|
-
ROK 2021
-
-
-
Na progu
-
(Łk 2,16-21)
-
Pasterze, którzy przybyli do stajenki
betlejemskiej, mieli wiele do opowiedzenia
rodzicom
-
Jezusa, Maryi i Józefowi. Kiedy to w okolicy
trzymali straż nocną, jako że poważnie
-
traktowali swoją pracę i bezpieczeństwo
powierzonych im owiec, pojawił się przy nich
anioł
-
Pański. Towarzyszący mu nadzwyczajny efekt
świetlny, określili jako „chwałę Pańską,
-
która ich zewsząd oświetliła”. Jak tylko
opanowali strach, dotarły do nich słowa anioła,
-
który zwiastował im narodzenie się Mesjasza w
pobliskim Betlejem, zwanym miastem Dawidowym.
Znak, po którym mieli Go rozpoznać, to Niemowlę,
owinięte w pieluszki i leżące w żłobie. Trzeba
przyznać, że znak to zaiste szczególny, jako że
żłób to dość nietypowe miejsce dla niemowlęcia.
Na dodatek, do tego niebieskiego wysłannika,
przyłączyło się mnóstwo zastępów anielskich,
które wielbiły Boga słowami: „Chwała Bogu na
wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w
których sobie upodobał”.
-
To doświadczenie kosmicznego wydarzenia na
niebieskim firmamencie dla ludzi pastwiska i
nocnych czuwań musiało być wyjątkowo mocnym
znakiem. Nagle ci przedstawiciele
rzeczywistości ziemskiej, pełnej pracy,
cierpienia i śmierci, stanęli na progu zupełnie
innego świata. Wiedzieli o nim, przez swoją
wiarę,
-
że jest, lecz teraz objawił im się w zupełnie
nadzwyczajny sposób. Doświadczyli świata
nieśmiertelnych, szczęśliwych, oddających chwałę
Bogu. Na dodatek,
-
na tym progu, na którym się znaleźli, położono
im uroczyście klucz do wejścia, klucz, na który
długo ludzie czekali. Jest nim Mesjasz, o
którym dowiedzieli
-
się, że narodził się w Betlejem. Chór aniołów
przekazał im cenną informację, a mianowicie, jak
z tego Klucza skorzystać. Trzeba tak żyć, aby
być człowiekiem, który podoba się Bogu. Przyjąć
Jego misję i wypełnić ją. To daje pokój serca na
ziemi, a Klucz – Mesjasz otwiera wtedy drzwi
wieczności.
-
I tak oto pasterze, z tym wyjątkowym
doświadczeniem stanęli na progu betlejemskiej
stajenki i trudno sobie nie wyobrazić, by ich
kolana nie ugięły się przed Niemowlęciem
złożonym w żłobie. Doskonale już wiedzieli,
drzwi jakiej rzeczywistości ten Klucz – Mesjasz,
otwiera. Jakże musiało promieniować,
-
to miejsce
bydłu przeznaczone, ludzką radością płynącą z
wiary tych, którzy tutaj byli, przy Bogu, który
postanowił z nieskończonej miłości i z
wszechmocą działania,
-
stać się jednym z nas i to takim malutkim.
Postanowił stać się człowiekiem, abyśmy byli
dziećmi Boga i dziedzicami nieba.
-
W tym wirze radości, kiedy to niebo otwiera się
na ziemi, Ewangelista akcentuje postawę Maryi:
zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w
swoim sercu. Była najbliżej i wiedziała
najwięcej. Poczęła i porodziła dziecko,
zachowując swoje dziewictwo. Widomy znak
wszechmocy Boga w Jej ciele i w Jej życiu. Tej
postawy czytania obecności Boga, zachowywania i
rozważania w swoim sercu, tego, co się
wydarzyło, warto od Niej się uczyć. Złożyła
Dziecię Jezus w żłobie, aby każdy z nas mógł
wziąć Go do swego serca, jako jedyny klucz do
Nieba.
-
Dla nas stojących u progu Nowego Roku 2022, a
jednocześnie stojących na progu stajenki
betlejemskiej, ta postawa Matki Boga, jest
szczególnie potrzebna. Przed nami rok,
nieprzewidywalnych wydarzeń, których zapowiedzi
są już szczególnie bolesne. Nie wiemy, ilu z nas
przeżyje i do jakich jeszcze dojdzie podziałów i
napięć. Wiemy, że Kościół Chrystusowy przetrwa,
ale nie wiemy w jakiej kondycji. Tak więc pełni
lęku, na progu czasów i na progu stajenki
betlejemskiej stoimy i pragniemy od Maryi się
uczyć. Przede wszystkim wolności od grzechu, aby
w naszym sercu było zawsze miejsce dla Chrystusa
– Wcielonego Słowa Boga, obecnego w Eucharystii.
To właśnie przez Eucharystię, złożony w
betlejemskim żłóbku Jezus staje się kluczem do
Nieba w moim sercu.
-
Warto więc uczyć się od Maryi korzystania z
umysłu, pamięci i serca. Kiedy elementem
łączącym te ludzkie funkcje staje się obecny w
nas Bóg – Jezus, wtedy następuje harmonia w
człowieku nawet w najbardziej trudnych
sytuacjach.
-
Weryfikacją prawdziwej pobożności Maryi, jest
stajenka pełna ludzi wielbiących Boga,
pomagających sobie wzajemnie i rozmawiających ze
sobą.
-
Na progu Nowego Roku, na progu stajenki
betlejemskiej proszę Cię Panie Jezu, abym
zrozumiał jej przesłanie na pandemię i
niespokojne czasy. Abym nie zapomniał zabrać ze
żłóbka do mojego serca Jezusa – Klucz.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
Panie przymnóż mi wiary!!!
-
(J 1,1-18)
-
Pan Bóg przez dzisiejszą liturgię słowa,
odczytaną na progu Nowego Roku,
komunikuje nam swoje oczekiwanie. Można
go krótko określić – Bóg pragnie, abyśmy
w życiu wykazali się prawdziwą
mądrością.
-
Tych, którzy odpowiedzialnie traktują
czas otrzymany od niego, Pana i Stwórcy,
Początku i Końca wszystkiego, prowadzi
na drogi, nie tylko rozumienia tego,
czym jest prawdziwa mądrość, ale
deklaruje pomoc w jej osiągnięciu. I
tak wpierw kieruje do nas słowa z księgi
Mądrości Syracha. Została ona spisana
ok. roku 190 p.n.e. i stanowi pewnego
rodzaju odpowiedź na pytanie: co to jest
mądrość? To pytanie, w tamtym kontekście
historycznym, postawiła pobożnym Żydom,
rozlewająca się w Palestynie,
fascynująca wielu cywilizacja grecka
wraz ze swoją filozofią. W tej
dziejowej konfrontacji Bóg pomógł
znaleźć
-
właściwą odpowiedź, ta odpowiedź jest
jedna – mądry, tak prawdziwie i do
końca, jest tylko Bóg. I to nie Ateny,
ale Jego świątynia na Syjonie jest
szkołą prawdziwej mądrości. Pokochanie
Go ponad wszystko, co przekłada się na
życie zgodne u Jego przykazaniami, jest
wyrazem prawdziwej mądrości.
-
Już po zburzeniu świątyni
jerozolimskiej, w środowisku greckim,
pod koniec I wieku, św. Jan pisze
słowa: Prawo zostało nadane przez
Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez
Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie
widział, Ten Jednorodzony Bóg, który
jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył. W
tym tekście
-
Jan daje wyraz swojej wiary, że Bóg,
który jest czystą mądrością, ukazuje się
przez Jezusa Chrystusa, który jest
wcieleniem drugiej Osoby Boskiej, i
który
-
dla naszego zbawienia zamieszkał pośród
nas, a przez Eucharystię pragnie
mieszkać i w nas. Im bardziej więc
otwieram się na Jego obecność, otwieram
się na źródło prawdziwej mądrości, na
Boga. Św. Jan, który był umiłowanym
uczniem Jezusa, który był świadkiem Jego
śmierci i zmartwychwstania, który
przyjął Maryję do siebie, który żył
Eucharystią, miał pełne prawo napisać
ten tekst dla potomnych, wiedząc, że
innego Źródła Mądrości już do końca
świata nie będzie.
