-9,1).
Idąc w góry, nie bierzesz całego
swojego majątku, tylko to, co
jest najbardziej potrzebne.
I dopiero wtedy ruszasz z dobrym
przewodnikiem, któremu możesz
całkowicie zaufać i być mu
posłusznym. Stawka jest wysoka,
a jest nią życie. Dopiero w tym
kontekście możemy właściwie
odczytać i przeżyć wyprawę z
Jezusem na górę Tabor, być
świadkami Jego przemienia, Jego
rozmowy z Mojżeszem i Eliaszem,
usłyszeć rozlegający się z
obłoku głos Ojca Niebieskiego:
To jest mój Syn umiłowany,
Jego słuchajcie.
Zanim jednak pełni szczęścia, wraz z Jezusem
i Apostołami, wrócimy do naszej
codzienności, przygotowując się
na nieubłagany czas próby, to
jednak zatrzymajmy się na
chwilkę, nad samym momentem
przemienienia. Jezus jest dalej
w swej ludzkiej postaci, lecz
Jego otwarcie się na Jego
Bóstwo, było idealne, tak że
Bóstwo mogło przenikać Jego
człowieczeństwo. W Jezusie
przemienionym stajemy
rzeczywiście na granicy między
rzeczywistością ludzką a Boską,
na granicy czasu i wieczności.
Jest w Nim jakby otwarta brama
do tego, co Boskie i powiew tego
świata cudownej wieczności i
zaproszenie do tego świata. To
jedyny świat, w którym nie ma
śmierci, a jest miłość. Droga
jest tylko jedna, a wiedzie
przez Niego – przez Jezusa.
Stawiam sobie pytania: gdzie
szukać góry Przemienia? A może
jest ona we mnie? Może to we
mnie ja, ale tylko razem z
Jezusem, mogę stanąć na granicy
między niebem a ziemią? I może
właśnie to doświadczenie jest mi
potrzebne, abym innym wrócił do
tego świata i jego spraw?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Czy pokusy mają sens?
(Rdz 9,8-15; 1 P 3,18-22; Mk 1,12-15)
To
ten Duch, którym Jezus został
namaszczony podczas chrztu w
Jordanie, teraz prowadzi
Chrystusa na pustynię.
Biblijna pustynia to bezludna
przestrzeń, która jest pełna
złych mocy ukrytych pod
postaciami drapieżnych bestii.
Wypada, aby Jezus przed
rozpoczęciem swojej misji dla
ratowania człowieka, wyszedł na
pustynię i zmierzył się z jego
największym wrogiem, z Szatanem.
A wszystko to ze względu na
fakt, że ten przeciwnik rodzaju
ludzkiego, ojciec kłamstwa, u
zarania ludzkości zwiódł
pierwszych rodziców Adama i Ewę
i w konsekwencji tego zostali
wygnani z rajskiego ogrodu na
pustkowie.
Chrystus z miłości do nas
zmierzył się jako prawdziwy
człowiek z Szatanem, aby pokazać
nam, że wygrana leży w naszych
ludzkich możliwościach. Obrazowo
oddał to św. Wawrzyniec z
Brindisi (+1619) stwierdzając:
„Chrystus zatem pokonał
Szatana, mając prawą rękę – swe
bóstwo – związaną i posługując
się tylko lewą ręką – słabym
człowieczeństwem”.
Niezmiernie ważne jest dla mnie
stwierdzenie Ewangelisty:
Żył tam wśród zwierząt,
aniołowie zaś Mu usługiwali.
Paradoksalnie, ale w
poskromieniu Szatana i związaną
z tym mądrością życia możemy
wiele uczyć się od zwierząt.
Nie przypadkowo towarzyszyły
Świętej Rodzinie w stajence
betlejemskiej, nieprzypadkowo
towarzyszą Jezusowi na pustyni,
kiedy to kusi Go Szatan. Pan
Bóg, stwarzając zwierzęta,
niejako wdrukował w nie pewnego
rodzaju życiową mądrość.
Stawiając zwierzęta tak blisko
człowieka rozumnego, pozwala na
odczytywanie wkodowanej w nie
mądrości życia i tworzenia
relacji. Nie ma w tym ich
zasługi, zostały po prostu tak
stworzone dla myślącego
człowieka odpowiedzialnego za
swą mądrość życiową.
My zaś ludzie przez dar rozumu,
wolnej woli i dar ciała zdolnego
do przekazu życia i pracy,
jesteśmy zaproszeni do
współpracy ze Stwórcą. To my
mamy dar poznania, oceny dobra i
zła, prawdy i kłamstwa. To my
ludzie, mając wolną wolę,
podejmujemy decyzje i bierzemy
za nie odpowiedzialność. Nie
jesteśmy więc „produktem”
gotowym. Bóg Stwórca zaprasza
nas do współpracy z Nim w
kreacji nas samych i
otaczającego nas świata. To
wyraz Jego miłości i zaufania do
nas. Obdarzeni wolnością, możemy
w tej autokreacji, wespół z Nim
nieskończenie przewyższać poziom
świata zwierząt, ale gdy
odrzucimy Boga, stajemy się
nieporównywalnie gorszymi od
zwierzęcia. Świadomy tego Szatan
nie kusi zwierząt, kusi nas, aby
tę współpracę ze Stwórcą
zniszczyć.
Bóg, dopuszczając do na Szatana,
daje nam konkretnych pomocników.
Dzisiaj na pustyni spotykamy ich
przy Chrystusie. Jest świat
aniołów. Aniołowie towarzyszą
Jezusowi właśnie wtedy, kiedy to
On w swej ludzkiej naturze
przeżywa ważne chwile. Są przy
Jego narodzeniu, są z Nim
podczas kuszenia na pustyni,
będą z Nim do końca i na zawsze.
Aniołowie to bracia naszej
duszy i strażnicy naszego ciała.
Są to Boży asystenci naszej
ludzkiej egzystencji, dar Bożej
miłości i opatrzności, których
jakże często ignorujemy, a oni i
tak nas nie opuszczają. Są przy
nas niejako z ręką na naszym
ramieniu, ale ich twarze
zobaczymy dopiero po śmierci, o
ile dokonamy właściwego wyboru w
życiu.
Upadły anioł – Szatan, mistrz
kłamstwa, czyli fałszywego
świadectwa, na pustyni zawalczył
o Chrystusa w Jego ludzkiej
naturze. Choć wtedy walkę
przegrał, nie odstąpił. Walczył
z Nim do końca, do krzyża.
