Rozważania Ks.Lucjana Bielasa za 2021r.
 
Rozważania Ks.Lucjana Bielasa za 2022r
 
   
ROK 2021
 
 
Na progu
(Łk 2,16-21)
Pasterze, którzy przybyli do stajenki betlejemskiej, mieli wiele do opowiedzenia rodzicom
 Jezusa, Maryi i Józefowi. Kiedy to w okolicy trzymali straż nocną, jako że poważnie
traktowali swoją pracę i bezpieczeństwo powierzonych im owiec,  pojawił się przy nich anioł
 Pański. Towarzyszący mu nadzwyczajny efekt świetlny, określili jako „chwałę Pańską,
która ich zewsząd oświetliła”.  Jak tylko opanowali strach, dotarły do nich słowa anioła,
który zwiastował im narodzenie się Mesjasza w pobliskim Betlejem, zwanym miastem Dawidowym. Znak, po którym mieli Go rozpoznać, to Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie. Trzeba przyznać, że znak to zaiste szczególny, jako że żłób to dość nietypowe miejsce dla niemowlęcia. Na dodatek, do tego niebieskiego wysłannika, przyłączyło się  mnóstwo zastępów anielskich, które wielbiły Boga słowami: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał”.
To doświadczenie  kosmicznego wydarzenia na niebieskim firmamencie dla ludzi pastwiska i nocnych czuwań musiało być wyjątkowo mocnym znakiem.  Nagle ci  przedstawiciele rzeczywistości ziemskiej,  pełnej pracy, cierpienia i śmierci, stanęli na progu zupełnie innego świata. Wiedzieli o nim, przez swoją wiarę,
 że jest, lecz teraz objawił im się w zupełnie nadzwyczajny sposób. Doświadczyli świata nieśmiertelnych, szczęśliwych, oddających chwałę Bogu. Na dodatek,
na tym progu, na którym się znaleźli, położono im uroczyście klucz do wejścia, klucz, na który długo ludzie czekali.  Jest nim Mesjasz, o którym dowiedzieli
 się, że narodził się w  Betlejem. Chór aniołów przekazał im cenną informację, a mianowicie, jak z tego Klucza skorzystać. Trzeba tak żyć, aby być człowiekiem, który podoba się Bogu. Przyjąć Jego misję i wypełnić ją. To daje pokój serca na ziemi, a Klucz – Mesjasz  otwiera wtedy drzwi wieczności.
I tak oto pasterze, z tym wyjątkowym doświadczeniem stanęli na progu betlejemskiej stajenki i trudno sobie nie wyobrazić, by  ich kolana nie ugięły się przed Niemowlęciem złożonym w żłobie. Doskonale już wiedzieli, drzwi jakiej rzeczywistości ten Klucz – Mesjasz, otwiera. Jakże musiało promieniować,
to miejsce bydłu przeznaczone, ludzką radością płynącą z wiary tych, którzy tutaj byli, przy Bogu, który postanowił z nieskończonej miłości i z wszechmocą działania,
stać się jednym z nas i to takim malutkim. Postanowił stać się człowiekiem, abyśmy byli dziećmi Boga i dziedzicami nieba.
W tym wirze radości, kiedy to niebo otwiera się na ziemi, Ewangelista akcentuje postawę Maryi: zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. Była najbliżej i wiedziała najwięcej. Poczęła i porodziła dziecko, zachowując swoje dziewictwo. Widomy znak wszechmocy Boga w Jej ciele i w Jej życiu. Tej postawy czytania obecności Boga, zachowywania i rozważania w swoim sercu, tego, co się wydarzyło, warto od Niej się uczyć. Złożyła Dziecię Jezus w żłobie, aby każdy z nas mógł wziąć Go do swego serca, jako jedyny klucz do Nieba.
Dla nas stojących u progu Nowego Roku 2022, a jednocześnie stojących na progu stajenki betlejemskiej, ta postawa Matki Boga, jest szczególnie potrzebna. Przed nami rok, nieprzewidywalnych wydarzeń, których zapowiedzi są już szczególnie bolesne. Nie wiemy, ilu z nas przeżyje i do jakich jeszcze dojdzie podziałów i napięć. Wiemy, że Kościół Chrystusowy przetrwa, ale nie wiemy w jakiej kondycji. Tak więc pełni lęku, na progu czasów i na progu stajenki betlejemskiej stoimy i pragniemy od Maryi się uczyć. Przede wszystkim wolności od grzechu, aby w naszym sercu było zawsze miejsce dla Chrystusa – Wcielonego Słowa Boga, obecnego w Eucharystii. To właśnie przez Eucharystię, złożony w betlejemskim żłóbku Jezus staje się kluczem do Nieba w moim sercu.
Warto więc uczyć się od Maryi korzystania z umysłu, pamięci i serca. Kiedy elementem łączącym te ludzkie funkcje staje się obecny w nas  Bóg – Jezus, wtedy  następuje harmonia w człowieku nawet w najbardziej trudnych sytuacjach.
Weryfikacją prawdziwej pobożności Maryi, jest stajenka pełna ludzi wielbiących Boga, pomagających sobie wzajemnie i rozmawiających ze sobą.
Na progu Nowego Roku, na progu stajenki betlejemskiej proszę Cię Panie Jezu, abym zrozumiał jej przesłanie na pandemię i niespokojne czasy. Abym nie zapomniał zabrać ze żłóbka do mojego serca Jezusa – Klucz.
 
                                                                                       Ks. Lucjan Bielas
Panie przymnóż mi wiary!!!
 (J 1,1-18)
Pan Bóg przez dzisiejszą liturgię słowa, odczytaną na progu Nowego Roku, komunikuje nam swoje oczekiwanie. Można go krótko określić – Bóg pragnie, abyśmy w życiu wykazali się prawdziwą mądrością.
Tych, którzy odpowiedzialnie traktują czas otrzymany od niego, Pana i Stwórcy, Początku i Końca wszystkiego, prowadzi na drogi, nie tylko rozumienia tego, czym jest prawdziwa mądrość, ale deklaruje pomoc w jej osiągnięciu.  I tak wpierw kieruje do nas słowa z księgi Mądrości Syracha. Została ona spisana ok. roku 190 p.n.e. i stanowi pewnego rodzaju odpowiedź na pytanie: co to jest mądrość? To pytanie, w tamtym kontekście historycznym, postawiła pobożnym Żydom,  rozlewająca się w Palestynie, fascynująca wielu cywilizacja grecka wraz ze swoją filozofią.  W tej dziejowej konfrontacji Bóg pomógł znaleźć
właściwą odpowiedź, ta odpowiedź jest jedna  – mądry, tak prawdziwie i do końca, jest tylko Bóg. I to nie Ateny, ale Jego świątynia na Syjonie jest szkołą prawdziwej mądrości. Pokochanie Go ponad wszystko, co przekłada się na życie zgodne u Jego przykazaniami, jest wyrazem prawdziwej mądrości.
Już po zburzeniu świątyni jerozolimskiej, w środowisku greckim, pod koniec I wieku, św. Jan pisze słowa:  Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył. W tym tekście
Jan daje wyraz swojej wiary, że Bóg, który jest czystą mądrością, ukazuje się przez Jezusa Chrystusa, który jest wcieleniem drugiej Osoby Boskiej, i który
dla naszego zbawienia zamieszkał pośród nas, a przez Eucharystię pragnie mieszkać i w nas. Im bardziej więc otwieram się na Jego obecność, otwieram się na źródło prawdziwej mądrości, na Boga.  Św. Jan, który był umiłowanym uczniem Jezusa, który był świadkiem Jego śmierci i zmartwychwstania, który przyjął Maryję do siebie, który żył Eucharystią, miał pełne prawo napisać ten tekst dla potomnych, wiedząc, że innego Źródła Mądrości już do końca świata nie będzie.
Stawiam więc sobie dziś pytanie, w czasie takiego światowego bałaganu, i w 45 roku swojego kapłaństwa, nie tyle o metody działania, lecz przede wszystkim
o wiarę w moim sercu, o mądrość w moim umyśle. Stawiam sobie pytanie o Boga we mnie.
Stawiam sobie codziennie pytanie: czy wierzę, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych?
Czy wierzę w to, że w jednej osobie Jezusa Chrystusa jest prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek?
Czy wierzę w to, że Eucharystia jest uobecnieniem śmierci, zmartwychwstania i  wniebowstąpienia Chrystusa?
Czy wierzę w to, że Ten, który słowem stworzył świat, Ten, który będąc Bogiem, stał się Człowiekiem, Ten, który przez moje usta wypowiada słowa konsekracji, jest obecny pod postaciami chleba i wina?
Czy wierzę w to, że przyjmuję Boga w moje człowieczeństwo?
I wreszcie, jak ta wiara przekłada się na mądrość mojego działania i moich relacji z bliźnimi, a szczególnie z tymi, dla których te moje pytania nie mają żadnego znaczenia?
Panie przymnóż mi wiary!!!
 
                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
Synu, czemu nam to uczyniłeś?
(Łk 2, 41-52)

 
Jego Matka rzekła do Niego: "Synu, czemu nam to uczyniłeś? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie".
To jedno zdanie wypowiedziane przez Najświętszą Maryję Pannę w tamtych okolicznościach, zawiera w sobie prawdę o relacjach w rodzinie Jezusa Maryi i Józefa. Zapanowała nad swoimi emocjami i postawiła odnalezionemu Dziecku pytanie o przyczynę Jego postępowania.
Znamienne jest pierwsze słowo, jakie wypowiedziała – „Synu”. Dalej wymieniła ojca, czyli Józefa i siebie. Słowo „ojciec” było w tym zdaniu kluczowe. To ono generowało w codziennym życiu Świętej Rodzinny,  budowanie relacji dorastającego Jezusa w Jego człowieczeństwie do relacji z Ojcem Niebieskim.  Wyraźnie to potwierdza odpowiedź Jezusa: Czemu Mnie szukaliście? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?  Gdy słowo „ojciec” jest zastępowane w rodzinnych relacjach zwyczajnym „ty”, nie wróży to najlepiej.
Maryja nie  ukrywała emocji, jasno powiedziała o bólu, jaki przeżywali, szukając Go. Na pierwszym miejscu wymieniła Józefa, co świadczy o Jej uczuciu do męża i o jego aktywności w poszukiwaniu Jezusa.
I wreszcie umieli przyjąć odpowiedź, której do końca nie rozumieli, albowiem darzyli swoje Dziecko zaufaniem.
Czy świat nie wyglądałby inaczej gdyby takich rodzin było więcej?
 
                                                                                                               Ks. Lucjan Bielas
Między nami i w nas
(J 1,1-18)
Wieczór wigilijny, kolędy i Msza św. zwana pasterką, pozwoliły nam kolejny raz w życiu duchowo uczestniczyć w narodzeniu Jezusa Chrystusa. Otwarte drzwi betlejemskiej stajenki, otwarte serca Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa i nieskończona miłość Boga, który postanowił dla naszego zbawienia stać się człowiekiem, zamieszkać pośród nas i w pełni podzielić nasz ludzki los.  Tą niepojętą dla naszego ludzkiego umysłu tajemnicę, znakomicie wyraził  Franciszek Karpiński (1741 -1845) w kolędzie Bóg się rodzi, która stała się jedną z naszych  narodowych katechez. Tekst został zamówiony przez księżną Izabelę z Czartoryskich Lubomirską, a napisany zapewne przed 1790, czyli między I a II rozbiorem Polski. Czytając pamiętniki Karpińskiego, nie sposób
oprzeć się wrażeniu, że utwór ten wyszedł z jego pobożnej, filozoficznej i polskiej duszy. Jest on wyrazem wiary Autora, w którym znakomicie wykorzystał zestawienie antytez i oksymoronów. Początkowo  śpiewana na różne melodie, z których próbę czasu przetrwał motyw poloneza najprawdopodobniej Karola Kurpińskiego. Fenomenem tej kolędy jest jej uniwersalność, jest dla wszystkich i na wszystkie czasy.
Bóg się rodzi, moc truchleje,Pan niebiosów obnażony!Ogień krzepnie, blask ciemnieje,ma granice Nieskończony!Wzgardzony okryty chwałą,
śmiertelny Król nad wiekami,i mieszkało między nami!
Powtarzająca się przez wszystkie zwrotki fraza: a Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami, odsyła nas do Prologu Ewangelii św. Jana.  Stał się on niewątpliwie najgłębszą inspiracją przemyśleń Franciszka Karpińskiego i trudno, by nie był takową i dla nas.
W Nowym Testamencie, Słowo pochodzące od Boga, Logos ( gr. wraz z rodzajnikiem ho) jest Jednorodzonym Synem Boga Ojca, który stał się Słowem wcielonym, czyli Jezusem Chrystusem. Św. Jan z jednej strony wymienia w Prologu wszystkie Boskie przymioty Słowa, które jest współistotne z Ojcem.
Z drugiej zaś mówi o Jego wcieleniu i zamieszkaniu pośród nas, aby jak najpełniej objawić nam ludziom Boga i jego miłość do nas. To Słowo skierowane
do nas domaga się odpowiedzi, albowiem objawiona miłość domaga się decyzji, która jest albo akceptacją, albo odrzuceniem.  Św. Jan, który pisze Ewangelię pod koniec I w. doskonale wie, że Jezusa – Słowo wielu odrzuca. Są jednak i tacy, którzy z całą odpowiedzialnością Je przyjmują. Wszystkim tym jednak,
którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga
się narodzili. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. Przyjęcie Słowa jest więc aktem bardzo osobistym, tego człowieka, który uwierzył i czyni go „dzieckiem Boga”.  W ustach św. Jana, bycie „dzieckiem Boga” to  zupełnie nowa jakość bycia człowiekiem, daleko przekraczająca ludzkie możliwości. Tak więc Słowo Boga, jest skierowane do każdego z nas, albowiem Jezus w każdym z nas chce przyjść na ten świat, nie obok nas, ale w nas. Przez narodzenie się w nas Jezusa jesteśmy wprowadzeni przez Niego  w życie samego Boga Trójjedynego. Inna droga do  tego zjednoczenia, poza Jezusem, nie istnieje, a przecież życie człowieka bez Boga, przestaje mieć sens.
Pytanie, jak otworzyć Mu drzwi swojego serca?
Nie na darmo św. Jan Ewangelista wspomniał o św. Janie Chrzcicielu, którego był przecież uczniem. On to, który nawoływał do bycia uczciwym człowiekiem, wskazuje na Chrystusa, jako oczekiwanego Mesjasza. Uczciwy człowiek, który uwierzył, otwiera drzwi Chrystusowi. Dlatego też w stajence betlejemskiej adorują Jezusa,  Maryja i Józef, których uczciwość i wiara jest bez zarzutu. Przychodzą tutaj uczciwi pasterze, którzy uwierzyli w to, co im anioł powiedział,
 a potem dojdą jeszcze mędrcy, którzy w swej uczciwości bardziej zawierzyli Bogu, niż swemu rozumowi.
Jednak, jak wiele drzwi gospód pozostaje dla Chrystusa zamkniętych przez nieuczciwych właścicieli, to tylko Bóg jeden wie, i tylko On jeden wie tak do końca dlaczego?
Panie Jezu proszę, daj mi łaskę otwartego serca i otwartych drzwi!
 
                                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas
Najcudowniejsze w dziejach świata spotkanie kobiet
(Łk 1,39-45)
Ten tytuł nie jest przesadą ani tanim chwytem. Spotkanie tych kobiet, nie tylko, że  weszło  do  historii świata, ale miało i ma, ogromny wpływ na jej bieg.
Do tego, na pierwszy rzut oka, nic nieznaczącego wydarzenia, doszło  najprawdopodobniej w miejscowości Ain-Karim, oddalonej o 7 km na zachód od Jerozolimy, w czasach, kiedy Oktawian August rządził Imperium Rzymskim, a w Palestynie władzę, w jego imieniu, sprawował  król Herod. Te dwie kobiety łączyło pokrewieństwo, ale znacząco różnił wiek. Młodsza Maryja, poślubiona była mężowi imieniem Józef i mogła mieć ok. 14 lat, starsza zaś, Elżbieta, żona kapłana Zachariasza, miała ok. 60 lat. Obie były w stanie błogosławionym, który to z ludzkiego punktu widzenia, nie powinien w ich przypadku mieć miejsca. Maryja była dziewicą, Elżbieta zaś, nie tylko była niepłodną, ale też miała swoje lata.
Informację o tym spotkaniu dostarcza nam  św. Łukasz, do którego przekaz dotarł zapewne od samej Maryi. To właśnie Ona, kierowana Duchem Świętym dokonała wyboru kluczowych wydarzeń z dzieciństwa Jezusa. Pośród nich znalazła się i ta relacja z jej odwiedzin u Elżbiety. Maryja miała pełne prawo do dokonania takiego wyboru informacji, albowiem to właśnie dzięki  Jej decyzji, po raz pierwszy w dziejach świata, Bóg,  przyjął postać ludzką i zamieszkał
w Jej łonie, jako Duchem Świętym poczęte dziecko. To Ona z całą pokorą przyjęła prawdę, dla nas wszystkich fundamentalną, że dla Boga, nie ma rzeczy niemożliwych!
Niepojętą radość w sercu, adorując w sobie obecność Boga, Maryja przekuwa na dobry czyn, udając się w kilkudniową drogę do Ain-Karin, do św. Elżbiety
 ( z Nazaretu było to ok. 150 km). W dom Zachariasza i Elżbiety wniosła największy dar, jaki człowiek człowiekowi może przekazać, dar z siebie i z Boga, którego ma się w sobie. Boga nie można przekazać drugiemu człowiekowi inaczej, jak tylko mając Go w sobie i przekładając Jego obecność na służbę.
Powiadają, że ton robi muzykę. Znamiennym jest fakt, że ton naszego głosu jest wyrazem stanu naszego wnętrza. Choć tak bardzo chcielibyśmy usłyszeć, to pozdrowienie Maryi w progu domu Zachariasza, to wystarczyć nam musi relacja: Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. I tak nad tym ludzkim spotkaniem czuwał Bóg. Duch Święty jest w nich obecny i w każdej działa inaczej na miarę jej zadań. Jest to cudowne, jak bardzo te dwie matki tworzyły jedność ze swoimi dziećmi, zachowując postawę otwarcia na drugiego człowieka. Żadne USG, nie byłoby w stanie powiedzieć Elżbiecie to, co powiedział jej Duch Święty:  Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona.
A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Zarówno Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny, jak i słowa wypowiedziane przez Elżbietę, pokazują fakt, że obie znały misję swoich synów. Dzięki temu nie konkurowały między sobą i będą wychowywały synów do realizacji Bożej misji, a nie matczynych wizji.
Na szczególną uwagę zasługuje reakcja dzieciątka w łonie Elżbiety: poruszyło się z radości. Użyty przez św. Łukasza czasownik skirtao, oznacza liturgiczne tańce, wykonywane podczas procesji z Arką Przymierza (teksty LXX). Elżbieta dała wyraz temu, że poruszenie się dziecka w jej łonie wywołane głosem Maryi, było wyjątkowe.
I tak widzimy, że kluczem do właściwej interpretacji tego spotkania jest wiara. Jasno określa to Elżbieta, zwracając się do Maryi: Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana. Ten, kto ma wiarę, do tego spotkania dwóch kobiet i dwóch nienarodzonych ciągle powraca. Natomiast poplątany świat nie znosi tego spotkania. Nie ma to jednak znaczenia. Poplątane głowy się odwirują, a to spotkanie dalej zostanie proaktywne.
Dziś dla nas niech pozostanie przynajmniej jeden wniosek: w tym zatomizowanym społeczeństwie wniesienie Boga w dom drugiego człowieka, przez Eucharystię przyjętą z wiarą, jest szczególnie mocnym wyzwaniem.
 
 
                                                                                                                         Ks. Lucjan Bielas
Czy warto dziś być uczciwym człowiekiem?
(Łk 3,10–18)
Ludzie zawsze oczekują praktycznych porad. Po takie właśnie porady,  przyszły do Jana tłumy pytając go: „Cóż mamy czynić?”  Odpowiedzi, jakie dawał, wydają się banalne: Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”. Gdy się głębiej zastanowić, to okazuje się, że aby  podjąć takie proste zadanie człowiek musi  dokonać zasadniczej zmiany  w swojej głowie i w swoim sercu.  Musi być z jednej strony świadomy tego, co z łaski Boga posiada, mieć świadomość własnych potrzeb i wyjść naprzeciw rzeczywistej ludzkiej biedzie, którą widzi i właściwie ocenia. Innymi słowy, Prorok wzywa do tego, aby być uczciwym człowiekiem.
Kiedy przychodzili do Jana tak bardzo przez mieszkańców Palestyny znienawidzeni celnicy, aby przyjąć chrzest i też pytali, co mają czynić, usłyszeli: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono. Ciekawe, że Prorok nie kazał im zmienić pracy, tylko dał im, jak również wszystkim, którzy mają pracę dającą możliwość czynienia przekrętów i to w majestacie prawa, jasne polecenie – nie rób tego. Bądź po prostu uczciwym człowiekiem.
A kiedy przychodzili do Jana żołnierze i też pytali, co mają czynić, usłyszeli: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na
swoim żołdzie. Tak naprawdę Jan zwraca się  tymi słowami do wszystkich, którzy w życiu społecznym, mają przewagę nad innymi. Są silniejsi, mogą
wyrządzać krzywdę i to bezkarnie. Mogą niszczyć każdego, kto stanie im na drodze. Mogą, wykorzystując swoją silną pozycję, czerpać materialne zyski.
Jan mówi do każdego takiego rozbójnika: jeśli masz pozycję silniejszego, to panuj nad sobą, aby siła, którą dysponujesz i pożądanie dóbr doczesnych, nie uczyniły z ciebie niewolnika – bądź więc uczciwym człowiekiem na każdym stanowisku.
Znamienne jest to, że wymienione są tylko dwie grupy zawodowe: celnicy i żołnierze, a stanowią reprezentację całości świata pracy. Dlatego też zalecenia Proroka mają uniwersalny charakter. Kimkolwiek jesteś, cokolwiek robisz, bądź uczciwym człowiekiem.
Bycie uczciwym jest podstawowym elementem uczłowieczenia człowieka. Wprowadza go na wyższy poziom zarówno osobistej formacji, jak i międzyludzkich relacji.  Uczciwość jest przede wszystkim podstawową cnotą, przygotowującą człowieka i otwierającą go na Jezusa i Jego chrzest. Dlatego Jan zaraz dopowiada: Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Ta prostota wody w Janowym chrzcie jest niczym innym jak niepozbawionym łaski Boga, wezwaniem do prostoty uczciwego człowieka. To stanowi mocny fundament, na który przychodzi Bóg Jezus, który wypali swoim ogniem wszelkie zło i da Ducha Świętego oczyszczonym i uczciwym ludziom.
I tak ich uczciwość nabierze Boskiej mocy, a oni, dalej wykonując swoje zajęcia, będą mieć całkowicie inną skuteczność, na miarę ich otwarcia się
na łaskę.
Dla całości obrazu trzeba postawić sobie pytanie:  kto chrzest Janowy zlekceważył? Przede wszystkim przesłanie Jana zostało zignorowane przez arcykapłanów i starszych ludu. Spotkali się z tego powodu z ostrą krytyką ze strony samego Jezusa, który wiarę celników i nierządnic postawił im za wzór
( por. Mt 21, 23-32).
Również polityk, Herod Antypas, naukę Jana odrzucił, i to najgwałtowniej, jak to było tylko możliwe, ucinając mu głowę. Ulegając pożądliwości ciała
i władzy zabił w sobie rodzące się dobro (por. Mt 14,1-12).
Wszyscy ci, którzy odrzucili nawoływanie Jana do uczciwości, odrzucili również samego Jezusa. Ten proces powtarza się ciągle w ludzkiej historii.
 A Sąd będzie!
 
Adwent jest więc dla nas wszystkich przypomnieniem sobie tej prostej, lecz fundamentalnej logiki człowieka nawróconego. Pragnie on nieustannie pogłębiać swoją osobowość i zwiększać swoją skuteczność, czego kluczowym narzędziem jest sakrament Pokuty. To w tym sakramencie, każdy z nas idąc za głosem św. Jana, wraca do ludzkiej uczciwości, a Chrystus odbiera mu grzech, a daje Ducha Świętego.
Jestem głęboko przekonany, że tylko dzięki tej Janowo – Jezusowej nawigacji, mogę bezpiecznie przejść i przeprowadzić innych, przez nieustannie narastający chaos współczesnego świata.
 
                                                                                                                                                                                         Ks. Lucjan Bielas
 
Czy masz świadomość tego, że wszystko kiedyś zgaśnie?
(Mk 13,24-32)
Dla mnie, człowieka wychowanego w jaworznickiej elektrowni, odczytywany w dzisiejszej liturgii fragment Ewangelii wg św. Marka,  ma wyjątkowe znaczenie. W owe dni, po wielkim ucisku słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną
wstrząśnięte.  Czyli wszystko zagaśnie! Wyłączyć ową kosmiczną elektrownię, może jedynie ten, który ją uruchomił: Wtedy Bóg rzekł „Niechaj się stanie światłość”.
I stała się światłość (Rdz 1,3).
Wizja ciemności czasów ostatecznych, przedstawiona przez Jezusa jest z jednej strony przerażająca, z drugiej zaś budząca nadzieję. W tej całej kosmicznej ciemności i chaosie będzie jeden stabilny i jasny punkt – Syn  Człowieczy, którego ujrzymy:  przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą – Jezus Chrystus, Bóg, Człowiek. Ten, który z Ojcem i Duchem Świętym miał moc oświecenia wszechświata,  Ten ma również i moc jego zgaszenia.
Zapewne każdy z nas chętnie zadał by Jezusowi pytania: kiedy to wyłączenie nastąpi? Ile mamy jeszcze czasu? Jak się na to przygotować?
Odpowiedź Jezusa, na pozór enigmatyczna, jest nad wyraz jasna: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Znaczy to, że trzeba spodziewać się czasów ostatecznych, czyli być na nie gotowym, za naszego życia, a nie w odległej i nieokreślonej przyszłości.
Jezus, który w swej ludzkiej postaci solidaryzuje się z nami w owej „niewiedzy”, jako prawdziwy Bóg daje nam światło swojego Słowa i dar rozumu.
Dzięki tym darom możemy w sposób właściwy odczytywać znaki czasu, w którym żyjemy i właściwie je interpretować. Innymi słowy, mamy możliwość
czynienia porządku w swojej głowie. Mamy świadomość tego, że wszystko w naszym życiu z tym porządkiem jest związane.
Kiedy przeglądamy myśli, które choćby w ciągu jednego dnia przelatują przez naszą głowę, to widzimy ogromny chaos. Tworzą go, w dużej mierze,
informacje przychodzące z zewnątrz i to w powalającej ilości i bardzo mizernej jakości. Jest wiele myśli generowanych przez nasze emocje, pożądliwości,
ambicje, lęki, obawy. Są myśli bluźniercze, wulgarne, samobójcze, szydercze, złośliwe, natrętne, depresyjne itp.
Są też myśli piękne, mądre, głębokie;  myśli pełne miłości, życzliwości, ludzkiej dobroci gotowej do najwyższych ofiar; są myśli pełne przebaczenia, uniesień religijnych uwielbienia Boga; są myśli pełne dobrych pomysłów, nowych rozwiązań, myśli pełne życiowej mądrości.  I to właśnie te dobre myśli  słusznie
stanowią dumę naszego człowieczeństwa, tym większą, kiedy za nimi idą nasze dobre czyny. Jezus pragnie, nie łamiąc naszej wolności, wejść w to kłębowisko naszych myśli i to, co piękne i szlachetne ubogacać, natomiast to, co złe, przemienić na dobro. Nikt nie jest w stanie uporządkować naszej głowy lepiej
od Niego. To Jego słowo daje nam światło myślenia, skuteczniejsze działanie i dobre wykorzystanie czasu. Zezwalając Jezusowi na dostęp do moich myśli
 i na „porządkowanie plików”, nie tylko usprawniam moje życie, ale też najlepiej  przygotuję się na  moment zgaśnięcia wszystkich świateł tego świata.  Przez to wyłączenie światła musi przejść, każdy człowiek, wierzący i niewierzący, ten, który tego oczekuje i ma tego świadomość, jak i  ten, który myśli inaczej.
Król ciemności i chaosu pragnie słowa Jezusa wyciszyć w mojej głowie, pragnie je zdeprecjonować, pragnie, bym ich nie słyszał, nie czytał i nie brał ich poważnie. Jest na tyle perfidny, że posługując się słowami Chrystusa, buduje w naszych głowach  głupie koncepcje, które z zamysłem Stwórcy i prawdziwym dobrem człowieka nie mają nic wspólnego. Na dodatek jest mistrzem reklamy. Stwórca, dopuszczając jego działanie, pyta mnie, czy Go kocham i weryfikuje
tym samym mądrość moich wyborów.
Warto więc, szczególnie w tym czasie ogromnego światowego chaosu, postawić sobie pytania:
- Czy i jak czytam słowa Jezusa?
- Czy robię to regularnie?
- Czy pozwalam na to, aby Jezus porządkował moje myślenie?
 
                                                                                                                      Ks. Lucjan Bielas
Barbaryzacja kleru
(Mk 12,38-44)
Kiedy to w czasopismach, czy też na internetowych portalach jawi się zdjęcie tak skadrowane, że widać jedynie dolną część twarzy młodego mężczyzny i pod szyją koloratkę, to z dużym prawdopodobieństwem możemy przypuszczać, że zamieszczony poniżej artykuł jest  opisem kolejnego, najczęściej seksualnego, skandalu w Kościele.  W życiu Ko`ścioła proces oczyszczania, choć bolesny, musi mieć stałe miejsce i odbywać się w prawdzie i miłości. Daleko nam jeszcze
do ideału, a jednym z przykrych, ubocznych tego skutków jest manipulowanie strojem duchownym przez jednych i unikanie go przez drugich. Jeżeli po Soborze Watykańskim II zaczęli duchowni odchodzić od stroju duchownego, by być „bliżej” człowieka, co zresztą okazało się fiaskiem, to dziś doszły nowe argumenty typu: wstyd, lęk, obawa przed agresją itp. W efekcie spotkanie „oznakowanego”  duchownego w przestrzeni publicznej jest czymś wyjątkowym, a jeszcze
takiego, który by tworzył aurę dostępności, graniczy z cudem. Zostawiam na boku analizę przyczyn tego zjawiska i szukanie dobrych rad na przyszłość. Pragnę  spojrzeć na sprawę przez pryzmat dzisiejszej Ewangelii i historii Kościoła. Jeżeli będzie to w stanie kogoś przekonać, to dobrze, a jeżeli nie, to czas dotknięcia dna, będzie bardzo bolesnym, ale najlepszym argumentem.  Uświadomili mi tę prawdę zakonnicy, pracujący na misjach w Rosji. Mieszkając w Polsce, unikali habitów, ale kiedy znaleźli się jako nieliczni katolicy w ogromnym zateizowanym mieście na Syberii, zupełnie spontanicznie wrócili do habitów.
Uczeni w Piśmie pełnili ważną funkcję w społeczności dawnego Izraela. Ewangelista sugeruje, że odróżniali się od reszty swoim strojem – „powłóczystymi szatami”. Szanowani przez innych, źle to przyjmując, popadli w obłudę.  Nie umknęło to Jezusowi i sprawę dla ich dobra nazwał po imieniu, choć zapewne niewiele to zmieniło. Potem Jezus, zasiadł na dziedzińcu kobiet w świątyni jerozolimskiej naprzeciw skarbonom. Jako prawdziwy Bóg, gospodarze tego miejsca
i Pan Wszechświata miał wgląd nie tylko w sakiewki tych, którzy składali jałmużnę, ale i w ich serca. Zachwycił się ubogą wdową, która wrzuciła niewiele, dla sług opróżniających owe skarbony, zapewne niezauważalny pieniądz, ale dla Boga była to gigantyczna suma, albowiem wrzuciła wszystko, co miała. Dała tym samy wyraz swej miłości i całkowitego zaufania. Możemy być całkowicie pewni, że wyniosła z tej świątyni najwięcej, bo Bóg, któremu wyznała swą miłość i położyła Nim całą nadzieję, na pewno  jej nie opuści.
Jakie ta Ewangelia ma znaczenie, dla tych, którzy w Kościele mają przywilej i obowiązek noszenia stroju duchownego?
Otóż są w szczególny sposób wezwani, a wezwanie to przyjęli, do łączenia wiedzy  uczonych w Piśmie z sercem ubogiej wdowy, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
I wreszcie: jak się to ma do historii Kościoła?
Po raz pierwszy wydano zarządzenia odnoszące się do stroju duchownych poza czynnościami liturgicznymi, w V w., w czasie wędrówki ludów,  i były związane
z zalewem imperium rzymskiego przez zwyczaje barbarzyńskie, przejawiające się również w ubiorze. I tak nastała powszechna moda, na krótkie stroje. Wtedy
to ustawodawstwo kościelne zabraniało duchownym uleganie tym zmianom i nakazywało stosowanie ubiorów wzorowanych na tunikach senatorskich (tunica talaris). Można tu wymieniać długą listę ustaw, które otwierają uchwały: synodu w Agde (506), synodu w Metzu (888), Soboru Laterańskiego II (1139).
Wszystkie one zwracały uwagę na wartość stroju duchownego i konieczność zachowania go, jednocześnie dostosowując go do potrzeb i ducha zmieniających
się czasów. Jest on nie tylko wyrazem godności, ale przede wszystkim otwartości głowy i serca duchownego na służbę Bogu w bliźnich.
 
Mam nadzieję, że dziś jeszcze się ockniemy i barbarzyństwo i faryzeizm nas nie przemogą.
 
                                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas
 
Droga prawdziwie odważnych
(Mt 5,1-12a)
W Uroczystość Wszystkich Świętych tradycyjnie odczytywany jest w naszych kościołach fragment, tzw. kazania na górze. Jezus, prawdziwy Bóg, który stał się człowiekiem, daje nam osiem rad jako klucz do świętości, czyli do takiej współpracy z Bogiem, aby nasze życie było prawdziwie spełnione tu i w wieczności. Innymi słowy, używając biblijnego terminu, abyśmy byli błogosławieni.  Sam Jezus swoim ziemskim życiem ukazuje nam, jak te rady należy rozumieć, jak je zastosować i jaki przyniesie to efekt. Miejmy świadomość tego, że dotyczą one takiego ukształtowania naszych osobowości, aby na tym świecie, nie tylko przetrwać, ale być prawdziwie szczęśliwym.
Niech to rozważanie stanie się zachętą do własnych przemyśleń w osobistym spotkaniu z Jezusową Ewangelią.
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Jezus nagi przyszedł i nagi z niego odszedł. Nic nie miał dla siebie i niczego nie pragnął. Będąc prawdziwie wolnym, stał się niewolnikiem wielu i dlatego
to właśnie On pierwszy posiadł królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Jezus poważnie traktował ludzkie sprawy. Widział istotę problemu i wskazywał uczciwe wyjście w stronę dobra. Pokazał, że każdy problem można z Bogiem przekształcić w szansę i to stanowi prawdziwe pocieszenie.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Zajmował się tymi, którzy stanęli na Jego życiowej drodze.  Robił to, na co miał wpływ i nie zajmował się autoreklamą i pijarem. Wszystko uzgadniał z wolą  
Ojca Niebieskiego.  Jego dzieło z ludzkiego punktu widzenia wyglądało niepozornie, a przecież posiadł ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
W najbardziej niesprawiedliwych procesach w dziejach świata, zarówno religijnym przed Sanhedrynem, jak i politycznym, przed Piłatem zachował się sprawiedliwie. Sędziów mógł zdmuchnąć jednym aktem swej woli, tymczasem mimo fali fałszywych oskarżeń i misternie utkanej niesprawiedliwości, po prostu stał po stronie prawdy, zachowując ludzką godność. Patrzył poza granicę śmierci i wygrał.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Był po prostu miłosierny. Nie wygłaszał traktatów na temat miłości, lecz po prostu aktywnie żył miłością. Jego miłosierna postawa, którą na każdym kroku promieniował, wychodząc naprzeciw  ludzkiej biedzie, ściągała wtedy i przez wszystkie czasy gromadzi wokół Niego miłosiernych. Jest głodny, jest spragniony, jest nagi, jest chory, jest w więzieniu i ciągle przychodzą Mu z pomocą miłosierni.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Jego serce nie ma podwójnego dna. Jest tak czyste, że przez nie widać samego Boga. On mógł o sobie powiedzieć: Kto mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał (J 12,45).  Jakże wyjątkowo przeżyli to świadkowie Jego przemienienia na Górze Tabor.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Jezus miał przede wszystkim pokój w sobie. Wynikał on z nieustannej relacji z Ojcem Niebieskim. Wyrażała się ona w Jego ludzkiej naturze na  rozeznaniu i pełnieniu woli Jego Ojca. Przez to również okazał swoje synostwo Boże i prawo do dziedziczenia.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
W rzeczywistości ówczesnego świata, pełnego niesprawiedliwości posuniętej  aż do zniewolenia człowieka  i sprowadzenia go do poziomu rzeczy, Jezus nie wszczyna rewolucji, buntu i wojen. Na różne sposoby prześladowany nie uciekał  od konfrontacji, ale też jej nie szukał. Pełen miłości, służący bezkompromisowo prawdzie,  będąc w idealnej relacji z Niebieskim Ojcem,  mając przeciw sobie szatana i jego wysłanników, Jezus buduje rzeczywistość
dobra i miłości.  Buduje swoje królestwo, które nieustannie niszczone trwa przez wieki i ma wymiar ponadczasowy, wymiar wieczny.
Nie stawiam sobie pytania, czy taką drogą chcę pójść, bo to oczywiste. Proszę jedynie o łaskę wytrwania na niej do końca, do wieczności.
  
                                                                                                          Ks. Lucjan Bielas
 
Rocznica poświęcenia wyjątkowego kościoła
(Mk 12,28b-34)
W 1983 r. czyli  tuż po zniesieniu stanu wojennego, w ostatnią niedzielę października, kiedy to w wielu kościołach obchodzono święto ich poświęcenia,  w budowanej, ale niedokończonej przed końcem wojny, siedzibie komendantury obozu koncentracyjnego w Brzezince, Sługa Boży, ks. bp Jan Pietraszko, dokonał aktu poświęcenia kaplicy. Stała się ona zaczynem nowo powstałej parafii pw. Matki Bożej Królowej Polski. Wyjątkowość tej właśnie świątyni, w historii
Kościoła  Biskup zaznaczył, podczas pierwszej Mszy św. odprawianej na tym miejscu, w wygłoszonym wtedy kazaniu.  Jego nagranie do dziś się zachowało i stanowi niezwykły, w pewien sposób żywy, dokument: spokojny głos biskupa, niezwykła głębia myśli, świadomość bliskości obozu i przeznaczenia budowli, wznoszonej przez największych zbrodniarzy i wychwycony przez mikrofon szczebiot małych dzieci, obecnych z rodzicami na tej uroczystości.  To wszystko działo się, jak zaznaczył na ziemi, która w świadomości wielu ludzi w całej Europie, jest ziemią przeklętą. I właśnie ta ziemia, jak żadna inna domaga się szczególnego błogosławieństwa Bożego. Miejsce to jest wyjątkowe, „tu gdzie pogarda człowieka dla drugiego człowieka doszła do przerażającego wymiaru,
tu właśnie potrzeba, by Chrystusowy szacunek i miłość dla człowieka, /…/  zeszła na to miejsce i żeby wyparła te resztki przekleństwa przeszłości”. Święty Biskup dał wyraz swemu głębokiemu przekonaniu, że najświętsza ofiara Chrystusa uobecniona w Eucharystii ma moc przewartościować najbardziej przeklęte miejsce i dać nadzieję następnym pokoleniom. Nic i  nikt nie jest w stanie tego uczynić, tylko wcielony Bóg, który na końcu końców ostatecznie pokona szatana, naprawi zło, nie naruszając sprawiedliwości. Jezus bez naszego udziału nie przemieni tego zbrukanego grzechem świata. Nie wystarczą same świątynie budowane w najważniejszych miejscach, czy też w najpiękniejszy sposób.
To wydarzenie, to miejsce i ten święty biskup, świadek ludzkich dramatów tamtych czasów, a przez wiarę świadek miłości Chrystusa, na zawsze wpisuje się w rozumienie rocznicy poświęcenia kościoła własnego. W naszym rozważaniu łączy się ona ściśle z Ewangelią 31 Niedzieli czasu zwykłego w roku liturgicznym,
która w tym roku ściśle przylega do Uroczystości Wszystkich Świętych. 
Otóż sensowny faryzeusz zadał Panu Jezusowi fundamentalne pytanie: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? W odpowiedzi usłyszał słowa, które
pobożni Żydzi wypowiadali codziennie w jednej ze swych podstawowych modlitw Szema Jisrael: Pierwsze jest: "Słuchaj, Izraelu, Pan, Bóg nasz, Pan jest
 jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą". Drugie jest to: "Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego". Nie ma innego przykazania większego od tych”. Słowa uznania dla Jezusa, potwierdził faryzeusz, celnie
akcentując istotę prawdziwej pobożności: Jeden jest i nie ma innego prócz Niego. Miłować Go całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego
 jak siebie samego daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary. A tą z kolei wypowiedzią, zdobył pochwałę samego Jezusa.
Rodzi się pytanie: Czy taka postawa ma praktyczne zastosowanie w brutalnej rzeczywistości tego świata?
Szukając przekonywującej odpowiedzi, wróćmy do obozu Auschwitz-Birkenau. Wiktor Frankl, bardzo mądry Żyd z Wiednia, wybitny neurolog i psychiatra, wspomniał moment, kiedy przywieziono go do obozu: Ja sam podjąłem próbę zawierzenia jednemu ze starszych więźniów. Zbliżywszy się do niego ukradkiem, pokazałem mu zwój papierów w wewnętrznej kieszeni płaszcza i powiedziałem: - Proszę spojrzeć, to rękopis książki naukowej. Wiem, co pan zaraz powie: powinienem się cieszyć z tego, iż uszedłem z życiem i że nie mogę oczekiwać od losu niczego więcej. Ale to silniejsze ode mnie. Za wszelką cenę muszę
zachować ten rękopis, to owoc pracy całego mojego życia. Czy pan to rozumie? Wydawało się, że mój rozmówca rzeczywiście zaczyna coś rozumieć. Z wolna jego twarz rozciągnęła się w uśmiechu, najpierw pełnym pożałowania, potem coraz bardziej rozbawionym, wręcz kpiącym, obraźliwym, a potem z jego
ust padło tylko
 jedno słowo, słowo wszechobecne w słowniku obozowych więźniów: „Gówno!". W tej samej chwili zrozumiałem okrutną prawdę i zrobiłem coś, co uznałem później za punkt kulminacyjny pierwszego etapu moich psychicznych reakcji: przekreśliłem całe moje dotychczasowe życie (Człowiek w poszukiwaniu sensu).
Drugi etap życia otwarła mu kartka, którą znalazł w ubraniu, o ile tak to można było w obozie nazwać, które otrzymał po jakimś zamordowanym Żydzie.
Na niej była napisana modlitwa Szema Jisrael. Znał ją bardzo dobrze, ale w tej rzeczywistości odczytał i przyjął ją na nowo. To ustawienie miłości Boga i bliźniego pozwoliło mu w nieludzkim świecie być człowiekiem. Natomiast determinacja, by odtworzyć zabraną mu książkę, pozwoliło Franklowi przetrwać.
Jak sam zaznaczył, słowo finis w języku łacińskim ma dwa znaczenia: koniec, lub cel, jaki mam osiągnąć. On postawił na cel.
Jestem przekonany, że Pan Jezus pochwaliłby Wiktora Frankla, podobnie jak ewangelicznego faryzeusza. Dla mnie, zarówno Brzezinka, jak i biskup
Jan oraz doświadczenie Frankla,  stanowi znakomitą przestrzenią dla głębszej refleksji nad sobą.
                               
                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas

 

Wolność i oświecenie
(Mk 10, 46b-52)
oczu, to jednak w swym wewnętrznym doświadczeniu postrzegał rzeczywistość inaczej, nieustannie rozwijając umiejętność samodzielnego myślenia. Tak jest bardzo często z niewidomymi i dlatego należy ich uważnie słuchać, bo widzą to, czego inni nigdy nie zobaczą.
Żebrzący przy drodze Bartymeusz, słyszał to, co ludzie mówią i wyłapywał istotę tego, co się wokół niego działo. Kiedy tamtędy przechodził Jezus, wiedział,
że to jego jedyna szansa, której nie może zmarnować. Znamienne jest jego wołanie: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Obok przechodził Jezus z Nazaretu,
a Bartymeusz widział Syna Dawida, widział Mesjasza. I tu tkwiło źródło jego natręctwa, właśnie takiego, jakiego Jezus oczekuje od tych, którzy Go proszą
 (por Łk 11,5-13 oraz Łk 18,7).
W opisie tej sceny znamienny jest płaszcz. Dla niewidomych w tamtych czasach odgrywał on ogromną rolę i to nie tylko jako ochrona przed chłodem, ale właśnie w płaszczu niewidomy przechowywał zwykle to, co użebrał. Naturalną więc było rzeczą, że niewidomy bardzo go strzegł. Tymczasem, co trafnie zauważył Ewangelista, Bartymeusz, wezwany przez Jezusa ruszając na spotkanie z Nim, zostawił swój płaszcz, czyli całe swoje ziemskie zabezpieczenie.
I tak oto niewidomy Bartymeusz stanął przed Jezusem z wiarą zrodzoną ze słuchania, stanął ze świadomością, że stoi przed Bogiem, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, a nie że stoi przed lekarzem okulistą, dysponującym ludzką wiedzą i będącym w ludzkich ograniczeniach.
I znów pada owo znamienne pytanie Jezusa: Co chcesz, abym ci uczynił? To pytanie Boga skierowane do człowieka otwiera nieopisaną przestrzeń wolności człowieka, który paradoksalnie znajduje się w dużej ludzkiej biedzie, w zniewoleniu ślepotą. W tej przestrzeni wolności mógł zaistnieć akt wielkiej wiary zawarty w prostej prośbie: Rabbuni, abym przejrzał. Jezus tę wolność pogłębia: Idź (dosł. odejdź), twoja wiara cię uzdrowiła. Zwracając się do uzdrowionego słowem – odejdź,  Jezus dał Bartymeuszowi pełną wolność, którą on zagospodarował najlepiej jak mógł i poszedł za Nim.
Benedykt XVI zauważa, że uzdrowiony, a przede wszystkim oświecony Bartymeusz, rusza  za Jezusem drogą do Jerozolimy, stając się Jego uczniem. W starożytności chrześcijańskiej droga do Sakramentu Chrztu św. czyli droga wiary, była zwana drogą oświecenia. Ona wykracza poza chrzest, szczególnie
 teraz, kiedy głównie chrzci się dzieci. Jest to droga nieustannych naszych decyzji, które często wbrew otaczającemu nas krzyczącemu światu, są kroczeniem
za Jezusem drogą Jego ucznia.
Im bardziej zniewala mnie osaczający zewsząd świat, im bardziej chcą mnie uciszyć, tym bardziej słucham Jezusa i chcę Go lepiej poznać. Im bliżej jestem
Jezusa, tym bardziej czuję prawdziwą wolność, i tym więcej we mnie światła, które wiem, że nigdy nie zagaśnie.
 
                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas
 
W czym mogę pomóc?
(Mk 10, 35-45)
Zapewne każdy z nas spotkał się w sklepie, czy też w jakimś zakładzie usługowym z takim właśnie pytaniem: W czym mogę pomóc?.  Taka otwartość tworzy zwykle dobrą relację między klientem poszukującym  jakiegoś towaru, czy potrzebującym konkretnej pomocy a tym, który zna asortyment i swoje możliwości.
To proste pytanie, jeszcze szczerze postawione sprawia, że to człowiek jest ważniejszy niż towar. Taka otwartość zwykle generuje pytania klienta  i generuje możliwość sensownej konsultacji, pożytecznej dla obu stron. Jakże przekonywające jest nieraz proste stwierdzenie sprzedającego: sam to kupiłem i jestem
bardzo zadowolony.
Muszę się przyznać, że bardzo lubię takie nastawienie prowadzącego sklep, czy usługę, nawet wtedy, kiedy nie mam nic konkretnego na myśli, kiedy tylko chcę chwilę w tym sklepie pobyć i pozwolić sobie na szczyptę luksusu, aby potrzeba niejako sama się w głowie urodziła. Jesteśmy świadomi bolesnego faktu, że
zakupy internetowe zabiją tak prostą, ale jakże ważną międzyludzką relację.
On ich zapytał: "Co chcecie, żebym wam uczynił?" To pytanie postawił Jezus swoim uczniom, to pytanie postawił Bóg, człowiekowi.  To pytanie postawił wszechwiedzący i wszechmogący Stwórca, swojemu stworzeniu. To pytanie stawia Jezus mnie również dzisiaj.  Nieopisana gotowość Boga Jezusa na wysłuchanie człowieka to pozwolenie na sformułowanie prośby, która może nie jest najmądrzejsza, ale i tak jest przez Jezusa przyjęta i tak przeformatowana,
że nic pożyteczniejszego człowiek otrzymać nie może. Warto pod takim kątem prześledzić dzisiejszą Ewangelię. Ludzkie ambicje Jana i Jakuba, które  wygenerowały konfliktową sytuację między uczniami, Jezus znakomicie przepracowuje: Nie tak będzie między wami. Wprowadza ich w inną logikę wielkości
i zarządzania.
A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich.
Jezus miał i ma dalej prawo tak do nich i do nas  powiedzieć i  tego od nich i od nas zażądać, ponieważ:  Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono,
lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu. Cała Ewangelia, to spotkanie z Jezusem Chrystusem – Sługą, każda nasza modlitwa, a przede wszystkim, każda Eucharystia to spotkanie z Jezusem Chrystusem – Sługą. W każdym z tych spotkań rozlega się Jego pytanie: Co chcesz, abym ci uczynił? Dawajmy
Mu odpowiedź, może nawet niedojrzałą, ale nie odchodźmy od Niego w tzw. duchowość internetową. Trwając przy Nim, pozwolimy Mu na przekucie naszych pomysłów w prawdziwą życiową mądrość.
 
                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas.
 
Czy mam jakiś wpływ na współczesną ekonomię?
(Mk 10, 17-30)
Jedną z ważnych informacji, które mogą odrobinkę pomóc nam w zrozumieniu przemian we współczesnym świecie, jest ujawnienie faktu, że trzy firmy
zarządzają majątkiem przekraczającym 12 bln dol., czyli większym niż łączne PKB Japonii, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Analitycy procesów ekonomicznych twierdzą, że od końca XIX wieku, a więc od czasów zdominowanych przez Vanderbiltów i Rockefellerów, nie było w gospodarce monopolizacji i koncentracji kapitału na tak wielką skalę. Tak więc trzech tzw. inwestorów instytucjonalnych, a są to BlackRock, Vanguard i State Street, w ogromnej części kontrolują światowym rynkiem, stając się wg, prof. Erica Posnera, prawnika z University of Chicago, przyczyną odchudzenia naszych portfeli.
Już Arystoteles zwracał uwagę na fakt, że taka kumulacja kapitału w rękach niewielkiej grupy udziałowców, jest śmiertelnym zagrożeniem stabilizacji społecznej i jest prostą drogą do rewolucji. Historia, która jest nauczycielką życia, wielokrotnie zweryfikowała słuszność tezy tego wybitnego filozofa. Nie można biernie czekać na krwawe rozruchy, lecz podjąć zdecydowane, ale pokojowe, działania. Wspomniany Eric Posner proponuje rozbicie niebezpiecznych monopoli głęboką reformą prawa własności. Wydaje się ona atrakcyjna, lecz, znów jak uczy historia, bez przemiany ludzkich sumień nigdy nie będzie do końca skuteczna. Tak więc zostawiając na boku ekonomię, zajmijmy się właśnie uzdrowieniem sumień, a to właśnie proponuje nam dzisiaj sam Jezus Chrystus.
W dzisiejszej Ewangelii uczy On, że bogatemu człowiekowi nie jest łatwo wejść do królestwa Bożego, ale nie jest to niemożliwe. Bóg może serce człowieka pozyskać do solidarności z potrzebującymi i pobudzić go do dzielenia się z nimi. Można, za Benedyktem XVI powiedzieć, że Bóg może pozyskać człowieka do tzw. logiki dającego. To właśnie do tej logiki Jezus zaprosił kiedyś bogatego młodzieńca, do tej logiki zaprasza nas dzisiaj. To zaproszenie wtedy przerosło młodego człowieka, który choć zachowywał przykazania, to jednak nadzieję bardziej pokładał w tym, co posiadał, niż w Panu Wszechświata. Wiemy z doświadczenia, a może i z autopsji, że przerasta ono wielu z nas, a wypowiedziane wtedy przez Jezusa słowa budzą znaczny niepokój: Dzieci, jakże trudno
wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego.
Znając życie, można więc razem z uczniami postawić pytanie: Któż więc może być zbawiony?
Postawił je sobie pewien mieszkaniec Aleksandrii, dużego i bardzo bogatego miasta w Imperium Rzymskim, a był nim święty mnich i teolog, Klemens Aleksandryjski (+ ok. 213). Było to pytanie tym bardziej zasadne, że miał wokół siebie bardzo dużo bogatych ludzi, którzy pragnęli być dobrymi
chrześcijanami
 i poważnie brali troskę o swoje zbawienie. Nic dziwnego, że właśnie ten fragment Ewangelii mówiący o bogatym młodzieńcu budził wiele praktycznych pytań. Wychodząc im naprzeciw, Klemens w traktacie pt. „Który człowiek bogaty może być zbawiony?” wyjaśnia sens ewangelicznej opowieści: Ma ona pouczyć
 ludzi zamożnych, iż nie powinni oni tracić nadziei i dlatego zaniedbywać swego zbawienia, ani też niszczyć bogactwa i potępiać go jako podstępnego wroga życia,
ale że muszą uczyć się, w jaki sposób należy bogactwo używać, aby życie pozyskać (27,1).
Punkt uchwycenia tej równowagi wskazuje uczniom sam Jezus: Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań,
a życia wiecznego w czasie przyszłym. Tak więc, jak przystało na świadomy byt krótkoterminowy, posiadaj, zachowując dystans do tego, co masz. Zarządzaj
tym mądrze, nadzieję pokładając w Jezusie i od Niego biorąc przykład, a bogactwo będzie rakietą do nieba, a nie kamieniem młyńskim uwiązanym u szyi.
Nie mam bezpośredniego wpływu na bogatych tego świata, ale mam wpływ na siebie i na swoje decyzje w zarządzaniu tym, co Bóg mi powierzył. Jako ubogi
w duchu, do którego należy królestwo niebieskie, mam gigantyczne możliwości, ale tylko przez Jezusa. Inną drogą jest rewolucja, ale takiej nie chcę!
Ks. Lucjan Bielas
Pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę?”
I co ważne,  pytają Go dalej…
(Mk 10, 2-16)
Nie pytaliby Jezusa o to, gdyby nie chęć wystawienia Go na próbę. Nie pytaliby Jezusa o to,  gdyby nie czuli, że w Jego nauce, wizja małżeństwa jest
przejrzysta i bez kompromisów, jakie dopuszczał Stary Testament. Nie pytaliby, gdyby w tym, co sami głosili była spójność. I tak np. Rabbi Szammaj pozwalał na rozwód,
tylko w wypadku dowiedzionej zdrady, natomiast dla rabbiego  Hillela każdy powód był dobry, aby oddalić żonę, wystarczyło, że mężczyźnie spodobała
się inna kobieta. I tak oto ludzka słabość grzesznej natury, powszechność problemu, i mała atrakcyjność uczciwych rozwiązań sprawiła, że z takim zapytaniem wystąpili, chcąc bardziej uderzyć w Jezusa przez wprowadzenie Go na śliski teren, niż usłyszeć jasną odpowiedź, która będzie w ich pokrętnym życiu, trudna
do przyjęcia.
Tymczasem Jezus, wykorzystując ich pytanie, wyjaśnił, że prawo mojżeszowe, pozwalające na napisanie listu rozwodowego, było podyktowane grzechem człowieka, który tak się w nim uwikłał, że nie był zdolny do budowania  trwałej małżeńskiej relacji. W tonie swej wypowiedzi Jezus sugeruje, że Bóg miał,
do tej pory wzgląd na tzw. zatwardziałość  serc, lecz teraz, w czasach mesjańskich jest konieczność powrotu do „fabrycznych ustawień”, do tego, co było pierwotnym zamysłem Stwórcy. Ów zamysł Jezus przytoczył za  Księgą Rodzaju i  tym samy zdjął adwersarzom przysłowiowy wiatr z żagla: Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem.
A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem.
To przypomnienie, jak powiedzieliśmy owych „fabrycznych ustawień”, było tak życiowo mocne, że w domu uczniowie jeszcze raz pytali Go o to. Jest rzeczą znamienną, że w tym gronie Jezus nie poprzestaje jedynie na przypomnieniu. Powrót do Bożego zamysłu nie jest propozycją, nie jest prośbą, ani delikatną sugestią, jest to decyzja Jezusa Chrystusa Boga. "Kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia względem niej cudzołóstwo. I jeśli żona opuści swego męża,
 a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo"
Dlaczego Miłosierny Jezus w gronie swoich uczniów nie ma względu na ludzką słabość?
Jest rzeczą znamienną, że to zdecydowane prawo zostało przez Jezusa ogłoszone właśnie w gronie uczniów, pośród których był stale obecny, i którym będzie towarzyszył w swoim Kościele, aż do skończenia świata. To właśnie w relacji z Nim jest siła na zachowanie Bożego zamysłu owych „fabrycznych ustawień”
co do podstawowej relacji międzyludzkiej, co do małżeństwa, pojętego jako związek między mężczyzną i kobietą. To właśnie Jego obecność sprawia, że ten związek ma w oczach Bożych szczególną rangę i nieskończoną pomoc. Chodzi tu o żywą, a nie deklarowaną relację do Jezusa zarówno narzeczonych, jak i małżonków. Nie na darmo starzy ludzie powiadają: ile grzechów w narzeczeństwie, tyle krzyży w małżeństwie.
Dopełnieniem tej nauki stała się nieprzypadkowa scena z dziećmi, które spontanicznie przynoszono do Jezusa, aby je dotknął. Tymczasem reakcja uczniów,
którzy szorstko zabraniali im tego, była osobliwa. Ponowne zapytanie Mistrza o kwestie małżeńskie, i ta ostra reakcja na dzieci, pokazuje głębszy problem,
 który był w nich samych. Wtedy to, zazwyczaj łagodny Jezus oburzył się i rzekł do nich: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im;
do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego".
W całej tej scenie i w krótkich słowach zawarł Jezus dwie fundamentalne prawdy. To  pozwólcie, odnosi się przede wszystkim do rodziców. Ich osobista
relacja
 z Bogiem jest albo pozwoleniem, albo nie pozwoleniem, umożliwieniem, albo utrudnieniem drogi dziecka do Boga. Dziecko jest niewinne, jest ufne i otwarte
 na autorytet. Jeśli rodzice kochają Ojca Niebieskiego, to dziecko otrzymuje  czytelne zaproszenie do tego, aby uczynić to samo. Warto tu pamiętać o oburzeniu Jezusa na uczniów, którzy utrudniali dzieciom dostępu do Niego.
Sam Jezus jak prawdziwy człowiek wyszedł z domu, w którym był formowany przez Świętych Rodziców, całkowicie  wiernych Bogu i sobie. Ten dom rozbrzmiewa w Jego ustach i zachęca do budowy następnych, jemu podobnych. Drugą zaś prawdą jest ta, że w czasach, kiedy mamy więcej gruzów niż domów, trzeba nam wszystkim przystąpić do odbudowy, przede wszystkim samych siebie, z nadzieją i otwartością dziecka kochanego przez Ojca. Tylko takim, wydawałoby się, niepozornym sposobem, możemy odwrócić dramatyczne losy naszych rodzin i wiszący w powietrzu dramat naszej cywilizacji.
 