-
Stawiam więc sobie dziś pytanie, w
czasie takiego światowego bałaganu, i w
45 roku swojego kapłaństwa, nie tyle o
metody działania, lecz przede wszystkim
-
o wiarę w moim sercu, o mądrość w moim
umyśle. Stawiam sobie pytanie o Boga we
mnie.
-
Stawiam sobie codziennie pytanie: czy
wierzę, że dla Boga nie ma rzeczy
niemożliwych?
-
Czy wierzę w to, że w jednej osobie
Jezusa Chrystusa jest prawdziwy Bóg i
prawdziwy człowiek?
-
Czy wierzę w to, że Eucharystia jest
uobecnieniem śmierci, zmartwychwstania
i wniebowstąpienia Chrystusa?
-
Czy wierzę w to, że Ten, który słowem
stworzył świat, Ten, który będąc Bogiem,
stał się Człowiekiem, Ten, który przez
moje usta wypowiada słowa konsekracji,
jest obecny pod postaciami chleba i
wina?
-
Czy wierzę w to, że przyjmuję Boga w
moje człowieczeństwo?
-
I wreszcie, jak ta wiara przekłada się
na mądrość mojego działania i moich
relacji z bliźnimi, a szczególnie z
tymi, dla których te moje pytania nie
mają żadnego znaczenia?
-
Panie przymnóż mi wiary!!!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Synu, czemu nam to uczyniłeś?
-
(Łk 2, 41-52)
-
Jego Matka rzekła do Niego: "Synu, czemu
nam to uczyniłeś? Oto ojciec Twój i ja z
bólem serca szukaliśmy Ciebie".
-
To jedno zdanie wypowiedziane przez
Najświętszą Maryję Pannę w tamtych
okolicznościach, zawiera w sobie prawdę
o relacjach w rodzinie Jezusa Maryi i
Józefa. Zapanowała nad swoimi emocjami i
postawiła odnalezionemu Dziecku pytanie
o przyczynę Jego postępowania.
-
Znamienne jest pierwsze słowo, jakie
wypowiedziała – „Synu”. Dalej wymieniła
ojca, czyli Józefa i siebie. Słowo
„ojciec” było w tym zdaniu kluczowe. To
ono generowało w codziennym życiu
Świętej Rodzinny, budowanie relacji
dorastającego Jezusa w Jego
człowieczeństwie do relacji z Ojcem
Niebieskim. Wyraźnie to potwierdza
odpowiedź Jezusa: Czemu Mnie
szukaliście? Czy nie wiedzieliście, że
powinienem być w tym, co należy do mego
Ojca? Gdy słowo „ojciec” jest
zastępowane w rodzinnych relacjach
zwyczajnym „ty”, nie wróży to najlepiej.
-
Maryja nie ukrywała emocji, jasno
powiedziała o bólu, jaki przeżywali,
szukając Go. Na pierwszym miejscu
wymieniła Józefa, co świadczy o Jej
uczuciu do męża i o jego aktywności w
poszukiwaniu Jezusa.
-
I wreszcie umieli przyjąć odpowiedź,
której do końca nie rozumieli, albowiem
darzyli swoje Dziecko zaufaniem.
-
Czy świat nie wyglądałby inaczej gdyby
takich rodzin było więcej?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Między nami i w nas
-
(J 1,1-18)
-
Wieczór wigilijny, kolędy i Msza św.
zwana pasterką, pozwoliły nam kolejny
raz w życiu duchowo uczestniczyć w
narodzeniu Jezusa Chrystusa. Otwarte
drzwi betlejemskiej stajenki, otwarte
serca Najświętszej Maryi Panny i św.
Józefa i nieskończona miłość Boga, który
postanowił dla naszego zbawienia stać
się człowiekiem, zamieszkać pośród nas i
w pełni podzielić nasz ludzki los. Tą
niepojętą dla naszego ludzkiego umysłu
tajemnicę, znakomicie wyraził
Franciszek Karpiński (1741 -1845) w
kolędzie Bóg się rodzi, która stała się
jedną z naszych narodowych katechez.
Tekst został zamówiony przez księżną
Izabelę z Czartoryskich Lubomirską, a
napisany zapewne przed 1790, czyli
między I a II rozbiorem Polski. Czytając
pamiętniki Karpińskiego, nie sposób
-
oprzeć się wrażeniu, że utwór ten
wyszedł z jego pobożnej, filozoficznej i
polskiej duszy. Jest on wyrazem wiary
Autora, w którym znakomicie wykorzystał
zestawienie antytez i oksymoronów.
Początkowo śpiewana na różne melodie, z
których próbę czasu przetrwał motyw
poloneza najprawdopodobniej Karola
Kurpińskiego. Fenomenem tej kolędy jest
jej uniwersalność, jest dla wszystkich i
na wszystkie czasy.
-
Bóg się rodzi, moc truchleje,Pan
niebiosów obnażony!Ogień krzepnie, blask
ciemnieje,ma granice
Nieskończony!Wzgardzony okryty chwałą,
śmiertelny Król nad wiekami,i mieszkało
między nami!
-
Powtarzająca się przez wszystkie zwrotki
fraza: a Słowo Ciałem się stało i
mieszkało między nami, odsyła nas do
Prologu Ewangelii św. Jana. Stał się on
niewątpliwie najgłębszą inspiracją
przemyśleń Franciszka Karpińskiego i
trudno, by nie był takową i dla nas.
-
W Nowym Testamencie, Słowo pochodzące od
Boga, Logos ( gr. wraz z rodzajnikiem
ho) jest Jednorodzonym Synem Boga Ojca,
który stał się Słowem wcielonym, czyli
Jezusem Chrystusem. Św. Jan z jednej
strony wymienia w Prologu wszystkie
Boskie przymioty Słowa, które jest
współistotne z Ojcem.
-
Z drugiej zaś mówi o Jego wcieleniu i
zamieszkaniu pośród nas, aby jak
najpełniej objawić nam ludziom Boga i
jego miłość do nas. To Słowo skierowane
-
do nas domaga się odpowiedzi, albowiem
objawiona miłość domaga się decyzji,
która jest albo akceptacją, albo
odrzuceniem. Św. Jan, który pisze
Ewangelię pod koniec I w. doskonale wie,
że Jezusa – Słowo wielu odrzuca. Są
jednak i tacy, którzy z całą
odpowiedzialnością Je przyjmują.
Wszystkim tym jednak,
-
którzy Je przyjęli, dało moc, aby się
stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą
w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z
żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga
-
się narodzili. Słowo stało się ciałem i
zamieszkało między nami. Przyjęcie Słowa
jest więc aktem bardzo osobistym, tego
człowieka, który uwierzył i czyni go
„dzieckiem Boga”. W ustach św. Jana,
bycie „dzieckiem Boga” to zupełnie nowa
jakość bycia człowiekiem, daleko
przekraczająca ludzkie możliwości. Tak
więc Słowo Boga, jest skierowane do
każdego z nas, albowiem Jezus w każdym z
nas chce przyjść na ten świat, nie obok
nas, ale w nas. Przez narodzenie się w
nas Jezusa jesteśmy wprowadzeni przez
Niego w życie samego Boga Trójjedynego.
Inna droga do tego zjednoczenia, poza
Jezusem, nie istnieje, a przecież życie
człowieka bez Boga, przestaje mieć sens.
-
Pytanie, jak otworzyć Mu drzwi swojego
serca?
-
Nie na darmo św. Jan Ewangelista
wspomniał o św. Janie Chrzcicielu,
którego był przecież uczniem. On to,
który nawoływał do bycia uczciwym
człowiekiem, wskazuje na Chrystusa, jako
oczekiwanego Mesjasza. Uczciwy człowiek,
który uwierzył, otwiera drzwi
Chrystusowi. Dlatego też w stajence
betlejemskiej adorują Jezusa, Maryja i
Józef, których uczciwość i wiara jest
bez zarzutu. Przychodzą tutaj uczciwi
pasterze, którzy uwierzyli w to, co im
anioł powiedział,
-
a potem dojdą jeszcze mędrcy, którzy w
swej uczciwości bardziej zawierzyli
Bogu, niż swemu rozumowi.
-
Jednak, jak wiele drzwi gospód pozostaje
dla Chrystusa zamkniętych przez
nieuczciwych właścicieli, to tylko Bóg
jeden wie, i tylko On jeden wie tak do
końca dlaczego?