Walczy z Nim w Jego Kościele,
walczy i z nami. Bóg dopuszcza
jego działania, nie zostawiając
nas bez szans na zwycięstwo.
Walcząc z Szatanem, kreujemy
siebie i Kościół Chrystusowy, do
którego należymy. Można
powiedzieć, że pokusa to szansa,
to nowe wyzwanie dla człowieka
zakorzenionego w Bogu.
Aby wygrać, nie wystarczy tylko
wierzyć. Bóg oczekuje od nas
czegoś jeszcze – trzeba być po
ludzku kompetentnym.
Czyli odrobić, tak dzisiaj
niepopularne – zadanie domowe.
To jeszcze nie wszystko – jak
uczy Klemens Aleksandryjski
(+212), jeden z Ojców Kościoła,
dopiero trzeci etap – miłość,
prowadzi nas do pełni
człowieczeństwa.
I jeszcze dwa zdania o
kompetencjach. Otóż pojawiła
się kiedyś na rynku wydawniczym
pewna książka zatytułowana:
Nie mów fałszywego świadectwa,
której autorem jest Rodney
Stark. Wiele mówi podtytuł
tego opracowania: odkłamywanie wieków
antykatolickiej narracji.
Jeszcze więcej mówi fakt,
że Autor jest baptystą,
wykładowcą uniwersytetu
baptystycznego Baylor University.
Będąc uczciwym i kompetentnym
historykiem, podejmuje obronę
Kościoła Katolickiego. W swej
odważnej polemice Autor zmierza
się z szatańską zasadą
sformułowaną przez Josepha
Goebbelsa: „Kłamstwo powtórzone
tysiąc razy staje się prawdą”.
Ta zasada szczególnie weryfikuje
się w walce Szatana z Kościołem
Chrystusowym do dziś. Tak
oto, na pozór utrwalone kłamstwo
w historii może posłużyć
odnalezieniu prawdy.
Tak więc zawierzmy Chrystusowi,
odrabiajmy „zadania domowe” i
kochajmy nawet naszych wrogów, a
obecność Szatana – kłamcy
przyczyni się do naszego rozwoju
i jeszcze większego zjednoczenia
z Bogiem, który jest Miłością i Prawdą.
Ks. Lucjan Bielas
-
Jak rozmawiać z Bogiem w
sytuacji po ludzku
beznadziejnej?
(Kpł
13, 1-2. 45-46; 1 Kor
10,31-11,1; Mk 1,40-45)
Każda epoka ma swoje choroby,
które są częste, niebezpieczne,
na które nie ma lekarstwa. Ich nazwa wywołuje uczucie lęku, a odkrycie
ich objawów jest dla dotkniętej
osoby całkowitą przemianą życia,
myślenia, świata wartości.
Życiowe plany przemieniają się w
obliczu śmierci, a dotychczasowe
międzyludzkie relacje, nawet z
najbliższymi umierają pierwsze.
Chory oddala się od zdrowych i w
naturalny sposób zaczyna
wchodzić w społeczność podobnie
jak on dotkniętych
nieszczęściem. A w tym wszystkim
jest coraz bardziej sam. Słowa
pociechy, nawet ze strony
lekarzy, niewiele znaczą, wtedy
kiedy wyraz ich twarzy informuje
zgodnie z prawdą, o bezradności
nauki.
Dla wierzących otwierają się drzwi świata
nadziei pokładanej w Tym, dla
którego nie ma rzeczy
niemożliwych, nadziei umocowanej
w Bogu. Dzisiaj Chrystus otwiera
przed nami właśnie te drzwi.
Niezależnie od stanu naszego
zdrowia, świadomi naszej
przemijalności możemy się
zatrzymać i skorzystać z lekcji,
którą daje Bóg – człowiekowi.
Dzięki św. Markowi jesteśmy świadkami sceny,
kiedy to do Jezusa przyszedł
człowiek trędowaty. W tym czasie
trąd był właśnie ową śmiertelną,
zakaźną i nieuleczalną chorobą,
która stawiała dotkniętą osobę
poza nawiasem społeczeństwa. Te
biedne istoty, niejako gnijące
za życia, skupione we własnym
kręgu, żyły na skraju świata
ludzi zdrowych w tzw.
bezpiecznej odległości, licząc
na akt miłosierdzia w postaci
żywności.
Trędowaci nie mogli też wejść do synagogi,
nie mogli wejść do świątyni, nie
uczestniczyli w kulcie, albowiem
byli rytualnie nieczyści. Prawo
nie mogło im pomóc, jedynie
strzegło wspólnotę zdrowych
przed zakażeniem.
Informacja o Jezusie, który leczy wszystkie
choroby, rozchodziła się lotem
błyskawicy w społeczności
Izraela. Była ważna dla jeszcze
zdrowych, dla chorych w domach i
tych, którzy się nimi
opiekowali, ale również
docierała, i to pewnie ze
szczególną mocą, do trędowatych.
Nie wiemy skąd trędowaty, który przyszedł do
Jezusa, dowiedział się o Nim.
Już sam fakt, że przyszedł,
świadczy, że miał wolę życia, widział sens wyzdrowienia i
był gotów przełamać istniejące
bariery kontaktu.
Drugim ważnym i wymownym gestem był fakt, że
upadł przed Jezusem na kolana.
Jest to wyraz zarówno wyrażenia
czci, przekraczającej zwykłe
ludzkie uprzejmości, jak i
prośby o pomoc (por. Ps 22,30;
95,26).
Słowa, jakimi zwrócił się trędowaty do
Jezusa, są znamienne: Jeśli chcesz, możesz mnie
oczyścić. Nie prosi o
zdrowie, prosi o oczyszczenie, a
więc o uwolnienie od zła, o
możliwość powrotu do uwielbienia
Boga w kulcie i o jedność z
wierzącymi. To nie jest prośba
do cudotwórcy, jest to prośba
chorego, grzesznego człowieka
skierowana do wszechmogącego
Boga.
Samo sformułowanie prośby jest znakomite, z
jednej strony jest to całkowita
zgoda na Bożą wolę, z drugiej
zaś wyrażenie ufności w Jego
miłosierdzie. Warto tej postawy
i tego określenia prośby nauczyć
się od trędowatego, jako że
okazała się niezwykle skuteczna.
Teraz sam Jezus złamał bariery.
Zdjęty litością, wyciągnął rękę,
dotknął go i rzekł do niego:
Chcę, bądź oczyszczony.