                                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas
Jak zarządzać okazjami do grzechu?
(Mk 9, 38-43. 45. 47-48)             
Co zrobić, aby stały się okazjami do czynienia dobra? Mówiąc bardziej kolokwialnie, aby jak najwięcej na nich „zarobić”?
Zapewne pamiętamy słowa Jezusa – Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje
(Mt 6,19 - 21). Jezus, tak oto prostym tekstem określił podstawy chrześcijańskiej ekonomii. Dzięki Jego odkupieńczej śmierci i zmartwychwstaniu ta ekonomia nabrała ponadczasowej mocy. Wszelkie dobro, które czynimy, stanowi konkretną wartość o ponadczasowym wymiarze. Jest to nasz prawdziwy kapitał, tym większy, im bardziej jest świadomą współpracą z Jezusem. Zrozumiałym jeszcze bardziej staje się stwierdzenie Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Niestety w prostej obserwacji świata i własnego sumienia, musimy przyznać, że więcej zabiegamy o kumulowanie szeroko pojętych wartości tego świata,  niż, jak nam się wydaje, mało konkretnych dóbr niebieskich.
Dzieje się tak między innymi dlatego, iż źle zarządzamy okazjami do grzechu, albo ujmując rzecz bardziej pozytywnie – okazjami do wyznania Bogu naszej miłości i wierności. Zamiast być dla innych okazją do grzechu, przez opanowanie siebie, mogą stać się zachętą do czynienia dobra. Przez radykalne odcięcie się od zła, daję wyraz, szczególnej odpowiedzialności, zarówno za siebie, jak i za innych. Stanowi to jeden z najbardziej dojrzałych aktów miłości Boga i bliźniego. Miłosierny Jezus wagę sprawy podkreśla przez użycie względem gorszycieli bardzo mocnych słów: A kto by się stał powodem grzechu dla jednego
z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby kamień młyński uwiązać u szyi i wrzucić go w morze.  
Nagrodą dla wiernych i odpowiedzialnych jest wejście do królestwa Bożego. To proste, lapidarne sformułowanie ogarnia wieczną Miłość, dla której tu i teraz warto poświęcić wszystko.
Jak praktycznie przygotować się do takiej dyspozycji, by w naturalny, niemal spontaniczny sposób,  okazję do grzechu, przemieniać na skuteczną okazję do dobrych uczynków?  Jakiego użyć skalpela, by to, co ma być ucięte, uciętym rzeczywiście było?
Oto kilka porad:
1.      Życie w stałej przyjaźni z Bogiem, czyli zapewnienie sobie podstawowego wsparcia /w praktyce troska o regularny Sakrament Pokuty/.
2.      Codzienna modlitwa o wytrwanie w dobrym / wyprasza pomoc i uwrażliwia sumienie/.
3.      Ćwiczenie silnej woli,  pojęte, jako umiejętność świadomego rezygnowania z tego, co jest dobre, dla większego dobra /daje swoistego rodzaju wzmocnienie moralnych sterowników; tylko ten, który panuje nad sobą, może siebie dać, czyli prawdziwie pokochać/.
4.      Przewidywanie skutków zamierzonych czynów. Wydawać by się mogło, że to oczywiste, lecz w praktyce rzadko spotykana cnota. Konkretną pomocą są codzienne rachunki sumienia.
5.      Unikanie okazji do grzechu, a szczególnie dobrowolnych i bliskich, czyli takich, w które wchodząc, wiem, że najprawdopodobniej upadnę.  Jest to często związane z rezygnacją z pewnych ludzkich przyjemności. W praktyce warto takiej rezygnacji nadać dodatkową wartość przez wzbudzenie konkretnej intencję np. o zdrowie, własne, czy kogoś bliskiego itp. Chodzi o nie zmarnowanie nawet takiej formy cierpienia, przez nadanie jej nowego, pozytywnego znaczenia. Dobrze wyznaczona intencja jest znakomitym skalpelem pomocnym w odcięciu się od zła.
6.      W okazjach do grzechu niedobrowolnych i  we wszelkich  pokusach wzmocnienie się przez szczególne zjednoczenie się z Bogiem  np. przez akty
strzeliste. / Mnie świetnie pomaga modlitwa Aniele Boży /.
7.      Radykalne odcinanie się od zła. Z szatanem, który stoi za pokusą, nie dyskutujemy. Wzorem jest Chrystus kuszony na pustyni.
8.      Wdzięczność Bogu za wygrane potyczki /pozwala nabrać dystansu i wyciągnąć właściwe wnioski z duchowych zmagań/.
 
Dzisiaj miłosierny Pan ostrzega wszystkich tych, którzy nieodpowiedzialnie traktują Jego naukę.  Roztacza przed nimi jasną wizję wrzucenia do piekła – gdzie robak ich nie ginie i ogień nie gaśnie. Przewidziana więc kara ma wymiar wieczny, żarty się skończyły.
Jezus stawia dziś przed każdym z nas wybór, a co najważniejsze nie zostawia nas samych.
Panie Jezu dzięki Ci, że jesteś z nami! Czuję się w Twojej obecności kochany i bezpieczny, zaproszony, a nie przerażony.
 
                                                                                                          Ks. Lucjan Bielas
 
Dlaczego Bóg ma jeszcze do mnie cierpliwość?
Mk 9, 30-37)
Jezus był otoczony tłumami, które, mimo że garnęły się do Niego, to nie miały pełnej świadomości tego, kim On tak naprawdę jest. Doskonale pamiętamy, że Apostołowie zdawali sobie sprawę z faktu, iż otaczający ich ludzie, wsłuchani w nauki Jezusa, korzystający z Jego nadprzyrodzonej mocy, uważają Go tylko
za jednego z proroków. Mesjańska zaś świadomość Piotra, była przede wszystkim darem łaski Boskiej, a przy pierwszej zapowiedzi męki Chrystus wykazał mu, że wyznanie  Ty jesteś Mesjasz,  nie jest w nim głęboko zakorzeniona.
Jezusowi bardzo zależało, aby grupka wybranych uczniów, mająca stanowić elitę tworzącego się Kościoła, rzeczywiście głęboko uwierzyła w Niego. Wie,
że jest to proces długofalowy, wymagający od Niego zarówno stałej obecności, jak i świętej cierpliwości w wychowaniu uczniów  do nieustannego pogłębiania aktu wiary. Jezus ma pełną świadomość tego, że  „inwestowanie” w nich nie jest czasem straconym i że ta mała powstała wokół Niego wspólnota, stanie się kluczem do pociągnięcia za Nim tłumów.
Dziś spotykamy Jezusa wędrującego wraz z grupką swoich uczniów z dala od rzesz ludzkich. Jezus ma dla nich wyłączny czas i można powiedzieć, że niewątpliwie sprzyjało to tworzeniu szczególnej bliskości między nimi, oraz głębszemu poznaniu. Tymczasem kiedy im mówi o istocie swojej misji o tym,  
że: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie, oni nie tylko tego nie zrozumieli, ale nawet bali się Go zapytać. Paradoksalnie byli z jednej strony z Nim blisko, a z drugiej daleko. I to tak daleko, że po drodze  do Kafarnaum zajęci byli sporem o to, kto z nich jest największy. On zapowiadał najważniejsze wydarzenie w historii ludzkości, a oni ciągle byli w piaskownicy.
Można postawić pytanie, dlaczego Jezus, widząc tak wielką niedojrzałość, nie oddalił Ich? Dlaczego nie poszukał sobie lepszych uczniów?
Te pytania spontanicznie jawią się w naszych umysłach.  Tymczasem Jezus nie tylko nie wyrzucił swoich uczniów, ale po mistrzowsku wpisał się z wielkością swej Boskiej nauki w ich ludzką słabość. Wystarczyło jedno proste stwierdzenie: Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich. Czyli dobrze, że macie ambicje i każdy chce być największy, ale zróbcie to w kategoriach mojej logiki, logiki miłości i oddania siebie w służbie dla drugich i to dla wszystkich, aż do poświęcenia swego ziemskiego życia. W tej logice wyjście w górę oznacza zejście w dół, ale co najważniejsze, jest zejście z Nim, z Jezusem.  To w tej logice tkwi wielkość i skuteczność prawdziwego ucznia Boskiego Mistrza.
Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".
Skoncentrowanie się Jezusa w takim momencie na dziecku wydaje się przynajmniej dziwne.  Nie można jednak tego faktu zbagatelizować, tym bardziej że  
Jezus, relację do dziecka przełożył w zaskakujący sposób na relację do Ojca Niebieskiego, a więc na kluczową relację w naszym życiu. Aby dziecko objąć, tak jak On to zrobił, trzeba się zniżyć. Objęcie dziecka ramionami to znak akceptacji i dania mu poczucia bezpieczeństwa. Aby dziecko rzeczywiście przyjąć, trzeba mieć dla niego wiele  cierpliwości. Umieć go  słuchać i niestrudzenie odpowiadać na wyartykułowane i niewypowiedziane pytania. Trzeba być za dziecko odpowiedzialnym i nieustannie czuwać nie tylko nad jego bezpieczeństwem fizycznym, ale przede wszystkim duchowym. Wychowanie dziecka to najpiękniejsza, fascynująca  współpraca ze Stwórcą w kształtowaniu osoby ludzkiej, współpraca, w której wszystkie strony się ubogacają.
I taką właśnie postawę Jezus miał wobec swoich apostołów i uczniów. Dlatego też nie oddalił ich, mimo wszystkich „wychowawczych” trudności.   Problemy znakomicie przekuwał na szansę. I taką postawę Jezus ma  wobec mnie dzisiaj. Dziękuję Mu, że mimo ciągle małej mojej wiary i nieraz nieodpowiedzialnego zachowania, nieustannie jest ze mną i nie skreśli mnie z listy swoich uczniów, swoich dzieci.
                                                                          
                                                                                                     Ks. Lucjan Bielas
Zejdź Mi z oczu szatanie…
(Mk 8, 27-35)
Przeprowadzony przez Jezusa sondaż opinii publicznej na temat Jego osoby, do niczego nie był Mu potrzebny. Doskonale bowiem znał jego wynik. 
Postawione  pytanie uczniom: „Za  kogo uważają Mnie ludzie?” miało pobudzić ich refleksja nad świadomością tłumu. Następne zaś pytanie: „A wy za kogo Mnie uważacie?”, prowokowało jeszcze głębszą, osobistą refleksję.
Ta ewangeliczna scena stawia przed nami bardzo ważne pytanie, a mianowicie, dlaczego ten sam człowiek, Piotr, był w stanie dać znakomitą poprawną odpowiedź: „Ty jesteś Mesjasz”, natomiast chwilę później usłyszy od tego samego Jezusa słowa: „Zejdź Mi z oczu, szatanie…”?
Sam Jezus, co zapisał św. Mateusz, wskazał źródło poprawnej odpowiedzi Piotra: „Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie”.  Tak więc Szymon otwarł się na Boże światło tak mocno, że Jezus mógł dać mu zapewnienie: „Otóż i ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr, czyli Opoka i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 13-23).
Kiedy chwilkę później Chrystus zapowiedział swoją śmierć i zmartwychwstanie, Piotr nie chwytając istoty,  upomniał Pana. Reakcja Jezusa jest niesłychanie ostra. Ten, który został chwilę wcześniej ogłoszony opoką, na której stanie niepokonany przez szatana Kościół, sam stał się diabelskim narzędziem. Chrystus natychmiast wyjaśnił dlaczego: bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku.
Piotr się nie obraził, na pięcie się nie obrócił i nie odszedł. Nie tylko został, lecz wyciągnął wnioski tak daleko idące, że zaparł się siebie, wziął swój krzyż, czyli swoje powołanie i poszedł za Jezusem. Towarzyszył Jezusowi w Jego męce, doświadczył upadku zapierając się Mistrza, uzyskał  przebaczenie grzechu i był świadkiem zmartwychwstania. Umocniony Duchem Świętym  pełnił misję aż do świadectwa własnej męczeńskiej śmierci.
Jak to się przekłada na dzisiaj?
 „Zawsze będę kochał Boga i dochowam wierności Kościołowi”. Te słowa zapisał w swoim pamiętniku wychowanek szkoły katedralnej w Monachium, pochodzący z katolickiej rodziny, Heinrich Himmler, jeden z największych zbrodniarzy, współtwórca obozów koncentracyjnych. Na tym ważnym etapie przejścia z wiary dziecka w wiarę dorosłego człowieka odszedł od tego, co Boskie w stronę tego, co  ludzkie, w imię wolności swojej i wolności Niemiec. Był jednym z wielu, choć niewątpliwie wybitnym, którym to, co Boskie wydawało się ograniczać to, co ludzkie. Stał się jednym z wielu sług szatana.
Sprawa nie dotyczy tylko Niemiec, dotyczy nas wszystkich. Logika historycznych procesów jest nieubłagana. Dlatego z wielkim niepokojem patrzę na to, jak dziś głupio tracimy dzieci i młodzież nie pomagając im w przejściu z wiary dziecka w wiarę dorosłego człowieka.  To, że nie ma w państwie, ani w Kościele pomysłu, jak to zrobić, nie jest problemem. Problemem jest to, że jak na razie, nie ma woli, aby szukać konstruktywnych rozwiązań. W dynamicznie zmieniającym się świecie odeszliśmy od tego, co stare, a nie mamy nic w zamian. Nie myślenie o tym, co Boskie, lecz szukanie tylko ludzkich dróg jest drogą
do zagłady. Rzecz dotyczy całego porządku społecznego i gospodarczego. Ten porządek domaga się sprawnie działających ludzkich sumień, wolnych i odpowiedzialnych. Trafnie to ujął ks. prof. Józef Tischner w Etyce Solidarności, sumienie bez Boga, nie jest sumieniem. Stawiane w nim pytania o moralność czynu nie mają bowiem właściwego punktu odniesienia. Wykreowanie takiego punktu odniesienia w postaci np. praw człowieka, woli wodza, poprawności politycznej itp. jest głupie i niebezpieczne. Przykładów takich ludzkich dramatów niestety mamy pełno.
Czy dzisiejsze beatyfikacja Sług Bożych kard. Stefana Wyszyńskiego i Matki Elżbiety Czackiej coś zmieni? Czy nastąpi cud?
Nic to nie zmieni i cudu nie będzie, dopóki nie zaczniemy z łaską Bożą współpracować. Przed nami dwie drogi, droga świętości, wolności i życia, albo droga zła, zniewolenia i śmierci. Wybór należy do nas, pamiętając, że bogami nie jesteśmy, tylko śmiertelnymi ludźmi.
 
                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas
 
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów…
(Mk 7, 31-37)
Działo się to w krainie zwanej Dekapolem. Tworzył ją związek dziesięciu miast hellenistycznych położonych w Transjordanii, zasiedlonych przez ludność pogańską, gdzie Żydzi stanowili jedynie mniejszość.  Jezus nie unikał tego terenu, a swoje zachowanie roztropnie dostosowywał do istniejących warunków.
Z jednej strony ludzka roztropność nakazywała unikanie niepotrzebnego rozgłosu, aby nie narazić Boskich planów, z drugiej zaś, dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
I właśnie tam i wtedy przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na nim rękę. Wyraźnie ten ludzki gest Jezusa łączył się w gronie jego najbliższych z Jego Boską mocą uzdrawiania. Tymczasem On uczynił coś, co można by powiedzieć, nie było w Jego stylu, a co nadało temu wydarzeniu szczególną rangę, rozgłos i znaczenie, albowiem taki był Jego zamiar. Jezus oddalił się z głuchoniemym od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął
mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: "Effatha", to znaczy: Otwórz się. Mamy tu trzy momenty.
Po pierwsze, Jezus uczynił coś tak ludzkiego, że bardziej nie można. Te palce w uszach i Jego ślina na języku tego biedaka, szokujące ludzkie gesty, szokujące, bo takimi miały być.
A potem, to wymowne spojrzenie w niebo, znak, za którym kryła się prośba Syna do Ojca Niebieskiego.
I trzeci element, mocno wypowiedziane słowo, które wpisało się w historię świata:  "Effatha", to znaczy: Otwórz się. W tym poleceniu kryje się głębokie zjednoczenie woli Ojca i woli Syna w Jego ludzkiej i Boskiej naturze. Tu natura musiała ustąpić: Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały
i mógł prawidłowo mówić.
Tymczasem zakaz mówienia o tym wydarzeniu skierowany do świadków, już nie miał, jak się okazało, takiej bezwzględnej mocy, jako że Stwórca obdarzył człowieka wolną wolą. Słabość ludzką jednak nie tylko przewidział, lecz i znakomicie wykorzystał.
Sprawa bowiem jest głębsza. Kluczem do niej jest słowo „effata” – otwórz się. Sugeruje to wyrażenie, jak i cała scena, iż Jezus miał  w zamiarze nie tylko  przywrócenie uszom i językowi głuchoniemego ich  naturalnych funkcji, lecz idzie o pełne otwarcie się zamkniętego człowieka. Papież Benedykt XVI zauważył, że słowo „effata” zawiera w sobie cały przekaz nauki Chrystusa. To On stał się człowiekiem, aby człowieka w jego wnętrzu głuchego i niemego przez grzech, otworzyć. Chodzi o takie uzdolnienie serca człowieka, aby  usłyszało głos Bożej miłości i odpowiedziało  językiem miłości Bogu i drugiemu człowiekowi. Sam Jezus jest najlepszym przykładem człowieka słyszącego i mówiącego językiem miłości.
Ta ewangeliczna scena uzdrowienia głuchoniemego, którą Jezus znakomicie z dala  od tłumów, tłumom przekazał, znalazła swoje odbicie w liturgii
sakramentu Chrztu św. Nowo ochrzczonemu dziecku kapłan dotyka uszu i ust  wypowiadając słowo „effata”, modląc się, aby ten młody chrześcijanin, jak najszybciej usłyszał słowo Boga, słowo miłości. Aby na miłość był otwarty i jej językiem komunikował się z Bogiem i bliźnimi.
Tak bardzo dziś akcentujemy znajomość języków obcych i ma to swoje znaczenie. Jednakże bez otwarcia się na miłość, znajomość języków nie ma żadnego znaczenia. Świetnie  rozumiał to  i zgrabnie ujął   św. Paweł: Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
 
                                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas
I ja jestem faryzeuszem, ale…
 (Mk 7, 1-8a. 14-15. 21-23)
U Jezusa zebrali się faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy, a więc przybyli do Niego, przedstawiciele duchowej elity Narodu Wybranego.  Stawiając zarzut, że Jego uczniowie jedzą nieumytymi rękami, sprowokowali bardzo ważną wypowiedź Jezusa.  Po mistrzowsku wykazał im, że Dekalog otrzymany od Boga, przez Mojżesza, trzymają w ręku, a nie wprowadzają go tam, gdzie jest jego miejsce, czyli do serca, pojętego jako organ
decyzyjny człowieka. To właśnie ludzkie decyzje, podjęte w sumieniu, w sercu sprawiają, że jesteśmy dobrzy, albo źli; czyści, albo nieczyści. Czuli to starożytni Egipcjanie, którzy wyobrażając sobie sąd nad zmarłym w obliczu boga obydwu prawd, Ozyrysem, byli przekonani, że analizie podlega właśnie serce człowieka. Już wtedy wiedziano, jak bardzo zarówno dla każdego człowieka, jak i dla całej społeczności, niebezpieczne jest manipulowanie przykazaniami, albo niepoważne ich traktowanie. Dlatego też na drugiej szali wagi bożej sprawiedliwości znajdowało się piórko, które symbolizowało boginię Maat, boginię równowagi, praw, porządku, harmonii i sprawiedliwości we wszechświecie. Tymczasem Chrystus, aby ukazać obłudę atakującym Go faryzeuszom i uczonym
w Piśmie,  posługując się ich własną bronią, zacytował słowa proroka Izajasza: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. I dodał: Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji.
Nie trzeba nadzwyczajnej błyskotliwości, aby odnieść wypowiedź Chrystusa i do nas, czyli do tych, którzy uważają się za Jego uczniów. Zauważą to przede wszystkim ci, którzy mają odwagę regularnie przeprowadzać szczere rachunki sumienia. Kto tego nie robi, prawdopodobnie nic nie zauważy, mało tego, może się nawet poczuć urażony. Natomiast ci, którzy chcą popracować nad swoim sercem, nad swoim organem decyzyjnym, czyli nad sobą, mogą skorzystać z doświadczeń św. Augustyna. Warto z jego Wyznań,  w których opisał drogę swego głębokiego nawrócenia, przytoczyć parę zdań, które dla nas mogą okazać
się bardzo przydatne.
1.      Nie wchodź w sumienie bez Jezusa, bo się pogubisz!
„Przynaglony do wniknięcia w siebie, wszedłem za Twym przewodnictwem do wnętrza mego serca. Mogłem to uczynić, bo "stałeś się dla mnie Wspomożycielem". Wszedłem i zobaczyłem jakby oczyma mej duszy, ponad tymiż oczyma, ponad moim umysłem Światło niezmierne”.
2.      Światłem jest Bóg i tylko w nim zobaczysz prawdę o sobie, ale nie po to, aby się pogrążyć, ale aby się zmienić!
„Ten, kto zna Prawdę, zna to Światło. O Prawdo wieczna, Miłości prawdziwa, umiłowana Wieczności! Ty jesteś moim Bogiem. Do Ciebie wzdycham dniem i nocą. Skoro tylko poznałem Cię, uniosłeś mnie, bym zobaczył to, co należy zobaczyć, ale ja nie byłem jeszcze do tego zdolny. Pokonałeś słabość mego wzroku potęgą Twoich promieni, zadrżałem z miłości i lęku”.
3.      Szczytem tej zmiany jest przyjęcie Boga do siebie – Eucharystia.
„Poznałem, że znajduję się daleko od Ciebie, w krainie obcej, i usłyszałem jakby głos Twój z wysoka: Jam jest pokarmem mocarzy; wzrastaj, a będziesz Mnie pożywał. I nie ty zamienisz Mnie w siebie na podobieństwo cielesnego pokarmu, ale Ja zamienię cię w siebie”.
4.      Bóg, który stał się człowiekiem, przez to stał się jedynym Pośrednikiem.
„Szukałem drogi, dzięki której mógłbym trwać w zjednoczeniu z Tobą, i nie znajdowałem, dopóki nie przylgnąłem do "Pośrednika między Bogiem a ludźmi, Człowieka Jezusa Chrystusa, który jest ponad wszystko, Bóg błogosławiony na wieki". On zawołał mnie i powiedział: "Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem"
oraz złączył z ciałem - ponieważ "Słowo stało się ciałem" - pokarm, którego nie byłem zdolny przyjąć. W ten sposób Twa Mądrość, przez którą wszystko stworzyłeś, stała się dla naszego wieku dziecięctwa stosownym pokarmem”.
5.      Refleksja nad przeszłością wraz z Jezusem – Prawdą, staje się bezpieczna i kreatywna.
„Późno Cię ukochałem, Piękności dawna i zawsze nowa! Późno Cię ukochałem! We mnie byłeś, ja zaś byłem na zewnątrz i na zewnątrz Cię poszukiwałem. Sam pełen brzydoty, biegłem za pięknem, które stworzyłeś. Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą. Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia, które nie istniałyby w ogóle, gdyby nie istniały w Tobie. Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę. Zajaśniałeś, Twoje światło usunęło moją ślepotę. Zapachniałeś wokoło, poczułem i chłonę Ciebie. Raz zakosztowałem, a oto łaknę i pragnę; dotknąłeś, a oto płonę pragnieniem Twojego pokoju”.
 
Tak jest w życiu, że ciągle muszę się uczyć, ciągle muszę się nawracać, ciągle muszę na nowo zawierzać. 
              Muszę, bo kocham.
                        To zupełnie inne  - muszę!
                
                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas
Podprogowe pytania
(J 6, 55. 60-69)
Do rozumienia Eucharystii, dorastamy całe życie i to zarówno kapłani, którzy ją sprawują, jak i wierni, którzy w niej uczestniczą. Scena opisana w dzisiejszej Ewangelii  mocno nas przekonuje o tym procesie eucharystycznego dojrzewania. I zapewne nie jeden z nas, w tamtej ewangelicznej rzeczywistości, po usłyszeniu słów stojącego obok Chrystusa: Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem, odwróciłoby się na pięcie
i kwitując krótkim tekstem: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? – też udałby się do domu.
A może byłoby inaczej. Może postawa Jezusa i znaki przez Niego dokonywane przekraczające ludzkie możliwości, pobudziłyby naszą ciekawość. A może Jego słowa, wypowiedziane z głębokim przekonaniem i po tym, co dokonał,  wyzwoliłyby w nas, śmiertelnych, inną decyzję: To  Duch daje życie; ciało na nic się nie zda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem.
Jestem wdzięczny św. Janowi za to, że swą Ewangelią i szczerym opisem postawy wątpiących, paradoksalnie,  również w naszym procesie dojrzewania
w wierze, daje nam siłę.
Kolejny więc raz w moim życiu uświadamiam sobie, że w  Eucharystii Jezus jest obecny. Ten, który jest Bogiem wszechmogącym, który stworzył świat i  który stworzył człowieka i który z miłości do człowieka stał się człowiekiem, który umarł i zmartwychwstał, kiedy posługując się ustami kapłana, mówi, dając chleb
w jego ręce:  To jest bowiem Ciało moje, i kiedy dając kielich z winem, mówi: To jest bowiem kielich Krwi mojej, to ja Jemu wierzę. Mimo że moje zmysły dalej doświadczają przypadłości chleba i wina, to ja Jemu wierzę bez dyskusji!
Eucharystia to uobecnienie śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia Jezusa.
Jak rozumieć owo – uobecnienie?
My ludzie żyjemy w czasie i w przestrzeni, to znaczy, że  z natury rzeczy, to co się wydarzyło, przechodzi z teraźniejszości w  czas przeszły. Zegara nie da się zatrzymać, kalendarza nie da się cofnąć. Bóg  jest poza czasem, w więc jako jedyny jest teraz, po prostu, tak jak powiedział Mojżeszowi z gorejącego krzaka,
po prostu – Jest!  
 To dla nas, żyjących w czasie, wskazówki zegara ciągle się przesuwają, jest sekunda przed… i sekunda po... Teraźniejszość jest więc dla świadomej istoty ludzkiej  bardziej umowna niż faktyczna. Dla Boga, który po prostu Jest, wszystkie wydarzenia ludzkiej historii są teraz. Może więc On, będąc wszechmogącym Bogiem, dowolne wydarzenia z ludzkiej historii wyjąć i uobecnić. I tak uobecnia, te najważniejsze dla człowieka, w których Jezus, Syn Boży, swą śmiercią, zmartwychwstaniem i wniebowstąpienia spłaca odwieczny dług i otwiera bramę nieba. Będąc człowiekiem obecnym na Mszy św., przez wiarę staję się świadkiem tamtych wydarzeń. Choćby więc zaprosił mnie na przyjęcie prezydent USA, Rosji, Królowa angielska i przywódcy Chin i Papież, nie miałoby to żadnego znaczenia w porównaniu z zaproszeniem wszechmogącego i nieskończenie mnie miłującego Boga.  Niezrobienie wszystkiego, co w ludzkiej mocy, aby przyjść, jest głębokim nieporozumieniem. Tylko regularność tych spotkań pogłębia naszą wiarę i przemienia nas. Tacy jako ludzie jesteśmy. Spotkania nieregularne nic nie zmieniają, nic nie znaczą.
Warto więc zrobić sobie małe ćwiczenie. Nim wejdziemy do świątyni stanąć przed jej progiem i pomyśleć: czy wiem, z Kim się spotkam? W jakim wydarzeniu wezmę udział? Z jaką wartością wyjdę?
Te podprogowe pytania są kluczem do nieba!
     Zrozumiałem to, sam zacząłem je sobie stawiać, przed wyjściem z domu na Eucharystię.
 
                                                                                     Ks. Lucjan Bielas
Podprogowe pytania
(J 6, 55. 60-69)
Do rozumienia Eucharystii, dorastamy całe życie i to zarówno kapłani, którzy ją sprawują, jak i wierni, którzy w niej uczestniczą. Scena opisana w dzisiejszej Ewangelii  mocno nas przekonuje o tym procesie eucharystycznego dojrzewania. I zapewne nie jeden z nas, w tamtej ewangelicznej rzeczywistości, po usłyszeniu słów stojącego obok Chrystusa: Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem, odwróciłoby się na pięcie i
kwitując krótkim tekstem: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? – też udałby się do domu.
A może byłoby inaczej. Może postawa Jezusa i znaki przez Niego dokonywane przekraczające ludzkie możliwości, pobudziłyby naszą ciekawość. A może Jego słowa, wypowiedziane z głębokim przekonaniem i po tym, co dokonał,  wyzwoliłyby w nas, śmiertelnych, inną decyzję: To  Duch daje życie; ciało na nic się nie zda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem.
Jestem wdzięczny św. Janowi za to, że swą Ewangelią i szczerym opisem postawy wątpiących, paradoksalnie,  również w naszym procesie dojrzewania
w wierze, daje nam siłę.
Kolejny więc raz w moim życiu uświadamiam sobie, że w  Eucharystii Jezus jest obecny. Ten, który jest Bogiem wszechmogącym, który stworzył świat i  który stworzył człowieka i który z miłości do człowieka stał się człowiekiem, który umarł i zmartwychwstał, kiedy posługując się ustami kapłana, mówi, dając chleb
w jego ręce:  To jest bowiem Ciało moje, i kiedy dając kielich z winem, mówi: To jest bowiem kielich Krwi mojej, to ja Jemu wierzę. Mimo że moje zmysły dalej doświadczają przypadłości chleba i wina, to ja Jemu wierzę bez dyskusji!
Eucharystia to uobecnienie śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia Jezusa.
Jak rozumieć owo – uobecnienie?
My ludzie żyjemy w czasie i w przestrzeni, to znaczy, że  z natury rzeczy, to co się wydarzyło, przechodzi z teraźniejszości w  czas przeszły. Zegara nie da się zatrzymać, kalendarza nie da się cofnąć. Bóg  jest poza czasem, w więc jako jedyny jest teraz, po prostu, tak jak powiedział Mojżeszowi z gorejącego krzaka,
 po prostu – Jest!  
 To dla nas, żyjących w czasie, wskazówki zegara ciągle się przesuwają, jest sekunda przed… i sekunda po... Teraźniejszość jest więc dla świadomej istoty ludzkiej  bardziej umowna niż faktyczna. Dla Boga, który po prostu Jest, wszystkie wydarzenia ludzkiej historii są teraz. Może więc On, będąc wszechmogącym Bogiem, dowolne wydarzenia z ludzkiej historii wyjąć i uobecnić. I tak uobecnia, te najważniejsze dla człowieka, w których Jezus, Syn Boży, swą śmiercią, zmartwychwstaniem i wniebowstąpienia spłaca odwieczny dług i otwiera bramę nieba. Będąc człowiekiem obecnym na Mszy św., przez wiarę staję się świadkiem tamtych wydarzeń. Choćby więc zaprosił mnie na przyjęcie prezydent USA, Rosji, Królowa angielska i przywódcy Chin i Papież, nie miałoby to żadnego znaczenia w porównaniu z zaproszeniem wszechmogącego i nieskończenie mnie miłującego Boga.  Niezrobienie wszystkiego, co w ludzkiej mocy, aby przyjść, jest głębokim nieporozumieniem. Tylko regularność tych spotkań pogłębia naszą wiarę i przemienia nas. Tacy jako ludzie jesteśmy. Spotkania nieregularne nic nie zmieniają, nic nie znaczą.
Warto więc zrobić sobie małe ćwiczenie. Nim wejdziemy do świątyni stanąć przed jej progiem i pomyśleć: czy wiem, z Kim się spotkam? W jakim wydarzeniu wezmę udział? Z jaką wartością wyjdę?
Te podprogowe pytania są kluczem do nieba!
     Zrozumiałem to, sam zacząłem je sobie stawiać, przed wyjściem z domu na Eucharystię.
 
                                                                                                               Ks. Lucjan Bielas   
Na Nią nie pozwolę złego słowa powiedzieć!
(Ap 11, 19a; 12, 1. 3-6a. 10ab);  (Łk 1, 39-56)
Przez ostatnie nasze rozważania przewija się nieustannie św. Jan Ewangelista, wraz ze znakomitym świadectwem swej wiary w obecność Jezusa pod
postaciami chleba i wina. Był on, podobnie jak i inni Apostołowie, świadkiem życia i śmierci Jezusa, uczestnikiem spotkań ze Zmartwychwstałym, aż do Jego wniebowstąpienia. Razem ze zgromadzonymi w Wieczerniku w dniu Pięćdziesiątnicy, otrzymał dary Ducha Świętego. Tak jak i inni w obrzędzie łamania chleba, czyli Eucharystii, przyjmował z wiarą Jezusa obecnego pod postacią chleba i wina, jako pokarm na życie wieczne. W Ewangelii napisanej przez Jana, pod natchnieniem Ducha Świętego, Chrystus niezwykle mocno wzywa do przyjmowania Eucharystii, jako chleba i napoju, którym jest On sam. To zjednoczenie nas ludzi z Chrystusem Bogiem, które przez wiarę wtedy się dokonuje, jest tak wielkie, że życie nasze, niezagrożone śmiercią,  nabiera zupełnie nowej jakości, nowej perspektywy i nowej siły.
Dziś, kiedy to nasze myśli szczególnie koncentrują się na wniebowzięciu  Najświętszej Maryi Panny, Kościół odczytuje fragment Apokalipsy.  Jej autor,
właśnie wspomniany św. Jan, otrzymał od Jezusa konającego na krzyżu cudowny dar, Maryję jako Matkę.  I ten Dar wziął do siebie, lecz nie tylko dla siebie, lecz zgodnie z wolą Pana, dla całego Kościoła. Jednakże w tym ludzkim wymiarze, przebywał z Maryją najwięcej.  Jej obecność w tzw. szarzyźnie codzienności, była dla Jana rewolucyjnym doświadczeniem, czemu dał wyraz w 12 rozdziale Apokalipsy: Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. Jest owa alegoryczna Niewiasta symbolem ludu Bożego obu Testamentów, z którym walkę przez wszystkie wieki podejmuje szatan. Największym wrogiem diabła jest Dziecko zrodzone przez Niewiastę.  Jest rzeczą absolutnie pewną, że szatan
tej walki z niewiastą, z jej Synem i resztą  jej potomstwa, czyli z Kościołem, nie wygra. W tym wspaniałym apokaliptycznym opisie Jan główną przedstawicielkę ludu Bożego widzi w Maryi, rodzącej historycznego Jezusa. 
Stawiam sobie dziś pytanie: czy to doświadczenie codziennego życia z Maryją, może być również moim udziałem?
Pomocą w odpowiedzi na nie, jest niewątpliwie dzisiejsza Ewangelia, opisująca pobyt Maryi w domu Zachariasza i Elżbiety. Udała się tam bezzwłocznie,
zaraz po wyrażeniu swojej zgody na spełnienie się woli Boga. Adorując Zbawiciela obecnego pod swoim sercem, poszła do domu krewnej, aby wnieść Mesjasza do tych, którzy Go szczególnie oczekiwali, aby wnieść  w ich domowe relacje swoją wiarę, wnieść ręce gotowe do pomocy oraz prawdziwą radość. Od momentu zwiastowania, jest Maryja w najściślejszej relacji z Chrystusem, której prawdziwość weryfikuje się otwarciem na drugiego człowieka i na jego potrzeby. Na mocy Testamentu ukrzyżowanego Syna przyjmuje Jego Kościół w swą macierzyńską opiekę, by chronić go przed złem, czyli przed szatanem. Wniebowzięta w tym najściślejszym związaniu człowieka z Bogiem może jeszcze więcej, niż wtedy gdy była z Janem i Apostołami, czego on, Jan, dał w Apokalipsie znakomity wyraz.
Przez wieki obecność Maryi w życiu Kościoła stawała się coraz bardziej czytelną. Paradoksalnie, im dłużej żyję, tym bardziej jest mi bliższa. Coraz mocniej docierają do mnie słowa Jezusa z krzyża: Oto Matka twoja. Coraz bardziej rozumiem, co to znaczy – wziąć Maryję do siebie (J 19,27).  Coraz wyraźniej Jej decyzja,  staje się moją – Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1,38). Coraz jaśniej na tym wielkim weselu tego świata widzę Maryję wskazującą Chrystusa z jasnym poleceniem skierowanym zarówno do sług, jak i do mnie – Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2,5). Wreszcie, coraz silniejsze czuję więzy rodzinne z Jezusem obecnym w Eucharystii i z Maryją przez pełnienie woli Ojca Niebieskiego (por. Mt 12,50).
Znamienne jest to, że w trudnych chwilach i to zarówno w życiu jednostek, jak i całej społeczności Kościoła, na początku drogi nawrócenia, czy też istotnej zmiany jest Maryja. Dziś coraz częściej przypomina mi się krótka rozmowa sprzed wielu lat z pewnym człowiekiem z tzw. marginesu. W całej szczerości powiedział mi, że daleko mu do Boga i daleko do Kościoła, ale zaraz dodał „na Matkę Boską nie pozwolę złego słowa powiedzieć!”                                                                                            
                                                                                                               
   Ks. Lucjan Bielas
 
Krzyk śmierci cichego człowieka
Ef 4, 30 – 5, 2;  J 6, 41-51
W te, na bieżąco pisane rozważania na temat niedzielnych tekstów Ewangelii, Pan Bóg w tzw. prozie życia, wpisuje swoje istotne uwagi. W ubiegłą niedzielę,
 w kościele parafialnym w Kalwarii Zebrzydowskiej, miała miejsce pierwsza część uroczystości pogrzebowych śp. Ks. Kazimierza Moskały (tzw. importa).
Kiedy stanąłem przy pulpicie, aby odczytać Ewangelię, zobaczyłem przed sobą nawę główną niewielkiego kościoła parafialnego, wypełnioną ok. 140  kapłanami,  ubranymi w białe alby. Pośrodku tej bieli, znajdowała się trumna z ciałem ks. Kazimierza. Zwyczajna prosta trumna, bez drugiego dna, bez sensacji, można więc powiedzieć, że  dla tego świata jest nieciekawa . A na niej stał kielich z pateną i mszał, położony na kapłańskiej  fioletowej stule. Biały, kapłański krąg, który ją otaczał, dotykał ołtarza przy którym, jako główni celebransi tej wielkiej koncelebry, byli Księża Biskupi. A wszystko to było wkomponowane w liturgię Mszy św., w to cudowne uobecnienie śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia Chrystusa. I w Komunię św., w której jeszcze
raz rozbrzmiewały w naszych sercach i umysłach słowa, wypowiedziane przez Jezusa, a zapamiętane przez św. Jana: Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.
Niespodziewana śmierć tego Ks. Kazimierza wybrzmiała w nas, kolegach, jak głośny krzyk jego cichego życia, przepełnionego pracą, modlitwą i Eucharystią. Tak już jest, że śmierć wyciąga z życia jego prawdziwe przesłanie i jest nauczycielką mądrości dla tych, którzy jeszcze żyją w czasie. Słusznie zauważył
mędrzec Kohelet, pisząc:  Serce mędrców jest w domu żałoby, a serce głupców w domu wesela ( Koh 7,4). Nie można więc tej trudnej, bolesnej, lecz ważnej lekcji, zmarnować.
Ta uroczystość pogrzebowa kolegi kapłana, jego życie i śmierć, postawiły w mojej głowie szereg ważnych pytań o moje miejsce i moją postawę w Kościele, ale nie tak ja, ale jak chce tego Chrystus – Głowa. To właśnie On pokazał mi jeszcze raz, że centrum tej nieustannie trwającej rewitalizacji Kościoła – to Jego obecność w Eucharystii. Jeszcze raz stawiam sobie pytanie – czy wierzę w to, co Jezus dziś do mnie mówi: To jest chleb, który z nieba zstępuje: Kto go je, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata. Ten, który świat stworzył i Ten, który zmartwychwstał, mówi: To jest Ciało moje; To jest krew moja, to choć zmysły dalej doświadczają chleba i wina, to ja nie wierzę zmysłom, wierzę Jezusowi.
Właśnie ta wiara przemienia życie człowieka. Znakomicie zrozumiał to św. Paweł, żyjący Eucharystią: Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg wam
przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na woń miłą Bogu.
Znakomicie rozumiał to ks. Kazimierz. Z racji pełnionej funkcji wiedział bardzo wiele o ludzkich dobrach, ale i dramatycznych sprawach w Kościele. Miał usta zapieczętowane sekretem, życie przejrzyste, a serce przy Bogu. Paradoksalnie – najbardziej reformatorska i skuteczna postawa, która piekło doprowadza do szału.
                                                                                                             Ks. Lucjan Bielas

 

Bogaty i ubogi
(J 6, 24-35)
Taki jest człowiek w przedziwnym paradoksie swej ludzkiej egzystencji. Jest bogaty i można sobie, patrząc na wszechświat, za św. Janem Chryzologiem postawić pytanie: „Czy nie widzisz, że cała ta budowla dla ciebie została stworzona?”
Z drugiej zaś strony, trzeźwo myślący, złudzeń nie mają – wszystko i wszyscy należymy do Boga, czyli jesteśmy ze swej natury stworzenia, po prostu – u Boga – ubodzy. 
To wszystko byłoby wielką sprzecznością samą w sobie, gdyby nie fakt, że człowiek i cały wszechświat został powołany do istnienia z nieskończonej Miłości. Ten boski pierwiastek w nas – miłość sprawia, że możemy zarówno cieszyć się władzą nad otaczającym nas światem, jak i  cieszyć się wolnością, której gwarantem jest nieskończona miłość Stwórcy. To dzięki miłości, na pozór wykluczające się bogactwo i ubóstwo, mogą w nas nie tylko koegzystować, ale utrzymywane w cudownej harmonii, uskrzydlać nas we wspaniałej współpracy z Bogiem w dziele stwarzania.
Ten cudowny paradoks, ta fantastyczna harmonia, może być niszczona i jest niszczona przez grzech będący  zaprzeczeniem miłości. Nie ma innej możliwości
na zachowanie opisanej równowagi, jak przyjęcie Jezusa Chrystusa, który wchodząc w nasze życie, za naszym oczywiście przyzwoleniem, bierze grzech na siebie, nam przywracając zdolność do prawdziwej miłości.
Jak w soczewce, ten cały proces jest widoczny w chlebie. Owoc ziemi i pracy rąk ludzkich, łamany i dzielony jest cudownym znakiem miłości i życia, harmonii bogactwa i ubóstwa. Tak więc chleb jest zarówno w ręku Boga, jak i człowieka. Nie może więc dziwić nikogo, że istota zła walcząca o władzę nad chlebem, a przez to nad człowiekiem, jest szatanem.  Nie wahał się on kusić Chrystusa na pustyni, a przy cudownym rozmnożeniu chleba był również obecny,
wprowadzając zamęt w myślach i pragnieniach uczestników tego wydarzenia. Zamęt, jaki szatan wprowadził w ich głowach, Jezus nie tylko zauważył, ale i nazwał: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Ten bałagan dotyczy również i naszego myślenia, a  polega on na chęci posłużenia się Jezusem w zaspakajaniu doczesnych potrzeb, bez przyjęcia Go w całości, czyli z całym przesłaniem Jego miłości. Innymi słowy – Jezus spełniający nasze życzenia tu i teraz – tak,  ale życie według Jezusa tu i teraz – nie.
Tymczasem miłosierny Jezus nie idzie na kompromisy. Porządkując zarówno myślenie tych, którzy Go wtedy otaczali, jak  również i nasze, daje dobrą radę
oraz obiecuje znakomite lekarstwo: Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy.
Ten, który te słowa usłyszał, a pod koniec swojego długiego życia zapisał, św. Jan doświadczył ich znaczenia. Otrzymał wyjątkową łaskę i związane z nią zadanie. Jako uczeń i Apostoł Jezusa, świadek Jego życia, śmierci i zmartwychwstania, obdarzony obecnością Matki Jezusa jako swojej, a przede wszystkim przez wiarę  obdarzony obecnością samego Jezusa w Jego słowie i w Eucharystii.  Dlatego słowa, które od Jezusa usłyszał i nam przekazał, miał przetrawione całym życiem doczesnym i otwierały mu wieczność: Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.
 
                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas
Głód trzeba zaspokoić!
(J 6, 1-15)
Niebywały sukces przyniosła misja dwunastu Apostołów, rozesłanych przez Jezusa po dwóch, do tych domów, które przed nimi otworzą swe drzwi.  Za powracającymi wysłannikami, tysiące ludzi przyszło do Jezusa na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego i otoczyło Go i to we wcale nie komfortowych warunkach. Rezygnując z odpoczynku, nauczał i uzdrawiał ich chorych. Jego słowa porządkowały myślenie, otwierały oczy i budziły nadzieję. Przez relację Ewangelistów wyczuwa się znakomitą atmosferę tego spotkania i poczucie bezpieczeństwa, jakie dawał Ten, wokół którego wszyscy się zgromadzili..
Tymczasem proza życia, zwyczajny głód, dał znać o sobie. Wszyscy Ewangeliści opisują to, co się wtedy wydarzyło. Jednak na szczególną uwagę zasługuje relacja św. Jana. Otóż  zauważa on, że inicjatywa zaradzenia niełatwej sytuacji wyszła od samego Jezusa. Wiedząc, co ma czynić, stawia Filipowi kłopotliwe pytanie: Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli? 200 denarów w trzosie na pustkowiu, nie ma żadnego znaczenia dla nakarmieniu 5000 mężczyzn. Paradoksalnie bardziej konkretnie, choć i tak utopijnie zabrzmiała propozycja chłopca, który miał do zaoferowania wprawdzie tylko pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, ale było to wszystko, co miał ze sobą do jedzenia. Ten gest młodego człowieka, w tamtej sytuacji po ludzku rzecz biorąc niemal śmieszny, Jezus bierze z najwyższą powagą. Dar chłopca, a więc chleb i ryby, Jezus, po odmówieniu dziękczynienia, brał w swoje ręce i rozdawał ludziom,
tyle, le kto chciał. Fakt, że wszyscy się nasycili, był szokujący, a 12 koszów ułomków, które zapewne wróciły do „młodego inwestora”,  podkreślały fenomen zdarzenia. Można i trzeba też zauważyć, że Jezus nie zwykł czynić cudów z niczego. Wkład człowieka na miarę jego możliwości, choćby niewielki, i  jego dobre, szczere serce, uaktywniają wszechmoc Boga, z którą On wchodzi w ludzką codzienność.
Spontaniczna reakcja ludzi wyrażona słowami: Ten prawdziwie jest prorokiem, który ma przyjść na świat, połączona z chęcią porwania Go i ogłoszenia
królem, wpisywała się we współczesne im wyobrażenia o Mesjaszu, którego postrzegano również w kategoriach politycznych jako wybawcę Narodu.
Tymczasem Jezus, wycofując się z tłumu, ucina tego typu zapędy otaczających Go ludzi. Ucina je raz na zawsze, choć przez całą historię Jego Kościoła,
będą Mu towarzyszyły, co zresztą i dziś mamy okazję zaobserwować. Jezus, jak to znakomicie ujął Benedykt XVI, jest królem nie w ziemskim rozumieniu, lecz jest królem nie z tego świata, który na tym świecie pragnie służyć człowiekowi, który pragnie zaspokoić jego głód, i to nie tylko ten materialny, ale przede wszystkim głód dobrej orientacji, głód sensu, głód prawdy, głód Boga.  Tego zaspokojenia szeroko rozumianego głodu doświadczyły zebrane przy Nim tłumy, choć do pełnego zrozumienia Jego misji, droga była jeszcze daleka.
We współczesnej naszej refleksji nad Kościołem ogromne znaczenie ma relacja św. Jana, napisana pod koniec życia, a więc z większej perspektywy  
i opatrzona głębszą analizą. Jego uwaga dotycząca zbliżających się świąt Paschy oraz wzmianka o modlitwie dziękczynnej Jezusa i dzielenie chleba przez Niego, jasno wskazują na Eucharystię, którą niewątpliwie to wydarzenie, które miało miejsce na drugim brzegu Jeziora Galilejskiego, zapowiadało i przygotowało. Sprawując Eucharystię i przyjmując ją z wiarą, pozwalamy Chrystusowi na karmienie nas prawdą i miłością. Jego obecność w nas, jest
w stanie przemienić nas, w Niego. Szatan zaś tego najbardziej się obawia. Dlatego strzela ze wszystkich możliwych dział w Eucharystię, w tych którzy ją sprawują i w tych, którzy chcą w niej uczestniczyć. Na dodatek, w swej perfidnej inteligencji, ubiera się często w szaty sędziów sprawiedliwych, strażników najwyższych wartości, oraz zagorzałych  obrońców Kościoła.
Zostawiając na boku boksowanie ze złem, spokojni, że Chleba Eucharystycznego nigdy w ręku Jezusa nie zabraknie, prośmy Go o wiarę, nadzieję i miłość potrzebne do godnego i owocnego sprawowania  i uczestniczenia w niej na takim poziomie, aby wszelki głód w nas został zaspokojony. I tak staniemy się znakiem i pomocą dla innych.
 
                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas
 
Pozdrawiam z przepięknego Rokitna, z Sanktuarium Matki Bożej Słuchającej.
Rekolekcje - młode małżeństwa z dziećmi. Bardzo ważne dla mnie doświadczenie.
Pamiętam też o wszystkich, do których te teksty docierają.
Niech Pan nam błogosławi
ks. Lucjan
 
Wyjść, czy czekać?
(Mk 6, 30-34)
 Tydzień temu byliśmy świadkami rozesłania Apostołów przez Jezusa w celu zachęcania do nawrócenia, czyli do przeformatowania swojego myślenia. Udali
się po dwóch, dając tym, którzy ich przyjęli, szeroko rozumiany pokój Chrystusowy zarówno w przestrzeni duszy, jak i ciała.
Dzisiaj św. Marek  zapoznaje nas z zakończeniem wspomnianej akcji domowych wizyt oraz z jej skutkami. Przede wszystkim Jezus, choć był towarzyszem wszystkich i wszystko wiedział, postanowił ich wysłuchać. Dla wysłanników było to bardzo ważne, aby mogli opowiedzieć o tym, co ich spotkało. Jezus zaś ze swej strony okazał im wielki szacunek, doceniając zarówno ich trud, jak i danie okazji, aby przez opisanie tego, co przeżyli, odkryli jeszcze głębszy sens znaków, jakie Bóg przez nich dokonał. Zapewne, każde wydarzenie, każde otwarcie drzwi, każde spotkanie, było inne. Przez te opowieści wzajemnie ubogacili się doświadczeniami innych, a obecność przy tym Jezusa była też zabezpieczeniem przed popadnięciem w pychę i niezdrową konkurencją.
 
Jest to pierwsza bardzo ważna lekcja zarówno dla rodziców, wychowawców, jak i dla wszystkich tzw. szefów, którzy powierzając zadania, nie chcą
 produkować niewolników, lecz odpowiedzialnych i kreatywnych współpracowników.
 
Druga zaś lekcja jest związana ze skalą sukcesu, nazwijmy to – wizyt domowych. To, co Apostołowie wnieśli w domową codzienność, było tak wielką  wartością, że po ich odejściu ludzie zostawiali domy i swoje zajęcia i zaczęli ich szukać. Znajdując ich, znajdowali również Tego, który ich posłał – Jezusa. Wyssany z okolicznych miejscowości ogon zainteresowanych był tak duży, a ich natręctwo tak intensywne, że Apostołowie wraz z Jezusem nie mieli możliwości odpoczynku, nawet spożycia posiłku. Próba znalezienia odludnego miejsca okazała się fiaskiem. Główną przyczyną tego fiaska była reakcja samego Jezusa wobec tłumu szukających ich ludzi:  Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce niemające pasterza.
Przypomina się niemal z automatu, scena z kuszenia Chrystusa na pustyni, kiedy to, poszcząc, poczuł głód. Wtedy przystąpił do Niego szatan i rzekł: „Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, aby te kamienie stały się chlebem. Lecz On mu odparł: Napisane jest: <Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych>”. Zgodnie z tą logiką wyższości Słowa Bożego nad chlebem,  Jezus na pustyni odrzucił  pokusę szatana, teraz zaś zgodnie z tą logiką, nauczanie stawia przed odpoczynkiem i posiłkiem. Taka postawa jest najlepszą weryfikacją głoszonej nauki.
 
Dla wyzwań, jakie dzisiaj stają przed Kościołem Katolickim, te lekcje mają jeszcze jedno istotne znaczenie.  Jezus gromadził ludzi, nie zaczynając od czekania na nich, ale od wyjścia do nich. Doświadczenie osobowości wysłanników, wpisania się tego, co głosili w rzeczywiste potrzeby ludzi, w ich codzienności,  pociągnęło za Jezusem tłumy. Jedna i druga forma działania będzie miała miejsce w życiu Jezusowego Kościoła. Innej drogi nie ma. Jest tylko pytanie ile potrzeba nam jeszcze czasu, aby dzisiaj tę dynamikę działania na powrót uruchomić?
Choć wydaje się, że jest to przesłanie skierowane bardziej do wielkich architektów kościelnej polityki, to jednak każdy z nas w fundamentalnym poczuciu własnej odpowiedzialności, może wraz  z Jezusem wiele dokonać.
 