-
Panie Jezu proszę, daj mi łaskę
otwartego serca i otwartych drzwi!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Najcudowniejsze w dziejach świata
spotkanie kobiet
-
(Łk 1,39-45)
Ten tytuł nie jest przesadą ani tanim
chwytem. Spotkanie tych kobiet, nie
tylko, że weszło do historii świata,
ale miało i ma, ogromny wpływ na jej
bieg.
-
Do tego, na pierwszy rzut oka, nic
nieznaczącego wydarzenia, doszło
najprawdopodobniej w miejscowości
Ain-Karim, oddalonej o 7 km na zachód od
Jerozolimy, w czasach, kiedy Oktawian
August rządził Imperium Rzymskim, a w
Palestynie władzę, w jego imieniu,
sprawował król Herod. Te dwie kobiety
łączyło pokrewieństwo, ale znacząco
różnił wiek. Młodsza Maryja, poślubiona
była mężowi imieniem Józef i mogła mieć
ok. 14 lat, starsza zaś, Elżbieta, żona
kapłana Zachariasza, miała ok. 60 lat.
Obie były w stanie błogosławionym, który
to z ludzkiego punktu widzenia, nie
powinien w ich przypadku mieć miejsca.
Maryja była dziewicą, Elżbieta zaś, nie
tylko była niepłodną, ale też miała
swoje lata.
-
Informację o tym spotkaniu dostarcza nam
św. Łukasz, do którego przekaz dotarł
zapewne od samej Maryi. To właśnie Ona,
kierowana Duchem Świętym dokonała wyboru
kluczowych wydarzeń z dzieciństwa
Jezusa. Pośród nich znalazła się i ta
relacja z jej odwiedzin u Elżbiety.
Maryja miała pełne prawo do dokonania
takiego wyboru informacji, albowiem to
właśnie dzięki Jej decyzji, po raz
pierwszy w dziejach świata, Bóg,
przyjął postać ludzką i zamieszkał
-
w Jej łonie, jako Duchem Świętym poczęte
dziecko. To Ona z całą pokorą przyjęła
prawdę, dla nas wszystkich
fundamentalną, że dla Boga, nie ma
rzeczy niemożliwych!
-
Niepojętą radość w sercu, adorując w
sobie obecność Boga, Maryja przekuwa na
dobry czyn, udając się w kilkudniową
drogę do Ain-Karin, do św. Elżbiety
-
( z Nazaretu było to ok. 150 km). W dom
Zachariasza i Elżbiety wniosła
największy dar, jaki człowiek
człowiekowi może przekazać, dar z siebie
i z Boga, którego ma się w sobie. Boga
nie można przekazać drugiemu człowiekowi
inaczej, jak tylko mając Go w sobie i
przekładając Jego obecność na służbę.
-
Powiadają, że ton robi muzykę.
Znamiennym jest fakt, że ton naszego
głosu jest wyrazem stanu naszego
wnętrza. Choć tak bardzo chcielibyśmy
usłyszeć, to pozdrowienie Maryi w progu
domu Zachariasza, to wystarczyć nam musi
relacja: Gdy Elżbieta usłyszała
pozdrowienie Maryi, poruszyło się
dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty
napełnił Elżbietę. I tak nad tym ludzkim
spotkaniem czuwał Bóg. Duch Święty jest
w nich obecny i w każdej działa inaczej
na miarę jej zadań. Jest to cudowne, jak
bardzo te dwie matki tworzyły jedność ze
swoimi dziećmi, zachowując postawę
otwarcia na drugiego człowieka. Żadne
USG, nie byłoby w stanie powiedzieć
Elżbiecie to, co powiedział jej Duch
Święty: Błogosławiona jesteś między
niewiastami i błogosławiony jest owoc
Twojego łona.
-
A skądże mi to, że Matka mojego Pana
przychodzi do mnie? Zarówno Zwiastowanie
Najświętszej Maryi Panny, jak i słowa
wypowiedziane przez Elżbietę, pokazują
fakt, że obie znały misję swoich synów.
Dzięki temu nie konkurowały między sobą
i będą wychowywały synów do realizacji
Bożej misji, a nie matczynych wizji.
-
Na szczególną uwagę zasługuje reakcja
dzieciątka w łonie Elżbiety: poruszyło
się z radości. Użyty przez św. Łukasza
czasownik skirtao, oznacza liturgiczne
tańce, wykonywane podczas procesji z
Arką Przymierza (teksty LXX). Elżbieta
dała wyraz temu, że poruszenie się
dziecka w jej łonie wywołane głosem
Maryi, było wyjątkowe.
-
I tak widzimy, że kluczem do właściwej
interpretacji tego spotkania jest wiara.
Jasno określa to Elżbieta, zwracając się
do Maryi: Błogosławiona jesteś, któraś
uwierzyła, że spełnią się słowa
powiedziane Ci od Pana. Ten, kto ma
wiarę, do tego spotkania dwóch kobiet i
dwóch nienarodzonych ciągle powraca.
Natomiast poplątany świat nie znosi tego
spotkania. Nie ma to jednak znaczenia.
Poplątane głowy się odwirują, a to
spotkanie dalej zostanie proaktywne.
-
Dziś dla nas niech pozostanie
przynajmniej jeden wniosek: w tym
zatomizowanym społeczeństwie wniesienie
Boga w dom drugiego człowieka, przez
Eucharystię przyjętą z wiarą, jest
szczególnie mocnym wyzwaniem.
-
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Czy warto dziś być uczciwym człowiekiem?
-
(Łk 3,10–18)
-
Ludzie zawsze oczekują praktycznych
porad. Po takie właśnie porady,
przyszły do Jana tłumy pytając go: „Cóż
mamy czynić?” Odpowiedzi, jakie dawał,
wydają się banalne: Kto ma dwie suknie,
niech jedną da temu, który nie ma; a kto
ma żywność, niech tak samo czyni”. Gdy
się głębiej zastanowić, to okazuje się,
że aby podjąć takie proste zadanie
człowiek musi dokonać zasadniczej
zmiany w swojej głowie i w swoim sercu.
Musi być z jednej strony świadomy tego,
co z łaski Boga posiada, mieć świadomość
własnych potrzeb i wyjść naprzeciw
rzeczywistej ludzkiej biedzie, którą
widzi i właściwie ocenia. Innymi słowy,
Prorok wzywa do tego, aby być uczciwym
człowiekiem.
-
Kiedy przychodzili do Jana tak bardzo
przez mieszkańców Palestyny
znienawidzeni celnicy, aby przyjąć
chrzest i też pytali, co mają czynić,
usłyszeli: Nie pobierajcie nic więcej
ponad to, ile wam wyznaczono. Ciekawe,
że Prorok nie kazał im zmienić pracy,
tylko dał im, jak również wszystkim,
którzy mają pracę dającą możliwość
czynienia przekrętów i to w majestacie
prawa, jasne polecenie – nie rób tego.
Bądź po prostu uczciwym człowiekiem.
-
A kiedy przychodzili do Jana żołnierze i
też pytali, co mają czynić, usłyszeli:
Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie
uciskajcie, lecz poprzestawajcie na
-
swoim żołdzie. Tak naprawdę Jan zwraca
się tymi słowami do wszystkich, którzy
w życiu społecznym, mają przewagę nad
innymi. Są silniejsi, mogą
-
wyrządzać krzywdę i to bezkarnie. Mogą
niszczyć każdego, kto stanie im na
drodze. Mogą, wykorzystując swoją silną
pozycję, czerpać materialne zyski.
-
Jan mówi do każdego takiego rozbójnika:
jeśli masz pozycję silniejszego, to
panuj nad sobą, aby siła, którą
dysponujesz i pożądanie dóbr doczesnych,
nie uczyniły z ciebie niewolnika – bądź
więc uczciwym człowiekiem na każdym
stanowisku.
-
Znamienne jest to, że wymienione są
tylko dwie grupy zawodowe: celnicy i
żołnierze, a stanowią reprezentację
całości świata pracy. Dlatego też
zalecenia Proroka mają uniwersalny
charakter. Kimkolwiek jesteś, cokolwiek
robisz, bądź uczciwym człowiekiem.
-
Bycie uczciwym jest podstawowym
elementem uczłowieczenia człowieka.