Boski Nauczyciel nie mówi, bądź
wyleczony, uzdrowiony – tylko
bądź oczyszczony. Znakiem tego
oczyszczenia było natychmiastowe
uzdrowienie z trądu. Dla
świadków tego wydarzenia to
musiał być kompletny szok.
Aby umożliwić byłemu trędowatemu udział we
wspólnocie i w kulcie, zgodnie z
literą prawa, a jednocześnie
zachować sekret mesjański, Jezus
mu nakazał:
Uważaj, nikomu nic nie mów,
ale idź, pokaż się kapłanowi i
złóż za swe oczyszczenie ofiarę,
którą przepisał Mojżesz, na
świadectwo dla nich. O ile zapewne oczyszczony
trędowaty z ofiarą sobie
poradził, to nie zapanował nad
językiem i opowiadał, rozgłaszał
to, co zaszło. I tacy jesteśmy.
Z jednej strony zdolni do
głębokich aktów zawierzenia, a z
drugiej po prostu słabi.
Jezus nie mógł jawnie wejść do miasta i
przebywał na miejscach
pustynnych. Paradoksalnie –
przywrócił trędowatemu miejsce
we wspólnocie, a sam zajął jego
miejsce na pustyni.
Pytanie: jak wypracować w sobie taką wiarę?
Odpowiedź znajdujemy u św. Pawła:
Bracia: Czy
jecie, czy pijecie, czy
cokolwiek innego czynicie,
wszystko na chwałę Bożą czyńcie.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Demon wczoraj i
dzisiaj
(Pwt 18,15-20;
1Kor7,32-35; Mk 1,21-28)
Synagoga w Kafarnaum
Zaraz po powołaniu pierwszych
uczniów, Jezus wraz z nimi udał
się do pobliskiego miejscowości
Kafarnaum. Według św. Marka, co
najmniej dwóch uczniów stąd
pochodziło. W dzień szabatu udał
się, zgodnie ze swoim zwyczajem,
do synagogi. Jako dorosły Żyd
wziął udział w refleksji nad
odczytanym słowem Bożym.
Ewangelista opisał podwójną
reakcję na Jego komentarz, który
przyjął formę wyjątkowo jasnego
i ostatecznego pouczenia. Jedni:
Zdumiewali się Jego nauką;
uczył ich bowiem jak ten, który
ma władzę, a nie jak uczeni w
Piśmie. Tak mógł mówić tylko
Ten, którego słowa są zapisane w
tej Świętej Księdze – sam Bóg.
Demony
Św. Marek odnotował skrupulatnie
i drugą reakcję na słowa Jezusa.
W synagodze bowiem był też
człowiek, opętany przez ducha
nieczystego. I to właśnie ten
duch, posługując się owym
biedakiem, w którym zamieszkał,
zaczął wołać: Czego chcesz od
nas, Jezusie Nazarejczyku?
Przyszedłeś nas zgubić. Wiem,
kto jesteś: Święty Boży.
Duch nieczysty, czy to
pofatygował się tutaj
specjalnie, czy też został
zaskoczony obecnością Jezusa,
chce Go zdemaskować i objawia
tytuł, który Mu rzeczywiście
przysługuje – Święty Boży.
Wyraża też świadomość władzy
Jezusa nad demonami. Tymczasem
On nie chce, aby na tym etapie i
tym głosem, była objawiana
prawda o Nim. Nie pozwala sobą
manipulować. To On ma władzę i
też z niej zaraz skorzystał,
dokonując pierwszego w swej
misji egzorcyzmu. Padają słowa,
nieznające sprzeciwu: Milcz i
wyjdź z niego. Człowiek
został uwolniony, a świadkowie
owego wydarzenia wprowadzeni w
głębokie zdumienie, które
wygenerowało nowe pytania.
Warto pamiętać, że demony są
rzeczywistymi istotami
duchowymi, stworzonymi przez
Boga aniołami, które z własnego
wyboru stały się złymi (por. KKK,
391-395). Przedziwne jest to, że
mają one możliwość zamieszkania
w człowieku. Jest to do pewnego
stopnia tajemnicą i otwartym
pytaniem, czy takie zamieszkanie
jest decyzją człowieka, jego
nieostrożnością, czy też
dopustem Boga. Tylko
wszechmogący i nieskończenie
miłosierny Ojciec może być
sędzią, jako że tylko On ma o
człowieku pełnię danych.
Musiało więc być coś wyjątkowego
w sercu owego opętanego z
synagogi w Kafarnaum, skoro Syn
Boży, stanął przy nim i uwolnił
go od demona. Na miłosierdzie
mógł liczyć człowiek, demon zaś
dysponujący większym od niego
poznaniem, sam zamknął sobie
drogę do pojednania z Bogiem.
Walczy z Nim, ale władzy nad Nim
nie ma i nigdy mieć nie będzie.
Dzisiaj Jezus jeszcze raz nas
informuje, że tylko On ma władzę
nad duchami nieczystymi, i
pośrednio nas przestrzega,
byśmy z tym światem nie
wchodzili w żadne układy. Ten
świat demonów jawi się jako
tajemniczy, atrakcyjny i udaje
wszechmoc. Jezus również daje w
całej swojej Ewangelii jasne
pouczenie o tym, że wnętrze
człowieka może być mieszkaniem
Ducha Świętego. Całe Jego dzieło
odkupienia jest oczyszczeniem
człowieka i przygotowaniem go na
mieszkanie dla Ducha Świętego.
Kiedy w jednym ze swoich
wykładów prof. Piotr Tylus
opisywał pierwsze w dziejach
Europy ludobójstwo, które miało
miejsce we francuskiej Wandei
(1793 – 1794), stwierdził, że do
takiego okrucieństwa nieznanego
zwierzęciu, były zdolne „dzieci
Oświecenia”, ludzie, którzy
przestali być świątynią Ducha
Świętego. W Innym wykładzie
stwierdził, że ta epoka się nie
skończyła, trwa do dzisiaj.
Trudno się z tym stwierdzeniem
nie zgodzić.
Do
tych naszych rozważań, św. Paweł
dokłada, jak zwykle, swoje
istotne trzy grosze. Istotne,
albowiem bardzo praktyczne.
Powstały one w wyniku zderzenia
Ewangelii z prozą codziennego
życia. Trwanie przy Panu jest
zadaniem każdego człowieka i to
zarówno stanu wolnego, jak i
tego, który żyje w małżeństwie.