 
                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
 
Proch zostawiony na progu
(Mk 6, 7-13)
W ubiegłym tygodniu wyszliśmy razem z Chrystusem z Jego rodzinnego Nazaretu, gdzie swoi Go nie przyjęli. Był zdziwiony ich niedowiarstwem i skrępowany
w swym miłosierdziu tak dalece, że nie mógł tam dokonać żadnego cudu. Trudno oprzeć się refleksji nad faktem, że  nieskończenie kochający Bóg dał człowiekowi niepojętą władzę, nad swym boskim miłosierdziem.  Władza ta nie zwalnia człowieka od odpowiedzialności. Odchodząc z Nazaretu do okolicznych wiosek, Jezus jednak coś zostawił, coś bardzo ważnego, zarówno na teraz, jak i na ostateczne rozliczenie. Może analiza dzisiejszej Ewangelii pozwoli nam ową tajemnicę nieco bardziej rozświetlić.
Jeżeli Jan Chrzciciel gromadził tłumy wokół siebie nad Jordanem, to Jezus, mając po ludzku „oprogramowanie cieśli”, wychodzi do ludzi tam, gdzie oni są i tam, gdzie oni żyją. Właśnie w tym duchu wysyła swoich Apostołów do poranionych i pogubionych w swej codzienności ludzi, aby w ich domy wnosili Jego pokój. Dlatego wysyła ich po dwóch, aby ich wzajemna relacja była najlepszą wizytówką przyniesionej przez nich wartości. Wysyła ich, aby wzywali do nawrócenia, czyli  do zmiany myślenia, czyli do całkowitego zaufania Bogu. Podporządkowując się Jego poleceniu niebrania niczego ze sobą, sami mieli
dawać świadectwo posłuszeństwa Bogu, przekraczającego ludzką logikę. To doświadczenie było potrzebne zarówno im - wysłannikom, jak i tym wszystkim,
do których zostali posłani. To wszystko w połączeniu z otrzymaną  władzą wyrzucania złych duchów i uzdrawiania chorych czyniło ich dla wielu niezmiernie atrakcyjnymi  gośćmi. Aby to nie wbiło ich w pychę i nie stało się sposobem na wygodne życie,  Jezus zabronił im zmiany kwater.
Nie wszystkim jednak pokój Jezusowy będzie odpowiadał, nie wszyscy będą gotowi do zmiany sposobu swojego myślenia i życia, nie wszyscy otrzymają, albo przyjmą łaskę wiary, dlatego też wysłannicy Jezusa muszą i na takie reakcje być przygotowani. Dlatego też Jezus nakazał im: Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. Sam Jezus pokazał, na czym polega owo „strząśnięcie prochu”. Odszedł z Nazaretu gdzie Go nie przyjęto, bo nie poradzili sobie Jego ziomkowie z Jego bóstwem. Odszedł z krainy Gadareńczyków, gdzie po stracie świń okazało się, że dla mieszkańców bardziej liczyła się materia niż duch. Co jest więc owym „prochem”. Jest nim wspomnienie Jego obecności, wspomnienie decyzji wyproszenia Go za drzwi. Owo wspomnienie – „proch na progu” może doprowadzić do późniejszej zmiany decyzji i otwarcia drzwi Jezusowi, a może też na Sądzie Ostatecznym świadczyć przeciwko takiemu domowi (por. Mt 10,15).
Wysłannicy powinni wnosić do otwartych przed nimi domów Chrystusa, Jego naukę i moc. Zostawienie „prochu z nóg”, oznacza ich wolność od natręctwa i osądów. To Bóg widzi ten proch i widzą go domownicy. Tego prochu zmyć się nie da. Oczywiście najłatwiej zrzucić winę na wysłanników, że się źle zachowali, że za mało święci, że grosza chciwi itp. Tymczasem Jezus wysyła nie aniołów, ale grzesznych ludzi (Judasz był również posłany). Obdarzony darem rozumu człowiek w myśleniu swym krytyczny znakomicie potrafi się w tej wizycie zorientować i nie wylewa dziecka z kąpielą.
Tak więc opisana scena rozesłania Apostołów ma absolutnie ponadczasowe wymiar. Jest ona wyzwaniem do refleksji zarówno dla wysyłanych przez Jezusa,
jak i dla tych, którzy ich przyjmują. Symbolika zaś prochu na progu naszych drzwi jest bezcenna i niezmiernie mocna dla nas wszystkich.
                                                                                            
                                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas
Dwa zdziwienia
(Mk 6, 1-6)
Ponad 30 lat swojego ziemskiego życia spędził Pan Jezus w Nazarecie i w jego okolicy. Ten czas między 12 rokiem życia Jezusa a początkiem Jego publicznej działalności, został przez Ewangelię pominięty. Ten pewnego rodzaju mrok tajemnicy, w zamyśle Boga celowy, został nieco tylko oświetlony przez św. Łukasza informacją, którą zakończył opowieść o pielgrzymce Świętej Rodziny z 12-letnim Jezusem do świątyni Jerozolimskiej. Świadomy dwoistości natur, swego prawdziwego Bóstwa i prawdziwego Człowieczeństwa Jezus wraca wraz z Rodzicami do Nazaretu i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie
 te sprawy w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2, 51 – 52). O tym, jak dobre były relacje rodzinne, może świadczyć wcześniejsza wzmianka o poszukiwaniu zaginionego Jezusa przez Maryję i Józefa – między krewnymi i znajomymi.
Możemy z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że Jezus  uczęszczał do szkoły. Wskazuje na to zarówno ludzka wiedza i umiejętności Chrystusa, jak i mocno już w tamtym czasie powszechny system szkolnictwa, oparty o synagogi.  
Następną ważną informacją, rzucającą snop światła na ten okres życia Jezusa jest  słowo – cieśla. Zapewne przez lata pracował On wraz ze swoim ojcem Józefem, wykonując wtedy bardzo szanowane rękodzieło. Domagało się ono fachowości, sprawności intelektualnej i fizycznej, otwartości na międzyludzkie relacje. O tym, że nie było to dorywcze zajęcie, lecz rzetelnie wykonywane rzemiosło świadczy fakt, że  zarówno Józef, jak i Jezus w świadomości lokalnej wspólnoty, zapisali się wraz z wykonywanym zawodem.
Oczywistym jawi się pytanie: dlaczego taka była droga ludzkiej edukacji Syna Bożego do misji ogłoszenia najważniejszego przekazu, jaki Bóg przygotował
dla człowieka oraz dokonania dzieła wyzwolenia człowieka z niewoli grzechu?
Nie wystarczyło Synowi Bożemu, aby za zgodą Dziewicy przyjąć człowieczeństwo, ale postanowił wrosnąć w ludzką codzienność, przyjąć ją tak, jak ona wygląda w relacjach ludzkich, zawodowych i społecznych. Jezus nie tylko przyjął ją, ale jak zaznaczył św. Łukasz – wzrastał w niej. Nie mogło być lepszego przygotowania do głoszenia Słowa Bożego jak ta w normalnej ludzkiej rzeczywistości. Było to zarówno przygotowanie ludzkiej osobowości, jak  i ludzkiego języka dla Jego boskiej misji na ziemi.
Tak przygotowany Jezus, po chrzcie Janowym, przedefiniował swoją działalność w obrębie tej samej misji. Jego boska natura, niczym nie naruszając ludzkiej, zaczęła się coraz bardziej ujawniać w słowie i czynie. I tak, kiedy Jego nauka i znaki zdały się  coraz bardziej świadczyć o Jego boskości, przybył  do rodzinnego Nazaretu.  W tutejszej synagodze w szabat doszło do konfrontacji z ziomkami. Zaskoczyła ich Jego mądrość i Jego moc i co znamienne, pojawiło
się natychmiast zwątpienie: Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Zabrzmiało to tak, jakby zapamiętany przez nich Jezus z nazaretańskiej codzienności, nie przystawał im do Jezusa, którego spotkali i usłyszeli teraz w ich synagodze.
Dlaczego? Czy wcześniej nic w Nim nie było wyjątkowego?
A może, po pewnym czasie nieobecności, kiedy najpierw dotarła do nich Jego sława, a potem i On, zobaczyli w Nim to, czego wcześniej nie widzieli, a w Nim cały czas było?
Mimo wszystko Jezus dziwił się ich niedowiarstwu. Wprawdzie wiedział, jak postępowano z prorokami w ich ojczyźnie, ale po swoich ziomkach i krewnych tak po ludzku, spodziewał się czegoś więcej.
Trzeba nam też zauważyć, że Ta, która była najbliżej Jezusa, Najświętsza Maryja Panna, miała świadomość, że przez tyle lat mieszka pod jednym dachem z prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem. Dała temu znakomite świadectwo na weselu w Kanie Galilejskiej, po mistrzowsku wypraszając Jego pierwszy cud.
Można postawić sobie dwa zasadnicze pytania:
Czy ta sytuacja przekłada się na nasze relacje z Jezusem?
Gdyby tak zapytać wychodzących z kościoła po Mszy św. – czy wierzysz, że Chrystus jest Bogiem?
Jaka byłaby odpowiedź?
 
                                                                                                                     Ks. Lucjan Bielas 

 

 

Cuda też chodzą parami!
(Mk 5, 21-43)
Znakomicie opisał to św. Marek, relacjonując uzdrowienie przez Jezusa dwóch kobiet. Pierwszą z nich była córka przełożonego synagogi o imieniu Jair.
Drugą zaś, kobieta, cierpiąca na upływ krwi. Te dwa uzdrowienia, zawierają w sobie dwa wymiary, które warto zobaczyć i nazwać, jako że nasze doczesne
życie jest z natury kruche i często zdarza się, że Boga prosimy o cudowne interwencje. Mamy do zanoszenia takich próśb prawo, jednak dla zwiększenia ich skuteczności warto przypatrzeć się nadzwyczajnym Jego interwencjom w ludzkim życiu, szczególnie tym, które są opisane w Ewangeliach. Są one dane jako wzorcowe przypieczętowane niepodważalnym autorytetem Ducha Świętego.
Tak więc w pierwszym przypadku Jezus na prośbę ojca udał się do jego domu, aby uzdrowić córkę. Kiedy zaś poinformowano ich o jej śmierci, umocnił go w wierze słowami: Nie bój się, wierz tylko! Benedykt XVI zwrócił uwagę na znakomity komentarz św. Hieronima, który rzecz opisał z punktu widzenia samego Jezusa: „Dziewczynko, wstań przeze Mnie. Nie siłą twojej zasługi, lecz przez Moją łaskę. Wstań więc przeze Mnie. Fakt, że zostałaś uzdrowiona, nie zależy
od twoich cnót” (Homilie do Ewangelii
wg św. Marka, 3).
Drugi opis uzdrowienia, który dotyczy kobiety od 12 lat cierpiącej na upływ krwi, ma na celu ukazanie Jezusa uzdrawiającego całego człowieka. W pierwszej fazie tego cudu zostało uzdrowione ciało kobiety. Było to ściśle związane z jej całościowym uzdrowieniem, które jest szczególnym działaniem łaski Boga, danej tylko temu, kto z wiarą o nią poprosi. Jasno wyraził to Jezus, zwracając się do uzdrowionej kobiety: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swej dolegliwości.
Te dwa ewangeliczne opisy uzdrowienia zachęcają nas do proszenia o nadzwyczajne łaski tam, gdzie nasze ludzkie możliwości osiągnęły granice. Dotyczy to jakby horyzontalnego wymiaru naszych doczesnych potrzeb. Jezus ukazuje nam dzisiaj jeszcze jeden wymiar naszych próśb, i to o wiele ważniejszy, albowiem niejako warunkujący ów pierwszy. Jest to troska i prośba o pogłębienie naszej wiary. Jak bardzo pracował nad tym przełożony synagogi, który upadł do nóg Jezusa, aby prosić o uzdrowienie córki.  Jak bardzo pracowała nad tym kobieta, znosząc przez tyle lat cierpienie,  upokorzenie płynące z nieczystości (Kpł 15,25 nn) i ruinę finansową spowodowaną nieskutecznym leczeniem. Jakże mocna jest jej krótka modlitwa: Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa.
Korzystajmy z zaproszenia Jezusa do zanoszenia naszych próśb. Nie może to być jednak tzw. koncert życzeń, albowiem On chce uzdrawiać nas całościowo, dając nam nie tylko zdrowie, czy też inne łaski, ale przede wszystkim prawdziwy pokój. Do tego potrzebuje On jednak naszej wiary!
     
                                                                                                Ks. Lucjan Bielas

 

Złe i dobre pytanie
(Mk 4, 35-41)
Wielu  słysząc słowa Ewangelii wg św. Marka, opisujące burzę na jeziorze, stwierdzi – no tak, jakże trafiony tekst na nasze czasy, znakomicie wpisujący się w nasze odczucia, nasze myślenie i w nasze rozmowy. W naturalny przecież sposób porównujemy Kościół  Chrystusowy do łodzi Apostołów unoszącej się na wodach tego świata, raz mniej, raz bardziej wzburzonych. Są czasy, kiedy to żeglowanie wydaje się przyjemne i bezpieczne, bo morze jest spokojne, a wiatry pomyślne.  Są czasy, kiedy wiatry są przeciwne, i tym większym trzeba wykazać się żeglarskim kunsztem. 
Choć obsada łodzi nieustannie się zmienia i raz jest lepsza, raz gorsza,  to jej dobór zależy od Tego, który jest, można tak powiedzieć, głównym Armatorem i stałym Pasażerem. Nie jest ta łódź, jakby niektórym się wydawało, luksusowym jachtem wycieczkowym, ale jest to konkretna łódź rybacka, przeznaczona do specjalistycznych połowów. Jezus, bo to On jest główną postacią, przy samym werbunku załogi przedefiniował jej zadania: Pójdźcie za Mn, a uczynię was rybakami ludzi (Mt 4,19).  I można zaraz dodać  – rybakami życiowych rozbitków. I to nie ma znaczenia, że ta łódź jest mała, że jezioro duże, że ilość rozbitków jest gigantyczna. To wszystko działa, ale w zupełnie innej logice i przy każdej pogodzie.
Opisane w dzisiejszej Ewangelii „szkoleniowe warsztaty” dla załogi, znakomicie wpisane w życie, mają zdecydowanie uniwersalny charakter. Członkowie załogi, aby zyskać celującą ocenę, nie powinni byli budzić Jezusa. Powinni byli wykonywać swoją pracę jak najlepiej i całkowicie Mu – Bogu zawierzyć, pomimo śmiertelnego niebezpieczeństwa, w którym się znaleźli, a jego stopień  przerastał ich ludzkie umiejętności. Warto oczami wyobraźni przenieść się w tamte realia, w tamtą burzę, w tamtą łódź miotaną falami, w tamto śmiertelne zagrożenie i zobaczyć śpiącego Cieślę z Nazaretu umęczonego do granic
ludzkich możliwości. Warto zobaczyć w swej ludzkiej wyobraźni, jak przerażeni rybacy budzą Cieślę z pytaniem pełnym wyrzutu i zawiedzionej nadziei: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?  Widać, że zaczął przebijać się w ich głowach jako ktoś większy niż cieśla, większy niż wędrowny
nauczyciel, ale jeszcze do końca nie wiedzą, kim jest.
On, powstawszy, zgromił wicher i rzekł do jeziora: "Milcz, ucisz się!" Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: "Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!"
Ocena z „warsztatów” to słabe dostateczny, ale ich pozytywny skutek to pytanie, które powstało w ich głowach, pytanie, które otwiera oczy, umysł i serce. Zadawali je między sobą, ale tak naprawdę było ono najbardziej osobistym pytaniem każdego z nich: Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?  Specyfiką tego pytania jest to, że pełnej odpowiedzi na nie,  będziemy szukać do końca życia, a po śmierci przez całą wieczność, szczęśliwi, że jej szukamy. Wieczność będzie nieustanną fascynacją poznawania Ojca, Syna i Ducha Świętego!
Ta ewangeliczna scena przekłada się zarówno na nasze mylenie o  Kościele, a także o sakramencie małżeństwa i o wszystkich innych dziełach, do których zaprosiliśmy Jezusa, a są  ukierunkowane na drugiego człowieka. Przede wszystkim jednak wchodzi ona głęboko we wnętrze każdego z nas, który w łódce swojego życia ma jeszcze Chrystusa.
 
                                                                                                                     Ks. Lucjan Bielas

 

Kiedy sen jest zdrowy?
(Mk 4, 26-34)
Niemal wszyscy doświadczamy niepokojów, umiejętnie podsycanych przez media, którym w naturalny sposób sprzyja rosnąca inflacja oraz brak charyzmatycznych i wiarygodnych przywódców. Reagujemy więc każdy po swojemu na ten rosnący z dnia na dzień bałagan, czując podskórnie, że w nim jest mimo wszystko jakaś ukryta logika dopuszczona, ale nie koniecznie zamierzona przez Stwórcę.  I tak jedni śledzą pilnie wszystkie doniesienia ze świata, analizują, dyskutują i snują swoje teorie. Inni są zainteresowani tym, gdzie w tych przemianach są pieniądze i jak po nie skutecznie sięgnąć. Jeszcze inni myślą jak wykorzystać aktualną sytuację do zbicia możliwie największego kapitału politycznego. Wielu jest takich, którzy poprzestając na zaspokajaniu  codziennych potrzeb, mniej lub bardziej skutecznie wypierają ze swoich głów niepokojące myśli w nadziei doczekania lepszych czasów. Nie brak wsłuchujących się w głosy jasnowidzów, dla których takie czasy, to  jak woda na młyn. Nie barak również szukających wyjaśnień czy też wsparcia w studiowaniu i propagowaniu prywatnych objawień, których autentyczność często budzi podejrzenia. Często pachnie to niemal magią i zarabianiem na ludzkiej pogmatwanej pobożności.
To właśnie dziś w tej osobliwej naszej rzeczywistości Jezus mówi o budowaniu  królestwa Bożego. Możemy z całą pewnością założyć, że choć takich czasów
 jak obecne w dziejach świata nigdy nie było, to słowa Jezusa nie tracą swej aktualności. Po to dał nam rozum, aby je właściwie odczytać i wolę, aby je
wdrożyć w życie. Po to nas pokochał i uzdolnił do miłości, abyśmy sami byli odpowiedzią dla Niego. W tym fantastycznym dialogu miłości między Bogiem a człowiekiem powstaje rzeczywistość, w której tworzone przez człowieka wirtualne chmury, są jedynie skromnym odbiciem. Życie i działanie w tej rzeczywistości, którą Jezus nazwa – królestwem Bożym, nadaje wszystkiemu właściwy sens i nieopisane poczucie bezpieczeństwa. Dziś Jezus w dwóch prostych przykładach daje nam dwie ważne wskazówki.  Ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Rolnik wykonał to, co do niego należało. Przygotował  ziemię, przygotował nasiona i zasiał. Tym aktem zawierzył wszystko Stwórcy, a on sam może teraz spać spokojnie.  To niezmiernie prosta, lecz jakże ważna wskazówka – wykonaj swoją pracę zgodnie z misją swojego życia i zaufaj Temu, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych i Który nas nieskończenie kocha, możesz wtedy spać spokojnie. Druga zaś wskazówka jest związane z paradoksem ziarna gorczycy: …jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Kiedy zostanie wsiane w glebę, rozrasta się ponad inne krzewy, niejako przecząc ludzkiej logice. To z małych rzeczy, Bóg, jeśli zechce, może wyprowadzić wielkie dzieła. Nie wolno więc tego, co małe zaniedbywać. Może warto stojąc przed Stwórcą, który zna całą prawdę o mnie, postawić sobie zasadnicze pytania:  - czy wykonuję dobrze to, na co mam wpływ? - czy widzę sens wierności w tym, co po ludzku jest małe?- czy w tych niespokojnych czasach ufając Bogu, śpię spokojnie?
 
                                                                                           Ks. Lucjan Bielas
 
Jest grzech, który nie będzie odpuszczony!
(Mk 3, 20-35)
W zachwycie nad wielkością człowieka oraz nieskończonym miłosierdziem Boga warto usłyszeć z całą ostrością słowa Miłosiernego Jezusa, w których  stwierdza z całą stanowczością, że jest jeden grzech, który nigdy nie będzie odpuszczony – grzech  przeciwko Duchowi Świętemu. Ponieważ rzecz dotyczy największego dramatu człowieka – potępienia wiecznego, trzeba tę wypowiedź, jak i cały jej kontekst potraktować z najwyższą uwagą. I tak wpierw rozprzestrzeniano pogłoskę o tym, że Jezus: odszedł od zmysłów, innymi słowy zwariował, a więc siłą faktu, to co mówi, nie może być poważnie traktowane. Dalej nastąpiła eskalacja Jego dyskredytacji, a jej  autorami byli znawcy słowa Bożego – uczeni w Piśmie. Część z tych autorytetów moralnych orzekła, że Jezus:  ma Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy. W poniżeniu Syna Bożego posunęli się najdalej, jak tylko było można – Jezus wg nich  jest sługą szatana. Odpowiedź Chrystusa jest znamienna. Po pierwsze wykazał wewnętrzną sprzeczność takiego stwierdzenia: Jak może Szatan wyrzucać Szatana? Po drugie, patrząc na przewrotność ich serc, stwierdził z całą ostrością:  Zaprawdę, powiadam wam: Wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których
by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego. Bóg tak pokochał człowieka, i dał mu taką wolność, iż ten może podjąć taką decyzję o popełnieniu grzechu, którą zamknie możliwość działania Miłosierdzia Bożego. Dla człowieka oznacza to – wieczne potępienie, wieczny brak miłości, wieczne – nie  kocham i wieczne – nie będę kochany. Świadomość skutków decyzji nie zmienia faktu, że człowiek jest zaproszony, a nie zaprogramowany do szczęścia wiecznego. Z pomocą we właściwym rozumieniu tego tekstu przychodzi Kościół. Św. Jan Paweł II,  który  stwierdza, że to  bluźnierstwo nie polega na słownym znieważeniu Ducha Świętego; polega natomiast na odmowie przyjęcia tego zbawienia, jakie Bóg ofiaruje człowiekowi przez Ducha Świętego, działającego w mocy Chrystusowej ofiary Krzyża.[…] Wiemy, że owocem takiego właśnie oczyszczenia jest odpuszczenie grzechów. Kto zatem odrzuca Ducha i Krew, pozostaje w „martwych uczynkach”, w grzechu. Bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu polega więc w konsekwencji na radykalnej odmowie przyjęcia tego odpuszczenia, którego wewnętrznym szafarzem jest Duch
Święty, a które zakłada całą prawdę nawrócenia, dokonanego przezeń w sumieniu. Jeśli Chrystus mówi, że bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu nie może być odpuszczone ani w tym, ani w przyszłym życiu, to owo „nie-odpuszczenie” związane jest przyczynowo z „nie-pokutą” — to znaczy z radykalną odmową nawrócenia się. […]„Bluźnierstwo” przeciw Duchowi Świętemu jest grzechem popełnionym przez człowieka, który broni rzekomego „prawa” do trwania
w złu, we wszystkich innych grzechach, i który w ten sposób odrzuca Odkupienie. Człowiek pozostaje zamknięty w grzechu, uniemożliwiając ze swej strony nawrócenie — a więc i odpuszczenie grzechów, które uważa za jakby nieistotne i nieważne w swoim życiu (Encyklika Dominum et Vivificantem 46).Te dwa głosy, że Jezus jest idiotą i że Jezus jest zły, wybrzmiewały nie tylko między współczesnymi Chrystusowi, ale jakże mocno rozlegają się dziś pośród nas. Pielęgnowane mogą doprowadzić do dramatycznej decyzji wiecznej śmierci. To wszystko dzieje się małymi kroczkami. Pytanie:  jak więc tego uniknąć? I tu Jezus daje odpowiedź prostą, która jest zawarta w odwadze przynależności do Jego rodziny. Ta odwaga to nasze codzienne małe decyzje: Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką. Proszę Cię Jezu o taką odwagę we wszystkich sytuacjach mojego życia!
 
                                                                                      Ks. Lucjan Bielas
Solidarność Boga
(Mk 14, 12-16. 22-26)
Bóg, który jest czystą Miłością, wyszedł naprzeciw poranionemu przez grzech człowiekowi. W tym wyjściu do człowieka Boska Natura objawiła się w trzech boskich osobach: w osobie Ojca, w osobie  Syna i w osobie Ducha Świętego. To wyjście do będącego w potrzebie człowieka ukazało doskonałą solidarność Boskich Osób,  doskonałe BOSKIE MY. Stworzeni na obraz i podobieństwo Boga ludzie, obdarzeni sumieniem, a co tym idzie, zdolnością do dostrzegania potrzeb innych i wychodzenia im naprzeciw. Słusznie zauważa ks. Józef Tischner, że tak tworzy się solidarność ludzkich sumień. Ma ona szczególne znaczenie pośród ochrzczonych, którzy w dojrzały sposób wydarzenie Chrztu św. w swoim życiu przepracowali. Chrzest  w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego,  znak, słowa i odrobina wody, to nie jakiś tradycją uświęcony pusty ryt. Jest on zawiązaniem  niezwykłej solidarności Boga Trójjedynego z  oczyszczonym z grzechu człowiekiem. Staje się on w pewien sposób uczestnikiem natury Boga, co daje mu nową perspektywę życia. W budowaniu solidarności z człowiekiem Bóg idzie jeszcze dalej. Wymownie oddaje to dzisiejsza Ewangelia. W życie codzienne człowieka wchodzi Jezus Chrystus – Bóg, który w akcie solidarności z człowiekiem przyjął jego postać i zamieszkał w jego życiowych realiach. Przed tym, który z natury rzeczy przyjmuje posiłek aby żyć, kładzie na stole chleb i kielich z winem, a wypowiadając słowa: Bierzcie, to jest Ciało moje. To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana, swą boską mocą, zachowuje postacie chleba
i wina, Sam staje się pokarmem dla człowieka. Ci wszyscy,  którzy z wiarą po ten Pokarm i Napój sięgną, stają się jeszcze bardziej zakorzenieni w boskiej naturze, jeszcze bardziej z Bogiem i z bliźnimi zjednoczeni.  To zjednoczenie ma ponadczasowy charakter. Wskazują na to słowa samego Chrystusa: Odtąd nie będę już pił napoju z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić będę go nowy w królestwie Bożym. Innymi słowy, stół eucharystyczny, do którego zaprasza Chrystus nie ma końca. Ciągnie się w nieskończoność. Dziś, w Uroczystość Bożego Ciała, warto jeszcze raz postawić sobie zasadnicze pytania: Czy wierzysz Jezusowi? Jeżeli wierzysz, to czy Go kochasz? A jeśli kochasz, to czy pokładasz w Nim nadzieję? Gdyby się zdarzyło, a może tak być, bo Bóg nas do niczego nie zmusza, że odpowiedzi będą negatywne, to warto postawić sobie jeszcze jedno pytanie: jaką mam inną koncepcję na życie i czy jest ona głosem sumienia, a może jedynie próbą ucieczki przed odpowiedzialnością
                                                                                                                                                  
                                                                                                                        Ks. Lucjan Bielas 

 

Język miłości
(J 15, 26-27; 16, 12-15)
A było to na samym początku, w szóstym dniu, według biblijnego opisu aktu stworzenia wszechświata: - wtedy  to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi, i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą (Rdz 2, 7).Owo tchnienie Boga jest nie tylko darem życia, ale cząstką samego Boga, daną stworzonemu człowiekowi i uzdalniającą go do podjęcia ze Stwórcą świadomej współpracy będącą kontynuacją Jego dzieła. Cząstka ta z natury swej  nieśmiertelna, od Boga wychodzi i do Boga wraca. Określamy ją mianem ludzkiej duszy, dzięki której człowiek nie tylko żyje, jak inne istoty, ale uzyskuje rangę osoby, czyli jest uzdolniony do swoistego rodzaju dialogu z osobowym Bogiem. Można by powiedzieć, że oknem, przez które dusza człowieka niejako wyziera na ten świat, jest twarz człowieka. Nie ma nic piękniejszego od pełnego życia ludzkiej twarzy i nic smutniejszego, kiedy zastyga po śmierci człowieka. Jednakże największym zranieniem i okaleczeniem ludzkiego oblicza jest grzech.  O wadze komunikacyjnej twarzy , jak nigdy dotąd,  przekonujemy się teraz, doświadczając  w wątpliwego uroku zbiorowej maskarady, przekładającej się również na rosnące problemy z interpersonalną komunikacją. W historii świata Bóg przygotował dla człowieka pogubionego w grzechu drugie tchnienie. Jest nim Duch Święty, który od Ojca i Syna pochodzi, a Który jest trzecią osobą Trójcy Przenajświętszej.  Celem Jego zesłania, jest udoskonalenie komunikacji między człowiekiem a Bogiem i komunikacji między ludźmi. Jej językiem jest język miłości, który ludzie utracili, a czego symbolem stała się biblijna wieża Babel. Odczytajmy jeszcze raz pierwotny zamysł Stwórcy: A wreszcie rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1, 26).Obraz ten zakłócony przez grzech, w oczach Bożych stał się na powrót czytelny, przez oczyszczenie dokonane w Jezusie Chrystusie. Jakże wymowna jest scena z Ostatniej Wieczerzy, kiedy to Chrystus umywa stopy swoim uczniom i jakże znaczące są Jego  słowa skierowane do Piotra: Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty (J 13, 10). Tylko Jezus był w stanie nas prawdziwie obmyć.  Przyjął postać człowieka, aby tego dokonać. Nam zostawił przykład i polecenie, aby sobie wzajemnie nogi obmywać, aby sobie wzajemnie służyć. To jest prawdziwie język miłości. Zjednoczeni doświadczeniem śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, cieszący się obecnością Najświętszej Maryi Panny, gotowi do służby Bogu i ludziom, Apostołowie otrzymali dar Ducha Świętego. Bóg prześwietlił ich swoją miłością i mocą. Efekt był niesamowity, czego doświadczyli
 ci pielgrzymi przybyli do  Jeruzalem, których wokół Wieczernika zgromadził powiewem wiatru. Bóg w uczniach Jezusa stał się  czytelny, a oni zaś okazali się dzięki temu godni zaufania. Po raz pierwszy w dziejach Jeruzalem pielgrzymi wyszli ze świętego miasta prawdziwie zjednoczeni z Bogiem, doświadczywszy języka Jego miłości. A stało się to przez tych, którzy Bogu oddali całych siebie, bo język miłości, to 100% dawania i 100% otrzymywania. Stawiam sobie
pytanie w 44 rocznicę moich święceń kapłańskich, mojego wyjścia z Wieczernika; - czy  pozwalam Bogu na to, aby  mówił przeze mnie językiem miłości? Niestety nie zawsze, a przecież na obrazku prymicyjnym napisałem: Usłysz mój głos w swej dobroci Panie!
 
                                                                                                           Ks. Lucjan Bielas

 

To rozstanie, nie jest rozłąką
 (Mk 16, 15-20)
- Rozkwitająca wiosna  cudowny maj, radosny okres wielkanocny,  pełne swoistego uroku nabożeństwa Maryjne, w tym roku nieco skromniejsze, ale zawsze bardzo ważne, pierwsze Komunie św.
- Dziś pogrzeb koleżanki z klasy, Grażyny. Przy urnie z jej prochami zdjęcie pięknej kobiety.- Jutro wigilia Wniebowstąpienia Pańskiego.
- Czy to tylko proza ludzkiego, życia. A może jednak warto chwilkę się zatrzymać i nim, jak to poeta mówi – wieko spadnie, postawić
sobie pytanie o jego sens o nić łączącą te wszystkie majowe wydarzenia.Zstąpienie Boga na ziemię nastąpiło wtedy, kiedy to Bóg poprosił człowieka o jego ludzkie życie i kiedy człowiek wyraził na to swoją zgodę. W Maryi i przez Maryję stało się to możliwe. Niezwykłe  ograniczenie się przez Boga wolą
człowieka w owej partnerskiej współpracy, było niezmiernym jego – człowieka, wyniesieniem. Uniżony do bycia człowiekiem Bóg – Jezus Chrystus, po wypełnieniu swej zbawczej misji, wraca do swej Boskiej rzeczywistości, której przecież nigdy nie opuścił, jest bowiem prawdziwym, wszechmogącym Bogiem i nasza ludzka logika bytu w Nim po prostu nie działa. Z pokorą intelektu, bo cóż nam więcej zostało, wpatrujemy się wraz z Apostołami w niebo, odprowadzając oczami wiary wstępującego tam Chrystusa. Ciesząc się doświadczeniem Jego zmartwychwstania, które na głowie postawiło całe nasze ziemskie życie, otwierając wieczne perspektywy, cieszymy się, że zabrał ze sobą naszą ludzką naturę. Teraz jeszcze głębiej rozumiemy, dlaczego  Jezusowi tak bardzo zależało, aby uczniowie dotykali Jego zmartwychwstałego ciała i doświadczyli „namacalnie” zachowanych w nim ran. Wstępując do nieba, zabiera w tę wirującą miłość Ojca, Syna I Ducha,  ludzkie ciało, mówiąc do nas: A gdy odejdę i gdy przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy tam
byli, gdzie ja jestem (J 14,3).To rozstanie, nie jest rozłąką! Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Ten, który wstąpił, dalej jest z nami i to w fizycznej, realnej obecności.  Kiedy Jezus przez usta Apostołów, ich następców oraz kapłanów  wypowiada nad chlebem i winem słowa: To jest ciało moje; To jest kielich Krwi mojej, to ja Mu wierzę. Wierzę, że pod postaciami chleba i wina jest realnie i fizycznie obecny On, Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek. Te słowa wypowiada Bóg, więc ja człowiek, uszy swej ludzkiej logiki kładę po sobie i po prostu wierzę!  A kiedy Go przyjmuję i w swym ludzkim sercu daję Mu mieszkanie, czuję się domownikiem samego Boga. Za św. Pawłem mogę powiedzieć:  Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Gal 2,20).  Tak zakorzeniony w Bogu
mogę się wystawić na wichry tego świata. Pod koniec uroczystości pogrzebowej śp. Grażyny, jej syn Miłosz, przejętym głosem, naszkicował obraz kochającej matki, w której miłość przerosła urodę. Bo takie są matki. Z wdzięcznością myślę o Maryi. Była pod krzyżem, zmartwychwstały Syn  Jej się nie objawił, nie żegna Go podczas Jego wniebowstąpienia, ale jest z Apostołami przy wyborze Macieja i przy zesłaniu Ducha Świętego. Jest z nami w takiej niesamowitej solidarności, którą zmartwychwstały Jezus ujął w słowach: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20,29).Proszę Jezusa przez wstawiennictwo
Maryi, abym w tym zawirusowanym świecie, nigdy nie zaniechał  głoszenia Jego Ewangelii.  Przyjdź Duch Święty i napełnij mnie swoimi darami.
                      
Ks. Lucjan Bielas
 
Oświadczyny
(J 15, 9-17)
Różne składamy sobie wyznania. Niewątpliwie największe i najbardziej zmieniające nasze życie to wyznania miłości. Nieraz na takie wyznania daremnie czekamy i zabiegamy o nie całe życie, a w ich braku upatrujemy osobisty dramat. Wiemy, że nikogo do takich wyznań nie możemy zmusić, a tym bardziej do  konsekwentnie idącej za nimi życiowej postawy. Wyznanie miłości jest najpiękniejszym aktem wolnej osoby, gotowej na wszystkie  płynące z tego
konsekwencje. Owe, uroczyście nazywane – oświadczyny, są deklaracją dania swojego życia drugiej osobie i gotowością na przyjęcie jej życia. Dwoje stają
się jednym, a miłość sprawia, że są jeszcze wolniejsi. Jest pewien osobliwy paradoks. Dla wielu z nas wyznanie miłości, złożone przez drugiego człowieka, ma zdecydowanie większe znaczenie, niż wyznanie miłości, jakie składa nam Bóg. Te Jego oświadczyny, traktujemy często tylko jako pobożne hasła, które nie wywołują głębszego oddźwięku w naszych sercach, umysłach i działaniu. Dlaczego tak jest? To Bóg pierwszy wyznaje człowiekowi swoją miłość i to nie tylko przez akt stworzenia, ale również przez swoją obecność. Księga Rodzaju w metaforycznym obrazie ukazuje Boga, który przechadza się po rajskim ogrodzie, otwarty na towarzystwo człowieka (por. Rdz 3,8). Te przechadzki z Bogiem zakończył grzech człowieka, który zaczął się bardziej bać, niż kochać.  Miłość Boga jest jednak większa niż ludzki grzech. Jakże wymowne są słowa Jezusa: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. Ojciec Niebieski tak bardzo nas pokochał, że nie zawahał się dać nam swojego Syna, gotowego oddać za nas swoje życie. To wyznanie miłości Boga do człowieka zdecydowanie przewyższa miłość okazaną nam w akcie stworzenia. Przyjęcie tej miłości jest daniem Bogu całego swojego życia. Bóg przyjmuje człowieka, a człowiek Boga. Każda ze stron w tym cudownym zjednoczeniu zachowuje swoją tożsamość i wolność. Każde oświadczyny przekładają się na prozę życia, która dzień po dniu weryfikuje ich autentyczność. Codzienna wierność deklaracji miłości nieustannie pogłębia ją. Tak jest zarówno z miłością do Boga, jak i do drugiej osoby. Przedziwnie, ale te miłości mają wspólny mianownik. W najbardziej nieludzkich warunkach, będących zaprzeczeniem miłości Boga i człowieka powstał jeden z najpiękniejszych tekstów o miłości. Jego autorem jest  Wiktor Frankl, Żyd, znakomity psychiatra, więzień obozu Auschwitz. Pozwalam sobie zacytować fragment jego  książki „Człowiek w poszukiwaniu sensu” (s. 68.71).W ciemnościach potykaliśmy się o wielkie kamienie i z trudem pokonywaliśmy rozległe kałuże na jedynej drodze wiodącej z obozu. Eskortujący nas strażnicy cały czas pokrzykiwali i popędzali nas kolbami swoich karabinów. Ci, którzy mieli szczególnie obolałe stopy, wspierali się na ramionach swoich towarzyszy. Z rzadka tylko padało jakieś słowo; lodowaty wiatr nie zachęcał do prowadzenia rozmów. W pewnym momencie mój najbliższy sąsiad wyszeptał, kryjąc twarz za postawionym kołnierzem: „Gdyby nasze żony mogły nas teraz zobaczyć! Mam nadzieję, że spotkał je lepszy los w innym obozie i nie wiedzą,
 jak jesteśmy traktowani". Jego słowa sprawiły, że pomyślałem o swojej żonie. I gdy tak pokonywaliśmy kolejne kilometry - potykając się, ślizgając po zmarzniętej ziemi, podtrzymując się nawzajem i ciągnąc jeden drugiego naprzód - nic więcej nie zostało powiedziane, lecz obaj wiedzieliśmy, że ten drugi rozmyśla o swojej żonie. Co pewien czas zerkałem w niebo, gdzie wolno gasły gwiazdy, a różowe światło poranka rozlewało się coraz szerzej za wałem ciemnych, spiętrzonych chmur. Przed oczyma jednak wciąż widziałem twarz swojej żony, której obraz był w mojej wyobraźni boleśnie wyraźny. Słyszałem, jak mi odpowiada, widziałem jej uśmiech, jej szczere, dodające otuchy spojrzenie. Wyimaginowane czy nie, w moich oczach to jej spojrzenie miało wówczas w sobie więcej blasku niż promienie właśnie wschodzącego słońca. Nagle poraziła mnie pewna myśl: po raz pierwszy w życiu objawiła mi się prawda po tylekroć wplatana w pieśni przez poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, a mianowicie, że miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek. Pojąłem wówczas sens największej tajemnicy, której rąbka uchylają przed nami dzieła największych poetów, myślicieli i duchownych: droga do zbawienia człowieka wiedzie poprzez miłość i sama jest miłością. Zrozumiałem, że nawet ktoś, komu wszystko na tym świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krótką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał. W sytuacji całkowitej samotności, gdy nie sposób wyrazić samego siebie poprzez pozytywne działanie, gdy jedynym i największym osiągnięciem jest godne i szlachetne znoszenie własnego cierpienia, nawet w takiej sytuacji można doświadczyć spełnienia, kontemplując z uczuciem noszony w sercu obraz najdroższej nam osoby. Po raz pierwszy w życiu byłem w stanie w pełni pojąć znaczenie zdania:  „Aniołowie zatracają się w nieustannej kontemplacji nieskończonej chwały". Nagle idący przede mną człowiek potknął się, a ci, którzy za nim podążali, automatycznie na niego wpadli. Natychmiast zjawił się strażnik i na nieszczęśników posypały się uderzenia bata. Wydarzenie to wyrwało mnie na kilka minut z moich marzeń na jawie. Wkrótce jednak moja dusza odnalazła drogę powrotną do innego świata, zostawiając za sobą tragiczną egzystencję więźnia, ja zaś podjąłem przerwaną rozmowę z moją ukochaną. Zadawałem pytania, na które odpowiadała; potem zaś ona pytała, a ja odpowiadałem. „Stać!". Głośny ten okrzyk oznaczał, że przybyliśmy na miejsce. Zaraz też wszyscy rzuciliśmy się do ciemnego baraku w nadziei zdobycia jakiegoś przyzwoitego narzędzia. Każdy więzień dostawał do dyspozycji szpadel lub kilof. „Nie możecie szybciej, świnie?". Wkrótce potem zajęliśmy swoje wczorajsze miejsca w rowie. Zmrożona ziemia zgrzytała pod kilofami, aż leciały iskry. Mężczyźni milczeli, pracując w otępieniu. Tymczasem moje myśli krążyły wokół obrazu żony, który wciąż miałem przed oczyma. W pewnej chwili przyszło mi coś do głowy: przecież nawet nie wiedziałem, czy ona nadal żyje. Wiedziałem jednak coś innego - coś, w co do tej pory głęboko wierzę: miłość nie ogranicza się do fizycznej powłoki ukochanej osoby. Prawdziwą głębię  odnajduje się, dopiero wnikając w jej duchowe jestestwo, jej wewnętrzne „ja". Wówczas to, czy osoba ta jest przy nas obecna, czy nie, czy żyje, czy jest martwa, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie wiedziałem, czy moja żona żyje, i nie miałem szans tego sprawdzić (podczas całego okresu mojej niewoli
nie było możliwości odbierania ani nadawania listów), lecz w tamtej chwili nie było to dla mnie istotne. Nie musiałem tego wiedzieć; nic nie mogło osłabić siły mojej miłości, zakłócić moich myśli ani zatrzeć w pamięci obrazu mojej ukochanej. Wydaje mi się, że nawet gdybym wówczas wiedział, iż moja żona zginęła,
to i tak - niewzruszony tą wiadomością - oddawałbym się kontemplowaniu jej wizerunku, a moja duchowa rozmowa z nią byłaby równie żywa i satysfakcjonująca. „Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu (...) bo jak śmierć potężna jest miłość". (Żonę Wiktora Frankla, Tilly, przeniesiono do obozu Bergen-Belsen, gdzie umarła (1944) w wieku 24 lat).  Może te głębokie refleksje w tych dramatycznych okolicznościach pozwolą nam odczytać oświadczyny Boga i nasze ludzkie relacje nieco inaczej  i póki jeszcze czas dokonać właściwej korekty życia.
 
                                                                                                                Ks. Lucjan Bielas 
Czy to już koniec Solidarności?
(J 15, 1-8)
V Niedziela Wielkanocy w roku 2021 zapewne nie przypadkowo znalazła się między  1 a 3 maja. Nasze pierwsze skojarzenie, kiedy słyszymy 1 maja – to  Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy obchodzony w wielu krajach od 1 maja 1890 r.  jako upamiętnienie wydarzeń w Chicago w 1886 r.  Starsze pokolenie wspomina uroczyste pochody, trybuny pełne działaczy jedynie słusznej ideologii i przewodnią ideę, którą kończył się napisany przez Karola Marksa
i Fryderyka Engelsa Manifest Komunistyczny z lutego 1848 r. Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Niezmiernie trzeźwym głosem w społecznych napięciach XIX i XX w. był głos Kościoła Katolickiego, który szczególnie mocno wybrzmiał w encyklice  Rerum novarum, papieża Leona XIII z 15 maja 1891 r.  Podkreślając wagą problemu, Biskup Rzymu poddał wnikliwej krytyce zarówno socjalizm wypływający z liberalizmu, jak i  zaborczy imperializm gospodarczy. Sprawujący władzę w państwie są zobowiązani do zadbania o ochronę podstawowych praw ludzi  pracy. Kościół zaś przez powrót do ewangelicznych zasad życia  winien szczególnie intensywnie troszczyć się o odnowę moralną. Gdyby ten głos Leona XIII był  z większą powagą przyjęty przez duchowieństwo i wiernych, i gdyby świat uznał jego głęboką mądrość,  może historia uniknęłaby krwawych rewolucji i wojen. W ten głos Kościoła wpisuje się ustanowienie przez Piusa XII  w 1955 r dnia 1 maja jako wspomnienie św. Józefa rzemieślnika i powierzenie jego wstawiennictwu społecznych i gospodarczych napięć, które ciągle na nowy sposób, w nowych odsłonach targają ludzką rzeczywistością. Dla wielu Polaków przygotowujących się w zawirusowanym czasie i w zawirusowanym myśleniu do narodowego święta, do  Uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, jej przesłanie duchowe ma już niewielkie znaczenie. Ważniejszy jest wolny czas i możliwość na miarę ograniczeń, jakiegoś wyjazdu. Słowa, które Królowa, wskazując na Jezusa, kieruje do nas, a które są jedynym dla nas ratunkiem:  Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2,5), są już prawie niesłyszalne.  Tymczasem chcąc ratować naszą Ojczyznę, chcąc zachować właściwą równowagę społeczną, chcąc życie swoje spełnić, zachowanie tego polecenia Matki Chrystusa i naszej Matki, jest fundamentalne. Dlaczego? Wierząc w bóstwo Jezusa Chrystusa, tak jak wierzyła Maryja, oraz wypełniając Jego polecenia, tak jak je słyszymy w naszych sumieniach, znakomicie współpracujemy z Bogiem w dziele stwarzania. Do takiej współpracy, opartej na miłości Boga i bliźniego,  jesteśmy stworzeni. Uwolnieni przez Jezusa od grzechu możemy podjąć  pracę z przyjemnością i ze skutecznością przekraczającą nasz ludzki wkład.  Znakomicie oddaje to dzisiejsza Ewangelia. Jezus Chrystus, Syn Boży, przypomina nam, że z miłości do nas podzielił nasz ludzki los, przyjmując na siebie prawdziwe człowieczeństwo. Trafnie określił to Sługa Boży bp. Jan Pietraszko, mówiąc o tym, że w Chrystusie w niepojęty dla umysłu człowieka sposób doszło do „zrośnięcia się Boga z człowiekiem w jedną całość, w jeden żywy, owocujący organizm”. Wsłuchując się w przypowieść Jezusa o winnym krzewie, natychmiast staje przed każdym z nas pytanie: jestem żywą cząstką tego Bosko-ludzkiego organizmu, albo już umarłą? Stawiamy sobie, my Polacy, w tym całym kontekście społeczno- gospodarczo-politycznym pytanie: co zrobiliśmy z Solidarnością, ruchem, który był fantastyczną aplikacją Ewangelii w życie codzienne, jakże podzielonego społeczeństwa. Rewolucją, która nie była skierowana przeciwko nikomu, której hasłem było – Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz 12,21). Rewolucją, która była szansą niespotykanej w  dziejach narodowej odnowy i przywrócenia kultury pracy. I znów stawiamy sobie pytanie – czy żyjemy tą ideą tak, jak żył nią św. Jan Paweł II, jak żył  nią bł. ks. Jerzy Popiełuszko i wielu im podobnych, czy też idea rozminęła się z życiem? Przykładów takiej politowania godnej postawy mamy aż nadto, a może stać nas na to, aby poskładać się na nowo. Z Bogiem nie ma rzeczy niemożliwych!
                                                                                              Ks. Lucjan Bielas 
Bezpieczna bliskość
(Łk 24, 35-48)
W jednej z internetowych dyskusji, dotyczącej aktualnych przemian społecznych, znany psychiatra stwierdził, że niebezpiecznie przesunęły się akcenty w naszych ludzkich relacjach. Mówiąc chory człowiek, akcentujmy słowo – chory, a przecież to nie przymiotnik, lecz podmiot – człowiek, jest najważniejszy.
To przesunięcie akcentu w potocznym języku oraz idące za tym zmiany w zachowaniu, powodują utratę niesłychanie ważnej dla ludzi relacji, a mianowicie –
utratę bliskości. Dystans, maseczki, zdalne nauczanie, zdalna praca, tele porady medyczne, izolacja i kwarantanny wprowadzane w imię wyższego dobra odpowiedzialności za swoje i drugich zdrowie, mają swoje działanie uboczne – utratę bliskości. Do tego dochodzi Msze św. online, Komunia św. duchowa i odłożenie Sakramentu Pokuty na bezpieczniejsze czasy, czyli również i z  Panem Bogiem – utrata bliskości. Wielu ma tę świadomość, że zniewolenie zatomizowanej i zastraszonej społeczności jest bardzo łatwe i wydaje się, że na tym etapie stało się to faktem. Może ktoś słusznie powiedzieć – człowieku,
po co to mówisz? Przecież my to wszystko wiemy, a i tak  nic nie możemy zrobić. Może się to kiedyś samo skończy – poczekajmy. A może trzeba popatrzeć na to jeszcze inaczej. Może jesteśmy dziś jak Apostołowie w Wieczerniku. Jezus staje pośród nas i mówi: „Pokój wam”. Zatrwożonym i wylękłym zdaje się, że
widzimy ducha. Lecz On mówi do nas: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi:
to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam”. A potem pokazuje nam swoje rany na nogach i rękach, atrybuty Jego uwielbionego ciała. I ciągle niedowierzających zaprasza do stołu, i już nie ryba pieczona jest na nim, lecz On sam pod postacią chleba i wina. Bliżej Chrystusa, bliżej Boga i bliżej człowieka na tym świecie być nie  można. Dla wielu to rozważanie nie ma sensu i jest tylko niezrozumiałą, pustą grą sów. Dla niewielu zaś jest to fakt, za który są gotowi oddać życie. W tej oczyszczającej bliskości doświadczają mocy, która daje wewnętrzny pokój i pozwala z miłością wyjść na ulice pogubionego i zniewolonego świata. Niespełna 2000 lat temu, Apostołowie wyszli z Wieczernika na ulice Jerozolimy, Antiochii,
Rzymu i innych miast i wiosek. Zachowując ówczesny porządek społeczny, przez wewnętrzną bliskość z Jezusem, przemieniali zniewolony antyczny świat.
Fakt, że to się udało tej mniejszości,  jest niezaprzeczalnym cudem wpisanym w historię ludzkości. Dzisiaj  my  możemy  wyjść na ulice naszych miast i wiosek.  Zachowując aktualny porządek społeczny, możemy, przez wewnętrzną bliskość z Jezusem, przemienić zniewolony współczesny świat. Jezu przymnóż mi wary, abym był jeszcze bliżej Ciebie i człowieka!
                                                                              
  Ks. Lucjan Bielas 
Diabeł nie powie słowa – „mój”
(J 20,19-31)
Pytania nurtujące nasze głowy przybierają dzisiaj zaostrzoną formę. Jest ona tym ostrzejsza, że nie mamy zadowalających na nie odpowiedzi. Przeplatająca
się śmierć z życiem, zdrowie z chorobą, władza z wolnością, miłość z grzechem i wiele innych sprzeczności, zawirowuje nasze myślenie, naszą pracę i nasze relacje. Spotkanie ze zmartwychwstałym Chrystusem, w swym absolutnie ponadczasowym wymiarze jawi się jako jedyne, prawdziwie porządkujące Chaos,
 jaki jest w nas i wokół nas. Dlaczego właśnie to spotkanie? Bo ono trwa! Zmieniają się osoby, a On jest! Znakiem rozpoznawalnym żyjącego Jezusa są Jego śmiertelne rany.  To jest fakt, a nie dezaktualizujący się trick z Hollywood. Jezus Zmartwychwstały jest żywy w ludzkiej postaci, choć inną kategorią ludzkiej egzystencji. Jest  człowiekiem w ciele uwielbionym, któremu nie zagraża niebezpieczeństwo śmierci. Podlega zmysłowemu doświadczeniu innych ludzi, lecz wykracza daleko poza jego możliwości poznawcze. Przenosi się aktem woli z miejsca na miejsce; je, ale nie musi jeść, raz jest zmaterializowany, raz się dematerializuje; rozpoznawalny jest wtedy, kiedy On o tym zadecyduje. Opisane w Ewangelii spotkanie z Jezusem zmartwychwstałym było spotkaniem również fizycznym. Jezus, mówiąc: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli, zaznaczył, że to spotkanie może odbyć się  tylko na płaszczyźnie duchowej, gdzie wiara przechodzi w pewność. Cały kontekst wypowiedzi związany z niedowiarstwem Tomasza oraz określenie błogosławieni  wskazuje na większą rangę spotkania opartego tylko na wierze. Ponieważ nigdzie nie mamy wzmianki o spotkaniu Zmartwychwstałego z Jego Matką, to możemy spokojnie przyjąć, że ta ocena przede wszystkim Jej dotyczy. W tej przestrzeni jest również miejsce dla nas. Skoro Jezus zmartwychwstał to i my razem z Nim zmartwychwstaniemy.
Jest to najbardziej rewolucyjna informacja w dziejach ludzkości. Ten, kto tego doświadcza, przeżywa całkowite przewartościowanie swojego myślenia,
zupełnie inaczej  patrzy na życie i śmierć; na zdrowie i chorobę; na grzech i na miłość oraz na wszystko, co jest z tym związane. Zwycięstwo nad śmiercią
jest u Jezusa integralnie związane z zadośćuczynieniem za ludzki grzech. Będąc prawdziwym człowiekiem, dzięki Boskiej naturze zmartwychwstał, dzięki Boskiej naturze zbilansował wszystkie nasze grzechy. Jest to jedyny w dziejach świata akt prawdziwego wyzwolenia człowieka z niewoli, w którą sam się wpędził, a z której sam wyjść nie może. Dlatego też Zmartwychwstały zwraca się do Apostołów, ustanowionych przez Niego misjonarzy prawdziwej wolności, słowami: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane. Tak uposażeni mogą ruszać z  posługą prawdziwej wolności  w świat i w jego historię. Uwolniony człowiek może wejść w najpiękniejszą i najbardziej kreatywną relację z Bogiem.
Uwolniony od zwątpienia Tomasz wypowiada kluczowe słowa: Pan mój i Bóg mój. Diabeł wie, że Chrystus zmartwychwstał, lecz nigdy nie wypowie słowa – mój, słowa wyrażającego miłość.  Diabeł wie, że Chrystus jest Panem i że jest Bogiem, lecz bez tego mój, nic mu z tej wiedzy. W tym czasie wyjątkowego zniewolenia warto sobie postawić pytanie: - czy kiedykolwiek w swoim życiu, doświadczając Jezusa Zmartwychwstałego, powiedziałem świadomie i z całym przekonaniem: Pan mój i Bóg mój!
   Ks. Lucjan Bielas
 
Spotkanie przy pustym grobie
(J 20,1-9)
Na rubieżach Imperium Rzymskiego w Jerozolimie, w pierwszy dzień po szabacie i świętach Paschy, roku 30 lub 33, miało miejsce spotkanie  kilku osób, przy pustym grobie. Kluczową postacią tego spotkania był i jest Jezus Chrystus, który w noc z Szabatu na pierwszy dzień tygodnia w tym grobie zmartwychwstał
i ten grób własną mocą opuścił. To spotkanie, jak żadne inne zmieniło obraz świata, mało tego, i jak żadne inne trwa do dzisiaj i trwać będzie do końca świata. To spotkanie zmieniło dotychczasową logikę tygodnia i logikę świętowania. Pierwszy dzień wg Księgi Rodzaju był dniem, w którym rozpoczął się akt stwórczy. Siódmy dzień, który jako jedyny miał swoją własną nazwę – szabat, był dniem świętym – spoczynkiem Boga i człowieka. Jezus zmartwychwstał w nocy, na początku dnia pierwszego, rozpoczynając tym samym nowe stworzenie, a dzień pierwszy stał się Jego dniem – Dniem Pańskim. Świetnie ujął to żydowski
filozof dialogu Franz Rosenzweig, który w Dniu Pańskim widział święto początku: Chrześcijanin jest tym, który wiecznie rozpoczyna, spełnienie go nie obchodzi. Jeśli początek jest dobry, wszystko jest dobre. Siła wiecznej młodości chrześcijan, płynąca od Zmartwychwstałego, była tak wielka, że w 321 roku cesarz rzymski Konstantyn Wielki, wtedy jeszcze poganin, ogłosił: Wszyscy sędziowie i ludność miejska oraz wszelkiego rodzaju rzemieślnicy mają wstrzymać się od pracy w czcigodnym dniu słońca. I tak żydowski pierwszy dzień i pogański dzień słońca stał się nową formą świętowania – Dniem Pańskim. Zdaniem  Konstantyna  to właśnie sprawowany kult czynił ten dzień czcigodnym. Choć kult ten wprost nie był nazwany, lecz wszystkim było wiadome, że była nim Eucharystia – uobecnienie śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia Chrystusa. W niej właśnie to spotkanie przy pustym grobie ze Zmartwychwstałym, trwa i trwać będzie, albowiem Jezus żyje życiem, którego Mu już nikt nie odbierze. Otwiera to dla nas śmiertelnych ludzi, którzy są wraz z Nim przy pustym grobie, nowy sposób życia, a całemu stworzeniu, nadaje nowy wymiar. Dzisiaj, stojąc przy grobie Jezusa w maseczce, z głową pełną  informacji o chorobie i śmierci, doświadczając globalnego zawirowania, znów przypominam sobie Konstantyna Wielkiego, który w swoim czasie dźwigał odpowiedzialność, za ówczesny świat. W swych postanowieniach dotyczących Dnia Pańskiego posunął się on jeszcze dalej: wszyscy otrzymują pozwolenie na dokonywanie emancypacji i wyzwalanie niewolników w dniu świętym i nie zakazuje się podejmowania związanych z tym czynności. Tak więc dwa ważne akty prawne związane z wolnością człowieka, przez dokonanie ich w Dniu Pańskim, otrzymywały nową jakość, a mianowicie: wyjście syna spod władzy ojca rodziny (emancypacja) oraz wyzwolenie niewolnika. Może ten szukający wiary pogański cesarz, chce mi powiedzieć, przy pustym grobie Chrystusa, że zachowując odpowiedzialność niezależnie od ruchów matadorów tego świata, z Nim zachowam życie i wolność, których mi nikt nie odbierze.
 Ks. Lucjan Bielas
 
 
Dzisiaj potrzeba nam Króla!
(Mk 11, 1.10)
(Mk 14, 15,47)
W tym roku, na wpół zamknięty charakter Niedzieli Palmowej, jeszcze bardziej odsłania jej głęboki sens. Z jednej strony radość uroczystego wjazdu Chrystusa do świętego miasta królów, do Jeruzalem, który uruchomił w mieszkańcach wizję króla, którego tak bardzo wtedy potrzebowali. Wydawało im się, że Jezus jest w stanie  tę wizję wypełnić, temu zadaniu sprostać, tak, jak tego oczekiwali. Rozumiemy ich znakomicie, bo też by się nam tak wydawało. Odczytywana we wszystkich kościołach w liturgii czytań „Męka Pańska” zdaje się zupełnym zaprzeczeniem oczekiwań przywódczej roli Jezusa Chrystusa na tym świecie. Czy tak jest naprawdę? Czy te wydarzenia zaprzeczają sobie? Dlaczego właśnie dzisiaj Kościół zestawia je ze sobą w jednej liturgii? Spróbujmy poszukać odpowiedzi w jedynej bajce, jaka znalazła się Biblii. Opowiedział ją Jotam, syn Gedeona, jedyny spośród braci, który został przy życiu po mordzie dokonanym przez Abimeleka. Tenże, syn Gedeona i nałożnicy postanowił przez morderstwo przejąć władzę, do czego namówił swoich bogatych ziomków z Sychem. To do nich, stojąc na szczycie góry Garizim, Jotam skierował przedziwną opowieść:” Posłuchajcie mnie, możni Sychem, a Bóg usłyszy was także. Zebrały się drzewa, aby namaścić króla nad sobą. Rzekły do oliwki: ”Króluj nad nami!”  Odpowiedziała im oliwka: ”Czyż mam się wyrzec mojej oliwy, która służy czci bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?” Z kolei zwróciły się drzewa do drzewa figowego: ”Chodź ty i króluj nad nami!”  Odpowiedziało im drzewo figowe: ”Czyż mam się wyrzec mojej słodyczy i wybornego mego owocu, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?”  Następnie rzekły drzewa do krzewu winnego: ”Chodź ty i króluj nad nami!” Krzew winny im odpowiedział: ”Czyż mam się wyrzec mojego soku, rozweselającego bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?” Wówczas rzekły wszystkie drzewa do krzewu cierniowego: ”Chodź ty i króluj nad nami!”  Odpowiedział krzew cierniowy drzewom: ”Jeśli naprawdę chcecie mnie namaścić na króla, chodźcie i odpoczywajcie w moim cieniu! A jeśli nie, niech ogień wyjdzie z krzewu cierniowego i spali cedry libańskie” (Sdz 9, 7-15).Ten tekst miał swoje znaczenie w tamtej historycznej sytuacji. Twarde przesłanie, że Abimelek nie nadaje się króla, a jego panowanie będzie miło dramatyczny koniec, zarówno dla niego, jak i dla możnych z Sychem, w całości się spełniło (por. Sdz 9, 22-57).Ma ten tekst swoją ponadczasową mądrość. Jeżeli chcesz być władcą, chcesz być przywódcą, musisz zrezygnować ze swojej osobistej misji i całkowicie służyć innym. Jeśli nie umiesz dokonać takiej rezygnacji, nie sięgaj po władzę. Bo jeżeli to zrobisz, na pewno przegrasz. Znakomicie rozumiała to oliwka, drzewo figowe i krzew winny. Ma ten tekst swoje mesjańskie znaczenie. Zwróciła mi na to uwagę pewna młoda katechetka. Właśnie cierniem ukoronowany Chrystus prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek, zawisł na drzewie krzyża. Oddał wszystko to, co ludzkie z miłości do nas i śmiercią niewolniczą odkupił winy całej ludzkości. Spalił tym samym „cedry libańskie”, symbole ziemskiej władzy królewskiej i sam stał się jedynym prawdziwym władcą tego świata – cierniem ukoronowanym. W tym kolejnym dniu osobliwej pandemii, którą nie do końca rozumiem, patrzę na Jezusa w cierniowej koronie i w Nim pragnę położyć całą moją ufność. Tylko z Nim nie przegram!
 