Wprowadza go na wyższy poziom zarówno
osobistej formacji, jak i międzyludzkich
relacji. Uczciwość jest przede
wszystkim podstawową cnotą,
przygotowującą człowieka i otwierającą
go na Jezusa i Jego chrzest. Dlatego Jan
zaraz dopowiada: Ja was chrzczę wodą;
lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu
nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u
sandałów. On chrzcić was będzie Duchem
Świętym i ogniem. Ta prostota wody w
Janowym chrzcie jest niczym innym jak
niepozbawionym łaski Boga, wezwaniem do
prostoty uczciwego człowieka. To stanowi
mocny fundament, na który przychodzi Bóg
Jezus, który wypali swoim ogniem
wszelkie zło i da Ducha Świętego
oczyszczonym i uczciwym ludziom.
-
I tak ich uczciwość nabierze Boskiej
mocy, a oni, dalej wykonując swoje
zajęcia, będą mieć całkowicie inną
skuteczność, na miarę ich otwarcia się
-
na łaskę.
-
Dla całości obrazu trzeba postawić sobie
pytanie: kto chrzest Janowy
zlekceważył? Przede wszystkim przesłanie
Jana zostało zignorowane przez
arcykapłanów i starszych ludu. Spotkali
się z tego powodu z ostrą krytyką ze
strony samego Jezusa, który wiarę
celników i nierządnic postawił im za
wzór
-
( por. Mt 21, 23-32).
-
Również polityk, Herod Antypas, naukę
Jana odrzucił, i to najgwałtowniej, jak
to było tylko możliwe, ucinając mu
głowę. Ulegając pożądliwości ciała
-
i władzy zabił w sobie rodzące się dobro
(por. Mt 14,1-12).
-
Wszyscy ci, którzy odrzucili nawoływanie
Jana do uczciwości, odrzucili również
samego Jezusa. Ten proces powtarza się
ciągle w ludzkiej historii.
-
A Sąd będzie!
-
-
Adwent jest więc dla nas wszystkich
przypomnieniem sobie tej prostej, lecz
fundamentalnej logiki człowieka
nawróconego. Pragnie on nieustannie
pogłębiać swoją osobowość i zwiększać
swoją skuteczność, czego kluczowym
narzędziem jest sakrament Pokuty. To w
tym sakramencie, każdy z nas idąc za
głosem św. Jana, wraca do ludzkiej
uczciwości, a Chrystus odbiera mu
grzech, a daje Ducha Świętego.
-
Jestem głęboko przekonany, że tylko
dzięki tej Janowo – Jezusowej nawigacji,
mogę bezpiecznie przejść i przeprowadzić
innych, przez nieustannie narastający
chaos współczesnego świata.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Czy masz świadomość tego, że wszystko
kiedyś zgaśnie?
(Mk 13,24-32)
Dla mnie, człowieka wychowanego w
jaworznickiej elektrowni, odczytywany w
dzisiejszej liturgii fragment Ewangelii
wg św. Marka, ma wyjątkowe znaczenie. W
owe dni, po wielkim ucisku słońce się
zaćmi i księżyc nie da swego blasku.
Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na
niebie zostaną
wstrząśnięte. Czyli wszystko zagaśnie!
Wyłączyć ową kosmiczną elektrownię, może
jedynie ten, który ją uruchomił: Wtedy
Bóg rzekł „Niechaj się stanie
światłość”.
I stała się światłość (Rdz 1,3).
Wizja ciemności czasów ostatecznych,
przedstawiona przez Jezusa jest z jednej
strony przerażająca, z drugiej zaś
budząca nadzieję. W tej całej kosmicznej
ciemności i chaosie będzie jeden
stabilny i jasny punkt – Syn
Człowieczy, którego ujrzymy:
przychodzącego w obłokach z wielką mocą
i chwałą – Jezus Chrystus, Bóg,
Człowiek. Ten, który z Ojcem i Duchem
Świętym miał moc oświecenia
wszechświata, Ten ma również i moc jego
zgaszenia.
Zapewne każdy z nas chętnie zadał by
Jezusowi pytania: kiedy to wyłączenie
nastąpi? Ile mamy jeszcze czasu? Jak się
na to przygotować?
Odpowiedź Jezusa, na pozór enigmatyczna,
jest nad wyraz jasna: Nie przeminie to
pokolenie, aż się to wszystko stanie.
Znaczy to, że trzeba spodziewać się
czasów ostatecznych, czyli być na nie
gotowym, za naszego życia, a nie w
odległej i nieokreślonej przyszłości.
Jezus, który w swej ludzkiej postaci
solidaryzuje się z nami w owej
„niewiedzy”, jako prawdziwy Bóg daje nam
światło swojego Słowa i dar rozumu.
Dzięki tym darom możemy w sposób
właściwy odczytywać znaki czasu, w
którym żyjemy i właściwie je
interpretować. Innymi słowy, mamy
możliwość
czynienia porządku w swojej głowie. Mamy
świadomość tego, że wszystko w naszym
życiu z tym porządkiem jest związane.
Kiedy przeglądamy myśli, które choćby w
ciągu jednego dnia przelatują przez
naszą głowę, to widzimy ogromny chaos.
Tworzą go, w dużej mierze,
informacje przychodzące z zewnątrz i to
w powalającej ilości i bardzo mizernej
jakości. Jest wiele myśli generowanych
przez nasze emocje, pożądliwości,
ambicje, lęki, obawy. Są myśli
bluźniercze, wulgarne, samobójcze,
szydercze, złośliwe, natrętne,
depresyjne itp.
Są też myśli piękne, mądre, głębokie;
myśli pełne miłości, życzliwości,
ludzkiej dobroci gotowej do najwyższych
ofiar; są myśli pełne przebaczenia,
uniesień religijnych uwielbienia Boga;
są myśli pełne dobrych pomysłów, nowych
rozwiązań, myśli pełne życiowej
mądrości. I to właśnie te dobre myśli
słusznie
stanowią dumę naszego człowieczeństwa,
tym większą, kiedy za nimi idą nasze
dobre czyny. Jezus pragnie, nie łamiąc
naszej wolności, wejść w to kłębowisko
naszych myśli i to, co piękne i
szlachetne ubogacać, natomiast to, co
złe, przemienić na dobro. Nikt nie jest
w stanie uporządkować naszej głowy
lepiej
od Niego. To Jego słowo daje nam światło
myślenia, skuteczniejsze działanie i
dobre wykorzystanie czasu. Zezwalając
Jezusowi na dostęp do moich myśli
i na „porządkowanie plików”, nie tylko
usprawniam moje życie, ale też najlepiej
przygotuję się na moment zgaśnięcia
wszystkich świateł tego świata. Przez
to wyłączenie światła musi przejść,
każdy człowiek, wierzący i niewierzący,
ten, który tego oczekuje i ma tego
świadomość, jak i ten, który myśli
inaczej.
Król ciemności i chaosu pragnie słowa
Jezusa wyciszyć w mojej głowie, pragnie
je zdeprecjonować, pragnie, bym ich nie
słyszał, nie czytał i nie brał ich
poważnie. Jest na tyle perfidny, że
posługując się słowami Chrystusa, buduje
w naszych głowach głupie koncepcje,
które z zamysłem Stwórcy i prawdziwym
dobrem człowieka nie mają nic wspólnego.
Na dodatek jest mistrzem reklamy.
Stwórca, dopuszczając jego działanie,
pyta mnie, czy Go kocham i weryfikuje
tym samym mądrość moich wyborów.
Warto więc, szczególnie w tym czasie
ogromnego światowego chaosu, postawić
sobie pytania:
- Czy i jak czytam słowa Jezusa?
- Czy robię to regularnie?
- Czy pozwalam na to, aby Jezus
porządkował moje myślenie?
Ks.
Lucjan Bielas
-
Barbaryzacja kleru
-
(Mk 12,38-44)
-
Kiedy to w czasopismach, czy też na
internetowych portalach jawi się zdjęcie
tak skadrowane, że widać jedynie dolną
część twarzy młodego mężczyzny i pod
szyją koloratkę, to z dużym
prawdopodobieństwem możemy przypuszczać,
że zamieszczony poniżej artykuł jest
opisem kolejnego, najczęściej
seksualnego, skandalu w Kościele. W
życiu Ko`ścioła proces oczyszczania,
choć bolesny, musi mieć stałe miejsce i
odbywać się w prawdzie i miłości. Daleko
nam jeszcze
-
do ideału, a jednym z przykrych,
ubocznych tego skutków jest
manipulowanie strojem duchownym przez
jednych i unikanie go przez drugich.