Cały wywód w liście do
Koryntian, poświęcony
małżeństwu, wierności powołaniu,
i szczególnej roli życia stanu
wolnego, oddanego świadomie
tylko Bogu, św. Paweł
rozpoczyna od znamiennego
stwierdzenia:
Czyż nie wiecie, że ciało wasze
jest przybytkiem Ducha Świętego,
który w was jest, a którego
macie od Boga, i że już nie
należycie do samych siebie. Za
wielką bowiem cenę zostaliście
nabyci. Chwalcie więc Boga w
waszym ciele! (1Kor 6,19-20)
Nowe wcielenie demona.
Dr Michael Eugene Jones,
znakomity naukowiec, autorytet w
sprawach rewolucji kulturowej na
Zachodzie, autor znanej książki
„Libido Dominandi. Seks, jako
narzędzie kontroli społecznej”,
udzielił wywiadu wyemitowanego
12 grudnia 2013 roku, w
programie „Bliżej” Jana
Pospieszalskiego. Ten odważny
naukowiec stwierdził w nim
między innymi, że klasyczni
marksiści zajmowali się płacami,
pracownikami i robotnikami.
Teraz zajmują się orientacjami
seksualnymi. Są to jego zdaniem
siły potężne, zniewalają
bardziej niż czołgi pod pozorem
głoszonej wolności. Zniewalają
człowieka od wewnątrz. Może im
się więc przeciwstawić jedynie
broń duchowa. Jest to ogromne
wyzwanie dla Kościoła
katolickiego w Polsce, wielka
odpowiedzialność publicystów,
szkoły, organizacji
pozarządowych i całego narodu,
którego dobra tradycja stanowi
poważną broń. Zniewolenie
płynąca z Zachodu może się
okazać bardziej niszczące niż
wszelkie inne.
Od tej wypowiedzi minęło prawie
11 lat. Dzisiaj wracamy do tych
słów przez wydarzenia minionego
czasu i przez doświadczenia
dzisiejsze. Trzeba być
kompletnym głupcem, aby temu
Amerykaninowi nie przyznać racji
i to w skali Polski, Europy i
Kościoła Powszechnego.
Co mogę zrobić?
Zadbać o swoje wnętrze, abym był
świątynią Ducha Świętego. On
poprowadzi mnie dalej.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
„Czas się wypełnił
i bliskie jest królestwo Boże.
Nawracajcie się i wierzcie w
Ewangelię”.
(Jon 3,1-5.10) (1 Kor 7,29-31) (Mk
1,14-20)
To przesłanie Jezusa, z którym
rozpoczął swoją nauczycielską
działalność, nigdy nie straci na
swej aktualności.
Jezus tym krótkim zdaniem
zainicjował w Galilei swą
dziejową misję. Uczynił to w
krainie, która z racji swego
historycznego dziedzictwa, była
bardziej aniżeli Judea otwarta
na świat pogański. Zaznaczył tym
niejako, ogólnoludzki charakter
swojego posłannictwa.
Intrygujące jest stwierdzenie:
Czas się wypełnił.
Według biblistów znaczy to, że
Bóg, Stwórca i Pan czasu,
uczynił go dla człowieka z
miłością, a teraz, również z
miłości, wkracza w czas w
swoim Synu, aby
przeprowadzić człowieka żyjącego
w czasie i w czasie pogubionego,
do szczęśliwej wieczności. Tak oto zaczyna się na ziemi, w
czasie, niebieskie królestwo
Boże. Ci, którzy żyjąc w
czasie, w którym to różni władcy
tego świata, często pod wpływem
Szatana, próbują budować swoje
imperia, zdecydują się, aby
pójść za Chrystusem, już tu na
ziemi, tworzą razem z Nim,
nieprzemijającą rzeczywistość
królestwa miłości, pokoju i
sprawiedliwości. Każdy człowiek
w głębi swojego wnętrza pragnie
takiego królestwa, ale ulegając
szatańskiej pokusie i ludzkim
słabościom buduje różnego
rodzaju twory, paradoksalnie,
sam siebie zniewalając. Ciągle
jesteśmy tego świadkami.
Tak więc Ewangelista krótko i
bardzo jasno ukazał sens wejścia
wszechmogącego Boga w czas przez
Niego stworzony,
a przez człowieka uwiedzionego
Szatanem, zawirowany. Bez Boga
nigdy człowiek z tego
zawirowania nie byłby w stanie
wyjść. Sposób wyjścia przyniósł
sam Syn Boży Jezus Chrystus,
który zamieszkał w czasie
pomiędzy nami ludźmi. Jako
prawdziwy człowiek, stając się
jednym z nas, zarówno przez
nauczanie, jak i przez przykład
życia uczy słuchania woli Ojca
Niebieskiego, rozumienia jej,
przyjęcia jej jako swoją i
wypełnienia jej. Kluczem więc do
naszego zbawienia jest poznanie
Chrystusa i pójście za Nim.
To pójście za Jezusem ma jednak
swoją cenę.
Ewangelista Marek znakomicie,
jednym słowem określa to, co
spotka człowieka, który na tym
świecie staje po stronie
Chrystusa. Mówiąc o św. Janie
wspomina, że został uwięziony,
co w dosłownym tłumaczeniu z
języka greckiego (paradidōmi)
znaczy –„wydany”. Podobnie
wydany zostanie swym wrogom
Jezus, podobnie będą swym wrogom
wydawani synowie królestwa
Bożego zamieszkujący w tym
czasie ludzkie królestwa. Mimo
to warto pójść za Jezusem.
Św. Marek opisał powołanie
pierwszych uczniów.
Chrystus wszedł w firmę rybacką,
w codzienność tych, którzy w
niej pracowali. Jego obecność
całkowicie przedefiniowała ich
życie. Choć dalej będą jeszcze
łowić ryby, aby przeżyć, to
jednak idąc za Jezusem staną
się, zgodnie z Jego zapowiedzią
– rybakami ludzi, pozyskując
ich dla Jego królestwa.
Św. Marek podkreśla również
radykalność podjętej przez nich
decyzji.
Firma musiała nieźle
funkcjonować. Tworzący ją
wspólnicy mieli zwornik we
wspólnej wierze, co dawało
zwiększenie zaufania i
bezpieczeństwa. Byli pracowici,
zdyscyplinowani i mieli
najemników. „Przeformatowanie”
czasu, zajęć, zysków i relacji
również z najbliższymi,
stanowiło rewolucję w każdym z
nich i to nie tylko w ich
umysłach, ale przede wszystkim w
sercach. Jest to wszystko
niezrozumiałe bez słowa – Mesjasz. Cała ich pobożność
była oczekiwaniem na Niego, na
Bożego wybawiciela. Jakże
działał w nich Duch Święty,
który nie łamiąc ich wolnej
woli, pozwolił im Go rozpoznać.