                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 

Mam kuku na punkcie rolnictwa
(J 12,20-33)
Kto mnie odrobinę lepiej zna, wie, że to stwierdzenie nie jest tanią retoryką.Przed kilku laty od mojego zaprzyjaźnionego rolnika z Bawarii, Emila, otrzymałem w prezencie słoik wypełniony ziarnami pszenicy. Pan Emil, który od lat prowadzi gospodarstwo eksperymentalne, a przy tym jest mężczyzną poważnie traktującym swoją relację z Bogiem, wyjął jedno z ziaren  i pokazując, oznajmił mi z całym przekonaniem, że jest ono dla niego jednym z najpiękniejszych i najważniejszych cudów. Pracując nad różnego rodzaju odmianami pszenicy, doskonale wie, że nikt na świecie nie jest i nie będzie w możności stworzenia ziarna, takiego, jakie  uczynił Bóg. Maleńkie ziarno, zawierające niepojętą siłę życia, jest więc zarówno dla rolnika, jak i dla każdego myślącego człowieka,  przestrzenią spotkania ze Stwórcą. Obserwując Pana Emila przez lata, widzę, jak codziennie pogłębia tę relację, uczestnicząc w Eucharystii, przyjmując Chrystusa pod postacią chleba i jak zmaga się, aby przekładać to spotkanie z Bogiem na relacje w swojej codzienności. Słoik z ziarnami pszenicy dalej stoi na półce. Minęły lata i nic się w nim nie zmieniło. Nikt ziaren nie zmielił, nie zrobił mąki i nie upiekł chleba, nikt nie wrzucił ich w żyzną glebę, aby ukryty potencjał życia, w procesie obumierania wydał plon. Każde ziarno zostało w słoiku, na swój sposób samo. To doświadczenie wpisuje się w odpowiedź, jaką dał Chrystus przez Apostołów Grekom, którzy przybyli do Jerozolimy oddać cześć Bogu, ale pragnęli koniecznie spotkać Jezusa. Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec.  Przykład obumierającego ziarna był czytelny w ówczesnym świecie pogańskim. Rozumieli go Egipcjanie, Grecy, Rzymianie i Żydzi. Wszędzie widziano to, że życie ludzkie jest wkomponowane w normalny cykl natury, cykl obumierania i wydawania plonów. Tymczasem Jezus Chrystus – Wcielone Słowo Boga, wcina się w ten cykl natury ze swoim życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem. Spotkanie z Nim i przyjęcie Go nadaje ludzkiemu życiu właściwy sens i ponadczasowy wymiar. To spotkanie ma swoją weryfikację. 8 kwietnia 1973 r. Sługa Boży Ks. Bp Jan Pietraszko w Kolegiacie św. Anny w Krakowie zauważył: „Zdarza się przecież – sami o tym wiecie – tak, że ludzie przychodzą na rekolekcje przed Wielkanocą, wysłuchują pewnej ilości mniej lub więcej ciekawych dysertacji, takich intelektualnych smaczków, zadowolą swoją pasję intelektualną, wychodzą mniej lub więcej zadowoleni, albo rozgrymaszeni, mówią: dobrze mówił, albo: trudno tego było słuchać, takie gadanie, no i mijają dwa sakramenty. To im nie jest potrzebne. Pewnemu zwyczajowi stało się zadość. O Panu Bogu coś usłyszeli, coś sobie pomyśleli, ale to najważniejsze minęli. Do tego jeszcze przychodzi ten pomocnik z boku, który dzisiaj twierdzi, że w imię posoborowej odnowy to już jest trochę inaczej i że można sobie to zaspokoić i wypełnić w innym układzie, sam na sam z Panem Bogiem, albo w jakimś zbiorowym nabożeństwie pokutnym, podczas gdy Chrystus mówi wyraźnie do  Apostołów: Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone,  a którym zatrzymacie, są im zatrzymane (J 20,22-23). Tu w tym sformułowaniu Chrystusowym nie ma miejsca na wyminięcia”. Trudno nie zauważyć, że słowa Sługi Bożego wygłoszone niemal 50 lat temu, w dobie Covida – 19 mają swoją przedziwną aktualność. Przyjęcie Jezusa to nie same intelektualne zachwyty, lecz przeoranie swojego życia, co weryfikuje się w Sakramencie Pokuty i Eucharystii. Jeżeli się tego nie przepracuje, to pozostaje bycie ziarnem pszenicy o gigantycznym potencjale, samotnym i wyschniętym, pośród innych w jakimś słoiku na jakiejś półce historii tego przemijającego świata. Czy tego tak naprawdę chcemy? 
 
                                                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

Lubimy gadać o problemach. A co z tego wynika?
(J 3,14-21)
Co wynika z naszych niekończących się dyskusji o świecie, o pandemii i szczepionkach, o polityce i o Kościele? Co wynika z tego, że uczestniczymy w rekolekcjach, że zawieszeni na wargach przeróżnych matadorów słowa, słuchamy  ich z zapartym tchem?  Co wynika z naszych zaangażowanych dyskusji i pobożnych rozważań? Stawia nam dziś te pytania nie byle kto, tylko sam Jezus Chrystus. W liturgii Słowa Jezus przypomina nam sytuację, jaka zaistniała w Izraelu, tuż przed tzw. niewolą babilońską. Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów pogańskich i bezczeszcząc świątynię, którą Pan poświęcił w Jerozolimie. Wiele wtedy dyskutowano o problemach, ale głos proroków na czele z Jeremiaszem, nawołujących do odejścia od grzechów, lekceważono. Przyczyną tego, co się później wydarzyło z narodem, a mianowicie całego dramatu utraty wolności, były grzechy, a przede wszystkim barak woli, aby od nich odejść. Nieszczęścia, które były przewidywane i rzeczywiście przyszły, nie były złośliwością Boga, lecz prostą konsekwencją złych decyzji człowieka. Jezus w rozmowie z Nikodemem, członkiem sanhedrynu, w proroczych słowach nawiązuje do epizodu, jaki miał miejsce na pustyni, podczas ucieczki Izraelitów z niewoli egipskiej. Zniechęceni trudnymi warunkami, zaczęli występować przeciwko Bogu i Mojżeszowi. Ukarani plagą węży o jadzie zabójczym, zrozumieli swój grzech. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu. Znamienną jest rzeczą, że choć kara spadła na wszystkich, ratunek tkwił w osobistej relacji ukąszonego z Bogiem. Jezus, nawiązując do tamtego wydarzenia, wyraża pragnienie, aby spojrzenie z wiarą na Jego wywyższenie, dziś możemy powiedzieć na Jego krzyż, dawało grzesznemu człowiekowi nie tylko życie doczesne, ale przede wszystkim wieczne. Tylko On, Jezus Chrystus, prawdziwy Człowiek, składając Ojcu Niebieskiemu z miłości do nas ofiarę, zadośćuczynił za nasze grzechy, będąc jednocześnie prawdziwym Bogiem. Słyszeliśmy to zdanie wiele razy, może nawet potrafimy je powtórzyć, dziś jednak Jezus pyta każdego z nas – czy wierzysz w to? Niewola wisi w powietrzu, dyskusje trwają, głupota króluje, bunt przeciw Bogu narasta, a Jezus, wskazując na swój krzyż, pyta każdego z nas indywidualnie – czy wierzysz w to? Jeżeli rzeczywiście w to wierzę,  nazywam wtedy mój grzech jasno i bez retuszu. W Sakramencie Pokuty oddaję go Chrystusowi, a w konsekwencji tego zmieniam swoje życie. Wtedy dopiero mogę powiedzieć, że stanąłem w świetle prawdy, jaką jest sam Jezus. A jest On światłem absolutnie wyjątkowym,   ponieważ pozwala mi nie tylko ujrzeć prawdę o sobie samym, ale daje również siłę, aby wrócić na dobrą drogę. To ja sam muszę podjąć decyzję wyjścia z ciemności. Im więcej będzie nas w Chrystusowym świetle, tym jaśniej i bezpieczniej będzie na świecie. Ta jasność to zbiór naszych indywidualnych decyzji, a nie pokazowa iluminacja zorganizowana przez Stwórcę. Jest to jedyna droga pokojowej naprawy świata. Prowadząc więc mądre dyskusje i uczestnicząc w ciekawych wykładach i konferencjach oraz słuchając płomiennych kazań, pamiętajmy, że jeśli nie prowadzą nas one do Sakramentu Pokuty, są tylko stratą czasu i przysłowiowym – szminkowaniem trupa.
                                                                                                  
                                                                                                                                                                                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas

 

Oczyszczenie świątyni wczoraj i dziś
(J 2,13-25)
Od momentu ofiarowania Jezus był niejako domownikiem świątyni Jerozolimskiej. Wraz z Rodzicami pielgrzymował do niej regularnie. Mając 12 lat, można powiedzieć, po niezwykłych rekolekcjach, oznajmił swoim Rodzicom, którzy znaleźli Go właśnie w świątyni: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? W okresie swej działalności nauczycielskiej regularnie pielgrzymuje do świątyni i spotykamy Go w jej przestrzeniach przemawiającego i zachowującego się tak, jakby ten dom Ojca był i Jego domem. Jezus czuje się odpowiedzialnym za dom swojego Ojca. Ma to niezwykle głęboki wymiar i absolutnie ponadczasowe znaczenie. Dzisiejsza Ewangelia jest bardzo mocnym tego wyrazem. Jej akcja rozgrywa się na dziedzińcu pogan, który stanowił swoistego rodzaju syntezę targowiska i kantorów. Wynikało to z praktycznej konieczności dostarczenia zwierząt ofiarnych i szacunku dla skarbony świątynnej, do której tylko pieniądz pozbawiony wizerunków mógł być, zgodnie z prawem, wrzucony. Z dużą dynamiką rozpędzając przekupniów i bankierów, nie wydaje się by Jezus, sam ten proceder kwestionował. Problem leżał znacznie głębiej. Św. Jan wskazuje na niego istotnym stwierdzeniem: Jezus /.../ dobrze wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co się kryje w człowieku. Przenikając serca ludzi świątynnego biznesu, nie widział w nich miłości do Ojca Niebieskiego, lecz tylko dominację chęci zysku. W sercach więc swoich uczynili targowisko.  Ta scena ma jeszcze prorocze znaczenie, na które wskazuje sam Chrystus: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Dla znajdujących się wtedy w jednym z najwspanialszych obiektów sakralnych starożytności słowa te były niezrozumiałe, a nawet bluźniercze, jednakże dla potomnych stały się jasne.
W 70 r. Rzymianie zburzyli świątynię, ofiary do dziś nie są składane, kapłaństwo Starego Przymierza straciło swój sens, natomiast Jezus Zmartwychwstały wybudował nową świątynię z ludzkich serc – Kościół. Dziś, czytając tę Ewangelię, z jednej strony doświadczamy spełnienia proroctwa, z drugiej zaś stawiamy sobie pytanie, czy i współcześnie nie jesteśmy świadkami oczyszczenia świątyni – Kościoła, przez samego Chrystusa? Wydaje się, że tak i to w skali całego świata. Opierając się pokusie uogólniania i bicia się w cudze piersi, stawiam sam sobie pytanie, czy we mnie nie ma chciwości i dążenia do zysku za wszelką cenę, opakowanych w fałszywą pobożność, w którą może sam już uwierzyłem? Jezu, który przenikasz moje serce, proszę, oczyść mnie!
Ks. Lucjan Bielas

 

Światło
Thomas Alva Edison w 1879 r. dokonał publicznej prezentacji żarówki, wynalazku, który był efektem wielu lat poszukiwań i jak to przeważnie bywa, miał wielu ojców. Nie podlega dyskusji, że żarówka dużo zmieniła w życiu ludzi na ziemi. Człowiek współczesny nieustannie kombinuje nad tym, jak tu zużywając
niewielką ilość energii, osiągnąć duży efekt świetlny. Mimo sporych osiągnięć w tej dziedzinie nikt nie myśli o tym, że kiedykolwiek oświetlenie
wyprodukowane przez człowieka,  zastąpi słońce. Znajdujemy się w takiej porze roku, kiedy to zimowe mroki powoli ustępują, dnie są dłuższe i bardziej słoneczne. Wpływa to znacznie na poprawę naszego samopoczucia i nastrojów. To budzenie się z zimowego snu, zarówno przyrody, jak i nas ludzi, dla istot myślących jest okazją do głębszej refleksji. Dla tych zaś, którzy wraz z Jezusem są zaproszeni na górę Tabor, może mieć ona zdecydowanie większe znaczenie
w życiu, niż wynalazek żarówki. Przemienienie Jezusa,  jakie wtedy się dokonało na oczach uczniów, było wpisanie niejako w Jego ziemską misję, która wiodła przez cierpienie, krzyż i zmartwychwstanie, do chwały Ojca Niebieskiego. Było ono potrzebne Jego uczniom i nam, którzy tak często tracimy właściwą perspektywę w życiu i myślimy nie o tym, co Boskie, ale o tym, co ludzkie. A takim myśleniem w naszych głowach jest zainteresowany szatan (por. Mt 16,23).Jezus pokazuje nam dzisiaj swoje Boskie oblicze, pokazuje, że On jest źródłem światła pełniejszego niż słońce. Mateusz zapisał: twarz Jego zajaśniała jak słońce, a odzienie zaś stało się białe jak światło (Mt 17,2). Przeżywamy niezwykłe spotkanie z Jezusem i z całą prawdą o Nim jako prawdziwym Bogu, dla Którego i w Którym wszystko żyje, Który jest początkiem i końcem wszelkiego stworzenia. Jednocześnie  doświadczamy Jego człowieczeństwa, w którym Bóstwo zamknęło się z niepojętej miłości do nas. Jesteśmy w szczęśliwszym położeniu niż Apostołowie na górze Tabor. Przyjmując Jezusa w Eucharystii, przyjmujemy Go z całym światłem, które w Nim mieszka, a które może całkowicie odmienić nasze życie, nawet w najciemniejszych jego przestrzeniach. Znakomicie ujął to św. Augustyn: „Czym dla oczu jest światło słońca, które widzimy, jest [Chrystus]dla oczu serca” (Sermo 78,L: PL 38,490).Pan, stwórca  wszechświata, Bóg Ojciec do nas, doświadczających obecności Jezusa daje nam   niesłychanie prostą radę: To jest mój Syn umiłowany, jego słuchajcie. Jest to niezmiernie praktyczna rada. Po pierwsze uwierzmy, że Jezus jest. Po drugie, poznajmy  i uznajmy za prawdę to, co On mówi. Może w prostej konsekwencji czas zacząć codziennie czytać Ewangelię, albowiem w niej  są słowa prawdy, za którymi nie kryje się żaden ludzki interes.  Na pokręconych ścieżkach naszego życia potrzebujemy Jego światła bardziej niż słońca i żarówki
 
Ks. Lucjan Bielas

 

Nie bój się prosić o cud
(Mk 1,40-45)
Człowiek młody, zdrowy, zaaferowany codziennymi problemami na drodze do świetlanej przyszłości, często ignoruje troskę o swoje zdrowie. Upominany, odpowiada śmiałym stwierdzeniem: „na coś trzeba umrzeć”. I tak zwykle bywa, że w tym zabieganiu, pewnego pięknego dnia następuje zderzenie z owym „coś”, zderzenie z poważną chorobą.  Wyniki badań, rozmowa z lekarzem, gorączkowe poszukiwania w Internecie, konfrontacja z terminami medycznymi,
do tej chwili zupełnie nam obcymi, całkowicie zmieniają optykę naszego życia. Misternie budowane życiowe plany w jednej chwili przestają istnieć, a świat dotychczasowych wartości ulega natychmiastowej przebudowie. Wielu nam życzliwych w takiej chwili będzie radziło dobre szpitale, znanych specjalistów, skuteczne metody. Zaczyna się gorączkowe szukanie znajomości i tzw. wejść.  Jest to coś absolutnie naturalnego i pewnie dobrym znakiem, że chory staje do walki o swoje życie. I tu jawi się niezmiernie ważny element, a mianowicie psychiczne nastawienie chorego. Ten, który zna misję swojego życia i wie jakie zadania stawia przed nim Stwórca, jest o wiele bardziej podatny na leczenie, niż człowiek, który żyje bez uświadomionego celu. Niebagatelną rzeczą jest porządek w sumieniu. To właśnie tu, w tej przestrzeni, w której dochodzi do spotkania z „ukrytym Bogiem” (Wiktor Frankl), dokonuje się jeden z najważniejszych procesów powrotu człowieka do zdrowia. Znakomicie opisał to św. Marek: Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na
kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Ta scena uzewnętrzniła to, co stało się w sumieniu człowieka, trądem skazanego na podwójną śmierć. Wówczas bowiem, trąd był chorobą nieuleczalną, a do tego dochodziło odrzucenie chorego przez ludzi, jako grzesznika, niebezpiecznego zarówno pod względem moralnym, jak i sanitarnym. Precyzyjnie ujmuje to Księga Kapłańska: Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: „Nieczysty, nieczysty!”. Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu.
Jego mieszkanie będzie poza obozem. Uszy trędowatego były wyczulone na wszystkie informacje dające jakąkolwiek nadzieję, usłyszały o Jezusie i Jego boskiej mocy. W swoim sumieniu przyjął to za prawdę i dał temu wyraz, przychodząc do Niego, upadając na kolana i wyrażając swoją prośbę słowami – Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić . Fantastyczne wyznanie wiary i całkowite oddanie się woli Boga. Jezus: zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Przyznam, że kiedy sam znalazłem się w sytuacji porównywalnej do trędowatego, to ta jego postawa,  jego modlitwa zaczęły mi, przy każdej Komunii św. towarzyszyć. Było i jest to doświadczenie przez wiarę dotknięcia samego Boga, Jezusa Chrystusa ukrytego pod postacią chleba i wina. Było to i jest wypowiadane w mojej duszy: - jeśli chcesz i Jego odpowiedź: - chcę. Pragnę, aby to tak już pozostało, a przewrócony chorobą świat wartości pozostał trwały i zdrowy. Nie bójmy się więc prosić Jezusa o cud, tak jak to uczynił trędowaty. Przecież uzdrowienia duszy i ciała były i są nadal misją Wcielonego Słowa.
 
  Ks. Lucjan Bielas
 
 

Sensowna teściowa

(Mk 1,29-39)

Uwolnienie opętanego w synagodze w Kafarnaum, nie było pierwszym cudem, jakiego dokonał Jezus. Wcześniej był obecny na weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie w cudowny sposób przemienił wodę w wino. Zachowanie się Jezusa w synagodze, Jego słowa i Boska moc, jaką okazał pośród  zgromadzonych tam mężczyzn, po ludzku stały się jego znakomitą autoreklamą. Natychmiast rozeszli się oni do swoich domów i mieli o czym opowiadać. Tymczasem Jezus udał się do domu Szymona i jego brata Andrzeja. Udali się tam również ich wspólnicy, Jan i Jakub. Wszystkich wspólników rybackiej firmy połączyła teraz nowa misja do której Jezus ich powołał. Kiedy pełni wrażeń,  przekraczali próg domu, w którym zapewne wiele razy wcześniej bywali, natychmiast podzielili się z  nowym Mistrzem domowym kłopotem, a mianowicie, teściowa Szymona leżała w gorączce. O jego żonie i dzieciach nic Ewangeliści nie wspominają. Musiała więc zaistnieć taka sytuacja życiowa, że teściowa, znalazła się pod opieką zięcia, co było w tamtejszym zwyczaju. Teraz była chora.  Św. Marek, który w swej Ewangelii zapisał katechezę Piotra Apostoła zostawił nam niesłychanie subtelny, intrygujący i piękny obraz jego teściowej. Odnosimy wrażenie, że była to kobieta wyjątkowa. Jezus ująwszy ją za rękę, podniósł. Pięknym ludzkim gestem ujęcia za rękę, okazał Boską moc. Jakże niezwykła w swej zwyczajności była jej reakcja – uzdrowiona, bez słowa komentarza wstała i usługiwała im. Można powiedzieć, że miała w sobie ukształtowanego ducha służby i pewnie była to jej naturalna postawa. Jednakże od tego momentu, uzdrowiona przez Boga, wróciła do służby, ale już zupełnie inna. To była jej świadoma i wolna decyzja. Służba stała się w jednym momencie jej największym zaszczytem, jaki mógł ją w życiu spotkać. Służyła teraz samemu  Bogu i ludziom. I to nie była jakaś wymyślona idea, to była konkretna służba, osoba osobie – Jezusowi Bogu-Człowiekowi i braciom.

Zapewne wielu, spośród cudownie uzdrowionych wraca do swoich zajęć, obojętnie na jakim są szczeblu, tak jak do służby. Wraca, będąc już zupełnie innymi ludźmi. Są wolni i bogatsi o doświadczenie Jego szczególnej obecności w ich życiu i Jego mocy. To doświadczenie , jeżeli jest prawdziwe, tak jak to było z teściową Szymona, przekłada się na służbę każdemu człowiekowi, niezależnie od zajmowanego miejsca w społecznej hierarchii. Można powiedzieć za św. Łukaszem, że mają głębszą świadomość, że „ręka Pańska jest z nimi” (por. Dz 11,21).Może niekoniecznie trzeba w życiu oczekiwać cudownej, nadprzyrodzonej interwencji Boga. Może wystarczy chwila refleksji rozumu oświeconego wiarą, aby powrócić do naszych zadań, do szkoły, do korporacji, do firmy, do administracji, do policji, wojska itp., świadomie służąc Jezusowi Bogu i ludziom. Zaciekle walczył do niedawna świat z niewidzialnymi terrorystami. Oczywiście, że byli, ale jakże ich medialnie rozdmuchano? Walczy teraz świat z niewidzialnym wirusem. Oczywiście, że jest, ale jak nim medialnie terroryzuje? Za tymi sztucznie  wygenerowanymi zasłonami, niewielu myśli o zniewoleniu wszystkich. Wydaje się, że jest to proces nieuchronny. Czy rzeczywiście nic nie możemy  zrobić?  Teściowa Szymona pokazała sposób. Jej zięć, też się tego nauczył. Znakomicie pojął to św. Paweł i wszyscy członkowie Kościoła Chrystusowego, którzy poważnie Go traktują. Choć jest ich niewielu, ale mogą wiele, bo z nimi jest Chrystus!

 

  Ks. Lucjan Bielas

 
 

Synagoga w Kafarnaum

(Mk 1,21-28)

Kafarnaum za czasów Jezusa było sympatycznym miasteczkiem nad brzegiem jeziora Galilejskiego. Jest ono Po Jerozolimie najczęściej wymienianą miejscowości w Nowym Testamencie. Liczba ludności w tamtych czasach sięgała 1000 – 1500 osób głównie zajmujących się rybołówstwem, rolnictwem i rzemiosłem. W pobliżu szedł trakt handlowy Via Maris, łączący Egipt z Damaszkiem, stanowiący swoistego rodzaju okno na świat. Z obrotami handlowymi związana była komora celna. O znaczeniu zaś miasteczka w strategii rzymskiego okupanta świadczył stacjonujący tu garnizon wojskowy. Mieszkańcy posługiwali się językiem aramejskim, choć również w użyciu był język grecki. Z relacji zaś Józefa Flawiusza wiemy, że w Kafarnaum był dostępny również lekarz. Centrum życia religijnego stanowiła miejscowa synagoga. Dziś możemy oglądać ruiny synagogi zwanej „białą” z czasów bizantyńskich, wybudowanej najprawdopodobniej  na tym samym miejscu, co budowla z czasów Chrystusa. W jej  pobliżu  znajdował się, według Ewangelii synoptycznych, dom Apostołów Szymona, czyli Piotra i Andrzeja. Jezus wyjątkowo upodobał sobie tę miejscowość i jej mieszkańców. W domu Piotra uzdrowił jego teściową, w komorze celnej powołał Mateusza, a także wskrzesił córkę Jaira, jednego z przełożonych lokalnej synagogi. Właśnie ta synagoga była dla Jezusa miejscem o szczególnym znaczeniu. Św. Marek  opisuje początek niezmiernie ważnego przesłania Jezusa w murach wspomnianej synagogi. Już sam głos przemawiającego w niej Jezusa i  jakość  głoszonego przesłania były wyjątkowe: Zdumiewali się Jego nauką; uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Jednakże była w  tej synagodze, oprócz zgromadzonych wiernych, jeszcze inna jeszcze rzeczywistość, nie będąca człowiekiem, ale przez człowieka przyniesiona.  Był właśnie w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: „Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży”. Duch nieczysty wie, kim jest Jezus, ale nie pragnie Jego miłości. Czuje natomiast śmiertelne zagrożenie, jakie wynika z tego

spotkania z Panem Wszechświata. Jezus tymczasem miał świadomość całkowitej władzy nad szatanem, co uzewnętrzniło się w wypowiedzianych przez Niego słowach, skierowanych do złego ducha: „Milcz i wyjdź z niego”. Jezus oddzielił złego ducha od człowieka. To mógł zrobić tylko Bóg, Ten, który stworzył cały świat, aniołów i człowieka. Ta interwencja okazuje się ratunkiem dla opętanego człowieka. Jezus przywrócił mu pokój i wolność. Warto zwrócić uwagę na to,

 że nie odbyło się to bezboleśnie. Wtedy duch nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. Potęga Jezusa nie jest kategorią tego świata. Pieniądze, władza i wszelkie formy ludzkiej dominacji, są w jaskrawej sprzeczności z Jego postawą służby, wynikającej z bezgranicznej miłości, posuniętej do umycia człowiekowi nóg i oddania życia za jego wolność i pokój. Paradoksalnie szatan o tym wie lepiej, aniżeli niejeden człowiek. Nieco później, w synagodze w Kafarnaum,  po cudownym rozmnożeniu chleba, Jezus wypowie jedno z najważniejszych przesłań swojej misji, które wielu zbulwersuje i będzie bulwersować: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.  Tak więc przez zapowiedzianą Eucharystię Jezus, Bóg-Człowiek chce zamieszkać w każdym z nas, po to, by każdy z nas ludzi mógł zamieszkać w Bogu. Wokół niej będzie kształtował się Jezusowy Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą.  I tego szatan znieść nie może, choć będzie walczył o dusze ludzkie do ostatniego człowieka. Zły duch przez wieki usiłuje, na różne sposoby, wartościami tego świata  zawładnąć człowiekiem, często ze znakomitym skutkiem. Swoje akcje, jak widzimy lubi zaczynać niestety od kobiet.

Jest szalenie wulgarny, krzykliwy, bezwzględny i żądny krwi. Patrząc na osoby pozostające w jego władaniu, ma się wrażenie spotkania z czymś nieludzkim, albowiem  pozbawionym piękna, miłości i rozumu. Można odnieść wrażenie, jakoby te mury synagogi w Kafarnaum nabrały pewnego symbolicznego znaczenia. To tak jakby czas dla nich przestał istnieć. Jest w nich wielu zgromadzonych, ale bezradnych i biernych, jest trochę opętanych. Tylko Jezus ma władzę

zrobienia w tej „synagodze” właściwego porządku, bo nad szatanem ma władzę tylko Bóg. Więc jak najszerzej otwórzmy drzwi dla Niego

 

Ks. Lucjan Bielas

 
 

Dlaczego Jezus nie ratuje nas, tak jakbyśmy tego oczekiwali?

(Mk 1,14-20)

Komu podpadł Jan Chrzciciel? Niewątpliwie jego nauczanie nie było miłe przedstawicielom świątyni, gromadził tłumy. Był popularny, a poza tym wzywał do prawdy, a co za tym idzie odejścia od grzechu. To nie była droga ich pobożności, a na dodatek pewnego rodzaju konkurencja, choć przecież sam był z rodu kapłańskiego. Chociaż nie mamy wprost dowodów na to, że przywódcy religijni Narodu maczali paluszki w uwięzieniu Jana, to jednak możemy przypuszczać,

 że dla wielu z nich zniknięcie tłumów i zamilknięcie Jana było komfortową sytuacją. Sprawcą uwięzienia Jana, można powiedzieć fizycznym, był Herod Antypas. Był to  wtedy prawie pięćdziesięcioletni pan, uwikłany w konkubinat ze swoją krewną i bratową, Herodiadą. Ta dama wtedy już dobrze po czterdzieste  wniosła w ten związek swój dominujący charakter, bezwzględne zachowanie (zapewne po dziadziusiu, Herodzie Wielkim) i córkę Salome, z pierwszego małżeństwa. Jej charakter, nie mający wiele wspólnego z prawdziwą kobiecością, przeszedł do historii świata przez fakt przymuszenia Heroda Antypasa do uwięzienia Jana Chrzciciela i do jego zabójstwa, który to otwarcie krytykował ich związek, jako nie podobający się Bogu (Mt 14,1-12). Uwięzienie i zabójstwo Jana Chrzciciela przyniosły ulgę jego przeciwnikom. Niewygodny prorok zamilkł, tłumy się rozeszły, uczniowie powrócili do swych domów i zajęć.

- Czy więc Jan przegrał? 

- Nic podobnego! Jan zwyciężył, nie ugiął się bowiem przed grzechem i kłamstwem. Śmiercią swoją przypieczętował prawdziwość nauki,  

   którą głosił jako prorok z polecenia samego Boga.

- Dlaczego to, Pan Jezus po ludzku rzecz ujmując, zachował się biernie wobec faktu uwięzienia Jana? Patrząc na całe dzieło zbawienia, na

  śmierć Jezusa i Jego zmartwychwstanie, odpowiedź jest prosta – to uwięzienie wpisywało się w całość dzieła odkupienia. Są wartości

  większe niż doczesne życie człowieka. Wiedział o tym Jezus, wiedział o tym Jan. Jezus zostawił Jana, jako człowiek, ale będąc

  prawdziwym Bogiem, nigdy Jana nie opuścił. I on, to też wiedział.

- Czy  trud Jana i zaangażowanie uczniów  poszło na marne?

Jezus pozwolił umrzeć Janowi, ale nie jego dziełu, dlatego też Ewangelista napisał: Gdy Jan został uwięziony, przyszedł Jezus do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Tu w Galilei nad brzegiem jeziora odnalazł uczniów Jana, których wcześniej poznał przy Proroku. Posiadali małą firmę rybacką, umieli ciężko pracować  w zespole i to w trudnych warunkach, a przy tym  z największą powagą traktowali sprawy wiary. Mieli swojego bossa Szymona, który z natury znakomicie nadawał się  do pełnienia  funkcji szefa. Posiedli umiejętność nawiązywania kontaktów z klientami, ponieważ ryby trzeba było sprzedać jak najszybciej. Jako przedstawiciele klasy średniej, byli najlepiej przygotowani do przyjęcia Ewangelii i skutecznego jej głoszenia. Ani uczeni, ani bogacze, ani bezrobotni, nie dysponowali takimi osobistymi walorami, jak ci prości rybacy.  Tak więc Jezus podjął dzieło Jana i przejął jego uczniów po to, aby stworzyć nową rzeczywistość – Kościół. Kształtował małą  grupę Apostołów, jednocześnie działając z tłumami. Zachował przez to, właściwe proporcje między elitarnością z jednej strony a otwarciem się na świat z drugiej. Warto o tym pamiętać szczególnie dziś, kiedy wielu słabnie w wierze i odchodzi z Kościoła w przekonaniu, że dni jego są policzone. Ten proces, nie pierwszy w historii, zapewne będzie się jeszcze pogłębiał, aż odpadną wszyscy pozbawieni żywej łączności z Chrystusem. On – Jezus swojego dzieła, swojego Kościoła nigdy nie opuści. I choć następcy św. Piotra i Apostołów są nieraz bardzo słabi i ułomni, to On Jezus Wszechmocny Bóg, i tak jest z nimi.  Tak naprawdę idzie więc o łączność z Nim, przy jasnym nazywaniu zła, złem. I tu znów św. Jan jest znakomitym przykładem.Bywa, że niektórzy kapłani, biskupi i wierni odchodzą od Kościoła zgorszeni, uważając, że wiedzą lepiej i że są bardziej święci.  Choć  ich krytyczne spojrzenie  może być całkiem słuszne, to odejście  jest piramidalną głupotą. Za Wiktorem Franklem, który sparafrazował słowa La Rochefoucaulda, można pokusić się o stwierdzenie: „że jak wichura gasi nikły płomień, ale podsyca ogień, tak samo przeciwności losu i tragedie podkopują słabą wiarę, lecz umacniają silną”.

 

Ks. Lucjan Bielas

 
 

Czy kościoły stały się dziś bezużyteczne?

(J 1,35-42)

To pytanie postawił ostatnio Gerhard Wegner na łamach Frankfurter Allgemeine Zeitung (14 01 2021). Zdaniem Autora, zarówno wypowiedzi niemieckich, poważnych przedstawicieli Kościoła sugerujące, że Bóg nie ma z Covidem-19 nic wspólnego, a także zamknięte kościoły i brak duchowego wsparcia potrzebującym, sprawiły, że tylko niewielu szuka w tych trudnych czasach oparcia w wierze. Powołując się na badania Marii Sinnemann z Instytutu Nauk Społecznych Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD), Wegner stwierdza, że w tej trudnej sytuacji, bardziej niż wiara „dla zdecydowanej większości

 ludzi, ważniejsze są takie czynniki, jak optymizm, poczucie własnej wartości i dobrzy przyjaciele”. Mając świadomość specyfiki relacji społeczno-wyznaniowych naszych zachodnich sąsiadów, można by taką opinię poddać krytyce, choć trudno całkowicie ją zdyskredytować. Jest w niej wiele ziaren prawdy, łatwo dostrzegalnych i w naszej polskiej rzeczywistości. Jedno z tych ziaren można dotknąć prostym pytaniem, jakie Jezus Chrystus nieustannie nam, którzy deklarujemy naszą  przynależność do Jego Kościoła: - czy rzeczywiście wierzymy w Jego obecność? Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: „Oto Baranek Boży”. To wystarczyło, aby ci dwaj tak otwarli się na Jezusa, że zostawili Jana i poszli za Nim. Jak wielkim autorytetem był dla nich Jan, skoro wystarczyły trzy słowa, aby zmieniło się ich życie. Można tę decyzję opisać, idąc za św. Augustynem – wybrzmiał głos,

 a oni poszli za Słowem. Jak głęboka była nauka o Zbawicielu, przekazana im przez Jana, skoro ten skrót myślowy – Oto  Baranek Boży, pokazał im syntezę Starego i Nowego Testamentu, ofiarę baranka paschalnego i ofiarę Mesjasza? Jak wielka była wiara Jana, kiedy wskazując przechodzącego Cieślę z Nazaretu, widział w nim Boga? Jak żył Jan, że przez jego życie, przez jego codzienność mogli zobaczyć Zbawiciela, na którego czekali? Ponad 43 lata codziennie sprawuję Eucharystię i unosząc hostię, wypowiadam, do zgromadzonych braci i sióstr, słowa: „Oto Baranek Boży…”.  Ponieważ ten fragment liturgii tak mocno wpisuje się w spotkanie Jana i jego uczniów z Jezusem, nie mogę pytań dotyczących Jana uniknąć, nie mogę, nie odnieść ich do siebie. Są one dziś niewątpliwie wzmocnione Covidem-19 i wszystkim tym, co jest z nim związane w Kościele. Mam świadomość tego, że przede wszystkim mogę zmienić siebie. Jest to więc czas dla mnie, a może i dla innych pogłębienia pobożności eucharystycznej. To od naszej wiary, wyrażającej się w naszej codzienności i

wszystkich tworzonych przez nas relacjach zależy, czy Msza św. jest jedynie pustym gestem liturgicznym, który wypada tradycyjnie uczynić przy okazji uroczystości rodzinnych lub publicznych, czy też jest rzeczywistym spotkaniem ze Wcielonym Bogiem Jezusem Chrystusem i bycie z Nim tam, gdzie On mieszka. To od naszej wiary, kapłanów i wiernych zależy, czy Msza św. jest centralnym wydarzeniem, czy jedynie przysłowiowym kwiatkiem do kożucha. Ktoś może powiedzieć,

a co to ma do tzw. kryzysu Kościoła? Powiem prosto – wszystko! Bo tu jest jego istota

 

                                                                                              Ks. Lucjan Bielas

 
 
 

Sens w życiu człowieka

(Mk 1, 7-11)

Kiedy Jezus wchodził w wody Jordanu, aby przyjąć chrzest z rąk Jana, miał ok. 35 lat. Był to niewątpliwie przełomowy moment w Jego życiu i Jego działalności, a i nie bez znaczenia w życiu każdego z nas. Warto więc zastanowić się nad tym, kim był Jezus przed chrztem, i kim stał się, po jego przyjęciu?

Po śmierci Heroda Święta Rodzina powróciła do Palestyny i osiedliła się w Nazarecie, pracując i wychowując Jezusa. Kluczowym wydarzeniem tego okresu

ich życia, była pielgrzymka do świątyni jerozolimskiej, kiedy Jezus  miał 12 lat. W stałym zwyczaju pielgrzymowania, jaki praktykowali, te święta Paschy były wyjątkowe, zarówno dla Jezusa, jak i dla nich. Zaginął im, aby się odnaleźć i to w jak najszerszym tego słowa znaczeniu. Niewątpliwie wpłynęło na to dojrzałe przeżycie przez Niego świąt Paschy, samotny powrót do świątyni, rozmowa z Ojcem Niebieskim w Jego domu,  konfrontacja z Jego słowem podczas rozmowy z uczonymi w Piśmie. Jego człowieczeństwo odnalazło Jego Bóstwo, a On wiedział już, kim tak naprawdę jest – Synem Ojca Przedwiecznego. Takim Go odnaleźli ziemscy Rodzice Maryja i Józef. Takim wrócił do domu w Nazarecie i był im posłuszny i od nich się uczył prawdziwie ludzkiego życia. Takim przez ponad

20 lat pracował jako cieśla. Z całą pewnością możemy przyjąć, że regularnie pielgrzymował do świątyni, że regularnie świętował szabat i modlił się w synagodze, że nieustannie podczas dnia i nocy, trwał w łączności ze swym Niebieskim Ojcem, że studiował i żył słowem Bożym.  Z całą pewnością możemy przyjąć, że był znakomitym synem swoich Rodziców, że był prawdziwym mężczyzną, uczciwym i wrażliwym człowiekiem oraz odpowiedzialnym fachowcem. Przez bliską relację z Bogiem, musiał być niezmiernie bliski  drugiemu człowiekowi, co zapewne było odczuwalne w indywidualnych kontaktach. Odpowiedzialnie zarządzając

swym ludzkim sercem i uczuciami, nie założył własnej rodziny, bo wiedział, jaka jest Jego misja w planach Ojca Niebieskiego. Ten Jezus Chrystus wchodzi w wody Jordanu i domaga się chrztu od Jana. Rozpoczyna tym samym nowy rozdział realizacji Swojej mesjańskiej misji. Sam nie potrzebując chrztu nawrócenia, wchodzi w dzieło przygotowywane przez Jana Chrzciciela, by zgodnie z wolą Ojca je wypełnić. To niezwykłe objawienie się Boga w Trójcy Przenajświętszej, które wtedy miało miejsce, jest jakże ważne zarówno dla człowieka Jezusa, a także dla Jana i dla mnie. Dlaczego dla mnie? Przez sakrament chrztu, nieświadomie przyjęty i świadomie zaakceptowany jestem uczestnikiem misji Chrystusa na tym świecie. Przez Eucharystię jestem z Nim tak mocno złączony,

 jak tylko to możliwe, by człowiek tu i teraz połączył się z Bogiem Trójjedynym. Jezus  więc nie tylko pokazuje mi jak żyć z Bogiem, ale jest ze mną, jeśli tylko

ja wyrażę na to zgodę. Jest tu moja wolność, ale i świadomość, że tylko z Bogiem i w Bogu życie ma sens – jest prawdziwie życiem człowieka. Może więc warto jeszcze raz przemyśleć sobie, co to znaczy być chrześcijaninem w czasie kiedy chrzest jest traktowany jako niewiele znaczący epizod rodzinnej tradycji,

a postawy życiowe proponowane przez ten świat są jedynie żałosną karykaturą człowieczeństwa, choć na krótką chwilę wydają się atrakcyjne              

 

Ks. Lucjan Bielas

 

Pokora intelektu, rzecz rzadka

(Mt 2,1-12)

Pewien bardzo wybitny i szczerze pobożny fizyk,  zapytany przeze mnie o przekonania religijne jego znakomitych kolegów, zachowując naukową ostrożność, zauważył, że z jego punktu widzenia wielu, może nawet większość z nich, uznaje wprawdzie istnienie jakiejś nadprzyrodzonej siły stwórczej, istnienie Boga, ale nie szukają z Nim osobistych relacji.  Tak jest im z tym wygodniej i może wygląda to, bardziej naukowo. Dla uwiarygodniania takiej postawy  można powołać się jeszcze na list noblisty Alberta Einsteina (1879-1955) napisany w 1954 r.  do niemieckiego filozofa Erica Gutkinda. „Słowo Bóg jest dla mnie niczym innym jak tylko słowem i wytworem ludzkich słabości, a Biblia zbiorem czcigodnych, ale dość dziecinnych legend”, dalej podkreślił, dodając, że „żadna

wyrafinowana wykładnia” tego nie zmieni. Religie ogólnie rzecz biorąc uznał, jako: „wcielenie prymitywnych przesądów”. Tyle o Bogu wybitny fizyk, niekoniecznie wybitny teolog. Spośród wielu ówczesnych uczonych Bóg zaprosił do nowo narodzonego Swego Syna tylko nielicznych reprezentantów.

Dał im nie tylko rozum szukający prawdy, ale wyszedł naprzeciw pragnieniu nawiązania z Nim osobistej relacji. Czy byli kapłanami Zaratustry? Czy byli astrologami? Czy mieli kontakty z diasporą żydowską, która przecież pozostała w Persji po zdobyciu Babilonu przez Cyrusa II w roku 538 p.n.e.? Takich i podobnych pytań jest wiele i pewnie pozostaną bez jednoznacznej odpowiedzi. Zapewne jednak, dla istoty ewangelicznego przekazu, nie są one aż tak ważne. Faktem jest, że Mędrcy ze Wschodu przeszli dosłownie i w przenośni, bardzo daleką drogę. Nie znając kompletnie realiów politycznych Jerozolimy, pytając o nowo narodzonego króla, wprowadzili duży niepokój w sercu nieco podeszłego w latach Heroda, a co za tym idzie duże zamieszanie w mieście. Po fachowej konsultacji z uczonymi w Piśmie, władca, nałożył na przybyszów sprytne zobowiązania i skierował ich do Betlejem. Prowadzeni przez gwiazdę dotarli do domu, w którym  zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją. Doświadczenie relacji między tą Matką i tym Dzieckiem było takie, że ci niezmiernie doświadczeni przybysze: upadli na twarz i oddali Mu pokłon. W języku ludów Wschodu oznaczało to oddanie Boskiej czci Jezusowi. W Jego dziecięcej twarzy zobaczyli oblicze Boga. Symbolika zaś złożonych darów dopełniła mesjańskie przesłanie tych odwiedzin. W mojej domowej szopce, obok figurek Mędrców ze Wchodu są ułożone kamyki, z różnych starożytnych  miejsc kultu pogańskiego.  Znak, że Jezus Chrystus jest dla mnie doskonałą odpowiedzią na pytania, jakie człowiek zadaje w różnych świątyniach różnych kultów. Proszę dziś Boga przez wstawiennictwo świętych Mędrców ze Wschodu o to, aby wiedza nie zabiła we mnie osobistej relacji z Bogiem i z drugim człowiekiem i wiodła mnie bezpiecznymi drogami do mojej Ojczyzny.

 

Ks. Lucjan Bielas

 

 

Istnieje możliwość ponownych narodzin!

(J 1,1-18)

„Boże Narodzenie nie jest czymś, co się wydarzyło, np. jak bitwa pod Waterloo; jest ono czymś, co się dzieje”. Warto przemyśleć, to trafne spostrzeżenie abp. Fultona J. Sheena i nie przegapić tego, co się dzieje. Jeśli znamy dokładną datę wspomnianej bitwy na 18 czerwca 1815 r., to nie mamy możliwości i może

nigdy jej nie będziemy mieli, określenia dokładnej daty wydarzenia, które na pewno miało miejsce, a którym było narodzenie Jezusa Chrystusa. Jest to, może nie tylko szkoła pokory dla historyków, ale zachęta do refleksji, i to zarówno dla teologów, jak i każdego z nas. Syn Boży nie zostawił daty swojego narodzenia, albowiem nieustannie dzieje się ono w duszy i sercu każdego człowieka, który przed Bogiem nie zamknął drzwi. Nic piękniejszego nie może człowieka spotkać

w życiu od przyjęcia Boga i nic głupszego, od oddalenia się od Niego. Tak jasno mówi o tym św. Jan Ewangelista: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie

było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Nie trudno domyślić się, że tym Słowem jest MIŁOŚĆ.  Bóg jest Miłością

i z tej miłości stwarza świat i człowieka, każdego człowieka. Tylko patrząc na świat i na siebie w kategoriach miłości, czyli kochając, człowiek jest prawdziwie mądry, czyli oświecony. Każdy  jest zdolny i powołany do miłości i dlatego św. Jan dalej stwierdza: Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Miłość, którą jest Bóg, nie odbiera człowiekowi wolności: Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat

 Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli.  W tych słowach św. Jan stwierdza, że ludzie posunęli się do głupoty, odrzucenia swojego Stwórcy, do odrzucenia swojego Zbawiciela – Jezusa Chrystusa. Nie wszyscy jednak zgłupieli! Kolejne stwierdzenie Ewangelisty jest dziś dla nas kluczowe: Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z

woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. Bóg przez św. Jana mówi o drugim narodzeniu człowieka i to narodzeniu z samego Boga. Dochodzi do niego bez cielesnego pośrednictwa, ale przez przyjęcie Słowa, jakim jest Jezus  Chrystus.  Jest to narodzenie z wiary i jego skutkiem jest stanie się „dzieckiem Boga”. To zupełnie nowa relacja i nowe perspektywy dla stworzonego człowieka na tym świecie, a które pozwalają wejść

w niestworzoną rzeczywistość samego Boga. Tylko takie bycie dzieckiem Boga, daje prawo do bycia dziedzicem tego, co Boskie. Wiele się o tym mówi, niewielu bierze to poważnie. W czasie zaskakującej nas przebudowie tego świata i jego relacji i zupełnie niepewnego jutra warto narodzić się na nowo, aby być spokojnym o wieczność. Paradoksalnie, tylko taka postawa daje komfort w doczesności. Warto postawić sobie istotne pytania:  – czy rzeczywiście pozwoliłem Bogu-Jezusowi, aby narodził się we mnie? Jeśli tak, to:  - Czy wierzę w Jego obecność w Eucharystii? - Czy tak jak On przebaczam nieprzyjaciołom?

 

 

                                                                                                      Ks. Lucjan Bielas

Bóg, szatan, rodzina.

(Łk 2, 22-40)

W chwili, gdy Maryja i Józef przekraczali próg świątyni jerozolimskiej, przynosząc dziecię Jezus, mieli świadomość, że do domu Boga wnoszą Boga. Nikt z urzędujących przedstawicieli tej instytucji nie miał bladego pojęcia o randze tego wydarzenia, jedynie dwoje staruszków, którzy swoim życiem i modlitwami wrośli w te mury, a którym Bóg dał jasność myśli i pokój duszy. Proroctwo, które wyszło z ust starca Symeona, było dla Maryi i Józefa ważnym przyczynkiem

do zrozumienia misji, jaką im Najwyższy powierzył w dziejach świata. Abyśmy  lepiej ją poznali, sięgnijmy do najgłębszej pamięci ludzkości. Szczęście pierwszych ludzi w ogrodzie Eden polegało przede wszystkim na  harmonii życia rodzinnego, której gwarantem i zwornikiem był sam Bóg. Kochany przez Stwórcę, wolny w swych decyzjach człowiek, wszedł w zastrzeżone Jemu kompetencje ustalania, co jest dobre, a co złe. Chwilowe zwycięstwo złego ducha spowodowało dla ludzi długotrwałe konsekwencje. Adam i Ewa, nadzy, odarci grzechem, wyciągnięci z krzaków stanęli przed Tym, którego zbyt mało kochali. Mężczyzna zrzuca winę na żonę, z przypomnieniem Bogu – którą postawiłeś przy mnie. Ewa obwinia szatana. Całą zaś prawdę o wydarzeniu i winie, zna tylko Bóg i tylko On ma prawo wydać wyrok, co też czyni. Wtedy to, szatan usłyszał zapowiedź swego końca, człowiek zaś słowa nadziei, której realizacja będzie trwała przez pokolenia doświadczające nieustannej nienawiści złego ducha. Skutki grzechu, które człowiek ściągnął na siebie, jasnym tekstem przedstawił natchniony autor Księgi Rodzaju (3, 8-19). Warto wczytać się w te słowa, które nigdy nie straciły swej aktualności. Bóg powiedział do niewiasty: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. Do mężczyzny zaś rzekł: przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie

po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał

zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz! Przestrzenią najbardziej dotkniętą tym zmaganiem dobra i zła, miłości i nienawiści, życia i śmierci była i jest rodzina. Aż przyszedł czas spełnienia nadziei, jaką Bóg dał upadłemu człowiekowi. Postanowił On stać się człowiekiem i podzielić ludzki los, aby jako potomek Adama i Ewy zamieszkać w rodzinie, pokonać szatana, a ze śmierci uczynić bramę do życia wiecznego w Bogu. A było to możliwe, ponieważ Maryja i  jej mąż Józef, zawierzyli Bogu całkowicie i pokochali Go ponad wszystko. I tak pierwotny rajski trójkąt z Bogiem jako zwornikiem znowu zaistniał. Jest on jeszcze bardziej doskonały jak ten pierwszy, albowiem Bóg jest nie tylko z człowiekiem,

ale i w człowieku. To stanowi zupełnie inną jakość małżeńskiej i rodzinnej relacji. Fenomenem jest to, że każda rodzina może Go przyjąć. Warunki są niezmienne – wiara i miłość. Każda rodzina może Go usunąć – sposób jest jeden – grzech. Warto jednak w podejmowaniu decyzji uwzględnić logikę ludzkości

i konsekwencje w wieczności.

 

                                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 

Bóg, szatan, rodzina.

(Łk 2, 22-40)

W chwili, gdy Maryja i Józef przekraczali próg świątyni jerozolimskiej, przynosząc dziecię Jezus, mieli świadomość, że do domu Boga wnoszą Boga. Nikt z urzędujących przedstawicieli tej instytucji nie miał bladego pojęcia o randze tego wydarzenia, jedynie dwoje staruszków, którzy swoim życiem i modlitwami wrośli w te mury, a którym Bóg dał jasność myśli i pokój duszy. Proroctwo, które wyszło z ust starca Symeona, było dla Maryi i Józefa ważnym przyczynkiem

do zrozumienia misji, jaką im Najwyższy powierzył w dziejach świata. Abyśmy  lepiej ją poznali, sięgnijmy do najgłębszej pamięci ludzkości. Szczęście pierwszych ludzi w ogrodzie Eden polegało przede wszystkim na  harmonii życia rodzinnego, której gwarantem i zwornikiem był sam Bóg. Kochany przez Stwórcę, wolny w swych decyzjach człowiek, wszedł w zastrzeżone Jemu kompetencje ustalania, co jest dobre, a co złe. Chwilowe zwycięstwo złego ducha spowodowało dla ludzi długotrwałe konsekwencje. Adam i Ewa, nadzy, odarci grzechem, wyciągnięci z krzaków stanęli przed Tym, którego zbyt mało kochali. Mężczyzna zrzuca winę na żonę, z przypomnieniem Bogu – którą postawiłeś przy mnie. Ewa obwinia szatana. Całą zaś prawdę o wydarzeniu i winie, zna tylko Bóg i tylko On ma prawo wydać wyrok, co też czyni. Wtedy to, szatan usłyszał zapowiedź swego końca, człowiek zaś słowa nadziei, której realizacja będzie trwała przez pokolenia doświadczające nieustannej nienawiści złego ducha. Skutki grzechu, które człowiek ściągnął na siebie, jasnym tekstem przedstawił natchniony autor Księgi Rodzaju(3, 8-19). Warto wczytać się w te słowa, które nigdy nie straciły swej aktualności. Bóg powiedział do niewiasty: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. Do mężczyzny zaś rzekł: przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu:

w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi ,z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś w proch się obrócisz! Przestrzenią najbardziej dotkniętą tym zmaganiem dobra i zła, miłości i nienawiści, życia i śmierci była i jest rodzina. Aż przyszedł czas spełnienia nadziei, jaką Bóg dał upadłemu człowiekowi. Postanowił On stać się człowiekiem i podzielić ludzki los, aby jako potomek Adama i Ewy zamieszkać w rodzinie, pokonać szatana, a ze śmierci uczynić bramę do życia wiecznego w Bogu.A było to możliwe, ponieważ Maryja i  jej mąż Józef, zawierzyli Bogu całkowicie i pokochali Go ponad wszystko. I tak pierwotny rajski trójkąt z Bogiem jako zwornikiem znowu zaistniał. Jest on jeszcze bardziej doskonały jak ten pierwszy, albowiem Bóg jest nie tylko z człowiekiem, ale i w człowieku. To stanowi zupełnie inną jakość małżeńskiej i rodzinnej relacji. Fenomenem jest to, że każda rodzina może Go przyjąć. Warunki są niezmienne – wiara i miłość. Każda rodzina może Go usunąć – sposób jest jeden – grzech. Warto jednak w podejmowaniu decyzji uwzględnić logikę ludzkości i konsekwencje w wieczności.