Jeżeli po Soborze Watykańskim II zaczęli
duchowni odchodzić od stroju duchownego,
by być „bliżej” człowieka, co zresztą
okazało się fiaskiem, to dziś doszły
nowe argumenty typu: wstyd, lęk, obawa
przed agresją itp. W efekcie spotkanie
„oznakowanego” duchownego w przestrzeni
publicznej jest czymś wyjątkowym, a
jeszcze
-
takiego, który by tworzył aurę
dostępności, graniczy z cudem. Zostawiam
na boku analizę przyczyn tego zjawiska i
szukanie dobrych rad na przyszłość.
Pragnę spojrzeć na sprawę przez pryzmat
dzisiejszej Ewangelii i historii
Kościoła. Jeżeli będzie to w stanie
kogoś przekonać, to dobrze, a jeżeli
nie, to czas dotknięcia dna, będzie
bardzo bolesnym, ale najlepszym
argumentem. Uświadomili mi tę prawdę
zakonnicy, pracujący na misjach w Rosji.
Mieszkając w Polsce, unikali habitów,
ale kiedy znaleźli się jako nieliczni
katolicy w ogromnym zateizowanym mieście
na Syberii, zupełnie spontanicznie
wrócili do habitów.
-
Uczeni w Piśmie pełnili ważną funkcję w
społeczności dawnego Izraela.
Ewangelista sugeruje, że odróżniali się
od reszty swoim strojem – „powłóczystymi
szatami”. Szanowani przez innych, źle to
przyjmując, popadli w obłudę. Nie
umknęło to Jezusowi i sprawę dla ich
dobra nazwał po imieniu, choć zapewne
niewiele to zmieniło. Potem Jezus,
zasiadł na dziedzińcu kobiet w świątyni
jerozolimskiej naprzeciw skarbonom. Jako
prawdziwy Bóg, gospodarze tego miejsca
-
i Pan Wszechświata miał wgląd nie tylko
w sakiewki tych, którzy składali
jałmużnę, ale i w ich serca. Zachwycił
się ubogą wdową, która wrzuciła
niewiele, dla sług opróżniających owe
skarbony, zapewne niezauważalny
pieniądz, ale dla Boga była to
gigantyczna suma, albowiem wrzuciła
wszystko, co miała. Dała tym samy wyraz
swej miłości i całkowitego zaufania.
Możemy być całkowicie pewni, że wyniosła
z tej świątyni najwięcej, bo Bóg,
któremu wyznała swą miłość i położyła
Nim całą nadzieję, na pewno jej nie
opuści.
-
Jakie ta Ewangelia ma znaczenie, dla
tych, którzy w Kościele mają przywilej i
obowiązek noszenia stroju duchownego?
-
Otóż są w szczególny sposób wezwani, a
wezwanie to przyjęli, do łączenia wiedzy
uczonych w Piśmie z sercem ubogiej
wdowy, ze wszystkimi tego
konsekwencjami.
-
I wreszcie: jak się to ma do historii
Kościoła?
-
Po raz pierwszy wydano zarządzenia
odnoszące się do stroju duchownych poza
czynnościami liturgicznymi, w V w., w
czasie wędrówki ludów, i były związane
-
z zalewem imperium rzymskiego przez
zwyczaje barbarzyńskie, przejawiające
się również w ubiorze. I tak nastała
powszechna moda, na krótkie stroje.
Wtedy
-
to ustawodawstwo kościelne zabraniało
duchownym uleganie tym zmianom i
nakazywało stosowanie ubiorów
wzorowanych na tunikach senatorskich (tunica
talaris). Można tu wymieniać długą listę
ustaw, które otwierają uchwały: synodu w
Agde (506), synodu w Metzu (888), Soboru
Laterańskiego II (1139).
-
Wszystkie one zwracały uwagę na wartość
stroju duchownego i konieczność
zachowania go, jednocześnie dostosowując
go do potrzeb i ducha zmieniających
-
się czasów. Jest on nie tylko wyrazem
godności, ale przede wszystkim
otwartości głowy i serca duchownego na
służbę Bogu w bliźnich.
-
-
Mam nadzieję, że dziś jeszcze się
ockniemy i barbarzyństwo i faryzeizm nas
nie przemogą.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Droga prawdziwie odważnych
-
(Mt 5,1-12a)
-
W Uroczystość Wszystkich Świętych
tradycyjnie odczytywany jest w naszych
kościołach fragment, tzw. kazania na
górze. Jezus, prawdziwy Bóg, który stał
się człowiekiem, daje nam osiem rad jako
klucz do świętości, czyli do takiej
współpracy z Bogiem, aby nasze życie
było prawdziwie spełnione tu i w
wieczności. Innymi słowy, używając
biblijnego terminu, abyśmy byli
błogosławieni. Sam Jezus swoim ziemskim
życiem ukazuje nam, jak te rady należy
rozumieć, jak je zastosować i jaki
przyniesie to efekt. Miejmy świadomość
tego, że dotyczą one takiego
ukształtowania naszych osobowości, aby
na tym świecie, nie tylko przetrwać, ale
być prawdziwie szczęśliwym.
-
Niech to rozważanie stanie się zachętą
do własnych przemyśleń w osobistym
spotkaniu z Jezusową Ewangelią.
-
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem
do nich należy królestwo niebieskie.
-
Jezus nagi przyszedł i nagi z niego
odszedł. Nic nie miał dla siebie i
niczego nie pragnął. Będąc prawdziwie
wolnym, stał się niewolnikiem wielu i
dlatego
-
to właśnie On pierwszy posiadł królestwo
niebieskie.
-
Błogosławieni, którzy się smucą,
albowiem oni będą pocieszeni.
-
Jezus poważnie traktował ludzkie sprawy.
Widział istotę problemu i wskazywał
uczciwe wyjście w stronę dobra. Pokazał,
że każdy problem można z Bogiem
przekształcić w szansę i to stanowi
prawdziwe pocieszenie.
-
Błogosławieni cisi, albowiem oni na
własność posiądą ziemię.
-
Zajmował się tymi, którzy stanęli na
Jego życiowej drodze. Robił to, na co
miał wpływ i nie zajmował się
autoreklamą i pijarem. Wszystko
uzgadniał z wolą
-
Ojca Niebieskiego. Jego dzieło z
ludzkiego punktu widzenia wyglądało
niepozornie, a przecież posiadł ziemię.
-
Błogosławieni, którzy łakną i pragną
sprawiedliwości, albowiem oni będą
nasyceni.
-
W najbardziej niesprawiedliwych
procesach w dziejach świata, zarówno
religijnym przed Sanhedrynem, jak i
politycznym, przed Piłatem zachował się
sprawiedliwie. Sędziów mógł zdmuchnąć
jednym aktem swej woli, tymczasem mimo
fali fałszywych oskarżeń i misternie
utkanej niesprawiedliwości, po prostu
stał po stronie prawdy, zachowując
ludzką godność. Patrzył poza granicę
śmierci i wygrał.
-
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni
miłosierdzia dostąpią.
-
Był po prostu miłosierny. Nie wygłaszał
traktatów na temat miłości, lecz po
prostu aktywnie żył miłością. Jego
miłosierna postawa, którą na każdym
kroku promieniował, wychodząc naprzeciw
ludzkiej biedzie, ściągała wtedy i
przez wszystkie czasy gromadzi wokół
Niego miłosiernych. Jest głodny, jest
spragniony, jest nagi, jest chory, jest
w więzieniu i ciągle przychodzą Mu z
pomocą miłosierni.
-
Błogosławieni czystego serca, albowiem
oni Boga oglądać będą.
-
Jego serce nie ma podwójnego dna. Jest
tak czyste, że przez nie widać samego
Boga. On mógł o sobie powiedzieć: Kto
mnie widzi, widzi Tego, który Mnie
posłał (J 12,45). Jakże wyjątkowo
przeżyli to świadkowie Jego
przemienienia na Górze Tabor.
-
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój,
albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
-
Jezus miał przede wszystkim pokój w
sobie. Wynikał on z nieustannej relacji
z Ojcem Niebieskim. Wyrażała się ona w
Jego ludzkiej naturze na rozeznaniu i
pełnieniu woli Jego Ojca. Przez to
również okazał swoje synostwo Boże i
prawo do dziedziczenia.
-
Błogosławieni, którzy cierpią
prześladowanie dla sprawiedliwości,
albowiem do nich należy królestwo
niebieskie.