To wejście Jezusa w naszą ludzką
codzienność, w nasze ludzkie
domy, w nasze firmy, dokonuje
się nieustannie.
Za każdym razem ma ono to samo
przesłanie: Pójdźcie za Mną i
zachęcajcie innych. Dalej
więc trzeba pracować wypełniając
swoją rodzinną i zawodową misję
wraz ze wszystkimi płynącymi z
niej zobowiązaniami. Pójście za
Jezusem oznacza
„przeformatowanie” głowy.
Oznacza to położenie w Nim
nadziei i nowego ustawienia
hierarchii ważności.
Znakomicie oddał to św. Paweł,
jeden z tych, co poszli za
Jezusem:
czas jest krótki. Trzeba
więc, aby ci, co mają żony, tak
żyli, jakby byli nieżonaci, a
ci, co płaczą, tak jakby nie
płakali, ci zaś, co się radują,
tak jakby się nie radowali; ci,
co nabywają, jak gdyby nie
posiadali; ci, co używają tego
świata, tak jakby z niego nie
korzystali. Przemija bowiem
postać tego świata. Eurypides powie: „Świat jest
sceną, która szybko się
zmienia”. Paweł, przez
spotkanie z Chrystusem
Zmartwychwstałym wie, jak na tej
scenie się zachować, aby nie
stać się niewolnikiem tego, co
zmienne i przemijające. Jezusowi oddał swój grzech, od
Niego otrzymał misję – swój
krzyż i z Nim idzie do
zmartwychwstania, ponosząc
wszelkie konsekwencje swojej
decyzji.
Tak oto zaczyna się droga
powołanych uczniów Jezusa, czyli
nasza droga, aż do momentu,
kiedy to świat nas znienawidzi i
wyda, jak Jana, Jezusa, Pawła i
wielu innych. Jednak dzięki
swej wytrwałości wraz z Jezusem
zwyciężymy świat.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Poznanie Boga, a
zmysłowość człowieka
(1 Sm
3,3b-10.19; 1 Kor
6,13c-15a.17-20; J 1,35-42)
Dlaczego właśnie
Samuel usłyszał głos Boga?
Można przypuszczać niemal z
pewnością, że decyzja jego matki
o ofiarowaniu go Bogu i w
związku z tym, pozostawienie go
w świątyni, zostały, przez
tego dorastającego chłopca
zaakceptowane. Jego otwarcie się
na Boga przejawiło się w
szacunku i posłuszeństwie wobec
strażnika przybytku Pańskiego
w Szilo, kapłana Helego. To
posłuszeństwo pozwoliło mu
rozeznać głosy.
Tymczasem synowie kapłana Helego,
Chofni i Pinchas, nie słyszeli
głosu Pana. Rozpusta i chciwość
zdominowały ich serca. Sam zaś
Heli będzie miał z tym
kłopot. Bóg przez nieznanego nam
proroka upomni go pytaniem o
ponadczasowym znaczeniu:
Dlaczego szanujesz bardziej
synów swoich niżli Mnie?
(1 Sm 2, 29) Konsekwencje tego
bałaganu będą tragiczne.
W Starym Przymierzu niewątpliwie
najbardziej smutnym przykładem
braku jedności między duszą
szukającą Boga, a ciałem oddanym
rozpuście, był król
Salomon. Nie była to jego
prywatna sprawa, albowiem jego
wewnętrzne pogubienie przełożyło
się na polityczne skutki. Tak
jest prawie zawsze i
niedostrzeganie
tego przez sprawujących władzę
jest żałosne.
Dlaczego Andrzej i Jan
zareagowali na to, co powiedział
ich mistrz, św. Jan o
Chrystusie?
Dlaczego udali się z Jezusem,
aby zobaczyć, gdzie On mieszka?
Dlaczego mógł w nich rozpocząć
się proces uwierzenia w to, że
Ten spotkany nad Jordanem
cieśla z Nazaretu Jezus, jest
Mesjaszem?
Pójście za głosem Boga jest
decyzją człowieka, który wezwany
przez Stwórcę w tym cudownym
dialogu miłości odpowiada całym
sobą. W tej odpowiedzi
integruje swoją duszę i ciało.
Człowiek nie jest istotą
zaprogramowaną jak zwierzę.
Zaprowadzając sam w sobie
porządek w relacji dusza – ciało
,
człowiek odpowiada oczekiwaniom
Stwórcy, który tak bardzo
pokochał człowieka, że
pozostawiając mu również i w tej
przestrzeni wolność, zaprasza
go
do odpowiedzialnego aktu
stwórczego. Człowiek, który
duchowi podporządkowuje swoje
ciało z jego popędami, może
siebie dać Bogu i drugiej osobie
w akcie miłości, albowiem panuje
nad sobą. Powiedzenie Bogu, czy
też drugiej osobie – ja Ciebie
kocham, nie jest wtedy pustą
retoryką. W tym dialogu Bóg
jest przed wszystkimi, albowiem
pierwszy pokochał.
W tym ludzkim zapanowaniu nad
sobą relacja z własnym ciałem
stanowi szczególne wyzwanie.
Jest ona wpisana w sam środek
Dekalogu – nie będziesz
cudzołożył (Pwt 5, 18).
Znakomicie to miejsce tłumaczy
Psalmista, stawiając retoryczne
pytanie i zaraz na nie
odpowiadając: Jak młodzieniec
zachowa ścieżkę
swą
w czystości? Przestrzegając słów
Twoich (Ps 119, 9). Czyli
przestrzegając całego Dekalogu.
Jest to bardzo ważna uwaga,
której uwzględnienie
pozwala zachować właściwe
proporcje.
Można więc ostrożnie powiedzieć,
trochę współczesnym językiem, że
Bóg udostępnił człowiekowi
sterowniki, ale one działają
tylko wtedy sprawnie, kiedy
to cały system jest pod naszą
kontrolą.
Szatan, który znakomicie zna
naszą ludzką naturę, wie, że
wprowadzenie bałaganu
zarządzanie pożądliwością ciała,
daje mu władzę nad całym
człowiekiem.
Stąd też jego śmiertelnym
wrogiem jest Ten, który wyzwolił
człowieka z grzechu – Jezus
Chrystus, Syn Boży, który
podzielił nasz ludzki los. Sam
ukazał nam
w sobie cudowną harmonię duszy i
ciała, a przez dzieło odkupienia
pomaga każdemu, kto tylko zechce
wyjść z bałaganu.