 

                                                                                                           Ks. Lucjan Bielas

Trzy najważniejsze decyzje w dziejach świata

Łk 1, 26-38

Pierwsza, to decyzja Najświętszej Maryi Panny, podjęta podczas rozmowy z wysłannikiem Boga, archaniołem Gabrielem. Wybrana przez Najwyższego spośród wszystkich kobiet, zachowana od grzechu pierworodnego, zachowując całkowitą swoją wolność, zdecydowała się na przyjęcie w swoim łonie Syna Bożego. To Bóg, który jest czystą Miłością, i dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, postanowił dla człowieka, stać się człowiekiem. Nie chciał bowiem, nieskończonej ludzkiej winy załatwić aktem litości, lecz uregulować aktem miłości. I tak jak świat stworzył z niczego, tak też człowieczeństwo Syna mógł stworzyć z niczego, jedynie aktem swej boskiej woli. Tak bardzo kocha i szanuje człowieka, że zwraca się do człowieka, do Maryi, z prośbą, aby wyraziła zgodę na przyjęcie w swym łonie Syna Bożego. Decyzja człowieka – Maryi, wyrażona słowami: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego,  otwarła Bogu przestrzeń zbawczego działania. Można powiedzieć, miała w ręku nasze losy. Druga kluczowa decyzja w dziejach świata została podjęta przez Jezusa Chrystusa, na Górze Oliwnej. Będąc prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem, w niepojętej dla nas jedności i różności natur, jako człowiek, wyraża swą ludzką zgodę, na pełnienie woli Boskiego Ojca. Tą decyzją otwarł całe dzieło odkupienia, przez co dał nam możliwość budowania nowej relacji z Bogiem. Razem z Jezusem mogę mówić Ojcze nasz i razem z nim mieć udział wiecznym życiu Boga, w odwiecznym nieskończonym akcie miłości. Mogę, to nie znaczy, że muszę! Tu jest miejsce na trzecią decyzję. Jeśli tamte dwie już miały miejsce, ta może jeszcze się waży. Jest to moja decyzja, która może się jeszcze ciągle waży. Zachowuję w niej swoją wolność, lecz ponoszę odpowiedzialność za wszystkie jej konsekwencje. Mogę więc, idąc drogą Maryi i Jezusa wyznać: Ojcze nie moja, a Twoja wola niech się dzieje, chcę być Twoim sługą. Wyrazem takiej decyzji są świadomie, wraz z Jezusem wypowiadane słowa: Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi…W swej wolności mogę podjąć inną decyzję. I nie trzeba być zaraz satanistą, aby swoimi życiowymi decyzjami, dawać wyraz takiej modlitwie: Szatanie nasz, który jesteś w piekle, święć się imię twoje, przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w piekle, tak i na ziemi... Tak więc ta trzecia z najważniejszych decyzji, należy do mnie i tylko do mnie!                                                                                  

                                                                                                                                                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas 

Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie

(J 1, 6-8. 19-28)

 W tamtym czasie, kiedy Jan Chrzciciel wypowiadał te słowa, najprawdopodobniej tylko trzy osoby wiedziały kim, tak naprawdę, jest Jezus Chrystus. Wiedział oczywiście, kim jest sam Jezus, wiedziała Jego Matka i wiedział Jan. Samo wskazanie Jezusa, jako Mesjasza, co było istotą misji św. Jana, dla innych zaś stanowiło, zaledwie początek rozpoznawania tożsamości Chrystusa, który przez doświadczanie pełni swego człowieczeństwa, szukającym prawdy, pozwala dotrzeć do pełni swego Bóstwa, czyli do poznania całej prawdy o Nim. Mając wgląd w historię ewangelicznych postaci, dochodzimy do przekonania, że poznawanie Jezusa jest zadaniem na całe doczesne życie człowieka, a także na całą wieczność, którą Jego śmierć i zmartwychwstanie nam otwiera. Poznanie Jezusa i prawdy o Nim nie zniewala człowieka. Można ją przyjąć, można i odrzucić.  Karty Nowego Testamentu, które są również zbiorem opowieści o różnych spotkaniach z Chrystusem, pozwalają jednocześnie zrozumieć Stary Testament, jako zbiór ksiąg przygotowujących świat, na to kluczowe spotkanie z Mesjaszem. Jan, ostatni Prorok Starego Przymierza wskazując na Jezusa, daje zarówno ówczesnym, jak i nam, jedyny klucz do całej Prawdy – Jezusa Chrystusa. Stwierdzenie św. Jana Chrzciciela:  Pośród was stoi ten, którego wy nie znacie, zachowało swoją niezwykłą aktualność. Jan zwraca się również do nas, otoczonych współczesnym światem. Trzeba być kompletnie bezkrytycznym, by nie dostrzegać faktu, iż wielu w tym świecie  wprawdzie ochrzczonych, zgodnie z tradycją chrztem Chrystusa, ale tyk naprawdę nie ma On wpływu na ich życie. Dziś wielu z nich w bardzo krzykliwy, wulgarny i podły sposób informują nas, że Chrystusa  nie znają i nie chcą mieć z Nim  i Jego Kościołem, nic do czynienia. Doświadczamy prawdy, że tylko znikomy procent, ma wolę i odwagę poznawania Jezusa-Mesjasza. Z przykrością stwierdzamy, że choć jest wielu gorliwych kapłanów, którzy żyją dla Jezusa, ale niestety nie brakuje i takich, którzy żyją z Jezusa. To zdanie: Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, św. Jana Chrzciciel kieruje do każdego z nas osobiście. Kieruje je również do mnie i wskazując mi Chrystusa, zachęca, bym poszedł za Nim. Jan nie zostawia swoich uczniów dla siebie. Budzi ich sumienia i przekazuje  Chrystusowi. Na przykładzie Apostołów widzę, że tylko codzienne trwanie przy Jezusie, tak jak oni trwali, mimo wszystkich słabości i upadków, pozwala Go poznać i całkowicie Mu zawierzyć. Dziś wielu dokonuje Apostazji i z przytupem odchodzi od Kościoła Chrystusowego. Patrzą bowiem na Kościół tak, jak tego chce szatan – albo jak na instytucję polityczną, albo jak na korporację od wieków zarabiającą pieniądze na uczuciach religijnych człowieka. Patrzą na instytucję, w której widzą samych złych ludzi. Tymczasem prawda o Kościele jest zupełnie inna i są w nim zarówno dobrzy, jak i źli, bo takim go Chrystus ustanowił. Na Jego polu jest zarówno pszenica, jak i kąkol, w Jego sieci są ryby dobre i złe.  Jezus jest gwarantem czasu, który nadejdzie, a  w którym On zrobi porządek z kąkolem i złymi rybami.  Jeśli brakuje relacji z Chrystusem, zostaje  tylko relacja z tym, który sieje kąkol i psuje ryby – z szatanem. Warto więc postawić jeszcze jedno, bardzo ważne pytanie: dlaczego tak wielu bojąc się spotkania z Chrystusem, opuszcza Jego Kościół? Doświadczenie życiowe przybliża odpowiedź na to pytanie. Uwikłani w grzech, wolą dla pozornego spokoju sumienia opuścić wspólnotę, w naiwny sposób, argumentując swoją „szlachetną” decyzję, grzechami wspólnoty. Nie ma głupszego pomysłu! Może więc warto posłuchać św. Jana Chrzciciela, odejść od swoich grzechów, i pójść za tym, którego On całym swoim życiem wskazuje.

                                                                                               

                                                                                                                                                                                                                                     Ks. Lucjan Bielas

 

Prawdziwy mężczyzna na dziś

Mk 1, 1-8

Św. Marek bardzo ciekawie zaczyna Ewangelię Jezusa Chrystusa od opisu ostatniego proroka, który zapowiadał  Jego przyjście, od Jana Chrzciciela.  Wokół niego gromadziły się tłumy ludzi, którzy przybywali nie tyle dla jego osobliwego wyglądu, ile dla nauki, którą odważnie głosił całą swoją osobą. Dotykała ona najistotniejszych potrzeb ludzkich serc i dusz, wskazywała dobry kierunek, a siła jej tkwiła w samym Bogu, któremu Jan bezgranicznie zawierzył. Sam Jan określał się jako: głos wołającego na pustyni co można rozumieć, idąc za znakomitą interpretacją św. Augustyna, że był głosem przerywającym milczenie

i tylko głosem, który brzmiąc, zwraca uwagę drugiej osoby, przenosi słowo i zanika. Wiedział, kim jest i jaka jest jego misja. Nieustannie rosnąca popularność nie przewróciła mu w głowie.  Nie zatrzymał uwagi tłumów na sobie, bo wiedział, że  jego zadaniem jest wskazanie Tego, który po nim  idzie – Mesjasza,

Jezusa Chrystusa.  Sam żyjąc zgodnie z przykazaniami, mógł z całą mocą nawoływać innych do odejścia od grzechu, do zmiany swojego myślenia i swojego życia.  Grzech jest rzeczywistością, która rujnuje człowieka i jego relacje. Naprawa grzechu przekracza możliwości człowieka, czego Jan ma pełną świadomość. Jego chrzest nawrócenia, jest koniecznym przygotowaniem do chrztu Jezusa Chrystusa, który swą moc będzie czerpał ze złożonej przez Niego ofiary. Tak po prostu jest, że człowiek zniewolony grzechem potrzebuje drugiego człowieka, który jest autorytetem i który, sam wolny, wskaże drogę do prawdziwej wolności. Misja Jana Chrzciciela ma dwa wymiary. Pierwszy to wymiar historyczny, który rozegrał się  w palestyńskiej rzeczywistości. Jan przygotował rzeczywiście ogromną rzeszę ludzi na spotkanie z Jezusem, przygotował wielu Jego uczniów. Jezus kroczy śladami Jana i dopełnia rozpoczętą przez niego pracę, nadając dziełu nieskończony owoc. Drugi wymiar misji Jana Chrzciciela dotyka każdego z nas. Zaznacza to sam Jezus Chrystus, który  daje o nim niesamowite świadectwo, mówiąc zarówno do zgromadzonych tłumów, jak i do nas: Coście wyszli obejrzeć na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale co wyszliście zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po co więc wyszliście? Zobaczyć proroka? Tak powiadam wam, nawet więcej niż proroka (Mt 11,7-9). Jezus widzi w Janie prawdziwego mężczyznę, Bożego mężczyznę, którego zakres działania wychodzi dalej niż czasowa misja proroka. Jesteśmy wprawdzie ochrzczeni, i to chrztem Jezusa, ale ciągle nienawróceni. Uwikłani w grzechy, jak głupcy, nazywając zło dobrem i chwaląc się tym, czego powinniśmy się wstydzić, jesteśmy zamknięci na otwartą dla nas nieskończoną przestrzeń życia.  Może to czas najwyższy, aby zamiast dawać się otumaniać pogubionym kobietom, pójść za głosem prawdziwego mężczyzny. W czasie, kiedy właśnie takich brakuje, i to zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w Kościele, a także, niestety, w rodzinach, Jan Chrzciciel, Bogu dzięki, działa dalej.  To czas najwyższy, aby usłyszeć jego głos i zrobić to, do czego nawołuje on całym sobą. Zło trzeba nazwać po imieniu i zerwać z grzechem, który nas, byty krótkoterminowe, prowadzi do wiecznej śmierci, a otworzyć się na Jezusa Chrystusa i życie wieczne.  Dziwne , ale taka decyzja wymaga dzisiaj zdecydowanie więcej odwagi niż ogłoszenie światu, że jestem kompletnym dewiantem.

 

  Ks. Lucjan Bielas

 

 „Czuwajcie !”

Mk 13, 33-37

– to kluczowe słowo, które Jezus kieruje do nas w pierwszą niedzielę Adwentu. Jest ono wplecione w krótkie opowiadanie o człowieku, który udając się w podróż: zostawił swój dom, powierzył swym sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Doskonale wiemy, jaki jest wydźwięk tego tekstu. Oto sam Jezus  powierza nam staranie o swój dom, o swój Kościół. Każdy z nas ma wyznaczone przez Niego zajęcie, misję, którą może rozpoznać, w swojej wolności zaakceptować i wypełniać. Jest to moja misja, do której zostałem przygotowany i jest ona drogą mojej samorealizacji. Jest to moje osobiste zadanie jednocześnie wpisane  w logikę życia domu, w logikę życia Kościoła.  Moja misja, moje zadanie, to jest coś bardzo twardego, konkretnego, to nie moje widzimisię, ani nie nastrój chwili.  Proaktywne podejście do niej jest formą czuwania każdego, któremu Jezus powierzył swój dom. Przesłanie całej Ewangelii  jest takie: Jeżeli kocham mojego Pana, jeśli kocham Jezusa, to z radością wypełnię powierzone mi przez Niego zadanie. W Jego domu czuję się wolny, bezpieczny i szczęśliwy. Ten dom staje się moim domem. Upragniony zaś powrót Pana jest gwarancją mojej wiecznej wolności. Jeśli zaś nie kocham Jezusa, to wtedy Jego dom, Jego Kościół, stanie się  dla mnie więzieniem, z którego trzeba jak najszybciej zmykać. Obowiązki zaś ciężarami, których się nie rozumie i lepiej ich nie tykać.  Zasady życia domowego uciążliwym regulaminem, zapowiedź zaś powrotu Jezusa staje się bajką i straszakiem

dla niegrzecznych dzieci. Tymczasem bez miłości Chrystusa, życie człowieka – bytu krótkoterminowego i cała jego działalność traci swój sens. Prawdziwa miłość zawiera w sobie wolność, można ją więc przyjąć, albo odrzucić, nawet, wtedy gdy człowiekowi zostaje już tylko pustka. Jesteśmy świadkami, jak wielu dziś taką decyzję podejmuje, dając tego wyraz w irracjonalnych profanacjach sakralnych budowli.  Nie oceniając poszczególnych osób, bo tylko Bóg zna całą prawdę o wolności ich decyzji, samo wydarzenie każe nam wszystkim domownikom Jezusa, dokonać głębokiej refleksji. Szczególny rodzaj czuwania w Jezusowym Kościele przypada odźwiernemu. Jest on domownikiem, który odpowiada za relacje z otaczającym światem. Powinien wiedzieć komu drzwi otworzyć, a przed kim zamknąć.  Jego czuwanie i wyglądanie powrotu ukochanego Pana, ma ogromny wpływ na czuwanie całego domu. Patrząc na Kościół,

nie trudno nam odgadnąć kim są owi odźwierni,  a szczególnie dziś doświadczyć ich odpowiedzialności, albo dramatu jej braku. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że samo ukaranie nieodpowiedzialnych odźwiernych nie załatwi w Kościele wszystkich trudnych spraw. Problem jest znacznie głębszy i domaga się osobistej refleksji. Tak było, tak jest i tak będzie, że tylko niewielu domowników na nią stać. Tym większa jest ich odpowiedzialność. W osobliwym Adwencie roku 2020 chcę jeszcze raz głęboko popatrzeć w moje serce. Proces czuwania, o którym mówi Jezus, rozgrywa się dokładnie w tej przestrzeni, w przestrzeni serca. Albo Go poznałem, pokochałem i ufam Mu bezgranicznie, albo moje serce śpi i niestety, ten sen może być wieczny.

 

Ks. Lucjan Bielas

 

 

Na Boskim sądzie

(Mt 25,31–46)

Znajdziesz się, niezależnie od tego, czy będzie ci się to podobało, czy nie. Staniesz na nim niezależnie od tego, czy wierzysz, czy nie wierzysz. Niezależnie od tego, czy jesteś chrześcijaninem, wyznawcą islamu, Żydem, świadkiem Jehowy, zielonoświątkowcem…, staniesz przed Jezusem Chrystusem – Sędzią. Na tym sądzie więc spotkamy się po prostu wszyscy. A on Król i Sędzia, rozdzieli dobrych od złych, zbawionych od potępionych, jak pasterz rozdziela owce od kozłów. Kryterium podziału, będzie stanowiła relacja do bliźniego będącego w potrzebie, który nie ma możliwości odwdzięczenia się za otrzymane dobro. Relacja do tego bliźniego jest bowiem relacją do samego Jezusa. To logiczna konsekwencja faktu, o którym czytamy w Janowym Prologu: – Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas (J 1,14). Do zbawionych, wprowadzając ich do domu Ojca, który jest królestwem przygotowanym dla człowieka od założenia świata, Jezus powie:

Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;

byłem spragniony, a daliście Mi pić;

byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;

byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;

byłem chory, a odwiedziliście Mnie;

byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie.

Ci, którym miłość weszła w krew i stała się normalną zasadą ich działania, tak dalece, że nie dostrzegali nadzwyczajności swoich czynów, Jezus powie: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Ta sama zasada, która dla zbawionych okazała się kluczem do życia wiecznego, dla tych, którym zło weszło w krew i stało się  zasadą ich postępowania, okaże się kluczem do ich potępienia: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. Każdy człowiek jest stworzony przez Boga z miłości i do miłości. Św. Jan we wspomnianym Prologu znakomicie określa ten dar miłości: Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Prawdziwym światłem dla

człowieka jest miłość. Jej nie można wymusić, ona jest fantastycznym dialogiem między człowiekiem a Bogiem oraz człowiekiem, a jego bliźnim,  który rozgrywa się w ludzkim sumieniu i ludzkim działaniu. Choć fantastyczny, nie jest on łatwy i nieraz pełen głupich decyzji i złych czynów.  Prawdziwą postawę miłości człowieka zna tylko Bóg. Dlatego też Jezus prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek, będzie sądził wszystkich z miłości, jako że za wszystkich On złożył ofiarę, która „zbilansowała” wszelkie zło, czyli zadośćuczyniła. Złożył ją jako prawdziwy Człowiek za przyjaciół swoich, a przez swoje prawdziwe Bóstwo, nadał jej nieskończony wymiar.   Dziś tak wielu pogubiło się w miłości, a świadczą o tym przerażające słowa nienawiści wykrzykiwane przeciwko bliźnim i to tym, którzy nie mogą w żaden sposób się bronić. Za tymi słowami idą czyny i to najgorsze, do jakich zdolny jest człowiek. I może wielu stawia sobie pytanie:

czy Bóg umarł? Nie umarł! Jest i dalej nas kocha! Jezus przyjdzie, aby naprawić wszelkie zło. Człowiek – sprawca zła, nie ma  mocy jego naprawy. Może to uczynić tylko Bóg.  Jezus przyjdzie, aby dopełnić sprawiedliwości i osądzić nas wszystkich z miłości. Jego sprawiedliwość jest jednocześnie Jego

miłosierdziem. Czy jestem na spotkanie z Nim gotowy?

                                                                                             

Ks. Lucjan Bielas

 

Czego dzisiaj nam brakuje?

 (Mt 25,14-30)

Czas i sytuacja, w jakiej się znajdujemy, domaga się odpowiedzi na to pytanie. Szukając jej, wsłuchujemy się w słowa Chrystusa, który opowiada przypowieść

o talentach. Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Rozdzielony majątek był spory i mniej więcej odpowiadał 50 000, 20 000 i 10 000 denarów. Denar to była godziwa zapłata za jeden dzień pracy. Pan znał swoich podwładnych i dokonał podziału według indywidualnych możliwości każdego z nich. Wszyscy wiedzieli jakie oczekiwania miał pan, a rozdysponowany majątek nie był  prezentem, lecz zadaniem. Dwaj pierwsi wywiązali się znakomicie, każdy z nich podwoił powierzony kapitał. Mimo że dysponowali różnym majątkiem, ostateczna nagroda była taka sama: wejdź do radości twego pana. Trzeci sługa

zachował się pasywnie. Zakopał powierzony talent, co uchodziło za niezyskowny wprawdzie, ale za to, najbezpieczniejszy sposób zabezpieczenia pieniędzy.

To złudne poczucie bezpieczeństwa trwało do momentu powrotu pana. Nic go nie uchroniło, talent trzeba było odkopać i stanąć przed panem. Cała narracja, jaką do tego dołożył, nie tylko go nie uratowała, lecz pogrążyła. Pan osądził go według słów, które wypowiedział, czyli według sumienia, jakie posiadał. Można powiedzieć, że sługa sam na siebie wydał wyrok. Można długo analizować przyczyny wewnętrznego zakłamania trzeciego sługi. Miał wiedzę i świadomość taką jak dwaj pozostali, lecz brakło mu entuzjazmu, który wynikał z relacji osobistej do pana. Zaowocowało to strachem i najgorszą decyzją. Jesteśmy mocno zasmuceni sytuacją w Kościele, w świecie i w naszej Ojczyźnie.  Miało to swoje uzewnętrznienie 11 listopada, w dniu naszego narodowego dziękczynienia za dar wolności. Nie było w nas radości, lecz przygnębienie. Dlaczego?Odsunęliśmy na boczny tor w naszym narodowym świętowaniu przypadające w tym dniu wspomnienie św. Marcina.  Tymczasem ten legionista rzymski, mnich i biskup z Tours, żyjący w IV wieku, w czasach napięć  w świecie i Kościele, zbliżonych

do naszych, ma nam wiele do przekazania. Przede wszystkim entuzjazm, jaki posiadł w spotkaniu z Chrystusem i z nieustannej z Nim łączności pozwalał mu na zachowanie posłuszeństwa wobec władzy świeckiej i kościelnej, a jednocześnie na pro aktywną postawę w swej działalności. Podobnie jak św. Ambroży z Mediolanu, Marcin z Tours potrafił sprzeciwić się katolickiemu cesarzowi Maksymusowi w związku z niesprawiedliwym wyrokiem wydanym na Pryscyliana. Miał odwagę inicjacji duszpasterstwa wiejskiego w Galii i życia jako mnich będąc biskupem, czym irytował wielu matadorów kościelnej hierarchii.  Marcin

nie stracił nigdy entuzjazmu, nie stracił bowiem żywej relacji z Chrystusem, od którego otrzymał zadanie do wypełnienia.   Dzień jego śmierci, 8 listopada 397 roku, a więc moment stanięcia przed Chrystusem, moment oddania talentów, które otrzymał i pomnożył, znakomicie przedstawił w liście Sulpicjusz Sewer. Kiedyś i ja stanę przed Panem albo z tym, co przymnożyłem albo z tym, co zakopałem. Może więc. Póki jeszcze czas warto postawić sobie pytanie: czy jest we mnie entuzjazm, ale taki prawdziwy, taki oparty na relacji z Chrystusem?

 

 Ks. Lucjan Bielas  

Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny

(Mt 25,1–13)

W naszej aktualnej sytuacji ta zachęta dana przez Chrystusa ma szczególny wydźwięk. Podobnie jak wpisanie jej w przypowieść o pannach rozsądnych i nierozsądnych nie wydaje się zwyczajnym zbiegiem okoliczności. Mówiąc o Królestwie Bożym, czyli o swoim królestwie, Jezus posłużył się wyjątkowym obrazem z życia codziennego ówczesnych Izraelitów, a mianowicie dniem zaślubin. Był zwyczaj, że panna młoda oczekiwała na swego ukochanego w wyznaczonym dniu, wraz ze swymi przyjaciółkami. Zwyczajem było, że oczekiwały zaopatrzone w lampy z oliwą, i zwyczajem było, że pan młody zwykł się spóźniać. Te godziny poprzedzające przybycie pana młodego, zwykle spędzano na radosnej zabawie, która nie zwalniała jednak  z czujności i roztropności. Kiedy oblubieniec przybył, a mogło to być o różnych porach dnia lub nocy, rozpoczynała się uczta weselna, na którą czuwający byli zaproszeni. Opis samej uczty mamy u św. Jana, który relacjonuje w swej ewangelii, wesele w Kanie Galilejskiej. Jezus, mówiąc o Królestwie Bożym, porównuje je do uczty weselnej,

 na której to On jest Panem Młodym.  Radosne oczekiwanie na Niego jest już częścią uczty, a kluczem do wejścia na nią jest lampa z zapasem oliwy. Ojcowie Kościoła na czele ze św. Augustynem (por. Sermones 93,4) upatrywali w oliwie koniecznej do rozpalenia lamp, symbol miłości. Nie można jej bowiem kupić, otrzymuje się ją jako dar, który trzeba strzec w swoim sercu przez czynienie dobra. Ta miłość i wynikające z niej miłosierdzie kształtuje się w relacji do Pana Młodego, do Chrystusa. Nie wystarczą więc deklaracje i górnolotne zapewnienia. Miłość jest bowiem gotowością całkowitego poświęcenia i oddania swojego życia, bo On, Jezus Chrystus, prawdziwy Oblubieniec, taką miłością nas darzy. Innej odpowiedzi na Jego miłość nie ma. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. Dla niegotowych, drzwi domu weselnego pozostaną na zawsze zamknięte i nie pomoże żadna retoryka, żadne prośby i błagania, aby je uchylono. Głos Pana Młodego, czyli Chrystusa jest radykalnym wyrokiem: Zaprawdę powiadam wam, nie znam was. Trudno o jaśniejszą deklarację. Tylko serca rozpalone miłością gwarantują prawdziwe poznanie i miejsce na uczcie, jedynej, która nigdy się nie skończy. W tym wyjątkowym czasie, po tych wyjątkowych wydarzeniach, dokonajmy wszyscy wyjątkowej korekty naszych lamp, naszej miłości Boga i miłości bliźniego. Czuwajmy, bo nie znamy dnia, ani godziny.

                                    

Ks. Lucjan Bielas

 

Deklaracja, której najbardziej dzisiaj potrzebuję

(Mt 5,1-12a)

Do tych, którzy głos Chrystusa chcą usłyszeć, do tych którzy mają odwagę zostawić swoje codzienne sprawy i pójść  za Nim na górę, do tych, którzy na przekór logice codzienności, mają odwagę zapomnieć o czasie i przestrzeni, do tych, którzy zostawili całą maskaradę i szukają prawdziwego oblicza, do każdego z nas On dziś mówi:

- Ja Jezus kocham Cię za to, że w głębi swego ducha ciągle do Mnie z ufnością się zwracasz.

- Ja Jezus Kocham Cię za to, że wraz ze Mną potrafisz się zasmucić.

- Ja Jezus kocham Cię za to, że przez łagodne usposobienie nie przesłaniasz sobą Mojego obrazu w twojej duszy.

- Ja Jezus kocham  Cię za to, że nie rezygnujesz ze sprawiedliwości i szukasz jej u Mnie, a nie na tym świecie.

- Ja Jezus kocham Cię za to, że przez nieustanne doświadczanie Mojego miłosierdzia, sam stałeś się miłosiernym.

- Ja Jezus kocham Cię za to, że w świecie wybujałej chciwości i nieczystości, zachowałeś czyste serce, w którym możemy się spotkać.

- Ja Jezus kocham Cię za to, że przyjmujesz Mój pokój, napełniasz nim swoje serce i napełniasz nim swoje otoczenie.

- Ja Jezus kocham Cię za to, że potrafisz, mając Moją sprawiedliwość w sercu, praktykować ją w życiu nieraz zbierając  niezasłużone kary.

- Ja Jezus kocham Cię za to, że w tym szatańskim ataku na Mnie, na Mój Kościół i na Ciebie, zachowujesz się z ogromną godnością, bo jesteś nieustannie złączony ze Mną, a Ja zwyciężyłem świat i jego władcę. W Uroczystość Wszystkich Świętych 2020 roku, kiedy to cmentarze są zamknięte, drzwi świątyń uchylone, szpitale otwarte, a zło szaleje na ulicach, Ja Jezus Chrystus chcę z całą mocą powiedzieć Tobie, że Cię Kocham! Nie bój się, bo Jestem z Tobą wraz ze Wszystkimi  Świętymi w niebie.- Panie Jezu dzięki Ci za te słowa! Jesteś Cały w nich!

 

  Ks. Lucjan Bielas  

 

 

 

A może by tak wrócić do Dekalogu?

(Mt 22, 34-40)

W tym czasie rosnących nakazów i zakazów, w tym czasie osobliwych, zgoła żenujących kłótni o interpretację prawa, ewangelista Mateusz zaprasza nas na spotkanie Chrystusa z uczonym w Prawie. Tenże, chcąc wystawić Go na próbę, zapytał: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? Pytanie miało swoje głębsze uzasadnienie, albowiem przykazań było w Prawie 613, dzielonych zgodnie na wielkie i małe. Nie było jednak zgodnej opinii, które przykazania pośród tych wielkich są najważniejsze. Fakt ten ukazuje prawdę o słabości ludzkiego intelektu, który w nawet w pryncypiach jest w stanie się pogubić i skłócić. W odpowiedzi Jezus sięgnął po mistrzowsku, do tekstu modlitwy „Słuchaj, Izraelu”. Każdy Żyd odmawiał ją z najwyższą uwagą, kilkakrotnie w ciągu dnia, a przede wszystkim  rano i wieczorem (por. Pwt 6,4-9; 11, 13-21; Lb 15,37-41). Odpowiedź na pytanie była więc wszystkim znana, ale bez większego wpływu na ludzkie życie: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. W analizie tego tekstu Benedykt XVI zwraca uwagę na jego istotę. Jezusowi chodzi o całkowite oddanie się człowieka, Bogu. Zaangażowanie nie tylko serca, duszy, ale i swego umysłu, aby nasze myśli jednakowo brzmiały z zamysłem Boga. Jemu nie można dać trochę. Jemu trzeba dać wszystko. Takie są wymogi prawdziwej miłości. Weryfikacja tej postawy jest w tym, co Chrystus natychmiast dorzucił, jako stanowiące jedną całość: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (por. Kpł 19,18).Odpowiedź Jezusa, choć zaskakująca nie podlegała dyskusji, ponieważ była tekstem z Prawa i jest syntezą całego Dekalogu.  Natomiast sam Jezus Chrystus wcielony Bóg, który posłuszny swemu Ojcu z miłości do nas, oddając swoje ludzkie życie, jest dla nas wzorem zachowania przykazania miłości. Mamy teraz kolejny czas próby i refleksji. Wirus zbiera swoje żniwo, a głupota jeszcze większe. Mozolnie budowane świątynie pustoszeją, a sakramenty przestały

mieć dla wiernych znaczenie nadane im przez Tego, który je ustanowił. Przykazania stały się znakiem zniewolenia człowieka, a ich łamanie wyrazem postępowego myślenia.  Zdumieni katecheci mogą niedługo zostać bez pracy, a młodzi ludzie znajdą się na peryferiach ułudy wiecznej doczesności. Co pobożniejsi nawołują do modlitwy, głoszą płomienne nauki, inicjują pobożne akcje. Przez ten wielki zamęt przebija się dziś do nas głos Chrystusa, który wzywa do zachowania przykazania miłości Boga i bliźniego. Mówi do każdego z nas po imieniu – Bóg cię kocha i tak bardzo chce, abyś to odczuł i zmienił swoje życie, a wszystkie chore relacje uzdrowił. Łatwiej modlić się o cud, niż zmienić swoje życie. W tej zmianie On nie zostawia nas samych, mimo że ścieżka do Sakramentu Pokuty też nam zarosła. Brzmią jeszcze w uszach słowa Jezusa z wczorajszej Ewangelii, który nakazuje nam, powstrzymanie się od  oceny, czy coś jest karą Bożą, czy nie. Jest to tylko w gestii Wszechwiedzącego.  Jednakowoż Miłosierny Pan przestrzega każdego z nas: jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie (por. Łk 13,1-9).

 

 

 Ks. Lucjan Bielas

 

 Ty oddaj to, co cesarza, cesarzowi, a co Boskie, Bogu.

(Mt 22, 15-21)

Jest to niewątpliwie jedna z najbardziej znanych scen ewangelicznych i jedna z najbardziej chwytliwych wypowiedzi Chrystusa. Faryzeusze i zwolennicy Heroda spróbowali wpuścić Chrystusa w religijno-polityczny konflikt, jaki siłą faktu istniał w narodzie okupowanym przez Imperium Rzymskie. Problem płacenia podatków jest w ej sytuacji zawsze czynnikiem podnoszącym temperaturę. Postawili Chrystusowi pytanie:  Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie?  Słowa rozpoczynające pytanie  – czy wolno, przenoszą odpowiedź na płaszczyznę sumienia, a nie tylko moralnie obojętnej czynności. Odpowiedź Chrystusa może wydawać się, na pierwszy rzut oka, nader inteligentnym wybiegiem. Pokażcie Mi monetę podatkową!" Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: „Czyj jest ten obraz i napis?” Odpowiedzieli: „Cezara”. Wówczas rzekł do nich: "Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga. Denarem płacono podatek Rzymowi, ale nie można było wrzucić go do skarbony świątynnej, był monetą nieczystą. Podatek świątynny płacono monetą

 bez wizerunku człowieka. Odpowiedź Jezusa faryzeuszom zamknęła usta, nam zaś otwiera głowy. Ojcowie Kościoła zwracają uwagę na głębszą warstwę wypowiedzi Chrystusa. Denar był opatrzony wizerunkiem cesarza, ale każdy człowiek nosi w sobie wizerunek Boga.„ Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27).Tak więc trzymając w jednej ręce cesarską monetą podatkową, w drugiej zaś monetę podatkową świątynną, trzeba zobaczyć zarówno w sobie, jak i w całej ludzkiej populacji, wizerunek Boga. To ten obraz i podobieństwo jest źródłem mojej godności i odpowiedzialności.  Nie odczytany, zamazany, wytarty przez ręce tego świata, sprawi, że będę tylko i wyłącznie podatnikiem. Może więc warto postawić sobie pytanie: - czy tego tak naprawdę chcę?

 

Ks. Lucjan Bielas 

 

Odrzucony kamień

(Mt 21, 33-43)

Jesteśmy znów zaproszeni do świątyni jerozolimskiej, aby razem z arcykapłanami i starszymi ludu wysłuchać i przemyśleć kolejną przypowieść Chrystusa. Pewien człowiek podjął inwestycję. Założył i uposażył winnicę, którą oddał w dzierżawę rolnikom. Tymczasem okazali się oni ludźmi nieuczciwymi, głupimi i mordercami. Kiedy wysłał sługi po należną mu część plonu, jednych pobili, innych zamordowali. Wtedy właściciel winnicy postanowił wysłać do nich swojego syna, a więc kogoś dla niego najbliższego, licząc na jego autorytet i na resztki roztropności dzierżawców. Ta jego niespotykana w rzeczywistości dobroć, spotkała się z brutalną odpowiedzią rolników, którzy w swej głupocie pomyśleli, że zabicie dziedzica, będzie jednocześnie aktem przejęcia winnicy. O takiej dobroci gospodarza normalnie w ówczesnym świecie się nie słyszało. Często właściciele ziemscy mieli do dyspozycji oddziały płatnych zabójców, którzy brutalnie egzekwowali należną dzierżawę. Tymczasem dobroć tego właściciela, granicząca w uszach słuchacza z naiwnością, dawała dzierżawcom ogromną wolność, która mądrze wykorzystana mogłaby przełożyć się na spore zyski dla obydwu stron. Jednakże źle przyjęta wolność przerodziła się w głupotę posuniętą aż do zabójstwa dziedzica. W tym momencie  Jezus przerwał opowieść, stawiając słuchaczom pytanie: Kiedy więc przybędzie właściciel winnicy, co uczyni z owymi rolnikami? Odpowiedź nasuwa się sama. Nieuczciwi poniosą zasłużoną karę, a na ich miejsce przyjdą nowi dzierżawcy, którzy będą wypełniali warunki umowy. Bardziej  inteligentni słuchacze Jezusa, mogli mieć uzasadnione skojarzenia, że ową winnicą jest świątynia jerozolimska, jej gospodarzem Bóg, a nieuczciwymi dzierżawcami właśnie arcykapłani i starsi ludu. Słuszność tego domniemania potwierdził Jezus przez powołanie się na tekst Psalmu 118,22-23 – Ten właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach. Słuszność takiej interpretacji potwierdził,  wprost zapowiadając, że: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce. Jezus dopełnił swoją zapowiedź śmiercią i zmartwychwstaniem spełniając misję Syna wysłanego przez Ojca do nieuczciwych dzierżawców. Czy ta przypowieść ma jeszcze drugie dno? Znakomicie

określił je sługa Boży bp Jan Pietraszko: „Jesteśmy naocznymi świadkami tego zjawiska, że człowiek usiłuje bronić swego stanu posiadania i swojej iluzorycznej niezależności, prawa stanowienia o sobie samym i o wszystkim, co istnieje”. W taką postawę jest często wpisane radykalne odrzucenie

Chrystusa. I jak dalej pisze Biskup: „Wolność może się odwracać i może się nawracać – jak łotr z krzyża, jak setnik spod krzyża”.  I tak kamień odrzucony przez budujących staje się kamieniem węgielnym.

 

Ks. Lucjan Bielas 

 

 Czy taka firma to utopia?

(Mt 20, 1-16 a)

Wielu, i to zarówno pracodawców, jak i pracobiorców czytając przypowieść Chrystusa o pracownikach winnicy, zatrudnianych przez właściciela o różnych porach dnia, i jednakowo wynagrodzonych, wkłada ją do zbioru pobożnych bajek, które z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. Nieco bardziej pobożni, koncentrują się na jej przenośnym znaczeniu, widząc obraz niepojętej dla człowieka sprawiedliwości Boga. Powstają zatem pytania: - czy Chrystusowa przypowieść o pracownikach w winnicy, ma tylko  i wyłącznie teologiczne znaczenie?  - Czy istnieje możliwość bezpośredniego przełożenia jej na życie? Aby lepiej przesłanie Chrystusowe, wejdźmy w świat ówczesnych pojęć. Było zwyczajem, że szukający pracy gromadzili się w miasteczku na określonym placyku, który pełnił funkcję swoistego rodzaju urzędu pracy. Ewangeliczny właściciel winnicy przychodził tu o różnych godzinach dnia. Mamy wymieniony wczesny ranek, godzinę trzecią, szóstą, dziewiątą i jedenastą. Warto wiedzieć, że przy braku zegarków, dzielono przedział czasu między wschodem a zachodem słońca

na 12 odcinków, czyli godziny. Noc zaś na 4 odcinki, zwane strażami. Gospodarz winnicy tylko z robotnikami zatrudnionymi wczesnym rankiem umówił się o denara za cały dzień pracy, co było uczciwym wynagrodzeniem.  Zatrudnieni w późniejszych porach usłyszeli: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie

słuszne, dam wam. Problem pojawił się w momencie wynagrodzenia robotników za wykonaną pracę. Właściciel kazał rządcy zwołać w tym celu robotników i wypłacić wszystkim równo po denarze, począwszy od tych, którzy zaledwie godzinę pracowali. Na pewno wielu, patrząc z ludzkiego punktu widzenia, doskonale rozumie nadzieje, jakie powstały i rozgoryczenie w umysłach tych, którzy pracowali cały dzień. Ta transparentna postawa gospodarza sprawiła, że dyskusja na temat wynagrodzenia mogła odbyć się zaraz, a powstające wątpliwości można było wyjaśnić natychmiast. Tajne wynagrodzenie i tak by wyszło na jaw, a ilość dowolnych interpretacji byłaby nie do ogarnięcia. Właściciel winnicy okazał miłosierdzie, które nie było kaprysem. Kiedy zatrudniał ostatnich, wprost zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? W odpowiedzi usłyszał: Bo nas nikt nie najął.  Widział ich gotowość do pracy i determinacje, zapewne i potrzebę, w jakiej byli, skoro nawet godzina pracy była dla nich ratunkiem. Pierwszym krzywdy nie uczynił, albowiem o denara byli umówieni. Istota problemu jeszcze tkwi głębiej.  Dotknął ją gospodarz winnicy, zwracając się do jednego z tych rozgoryczonych: Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Chodzi o spojrzenie  - „złym okiem”. Tak patrzą ci, którzy pracy nie kochają, którzy nie kochają winnicy i swego pracodawcy.  Nastawieni na zysk, akcentujący swój wysiłek, łatwo wpadają w śmiertelną pułapkę porównywania się z innymi i tracą obiektywne spojrzenie. Jestem robotnikiem w winnicy Pańskiej, w Kościele. Pragnę kochać Kościół i jego gospodarza Chrystusa. Pragnę, aby ta miłość uchroniła mnie od „złego oka”, zazdrości, poczucia krzywdy i osądzania. Jednocześnie stawiam sobie pytanie, a może i wyzwanie: - czy jest możliwe budowanie takich winnic, takich firm, jak ta ewangeliczna, w których praca byłaby odbiciem nieba na ziemi, królestwem Bożym? Czy są tacy pracodawcy tak mocno zakorzenieni w Bogu, aby mieć odwagę odpowiedzialnego służenia pracownikom?  Warto na zakończenie zwrócić uwagę na fakt, że ewangeliczny właściciel winnicy, przy takiej postawie odpowiedzialnego miłosierdzia,

nie miał finansowych problemów.

 

                                                                                                                                                                                                                                                                       Ks. Lucjan Bielas 

 

 

Ta suma może zaszokować

(Mt 18, 21-35)

Nie wiemy, kto i  w jaki sposób zalazł św. Piotrowi za skórę, skoro postawił Chrystusowi takie pytanie: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy? Odpowiedź Chrystusa była szokująca: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy.  Czyli – zawsze! Dla Żyda ukształtowanego na prawie odwetu, w którym zasada kodeksu Hammurabiego: „oko za oko; ząb za ząb”, była i jest ciągle żywa, żądanie Chrystusa jest bardzo trudne, niemal niewykonalne. Świadomy tego, Boski Nauczyciel, przeniósł całą sprawę na zupełnie inny, ale na najbardziej właściwy poziom, czyli na poziom relacji człowiek – Bóg. Posłużył się znakomitą przypowieścią o dłużnikach. Przed króla przyprowadzono dłużnika, który był mu winien 10 tys. talentów. Mamy tu do czynienia z grecką jednostką wagi, która za czasów Chrystusa opiewała na ok. 34 kg złota, lub srebra. Możemy więc mówić o sporej kwocie ok. 700 000 000 zł. Oczywiście są to daleko szacunkowe dane, ale przybliżają wagę problemu. Kiedy zrujnowany sługa, błagał o litość, król cały dług mu darował. Kompletnie nie wyciągając wniosków z tego aktu łaski, sługa, kiedy zobaczył współsługę, który winien mu był 100 denarów,

co  w porównaniu z poprzednią kwotą stanowiło przysłowiowe grosze, bezlitośnie domagał się zwrotu, a gdy ten nie mógł spełnić żądania, wtrącił go do więzienia. Można powiedzieć, że z punktu widzenia litery prawa, wszystko było w porządku. I choć żadne prawo nie zostało naruszone, dla współsług była to oczywista niesprawiedliwość. Nie pozostali bierni i widząc bezsens upominania wprost, odnieśli się do samego króla. Władca wobec nielitościwego sługi postąpił z taką samą surowością, jaką on okazał współsłudze. Darowiznę wycofał, a jego wydał katom, dopóki wszystkiego nie odda. Kluczowe są słowa Pana Jezusa, kończące przypowieść: Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu. Wielkość naszych przewinień wobec Ojca Niebieskiego jest ogromna, zważywszy, że sprzeciwiamy się Osobie o nieskończonej godności, nieskończenie nas kochającej.  Astronomiczna kwota 10 tys. talentów znakomicie ilustruje wielkość winy, której naprawienie przekracza możliwości człowieka. Krew Jezusa Chrystusa, prawdziwego Człowieka o nieskończonej godności prawdziwego Boga, jest zapłatą i to nad obfitą za wszystkie ludzkie grzechy. Warunek jest jeden, który mniej lub bardziej świadomie powtarzamy, wypowiadając słowa modlitwy Ojcze Nasz: Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.  Nie odpuszczając bliźniemu, żyjemy spętani żądzą odwetu, a co najważniejsze, sami blokujemy własne zbawienie. Jest to największa głupota, jaką możemy sobie zafundować w imię źle pojętej ludzkiej sprawiedliwości.  Zrozumiał to Piotr, kiedy po zaparciu się Jezusa, zapłakał, a potem patrzył na Jego śmierć na krzyżu. Dziś, kolejny raz stawiam sobie pytanie ja, tyle razy o tej prawdzie mówiący: - czy ją tak naprawdę do końca rozumiem?  - Czy przebaczenie bliźniemu jest moim nawykiem? 77 jest jasnym warunkiem

                                                                                                                     

Ks. Lucjan Bielas

 

Bosko – ludzka korporacja

(Mt 18, 15-20)

Tak można próbować współczesnym językiem określić Kościół założony przez Jezusa Chrystusa. Pośród wszystkich ludzkich organizacji stanowi on niewątpliwie fenomen, przez jednych podziwiany, przez innych znienawidzony. Jedni marzą o tym, by Kościół Chrystusowy ogarnął cały świat, inni marzą o tym, aby w ogóle przestał istnieć, by nawet najmniejszy ślad po nim nie został. Fenomenem jest to, że niezależnie od tego, czy ktoś się z tą organizacją zgadza, czy nie, to wszyscy od Kościoła się uczą. Nie będę ukrywał, że zaliczam się do tych, którzy gorąco pragną tego, aby Kościół, którego staram się być świadomym i aktywnym członkiem, miłością pozyskał dla Boga wszystkich ludzi. Dziś, dzięki św. Mateuszowi, możemy wziąć udział w warsztatach prowadzonych przez samego Chrystusa, podczas których, wtedy dwunastu uczniom, dzisiaj nam, tłumaczy fenomen działania instytucji, którą założył i której jest prezesem i to na zawsze. Po pierwsze, Jezus poucza o podstawowych prawach komunikacji: Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. W tych niesłychanie prostych słowach zawarł Jezus zasadę odpowiedzialności za siebie, za drugiego i za wspólnotę. Te zasady korporacyjne stosują wszyscy, którzy próbują zbudować trwałą wspólnotę. Nikt nic mądrzejszego nie wymyślił i nie wymyśli. Chrystus jednak wypowiedział te słowa w pewnym ważnym kontekście. Mówił wcześniej

 o dobrym pasterzu, który jest gotów szukaćjednej zaginionej owcy, mówił o Bogu, o swoim Ojcu, któremu zależy na wszystkich ludziach, bo wszystkich kocha. Mając przed sobą dwunastu liderów swej korporacji, Jezus, wysłannik Niebieskiego Ojca, mówi do nich słowa, których żaden szef na ziemi swoim

pracownikom powiedzieć nie może: Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Te słowa nabierają znaczenia  dopiero w kontekście tego, co Jezus natychmiast dodał: Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich. Wnioski nasuwają się same. To nieustannie obecny w swej korporacji Jezus prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek zawiązuje i rozwiązuje, posługując się tymi, którzy sami zdecydowali się na bycie Jego towarzyszami. Nie trudno domyślić się, że jest tu też zawarta zapowiedź sakramentów świętych, tych przestrzeni, w których zawiązywanie z rozwiązywanie ma szczególny, pozaziemski wymiar. Jest w nich ten, który udziela – szafarz, jest i ten, który przyjmuje, ale działa zawsze Jezus – ten Trzeci.

 W tym czasie, kiedy jest tak wiele pytań dotyczących Kościoła Chrystusowego, może warto jeszcze raz sobie przemyśleć jego rozumienie i swoje w nim miejsce.

 

                                                                                                                                                                                                                                                                             ks. Lucjan Bielas

 

Arogancki Jezus
(Mt 15, 21-28)
Okolice Tyru i Sydonu były w dużej części zamieszkiwane przez pogan, potomków ludu kananejskiego. Między nimi a Izraelitami panowała odwieczna i to bardzo głęboka niezgoda. Tak jak to czasem w „ludzkiej geografii” bywa, fizycznie byli blisko siebie, sercami jednak bardzo daleko. Spotkanie Jezusa
z kobietą kananejską ma więc swój niezwykły wymiar. W wypowiedzianych przez nią słowach: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest
ciężko nękana przez złego ducha, kryje się bardzo ważna informacja. Doświadczenie dramatu córki jest u niej tak wielkie, że prosząc Jezusa o litość, pokonuje niechęć do największego wroga Kananejczyków, jakim był Dawid. Pokonuje niechęć Kananejki do Żyda. Znamienna jest reakcja uczniów Jezusa, którzy proszą Go nie o uzdrowienie córki tej kobiety, ale o oddalenie jej.  Nie tylko, nie pokonali w sobie dziedziczonej niechęci, ale w ogóle jej nie widzą. Mistrz, słowami: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela, jakby wpisywał się w te ludzkie uprzedzenia swojego otoczenia. Tymczasem kobieta okazała się upartą i posunęła się jeszcze dalej. Upadając do nóg Jezusa, czyli uznając w nim swojego pana, dalej prosiła o pomoc. To, co usłyszała, kłóci się z naszym obrazem Jezusa miłosiernego, choć zapewne dla osób towarzyszących Jezusowi, było to normalne: - Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom. Choć to porównanie człowieka do psa w tamtej kulturze języka nie brzmiało tak ostro, jak w naszych uszach, to jednak przyjemne dla tej kobiety nie było. Reakcja Kananejki, wygenerowana przez mistrzowskie podejście Chrystusa, jest kluczowa w całej ewangelicznej scenie. - Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów.  Jezus wydobył z niej to, z czym ona przyszła, wydobył z niej wiarę, która okazała się nad wyraz skuteczna. Wtedy Jezus jej odpowiedział: "O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!" Od tej chwili jej córka była zdrowa. Jakim szokiem musiały być te słowa i ta bardzo dobra ocena, jaką otrzymała Kananejka, poganka, dla żydowskiego otoczenia Jezusa, które ledwie otrzymywało noty dostateczne. Nic więc dziwnego, że ta lekcja tak im głęboko zapadła w serca. Ponad ludzkimi barierami, przeszedł kochający Jezus, ponad ludzkimi barierami, przeszła wierząca, bezimienna Kananejka. I dzięki temu cud mógł zaistnieć. Dziś pośród nas uwikłanych w różne ludzkie uprzedzenia, społeczne, polityczne, sąsiedzkie, rodzinne,  Jezus chce stanąć i powiedzieć: wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz. To od nas i tylko od nas zależy czy to usłyszymy!
 
   Ks. Lucjan Bielas
Jej grobu nie ma
(Łk 1, 39-56)
I nigdy go nie szukano, nigdy do niego nie pielgrzymowano. Chrześcijanie od swej najstarszej tradycji zachowali przekonanie, które wyraził papież Pius XII w konstytucji apostolskiej Munificentessimus Deus  (1 listopada 1950), że Najświętsza Maryja Panna została wniebowzięta.  Zważywszy na niezwykłą wspólnotę losów Jezusa i Maryi jest  prawie niemożliwe, aby Maryja po swoim ziemskim życiu, była w jakikolwiek sposób od Niego oddzielona. W dogmatycznym orzeczeniu Papież jasno określił, że Maryja: została zachowana wolną od zepsucia grobu, aby na podobieństwo Syna, po zwycięstwie nad śmiercią, z duszą
 i ciałem zostać wyniesioną do najwyższej chwały nieba, i tam jaśnieć jako Królowa po prawicy tegoż Syna, nieśmiertelnego Króla wieków. Na czym polega wyjątkowość Maryi pośród innych świętych?
- Po pierwsze jest Maryja, tak jak Jezus z duszą i ciałem w Domu Ojca Niebieskiego i nie musi oczekiwać na Sąd Ostateczny. Możemy więc i my mieć pewność, że  i dla nas jest miejsce w niebie i to zarówno z naszą duszą, jak i z ciałem. Śmierć, jedność między duszą a ciałem rozcina. We  wskrzeszeniu nas z martwych przez Jezusa znowu nastąpi ich scalenie, które nigdy się nie skończy. W odwiecznej zaś tradycji, chrześcijanie nie mówią o śmierci Maryi, lecz o jej zaśnięciu. U Niej dusza z ciałem nigdy się nie rozłączyły.
- Po drugie, Maryja przez swoją najściślejszą więź z Synem ma szczególne miejsce w Jego dziele odkupienia. Stąd jej wstawiennictwo ma dla nas szczególną rangę, którą On w testamencie z krzyża bardzo jasno potwierdził. Słowa skierowane do Niej i do nas w osobie św. Jana mają doniosłe znaczenie dla całej ludzkości:  – Niewiasto  oto syn twój.  – Oto twoja matka.
- Po trzecie, przez swoją wyjątkową obecność w Ewangelii, przez swoją wyjątkową obecność w niebie, jako Matka, zgodnie z wolą Syna, chce być w naszych domach. Zdecydowanie łatwiej pielgrzymować do Jej sanktuariów, pokonując setki kilometrów niż przyjąć Ją we własnym domu, we własnej rodzinie. Przychodząc do domu Elżbiety i Zachariasza wniosła Jezusa, wiarę i płynący z tego ład i porządek. Tego porządku wielu z nas się boi. Boimy się go w naszych domach i w naszej Ojczyźnie.
Możemy dziś hucznie świętować 100 lecie Bitwy Warszawskiej zwanej Cudem nad Wisłą. Czy wtedy Polacy wyciągnęli do końca wnioski z tamtej modlitwy,
 z tamtej ofiary i z tamtej krwi? Na pewno nie. I to zarówno – Kościół  polski, politycy,  jak i Naród. Czy teraz wyciągniemy wnioski, w tej sytuacji, w tym zagrożeniu – Kościół, politycy, Naród…. ?Mimo że wniosek nasuwa się sam, to zakończmy, to rozważanie gorącą prośbą, aby Maryja nasza Matka i Królowa miała nas nieustanie w swojej opiece.
             
      Ks. Lucjan Bielas
Kto da nam dziś utracone poczucie bezpieczeństwa?
 (Mt 14,22-33)
Tylko ten, kto sam wie, kim jest, może dać innym poczucie bezpieczeństwa.To najkrócej ujęte przesłanie dzisiejszej Ewangelii. Kroczący po falach jeziora Jezus mówi do przerażonych Apostołów: Odwagi. Ja jestem, nie bójcie się!  Jezus wie, kim jest. Wie, że jest prawdziwym Bogiem. Przed paroma godzinami nakarmił wielotysięczny tłum ludzi, pięcioma bochenkami chleba i dwoma rybkami. Teraz krocząc po falach jeziora, działa ponad prawami natury, której sam jest stwórcą. Jezus wie, że jest prawdziwym człowiekiem. Przed chwilą na modlitwie rozmawiał ze swoim Boskim Ojcem teraz, choć działa Boską mocą, jako prawdziwy człowiek jest widoczny, i nie jest zjawą. Jezus wie, kim jest i dlatego może dać innym poczucie bezpieczeństwa. Chce i nas wychować do takiej postawy. Chce. Abyśmy wiedząc, kim jesteśmy, jako Jego uczniowie zakorzenieni w Bogu, dawali innym poczucie bezpieczeństwa. Udziela nam dziś Mistrz na falach jeziora, lekcji pokazowej:  Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Dopóki uczeń ufał słowu Jezusa, działał Jego mocą i kroczył po falach. Kiedy wystawiony wiatrem na próbę, wpadł w ludzki lęk i zaczął tonąć. Jezus nie wykazał nadopiekuńczości. Poczekał, aż tonący rybak poprosi o ratunek. Wtedy wyciąga rękę, wyciąga go i wystawia kreatywną ocenę, pobudzając pytaniem do refleksji: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Piotr wnioski wyciągnął. Na takich jak on, Jezus buduje swój Kościół, którego żadne pandemie i ci, którzy nimi manipulują, nie przemogą. Nie pokona go szatan z całą paletą kolorów tęczy. Choć noc jest ciemna, wiatr jest duży, w łódce wystraszeni uczniowie, ale On prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek kroczy nie ustanie i oczekuje ode mnie, w moim tu i teraz, całkowitego zaufania. Czy dziś stać mnie na to, abym wyszedł z mojej, na pozór bezpiecznej, łódki? Czy stać mnie na to, bym zgodnie z Jego wolą, kroczył po wzburzonych falach? Czy stać mnie na to, bym w jedności z Nim, wiedząc, kim jestem, innym dawał poczucie bezpieczeństwa?
 