-
W rzeczywistości ówczesnego świata,
pełnego niesprawiedliwości posuniętej
aż do zniewolenia człowieka i
sprowadzenia go do poziomu rzeczy, Jezus
nie wszczyna rewolucji, buntu i wojen.
Na różne sposoby prześladowany nie
uciekał od konfrontacji, ale też jej
nie szukał. Pełen miłości, służący
bezkompromisowo prawdzie, będąc w
idealnej relacji z Niebieskim Ojcem,
mając przeciw sobie szatana i jego
wysłanników, Jezus buduje rzeczywistość
-
dobra i miłości. Buduje swoje
królestwo, które nieustannie niszczone
trwa przez wieki i ma wymiar
ponadczasowy, wymiar wieczny.
-
Nie stawiam sobie pytania, czy taką
drogą chcę pójść, bo to oczywiste.
Proszę jedynie o łaskę wytrwania na niej
do końca, do wieczności.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Rocznica poświęcenia wyjątkowego
kościoła
-
(Mk 12,28b-34)
-
W 1983 r. czyli tuż po zniesieniu stanu
wojennego, w ostatnią niedzielę
października, kiedy to w wielu
kościołach obchodzono święto ich
poświęcenia, w budowanej, ale
niedokończonej przed końcem wojny,
siedzibie komendantury obozu
koncentracyjnego w Brzezince, Sługa
Boży, ks. bp Jan Pietraszko, dokonał
aktu poświęcenia kaplicy. Stała się ona
zaczynem nowo powstałej parafii pw.
Matki Bożej Królowej Polski. Wyjątkowość
tej właśnie świątyni, w historii
-
Kościoła Biskup zaznaczył, podczas
pierwszej Mszy św. odprawianej na tym
miejscu, w wygłoszonym wtedy kazaniu.
Jego nagranie do dziś się zachowało i
stanowi niezwykły, w pewien sposób żywy,
dokument: spokojny głos biskupa,
niezwykła głębia myśli, świadomość
bliskości obozu i przeznaczenia budowli,
wznoszonej przez największych
zbrodniarzy i wychwycony przez mikrofon
szczebiot małych dzieci, obecnych z
rodzicami na tej uroczystości. To
wszystko działo się, jak zaznaczył na
ziemi, która w świadomości wielu ludzi w
całej Europie, jest ziemią przeklętą. I
właśnie ta ziemia, jak żadna inna domaga
się szczególnego błogosławieństwa
Bożego. Miejsce to jest wyjątkowe, „tu
gdzie pogarda człowieka dla drugiego
człowieka doszła do przerażającego
wymiaru,
-
tu właśnie potrzeba, by Chrystusowy
szacunek i miłość dla człowieka, /…/
zeszła na to miejsce i żeby wyparła te
resztki przekleństwa przeszłości”.
Święty Biskup dał wyraz swemu głębokiemu
przekonaniu, że najświętsza ofiara
Chrystusa uobecniona w Eucharystii ma
moc przewartościować najbardziej
przeklęte miejsce i dać nadzieję
następnym pokoleniom. Nic i nikt nie
jest w stanie tego uczynić, tylko
wcielony Bóg, który na końcu końców
ostatecznie pokona szatana, naprawi zło,
nie naruszając sprawiedliwości. Jezus
bez naszego udziału nie przemieni tego
zbrukanego grzechem świata. Nie
wystarczą same świątynie budowane w
najważniejszych miejscach, czy też w
najpiękniejszy sposób.
-
To wydarzenie, to miejsce i ten święty
biskup, świadek ludzkich dramatów
tamtych czasów, a przez wiarę świadek
miłości Chrystusa, na zawsze wpisuje się
w rozumienie rocznicy poświęcenia
kościoła własnego. W naszym rozważaniu
łączy się ona ściśle z Ewangelią 31
Niedzieli czasu zwykłego w roku
liturgicznym,
-
która w tym roku ściśle przylega do
Uroczystości Wszystkich Świętych.
-
Otóż sensowny faryzeusz zadał Panu
Jezusowi fundamentalne pytanie: Które
jest pierwsze ze wszystkich przykazań? W
odpowiedzi usłyszał słowa, które
-
pobożni Żydzi wypowiadali codziennie w
jednej ze swych podstawowych modlitw
Szema Jisrael: Pierwsze jest: "Słuchaj,
Izraelu, Pan, Bóg nasz, Pan jest
-
jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga
swego, całym swoim sercem, całą swoją
duszą, całym swoim umysłem i całą swoją
mocą". Drugie jest to: "Będziesz miłował
swego bliźniego jak siebie samego". Nie
ma innego przykazania większego od
tych”. Słowa uznania dla Jezusa,
potwierdził faryzeusz, celnie
-
akcentując istotę prawdziwej pobożności:
Jeden jest i nie ma innego prócz Niego.
Miłować Go całym sercem, całym umysłem i
całą mocą i miłować bliźniego
-
jak siebie samego daleko więcej znaczy
niż wszystkie całopalenia i ofiary. A tą
z kolei wypowiedzią, zdobył pochwałę
samego Jezusa.
-
Rodzi się pytanie: Czy taka postawa ma
praktyczne zastosowanie w brutalnej
rzeczywistości tego świata?
-
Szukając przekonywującej odpowiedzi,
wróćmy do obozu Auschwitz-Birkenau.
Wiktor Frankl, bardzo mądry Żyd z
Wiednia, wybitny neurolog i psychiatra,
wspomniał moment, kiedy przywieziono go
do obozu: Ja sam podjąłem próbę
zawierzenia jednemu ze starszych
więźniów. Zbliżywszy się do niego
ukradkiem, pokazałem mu zwój papierów w
wewnętrznej kieszeni płaszcza i
powiedziałem: - Proszę spojrzeć, to
rękopis książki naukowej. Wiem, co pan
zaraz powie: powinienem się cieszyć z
tego, iż uszedłem z życiem i że nie mogę
oczekiwać od losu niczego więcej. Ale to
silniejsze ode mnie. Za wszelką cenę
muszę
-
zachować ten rękopis, to owoc pracy
całego mojego życia. Czy pan to rozumie?
Wydawało się, że mój rozmówca
rzeczywiście zaczyna coś rozumieć. Z
wolna jego twarz rozciągnęła się w
uśmiechu, najpierw pełnym pożałowania,
potem coraz bardziej rozbawionym, wręcz
kpiącym, obraźliwym, a potem z jego
-
ust padło tylko
-
jedno słowo, słowo wszechobecne w
słowniku obozowych więźniów: „Gówno!". W
tej samej chwili zrozumiałem okrutną
prawdę i zrobiłem coś, co uznałem
później za punkt kulminacyjny pierwszego
etapu moich psychicznych reakcji:
przekreśliłem całe moje dotychczasowe
życie (Człowiek w poszukiwaniu sensu).
-
Drugi etap życia otwarła mu kartka,
którą znalazł w ubraniu, o ile tak to
można było w obozie nazwać, które
otrzymał po jakimś zamordowanym Żydzie.
-
Na niej była napisana modlitwa Szema
Jisrael. Znał ją bardzo dobrze, ale w
tej rzeczywistości odczytał i przyjął ją
na nowo. To ustawienie miłości Boga i
bliźniego pozwoliło mu w nieludzkim
świecie być człowiekiem. Natomiast
determinacja, by odtworzyć zabraną mu
książkę, pozwoliło Franklowi przetrwać.
-
Jak sam zaznaczył, słowo finis w języku
łacińskim ma dwa znaczenia: koniec, lub
cel, jaki mam osiągnąć. On postawił na
cel.
-
Jestem przekonany, że Pan Jezus
pochwaliłby Wiktora Frankla, podobnie
jak ewangelicznego faryzeusza. Dla mnie,
zarówno Brzezinka, jak i biskup
-
Jan oraz doświadczenie Frankla, stanowi
znakomitą przestrzenią dla głębszej
refleksji nad sobą.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
Wolność i oświecenie
-
(Mk 10, 46b-52)
-
oczu, to jednak w swym wewnętrznym
doświadczeniu postrzegał rzeczywistość
inaczej, nieustannie rozwijając
umiejętność samodzielnego myślenia. Tak
jest bardzo często z niewidomymi i
dlatego należy ich uważnie słuchać, bo
widzą to, czego inni nigdy nie zobaczą.