Genialnie sprecyzował to ten,
który sam osobiście tego
doświadczył – św. Paweł
zwracając się dzisiaj do każdego
z nas: Bracia: Ciało nie jest
dla rozpusty,
ale dla Pana, a Pan dla ciała.
Bóg zaś i Pana wskrzesił, i nas
również swą mocą wskrzesi z
martwych. Czyż nie wiecie, że
wasze ciała są członkami
Chrystusa?
Ten zaś, kto się łączy z Panem,
jest z Nim jednym duchem.
Strzeżcie się rozpusty; wszelki
grzech popełniony przez
człowieka jest na zewnątrz
ciała; kto zaś
grzeszy
rozpustą, przeciwko własnemu
ciału grzeszy. Czyż nie wiecie,
że ciało wasze jest przybytkiem
Ducha Świętego, który w was
jest, a którego macie od Boga,
i
że już nie należycie do samych
siebie?
Te słowa rozbrzmiewają tym
głośniej w naszych czasach,
kiedy to władca tego świata
podejmuje kolejny atak w celu
odebrania nam wolności.
Wykorzystuje
do tego nie tylko współczesną
technikę, naukę, szkołę,
polityków, a nawet pogubionych
ludzi Kościoła Chrystusowego.
To, co ja mogę zrobić, to przez
zjednoczenie z Chrystusem dbać o
porządek w sobie. Powstawanie z
upadków przekształcać na większą
miłość. W swoim
środowisku
mieć odwagę bycia przejrzystym,
niezależnie od komentarzy i
ludzkich konsekwencji.
Jezus, dla Którego nie ma rzeczy
niemożliwych, takich uczniów
zawsze wspiera! Nieraz w
ostatniej chwili, czasem 5 min
za późno, ale tak naprawdę,
to zawsze na czas.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Ludzie znad
Jordanu
(Iz 55, 1-11; 1 J 5, 1-9; Mk 1,
7-11)
Opis chrztu Jezusa w Jordanie,
pozostawiony nam przez
Ewangelistę Marka, jest bardzo
krótki, ale też i przez to,
bardzo wymowny.
Choć liturgiczny czas Bożego
Narodzenia formalnie się kończy,
to cały czas w naszym akcie
wiary, radością tego wydarzenia
oddychamy. Syn Boga Żywego, dla
Którego nie ma rzeczy
niemożliwych, uniżył się do
bycia Człowiekiem. I tak Jezus
przez wcielenie przyjął ludzkie
ciało, lecz nie to ciało Adama z
raju, lecz ciało Adama po
grzechu. Jezus sam był bez
grzechu, lecz z miłości do
człowieka przyjął jego ciało z
wszystkimi konsekwencjami
ludzkiej winy, aby właśnie w tym
poranionym ciele dokonać dzieła
odkupienia.
Dzisiaj, Jezus, wchodząc w wody
Jordanu, sam, choć bez grzechu,
solidarnie stanął między
grzesznikami. To nie była
zorganizowana grupa przestępcza,
jakich to przecież na tym
świecie jest pełno. Przez postać
Jana Chrzciciela i przez jego
naukę, w naturalny sposób
dokonała się selekcja
grzeszników. Paradoksalnie,
pośród nich wielkość grzechu nie
ma tutaj istotnego znaczenia,
lecz kluczowe jest spojrzenie na
grzech i na Boskiego Prawodawcę.
Z wiarą, że Bóg może i chce ich
pojednania z Nim, przychodzą nad
Jordan, wyznają swoje grzechy,
podejmują konkretne działania i
zmiany w życiu. To właśnie
pośród takich stanął Jezus ze
swoją deklaracją solidarności.
Chrzest przyjął tak, jak
wszyscy, lecz przy wyjściu z
wody stało się coś niezwykłego:
ujrzał rozwierające się niebo i
Ducha jak gołębicę zstępującego
na Niego. A z nieba odezwał się
głos: "Ty jesteś moim Synem
umiłowanym, w Tobie mam
upodobanie". Jest dla nas
otwartym pytanie: czy to
doświadczenie i te słowa, były
wtedy tylko udziałem Jezusa, czy
też doświadczył tego Jan, albo
jeszcze inni świadkowie? Faktem
jest, że u progu swojej misji
Jezus w swej ludzkiej postaci
otrzymuje wsparcie Ojca
Niebieskiego i Ducha Świętego. W
pełnieniu swojej zbawczej misji
nie jest sam.
Wspomniana skąpość Markowego
opisu daje nam możliwość
szerszej interpretacji
wydarzenia i przełożenia go na
życie każdego z nas, którzy
przyszliśmy nad szeroko
rozumiany Jordan. Dzieło
odkupienia już się dokonało.
Ochrzczeni w Imię Trójcy
Przenajświętszej jesteśmy wolni
od grzechu pierworodnego. Dzięki
Jezusowi jesteśmy dziećmi Boga,
do Którego możemy mówić wraz z
Nim – Ojcze! Choć dalej
grzeszymy, to jednak
przychodzimy regularnie nad
Jordan, aby ten grzech nazwać,
oddać go Chrystusowi i ze
szczerym postanowieniem poprawy
wrócić do naszej rzeczywistości.
Te nasze powroty nad Jordan
nazywamy Sakramentem Pokuty.
Tworzy się niezwykła solidarność
grzeszników znad Jordanu,
Jezusa, wcielonego Słowa i
otwartego Nieba. W tej to
solidarności doświadczamy
zstąpienia Ducha Świętego i
każdy może usłyszeć słowa Ojca
Niebieskiego, które może
usłyszeć tylko dziecko – tyś
jest syn mój umiłowany, moja
córka umiłowana, dziecko, w
którym mam upodobanie.Po takim
doświadczeniu wiary, wychodząc z
owego Jordanu, będziemy tak, jak
Jezus znać, misję, jaką mamy
podjąć, do jakiej Bóg nas
zaprosił i przygotował. Nie
będzie to wtedy bańka moich
marzeń, chmurka snów i ludzkich
ambicji, w których to realizacji
zostałbym zapewne absolutnie
sam. Tylko przez rozeznanie Jego
woli i decyzję o jej pełnieniu,
spełnię moją misję i też
osobiście najwięcej osiągnę.
W tym Jordanie jestem w tłumie
innych grzeszników, takich,
którzy podobnie jak ja, chcą się
zmienić. Mają odwagę wyznać swój
grzech, podnieść głowę do nieba
i nazwać swoją misję. To jest
moje środowisko.