       Ks. Lucjan Bielas

 

Cud, który się nigdy nie skończy
(Mt 14, 13-21)
Śmierć Jana Chrzciciela poruszyła wszystkich.  Wtedy Jezus oddalił się na pustkowie. Zapewne potrzebował samotności. Dla Niego zaczyna się nowy etap. Do tej pory w tym niesamowitym duecie misyjnym z Janem wzywali ludzi pogubionych w życiu ludzi do zmiany myślenia, do odejścia od grzechu, do przemiany serc. Dawali im to, czego instytucja świątyni  dać nie mogła – słowo Boże. Jan, nim swoją misję potwierdził męczeńską śmiercią, tych, którzy z nim byli, przekierowywał na Jezusa, na Mesjasza, którego on jedynie poprzedzał i wskazywał. Nie można się więc dziwić tym nieprzeliczonym tłumom, które podążyły
za Jezusem na pustkowie, tym bardziej że Jego słowo, nie tylko porządkowało ludzkie życie, ale i uzdrawiało chorych. A gdy nastał wieczór, ludzie trwali przy
Nim, zapomniawszy o tym, co przyziemne, choć bardzo ważne, o posiłku. Na interwencję uczniów reakcja Jezusa jest znakomita, odpowiada: wy dajcie im jeść.  Musiało to zabrzmieć, jakby domagał się od nich rzeczy niemożliwej. Przynieśli Mu to, co mieli, a więc pięć chlebów i dwie ryby. Ludziom, zamiast się rozejść, kazał usiąść.  Jakże musiał być dotknięty szatan, kiedy nie z kamieni, ale z tego, co człowiek Mu dał, rozmnażał chleb i ryby (por. Mt 4,3). Wszechmoc Boga i dzielenie się między sobą tym, co jest rzeczywistą potrzebą, a nie zachcianką, czy też zbytkiem, w połączeniu ze sobą dało szokujący efekt. Dla jego lepszego odczytania i zapamiętania Jezus kazał pozbierać ułomki. Liczby mówią tu same za siebie: pięć chlebów i dwie ryby; z tego, co pozostało, zebrano dwanaście pełnych koszy ułomków; Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci. Można dodać, że ci skorzystali, którzy wytrwali
we wspólnocie,  a nie poszli na własną rękę szukać rozwiązań. Ten cud rozmnożenia szeroko pojętego chleba nigdy się nie skończył. Trwa nadal i trwać będzie do końca świata. Jezus jest bowiem z nami. Jest nieustannie gotowy, aby przyjąć od nas odrobinę chleba, pobłogosławić, połamać i oddać w nasze ręce, abyśmy dalej łamali i dawali innym. Tak jest w Eucharystii, tak jest i w życiu. Czy umiem to zobaczyć? Czy rozumiem, na czym polega moja współpraca z Nim? Czy jestem Jezusowi za to wdzięczny?
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Jak być katolikiem w tej dzisiejszej „cyrkowni”?
 (Mt 13,44-52)
Wielu z nas stawia sobie to pytanie w czasie swoistego rodzaju degrengolady życia religijnego i moralnego na wszystkich płaszczyznach zarówno struktur kościelnych, jak i państwowych.   Wydaje się, że dzisiejsza Ewangelia o ukrytym skarbie i drogocennej perle znakomicie nadaje się do refleksji nad najcenniejszymi wartościami w naszej wierze, dla których trzeba poświęcić wszystko. Wyznaczenie tych wartości jest niezbędne, aby zachować swoją
tożsamość katolika. Darem Pana Boga i Jego światłem w tym rozważaniu są dla mnie osobiście dwie postacie. Pierwsza z nich to papież senior Benedykt
 XVI, a druga to szef Kongregacji do spraw kultu, kard. Robert Sarah. Mamy dwa pewniki dotyczące Kościoła. Po pierwsze jest zbudowany przez Chrystusa na skale, jaką jest Piotr: a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16,18). Po drugie wchodzimy w bardzo głęboki kryzys Kościoła. Jednym z wielu jego symptomów jest brak powołań kapłańskich.  Bóg sam powołuje pracowników do swojej winnicy, a nam pozostaje modlitwa. Skoro ich nie ma, to znak nie tylko naszej słabej modlitwy, ale i tego, że winnica zostanie zapewne mocno zredukowana. Nie zamierzam jej opuszczać tak jak Marcin Luter i inni dzielni reformatorzy. Choćbym wszystko stracił, chcę zachować prawdziwy skarb i drogocenną perłę, czyli – Jezusa!
- Jest On przede wszystkim w Eucharystii, którą sam ustanowił. Ta forma kultu, choćby w niewielkiej wspólnocie przetrwa do końca końców. Jego śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie, będzie nieustannie uobecniana, a On, pod postaciami chleba i wina, będzie nie ustanie karmił tych, którzy Mu uwierzyli.
- Jest On obecny w swoim słowie w Piśmie Świętym. Ma ono swój kulminacyjny punkt w Jego śmierci i zmartwychwstaniu, uobecnionych w Wieczerniku i w Eucharystii. Rozrywanie tych rzeczywistości jest błędem Lutra i wielu innych. Według Benedykta XVI jest to jedna z głównych przyczyn dramatu Kościoła i upadku kapłaństwa.
- Jest On obecny w sakramentach, które ustanowił, a które swoje centrum mają w Eucharystii. Szczególne miejsce przypada kapłaństwu i małżeństwu. Kapłan jest jeden – Jezus Chrystus. Jest On jednocześnie najdoskonalszą Ofiarą. To On działa i działać będzie przez powołanych mężczyzn, którzy tak jak On całkowicie oddają siebie  Bogu i tym, do których On ich posyła – celibat. W małżeństwie sakramentalnym jest Jezus zwornikiem ludzkiej miłości między mężczyzną i kobietą. W tym trójkącie ustanowionym przez Boga jest przestrzeń na pełne dawanie i przyjmowanie siebie nawzajem. W tej wymianie najwięcej daje sam Bóg. W tym trójkącie jest miejsce na poczęcie i wychowanie człowieka i na pełny rozwój mężczyzny i kobiety.
- Jest On obecny w nauczaniu Kościoła. Teraz dopiero rozumiem jak bardzo ważna była decyzja papieża Benedykta XVI o abdykacji. Będąc w cieniu, pokazuje mi, ten znakomity teolog, jak zachować się w czasach kiedy wszystko jest negowane, kiedy media po swojemu manipulują nauką Kościoła, teolodzy są słabi, a Papież w swych wypowiedziach mało precyzyjny. Posłuszeństwo Papieża Seniora i jego światła obecność to fantastyczny znak dla nas wszystkich. Lepiej
znosić dyskomfort nie najszczęśliwszych rozporządzeń, niż w imię lepszych rozwiązań rozbijać jedność. Lepiej też czytać i rozważać Katechizm, niż bazować
wyłącznie na medialnych doniesieniach.
- Jest On obecny we wspólnocie tych, którzy Mu uwierzyli i są gotowi na męczeństwo. Podkreślał to zarówno św. Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI. Chrystus daje siebie cały i trzeba być gotowym oddać Mu wszystko – siebie. To nabiera sensu w Jego zmartwychwstaniu, w którym męczennicy mają swój zagwarantowany udział.
- Jest On obecny w bliźnich, którzy nas potrzebują, a nawet w naszych nieprzyjaciołach.  Wszystko, co  uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. (Mt 25,40)
Niezależnie więc od tego, co będzie się dalej działo ze strukturą Kościoła, z jego majątkami, z jego liczebnością. Niezależnie od tego, jak szybko rozpadnie  się nasza cywilizacja, w Jezusie mamy poczucie bezpieczeństwa teraz i na zawsze.
                                                                                 
Ks. Lucjan Bielas

 

Ojciec łopatą zabił!
(Mt 13,24-43)
Dawno temu opowiadano pewien dowcip. Spotkało się dwóch kolegów. Jeden z nich miał bardzo spuchniętą twarz. Drugi, widząc spektakularną dolegliwość, zapytał: - Przyjacielu, co ci się stało? W odpowiedzi usłyszał, ledwie przez opuchnięte wargi wyszeptane słowo: - psz…, pszcz..., pszczoła. Użądliła? - Padło kolejne, pełne troski pytanie. Opuchnięty, z nieco większą energią odparł: - nie, nie, nie zdążyła. Ojciec łopatą zabił! Od lat, kiedy czytam ewangeliczną przypowieść o ziarnie i kąkolu, niemal z automatu przypomina mi się ten przytoczony dowcip, który ma w sobie niebagatelną życiową mądrość. Wydaje się ona oczywista, ale w praktyce, jak na to wskazują choćby ostatnie Polaków spory, jest trudno osiągalną cnotą. Może więc warto, pewnie kolejny raz w naszym
 życiu stanąć przed polem, na którym jest posiana nie tylko pszenica, ale też i kąkol. Sprawa bowiem, jest głębsza Siewców jest dwóch – Syn  Człowieczy,
siewca pszenicy  i szatan, siewca kąkolu. I są jakby dwie płaszczyzny pól, które możemy zobaczyć przez cały ewangeliczny kontekst. Jedną stanowią nasze serca. To na nie pada zarówno słowo Jezusa, jak i szatański posiew. I to od nas zależy, co będzie wzrastało, pszenica, czy kąkol. Wystarczy niewielkie ziarenko, aby Bożą mocą przemieniło całego człowieka. Znakomicie rozumiał to autor Ewangelii św. Mateusz, który pozwolił, aby słowo Jezusa z celnika przemieniło go w Apostoła. Moc Bożego słowa nie odbiera jednak człowiekowi wolności, i tak w sercu, i przez serce, może on stać się kąkolem. Czas wejść na drugą płaszczyznę ewangelicznych pól. Na nich pospołu rośnie pszenica i kąkol, czyli ludzie dobrzy i źli. I jest pokusa radykalnych rozwiązań typu - „ojciec łopatą zabił”. Jezus przed takim zachowaniem przestrzega. Po pierwsze, cel nie uświęca środków i można przez głupi radykalizm być przyczyną jeszcze większego zła. Po drugie, na tym polu, ciągle, ale nie bez końca, zmiany  są możliwe, człowiek może się zmienić i tylko Bóg ma w nie wgląd. Jemu więc, i tylko Jemu na końcu końców jest zarezerwowany sąd. Nam od tego wara.Nie można nie docenić szatana. To wyrafinowane i inteligentne zło, przez wieki, od kuszenia na pustyni, ogłasza światu, że kąkolem, który trzeba wyrwać, jest – Jezus.  Dziś ten krzyk mocno się nasilił, a posłuch jest wielki. Pytanie: co ja mogę zrobić? Odłożyć „łopatę” i przede wszystkim zadbać o swoje serce. Niech wyrośnie w nim pszenica. A potem jak chleb dawać siebie innym, czyli zło, dobrem zwyciężać.
 
ks. Lucjan Bielas

 

Słowo – ziarno
(Mt 13,1-23)
Jezus porównał Słowo Boże do ziarna. Jest to porównanie proste i prawdziwe. Jedno i drugie pochodzi od Boga, ma ukrytą moc i jest tajemnicą. Przede wszystkim zaś,  jedno i drugie służy życiu: ziarno – doczesnemu, słowo Boga – wiecznemu. Bóg sprawiedliwie rzuca ziarno i słowo. Plon zależy od ziemi – od człowieka. Jest on mocno zróżnicowany i to z różnych powodów, nieraz ze swej natury, nieraz z braku wysiłku uprawy. Jakże ostrożny musi być człowiek z oceną owej uprawy u innych, bardziej zaś krytyczny u siebie. Nie jesteśmy jedno polowym gospodarstwem. Kiedy się bliżej sami sobie przyjrzymy, możemy wyodrębnić we własnym sumieniu, w własnym sercu, pola kamieniste, nieraz tak twarde, jak droga. Słowo Boga nie ma tu wielkich możliwości, a szatan grasuje w najlepsze. Są też w nas pola, na których przyjmujemy ochoczo słowo Boga, ale bardzo naskórkowo, bardziej tradycyjnie, bez zakorzenienia. A są też i takie pola, które na słowo Boga reagują  bardziej przyjaźnie. Nieraz nawet chwalimy się, jaką mamy tu piękną uprawę. I to wszystko mieści się w jednej osobie.
Jakże trzeba nad tym osobistym gospodarstwem bacznie czuwać i z jaką odpowiedzialnością różne pola, różnie uprawiać. Pól zapuszczonych w naszej duszy przed Bogiem nie ukryjemy. Udawanie przed samym sobą, że ich nie ma, też nic nie zmieni. Do czego prowadzi ta praca nad własnym gospodarstwem? Pola zapuszczone to zwykle te, które są związane z przyjemnościami, z których trudno zrezygnować lub przynoszą materialny dochód, jak np. droga. Nie wpuszczamy tu słowa Bożego, ponieważ przekopanie pola lub zaoranie drogi, wprowadziłoby zmiany, których teraz nie chcemy. To właśnie do właścicieli takich pól mówi Jezus, posługując się słowami Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. To od nas więc zależy gdzie i na co stwardniejemy. Dla tych zaś, którzy zdobędą się odwagę uprawy wszystkich pól w swoim osobistym gospodarstwie, Jezus ma
konkretną ofertę: Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Ta pozorna niesprawiedliwość ma swoje rozwiązanie tylko w jednym przypadku, a mianowicie kiedy jako prawdziwe wartości potraktujemy plony z pola obsianego słowem Bożym, one nigdy nie przeminą, bo Bóg będzie o nie się troszczył.  To zaś, co jest materialnym zyskiem człowieka w przełomowym momencie ludzkiego życia, a każdy takie musi przeżyć, zaczyna się od niego oddalać w nicość. Nie pozwólmy na to, by słowo Boga w nas się zmarnowało. Jest to słowo życia!
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Po co mi jeszcze jarzmo Chrystusa?
(Mt 11,25-30)
Przecież mam w życiu dość problemów. Tego, co potrzebuję to poczucia bezpieczeństwa. Tymczasem zagrożeń jest sporo. Są wokół nas i w nas, jedne rzeczywiste inne wymyślone. Składają się na nie nasze relacje, finanse, choroby, praca, różne wypadki i tzw. przypadki. Niewątpliwie na szczycie piramidy źródeł naszych niepokojów, plasują się  grzechy, często ukryte, wypychane ze świadomości, a szczególnie te nie wyznane, dla normalnego człowieka myślącego poważnie o wieczności, stanowią najpoważniejszy kłopot.  Wszystko to sprawia, że bywają dni kiedy czujemy się na skraju naszej ludzkiej wytrzymałości, a ocierając się o stany depresyjne, rozpaczliwie oczekujemy pomocy. Dziś Jezus do każdego z nas kieruje słowa: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.  Mają one wymiar absolutnie ponadczasowy. Wypowiedziane w palestyńskiej rzeczywistości 2000 lat temu nigdy nie stracą swej aktualności. Jezus niezmiernie jasno zaznaczył to, mówiąc o swej boskiej, a więc ponadczasowej relacji z Niebieskim Ojcem:  Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Syn Boży przyszedł do wszystkich ludzi potrzebujących, a innych przecież nie ma, z jasnym przesłaniem:  Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie. Z tego tekstu wyłania się kluczowe pytanie: co to jest „jarzmo Chrystusa”, które przez nas wzięte, nada naszej ludzkiej biedzie właściwy sens? Odpowiedź znajdziemy wtedy, kiedy popatrzymy na to, z perspektywy samego Chrystusa.  Będąc prawdziwym Bogiem, przyjął na siebie prawdziwe człowieczeństwo. Dla Boga bycie człowiekiem, z miłości do człowieka, jest słodkim jarzmem. Dziś Jezus zaprasza mnie do swojego jarzma – do bycia człowiekiem tak jak On jest człowiekiem, pełnym Miłości. Jak brać to jarzmo? Dla mnie mistrzynią jest Najświętsza Maryja Panna. Bóg przychodzi do Niej z konkretną propozycją współpracy. Ona przyjmuje ją z postawą służebnicy Boga. Przyjmuje jarzmo Boga, który przyjął człowieczeństwo, przyjmuje Jezusa. Ta postawa – daj siebie Bogu, a otrzymasz Jezusa - jest kluczowa. Z Jezusem wszystkie nasze utrudzenia, problemy, dramaty, choroby, najgorsze upadki, są do przezwyciężenia, a problemy przekuwają się na szanse. Wydaje się to oczywiste, choć praktyka uczy, że dla wielu to oczywiste nie jest.
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Czy miłość może zaszkodzić?
(Mt 10,37-42)
Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Te słowa Jezusa, na pierwszy rzut oka, wydają się nie do przyjęcia. Bezlitosna religia, rozrywająca podstawowe więzi społeczne i rodzinne. Wystarczy jednak chwila refleksji, aby przyznać Jezusowi rację. To On, będąc prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem, ogarniając nas nieskończoną miłością, ma prawo postawić takie wymaganie – On na pierwszym miejscu. Jego pierwszoplanowa pozycja w naszych sercach i umysłach nic nie burzy, a wszystkiemu nadaje właściwy sens
relacji do siebie samego, do najbliższych i do problemów , które na nas spadają. W prozie życia jest często inaczej. Zasłaniając się miłością, wielu wyłącza sumienie. I tak kapłani odchodzą od kapłaństwa, narzeczeni żyją jak małżonkowie, a potem jako małżonkowie zrywają sakramentalną przysięgę, by tworzyć nowe związki. W imię miłości z wychowania uczyniono deprawację,  a z płci, kogel-mogel. W imię miłości rodzice zamykają oczy i usta na widok grzechów dzieci, i w imię miłości życie kończą w domach opieki społecznej. Nie zapomnę jak podczas procesu morderców ks. Jerzego Popiełuszki, jeden z nich wyznał,
 że uczynił to z miłości do Ojczyzny. Według niego ks. Jerzy, stawiając Boga na pierwszym miejscu, Ojczyzny nie kochał. Jest więc miłość, która jest szkodliwa, miłość, która staje się najbardziej skutecznym narzędziem szatana. Gdzie się to wszystko w nas dokonuje? Znakomitą odpowiedź dał na to pytanie bp Jan Pietraszko, pisząc o miłości, która szkodzi i wskazując na fakt, że jest ona wynikiem pewnego procesu, który dokonuje się w sumieniu człowieka:„ W każdej
z tej miłości pokusa będzie usiłowała zniewolić sumienie i może pewnego dnia człowiekowi podszepnąć: każ zamilknąć sumieniu. Nie oglądaj się na Boga – miłość jest ważniejsza. Nie oglądaj się na przykazania – miłość jest ważniejsza. Poświęć człowieka, jego dobro, jego szczęście, jego spokój, jego przyszłość – miłość jest ważniejsza, masz prawo do życia. Tu się właśnie rodzi miłość bez sumienia i skrupułów”. Taka miłość zamyka drogę do ukrzyżowanej i zmartwychwstałej Miłości, do Eucharystii, która jest owocem drzewa życia –  drzewa Chrystusowego Krzyża. Ludzie, którzy tak kochają doskonale wiedzą,
że dla nich nie ma miejsca przy stole Pańskim, a wieczność widzą mroczną. Warto to sobie przemyśleć pamiętając o tym, że kto w drobnych decyzjach, Chrystusa stawia na pierwszy miejscu, nie popełni błędu w tych, które są kluczowe.
 
                                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 

Nie bójcie się ludzi…
(Mt 10,26-33)
Są pewne prawdy, o których trzeba milczeć. Nie powinno się ich rozgłaszać między ludźmi. Są to prawdy o ludzkiej słabości i biedzie. O ludzkich zawstydzających upadkach i ukrytych grzechach.  Świat zawsze lubował się w rozgłaszaniu tych mniej lub bardziej sprawdzonych prawd. Jak zatruta  krew, krążą po organizmie ludzkiej społeczności. Kościół, niestety, od tej złej krwi wolny  nie jest. Tak bardzo boleśnie przeżywamy to, właśnie teraz. Zapomnieliśmy, mimo ust pełnych pobożnych tekstów, że tylko z Jezusem można dotykać  ludzkich ran i wchodzić w szambo ludzkiego grzechu. Tylko z Nim zło można przemienić na większe dobro. Tylko z Nim w sercu można mówić o ludzkiej biedzie, zło nazywając po imieniu, a do człowieka wyciągając miłosierną rękę. Wtedy i tylko wtedy kara dla winnych będzie terapią, a nie brutalnym odwetem. Dziś Jezus zachęca swoich apostołów do cierpliwości i odwagi: Nie bójcie się ludzi. Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. Wyjawienie całej prawdy na pewno będzie miało miejsce. Mamy niejako do tego prawo. Czas jednak i sposób zostaje w ręku Tego, który jako jedyny ma w swym ręku pełnię danych. Dziś Jezus przypomina nam, tak bardzo zajętych rozgłaszaniem i piętnowaniem win współbraci, że wartością, którą Jego uczeń powinien usłyszeć i przekazywać, jest Jego słowo. A to, że dotyczy to, wszystkich Jego słów podkreśla, zaznaczając: - co mówię wam w ciemności; - co słyszycie na ucho. Jezus nawiązał tym tekstem do zwyczaju panującego pośród mówców w synagogach. Mający słaby głos, szeptali do ucha komuś kto miał silny głos, a on powtarzał całemu zgromadzeniu. Przekaz Słowa Bożego ma się odbyć transparentnie. Użyte przez Jezusa sformułowania na świetle  oraz  na dachach, nawiązywały do praktyki przebywania ludzi w słoneczne dni na płaskich dachach swoich domów. A ponieważ były one często usytuowane blisko siebie, tworzyło się ciekawe audytorium dla
lokalnych mówców. Jezus stanowczo przestrzega, że otwarte i szczere głoszenie Słowa Bożego  niesie poważne ryzyko, posunięte, aż do utraty życia. Jednak władza złych ludzi, którym z różnych powodów Słowo Boże przeszkadza, jest  ograniczona. Mogą zabić tylko ciało. Jezus przestrzega przed szatanem, który sięga po ludzką duszę, a śmierć zadana przez niego ma wieczny skutek. Uczeń Jezusa ma poczucie bezpieczeństwa w Bogu. Pamięta On zarówno o wróblach na dachu, stanowiących pokarm biednych (za jednego assariona, najmniejszą i najmniej wartościową monetę można było kupić dwa wróble) i o włosach na
głowie, które paradoksalnie nie sposób policzyć. Abyśmy znaleźli się, jako uczniowie w tej przestrzeni bezpieczeństwa, Jezus kieruje do nas mocne słowo, które nie zna kompromisu: Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. W świetle tej jasnej wypowiedzi trzeba nam w sumieniu postawić sobie proste pytanie:  - czy jestem na tyle odważnym człowiekiem, że Jezus stanie przy mnie na Sądzie Ostatecznym?
 
Ks. Lucjan Bielas
 
 „…i Judasz Iskariota, ten, który Go zdradził”
(Mat 10,4)
Święty Mateusz tak kończy listę imion dwunastu apostołów. Ich wyboru dokonał Jezus, kiedy to Jego popularność ogromnie wzrosła, albo można by powiedzieć, że wzrosło zapotrzebowanie nie tylko na głoszone przez Niego słowo, ale i na znaki, które czynił.  Widząc rzeczywiste potrzeby pogubionych i schorowanych ludzi, choć miał możliwość, jednym słowem uzdrowić wszystkich, nie czyni tego w jednym zbiorowym akcie.  Postanowił, w swej boskiej dalekowzroczności, działać indywidualnie i  w tym celu zaprosił do pomocy „człowieka”.  Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości. Dla podkreślenia wagi tego wyboru Mateusz, jeden z wybranych, podaje imiona apostołów: pierwszy – Szymon, zwany Piotrem, i brat jego Andrzej, potem Jakub, syn Zebedeusza, i brat jego Jan, Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i Judasz Iskariota, ten, który Go zdradził. Zaczyna listę od najważniejszego: Szymona zwanego Piotrem. Wymieniając zaś siebie, dodaje z całą pokorą mało chlubne zajęcie, z którego Jezus go wyciągnął – celnik. Na końcu wymienia Judasza Iskariotę z dopiskiem
 – ten, który Go zdradził. Jest rzeczą znamienną, że gdy przychodzi nam, katolikom, wymienić imiona apostołów, to zwykle pamiętamy Piotra, Jana, może jeszcze Jakuba, a na pewno Judasza.  Przez niespełna 50 lat mojego bliskiego ocierania się o szeroko rozumianych następców apostołów, czyli kapłanów, mam przekonanie (badań nie prowadziłem), że proporcja zdrajców jest taka jak za czasów Chrystusa, czyli - 1/12. Mówimy dużo o papieżu, następcy Szymona
Piotra i o zdrajcach, następców Judasza. Umykają nam ci pozostali, wierni, cisi, wykonujący misję, do której zostali posłani przez Chrystusa. Bez ich pracy Kościół by nie istniał.  Ten, który ich wysłał, zna ich i wie o ich działalności wszystko. W naszej ludzkiej uczciwości może warto czasem o nich pomyśleć i wywołać ich zapomniane imiona. Im zapewne nie jest to potrzebne, bo nie dlatego poszli za Chrystusem, bardziej jest to potrzebne dla zachowania prawdziwego obrazu Kościoła, czyli dla zwykłej ludzkiej uczciwości.
 
Ks. Lucjan Bielas

 

Czasy piękne, a zarazem trudne.
(J 14, 15-21)
Takie zawsze były, są i będą. Do mądrości życiowej człowieka, należy umiejętność czytania znaków czasu zarówno tych zewnętrznych, wokół nas, jak i tych  wewnętrznych, jawiących się w przestrzeni naszej duszy, do których nikt poza nami i Stwórcą nie ma dostępu. Odczytanie tych znaków jest warunkiem podjęcie skutecznego działania. Dziś Jezus proponuje nam pomoc, bez której zarówno poznanie, jak i działanie nie jest skuteczne. Proponuje Ducha Prawdy, Ducha Pocieszyciela (tłum. dosł.  - Obrońcę). Jezus jasno określił klucz konieczny do otrzymania Jego wsparcia:  „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze, Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna”. Kluczem jest miłość Jezusa. Nie wystarczy sama wiara w Boga, czyli uznanie Najwyższej Istoty. Trzeba poznać i pokochać Jezusa. W grę wchodzi więc najgłębsza interpersonalna relacja, która weryfikuje się  w zachowaniu Jego przykazań, czyli weryfikuje się życiem, a nie deklaracjami. Nie chodzi więc o długość modlitw, piękno słów i głębię myśli. Liczy się tylko  życie, które w najdrobniejszych sprawach przekłada się na relację miłości do Jezusa. Dar, który wtedy otrzymujemy od Ojca i Syna – Duch Święty, nie ma nic z tego świata i dlatego świat Go nie zna.  Na tym zaś świecie, wszystkim, którzy Go otrzymali, daje bezpieczeństwo i nieprawdopodobną skuteczność działania. Jest boskim pierwiastkiem Miłości, która nigdy nie umiera. Znakomitym
przykładem działania Ducha Świętego jest Kościół Apostolski. Początkowo zalękniony i zamknięty, lecz po Pięćdziesiątnicy odważny i otwarty. Spisane przez św. Łukasza Dzieje Apostolskie, to po prostu księga Ducha Świętego w niepojęty sposób działającego w twardych realiach ówczesnego Imperium Rzymskiego. Zbliżająca się zaś 100 rocznica urodzin św. Jana Pawła II, stanowi  znakomitą okazję do zobaczenia, jak we współczesnym świecie, człowiek kochający Chrystusa i żyjący Jego  Ewangelią, może otworzyć się na Ducha Świętego. Dzieło, które Bóg przez niego dokonał, nie byłoby możliwe przy zastosowaniu,
tylko ludzkich narzędzi. Trudno z tymi przykładami dyskutować. Stawiam sobie proste pytanie: czy kocham Jezusa? Czy moim życiem stwarzam przestrzeń w sobie i wokół mnie, dla Ducha Prawdy i Obrońcy?
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Sezonowa pobożność
Tak historycy zajmujący się epidemiami, charakteryzują jakość religijnych postaw  kształtujących się podczas tego wyjątkowego doświadczenia. Materiał badawczy jest ogromny. W samym Krakowie w latach 1500 do 1750  mieszkańcy przeżyli 92 epidemie, które pochłonęły tysiące ofiar. Kiedy pojawiała się dżuma, bo to przede wszystkim o nią chodziło, miasto zaprowadzało ostre restrykcje dotyczące higieny i dyscypliny społecznej. Z bogactwa doświadczeń wyciągano wnioski, które celnością mogą zdumiewać współczesną naukę. Z tym wszystkim wiązały się postawy ludzkie zupełnie analogiczne do tych, które mamy niestety, możliwość zaobserwowania dzisiaj. Wielu w doświadczeniu śmiertelnej choroby, wobec której   medycyna jest bezradna, w naturalny sposób zwracają się do Boga. Nie brakowało też takich, którzy uciekali we wszelkie możliwe używki, albo widzieli w nieszczęściu innych znakomitą okazję poprawy swojego materialnego bytu. Ta różnorodność postaw jest znakomitym dowodem  wolności człowieka. Ci zaś, którzy korzystając z niej, wracali do Boga, czy też umacniali relację z Nim, też okazywali się różni. Dla cierpiących i umierających relacja z Bogiem, Panem życia i śmierci była światłem i nadzieją w ciemności. W grupie tych, którzy przeżyli, wydaje się, że tylko niewielu było prawdziwie wewnętrznie przemienionych. Na początku epidemii zwykle zamierały gospody i domy publiczne, a ożywały kościoły. Gorliwie zanoszono modlitwy, uczestniczono w Mszach św. i przystępowano do spowiedzi. Wzrastała ilość nabożeństw, procesji błagalnych, a kaznodzieje roztaczali wizję Boga surowego i bezwzględnego sędziego. To wszystko w pejzażu wszechobecnej śmierci miało swój wydźwięk, ale jak się okazuje tylko chwilowy. Okazuje się, że można i do śmierci się przyzwyczaić, a powrót do życia połączyć z powrotem do grzechu. Trafnie, ową sezonową pobożność, ujął papież Urban VIII w tzw. Suplikacjach (prośbach):Wyznajemy z płaczem w karaniu, - czegośmy się dopuszczali, a po nawiedzeniu zapominamy, - czegośmy dopiero płakali. Gdy miecz Twój na nas podniesiony trzymasz, - wiele obiecujemy, a skoro go spuścisz, - obietnic wykonać nie chcemy. Warto o tej słabości natury ludzkiej wiedzieć w momencie powracania do życia po koronawirusie.  Na jak długo? -  nie wiemy. Dziś miłosierny, acz sprawiedliwy Jezus przypomina nam prawdą podstawową: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J14.6).  Warto, choćby to jedno zdanie jak Bożą mantrę, codziennie powtarzać, a może w budowaniu nowej rzeczywistości unikniemy niepotrzebnych błędów.
 
Ks. Lucjan Bielas

 

 

Dziecko i krzyż
To  tytuł wiersza Kamila Cypriana Norwida, którego treść od wielu lat jest w moim umyśle i sercu. Dziś ma ten tekst dla mnie  wyjątkowe znaczenie. Dziś – to znaczy w czasie podboju świata przez  Chiny i korona wirusa, w czasie zasłoniętych twarzy, zamarłych ulic, rozbudzonego lęku,  wystudzonej gospodarki. Dziś – to znaczy w czasie kiedy coraz więcej nas wierzących pyta o miejsce Kościoła w tym świecie i o nasze miejsce w Kościele.  Dziś – to znaczy w czasie  marginalizacji języka ojczystego a dominacji języka angielskiego w jego korporacyjnym wydaniu wraz z korporacyjnym sformatowaniem umysłów. Dziś – to znaczy w czasie powolnego wybudzania społeczeństwa z „farmakologicznej śpiączki”, połączonego z lękiem, co i jak w przyszłości zadziała? Dziś – to znaczy
w niedzielę Dobrego Pasterza, kiedy to staje przed nami Jezus Chrystus, jako jedyna brama dla owiec, prowadząca do prawdziwie bezpiecznej rzeczywistości (J10,1-10).
- Ojcze mój! twa łódź
Wprost na most płynie –
Maszt uderzy! … wróć…
Lub wszystko zginie. 
Patrz! Jaki tam krzyż,
Krzyż niebezpieczny –
Maszt się niesie w  z-wyż,
Most mu poprzeczny - -
-Synku! trwogi zbądź;
To znak – zbawienia;
Płyńmy!  bądź co bądź –
Patrz jak?  się  zmienia…
Oto – wszerz i w z-wyż
Wszystko to samo.
- Gdzież się podział k r z y ż?
-  Stał się nam bramą
Ten wiersz napisany w 1866 roku, to dwa nakładające się na siebie obrazy. Pierwszy to Kościół Boży – łódź „Ojca mojego”, w której jesteśmy. Masztem łodzi jest Jezus „z-wyż” – z wysoka, z nieba zstępujący, by nas wzwyż – do nieba pociągnąć.  Dzięki temu masztowi, łódź ma żagiel, a więc  możliwości płynięcia. Kiedy jednak zbliża się most, pojawia się problem. Krzyż, który powstaje według praw perspektywy, z pionowej linii masztu i poziomej linii, zbliżającego się mostu, wydaje się niebezpiecznym. W miarę zbliżania się krzyż znika, a most staje się bramą.  Ta genialna symbolika, ukazuje prawdę o Kościele w świecie pojętym jako łódź Ojca Niebieskiego i o kluczowej w nim roli Jezusa Chrystusa. Jest ona nie tylko wynikiem twórczej wizji, lecz przede wszystkim, osobistego doświadczenia wiary Norwida, który miał odwagę wraz z Zygmuntem Krasińskim, stanąć po stronie atakowanego papieża Piusa IX podczas zamieszek
w Rzymie w 1848 roku. Ten utwór ma jeszcze jeden wymiar. Dotyka podstawowej relacji wychowawczej – ojciec i syn.  Są razem w jednej łodzi. Rozmawiają
ze sobą. Ojciec daje synowi poczucie bezpieczeństwa oparte na relacji z Jezusem i potrafi o tym opowiedzieć, wykorzystując, wydawałoby się, zupełnie prozaiczną sytuację. Taka prosta szkoła postrzegania szansy w problemach. Jest to możliwe dzięki relacji z Chrystusem. Tylko i tylko wtedy z Nim i przez Niego, zawsze obecne w naszym życiu krzyże przekształcają się w bramy. Im jestem starszy, tym bardziej jasno i bezkompromisowo to widzę.
 
Ks. Lucjan Bielas

 

Czy jesteś na drodze do wolności?
(Łk 24, 13-35)
Gdzie leży Emaus? Trudno dziś ustalić z całą pewnością położenie tej ewangelicznej miejscowości. Ten pozorny kłopot daje nam znakomitą szansę
 na przeżycie spotkania z Jezusem na drodze własnego życia, które zmierza do naszego Emaus.„Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło”
I można po ludzku powiedzieć: „wywołali wilka z lasu”. Główny bohater omawianych wydarzeń dołączył się do nich. Czyli, warto było o Nim mówić. Nie poznali Go wprawdzie, ale zaakceptowali Jego obecność.  Smutni, ale szczerzy, opowiedzieli o wydarzeniach w Jerozolimie i o tym, jak Ten, w którym położyli nadzieję, ich zawiódł: „A my spodziewaliśmy się, że On właśnie miał wyzwolić Izraela”. I dali towarzyszowi drogi, jasny przekaz, że ten zawód, to nie spełnienie ich wizji i oczekiwań było tak wielkie, iż nawet informacje o Jego zmartwychwstaniu  nie zrobiły na nich  większego wrażenia. Pojęcie zmartwychwstania było dla nich wielką  abstrakcją, doświadczenie śmierci  dramatycznym przeżyciem, a religijno-polityczne nadzieje, fiaskiem. Postanowili więc powrócić do dawnego życia.  Na drodze do naszego Emaus, przeżywamy podobne rozczarowania płynące z tego, że Jezus nie spełnił naszych ziemskich oczekiwań, czy pobożnych wyobrażeń. Jeśli jest w nas dobre serce i szczera chęć poznania prawdy On się pojawi na swój niewidzialny sposób. Wejdzie z nami w dialog i tak  jak  wtedy uczniom będzie tłumaczył,  co o Nim jest napisane w Piśmie Świętym.  Na tym etapie jest ważny nie tylko umysł, który pozwala uchwycić logikę Jezusowego dzieła odkupienia, ale trzeba jeszcze czegoś więcej. Świetnie to ujęli uczniowie w Emaus:  „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?” Następny element poznania Jezusa jest, wydaje się, bardzo prozaiczny.  Kiedy uczniowie doszli do
Emaus, tajemniczy towarzysz podróży chciał iść dalej. I pewnie by poszedł, gdyby nie ich ludzka, serdeczna reakcja: „Zostań z nami, gdyż ma się ku
wieczorowi i dzień się już nachylił”. Jezus nigdy nie zostanie z egoistą niezależnie od jego wiedzy i znajomości Pisma Świętego.     „Wszedł więc, aby zostać wraz z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go,
lecz On zniknął im z oczu”.   To nie przypadkowo w tym momencie mogli poznać całą prawdę. Przy stole, przy błogosławieństwie i łamaniu chleba rozpoznali Zmartwychwstałego Pana. Dla nas jasne odniesienie do Eucharystii. Tu jest czas i przestrzeń pełnego poznania Jezusa. Dlaczego zniknął? Zniknął, ponieważ zostawił im wolność. Mogli spożyć posiłek, udać się na spoczynek i wrócić do domu.  W swej wolności zadecydowali inaczej. W tej samej godzinie, nie z
ważając na późną porę i 11- kilometrową odległość, ruszyli  do Jeruzalem, do wspólnoty, do Kościoła. Może to i czas na moją świadomą i wolną decyzję?
 
      Ks. Lucjan Bielas 
 
Rany Boskie
(J 20,19-31)
W nowej sytuacji, w której aktualnie jesteśmy, wiele pytań Bóg stawia nam po raz kolejny, prowokując do szukania pełniejszej
na nie odpowiedzi. Bóg pyta nas: - czy wierzymy w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa? – Dlaczego zmartwychwstały Jezus pokazuje rany? – Jak się ma bycie we wspólnocie Kościoła do indywidualnego aktu wiary?  Próba odpowiedzi na te pytania może nam jeszcze bardziej przybliży tajemnicę Miłosierdzia Bożego
 i wskaże sposób wejścia w jego przestrzeń. Klucz do odpowiedzi daje nam papież senior Benedyk XVI, analizując spotkanie zmartwychwstałego Pana ze sceptycznie nastawionym św. Tomaszem. Benedykt zwraca uwagę na fakt, że Apostoł mógł dotknąć  ran, a przez to dokonać identyfikacji Jezusa z Nazaretu, przekraczającej ludzkie doświadczenie. Wynik tej identyfikacji Tomasz ogłosił niezmiernie precyzyjnie: „Pan mój i Bóg mój!” Jezus wziął swoje rany do wieczności. Jest poranionym Bogiem, albowiem pozwolił się z miłości do nas poranić.  Jego rany są znakiem, niesłychanie wyraźnym znakiem, przez który Syn Boży komunikuje nam prawdę niesłychanie ważną, a mianowicie, że On nas rozumie. Jezus pozwala nam nieustannie się ranić i nieustannie dotykać. Nie tylko więc Tomasz wtedy, ale i ja dzisiaj mogę tych Jezusowych ran dotknąć.  Mogę dokonać identyfikacji Jezusa przekraczającej ludzkie możliwości i tak
jak Tomasz odpowiedzieć:
 „Pan mój i Bóg mój!”
Znakomicie papież Benedykt XVI zwrócił uwagę na wiarygodność tej weryfikacji. Kiedy ona jest u ucznia rzeczywiście szczera, to wtedy jest on gotowy na przyjmowanie zranień dla Jezusa.  Wyznacza to bardzo konkretny kierunek pracy nad sobą, dzięki której Miłosierdzie Boże będziemy nieustannie zgłębiać i praktycznie głosić. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden istotny szczegół. Jezus sprowokował spotkanie ze sceptycznym Tomaszem we wspólnocie, a nie poza nią. Zmartwychwstały Jezus, zachowując indywidualne relacje, zbiera uczniów we wspólnocie, w której wszyscy są fizycznie obecni, a On zmartwychwstały stanowi jej niekwestionowany  zwornik. Trwanie we wspólnocie wokół zmartwychwstałego Pana przemienia myślenie, ustawia wartości, otwiera na Ducha Świętego i pozwala wychodzić do swoich normalnych zadań z zupełnie inną skutecznością.  Tu tkwi najgłębszy sens trwania w Eucharystii. Bez niej Kościół przestałby istnieć.  Warto może w tym osobliwym czasie, to sobie jeszcze raz dobrze przemyśleć.
                                                                                 
Ks. Lucjan Bielas

 

Zanim wrócisz do życia, wejdź do grobu!
Św. Jan w swej Ewangelii daje nam niesamowite świadectwo ewolucji aktu wiary. Miała ona miejsce w jego umyśle, w jego sercu, w jego życiu, a zapisał ją na kartach Ewangelii, aby  pomóc nam w kształtowaniu aktu wiary. Wiara nie jest czymś stabilnym. Jest łaską, o którą możemy Boga prosić, jest relacją z Nim, którą możemy pogłębiać. Wiarę możemy zaniedbać, a nawet ją utracić.  Zapewne wszyscy Apostołowie i osoby bliskie Jezusowi, wtedy 1990 lat temu,  przeszły przez pusty Jego grób. Wyjątek stanowiły dwie osoby: Judasz i Matka Jezusa. Judasz, który zbyt mało kochał, a co za tym idzie, mało zrozumiał i nie poradził sobie z własnym grzechem, doświadczenia pustego grobu Mistrza nie doczekał. Maryja bardzo kochała i dzięki temu jej wiara i rozumienie wydarzeń było tak  wielkie, że nie potrzebowała doświadczenia pustego grobu Syna. Katechizm stwierdza, że to ona przenosi wiarę Kościoła od krzyża do grobu Jezusa. Byłoby
 aż dziwne, gdyby tam poszła i sprawdzała. Zmartwychwstały Jezus również, a może przede wszystkim o Niej powiedział: „Błogosławieni, którzy nie widzieli,
 a uwierzyli” (J 20,29).Nam jednak przejście przez pusty grób Jezusa jest konieczne. Nie chcemy iść drogą Judasza, a do Maryi jest nam daleko. Jak nigdy dotąd nasze pokolenie nie miało takiej okazji, aby tak świadomie i owocnie tego przejścia dokonać . Lęk zmieszany z odpowiedzialnością każe nam pozostać  w domu, a budzące się u wielu z nas pytanie o sens tego globalnego doświadczenia, prowadzi myśl  naturą rzeczy w przestrzeń wiary. To dla tych właśnie, którzy w dzisiejszą Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego nie mogą być w świątyni, to zaproszenie do przejścia przez pusty grób wraz św. Janem, Piotrem Marią Magdaleną i innymi ma szczególne przesłanie.    Może więc warto na chwilę wyłączyć telewizor, komputer i telefon, otworzyć Ewangelię według św. Jana i wraz z nim wejść do grobu Jezusa. Ponieważ to doświadczenie było dla Ewangelisty kolejnym ważnym etapem kształtującym jego akt wiary, warto przewertować całość zapisanej przez niego Ewangelii. Wychwyćmy kluczowe punkty, a szczególnie te fragmenty, które czytaliśmy w poszczególne niedziele Wielkiego Postu. Nie przypadkowo w czasie pandemii i grożącego niebezpieczeństwa choroby i śmierci, Kościół nimi żył. Przeżyjmy raz jeszcze wraz z Janem  jego powołanie  na Apostoła i towarzyszenie Jezusowi. Co słyszał? Co widział? Jakie miał osobiste ambicje?  Jak rozumiał słowa i działa Mistrza? Bądźmy z nim świadkami  przemienienia Jezusa na Górze Tabor. Posłuchajmy jeszcze raz rozmowy Jezusa z Samarytanką, bądźmy świadkami uzdrowienia ślepca, zobaczmy wychodzącego z grobu Łazarza. Zasiądźmy przy stole na Ostatniej Wieczerzy, próbujmy pomodlić się z Jezusem na Górze Oliwnej, stańmy  pod Jego krzyżem.  Złóżmy Go w grobie, weźmy Maryję do siebie i dopiero wtedy możemy wejść do pustego grobu Jezusa. Tu już nie ma straży, nie ma kamienia i pieczęci. Tak jak Jan nie wchodźmy sami, tylko z Piotrem.  Tylko z Piotrem! Choć zwykle na niego trzeba poczekać. Wtedy popatrzmy na nieme świadki zmartwychwstania, na płótna, a one do nas przemówią.  Łazarz wyszedł z grobu związany, a Jezus bez rozwiązywania po prostu zmartwychwstał.  Kiedy z Janem pójdziemy za Jezusem, kiedy z nim wejdziemy w rzeczywistość pustego grobu Mistrza, wyjdziemy do życia inni. Inni, bo z pogłębioną wiarą.
                                                                                              Ks. Lucjan Bielas
 
Kto to jest?
(Mt 21,1-11)
Niedziela Palmowa roku 2020 zostanie nam na długo w pamięci. Może jak nigdy dotąd, znajdując się w swoistego rodzaju „areszcie domowym”, mamy pragnienie, aby wyruszyć w tradycyjnej procesji, niosąc palmy. Ta nowa sytuacja jest nam dana może i po to, aby z większą świadomością otworzyć się na Chrystusa i  tak jak prawie 2000 lat temu w Jerozolimie, wraz z tamtejszym tłumem radośnie zaśpiewać: „Hosanna Synowi Dawida. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie. Hosanna na wysokościach”. Może to pragnienie i te refleksje obudziły się nawet u tych, którzy rozpędzili się w pracy, w zarabianiu,  w nauce ,  w budowaniu, w handlowaniu, w rozlicznych wyjazdach i we wszelkich, wydawało się wtedy, koniecznych zajęciach. Czy otwarcie się na Chrystusa, to tylko jeden ze sposobów przywracania spokoju ducha w  zawirusowanym świecie? Ma być ono ucieczką do dawnych wspomnień, żeby teraz w zawirusowanej głowie nie dostać przysłowiowego „ku ku”? A może w tym wszystkim idzie o jeszcze coś więcej? Warto szukać odpowiedzi na to pytanie, ale tylko z Bogiem. Wirus wymknął się spod kontroli człowieka, ale na pewno nie wymknął się spod kontroli Boga. Szukanie odpowiedzi tylko w ludzkiej przestrzeni, jest więc nieporozumieniem. 2000 lat temu Jezus, wjeżdżając do Jerozolimy, zadbał o uroczysty charakter tego czynu. Miał wolę, aby ten wjazd
stał się wyraźnym znakiem nie tylko dla Jemu współczesnych, ale dla wszystkich i po wszystkie czasy. 1000 lat wcześniej Jego praojciec Dawid zdobył to
miasto i wjechał doń uroczyście, przelewając krew obrońców. Jezus zdobywa to miasto, które ma znaczenie symboliczne dla całego świata, przelewając
własną krew jako prawdziwy człowiek i objawiając Boską miłość i moc, jako prawdziwy Bóg.  Za chwilę przecież zacznie się Jego męka, śmierć i ZMARTWYCHWSTANIE! W historii świata nie ma i  nie będzie bardziej przełomowego wydarzenia. Jezus tych, którzy Go przyjmą, pragnie wyzwolić od wszelkiego rodzaju spętania, od bałaganu moralnego, lęku i niepokoju, od wszelkich chorych relacji, słabości, bezsensu życia, pogubienia, świadomości marnowanego i uciekającego czasu. I tak jak wirus ze swoim niepokojem i śmiercią, Jezus wchodzi z pokojem i życiem. Wchodzi jeszcze głębiej i jeszcze skuteczniej. To Jemu mogę zawierzyć wszystko, największą moją głupotę i podłość, przyjąć Jego przebaczenie i z całą odpowiedzialnością przyjąć Jego polecenie: „Idź i odtąd nie grzesz!”. Tak ma się zmieniać świat na Jego królestwo, przez moje nawrócenie. To nie przypadek, że pandemia nastąpiła w czasie Wielkiego Postu i świąt Wielkanocy. Wiemy już, że po jej ustaniu świat będzie wyglądał inaczej. Czy gorzej? Dziś Jezus staje przed światem jak wtedy przed bramami Jerozolimy. Nie chce ofiar, chce, aby z Jego ofiary świat skorzystał. Bo doskonalszej ofiary nie ma i nie będzie. Gdy wjechał do Jerozolimy, poruszyło się całe miasto, i pytano: „Kto to jest?” A tłumy odpowiadały: „To jest prorok Jezus z Nazaretu w Galilei”. Pytano, bo wielu pielgrzymów widziało Go po raz pierwszy. Ci zaś którzy Go znali, tak jak potrafili, odpowiadali.  To pytanie świata i odpowiedzi uczniów, ten niesamowity dialog trwa i trwał będzie.  Dziś, w Niedzielę Palmową 2020 roku otaczający mnie świat pyta mnie katolika: „Kto to jest?” Kto to jest  Ten, o którym tym głośniej krzyczysz, im bardziej zabrania ci się pójść do kościoła?  
Ks. Lucjan Bielas
 
Szczęść Boże,                                                 
W ten trudny dla nas czas pełnego zamknięcia i izolacji przed zarazą, w czas niepokoju i lęku niech, Pan Bóg błogosławi i wspiera. Dziś mija 15 lat od pamiętnego czasu odchodzenia do Domu Ojca świętego papieża Jana Pawła II. Pamiętamy ten czas wielkiej modlitwy, refleksji, spokoju, ciszy i wspólnoty. Świat nigdy w takiej skali nie przeżywał cierpienia i śmierci człowieka, doświadczanych jako przejście do innej, lepszej rzeczywistości, przedziwnie dla wszystkich otwartej.  Po tej śmierci Świętego świat stał się trochę inny i Polska stała się trochę inna. Stawiamy sobie pytanie: gdzie tkwiła siła życia i śmierci   Jana Pawła II? Odpowiedź jest jedna: w przyjęciu przez niego Jezusa Chrystusa. Przeżywamy teraz zupełnie dla nas nową sytuację i to ogólnoświatowym wymiarze. Odwieczny „taniec” życia i śmierci nabrał tempa, mimo uwięzienia nas w domach i podjęcia wszystkich koniecznych ograniczeń. Jest on obecny nie tylko w medialnych doniesieniach, dramatycznych statystykach, ale i w naszych głowach. Dziś przez wstawiennictwo  św. Jana Pawła II, papieża, który jak żaden inny następca św. Piotra ogarniał świat, prośmy o Miłosierdzie Boże dla nas i całego świata. Za jego zaś przykładem przyjmijmy do naszego „aresztu domowego” i naszych niespokojnych umysłów i serc, Jezusa Chrystusa.  Św. Jan Paweł był człowiekiem Eucharystii, Słowa Bożego i zawierzenia Maryi przez modlitwę różańcową. Przez duchową Komunię Świętą i Słowo Boga możemy Chrystusa nieustannie zapraszać do naszych domów, rodzin, bliskich; aby jego obecność pomagała nam w przetrwaniu tego czasu zarazy, a potem, jeśli Pan Bóg pozwoli nam przetrwać, w odnalezieniu się w nowej ludzkiej rzeczywistości, która nastanie po epidemii. Dziś, w godzinę śmierci Świętego Papieża, o godz. 21.37 zapalmy świece, które są symbolem wspólnoty, miłości i ciepła, postawmy je w swoich oknach i czuwajmy, aby podkreślić naszą wspólnotę. Proszę Was wszystkich o wspólną modlitwę. Przesyłam adres strony internetowej parafii Jaworzno Szczakowa, w której podczas codziennych Mszy św., sprawowanych o godz. 18.00, głoszę Słowo Boże na ten trudny czas.
 
Ks. Lucjan  Bielas

 

Człowiek w sytuacji granicznej
jest takim, jakim jest rzeczywiście. Można to spokojnie powiedzieć za Karlem Jaspersem. W trudnych chwilach, a szczególnie wtedy, kiedy ludzkie życie jest zagrożone, spadają maski.  Objawia się cała naga prawda o nas i naszych relacjach.  Im większe zagrożenie, tym więcej prawdy o nas. Jezus trzymał się z dala od Judei, gdzie zamierzano Go zabić (por. J 11, 1-45). Kiedy dotarła do Niego informacja o chorobie przyjaciela Łazarza, zgodnie z Boską logiką, a narażając swoje ludzkie życie, rusza w drogę. Opisane przez Jana wydarzenie ujawnia cudowną relację między dwiema naturami w Jezusie, boską i ludzką. Zaistniałe dialogi pokazują jak bardzo Jezus, jako prawdziwy człowiek, zachowując ludzką wrażliwość i roztropność, rozeznawał i akceptował wolę Niebieskiego Ojca.
To była i Jego wola, jako Syna Bożego w całej boskiej naturze.  Jako prawdziwy człowiek przeżywa chorobę i śmierć przyjaciela i nic z ludzkiego wzruszenia, włącznie ze łzami, nie jest mu obce. Jako prawdziwy Bóg może, stojąc przy grobie zmarłego Łazarza, powiedzieć do jego siostry Marty: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. Jako prawdziwy Bóg kazał Łazarzowi wyjść z grobu, co też on uczynił mimo faktu, że był tak związany, iż po ludzku nie mógł chodzić, a twarz miał zawiniętą  chustą.   W relacji z Jezusem znakomicie rozwinęła się Marta, siostra Łazarza i Marii. Ta energiczna, praktyczna i zapobiegliwa kobieta, którą Jezus przy pewnej wizycie lekko napomniał za zbytnie zatroskanie, teraz jawi się jako bardzo dojrzała w wierze (por. Łk 10,38-42). Śmierć brata, przykład Marii, a przede wszystkim spotkanie z Jezusem sprawiają, że zachowując swój charakter i osobowość, pozwoliła łasce Bożej na kapitalną przemianę. To już zupełnie inna, choć ta sama Marta. Dla uczniów Jezusa, u których miłość do Niego okazała się większa niż lęk o życie, doświadczenie wskrzeszenia człowieka, którego ciało było już w rozkładzie, miało kolosalne znaczenie.  To był jeden z podstawowych elementów ich przygotowania na nadchodzące godziny próby. Dla przyjaciół Łazarza i Jezusa to wskrzeszenie musiało być źródłem podwójnej radości. Po pierwsze Łazarz wrócił. Po drugie Jezus dał nadzieję na to, co jest największą troską człowieka –
na pokonanie bariery śmierci. Dla wrogów o sercach pełnych złej woli, była to kropla przelewająca czarę nienawiści. Postanowiono zabić Jezusa i Łazarza. Jesteśmy na progu trudnej sytuacji, która przekształca się w „graniczną”. Coraz bardziej weryfikują się nasze postawy i nasze relacje. Tak jak zagrożenie śmiercią jest oczywiste, tak obecność Jezusa jest oczywista. Nam szukającym na różne sposoby ratunku stawia pytanie tak, jak przy grobie Łazarza postawił Marcie: „Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” Odpowiedź na to pytanie Jezusa można udzielić swoim życiem, tak jak to uczyniła Marta. Deklaracje i puste słowa, choćby najpiękniejsze, nie wystarczą. Same długie modlitwy nie wystarczą. Może w walce z wirusem trzeba również zmienić swoje życie i to radykalnie. Nie tylko zadbać o higienę, ale powrócić do nauki Jezusa. To On jest Panem życia i śmierci i chyba najwyższy czas, żeby śmiertelni to zrozumieli.
                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
 
MODLITWA DLA INTELIGENTNYCH I SKUTECZNYCH  RÓŻANIEC
Ten tytuł, to nie tani chwyt reklamowy. Taka jest prawda. Rzecz dotyczy bowiem modlitwy trudnej, a zarazem praktycznej; na pozór monotonnej, ale tak naprawdę pogłębiającej wiarę, wiedzę i inteligencję człowieka. Skuteczność tej modlitwy jest nieograniczona. Oczywiście zależy ona w pierwszym rzędzie od wiary tego, który się modli. Nie bez znaczenia jest też specyficzna struktura Różańca, ale nade wszystko działa wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny. Różaniec jest modlitwą wpisaną w  życie Jezusa i Maryi od Zwiastowania aż do jej ukoronowania przez Syna na Królową Nieba i Ziemi. Dwadzieścia
tajemnic - to przede wszystkim punkty refleksji, które nie tylko są zakorzenione w Piśmie Świętym, ale znakomicie wpisują się w nasze codzienne życie. W tak pojętej modlitwie odmawianie Różańca to nie przysłowiowe „klepanie zdrowasiek”, ale traktowanie ich, jako cudowne tło do prowadzenia medytacji związanej z daną Tajemnicą. Nie jest to łatwe, ale za to jest niezmiernie owocne. Po pierwsze trzeba nieustannie pogłębiać swoją znajomość Nowego Testamentu, a głównie tych fragmentów, które są związane z poszczególnymi Tajemnicami. Po drugie, dokonywać aplikacji tych tekstów w nasze życiowe sytuacje. I tak np. podczas odmawiania Tajemnicy Zwiastowania, przypominamy sobie jej ewangeliczny opis i możemy np. rozważać misterium wcielenia Syna Bożego, ale również uczyć się od Maryi odwagi podejmowania życiowej misji, umiejętności stawiania Bogu pytań, postawy służebnicy Pańskiej, a od Anioła Gabriela trudnej sztuki uczciwej negocjacji. Tak pojęty Różaniec jest prawdziwą szkołą życia i jedną z najskuteczniejszych modlitw, ponieważ przywołujemy w niej,
jako nauczycielkę i wstawienniczkę Tę, którą sam Jezus dał nam za Matkę. Jednym z najbardziej skutecznych Polaków w historii naszego narodu był św. Jan Paweł II. Osobiście związany z modlitwą różańcową, każdemu, kto go odwiedzał, dawał w prezencie Różaniec. Tenże Papież widział w różańcu szczególnie skuteczne narzędzie w walce z szatanem. W naszych trudnych i niejednokrotnie niezrozumiałych sytuacjach warto i o tym pamiętać. Mamy również możliwość dedykowania poszczególnych dziesiątków Różańca w różnych intencjach. Przez nie, to nasze tu i teraz, łączymy z przesłaniem poszczególnych Tajemnic, co sprawia, że stają się one mądrością i mocą. Tak byłoby idealnie, ale proza życia jest często inna. Zmęczenie, gonitwa myśli, zabieganie, sprawiają, że często nasza modlitwa różańcowa jest bardziej lub mniej okaleczona. Nieraz sprowadza się tylko do modlitwy ust. Bóg jednak widzi naszą intencję, naszą dobrą wolę, przyjmuje nasz wysiłek i czas, który na pewno nie jest czasem straconym. Jeżeli coś powstało we Francji po rewolucji i wojnach napoleońskich i zjednoczyło
na modlitwie niemal od razu 2,5 mln ludzi, a skuteczność tego nie zmalała do dziś, to trzeba na to zwrócić uwagę „Żywy Różaniec” jest wspólnotą osób, które
w duchu odpowiedzialności za Kościół i świat
i w wielkiej prostocie otaczają modlitewną opieką tych, którzy najbardziej jej potrzebują i są wskazani zwłaszcza w Papieskich Intencjach Apostolstwa Modlitwy. Modlitwa różańcowa, powszechnie znana i wielokrotnie polecana przez papieży, zyskała popularność dzięki wspólnotowej formie modlitwy, zainicjowanej przez sługę Bożą Paulinę Jaricot w Lyonie w 1826 r. Założone przez nią Stowarzyszenie Żywego Różańca zatwierdził papież Grzegorz XVI konstytucją Benedicentes Domino w 1832 r. W Polsce praktyka Żywego Różańca stała się znana już pod koniec XIX wieku.   /…/ Stowarzyszenie to nosi nazwę „Różańca”, gdyż jego członkowie, podzieleni na grupy po dwadzieścia osób, odmawiają go codziennie, każdy jedną dziesiątkę, a także dlatego, że każda grupa składa się z tylu osób, ile jest tajemnic w różańcu.  Stowarzyszenie nazywa się „Żywym”, gdyż liczba osób, które się nań składają, niejako wprawia je w działanie poprzez ciągłe recytowanie modlitw, które czerpią swą skuteczność z rozważania tajemnic Jezusa i Maryi, czy to w celu nawrócenia grzeszników, czy doskonalenia sprawiedliwych. Zwie się je „Żywym”, gdyż ci, którzy go tworzą, są zastępowani przez kolejnych, gdy ci umierają, bądź gdy zeń odchodzą. (Statut Stowarzyszenia „Żywy Różaniec”) Dwadzieścia osób, z których codziennie każda odmawia dziesiątek Różańca, połączone wspólną wiarą i intencją modlitwy, tworzą swoistego rodzaju wspólnotę religijną. Jest to najwyższy rodzaj ludzkich relacji, albowiem zwornikiem jest sam Bóg, a nie miejsce, sympatie, upodobania itp. Taka wspólnota, uczciwie potraktowana przez każdego jej członka, daje poczucie bezpieczeństwa we wszystkich sferach życia. Uczciwie, to znaczy z pełną otwartością na Boga i bliźniego. To, co jednostkę może przytłoczyć, powalić, zniszczyć, to dla dwudziestu osób nie stanowi aż tak wielkiego problemu. Dotyczy to różnych ludzkich spraw
z materialnymi włącznie. Trzeba oczywiście pamiętać, że miłość wychodzi naprzeciw rzeczywistym potrzebom, a nie banalnym zachciankom. Praktyczne uwagi dotyczące funkcjonowania Żywego Różańca Lotników. Stanowimy  grupę 20 osób, z których każda przez miesiąc odmawia codziennie jeden dziesiątek Różańca, rozważając przypadającą na nią w tym miesiącu, tajemnicę. I tak codziennie wspólnie odmawiamy cały Różaniec w jego 20 tajemnicach. Z pierwszym dniem nowego miesiąca następuje zmiana tajemnic, czyli przesuwamy się do następnej tajemnicy. Przez Whats App, na którym jest utworzona „grupa różańcowa”, otrzymujemy od koordynatora przypomnienie tajemnicy oraz spis intencji. Przy odmawianiu „swojego dziesiątka” wzbudzamy ogólnie intencje, o które współbracia z Róży prosili, albo noszą je w sercu. Jeśli jest intencja, którą pragniemy wyjawić, to przesyłamy do osoby koordynującą różę. Jezus powiedział
do swoich uczniów: „Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od Ojca, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 19-20).
 