-
Żebrzący przy drodze Bartymeusz, słyszał
to, co ludzie mówią i wyłapywał istotę
tego, co się wokół niego działo. Kiedy
tamtędy przechodził Jezus, wiedział,
-
że to jego jedyna szansa, której nie
może zmarnować. Znamienne jest jego
wołanie: Jezusie, Synu Dawida, ulituj
się nade mną! Obok przechodził Jezus z
Nazaretu,
-
a Bartymeusz widział Syna Dawida,
widział Mesjasza. I tu tkwiło źródło
jego natręctwa, właśnie takiego, jakiego
Jezus oczekuje od tych, którzy Go proszą
-
(por Łk 11,5-13 oraz Łk 18,7).
-
W opisie tej sceny znamienny jest
płaszcz. Dla niewidomych w tamtych
czasach odgrywał on ogromną rolę i to
nie tylko jako ochrona przed chłodem,
ale właśnie w płaszczu niewidomy
przechowywał zwykle to, co użebrał.
Naturalną więc było rzeczą, że niewidomy
bardzo go strzegł. Tymczasem, co trafnie
zauważył Ewangelista, Bartymeusz,
wezwany przez Jezusa ruszając na
spotkanie z Nim, zostawił swój płaszcz,
czyli całe swoje ziemskie
zabezpieczenie.
-
I tak oto niewidomy Bartymeusz stanął
przed Jezusem z wiarą zrodzoną ze
słuchania, stanął ze świadomością, że
stoi przed Bogiem, dla którego nie ma
rzeczy niemożliwych, a nie że stoi przed
lekarzem okulistą, dysponującym ludzką
wiedzą i będącym w ludzkich
ograniczeniach.
-
I znów pada owo znamienne pytanie
Jezusa: Co chcesz, abym ci uczynił? To
pytanie Boga skierowane do człowieka
otwiera nieopisaną przestrzeń wolności
człowieka, który paradoksalnie znajduje
się w dużej ludzkiej biedzie, w
zniewoleniu ślepotą. W tej przestrzeni
wolności mógł zaistnieć akt wielkiej
wiary zawarty w prostej prośbie: Rabbuni,
abym przejrzał. Jezus tę wolność
pogłębia: Idź (dosł. odejdź), twoja
wiara cię uzdrowiła. Zwracając się do
uzdrowionego słowem – odejdź, Jezus dał
Bartymeuszowi pełną wolność, którą on
zagospodarował najlepiej jak mógł i
poszedł za Nim.
-
Benedykt XVI zauważa, że uzdrowiony, a
przede wszystkim oświecony Bartymeusz,
rusza za Jezusem drogą do Jerozolimy,
stając się Jego uczniem. W starożytności
chrześcijańskiej droga do Sakramentu
Chrztu św. czyli droga wiary, była zwana
drogą oświecenia. Ona wykracza poza
chrzest, szczególnie
-
teraz, kiedy głównie chrzci się dzieci.
Jest to droga nieustannych naszych
decyzji, które często wbrew otaczającemu
nas krzyczącemu światu, są kroczeniem
-
za Jezusem drogą Jego ucznia.
-
Im bardziej zniewala mnie osaczający
zewsząd świat, im bardziej chcą mnie
uciszyć, tym bardziej słucham Jezusa i
chcę Go lepiej poznać. Im bliżej jestem
-
Jezusa, tym bardziej czuję prawdziwą
wolność, i tym więcej we mnie światła,
które wiem, że nigdy nie zagaśnie.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
W czym mogę pomóc?
-
(Mk 10, 35-45)
-
Zapewne każdy z nas spotkał się w
sklepie, czy też w jakimś zakładzie
usługowym z takim właśnie pytaniem: W
czym mogę pomóc?. Taka otwartość tworzy
zwykle dobrą relację między klientem
poszukującym jakiegoś towaru, czy
potrzebującym konkretnej pomocy a tym,
który zna asortyment i swoje możliwości.
-
To proste pytanie, jeszcze szczerze
postawione sprawia, że to człowiek jest
ważniejszy niż towar. Taka otwartość
zwykle generuje pytania klienta i
generuje możliwość sensownej
konsultacji, pożytecznej dla obu stron.
Jakże przekonywające jest nieraz proste
stwierdzenie sprzedającego: sam to
kupiłem i jestem
-
bardzo zadowolony.
-
Muszę się przyznać, że bardzo lubię
takie nastawienie prowadzącego sklep,
czy usługę, nawet wtedy, kiedy nie mam
nic konkretnego na myśli, kiedy tylko
chcę chwilę w tym sklepie pobyć i
pozwolić sobie na szczyptę luksusu, aby
potrzeba niejako sama się w głowie
urodziła. Jesteśmy świadomi bolesnego
faktu, że
-
zakupy internetowe zabiją tak prostą,
ale jakże ważną międzyludzką relację.
-
On ich zapytał: "Co chcecie, żebym wam
uczynił?" To pytanie postawił Jezus
swoim uczniom, to pytanie postawił Bóg,
człowiekowi. To pytanie postawił
wszechwiedzący i wszechmogący Stwórca,
swojemu stworzeniu. To pytanie stawia
Jezus mnie również dzisiaj. Nieopisana
gotowość Boga Jezusa na wysłuchanie
człowieka to pozwolenie na sformułowanie
prośby, która może nie jest
najmądrzejsza, ale i tak jest przez
Jezusa przyjęta i tak przeformatowana,
-
że nic pożyteczniejszego człowiek
otrzymać nie może. Warto pod takim kątem
prześledzić dzisiejszą Ewangelię.
Ludzkie ambicje Jana i Jakuba, które
wygenerowały konfliktową sytuację między
uczniami, Jezus znakomicie
przepracowuje: Nie tak będzie między
wami. Wprowadza ich w inną logikę
wielkości
-
i zarządzania.
-
A kto by chciał być pierwszym między
wami, niech będzie niewolnikiem
wszystkich.
-
Jezus miał i ma dalej prawo tak do nich
i do nas powiedzieć i tego od nich i
od nas zażądać, ponieważ: Syn
Człowieczy nie przyszedł, aby mu
służono,
-
lecz żeby służyć i dać swoje życie jako
okup za wielu. Cała Ewangelia, to
spotkanie z Jezusem Chrystusem – Sługą,
każda nasza modlitwa, a przede
wszystkim, każda Eucharystia to
spotkanie z Jezusem Chrystusem – Sługą.
W każdym z tych spotkań rozlega się Jego
pytanie: Co chcesz, abym ci uczynił?
Dawajmy
-
Mu odpowiedź, może nawet niedojrzałą,
ale nie odchodźmy od Niego w tzw.
duchowość internetową. Trwając przy Nim,
pozwolimy Mu na przekucie naszych
pomysłów w prawdziwą życiową mądrość.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas.
-
-
Czy mam jakiś wpływ na współczesną
ekonomię?
-
(Mk 10, 17-30)
-
Jedną z ważnych informacji, które mogą
odrobinkę pomóc nam w zrozumieniu
przemian we współczesnym świecie, jest
ujawnienie faktu, że trzy firmy
-
zarządzają majątkiem przekraczającym 12
bln dol., czyli większym niż łączne PKB
Japonii, Wielkiej Brytanii i Niemiec.
Analitycy procesów ekonomicznych
twierdzą, że od końca XIX wieku, a więc
od czasów zdominowanych przez
Vanderbiltów i Rockefellerów, nie było w
gospodarce monopolizacji i koncentracji
kapitału na tak wielką skalę. Tak więc
trzech tzw. inwestorów
instytucjonalnych, a są to BlackRock,
Vanguard i State Street, w ogromnej
części kontrolują światowym rynkiem,
stając się wg, prof. Erica Posnera,
prawnika z University of Chicago,
przyczyną odchudzenia naszych portfeli.
-
Już Arystoteles zwracał uwagę na fakt,
że taka kumulacja kapitału w rękach
niewielkiej grupy udziałowców, jest
śmiertelnym zagrożeniem stabilizacji
społecznej i jest prostą drogą do
rewolucji. Historia, która jest
nauczycielką życia, wielokrotnie
zweryfikowała słuszność tezy tego
wybitnego filozofa. Nie można biernie
czekać na krwawe rozruchy, lecz podjąć
zdecydowane, ale pokojowe, działania.
Wspomniany Eric Posner proponuje
rozbicie niebezpiecznych monopoli
głęboką reformą prawa własności. Wydaje
się ona atrakcyjna, lecz, znów jak uczy
historia, bez przemiany ludzkich sumień
nigdy nie będzie do końca skuteczna. Tak
więc zostawiając na boku ekonomię,
zajmijmy się właśnie uzdrowieniem
sumień, a to właśnie proponuje nam
dzisiaj sam Jezus Chrystus.