Tymczasem jest ciągle pokusa,
aby wzorców szukać u tych,
których tutaj nie ma, albowiem
uważają się za lepszych i bez
grzechu. Często mają inną rangę
społeczną tak, jak wtedy
ówczesne elity
religijno-polityczne. Jest też
pokusa, aby wyciągać przypadki
znad Jordanu, różnych obłudników
i dzielnie ogłosić, że niejeden
z tych, którzy chodzą do
spowiedzi, jest gorszy od tych,
co nie chodzą.
Wejście do Jordanu to nie tylko
czas Sakramentu Pokuty, ale
również przez rachunek sumienia,
element naszej codziennej
modlitwy. To bardzo praktycznie
pozwoli nam budować prawdziwą
solidarność z Bogiem i z innymi
grzesznikami.
Ks. Lucjan Bielas
-
Ci, po których
się najmniej tego spodziewano
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
Bóg Ojciec sam dobiera tych,
których szczególną interwencją
Ducha Świętego zaprasza na
spotkanie z nowo narodzonym
Swoim Synem Jezusem.
Już w łonie Matki powitała Go krewna
Elżbieta, jej mąż Zachariasz i
jeszcze nienarodzony Jan. Po
anielskim spektaklu na niebie
nad pastwiskiem, opodal
Betlejem, anioł Pański
poinformował pasterzy o
narodzinach Mesjasza,
przekazując im adres i jasny
tekst zaproszenia.
Starzec Symeon i prorokini Anna to kolejne
postacie, które wrośnięcie w
mury świątyni, przez jej
matadorów były niedostrzegalne,
lecz dla Ojca Niebieskiego stały
się w niej zgoła najważniejsze.
To Duch Święty przyprowadził ich
na spotkanie z Dziecięciem i
Jego Rodzicami, aby Je zobaczyli
i wzięli w swoje ramiona jako
przez całe życie wyczekiwanego
Mesjasza.
Te starannie przygotowane przez Ojca
Niebieskiego spotkania, miały
ogromne znaczenie zarówno dla
Maryi i Józefa, jak i dla
wszystkich zaproszonych. Niby
normalna biedna żydowska rodzina
i całkiem zwyczajne dziecko i
takie proste ludzkie kontakty,
lecz przez wiarę w umysłach i
sercach ich uczestników, stawały
się kluczowe na dalsze życie i
śmierć, albowiem nadawały
wszystkiemu właściwy sens i
wymiar.
Dzisiaj jesteśmy zaproszeni na kolejne
spotkanie, przygotowane przez
Boga. Tym się różni od
pozostałych, że zaproszonych na
nie najmniej by się w żydowskiej
społeczności spodziewano. Ojciec
Niebieski zaprosił magów, czyli
mędrców. Termin ten dotyczył
pierwotnej medyjskiej i perskiej
klasy kapłańskiej. Jej
przedstawiciele wyróżniali się
wiedzą mistyczną, biegłością w
astrologii, wróżbami i
odczytywaniem snów. Co takiego
było w ich sercach i umysłach,
że Ten, który zna całą prawdę o
człowieku, postanowił skierować
właśnie do nich zaproszenie na
spotkanie ze Swoim Synem, z
Mesjaszem? Może próba, choć
częściowej odpowiedzi na to
pytanie, ważna jest i dla
naszych spotkań z Jezusem.
Na wstępie trzeba nam dostrzec fakt, że
Stwórca w nawiązaniu dialogu z
owymi uczonymi, posłużył się ich
językiem, a mianowicie gwiazdą.
Dzisiaj pośród różnych hipotez
wymienia się kometę Halleya;
dalej wiemy też, że doszło do
ciekawej planetarnej koniunkcji
Jowisza i Saturna, która
nastąpiła w 7 roku p.n.e. i
wyglądała jak jedna, jasna
gwiazda; mówi się również o
wybuchu gwiazdy zwanej –
supernową – która mogła być
widoczna 5-4 roku p.n.e. Dla
mędrców, owo zapewne naturalne
zjawisko, miało jednak bardzo
indywidualny wymiar. Gwiazda
wiedziała, kiedy się pojawić, a
kiedy zniknąć. Do jakiego celu
miała podróżnych doprowadzić. Ta
nawigacja czytała sumienie i nie
naruszając ludzkiej wolności,
prowadziła do celu, który był
istotny dla podróży całego życia
człowieka. GPS (Global
Positioning System), nigdy
takiej usługi nie będzie mógł
świadczyć, albowiem nie ma
możliwości odczytania tego, co
jest w sercu człowieka. Bóg
wiedział, że zaproszeni przez
Niego kapłani uczciwie szukają
prawdy o Nim, o człowieku i jego
dramacie – grzechu . Znając to
wszystko, wyszedł im naprzeciw,
zapraszając na urodziny
Mesjasza.
Następnym ważnym elementem osobowości
przybyszów ze Wschodu, było
niewchodzenie w jakąkolwiek
relację ze złem, w żadne
kompromisy. W uczciwej nauce
takich numerów nie ma. W dobrej
wierze trafili w jaskinię
ówczesnego politycznego
rozbójnika, jakim był król
Herod. Ten ponad przeciętnie
inteligentny złoczyńca,
patologicznie obawiający się o
swoją władzę, od razu poczynił
sobie właściwe kroki: Zebrał
więc wszystkich arcykapłanów i
uczonych ludu i wypytywał ich,
gdzie ma się narodzić Mesjasz.
Ci dali mu poprawną odpowiedź,
nawet z uzasadnieniem, lecz nie
byli prawdziwymi mędrcami,
albowiem byli krótkowzrocznymi i
przestraszanymi ludźmi
kompromisu.
Dla Mędrców wiedza słabych kolegów ze
świątyni jerozolimskiej była
jedynie dodatkową przesłanką.
Kiedy opuścili pałac Heroda,
znów ujrzeli gwiazdę, która
będąc Bożym znakiem, dała im
poczucie bezpieczeństwa i
przyprowadziła do celu. Weszli
do domu i zobaczyli Dziecię z
Matką Jego, Maryją; upadli na
twarz i oddali Mu pokłon. I
otworzywszy swe skarby,
ofiarowali Mu dary: złoto,
kadzidło i mirrę.