                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 

 

Kontakt dla odważnych
Ks. Lucjan 602 76 54 67
Tajemnica Grobu Nieznanego Żołnierza.
 
Kiedy dojrzała decyzja o wybudowaniu w Warszawie, Grobu Nieznanego Żołnierza drogą uroczystego losowania pobojowiska wybrano Lwów. 29 października 1925 roku, na Cmentarzu Orląt Lwowskich otwarto trzy groby. Wydobyto trzy trumny z ciałami bezimiennych żołnierzy. Wyboru jednej z nich miała dokonać Jadwiga Zarugiewiczowa, matka Konstantego, który był  jednym z obrońców Lwowa, i śmiertelną ofiarą wojny polsko-bolszewickiej, a którego grobu nie udało się odnaleźć. We wskazanej przez nią trumnie znajdowały się zwłoki młodego żołnierza, którego wiek, lekarz obecny przy ekshumacji określił, na 14 lat. Miał przestrzeloną głowę i nogę. Był ochotnikiem, ponieważ nakryciem jego głowy była maciejówka z orzełkiem, a nie jak w regularnym wojsku, rogatywka. Ekshumowane ciało w nowej sosnowej trumnie zostało uroczyście przewiezione do Warszawy, gdzie miało spocząć w przygotowanym Grobie Pomniku Nieznanego Żołnierza.
2 listopada 1925 roku, ze wszystkimi honorami w asyście najwyższej rangi oficjeli, została w katedrze warszawskiej przy trumnie nieznanego żołnierza ze Lwowa, odprawiona Msza św. Eucharystię sprawował kard. Kakowski,  natomiast kazanie wygłosił ks.  Antoni Szlagowski. Do historii przeszły wypowiedziane wtedy słowa:
Kim jesteś ty? Nie wiem. Gdzie dom twój rodzinny? Nie wiem. Kto twoi rodzice? Nie wiem i wiedzieć nie chcę i wiedzieć nie będę, aż do dnia sądnego.
Wielkość Twoja w tem, żeś nieznany.
W bratniej, wspólnej mogile zagubił imię, zagubił rodzinę, spadło z niego, co osobiste, z grobu narodził się na nowo, z grobu, gdyby z matki-ziemi, wyszedł nieznany, zapomniany, bezimienny [...]Czymże na Boga jesteś, szary żołnierzu, zapomniany, bezimienny?Ty jesteś odwieczny geniusz bojowy narodu, zowiesz się Męstwo, ty jesteś niespożyta, niezmożona moc ideałów narodowych, zowiesz się Poświęcenie. Ty jesteś wszech zwycięska niepodległość ducha narodowego, zowiesz się Wolność.Nazywasz się Milion, bo miliony złożyły w tobie swe ukochania i swe katusze. Nazywasz się Milion, a imię twoje czterdzieści i cztery, a życie twoje trud trudów, sława, sława, sława.Grób Nieznanego Żołnierza jest do dziś niesłychanie mocnym znakiem  historii naszej Ojczyzny, oddania i miłości Polaków, a także i wiary.Dlaczego i wiary
W jednej z moich prywatnych rozmów z ks. Stanisławem Bizuniem, byłym wykładowcą katechetyki i wicerektorem rektorem Seminarium Duchownego we Lwowie i można powiedzieć bardzo wiarygodnym świadkiem opisanych wydarzeń dotyczących ekshumacji, stwierdził, że w kieszeni nieznanego młodego żołnierza znaleziono jedną jedyną rzecz – różaniec.
Epidemia, a logika niewidomego.
(J 9, 1-41)
Kiedyś przegrałem z niewidomym w szachy, a głupi przecież nie jestem. To była bardzo bolesna szkoła pokory z jednej, szacunku
dla inteligencji z drugiej strony, a przede wszystkim podziwu dla Boga Stwórcy. Ten  niewidomy był jednym z najbardziej pogodnych ludzi, których w życiu spotkałem. To nie przypadek, że dziś  spotykamy się z wybitnym przedstawicielem światowej społeczności niewidomych. Pytanie postawione przez uczniów na początku dzisiejszej Ewangelii wybrzmiewa na różne sposoby i przy różnych okolicznościach po dziś dzień: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy –
on czy jego rodzice?” Jezus ma trzecią możliwość: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże”. Kiedy w przeszłości ludzie szukali winnych za epidemię dżumy, w swych ograniczonych możliwościach i ciasnocie myślenie do jednego zła dodawali następne. W majestacie prawa i czystości sumień dokonywano pogromów mniejszości, które miały być przyczyną nieszczęścia. Czy świat jest dziś mądrzejszy? Tego jeszcze nie wiemy? A Jezus zrobił coś w ludzkiej logice bez sensu ani nic eleganckiego, ani higienicznego. Błoto ze śliny, którym obłożył oczy niewidomego od urodzenia. Po dokonaniu tej osobliwej czynności posłał go do sadzawki Siloam, aby się obmył. Niewidomy miał znakomitą orientację w terenie i zaufanie do Jezusa. Zrobił więc to, co mu  Ten polecił i wrócił, widząc. Człowiek, który miał ogląd świata tylko w swoistego rodzaju wirtualnej rzeczywistości, zobaczył go po raz pierwszy w realu. Nikt by się nie zdziwił gdyby widzący niewidomy stracił głowę. Tymczasem on wrócił do Tego,  który mu to uczynił, do Jezusa. I wszystkie następne doświadczenia tylko umocnią go w relacji z Jezusem. Doświadczenia z pogubionymi sąsiadami i z przestraszonymi rodzicami. I jakże ostre spięcie z opętanymi złą wolą przedstawicielami Świątyni. Dlaczego niewidomy zdał egzamin? Miał bowiem prostą logikę, której dał wyraz w dyskusji z faryzeuszami, którzy chcieli zdyskredytować boskie pochodzenie Jezusa. Na ich zarzuty odparł: „Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić”. Ta logika doprowadziła uzdrowionego do wyznania wiary w Jezusa Syna Człowieczego i oddania Mu pokłonu co było jasnym uznaniem Jego Bóstwa. Znamienne słowa Jezusa wtedy wypowiedziane wobec faryzeuszów:  „Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, żeby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi” .Zaraza tym różni się od innych nieszczęść, że przed nią nie można się schować. Możesz być nie wiadomo jak odizolowany i zabezpieczony, a i tak nie masz pewności. Nawet jak wczoraj przeszedłeś najlepsze badania, dziś nie jesteś już pewny. Ta sytuacja wprowadza fundamentalne pytania w kłębowisko naszych myśli i uczuć, a pośród nich to zasadnicze: kto zawinił? A Jezus mówi nam, niezależnie od koniecznych wniosków praktycznych – stało się tak, aby na was objawiły się sprawy Boże! Czy starczy nam
logiki i wiary niewidomego?
                                                                                                         
   Ks. Lucjan Bielas 

 

 

ZAWIRUSOWANE REKOLEKCJE
 
Zawirusowane rekolekcje: Jak Jezus pomoże w czasie epidemii? 
Sobota godzina 18:00: https://youtu.be/uAS7uxClv2I
         
Zawirusowane rekolekcje: Msza Święta. Epidemia. O co w tym wszystkim chodzi?
Niedziela godzina 10:00: https://youtu.be/vDScpqDYw2I
 
Zawirusowane rekolekcje: Jak modlić się skutecznie, szczególnie podczas epidemii?
Poniedziałek godzina 18:00: https://youtu.be/q2a2iskeSHk
 
Zawirusowane rekolekcje: Sam sobie nie poradzę
Wtorek godzina 18:00: https://youtu.be/o2HpSLPxQU4
 
Zawirusowane rekolekcje: Czy świat po wirusie będzie inny?
Środa godzina 18:00: https://youtu.be/bw7-46-A52M
 
pt., 20 mar 2020 o 14:23 <xljb@pro.onet.pl> napisał(a): pozdrawiam serdecznie
 
Franciszek Matysik
Pozdrawiam serdecznie 
 
Światowe rekolekcje dla wszystkich.
Tych odwołać się nie da! Obecność obowiązkowa! Czas  Wielkiego Postu roku 2020 jest szczególny. Doświadczamy bezradności. Narasta lęk. Rodzi się coraz więcej pytań, na  które nie ma dobrej odpowiedzi. Rozpędzony świat musi zwolnić. Ten rodzaj zagrożenia bowiem jest inny niż pozostałe nieszczęścia i kataklizmy. Dotyka każdego z nas i to bardzo głęboko, do samych podstaw naszej ludzkiej egzystencji. Dla wielu ta nowa sytuacja jest  wezwaniem do większej roztropności i odpowiedzialności, zarówno za siebie, jak i za drugiego człowieka.  Dla wielu jest ona wezwaniem do pokory względem Boga Stwórcy, którego istnienie uległo zapomnieniu. Może warto, aby te wielkie światowe rekolekcje wykorzystać dla pogłębienia więzi z Bogiem i z bliźnimi. Może trzeba nie tylko zadbać o swoje zdrowie, o zakupy, ale i o modlitewną relację z Bogiem. Oby to był dla nas czas głębokiego  nawrócenia, czyli zmiany naszego myślenia i działania na takie, jakiego  Stwórca od nas oczekuje. Niech kieruje nami miłość i odpowiedzialność, a nie strach i egoizm. I może właśnie w tym duchu udajmy się na nieprzypadkowe spotkanie, Jezusa z grzeszną, aczkolwiek bardzo inteligentną kobietą. Nie było świadków tego spotkania i tej rozmowy. To tylko ona, Samarytanka, mogła jej treść przekazać zapewne ciekawym uczniom Jezusa. W tym poukładanym, wielowiekowym konflikcie żydowsko-samarytańskim to ewangeliczne wydarzenie przy Studni Jakubowej zaistniało z nieprawdopodobną mocą. Dzisiaj w wyjątkowo mocno zaburzonych relacjach ma ono swoje wyjątkowe przesłanie. W nietypowej porze dnia, jak na czerpanie wody, do studni przychodzi Samarytanka. Spotyka samotnego Żyda, Jezusa. Dwa światy, mężczyzn i kobiet, Żydów i Samarytan, świętego i grzesznicy, rozdzielone jak zarazą, spotkały się ze sobą jak w soczewce. Zmęczony i spragniony Jezus, łamiąc wszelkie bariery, zwraca się do przybyłej Samarytanki „Daj Mi Pić!” Prośba Jezusa była naturalna i dotyczyła wody. Tymczasem, kobieta przeniosła ją
na inny poziom, na poziom różnic narodowych i religijnych. „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?”. To pytanie otwarło nową przestrzeń dyskusji, którą Jezus natychmiast wykorzystał: „O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: Daj Mi się napić, to prosiłabyś Go, a dałby ci wody żywej”.  Reakcja kobiety była znakomita: „Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego, Jakuba, który dał nam tę studnię, i on sam z niej pił, i jego synowie, i jego bydło?” Pytanie Samarytanki było znakomite. Zaczyna dostrzegać w Jezusie kogoś niezwykłego. On zaś widząc jej otwartość, stwierdza: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu”. Z jednej strony uświadamiała sobie absolutną wyjątkowość Tego, który z nią mówi, z drugiej zaś nie mogła przekroczyć pewnej bariery myślenia. Stąd jej prośba: „Panie, daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”.  W tym miejscu Jezus doprowadza dyskusję do przełomowego momentu. Prosząc Samarytankę, aby przyprowadziła swojego męża, wchodzi w przestrzenie dla niej, najbardziej osobiste.  Odsłania się cała prawda o jej najbardziej ukrytych i trudnych relacjach. Miała pięciu mężów, a aktualny mężczyzna nie jest jej mężem. Jezus dotknął jej największego problemu, najgłębiej ukrytej potrzeby. Ta kobieta nie była zepsutą seksem lafiryndą, zmieniającą mężczyzn jak rękawiczki. Ona w życiu szukała miłości. I dopiero w tym momencie, po raz pierwszy w życiu ją znalazła. Miłość, ponad zmysły, ponad uczucia. Miłość, która ściśle łączy się z wiarą.  Teraz dopiero mógł jej wytłumaczyć, że choć zbawienie bierze początek od Żydów, których Ojciec Niebieski obdarzył szczególnym poznaniem, to jednak prawdziwa cześć będzie Mu oddawana „w Duchu i prawdzie”
 i ponad wszystkimi dotychczasowymi podziałami. Sprawy wiary dla rozmówczyni Jezusa nie były drugorzędne. Otwarta na prawdę o Bogu, wiele wiedząca, głodna prawdziwej miłości, pozwoliła, by Jezus przeprowadził ją od postrzegania Go jako proroka do zobaczenia w Nim oczekiwanego Mesjasza Chrystusa.  
To spotkanie z Bogiem w Jezusie, spotkanie z Miłością i Życiem, było dla niej rewolucją. Zostawiła dzban z wodą, po którą przyszła, a z wodą życia w duszy i miłością w sercu, pobiegła do swojej wioski, aby dla Jezusa przygotować serca swoich bliskich. Uczniowie Jezusa byli zdziwieni faktem, że rozmawiał
z kobietą i to jeszcze z Samarytanką. Ich zdumienie było zapewne jeszcze większe, kiedy dotarło do nich, że w  krótkim spotkaniu z ich Mistrzem, otworzyła się na całą prawdę o Nim. A On tę prawdę, właśnie jej wyjawił. W tym kontekście do uczniów przybyłych z zakupioną żywnością bardzo mocno dotarły Jego słowa,  że On ma jeszcze inny pokarm i to pokarm na życie wieczne:  „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło”. Jezus, dla którego otwarto drzwi samarytańskich domów swoją nauką i obecnością dał zupełnie inne poczucie bezpieczeństwa tym, którzy go przyjęli. Wyrazili to w słowach skierowanych do kobiety, której nie do końca początkowo wierzyli: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, usłyszeliśmy bowiem na własne uszy i wiemy, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”. Może właśnie teraz, w czasie stanu rosnącego niepokoju, kiedy nauka milczy, a  programistom  ręce zsunęły się z klawiatury, kiedy międzyludzkie relacje jedne się zawiązują, inne cudownie odradzają, a jeszcze inne dramatycznie kończą, warto otworzyć  serca, umysły i drzwi swoich domów dla Jezusa. Tego, który jest stwórczą, zbawczą i wszechmogącą Miłością. Póki jeszcze czas!

 

                                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 

Poczuj się wybranym.
Mógł to zrobić wszędzie, nie przypadkowo stało się to na wysokiej górze. Mają góry w Biblii szczególne znaczenie, również w życiu Jezusa. Mają góry i w naszym życiu swoje miejsce. Trud wspinaczki i bogate doświadczenie zdobycia szczytu nadaje tym krótkim chwilom wtedy przeżytym wyjątkową rangę.  Stanąć na szczycie wysokiej góry jest już samo w sobie, naturalnym dotknięciem granicy między niebem a ziemią. Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz brata jego, Jana, i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. Mateusz użył niebagatelnych porównań, aby oddać przemianę twarzy i szat Jezusa. Słońce, światło to części kosmosu stworzonego przez Boga. Sam Jezus jako Syn Boży jest Światłością ze Światłości. To wszystko stawia Chrystusa człowieka  na granicy Jego Bóstwa w niepojętym dla nas zjednoczeniu dwóch natur. Granica między niebem a ziemią przebiega przez samego Chrystusa. Jest po prostu w Nim. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: "To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!". Obłok jest w Starym Testamencie znakiem obecności Boga.
Trzeba widzieć w Jezusie Chrystusie święty namiot, w którym jest obecny Bóg.  Znamienne, że ten obłok otoczył Apostołów. Człowiek jest zaproszony do przebywania w obecności Boga.  Jest to możliwe dzięki Chrystusowi, co niezmiernie dobitnie podkreślił Niebieski Ojciec. Jego głos rozległ się podobnie jak nad Jordanem z istotnym dodatkiem: Jego słuchajcie!  Wtedy przy chrzcie Jezusa to On był głównym adresatem, teraz na Górze Tabor są nimi Apostołowie
 i my. Zawarty w wypowiedzi Ojca Niebieskiego imperatyw, jest dodatkowo wzmocniony następującą wizją: A oto ukazali się im Mojżesz i Eliasz,
rozmawiający z Nim. Rozmawiają z Jezusem zmarli na ziemi, a żywi w Bogu patriarchowie Izraela: prawodawca Mojżesz i prorok Eliasz. Pierwszy wpisany w naturę ludzką dekalog wnosi imperatyw, który może być właściwie rozumiany jako droga do wolności i szczęścia tylko w kategoriach miłości. Obecny na Górze Tabor św. Jan zapisze w swym liście: Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością (1J 4,8); Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim
(1J 3,24).  Drugi, Eliasz wskazuje na Chrystusa, jako na tego, którego wszyscy prorocy zapowiadali. I znowu Jan wyzna: Jeśli ktoś wyznaje, że Jezus jest S
ynem Bożym, to Bóg trwa w nim, a on w Bogu (1J 4,15).Na tym kończy się objawienie na Górze Tabor. Apostołowie z Chrystusem schodzą do normalnej, ziemskiej rzeczywistości. Schodzimy i my. Ważne, żeby być z Nim. Głosić Go nie przez rozpowiadanie sensacji, ale przez życie polegające na świadomości 
Jego obecności i zgodne z Jego nauką. Po co ta życiowa wspinaczka? Gdy stanę na szczycie góry swojego życia, mniejszej, czy większej, ważne, by być wtedy z Chrystusem.  Trzeba więc z Nim się wspinać, bo tylko z Nim wejdę w rzeczywistość odwiecznej miłości Ojca, Syna I Ducha Świętego w odwieczny dialog miłości, którego tak bardzo potrzebuję. To jest jedyny szczyt, z którego nie będę musiał schodzić! Dialog, którego nie będę musiał kończyć!
                                                                                               Ks. Lucjan Bielas
 
Czy chcesz, aby aniołowie usługiwali Tobie?
(Mt 4,1-11)
Bóg dopuszcza do nas dwie pozaziemskie rzeczywistości: szatana i aniołów. To od nas zależy, z którą z nich wchodzimy we współpracę. Dziś sam Chrystus zaprasza nas na bardzo konkretne ćwiczenia, przez które sam przeszedł, mogące wiele zmienić w naszych relacjach i skuteczności naszych działań. Jest to droga dla tych, którzy mają odwagę wyjść z Nim na pustynię. Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. To początek jednego z kluczowych fragmentów opisujących przygotowanie się Jezusa do wypełnienia misji. Nie było świadków kuszenia Jezusa przez szatana, jednak waga tego wydarzenia dla każdego z Jego uczniów była tak duża i ponadczasowa, że zapewne sam Mistrz o nim opowiedział. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Kuszenie nie mogło dotyczyć Boskiej natury Jezusa. Szatan kusił Go jako prawdziwego Człowieka. Jezus w swej
ludzkiej naturze pozwolił napełnić się Duchem Świętym, a jako prawdziwy Człowiek podjął post. W tym napełnieniu się Boską rzeczywistością Jezus był tak zanurzony, że długi czas upłynął, zanim wreszcie poczuł głód. Napełnienie Duchem Świętym i post to dwa fundamentalne elementy niezbędne w przygotowaniu się człowieka na spotkanie z szatanem, które jest wpisane w naszą ludzką misję i nie może ominąć nikogo. Pamiętać należy, że dotyczy to spotkania człowieka
z mocą i inteligencją o wiele przewyższającą moc i rozum człowieka. To spotkanie z wytrawnym znawcą natury ludzkiej, kłamcą, który w celu oszukania nas,
nie waha się użyć najbardziej wyrafinowanych sposobów. Napełnienie Duchem Świętym to takie otwarcie się na Słowo Boga i pokochanie Go, aż do przeniknięcia Nim całego człowieka. Post to dobrowolna rezygnacja z tego, co dobre, by dobrowolnie nie poddać się temu, co złe. Bez zastosowania tych środków, nasze spotkanie z diabłem będzie miało żałosny przebieg. Tego gracza nie wolno lekceważyć! Kompletnie nie rozumieją tego ci, którym Biblia
pokryła się grubą warstwą kurzu, a wstrzemięźliwość w piątki i zachowanie postu w Środę Popielcową i Wieli Piątek, stało się zamierzchłym, niezrozumiałym 
 i nie praktykowanym zwyczajem. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: „Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem. Pierwsze, co padło ze strony diabła, to podanie w wątpliwość synostwa Bożego Jezusa, jasno objawionego podczas chrztu w Jordanie. Jest rzeczą znamienną, że w Raju wąż zaczął kuszenie Ewy od słów: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział?” (Rdz 3,1).Diabeł, mistrz kłamstwa, prowokuje i wystawia na próbę. Jego celem jest odłączenie człowieka od jedności z Bogiem. Środki, których używa, to między innymi sianie wątpliwości i pobudzenie niezdrowej ambicji człowieka. Lecz
On mu odparł: „Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”. Jezus nie dał się sprowokować. Ucina sprawę krótko. Warto zauważyć, że jest jedynym, który może z diabłem dyskutować i to mając pewność, że go pokona. Jezus rozmowę kończy od razu, stanowczo dając diabłu jasną, krótką odpowiedź. Dlaczego? – Bo chce nam pokazać, że z szatanem się nie dyskutuje. Trzeba mieć jednak w ręku mocny argument. Nie wystarczy ograniczyć się do powiedzenia: nie, bo nie. Gdzie tego argumentu szukać? Jezus korzysta z tego, co: „jest napisane” i akcentuje złożoność ludzkiej natury składającej się z tego, co duchowe i z tego, co cielesne. Dla ciała ważny jest chleb. Dusza potrzebuje pokarmu, którym jest Słowo Boże. Trzeba nieraz ograniczyć chleb, by dostrzec Słowo. Tacy po prostu jesteśmy. Słowo Boże jest pokarmem wspólnym człowiekowi i aniołom. Diabeł – upadły anioł zna Słowo, ale go nie przyjmuje. Tak jak chleb podtrzymuje życie ciała człowieka i daje mu siłę, tak Słowo Boga jest ważne dla podtrzymania życia duszy i daje jej moc, daleko przekraczającą to, co ziemskie. Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: „Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, a na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień”. Diabeł sprowadza swoją ofertę niemal do absurdu – skok w przepaść, niepotrzebne narażenia swojego życia. W swym wyrafinowaniu posługuje się słowami Psalmu 91,11nn., w którym natchniony autor mówi o opiece, jaką Bóg zapewnia człowiekowi wierzącemu. Te słowa padają na dodatek w świętym mieście i na świętym miejscu. Odrzekł mu Jezus: „Ale jest napisane także: "Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”. Słowa te pochodzą z Księgi Powtórzonego Prawa (6,16) i nawiązują do wydarzenia na pustyni, kiedy to Izraelici próbowali z opłakanym skutkiem, wystawić Boga na próbę (Wj 17,7). W walce o człowieka, podwyższony na Drzewie Krzyża Jezus rzucił swoje ludzkie życie w przepaść śmierci. Nie był to akt wystawienia Pana Boga na próbę, lecz akt bezgranicznego zaufania Niebieskiemu Ojcu. Nie chodziło o popis, ale o życie. Nieustannie jesteśmy narażeni na ryzyko. Jest takie ryzyko, w które nigdy nie wolno nam wejść. Jest też ryzyko, które musimy podjąć. Zarządzanie ryzykiem to jedna z najważniejszych umiejętności każdego z nas. Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: „Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon”. Zapewne z nikim wcześniej, ani też z nikim później, diabeł tak nie postąpił. Wiedział doskonale, że Jezus nie jest zwyczajnym cieślą z Nazaretu, ale Kimś zdecydowanie większym, Kimś, na którym zwyczajna błyskotka nie zrobi wrażenia. Dlatego też zaoferował wszystkie królestwa świata. Diabeł nie jest bytem doskonałym. Nie tylko nie posiadał pełnej wiedzy o Chrystusie, ale również jego świadomość o posiadaniu przez niego królestw tego świata była fałszywa. To Bóg jest stwórcą
 i właścicielem wszystkiego. Ponieważ ludzie często do władzy i do bogactwa dochodzą nieuczciwymi drogami, czyli upadając przed diabłem, w jego szatańskiej wyobraźni mogło powstać przekonanie, że jest panem tego świata. Udało mu się z dużą skutecznością przekonać wielu ludzi do fałszywego twierdzenia, że –
kto jest bogaty, wszystko może. W tym całkowitym przekłamaniu, któremu jak zwykle nadał wszelkie pozory prawdy, diabeł przystąpił do Jezusa. Na to odrzekł mu Jezus: „Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”. Pan Jezus posłużył się tekstem objawionym z Księgi Powtórzonego Prawa (6,13). Nie dał zwieść się iluzji. Upadłszy przed diabłem, uznałby w nim swego Pana. Szatan nic by nie stracił, a zyskałby nowego niewolnika – Jezusa. Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu. Tak oto, dotykamy sedna. Jeżeli wygram z szatańską pokusą, Bóg pośle mi aniołów, aby mi usługiwali. Warto, po prostu, warto!
 
Ks. Lucjan Bielas

 

Koniec teatrzyku „ewangelicznej miłości”!
Byłem zbudowany i podniesiony na duchu, kiedy dotarło do mnie, że w różnych szkoleniach biznesowych, mówi się o przebaczaniu, darowaniu uraz, o nadstawianiu drugiego policzka, o dawaniu temu, który ci zabiera, o pójściu drugich tysiąca kroków. Było mi już mniej przyjemnie, kiedy zrozumiałem,
że cały ten „teatrzyk ewangelicznej miłości” jest tylko i  wyłącznie zewnętrzną grą, mającą na celu „pozyskanie i nie utracenie klienta”. Tak jak w dawnych renomowanych firmach handlowych uczono aktorstwa miłości i szacunku subiektów, dziś przeszło to na inny poziom i za inne pieniądze. Problem był po
prostu zawsze. Dziś Pan Jezus chce nam wszystkim, posługującymi się tymi narzędziami, tą inżynierią miłości, powiedzieć: bądź w tym szczery. Dotyczy to nas wszystkich, również i tych, a może przede wszystkim, którzy uważają się za pobożnych. Co to znaczy szczery? „A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”. Tego się już zasadniczo na szkoleniach biznesowych nie mówi. Jest to wielka nieuczciwość, którą Bóg w swoim czasie rozliczy.  Sprawa dotyczy wartości fundamentalnej, a mianowicie wewnętrznego ładu, przejrzystości i najwyższej skuteczności działania. Teatrzyk miłości klienta ma swój szklany sufit. W pewnym momencie klient odsłania kulisy i dostrzega nagą prawdę. Odchodzi z odrazą. Nie grozi to tym, którzy mimo wszystkich wewnętrznych trudności przełamują wraz z Chrystusem, barierę nienawiści i można powiedzieć
 po ludzku, słusznego gniewu. Zysk jest ogromny. Po pierwsze człowiek o takiej postawie nie musi się bać, że ktoś zaglądnie „za kulisy”.  Po drugie
umocowany jako syn w Ojcu Niebieskim, dostanie w miarę potrzeb, najwyższą dotację. Jak to osiągnąć w praktyce w świecie, który boi się takich postaw i
wręcz je nienawidzi? Jak to osiągnąć w sytuacji, kiedy mnie rzeczywiście uderzono w twarz? Sam Jezus pokazał, jak należy rozumieć Jego naukę. Kiedy to podczas przesłuchania przed Annaszem, sługa arcykapłana spoliczkował Chrystusa, Ten nie przyjął postawy naiwnego cierpiętnika, lecz rzekł bijącemu: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego mnie bijesz? (J 18,23). Jezus przez całą swoją mękę zachował przejrzystą postawę godności i niezamykania serc innych. Dlaczego? Bo Jezus kocha każdego człowieka i myśli dalej niż śmierć. Zwycięstwo zła było pozorne, a sami oprawcy
czuli się pokonani. Przez to, że żadnego z nich nie obraził, każdemu zostawił otwartą drogę powrotu. Niestawianie oporu złemu, to nie zgoda na zło, to nie
jego akceptacja, to nie ogłoszenie klęski, lecz sięgnięcie do najbardziej skutecznego oręża. I co istotne – nie zabija ono międzyludzkich relacji, które są nieskończenie ważniejsze niż dobra materialne czy ludzkie ambicje. Znakomicie ujął to św. Paweł w Liście do Rzymian: Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj! (12,21)Na tym polega świętość. Czy mnie na nią stać?           
Ks.. Lucjan Bielas  
 
Czy można być dziś sprawiedliwym?
Jest sprawiedliwość Boga, jedyna i prawdziwa. Tylko On jest sprawiedliwy, jako że tylko On ma pełnię danych o nas wszystkich. Ta sprawiedliwość jest związana z całą prawdą. Bóg z miłości nas stworzył i nieskończenie każdego kocha, dlatego jest całkowicie bezstronny. Nie ma sprawiedliwości bez miłości. Jest sprawiedliwość uczonych w Prawie doktorów. Im stróże prawa bliżej są Boga i Jego sprawiedliwości, tym lepiej dla nich i dla tych, których sprawy rozstrzygają. Jeśli rządzi zaś nimi egoizm i materializm, zaopatrzeni w wiedzę stają się najgorszymi przestępcami.  Mając bowiem w ręku literę prawa,
zatracili jego ducha. Ponieważ pełnią w społeczności rolę arbitrów i wzorców, ich odpowiedzialność jest zdecydowanie większa. Jezus ostrzega nas: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Jest sprawiedliwość tłumów, wyrażana krótkim – „dziś wszyscy tak robią”; - „czasy się zmieniły i dziś nikt tak nie postępuje”. Punktem odniesienia tej sprawiedliwości jest otaczający
nas świat z szeroko rozumianą modą, której trzeba koniecznie ulec. Jest też sprawiedliwość moja, budowana na zasadzie:  „ja uważam”; „moim zdaniem”,
Ta sprawiedliwość, powstała na subiektywnym doświadczeniu życiowym, ma na celu moje doczesne dobro i wygodę, niezależnie od tego, jaką cenę poniosą inni i jakich metod trzeba będzie użyć, aby osiągnąć własne cele. Dziś, a może szczególnie dziś, Jezus domaga się od nas trwania w Bożej sprawiedliwości. Mamy udział w niej przez zachowywanie Bożych przykazań i to nie według swojego widzimisię, ale tak jak On to widzi. A On chce, aby nasza droga do sprawiedliwości rozpoczynała się w naszych sercach, czyli w naszych decyzjach sumienia. Zabójstwo zaczyna się w gniewie i braku przebaczenia, cudzołóstwo, w myślach nieczystych, krzywoprzysięstwo i kłamstwo w braku uporządkowanej relacji z Bogiem, Dobrem Najwyższym. To wszystko zaczyna się więc w naszych głowach i naszych sercach. Jak przejść przez świat tak różnych ludzkich sprawiedliwości będąc umocowanym w Bożej? Po pierwsze to codzienne rachunki sumienia. Każdy dzień to  jak projekt, który powinno się mądrze otworzyć i zamknąć.  Tu jest najgłębszy sens modlitwy porannej i wieczornej. Niewielu niestety to rozumie. Wieczorem zaś warto w modlitwie przeprowadzić sensowny rachunek sumienia. Warto niejako ze skanować dzień opierając się o Boże prawo i zobaczyć siebie w Jego prawdzie i Jego miłości. Po drugie, to bezwarunkowe przebaczenie wszystkiego wszystkim.  Jak się tego nie robi systematycznie,  nie będzie się nigdy wolnym i sprawiedliwym człowiekiem. Podając swoim uczniom tekst podstawowej modlitwy Ojcze nasz, Jezus akcentuje w bardzo mocny sposób przebaczenie winowajcom: …i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili (Mt 6,13). Podkreślając rangę przebaczenia, dodaje z całą stanowczością: Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień (Mt 6,14-15). Rzecz więc idzie o najważniejsze – od naszego przebaczenia winowajcom (nie dobrodziejom) zależy nasza relacja z Ojcem Niebieskim (por. przypowieść o nielitościwym dłużniku Mt 18,23-35). Tak więc dotykając
Bożej sprawiedliwości, dotknijmy przez przebaczenie również Jego miłosierdzia.
 Ks. Lucjan Bielas
 
Potęga mniejszości.
Kiedy w Norymberdze 10 września 1934 roku kończył się wielusettysięczny  VI zjazd partii NSDAP, w 19 miesięcy po przejęciu władzy, jej przywódca Adolf Hitler wygłosił porywające przemówienie. Zawarł w nim bardzo ciekawe spostrzeżenie. Na początku parta liczyła 7 członków, ale były dwa fundamentalne założenia. Po pierwsze jasny i jedynie prawdziwy światopogląd narodowego socjalizmu, po drugie bezkompromisowe działanie w kierunku przejęcia władzy przez partię, jako jedynej siły i jednoczącej siły w Niemczech. Dał zaraz też do zrozumienia, że przy pomocy tych dwóch narzędzi, mniejszość, pozostając dalej mniejszością,  może zarządzać większością, jako że najbardziej cenne wartości są w mniejszości gotowej do poniesienia największych ofiar. W niepodważalną prawdę o roli mniejszości w społeczeństwie został włożony diabelski światopogląd i podłe cele, a w konsekwencji największy dramat ludzkości. Chrystus dziś zaprasza nas do budowania Jego mniejszości, na Jego zasadach, a nie szatańskich. Hitler kiedyś, ochrzczony, tę mniejszość opuścił, aby budować swoją. Przegrał, ale diabeł za wygraną jeszcze nie dał i problem istnieje do dziś. Zastawiony stół, a na nim świecznik i paląca się lampa. Wkoło oświetlone, pełne wyrazu twarze. I sól, by to, co podano, miało smak. I Jezus, który mówi do swoich uczniów: Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Jesteście solą, a nie zupą. Wystarczy jej odrobina, aby potrawa nabrała smaku. Jak ważna jest sól, by konserwować pożywienie tak potrzebne dla życia. Sól jednak ma swój określony czas – zwietrzała nie nadaje się już do niczego.   Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Jesteście światłem dla świata – czyli nie tylko dla swoich. Światło jest uniwersalne, jest dla wszystkich. Wystarczy niewielki płomyk, który złamie ciemność, a ludziom umożliwi działanie i komunikację. Ale musi płonąć i być wzniesiony. I trzeba pamiętać, że światło też ma swój czas. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. Niewielu ma być światłem dla wielu. Światłem, a nie pożarem. Nie można koncentrować uwagi na sobie jak fajerwerki czy sztuczne ognie, bo nic z nich nie pozostaje. Tak jak soli samej jeść się nie da – nikt też nie wychwala soli, tylko potrawę – tak też i nie podziwia się światła, tylko dzieła, które w nim się dokonują. I tak wychwalany jest Bóg, a nie światło i sól. On jest źródłem światła i On nadaje soli smak. A „świecić” i „solić” uczeń Jezusa może tylko przez dobre uczynki. Z jednej strony widoczne jak miasto na górze, z drugiej wykonywane jak niepozorna służba świecy i soli. Jest to genialne porównanie Jezusa, który przez całe swoje wcielenie pokazał, jak to ma wyglądać w życiowej praktyce. Tego porównania światła i soli nie wolno od Niego oderwać. Aby było wszystko jasne od samego początku, Jezus oznajmił swoim uczniom prawdę, aktualną do dzisiaj: Każdy Jego uczeń jest powołany zarówno do bycia w mniejszości, jak i do bycia liderem, bycia jak światło i sól.
Ks. Lucjan Bielas
 
Warto dobrze się zestarzeć
Rodzice Jezusa, w końcu nie głupi, mogli sobie powiedzieć, skoro mamy prawdziwego Boga we własnym domu, to po co nam świątynia? Po co nam przepisy prawa, kiedy to  Ustawodawca jest na naszych dłoniach? Wielu bez takiego argumentu w ręku, dochodzi do przekonania, albo po prostu z lenistwa tak żyje, 
że ani świątyni, ani przepisów religijnych nie potrzebują. Tymczasem Maryi i Józefowi nie przewróciło się w głowie.  Znali prawo i postanowili zgodnie z jego literą udać się do Jerozolimy, do Świątyni, aby uczynić to wszystko, co Bóg przez Prawo polecił.  A tu doszło do spotkania, które młodej matce Maryi utkwiło
na całe życie w głowie i w sercu. Kiedy wraz ze św. Józefem byli w Świątyni, aby ofiarować Niebieskiemu Ojcu pierworodnego Syna, Duch Święty przyprowadził dwoje staruszków: Symeona i Annę. Są nieraz takie staruszki, których ze świątyni wyrzucić się nie da. Przez lata wrastają w nią, a przede wszystkim wrastają w relację z Tym, który jest Gospodarzem tej przestrzeni.  Różne trudne koleje życia, nieraz własne życiowe błędy, leżą u początków tej relacji. Tak bardzo w Bogu pokładają nadzieję, że nawet trudne doświadczenie brudów tego świętego miejsca i gorszącej postawy sług, nie jest w stanie ich zrazić. Ich można zasmucić, ale nie zgorszyć, urazić, ale nie wyrzucić. Niektórzy, ze sług świątynnych widzą w nich tylko stały dopływ grosza, wprawdzie niewielkiego, ale stały. Tolerują ich, ale ich nie słuchają i czasu dla nich nie mają. Nieraz nawet ich nie widzą, zapominają, że są, bo są stale, jak filar w świątyni. Bóg jednakowoż o nich pamięta, Bóg ich kocha, prowadzi i strzeże. Sprawiedliwego i pobożnego Symeona, starca, który wyczekiwał Mesjasza, Bóg przyprowadził do Świątyni właśnie wtedy, gdy Rodzice wnieśli Jezusa. Wziął dziecko w ramiona i pod wpływem Ducha Świętego wypowiedział słowa, które są genialną syntezą misji Jezusa i określeniem sensu ludzkiego życia: "Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela". A zwracając się do Maryi, dodał słowa, które musiały Nią mocno wstrząsnąć, bo  precyzowały jej życiową misję: "Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu". Te słowa są powtarzane w modlitwie wieczornej Kościoła przez wszystkich odmawiających liturgię godzin w tzw. komplecie. U progu ciemności nocy, niepewni światła poranka w Jezusie widzą światło, które nigdy nie zgaśnie. Warto może o mądrości starca Symeona pamiętać, a kiedy Bóg da jeszcze jeden dzień, to wzorem prorokini Anny, pierwszej apostołki, z mobilnością języka starszej damy, mówmy o Nim wszystkim.
                                                                                                                  
 
 
                                                                              Ks. Lucjan Bielas  

 

 

Sieci
 Sean Parker, współtwórca Facebooka w jednym z wywiadów opisując intencje towarzyszące powstawaniu tej sieci komunikacyjnej i sposób programowania przez nią społeczności, stwierdził między innymi: „Bóg jeden wie, co stanie się mózgami naszych dzieci”. Facebook jest komunikatorem, którym posługuje się
w skali miesiąca prawie 2 miliardy ludzi, z których każdy poświęca dziennie ok. 50 minut swego najbardziej intensywnego czasu. A przecież, to tylko jeden z komunikatorów, to tylko jedna z zarzuconych na nas sieci. Jesteśmy spętani różnego rodzaju sieciami reklam, finansów, komunikacji, informacji. Jesteśmy spętani sieciami struktur gospodarczych, politycznych, społecznych i całym ogromem drobniejszych pajęczyn. Im bardziej siedzimy w jakiejś sieci, tym mocniej słyszymy, że jesteśmy w wymarzonej dla nas sytuacji, która gwarantuje nam najwyższego rodzaju bezpieczeństwo i wolność. Tymczasem prawda jest inna. Straciliśmy wolność, tożsamość i tracimy czas i pieniądze. Wiemy, że całkowicie nie możemy z tego wyjść. Co możemy więc zrobić, aby zachować siebie, nie zgubić celu życia i nie pozbawić się skuteczności działania? Scena znad brzegu Jeziora Genezaret, opisana w dzisiejszej Ewangelii,  przeszła do historii świata. Jezus nawołujący do zmiany sposobu myślenia, rozpoczynając budowę królestwa niebieskiego na ziemi, przychodzi do niewielkiej firmy rybackiej. Ci, którzy ją stanowili Piotr i jego brat Andrzej, Jakub i jego brat Jan, usłyszeli od Niego niezmiernie proste słowa zaproszenia: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Skuteczność tych słów i moc przekonująca Tego, który je wypowiedział, okazała się ogromna. Zostawili swoje sieci, swój wykonywany zawód i swoje domy.  Zostawili swoje sieci i te dosłownie rozumiane i te w przenośni, które dawały im dotychczasowe fundamentalne poczucie  bezpieczeństwa i poszli za Nim. Będąc wcześniej uczniami Jana Chrzciciela, pokazali, jak bardzo zależy im na stworzeniu relacji z Bogiem. Jezus zaprasza ich dokładnie do zbudowania jej i do pomocy innym w jej budowaniu. Jest w tej Ewangelii niesłychanie mocna symbolika sieci. Zostawili więc te rybackie, a mają tworzyć nowe, aby łowić ludzi, nie dla siebie, dla swoich interesów, lecz dla Boga. Ta sieć wolności tworzy się przez pójście za Nim. Przez posiadanie go w zasięgu wzroku, w polu widzenia. Słuchać Jego głosu i być Mu posłusznym. Ta relacja to podstawowy węzeł sieci. Jest nią Królestwo niebieskie. Jedynie bezpieczna sieć, w której paradoksalnie będziesz prawdziwie wolny. Przez doświadczenie człowieczeństwa Jezusa stworzyć relacje z Jego Bóstwem. Chcesz mi teraz powiedzieć, że tego nie rozumiesz, że to wygląda na  kolejną  manipulację, a tego masz już dosyć. I chcesz mi jeszcze powiedzieć, tak jakbym o tym nie wiedział, że w Kościele Chrystusowym jest dość ludzkich sitw i matactw. Jeśli jednak stworzysz prawdziwą relację z Jezusem, to pamiętaj, przebijesz się przez wszystko! Dla Niego przecież nie ma rzeczy niemożliwych! „ I obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu”
 
Ks. Lucjan Bielas
Śmiertelni i nieśmiertelni
W raju, po grzechu Adam i Ewa poczuli, że są nadzy, a słysząc kroki nadchodzącego Boga, szukali kryjówki w krzakach (por. Rdz 3, 7nn).  Nie ma takich „krzaków”, z których grzesznik, wcześniej, czy później nie będzie musiał wyjść, stanąć przed Stwórcą w całej swej okazałości i skonfrontować się z Prawdą. Dzisiejsza Ewangelia rozpoczyna się od znamiennych słów: „Jan zobaczył podchodzącego ku niemu Jezusa i rzekł: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”. To zupełnie nowa sytuacja.  Jan tak jak my wszyscy, potomek Adama i Ewy, wie doskonale, kim jest Ten, który do niego podchodzi. Wie, że jest to Mesjasz, Syn Boży, który zapowiadany przez ofiarę paschalnego baranka dokona dzieła odkupienia. Tak więc człowiekowi, który wyjdzie z „krzaków” swojej hańby, Jezus odbierze grzech, pod warunkiem, że grzesznik na to Mu pozwoli. Tym samym przywróci mu godność i da mu nowe życie, które jest poza kategorią śmierci. Stwierdzenie Janowe: „ja Go przedtem nie znałem” zdaje się sugerować, że choć od dzieciństwa znał wyjątkowość swojego Krewnego, to jednak Jego Bóstwo i moc Jego chrztu zostały mu objawione później. Widać ewolucję, która przez poznanie i osobiste spotkanie prowadzi do konkretnej życiowej postawy: „Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Dał je do końca, do swojej śmierci. W życiu każdego z nas następują różnego rodzaju procesy. Lepiej, czy gorzej widzimy kroczącego w naszym kierunku Jezusa. Nieraz się przed Nim chowamy, uciekamy, rzucamy w Niego kamieniami, kpimy, udajemy,
że jest nam kompletnie obojętny i niepotrzebny. Grzech jest jednak grzechem i żaden uczony, nawet ten legendarny amerykański, sumienia nam nie wyczyści. Żaden informatyk z grzechu nas nie „odwirusuje”. Śmierć zaś jest śmiercią i nawet najbardziej zadziorny buntownik bogiem się nie stanie, choć teksty głosi takie, jakby nim był. Szczęśliwy ten światopoglądowy bokser, który tknięty łaską nawrócenia, którą zdecyduje się przyjąć, zdobędzie się na odwagę zmiany swojego życia. A świadomy swojego chrztu w Duchu Świętym, uklęknie na Mszy św. a kiedy ujrzy podniesioną Hostię i usłyszy słowa: „Oto Baranek Boży,
który gładzi grzechy świata…” powie tak po prostu szczerze, jak niedowierzający Tomasz „Pan mój i Bóg mój”
(J 20,28).
     Ks. Lucjan Bielas
 
Jezus jest największym i najświętszym grzesznikiem w dziejach świata.
Chrzest Pana Jezusa w Jordanie jest tym momentem, w którym Jezus bierze na Siebie wszystkie grzechy wszystkich okresów całego świata. Bierze na siebie i moje grzechy i ten pierworodny i wszystkie inne z całego mojego życia. Dlaczego to, ten moment? Chrzest Janowy był chrztem nawrócenia, był dla grzeszników i jego siła tkwiła w tym, co miało się dokonać przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Jezus Jest prawdziwym Człowiekiem i prawdziwym Bogiem i Jego ofiara „bilansuje” grzechy, bo On tak chciał.  Jan nie wiedział, jak Jezus tego dokona, ale wiedział, że to Jezus jest Zbawicielem. Wiedząc z Kim ma do czynienia, z całą ludzką logiką wzbrania się przed chrztem Jezusa. Ten jednak decyduje inaczej. Przez wejście w wody Jordanu i przyjęcie chrztu Janowego Jezus, który był jedynym człowiekiem sam z siebie bezgrzesznym, przyjął na siebie grzechy nas wszystkich. Wypełniły się tak słowa proroka Izajasza: „Pan włożył na Niego nieprawości nas wszystkich”. Ciekawego spostrzeżenia dokonał Sługa Boży, ks. bp Jan Pietraszko. Nigdzie w Ewangelii nie mamy wzmianki
o tym, że Chrystus się śmiał. Tłumaczy to faktem, że człowiek, który ma świadomość grzechu się nie śmieje. Grzech, jak pisze, „jest przerażająco smutny”
i „kładzie się cieniem na naszej świadomości”. On wziął to wszystko na siebie i dlatego możemy o Nim powiedzieć, że jest największym i najświętszym grzesznikiem w dziejach świata. Ojciec Niebieski nie zostawia Syna samego. W momencie chrztu, w momencie ludzkiej decyzji  Jezus ma doświadczenie otwartego nieba i niesamowitego wsparcia Boga, który jest Trójjedyny. Przez swoje dzieło wprowadzi do Boskiej rzeczywistości naszą ludzką naturę. To niesamowita scena, tak bardzo dla nas śmiertelników ważna. Jezus i tylko Jezus wprowadzi mnie słabego śmiertelnika w nieskończoną Boską naturę. Jakże ważny, w tym kontekście jest mój chrzest, przełożony na życie, będące jego świadomą aprobatą. Tak buduje się przez Jezusa relacja z Bogiem, dająca najwyższej rangi poczucie bezpieczeństwa i zapewniająca  nadzwyczajną skuteczność, nawet tam, gdzie po ludzku jest już tylko mur. Warto o tym pomyśleć w czasach, kiedy tylu biedaków, którzy przez chrzest zaokrętowani są w Kościele, płynąc po falach tego świata, nagle stwierdza, że: nie podoba im się kapitan, oficerowie są do niczego, zasady żeglugi przestarzałe, współpasażerowie denerwujący, kadłub dziurawy, a więc bezsens dalej w tym tkwić. I zamiast  ratować okręt i wraz z jego właścicielem Jezusem, intensywniej się o niego zatroszczyć, zagniewani i wzburzeni bardziej niż otaczające morze, wyskakują za burtę w nadziei, że sami jakoś i gdzieś dopłyną, że wystarczy im ludzkiej wiedzy i ludzkich sił.  Szkoda: zapominają o tym, że Kościół jest jedynym okrętem na morzu tego świata, który nie zatonie i jedynym, który dopłynie do portu.
 
                                                                                                                                                                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
Rozum, serce, wiara.
 Musieli być z bardzo daleka i bardzo zakręceni w nauce, bo radośnie weszli w paszczę lwa, w obszar bezpośredniego zagrożenia ze strony jednego z najniebezpieczniejszych ludzi swojej epoki, Heroda Wielkiego. Pytać króla, który władzę przedkładał ponad wszystko i był dla niej gotowy zabić dosłownie każdego o to, gdzie narodził się nowy król żydowski, było szczytem braku orientacji. Może jednak właśnie to, ich uratowało? Musiało też być coś niezwykłego
w owych „Mędrcach ze Wschodu”, skoro zostali przyjęci w tak niezwykły sposób przez żydowskiego władcę, który z byle kim się nie liczył. Niezmiernie inteligentny Herod wiedział jak się zachować w dość nietypowej sytuacji,  kogo zapytać i w jaki sposób zastawić pułapkę, której skuteczność była niemal gwarantowana. To nie tylko głód wiedzy, fascynacja zjawiskiem, pragnienie poznania naukowej prawdy, ale jeszcze coś więcej kazało Mędrcom opuścić Jerozolimę i udać się w dalszą podróż. Prowadzeni nie tylko gwiazdą, która znów się pojawiła, ale i słowem Bożym odczytanym przez uczonych w Piśmie docierają do Betlejem, gdzie miał przyjść na świat Mesjasz. „Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon.
I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę”. To, co się wydarzyło, było już poza rozumem. Doświadczenie tego domu zwaliło ich z nóg. Upadli oddając Dziecięciu Boską cześć. Złożone zaś dary świadczą o ich przekonaniu, że mają do czynienia z Bogiem, Królem, Kapłanem i Ofiarą. Bóg, widząc ich ogromny trud, pokorę intelektu i czyste serce dał im łaskę wiary, która przekracza wszystko. Pan Wszechświata wchodzi z Mędrcami w nową
relację. Kieruje do nich swoje słowo, którego wypełnienie będzie gwarantem ich bezpiecznej podróży do ojczyzny. Kiedy odprawiam Mszę św. i biorę do rąk konsekrowaną Hostię, proszę Ojca Niebieskiego o wiarę Mędrców. Pragnę, aby tak jak oni zobaczyli Boga w  Dziecięciu, zobaczyć Boga pod postacią chleba. Pragnę zawsze słuchać Jego nakazów i chodzić Jego drogami i tak właśnie prowadzić innych  na drodze do wspólnej Ojczyzny, z której wszyscy wyszliśmy
 i do której wszyscy zdążamy.
 
  Ks. Lucjan Bielas

 

Słowa, których diabeł nie wypowie.
Choć Egipt nie wypracował spójnej teologii, to mity powstałe w tej cywilizacji zawierały istotne przesłania dotyczące relacji człowieka ze Stwórcą.  I tak np. starożytny Egipcjanin wierzył w ukrytą moc twórczą każdego słowa. W micie o bogu-stwórcy Ptahu z Memfis wyrażano wiarę, że to, co pomyślało jego serce, „język urodził”. Natomiast najwyższe bóstwo słoneczne Re słowem powołało do istnienia innych bogów. Owo słowo uważano za bóstwo oddzielne, zwane Hu. Dlatego też w społeczności Egiptu, pisarz zajmował wyjątkowe miejsce jako ten, który w słowie zawierał moc. Może teraz łatwiej będzie nam zrozumieć początek Ewangelii według  św. Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”. W umysłach starożytnych na pewno nie chodziło tu o grę słów, lecz o bardzo konkretną stwórczą rzeczywistość, stwórczą moc zawartą w słowie. Jakie to Słowo, jaka to Moc? Bóg jest Miłością, i tak Go rozumie św. Jan. Bóg mówi sam w sobie, w trzech Osobach: Ja Ciebie kocham. Ojciec do Syna, Syn do Ojca, Ojciec do Ducha… Ta Miłość jest nieskończona i nie zamyka się w Bogu. Bóg, stwarzając świat, stwarzając człowieka, stwarzając mnie, krzyczy: Ja ciebie kocham! A kiedy w swej wolności zawodzimy, wszechmocny Bóg ogranicza się do człowieka Jezusa Chrystusa. Jego imię  Jezusa znaczy  „Jahwe jest zbawieniem”.  I jako prawdziwy człowiek dalej Bóg krzyczy: Ja ciebie Kocham i jestem gotów oddać swoje ludzkie życie dla Ciebie. A ja? A ja, co na to?A ja wstydzę się Bogu powiedzieć, że Go kocham, bo co o mnie inni powiedzą ?Dziecku boję się powiedzieć, że go kocham, bo - pedofil. Kobiecie boję się powiedzieć, że ją kocham, bo…Mężczyźnie boję się  powiedzieć, że go kocham, bo…Nawet sam sobie boję się powiedzieć, że siebie kocham, bo…To nic, że nieraz takie przychodzą myśli, obawy, zahamowania. A ja i tak wiem, że jestem kochany i wolny i dlatego,
pomimo wszystkich obaw i lęków, w tym świecie tak bardzo manipulującym słowem i jego mocą, krzyczę na całe gardło: Kocham Boga i Was wszystkich,
a nawet moich wrogów, bo wiem, że to jedyna możliwość uczestniczenia w Boskiej mocy stwórczej.
 
  Ks. Lucjan Bielas  
 
100 centymetrów
Zdrowia, stu lat życia i wszelkiej pomyślności, życzymy sobie przy różnych okazjach, również i na Nowy Rok. Kiedyś przyszedł do mnie mój przyjaciel, Janusz, nasz znakomity jaworznicki hydraulik.  Janusz wyciągnął z kieszeni roboczego kombinezonu metr stolarski, rozłożył go i powiada: popatrz Lucjan 100 centymetrów, jak 100 lat życia.  Tyle sobie życzymy. Tak sobie życzymy, przytaknąłem. Lucjan, ile mamy przeżyte? Obaj byliśmy po pięćdziesiątce, no to odcinamy. Jaka jest średnia wieku mężczyzny w Polsce? Wystarczy spojrzeć na nasze jaworznickie nekrologi. Odcinamy. Co nam zostało do zagospodarowania? Niewiele. W kilka lat po tej rozmowie Janusz zmarł. Pamiętam nasze ostatnie spotkanie, porządkował swoje ziemskie sprawy, a czułem,
że jest już w innej rzeczywistości, u progu Domu Ojca Niebieskiego. Życzenia mamy piękne, ale trzeba być odpowiedzialnym realistą i mając jeszcze parę centymetrów w ręce, nie czas na durne pomysły i głupią gadaninę. Dlatego też dziś, u progu Nowego Roku chcemy zobaczyć cel i dobrać właściwe środki.  Zwykle świadomi ziemskiego kresu patrzymy w niebo. Tymczasem Stwórca dał nam swojego Syna. Wraz z Najświętszą Maryją Panną i św. Józefem patrzymy
w dół, na małe bezradne Dzieciątko, potrzebujące nieustannej obecności i pomocy drugiego człowieka. Wraz z nimi wierzymy, że będąc z Nim, wcielonym Słowem Boga, towarzysząc w Jego wzroście, współpracując w Jego działalności, uczestnicząc w Jego ofierze, będziemy mieli udział w Jego wieczności.
Tak po prostu jest, że Jego obecność w naszym życiu niczego nie komplikuje. Wszystkiemu zaś nadaje właściwe znaczenie i jest źródłem fantastycznego poczucia bezpieczeństwa, niezależnie ile centymetrów mamy jeszcze w ręce.
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Rodzina z Głową
Józef był głową Świętej Rodziny. To do niego Anioł Pański zwraca się we śnie: „Wstań, weź dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał dziecięcia, aby Je zgładzić”. Józef nie dyskutuje, wie, co ma robić i dlaczego. Nie czekał rana, wstał, zabrał dziecię i Jego Matkę i jeszcze nocą wyruszył do Egiptu. Niebezpieczeństwo musiało być niezwykle poważne, natomiast hasło „Herod” było dostatecznie mocne.
 Tak rozpoczął się ok. trzyletni okres wędrówki i pobytu Świętej Rodziny w kraju faraonów, wtedy jak cały Basen Morza Śródziemnego, przynależnym do
Rzymu. Józef miał zawód, który pozwalał utrzymać rodzinę wszędzie, był cieślą.  W  oczach starożytnych Greków do najważniejszych fachowców budowlanych należał cieśla – tékton.  Zarówno Homer, jak i żyjący kilka wieków później Platon, ukazywali pracę cieśli, począwszy od wycinki drzew i obróbki drewna, aż po skomplikowane prace przy budowie okrętów, łodzi i oczywiście domów, z ich konstrukcją dachową. Cieśla, według Greków, był człowiekiem o ponadprzeciętnej inteligencji, pracował z drewnem, które uchodziło za materiał niezwykle szlachetny, a przy tym opiekę sprawowała nad nim sama Pallas Atena. O niezwykłych umiejętnościach cieśli wspomina Księga Mądrości, której natchniony autor krytycznie  ocenia oddawanie talentu i pracy na rzecz obcych bóstw. I choć głowa cieśli jest pełna znakomitych pomysłów, a jego ręce niezwykle sprawne, wyrzeźbione przez niego bóstwo nie jest w stanie pomóc mu w najbardziej podstawowych życiowych problemach (Mdr 13,11-19). W sam raz, to niebezpieczeństwo nie groziło Józefowi. Charakter pracy cieśli sprawiał, że był on
wolnym człowiekiem, który zaopatrzony w narzędzia i świadcząc usługi o wysokiej jakości, pracę mógł znaleźć wszędzie. Całą nadzieję złożył jednak w Bogu, którego Słowo Wcielone, Jezus, zostało właśnie Jemu powierzone. W Egipcie, szczególnie w Aleksandrii, była duża emigracja żydowska. Dzięki położeniu miasta i posiadaniu portu handlowego, jego mieszkańcy mieli spore możliwości zarówno gospodarczego, jak i intelektualnego rozwoju. Mieli dobrą relację z Jerozolimą, w której posiadali swoją synagogę i  szczodrze obdarowywali Świątynię. Czy Józef z Maryją i Jezusem tam dotarł? - Tego nie wiemy. To, co możemy z całą pewnością powiedzieć, w Ich przypadku, była to emigracja polityczna, a nie zarobkowa. I co bardzo ważne, rodzina była razem. Kiedy więc
tylko Bóg, po śmierci „tych, którzy czyhali na życie Jezusa”, polecił Mu wracać, Józef uczynił to natychmiast. „Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje
Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w okolice Galilei. Przybył do miasta zwanego Nazaret i tam osiadł”. Ta krótka notatka Ewangelisty, dla historyka starożytnego jest znacząca. Czasy po śmierci Heroda, inteligentnego tyrana były bardzo napięte społecznie, ekonomicznie i religijnie. Młody 18-letni tetrarcha, Idumei, Judei i Samarii (Cesarz nie zaakceptował jego królewskiej godności) nie radził sobie i po 10 latach nieudolnych rządów, został odwołany i skazany na banicję. Ten czas, zbliżony do stanu wojennego  pochłonął tysiące ofiar śmiertelnych. Józef wracał z Egiptu zapewne na początku panowania Archelaosa.  Miał świetną orientację i uzasadnione obawy. Podjął to, co Bóg mu polecił.  Jest rzeczą znamienną, że Bóg, troszcząc się o Rodzinę swojego Syna, rozmawiał z Józefem, a nie z Maryją. Uszanował „oprogramowanie faceta”, bo takim go stworzył. I co najważniejsze – Bóg się na nim nie zawiódł!Paradoksalnie tzw. dzisiejsze czasy są bardzo podobne do czasów Świętej Rodziny i to zarówno w kwestiach religii, ekonomii jak i polityki. Zmieniła się tylko technologia. Jedno jest pewne: społeczeństwo z rodzinami pozbawionymi głowy, nie ma szans na przetrwanie.
                                                                           
                                                                                                    Ks. Lucjan Bielas 

 

Małżeński trójkąt
Według prawa żydowskiego, w sytuacji wskazującej na zdradę żony, a dotyczyło to również roku po zaślubinach, a przed zamieszkaniem razem, mąż miał do dyspozycji dwa narzędzia odwetowe. Pierwszym, najłagodniejszym był list rozwodowy, którym oddalał wiarołomną żonę. Sytuacja społeczna oddalonej i jej dziecka nie były do pozazdroszczenia. Drugim narzędziem, o wiele bardziej radykalnym,  była pewna forma sądu Bożego, zwana próbą gorzkiej wody. Podejrzana o niewierność narzeczona  musiała w obecności kapłana,  wypić obrzydliwy napój, którego główny składnik, oprócz wody, stanowił  pył zebrany z podłogi Świątyni. Jeżeli kobieta po wypiciu zwracała go lub zachorowała, winę jej uznawano za bezspornie dowiedzioną, co równało się wyrokowi śmierci
 (por. Lb 5,11-31).Tymczasem Józef, kiedy zastał swą Małżonkę brzemienną, zapanował nad emocjami i znalazłszy trzecie wyjście, postanowił potajemnie Ją opuścić. W opinii ludzi, to on uchodziłby za męża, który nie dotrzymawszy czystości przedmałżeńskiej i ucieka przed konsekwencjami. Taki czyn niewątpliwie uchroniłby Maryję od zniesławienia i napiętnowania w opinii społecznej miasteczka. Józef pokazał, swą decyzją, klasę zapanowania nad sobą, miłości do
Boga i Maryi, oraz przewidywania skutków swoich decyzji. Czynnikiem, który niewątpliwie bardzo pomógł Józefowi w podjęciu prawdziwie męskiej decyzji, była sama Małżonka. O klasie Maryi można powiedzieć, cytując błogosławionego malarza Fra Angelico: „zbyt piękna, żeby ją pożądać”. Ten wybitny artysta, uchodzący za eksperta w dostrzeganiu i ukazywaniu piękna, określił w ten sposób typ urody kobiety, który powstaje dzięki obcowaniu z Bogiem, czystym pięknem i dobrem. Józef,  doświadczając takiego piękna swej Małżonki w chwili próby, na jaką został wystawiony,  nie zdobył się na to, by podejrzewać Ją o zdradę. W tej przysłowiowej kwadraturze koła zaistniałej sytuacji postąpił sprawiedliwie, zawieszając sąd. Możemy się tylko domyślać, co działo się w Jego głowie i w Jego sercu. Wynik jest nam znany. Ten, który znał całą prawdę o Józefie, Bóg Ojciec powierzył mu swojego Syna i Jego Matkę. Bóg, przez anioła, zaprosił Józefa do wypełnienia powierzonej mu misji: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego
jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Pan Bóg wyszedł naprzeciw męskiej logice Józefa i dał  odpowiedź na najważniejsze pytania: skąd jest to dziecko? I jaka jest Jego misja? Ponieważ Józef jest przedstawicielem nas grzeszników, dlatego określenie celu przyjścia Syna Bożego, jako wybawiciela z grzechów, było dla Niego czytelne. Niezmiernie ważne są słowa anioła: „nadasz imię Jezus”. Bóg w nich darzy Józefa ogromnym zaufaniem, przekazując Mu ojcowską władzę nad Synem Bożym. Józef wziął swoją Małżonkę, a wraz z Nią poczętego Jezusa, do siebie. Warto zauważyć, że  w opinii miasteczka, byli jako ci, którzy nie dochowali czystości. Józef pokazał, że świetnie rozumie, kiedy z ludzką opinią należy się liczyć, a  kiedy nie. Tak od momentu wyjścia Adama i Ewy z raju, powstał pierwszy sensowny związek małżeński, małżeński trójkąt: mężczyzna, kobieta i Bóg. Rozbity przez grzech, teraz zaistniał na nowo – Maryja, Józef i Syn Boży Jezus. Każdy sakramentalny związek jest takim trójkątem, ponieważ jest zaproszeniem Jezusa do małżeńskiej miłości. I tak powstają trójkąty: Jacek, Irena i Jezus; Katarzyna, Stanisław i Jezus, Tomasz, Oliwia i
Jezus... W czwartą niedzielę Adwentu tuż przed wigilijnym wieczorem może warto postawić sobie pytanie, czy to rozumiemy? Jeśli nie, to mamy kłopot,
a jeszcze większy kłopot mają dzieci.
                                                                    
                                                                                                                     Ks. Lucjan Bielas
 
 
Prawdziwy mężczyzna
 Jest to najbardziej deficytowy „towar” we współczesnym świecie. Mam głębokie przekonanie, że byłoby w naszej rzeczywistości o 80% mniej głupich pomysłów, idiotycznych rozmów i skandalicznych postaw, gdyby byli prawdziwi mężczyźni. Dotyczy to całego przekroju społeczeństwa na czele z Kościołem.
Na tyle długo żyję, a przecież głupi nie jestem, że mogę takie spostrzeżenie jasno wyrazić. Wydaje mi się, że szkoda czasu na podejmowanie prób zdefiniowania prawdziwego mężczyzny, trzeba go po prostu spotkać, poznać i postanowić takim właśnie być.   Dziś Pan Jezus przedstawia nam swojego krewnego Jana zwanego Chrzcicielem, z którym podął znakomitą współpracę przy projekcie tworzenia Bosko – ludzkiej korporacji, zwanej Kościołem. Dysponuje ona nieograniczonym kapitałem początkowym wypracowanym przez Chrystusa na krzyżu i Jego gwarancją, iż przetrwa wszystkie burze dziejowe. Żadna inna instytucja takiej gwarancji nie ma. U jej zarania jest dwóch prawdziwych mężczyzn,  a nie trzciny na wietrze, nie karierowicze - władzy, wygody i pieniędzy chciwych. Każdy z nich był świadomy swojej misji, każdy był gotowy wypełnić ją, aż do śmierci. Nie konkurowali ze sobą, nie porównywali się, lecz idealnie współpracowali w idealnym zjednoczeniu z Ojcem Niebieskim. Na szczególną uwagę zasługują słowa Chrystusa, wypowiedziane do uczniów, których uwięziony Jan Chrzciciel wysłał z zapytaniem:  „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” Możemy spokojnie przypuszczać, że to pytanie
nie było w głowie Jana, lecz odczytał je w głowach swoich uczniów. Jezus, nawiązując do księgi Izajasza, odpowiada, nie Janowi, ale przybyłym uczniom:  „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi”. Przy tej okazji Chrystus wskazuje wielkość Jana, tak swoim współczesnym, jak i nam, mówiąc -  „On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela”.  Jezus kończy swoją wypowiedź zdaniem, które może w nas rodzić pytania:   „Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on”. Zdanie to, staje się bardziej zrozumiałe wtedy, kiedy to uświadomimy sobie różnicę między chrztem Janowym a Chrystusowym. Jan, będąc ostatnim prorokiem Starego Przymierza, przygotowuje powierzonych mu ludzi na przyjście Mesjasza. Jego chrzest w wodach Jordanu jest chrztem nawrócenia, zmiany sposobu myślenia polegającej na życiu według prawa Bożego. Chrzest Jezusa na bazie owego nawrócenia idzie dalej. Jest to chrzest Duchem Świętym i jako taki staje się źródłem nowego życia w  zjednoczeniu ze Stwórcą, które daje śmiertelnemu człowiekowi, wieczną perspektywę i nieograniczone możliwości. W takim znaczeniu Jezus widzi w Janie największego spośród zrodzonych z niewiasty, w każdym zaś ochrzczonym Duchem Świętym, zupełnie nową relację między człowiekiem a Bogiem. Jan Chrzciciel rozeznał swoją misję i z prawdziwie męską odpowiedzialnością wszedł we współpracę z Chrystusem. Stawiam sobie pytanie: czy stać mnie na to, aby z męską odpowiedzialnością wejść we współpracę z Chrystusem, dysponując zdecydowanie większymi możliwościami niż św. Jan?
 
                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas
 
Dwie kobiety i Bóg
 Pond 10 lat temu na jakimś spotkaniu lotniczym miałem przyjemność poznać niezmiernie sympatycznego starszego pana. Przedstawił się jako Antoni Tomiczek i choć wtedy niewiele mi to mówiło, to jednak jego górnośląski akcent od razu wzbudził moją sympatię. Po chwili rozmowy odniosłem wrażenie, że mam do czynienia z niezmiernie poukładanym mężczyzną, a na dodatek dowiedziałem się, że z ostatnim żyjącym wtedy lotnikiem  majorem pilotem 301 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Pomorskiej im. Obrońców Warszawy”. Pan Antoni chyba czuł wtedy potrzebę, aby opowiedzieć mi o kluczowych wydarzeniach w swoim życiu, a ja byłem  wdzięczny Bogu za to, że mogłem poznać tego niezwykłego człowieka i posłuchać opowieści o jego niezwykłych losach.  Na samym początku naszej rozmowy Pan Antoni wyjął portfel i pokazał mi wizerunki dwóch kobiet. Pierwszym wizerunkiem  był obrazek Najświętszej Maryi Panny.  Jeszcze przed wojną, jako młody pilot, otrzymał go od  biskupa polowego gen. Józefa Gawliny. Przez całe życie miał go ze sobą, a wizerunek Maryi pozwałam mu, przez Nią budować taką wewnętrzną relację z Bogiem, która w najtrudniejszych chwilach pozwalała zachować mu poczucie bezpieczeństwa i zimną krew, co było bardzo ważne zarówno dla niego, jak i dla innych. Dotyczyło to szczególnie lotów, podczas których samolot był ostrzeliwany przez artylerię przeciwlotniczą i dziurawiony jak sito. Drugim wizerunkiem kobiety w portfelu Pana Antoniego, było zdjęcie zmarłej żony Emilii. Pokazując je, opowiedział historię związaną z ich miłością. Jeszcze przed wybuchem wojny postanowili się pobrać i doszło do zaręczyn. Rozłąka trwała całą okupację. Po wojnie, kiedy latał w Transport Command w Siłach Powietrznych Wielkiej Brytanii dowiedział się, iż w Polsce Mileńka (tak nazywał narzeczoną) wciąż na niego czekała i wówczas podjął decyzję o powrocie. Zderzenie z  rzeczywistością socrealizmu było dla niego twarde. Choć o lataniu nie było mowy, to jednak miłość nadawała prozie ówczesnego życia właściwe znaczenie. Na całe życie zostanie mi w pamięci tamto spotkanie. Pogodna twarz starszego mężczyzny, jego opowieść o miłości dwóch kobiet, a w perspektywie Bóg, źródło wszelkiej miłości. Dziś w adwentowy wieczór wspomnienia Matki Bożej Loretańskiej patronki lotników,
wspominam pana Antoniego i stawiam sobie pytanie: czy jeszcze są gdzieś takie Tomiczki?
 
 
     Ks. Lucjan Bielas

 

Nie do pojęcia, ale do uwierzenia!
Tajemnica niepokalanego poczęcia Najświętszej Maryi Panny jest w ujęciu Benedykta XVI, źródłem wewnętrznego światła, nadziei i pociechy. Pośrodku naszych nieraz bolesnych doświadczeń życiowych, trudnych prób, niemal niepokonalnych przeciwności, Maryja Matka Jezusa Chrystusa, kieruje do każdego z nas fundamentalne przesłanie, które może pomóc w uporządkowaniu naszego życia. - Łaska Boża jest większa od grzechu, a miłosierdzie Boże jest większe od zła i co więcej, może ono każde zło przemienić na większe dobro, jeśli tylko na to Bogu pozwolimy. Na różne sposoby i to każdego dnia, zło stara się nas otoczyć, będąc obecne w różnych wydarzeniach i naszych relacjach. Kiedy zastanowimy się głębiej, to stwierdzamy z całą pewnością, że  zło ma swoje zakorzenienie w chorym i poranionym sercu człowieka, które nie jest w stanie samo z siebie uwolnić się od niego. Biblia mówi nam o upadku aniołów;  nieposłuszeństwie człowieka i jego twardych konsekwencjach. O śmierci, cierpieniu, a przede wszystkim o dziedziczeniu braku przyjaźni z Bogiem.  Mówi nam Biblia o Bożym planie uratowania człowieka i jego realizacji przez Syna Bożego Jezusa Chrystusa, zrodzonego z niewiasty Maryi, którą wszechmogący Bóg zachował od konsekwencji grzechu dziedzicznego. W przyjaźni z Bogiem, ale wolna w swej ludzkiej decyzji, Maryja podjęła współpracę z Nim nie tylko
w dziele stwarzania przez swe macierzyństwo, ale i dziele odkupienia, przez swe posłuszeństwo. Wraz ze swoim Synem, Wcielonym Słowem Boga, tworzą zupełnie nowy model najbardziej sensownego i kreatywnego działania człowieka zarówno w przestrzeni stwarzania, jak i w przestrzeni odkupienia od wszelkiego zła. Kiedy o tym myślimy – to głowa mała. Warto więc postawić sobie parę pytań, które pomogą w uporządkowaniu naszego myślenia i naszych
serc:
- Czy zdarzyło mi się kiedyś doświadczyć czegoś, co po ludzku było niemożliwe, a się stało?
- Czy wierzę w to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych?
- Czy umiem Bogu zadawać pytania i cierpliwie czekać na odpowiedź?
- Czy wiem, że wątpienie jest staniem w miejscu, a pytanie uczy pokory i otwiera myślenie?
- Czy stać mnie na najbardziej kreatywną postawę w życiu: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”?
W raju, po grzechu Ewy, Adam miał wybór. Mógł zostać z Bogiem i bez Ewy albo z Ewą i bez Boga  - wybrał Ewę. I tak zgubił wszystkich. Przy Zwiastowaniu, Maryja wybrała Boga i postawiła Go w swym sercu przed Józefem. Dzięki temu uratowała Józefa i nas – uratowała wszystkich.  Bądź pozdrowiona Maryjo!
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Między czuwaniem a wolnością
Przesłaniem dzisiejszej Ewangelii jest po raz kolejny przypomnienie nam przez Jezusa, że On przyjdzie i że trzeba być gotowym na Jego przyjście. Być może,
że dla niektórych osób, poruszanie tego tematu jest zbyt mało atrakcyjne, albo też zbyt częste. Jednak już sam fakt, przyjścia Jezusa Chrystusa, zarówno ten historyczny, jak i ostateczny, stanowi  absolutnie centralne wydarzenie w naszym chrześcijańskim życiu. Sprawia on, że myślenie i mówienie o tych wydarzeniach, jest  jak najbardziej uzasadnione i konieczne.  Jako istoty stworzone z miłości i do miłości, a co zatem idzie do wolności, możemy oczywiście,
to Jego przyjście zupełnie zignorować. Jednak rozumne stworzenie ignorujące Stwórcę, musi liczyć się z konsekwencjami takiej decyzji. Nie czekamy na kogoś, szczególnie w naszych czasach, który się nie zapowiedział, nie ustalił dnia i godziny wizyty. Na dzwonki niezapowiedzianych nie reagujemy, drzwi takim nie otwieramy, telefonów, gdy wyświetla się nieznany numer, nie odbieramy. Im jest ktoś ważniejszy na tym świecie, to tym bardziej dba o ustalanie terminów
i sieć swoich kontaktów. Tymczasem Jezus mówi dziś do mnie i do wszystkich i również tych najbardziej odgrodzonych i zabezpieczonych –  spotkamy się,
czy ci się to podoba, czy  też nie, to my się spotkamy. I nie jest to ważne, że usunąłeś Mnie z listy swoich  znajomych. Nie jest ważne, że nawet na niej nigdy nie byłem. I tak przyjdę do ciebie. I tak się spotkamy. Ludzie, zachłyśnięci swoją codziennością, zapominają o Mnie, o swoim Bogu, który jest nieskończoną miłością. Zapominają o prawach, które im dałem i ustanawiają swoje. Przypominam ci słynne wydarzenie w dziejach świata, jakim był potop. Drwili z mojego sługi Noego wtedy, kiedy budował łódź tam, gdzie nie było wody. On był Mi posłuszny i to go uratowało, to uratowało mu życie. Krąży po tym świecie złodziej
– szatan, zabiera on tych, którzy odeszli ode Mnie. Pozwalam mu na to, bo ty masz prawo do wyboru i możesz powiedzieć Mi – nie, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tak jak on powiedział Mi  - nie, ze wszystkimi konsekwencjami. W jednym domu, przy jednej pracy, przy sąsiednich biurkach, będą i Moi i jego słudzy, ale tylko do pewnego czasu.
Czuwaj! Pytasz: - co to znaczy?
Spróbuj się na chwilę wyłączyć z twojej bieganiny, z twoich rodzinnych i zawodowych problemów i wyzwań. Oderwij się od Internetu, od komórki i Facebooka. Popatrz w lustro, popatrz w pesel, popatrz na gwiaździste niebo, popatrz w swoje serce i tu możemy się spotkać. Dokładnie tu. Przecież wiesz, że cię kocham. Wiesz, że tobie daję Siebie i dlatego ta miłość jest tak wymagająca, bo inna być nie może. Jeśli traktujesz moją miłość poważnie, przełóż ją na swoje życie. Mogę cały czas być z tobą, rozmawiać z tobą, pomagać ci, a nawet przez Eucharystię być w tobie – Ja Bóg w tobie człowieku. Uwierz w to, pokochaj Mnie.  Czuwaj i bądź wolny.
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Bóg mówi – „dziś”, diabeł mówi – „jutro”.
Śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu, która miała miejsce najprawdopodobniej 7 kwietnia 30 roku, to jedno z wydarzeń, obok jego zmartwychwstania i wniebowstąpienia, które uobecniają się w każdej Mszy św. Wszechmogący Bóg, który jest poza czasem,  wyjmuje je niejako z tamtego czasu i tamtej przestrzeni i uobecnia, czyli dzieją się „dziś”. My,  uczestnicząc we Mszy św., przez swoją wiarę jesteśmy świadkami tamtych niepowtarzalnych, a przez Boga uobecnionych  wydarzeń. W dzisiejszą Uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata nasza obecność, pod Jego krzyżem, czyli  przy Jego tronie, ma szczególne znaczenie. To znaczenie jest tym większe, że scena ukrzyżowania Pana, przez wieki, mimo zmienności wydarzeń, nic nie traci ze swej aktualności. Każdy z nas może na Golgocie odnaleźć siebie. Może pośród oskarżycieli, może pośród krzyżujących żołnierzy, może w tłumie, który stał i patrzył, może z Maryją, Janem i kobietami, a może przy którymś z łotrów? W centrum tej ponadczasowej sceny jest Jezus na swoim krzyżu, tak jak zaznaczyliśmy, na swoim tronie.  Jest krzyż, tronem króla ziemskiego, który będąc prawdziwym człowiekiem, tak bardzo ukochał swoich poddanych, że życie swoje oddał za nich. Paradoksalnie napis umieszczony nad Jego głową w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: „To jest król żydowski”, tę prawdę akcentuje. Jezus jest nie tylko prawdziwym człowiekiem, lecz jest również prawdziwym Bogiem, Stwórcą i Panem wszelkiego stworzenia. Na tronie krzyża wtedy, kiedy Jezus - człowiek z miłości oddaje
za nas  swoje ziemskie życie,  Jezus - Syn Boży z miłości daje nam swoje życie wieczne. Ten moment i to miejsce uobecniane w każdej Mszy św. jest istotą dzisiejszej uroczystości.
Nieprzypadkowo ewangelista św. Łukasz akcentuje reakcję dwóch złoczyńców, których powieszono obok Jezusa. Jeden z nich Mu urągał, drugi zaś karcąc swego towarzysza, wyznał swoją winę i rzekł: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Ten dobry łotr, bo tak wpisał się w historię świata, mimo że sam oskarżony i miał nie lada problem, trzeźwo ocenił postawę współoskarżonego Chrystusa. I wtedy kiedy wielu się pogubiło, on się
odnalazł. Znakomicie ujął to św. Ambroży, który zauważył, że łaska, którą otrzymał, przewyższyła, to o co prosił. Od Jezusa usłyszał zapewnienie, które dla każdego z nas jest marzeniem życia: „Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze mną będziesz w raju”. Ten jedyny i prawdziwy król – Jezus Chrystus, daje nam zawsze więcej niż to, o co Go prosimy. I to daje zawsze „dziś”, choć często tego nie widzimy.
 
Ks. Lucjan Bielas

 

„Nauczycielu, kiedy to nastąpi?”
(Łk 21.7)
W pierwszej chwili wydawać by się mogło, że Jezus, odpowiadając na to pytanie, nawiązuje do końca świata. Pojawią się fałszywi mesjasze, będą wybuchać wojny i konflikty, uczniów Jezusa będą prześladować, a religijne rozłamy będą dotykały wiele rodzin.   Natura będzie obfitować w kataklizmy, a wszystkiemu będzie jeszcze towarzyszył głód i zaraza. Kiedy się jednak głębiej zastanowimy nad słowami Jezusa, a historia świata jest nam odrobinę znana, to dojść
możemy do wniosku, że niemal każde pokolenie doświadczało i doświadcza  za swojego życia dramatycznych wydarzeń, o których wspomina Jezus. Dotyczy to  zarówno zawirowań politycznych, niepokojów społecznych, kataklizmów natury, jak i podziałów dotykających życie rodzinne. Gdzie mądrość i siła, aby w tym wszystkim się nie pogubić? Jest rzeczą znamienną, że Jezus zaczyna swój wywód od spotkania z ludźmi wpadającymi w zachwyt nad świątynią, nad jej architekturą W odpowiedzi na ten akt podziwu, dla tego miejsca, Jezus  zapowiada, że nie pozostanie tu kamień na kamieniu. My wiemy, że w roku 70
proroctwo Jezusa się spełniło. Późniejszy cesarz Tytus, niejako wbrew zwyczajowi Rzymian, zburzył świątynię, która do dziś nie została odbudowana. Wraz ze zburzeniem świątyni skończyło się kapłaństwo w narodzie Wybranym. Nie ma ofiar i nie ma kapłanów. Wielowiekowa tradycja, sięgająca wyjścia Narodu Wybranego z niewoli egipskiej, została przerwana.  Kapłanem jest tylko Jezus Chrystus w wybudowanej przez siebie świątyni, a jest nią Kościół. Jego ofiara zapowiadana przez świątynię jerozolimską i krew baranków, jest zadośćuczynieniem za wszystkie grzechy świata i to od każdego człowieka zależy, jak z tej ofiary skorzysta. Na świcie nie ma innej recepty na zło i grzech. Obecność Jezusa i działanie Ducha Świętego, którego nam daje, pozwala nie tylko w sądach dawać świadectwo o Nim, ale i w każdej innej trudnej sytuacji. Kiedy więc słyszymy o wojnach, kataklizmach i głodzie, nie popadajmy w zwątpienie. To On zwyciężył świat, to On jest jedynym w pełni skutecznym ratunkiem na naszą ludzką głupotę. Stało się dziś między nami modne odrzucanie Jezusa, a my grzeszni mamy jeszcze pretensje do Pana Boga, oskarżając Go, że jest przyczyną zła. I tak powstał tragikomiczny obraz współczesnego człowieka, który z jedną nogą w grobie, a drugą na skórce z banana, grozi paluszkiem wszechmogącemu Stwórcy.  Grzech jest głupotą, ale jeszcze większą głupotą jest odrzucenie Boga,
który z miłości nas stworzył, z miłości nas odkupił, a tych, którzy do Niego się zwracają, nie zostawia bez pomocy. Jesteśmy codzienne zalewani niezliczoną ilością informacji o wojnach, kataklizmach i przeróżnych dramatach w większości będących dziełem człowieka, zachowujmy spokój. Zachowujmy go również, kiedy świat nas oskarża o wszystkie możliwe nieprawości. Nie traćmy wiary, kiedy w naszych rodzinach „głowy się psują”. Zawierzmy Chrystusowi, który daje wytrwałym gwarancje: „włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”. Zachowajmy więc przed Panem dobrą fryzurę!
 
Ks. Lucjan Bielas
 
 
Jedynie sensowna odpowiedź
Saduceusze byli członkami religijno – politycznego stronnictwa, gromadzącego w dużej mierze przedstawicieli klasy kapłańskiej. Byli bogaci, wpływowi, ugodowi względem rzymskiego okupanta. W swych religijnych poglądach kwestionowali wiarę w aniołów i zmartwychwstanie. Kiedy Pan Jezus znakomicie uporał się z pułapką zastawioną na Niego w pytaniu o konieczność płacenia podatku, karząc sobie przynieść monetę podatkową - denara, właśnie saduceusze wystąpili z kolejną, tym razem teologiczną łamigłówką. Kazus był wymyślony na bazie prawa mojżeszowego, które miało na celu zabezpieczenie losu wdowy. Kiedy umierał bezpotomnie mąż, jego brat powinien ją pojąć za żonę. I tak siedmiu braci po kolei umiera, przejmując po kolei wdowę i nie zostawiając potomstwa. Pytanie saduceuszy dotyczy jej losu przy „ewentualnym” zmartwychwstaniu. Odpowiedź Jezusa jest ponadczasowa i dotyczy tych wszystkich, którzy, choć niby wierzący, to jednak w ziemskich układach i zabezpieczeniach pokładają swoją ufność, a o życiu pozagrobowym myślą w kategoriach: zobaczymy…; jakoś to będzie…; pozwólmy się zaskoczyć…  Jezus wyprowadza cały problem poza ziemską logikę i ziemskie układy. Nie można w kategoriach tego świata myśleć o relacjach w Domu Ojca Niebieskiego, bo to, byłoby po prostu, prymitywne. Druga część odpowiedzi Jezusa jest szczególnie dla nas ważna: „A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”. Chrystus znakomicie nawiązał do niekwestionowanego, przez
saduceuszy, dialogu Mojżesza z Bogiem, przemawiającym do niego z gorejącego krzaka na pustyni.  W Jego wypowiedzi kluczowe jest stwierdzenie, że wszyscy żyją dla Boga. Jeżeli bowiem każdy z nas, to sobie tak do spodu uświadomi i weźmie poważnie do serca, odpadną mu wątpliwości co do zmartwychwstania. Życie zaś, będzie układał w kategorii miłości, która jest czymś daleko więcej niż tylko uczucie, czy też ziemskie relacje.  Jest doświadczeniem miłości Boga i odpowiedzią bezgranicznego zaufania. Może w kolejną listopadową niedzielę warto się nie tylko nad tym zastanowić, ale Bogu dać sensowną odpowiedź – Ojcze żyję dla ciebie.
 
                                                                                                                      Ks. Lucjan Bielas
 
Kazus Zacheusza
Rzecz dzieje się w jednej z najstarszych miejscowości na świecie, w Jerychu.  Był to czas, kiedy to sława Jezusa była już na tyle wielka, że poprzedzała Jego przyjście. Zacheusz, przełożony celników był człowiekiem niewątpliwie znakomicie poinformowanym, we wszystkim, co działo  się w lokalnej społeczności. Kiedy przez miasto przebiegła wieść o pobycie Jezusa, Zacheusz postanowił działać. Był Żydem i zapewne myślał o dobrej relacji z Bogiem.  Był celnikiem, czyli przedstawicielem ówczesnych poborców podatkowych zbierających bez litości pieniądze podatkowe dla rzymskiego okupanta, a przy tej okazji
nieuczciwie zagarniających grosz do swojej sakiewki.  Kolaborant, zdrajca, oszust kochający pieniądze, znienawidzony przez ludzi, ale w głębi duszy  
człowiek, który szukał rozwiązania dla swego pogmatwanego życia. To niemożliwe, aby był kierowany tylko zwykłą ciekawością. To musiało być coś więcej. Szef celników, jak mały chłopczyk pobiegł, wyprzedził tłum i wspiął się na sykomorę. Chrystus widział nie tylko ten chłopięcy wyczyn, ale przede wszystkim pogubione serce Zacheusza i jego chęć znalezienia wyjścia z niesłychanie trudnej życiowej sytuacji. Wystarczyło jedno zdanie Chrystusa: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”.   On natychmiast znalazł się na ziemi i uradowany przyjął Mistrza nie tylko do swego domu, ale przede wszystkim do swojego serca.  Obecny Jezus uwolnił rozwiązanie wewnętrznego dramatu gospodarza, który już wcześniej musiał mieć wszystko przemyślane i policzone. Nie miał jednak odwagi, aby to nazwać i wprowadzić w życie. Znakomicie świadczą o tym jego słowa: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogoś w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Obecność Jezusa pozwoliła przełożonemu celników, zdrajcy, oszustowi i kolaborantowi, podjąć właściwą decyzję. Jezus jej nie narzucił, nic nie kazał, nic nie wyliczał, po prostu wydobył ją z jego głowy i serca, jak akuszer
 pomógł ją „urodzić”. Kolejne zdanie Jezusa jest bardzo ważne, zarówno dla Zacheusza, jak i dla wszystkich którzy podważali sens wizyty Jezusa u miejscowego grzesznika:  „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”. To zdanie jest jednocześnie uzasadnieniem naszego domniemania o tym, co działo się w sercu i głowie Zacheusza przed spotkaniem z Jezusem. W tym stwierdzeniu Syn Boży informuje nas, jak ważna jest w naszych sprawach zawodowych i domowych, pełnych kazusów Zacheusza, Jego obecność, uwalniająca mądrość i odwagę.   Otwierający drzwi Chrystusowi muszą zawsze liczyć się z tym, że świat prymatu użyteczności, a nie dobra, nie będzie takiej postawy rozumiał i będzie nią gardził. Tym jednak nie należy się przejmować, albowiem przy otwartych drzwiach Królestwa niebieskiego wszystko inne, to przysłowiowy – Pikuś.
 
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Oprogramowanie na świętość
Uroczystość Wszystkich Świętych to dzień szczególnego uświadomienia sobie rzeczywistości, którą w naszym wyznaniu wiary określamy mianem „świętych obcowania”. W pędzie codzienności, to tak bardzo nam umykająca prawda, z którą konfrontacja w momencie ciężkiej choroby, śmierci czy starości, dla człowieka nieprzygotowanego może być bolesna, a nawet kompletnie niezrozumiała. Dzisiaj jest znakomita okazja, aby przystanąć i popatrzeć na
rzeczywistość, do której wszyscy jesteśmy stworzeni. Ziemia jest w pewnym sensie latającym w kosmosie grobowcem, na którym  pojawiają się nieustannie
nowe istoty, niektóre nawet rozumne, które po chwilowym życiu trafiają do ziemskiej mogiły. Jedna tylko mogiła jest pusta, albowiem ten, który w niej został złożony, zmartwychwstał. Jest nim Jezus Chrystus, prawdziwy człowiek istotom ludzkim we wszystkim równy i jednocześnie prawdziwy Bóg, Stwórca wszystkiego. Jego grób to brama do świętych obcowania, boskiej rzeczywistości, przeznaczonej dla istot rozumnych, które na miłość Stwórcy odpowiedzą miłością. Brama jest jedna i to ciasna, dodatkowych furtek nie ma, a system kontroli jest doskonały. Rzeczą znamienną jest fakt, że choć jest ciasna, to jednak każdy, który wykaże się gotowością, przez nią przejdzie. Ojciec Niebieski, tak bardzo pokochał nas, mimo wszelkich grzechów i ułomności, że nie tylko czeka
na nas, ale wysłał Syna, aby nas przeprowadził. Innego przewodnika nie ma. Z tym większym skupieniem odczytuje dziś Kościół słowa samego Chrystusa, który daje bardzo konkretne rady i obiecuje pomoc, dla każdego, kto pragnie przejść przez Jego grób do życia wiecznego. Mają one wspólny klucz zawarty w słowie „Błogosławieni”. Błogosławiony to nie ten, któremu wszystko się udaje, który ma zdrowie i szczęście do pieniędzy. Błogosławiony to ten, który w zderzeniu ze światem chciwości, korupcji i brutalnych zwyczajów podejmuje drogę Bożych przykazań i Ewangelii. Po ludzku jest głupi i skazany na zagładę, a mimo to, podejmuje decyzję miłości Boga ponad wszystko i ponad wszystkich. Wtedy Ojciec Niebieski daje swoje błogosławieństwo, czyli swoją pomoc, każdemu taką, jaka jest potrzebna, można powiedzieć dedykowaną.  Celem jest niebo. Samuraje byli znakomitymi rycerzami, albowiem uczyli się ignorować swoje życie doczesne. Strach bowiem przed jego utratą był wyrokiem śmierci w walce. Podobnie prowadzi nas Jezus, zachęcając, abyśmy tak jak On zignorowali wartości tego świata, ale dla nieba, a wtedy we wszystkim staniemy się skuteczni i spełnieni, czyli po prostu – święci.
 
  Ks. Lucjan Bielas

 

Jak ufać sobie?
Takich, którzy uważają się za sprawiedliwych, a innymi gardzą, spotykamy na co dzień wielu.  Życie z nimi jest trudne, a zmiana ich sposobu myślenia wydaje się niemożliwa. Tacy samo kanonizujący się święci. Mając jednak odrobinę krytycyzmu wobec własnej osoby, to i w sobie samych odnajdujemy mniej lub
więcej elementów  wspomnianej postawy. Jesteśmy niewinni, sprawiedliwi, budujemy swoje dobre samopoczucie na wymienianiu  własnych zasług i na porównywaniu się z innymi. Zwykle nasze wywody kwitujemy stwierdzeniem: „gdyby inni byli tacy jak ja, to świat…”.Pan Jezus nie zachował się biernie
wobec postawy dufnych w sobie, uważających się za sprawiedliwych,  a innymi gardzących. Opowiedział im i nam przypowieść, która mocno zapada w umysły
 i serca. Jako Syn Boży i Sędzia był jedynym, który wypowiadając te słowa, nadał im właściwą rangę. Rzecz bowiem dotyczy tego, co dla nas grzesznych jest najważniejsze, a mianowicie usprawiedliwienia. Dwóch modliło się w świątyni, każdy w sanktuarium swej duszy, czego świadkiem był już tylko Bóg, a byli to: faryzeusz i celnik. Pierwszy przeglądnął się w sobie, a nie w Bogu. Prawdy więc o sobie nie poznał, natomiast akcentował niekwestionowane swoje zasługi, których prezencja odbywała się na tle zdzierców, oszustów i celników. Zupełnie umknęło mu to, że tak jak każdy jest grzesznikiem. Pełne fałszu w jego ustach było podziękowanie Bogu, którego poinformował o swoich dobrych uczynkach, oczekując w głębi duszy słusznej nagrody. Zupełnie inną postawę przyjął celnik. Na tym świętym miejscu pozostał z dala. Zewnętrzna postawa na tym świętym miejscu była odbiciem tego, co działo się w jego duszy. Stanął przed samym świętym, sprawiedliwym Bogiem, czego wyrazem było to, że nie śmiał oczu wznieść. To, co mówił, bijąc się w piersi, było kluczowe: „Boże mniej litość dla mnie, grzesznika”. Widział więc w Bogu, nie tylko sprawiedliwego sędziego dysponującego sprawnym monitoringiem i paletą sankcji, widział przede wszystkim  Ojca nieskończenie kochającego, gotowego przebaczyć każdy grzech. Szczerość takiej postawy zakłada zmianę postępowania i odejście od tego, co nie jest zgodne z wolą Stwórcy. Dla nas ważne są dwa stwierdzenia Jezusa. Nie podlegają one żadnej dyskusji, albowiem wypowiedział je Ten, który dokonał dzieła naszego odkupienia. Usprawiedliwiony odszedł celnik, a nie faryzeusz. I zaraz drugie stwierdzenie: „Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”. Każdy, to znaczy – każdy. Zbliżająca się Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, nastrajają do zdjęcia maski i popatrzenie prawdzie w oczy.
 
Ks. Lucjan Bielas
 
„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”
(Łk 18,8)
 To pytanie na końcu dzisiejszej Ewangelii wydaje się, sugerować katastrofalny stan Kościoła na końcu świata. Czy o to chodziło Panu Jezusowi? – Tego nie wiem. Wiem natomiast, że On, Chrystus stawia mi, to pytanie dzisiaj – Lucek, gdybym dziś przyszedł do ciebie, z jaką wiarą  Mnie przywitasz? Wiem, że takie spotkanie nastąpi, a pytanie Jezusa nie jest teoretyczne. Wiem również, że to pytanie nie ma na celu straszenie mnie, ale mobilizację do pogłębienia mojej wiary. Dopiero w takim kontekście mogę lepiej zrozumieć zachętę Jezusa, aby zawsze się modlić i nie ustawać. Sugeruje mi, że modlitwa jest wyrazem mojej wiary i jednocześnie narzędziem do jej pogłębiania. W tym kontekście możemy lepiej zrozumieć sens Jezusowej przypowieści o niesprawiedliwym sędzim i skutecznej wdowie. Sądy w ówczesnym Izraelu sprawował Sanhedryn obradujący przy świątyni w Jerozolimie. Z konieczności zajmował się najważniejszymi sprawami, a taką był między innymi proces Jezusa. Na prowincji zaś, dobrze zorganizowane gminy miały własne sądy, czyli „małe sanhedryny”. Rozstrzygały one w sprawach mniejszej wagi, a w dziedzinie karnej nie mogły przekroczyć kary chłosty, czyli 39 uderzeń. W sprawach cywilnych każdy Żyd mógł być sędzią, w dziedzinie kryminalnej sędziowie pochodzili ze stanu kapłańskiego lub byli lewitami. Traktat Sanhedrin określał walory sędziego: powinien być wysoki, godny, znający języki, by nie potrzebował tłumacza, obeznany z magią, nie mógł być ani zbyt młody, ani zbyt stary, nie mógł być eunuchem, ani człowiekiem o twardym sercu.  Sędziowie nie byli płatni, a wyroki, za które pobrano opłatę, były nieważne. Takie były założenia, a praktyka jak to w życiu bywa, wyglądała inaczej. O karykaturze sędziego mówi Pan Jezus. Przedstawiciel prawa w Jego przypowieści jest niewierzący, pozbawiony szacunku dla drugiego człowieka i dbający o swoją wygodę. Jezus konfrontuje go z wdową, nękaną przez jej przeciwnika. Jej natręctwo i jego troska o swój święty spokój uruchomiły proces jej obrony.  Chrystus, akcentując skuteczność jej natrętnych próśb, zachęca nas do dobrego natręctwa w zwracaniu się do Ojca Niebieskiego. Nie danie za wygraną w proszeniu Boga podczas modlitwy generuje wzrost wiary. Z jednej strony owo błogosławione natręctwo wynika z niej, a z drugiej zaś strony, wzmacnia ją. Dla nas, tak bardzo zagubionych, tak wiele tracących czasu na głupoty, tak mało skutecznych w działaniach i tak szybko przemijających, słowa Jezusa mają szczególne znaczenie. Tak się utarło mówić, że to śmierć po nas przyjdzie, a to przecież On, Jezus przyjdzie. I znów wraca fundamentalne pytanie: czy znajdzie u mnie wiarę?
 
Ks. Lucjan Bielas
 
Być uzdrowionym,  a być uszczęśliwionym, to ogromna różnica.
Dziesięciu trędowatych na skraju wsi, zatrzymali się z daleka. Pojęciem trąd określano różne dotkliwe i często zakaźne i odrażające choroby skóry. Przepisy Biblii, które również pełniły funkcję porządkowe w Narodzie Wybranym, nakazywały izolację trędowatych, przy jednoczesnej zachęcie do świadczenia im miłosierdzia (Kpł 13,45-46). W praktyce, krewni i znajomi obdarowywali ich tym, co było potrzebne do życia.  Zdarzające się przypadki uzdrowienia, prawie zawsze graniczące z cudem, musiały być potwierdzone przez kapłanów, a Bogu złożona stosowna ofiara (Kpł 14,1-32).W tym kontekście, wołanie trędowatych: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami, ma swoją głęboką wymowę. To była prośba o cud przywrócenia do społeczności żywych i zdrowych.  Jezus wystawił ich wiarę na próbę, nakazując im, jeszcze trędowatym, aby poszli do kapłanów stwierdzić swoje uzdrowienie. Oni to zrobili, a uzdrowienie nastąpiło w drodze.  Intrygujący jest obecny pośród nich Samarytanin. Ten człowiek oprócz wiary wykazał się pokorą,  jako że dla niego, pójście do kapłana żydowskiego było niewątpliwą ujmą. Nie tylko, że to zrobił, ale wrócił do Jezusa jako jedyny z uzdrowionych, aby podziękować. Zrobił to w wyjątkowy sposób, wychwalając bowiem Boga, upadł na twarz przed Jezusem, co w ówczesnym zwyczaju oznaczało oddanie Mu boskiej czci. Znamienna jest reakcja Jezusa: „Czy nie
dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec". Do niego zaś rzekł: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Papież Benedykt XVI zwrócił uwagę na ten tekst, jako kluczowy dla naszych relacji z Jezusem. Uzdrowienie dziękującego Samarytanina poszło zdecydowanie głębiej. Jezus, widząc jego wiarę, uzdrowił nie tylko jego skórę, ale przede wszystkim jego serce. I tak stał się nie tylko uzdrowionym, ale przede wszystkim uszczęśliwionym. Obserwacja życia potwierdza, że na dziesięciu uzdrowionych jest jeden szczęśliwy. Czy ja nim jestem?
 
Ks. Lucjan Bielas
 
 (Łk 17, 5-10)
Apostołowie prosili Pana: "Przymnóż nam wiary». Pan rzekł: "Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna. Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: „Pójdź i siądź do stołu”? Czy nie powie mu raczej: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił”? Czy dziękuje
słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”.
Moc, która w głowie się nie mieści.
Prośba Apostołów skierowana do Pana: „Przymnóż nam wiary”, jest nam bardzo bliska. W sytuacjach trudnych i po ludzku niepojętych, spoglądając w niebo, albo patrząc na Krzyż święty, powtarzamy po wielokroć: „Panie, przymnóż nam wiary”. Często, rzeczywiście przychodzi rozwiązanie, umocnienie, otwierają się drzwi tam, gdzie ich wcześniej nie było. Dziś Chrystus zaprasza nas zarówno do spokojnej refleksji nad naszą wiarą, jak i do „popracowania” nad jej głębią.  Rzecz znamienna, że prośba Apostołów o przymnożenie wiary została wypowiedziana zaraz po tym,  jak Jezus bardzo mocno zaznaczył konieczność upominania i przebaczenia winowajcy żałującemu i to 7  razy dziennie, czyli zawsze (Łk 17,3-4). To po ludzku może się wydawać niemożliwe, a nawet nielogiczne. Tymczasem Chrystus, wiedząc, co dzieje się w sercach słuchaczy mówi: Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna. Trzeba wiedzieć, że drzewo morwowe może przetrwać na jednym miejscu 600 lat. Korzenie zaś czarnej morwy, jak już zaznaczali starożytni pisarze żydowscy, mają możliwość rozrastania się na wszystkie strony i dlatego są niezmiernie
trudne do wyrwania. Nawet niewielka wiara, porównana przez Pana do symbolicznie najmniejszego ziarnka gorczycy, daje człowiekowi ponad naturalną moc
i skuteczność wykraczającą poza logikę tego świata, jeśli jest to oczywiście zgodne z wolą Boga. Chrystus natychmiast daje odpowiedź na rodzące się pytanie
 – jak taką wiarę w sobie wypracować? Przykład czerpie z codziennego życia, z prozaicznej sceny, która zapewne w wielu domach była codziennością. Sługa wraca po pracy z pola, a pan domu, nie zważając na jego zmęczenie, każe się obsłużyć, podać sobie jedzenie, a dopiero potem może sam się posilić.  Wydaje
się to niesprawiedliwe, zgoła nieludzkie. Dodatkowo irytujący jest fakt, że w naszych ludzkich relacjach, niesprawiedliwość może stać się akceptowanym zwyczajem. Niesprawiedliwość, o której mowa w dzisiejszej Ewangelii, łagodnieje nieco, kiedy sobie uświadomimy, że pan zapewne też miał swoją pracę i że sługa miał poczucie bezpieczeństwa, które dawał mu dom, w którym pracował i mieszkał. Jezus nie wzywa sługi do zmiany porządku rzeczy, do buntu, do rewolucji i zamiany miejsc przy stole. Jezus wzywa do rozeznania swojej misji, czyli swojej służby, i postrzegania jej na tle całego domu. Postawa „sługi nieużytecznego” to postawa sługi perfekcyjnie wypełniającego  swoje obowiązki, co daje mu w konsekwencji, zupełnie inne miejsce i możliwości w domu pana.  Opowieść Chrystusa o „słudze nieużytecznym” ma swoje przełożenie na naszą relację z Panem Bogiem. Wiara staje się zdecydowanie silniejsza i skuteczniejsza, gdy towarzyszy jej postawa sługi.  Taką postawę miał sam Chrystus, który nie domaga się od nas takiej postawy, jaką sam prezentował.  Taką postawę ma również Najświętsza Maryja Panna. Czy taką postawę mam ja …?
 
   Ks. Lucjan Bielas
 
Nie każdy ma imię przed Bogiem!
To stwierdzenie może niejednego szokować, lecz jest jasnym wnioskiem z dzisiejszego fragmentu Ewangelii. Bogaty człowiek,który niemądrze korzystał z tego, co posiadał, trwonił swój majątek, ubierając się wytwornie i spędzając czas na zabawach, w Ewangelii nie ma imienia. Natomiast biedny,  schorowany człowiek, leżący u bram jego pałacu, bez nienawiści i zazdrości w sercu, jedynie z prośbą o okruchy ze stołu, ma na imię – Łazarz. Zwykle imiona bogaczy są znane, czytamy o nich na pierwszych stronach gazet, w mediach znajdujemy szczegółowe informacje o ich strojach, bankietach i pikantnych szczegółach życiorysu. Tego typu informacje są pokarmem dla bezimiennych biedaków cierpiących na niedosyty sensacji i nadmiar wolnego czasu. Opowiadając przypowieść o bogaczu i Łazarzu,  Jezus akcentuje przepaść między zbawionymi i potępionymi i jej ostateczny wymiar po śmierci człowieka. Tu się już nic nie zmieni. Tu się już nic nie da zrobić. To teraz ode mnie zależy, dopóki jestem na tym świecie, po jakiej stronie pozaziemskiej rzeczywistości się znajdę, czy jako bezimienny potępiony, czy jako imienny uczestnik uczty świętych. Mam do dyspozycji słowa Boga – Pismo Święte, które przełożone na język miłości w moim postępowaniu stają się pewną i bezpieczną drogą dla mnie i tych, którzy za mną pójdą. Mam do dyspozycji sakramenty święte i obecnego w nich Chrystusa, jedynego, który zmartwychwstał i wstąpił do nieba. Mam do dyspozycji tu i tylko tu, bo po śmierci będzie za późno.
 
                                                                                                                                                                                                                                                                               Ks. Lucjan Bielas
 
Boga oszukać nie próbuj!
Wydaje się, że przez wieki funkcjonują w ekonomii i gospodarce dwie ważne logiki: logika zysku i logika sprawiedliwego  podziału. Żyjący  w VIII w. p. Chr. prorok Amos, pochodzący z uboższych warstw izraelskiej społeczności, piętnuje logikę zysku ówczesnych przedsiębiorców. Zysk stał się dla nich najważniejszym celem, albowiem w dobrach tego świata położyli swoją nadzieję. W ich logice zysku nie ma miejsca na relację ze Stwórcą, co przekłada się na ich uczciwość oraz na podejście do dnia szabatu. Traktują ów dzień jako wymuszoną i przykrą przerwę w zarabianiu pieniędzy. Kiedy w logice zysku nie ma Pana Boga, nie będzie
 Go również w logice podziału. To Bóg jest gwarantem jego sprawiedliwości. Kiedy Boga braknie w ludzkiej logice, człowiek ogarnięty chciwością będzie w stanie drugiego człowieka sprowadzić do wartości rzeczy. Prorok Amos posługuje się  drastycznym przykładem  sprzedania ubogiego za „parę sandałów”. Dla nas najbardziej drastycznym przykładem odczłowieczenia relacji jest logika KL Auschwitz - Birkenau. To, co Bóg powiedział przez Amosa, Syn Boży nazywa jeszcze bardziej jasno: „Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo
z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Ten porządek musi wejść  tak głęboko w ludzkie serce, aby przełożyć się na uczciwość w najdrobniejszych sprawach:  „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie”. Jezus jest realistą i doskonale wie, że w nasze ręce trafiają pieniądze i różne dobra, których historia nie jest nam do końca znana
i nie jesteśmy w stanie do końca prześledzić ich „uczciwości”. Możemy jednak tym, co posiadamy, tworzyć dobre międzyludzkie relacje. Jeśli Bóg jest w naszych sercach, to logika podziału jest przed logiką zysku. Czasem wydaje się to trudne, niemal nielogiczne i tylko przez zaufanie Bogu możemy się przełamać i podjąć ryzyko, którego do końca nie rozumiemy. Efekt jest jednak niesamowity: wewnętrzny spokój, prawdziwi przyjaciele i dobra, które nie są przemijające.  W Przypowieści o nieuczciwym zarządcy Jezus, prawdziwy Bóg i Człowiek,  ukazuje niezmierną inteligencję ludzi złych i fantastyczną zdolność jednoczenia
się w podłości. Ich sukces jest jednak ograniczony, a sprawiedliwa kara ich nie ominie - Boga nie oszukają. 
 
 
                Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
                                                                                        
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ODWIEDZIŁO NAS        
 
                           
             Admin   slpro@op.pl   FB  Czesław Sławomir Proszek