Ten tekst wskazuje na kolejną cechę
osobowości Mędrców. Szukali
prawdy, a nie potwierdzenia
swoich wyobrażeń, czy też,
wcześniej przyjętych tez. W tej
ludzkiej relacji między Matką a
Dzieckiem niewątpliwie za sprawą
Tego, który ich zaprosił,
rozeznali prawdę o wcielonym
Synu Boga, o Jego dwóch
naturach. Tę prawdę wyznali,
upadając na twarz, składając
dary, które były zarówno dla
prawdziwego Boga, jak i dla
prawdziwego Człowieka i Króla
Wszechświata, Któremu to
pokornie według swojego sumienia
służyli.
I znów Bóg przemówił ich językiem. Ich
świadome i dobrowolne uznanie w
Bogu swojego Pana, wyraziło się
tym, że to On mógł we śnie
nakazać im powrót inną drogą do
swojej ojczyzny. Ten nakaz dany
z miłości i przyjęty z miłością
miał już zupełnie inne
brzmienie.
Mędrcy otrzymali gigantyczny dar,
przewyższający wszystko to, co
przynieśli. Jest rzeczą
normalną, że jak widzimy
malutkie dziecko, zaraz pytamy
rodziców: a jak ma imię? Co
usłyszeli? – Jezus ma na imię.
Przyszli z wiarą i wymawiając to
Imię, zaczęli otwierać zupełnie
dla nich dotąd nieosiągalne
możliwości.
Tak więc poganie, ci, po których by się tego
najmniej spodziewano, stali się
dla nas wszystkich nauczycielami
w szukaniu w życiu Prawdy.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Boginie,
celebrytki i Maryja
-
(Lb 6,22-27; Ga
4,4-7; Łk 2,16-21)
-
To zapewne nie przypadek, że
właśnie w Efezie, na zwołanym
właśnie tam soborze w 341 r.
nastąpiło ogłoszenie Boskiego
Macierzyństwa Najświętszej Maryi
Panny. Od VII w. przed
Chrystusem, miasto to było
centralnym miejscem kultu
bogini Artemidy, przez Rzymian
zwanej Dianą. Naturalne
położenie miasta i świątynia,
uchodząca za jeden z cudów
starożytności, przez niemal 1000
lat ściągały tysiące
pielgrzymów. Obok frygijskiej
Kybele, egipskiej Izydy,
greckiej Rei oraz Demeter, była
ona czczona jako bogini-matka,
Magna Mater.
-
To nie był zapewne tylko ludzki
pomysł, ale przede wszystkim
zrządzenie opatrzności Bożej, że
właśnie w tym miejscu
obumierającego już kultu
Artemidy, ojcowie soboru, po
bardzo burzliwych dyskusjach
Chrystologiczno-Maryjnych w
Duchu Świętym, głębiej
zrozumieli i przyjęli prawdę o
naturze Boskiej i ludzkiej w
Chrystusie. Znakomicie ujął ją
św. Cyryl: Różnica natur nie
została usunięta przez
zjednoczenie, lecz niewysłowione
spotkanie boskości i
człowieczeństwa urzeczywistnia
dla nas jednego Chrystusa. Słowo
osobiście narodziło się z
Dziewicy, ponieważ przyswoiło
sobie naturę własnego ciała.
Dlatego też zgodnie z prawdą o
dwóch naturach w jednej Osobie
Chrystusa, Maryi przysługuje
tytuł – Bogarodzica (Theotokos).
-
Poprzez narodzenie Jezusa
Chrystusa, Najświętsza Maryja
Panna, jest najpełniejszą
odpowiedzią, na tęsknotę
ludzkości, którą wyrażają
starożytne mity o boginiach
pełniących funkcję idealnej
matki.
-
Od soboru w Efezie minęło ponad
piętnaście stuleci. Kulty
pogańskie zanikły. Maryja z
orszakiem świętych kobiet tworzą
nieprzemijającą rzeczywistość
kobiecego piękna i matczynej
miłości. Kościół zarówno w
liturgii, jak i nauczaniu otacza
Ją szczególnym szacunkiem i
korzysta z Jej przemożnego
wstawiennictwa. Wystarczy
odwiedzić miejsca Jej
nadzwyczajnego kultu i
doświadczyć podziękowań, za
konkretne Jej interwencje w
konkretnych ludzkich historiach.
Wszechmogący Bóg dopuszcza
również Jej szczególne
interwencje w postaci
nadzwyczajnych objawień, w
których Ona ma dla
współczesnych rady, osadzone w
woli Jej Syna.
-
Jej głównym przeciwnikiem był,
jest i będzie, Szatan. Walczy
nieustannie z Maryją i z Jej
Synem Jezusem Chrystusem i z
wszystkimi, którzy poważnie
traktują Jego Kościół. Walczy,
posługując się zarówno fałszywą
nauką (np. protestanci), jak i
nową mitologią. O ile teologią
zajmuje się dzisiaj niewielu,
tak nową mitologią, lansowaną
przez nowe boginie, zwane
celebrytkami, zarażonych jest
wielu. Jest znamienne to, że
dawne boginie były związane z
religią, a te z nicością; dawne
były piękne, a te niekoniecznie;
dawne służyły życiu, a te
śmierci.
-
Wprawdzie dla Boga nie ma rzeczy
niemożliwych, to jednak Bóg od
tych, którzy Go kochają,
paradoksalnie dla ich dobra
oczekuje właściwej reakcji na
szerzące się zło moralne. Wydaje
się, że rozpoczynający się
dzisiaj Nowy Rok, będzie niósł w
tej walce szczególne wyzwania i
to zarówno dla kobiet, jak i dla
mężczyzn. Stawka jest potężna, a
jest nią nie tylko przetrwanie
cywilizacji, ale przede
wszystkim życie wieczne i to nie
tylko nasze , ale też
pogubionych bogiń
współczesności.
-
U progu tej tegorocznej batalii,
Jezus Chrystus, nasz Król i
Władca, jeszcze raz daje nam
Swoją Matkę Maryję, jako naszą
Matkę. Z wiarą w Jego wszechmoc,
powierzamy się Jej
wstawiennictwu.
-
Maryja zachowywała wszystkie te
sprawy i rozważała je w swoim
sercu.
-
Trzeba jednak i po ludzku, tak,
jak Ona, odrobić „zadanie
domowe”. Każdy z nas, w chwili
refleksji, w sumieniu czuje, co
powinien uczynić, jak powinien
się zachować, co ewentualnie
zmienić w przestrzeni, na jaką
ma wpływ.
-
Warto może u progu Nowego Roku,
te zadania jasno nazwać, a może
nawet je zapisać, aby nie były
jedynie dzielnym potrząsaniem
tarczą i włócznią.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
|
|
|