-
W dzisiejszej Ewangelii uczy On, że
bogatemu człowiekowi nie jest łatwo
wejść do królestwa Bożego, ale nie jest
to niemożliwe. Bóg może serce człowieka
pozyskać do solidarności z
potrzebującymi i pobudzić go do
dzielenia się z nimi. Można, za
Benedyktem XVI powiedzieć, że Bóg może
pozyskać człowieka do tzw. logiki
dającego. To właśnie do tej logiki Jezus
zaprosił kiedyś bogatego młodzieńca, do
tej logiki zaprasza nas dzisiaj. To
zaproszenie wtedy przerosło młodego
człowieka, który choć zachowywał
przykazania, to jednak nadzieję bardziej
pokładał w tym, co posiadał, niż w Panu
Wszechświata. Wiemy z doświadczenia, a
może i z autopsji, że przerasta ono
wielu z nas, a wypowiedziane wtedy przez
Jezusa słowa budzą znaczny niepokój:
Dzieci, jakże trudno
-
wejść do królestwa Bożego tym, którzy w
dostatkach pokładają ufność. Łatwiej
jest wielbłądowi przejść przez ucho
igielne, niż bogatemu wejść do królestwa
Bożego.
-
Znając życie, można więc razem z
uczniami postawić pytanie: Któż więc
może być zbawiony?
-
Postawił je sobie pewien mieszkaniec
Aleksandrii, dużego i bardzo bogatego
miasta w Imperium Rzymskim, a był nim
święty mnich i teolog, Klemens
Aleksandryjski (+ ok. 213). Było to
pytanie tym bardziej zasadne, że miał
wokół siebie bardzo dużo bogatych ludzi,
którzy pragnęli być dobrymi
-
chrześcijanami
-
i poważnie brali troskę o swoje
zbawienie. Nic dziwnego, że właśnie ten
fragment Ewangelii mówiący o bogatym
młodzieńcu budził wiele praktycznych
pytań. Wychodząc im naprzeciw, Klemens w
traktacie pt. „Który człowiek bogaty
może być zbawiony?” wyjaśnia sens
ewangelicznej opowieści: Ma ona pouczyć
-
ludzi zamożnych, iż nie powinni oni
tracić nadziei i dlatego zaniedbywać
swego zbawienia, ani też niszczyć
bogactwa i potępiać go jako podstępnego
wroga życia,
-
ale że muszą uczyć się, w jaki sposób
należy bogactwo używać, aby życie
pozyskać (27,1).
-
Punkt uchwycenia tej równowagi wskazuje
uczniom sam Jezus: Zaprawdę, powiadam
wam: Nikt nie opuszcza domu, braci,
sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z
powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby
nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym
czasie, domów, braci, sióstr, matek,
dzieci i pól, wśród prześladowań,
-
a życia wiecznego w czasie przyszłym.
Tak więc, jak przystało na świadomy byt
krótkoterminowy, posiadaj, zachowując
dystans do tego, co masz. Zarządzaj
-
tym mądrze, nadzieję pokładając w
Jezusie i od Niego biorąc przykład, a
bogactwo będzie rakietą do nieba, a nie
kamieniem młyńskim uwiązanym u szyi.
-
Nie mam bezpośredniego wpływu na
bogatych tego świata, ale mam wpływ na
siebie i na swoje decyzje w zarządzaniu
tym, co Bóg mi powierzył. Jako ubogi
-
w duchu, do którego należy królestwo
niebieskie, mam gigantyczne możliwości,
ale tylko przez Jezusa. Inną drogą jest
rewolucja, ale takiej nie chcę!
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Pytali Go, czy wolno mężowi oddalić
żonę?”
-
I co ważne, pytają Go dalej…
-
(Mk 10, 2-16)
-
Nie pytaliby Jezusa o to, gdyby nie chęć
wystawienia Go na próbę. Nie pytaliby
Jezusa o to, gdyby nie czuli, że w Jego
nauce, wizja małżeństwa jest
-
przejrzysta i bez kompromisów, jakie
dopuszczał Stary Testament. Nie
pytaliby, gdyby w tym, co sami głosili
była spójność. I tak np. Rabbi Szammaj
pozwalał na rozwód,
-
tylko w wypadku dowiedzionej zdrady,
natomiast dla rabbiego Hillela każdy
powód był dobry, aby oddalić żonę,
wystarczyło, że mężczyźnie spodobała
-
się inna kobieta. I tak oto ludzka
słabość grzesznej natury, powszechność
problemu, i mała atrakcyjność uczciwych
rozwiązań sprawiła, że z takim
zapytaniem wystąpili, chcąc bardziej
uderzyć w Jezusa przez wprowadzenie Go
na śliski teren, niż usłyszeć jasną
odpowiedź, która będzie w ich pokrętnym
życiu, trudna
-
do przyjęcia.
-
Tymczasem Jezus, wykorzystując ich
pytanie, wyjaśnił, że prawo mojżeszowe,
pozwalające na napisanie listu
rozwodowego, było podyktowane grzechem
człowieka, który tak się w nim uwikłał,
że nie był zdolny do budowania trwałej
małżeńskiej relacji. W tonie swej
wypowiedzi Jezus sugeruje, że Bóg miał,
-
do tej pory wzgląd na tzw.
zatwardziałość serc, lecz teraz, w
czasach mesjańskich jest konieczność
powrotu do „fabrycznych ustawień”, do
tego, co było pierwotnym zamysłem
Stwórcy. Ów zamysł Jezus przytoczył za
Księgą Rodzaju i tym samy zdjął
adwersarzom przysłowiowy wiatr z żagla:
Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył
ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego
opuści człowiek ojca swego i matkę i
złączy się ze swoją żoną, i będą oboje
jednym ciałem.
-
A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym
ciałem.
-
To przypomnienie, jak powiedzieliśmy
owych „fabrycznych ustawień”, było tak
życiowo mocne, że w domu uczniowie
jeszcze raz pytali Go o to. Jest rzeczą
znamienną, że w tym gronie Jezus nie
poprzestaje jedynie na przypomnieniu.
Powrót do Bożego zamysłu nie jest
propozycją, nie jest prośbą, ani
delikatną sugestią, jest to decyzja
Jezusa Chrystusa Boga. "Kto oddala swoją
żonę, a bierze inną, popełnia względem
niej cudzołóstwo. I jeśli żona opuści
swego męża,
-
a wyjdzie za innego, popełnia
cudzołóstwo"
-
Dlaczego Miłosierny Jezus w gronie
swoich uczniów nie ma względu na ludzką
słabość?
-
Jest rzeczą znamienną, że to zdecydowane
prawo zostało przez Jezusa ogłoszone
właśnie w gronie uczniów, pośród których
był stale obecny, i którym będzie
towarzyszył w swoim Kościele, aż do
skończenia świata. To właśnie w relacji
z Nim jest siła na zachowanie Bożego
zamysłu owych „fabrycznych ustawień”
-
co do podstawowej relacji
międzyludzkiej, co do małżeństwa,
pojętego jako związek między mężczyzną i
kobietą. To właśnie Jego obecność
sprawia, że ten związek ma w oczach
Bożych szczególną rangę i nieskończoną
pomoc. Chodzi tu o żywą, a nie
deklarowaną relację do Jezusa zarówno
narzeczonych, jak i małżonków. Nie na
darmo starzy ludzie powiadają: ile
grzechów w narzeczeństwie, tyle krzyży w
małżeństwie.
-
Dopełnieniem tej nauki stała się
nieprzypadkowa scena z dziećmi, które
spontanicznie przynoszono do Jezusa, aby
je dotknął. Tymczasem reakcja uczniów,
-
którzy szorstko zabraniali im tego, była
osobliwa. Ponowne zapytanie Mistrza o
kwestie małżeńskie, i ta ostra reakcja
na dzieci, pokazuje głębszy problem,
-
który był w nich samych. Wtedy to,
zazwyczaj łagodny Jezus oburzył się i
rzekł do nich: "Pozwólcie dzieciom
przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie
im;
-
do takich bowiem należy królestwo Boże.
Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie
królestwa Bożego jak dziecko, ten nie
wejdzie do niego".
-
W całej tej scenie i w krótkich słowach
zawarł Jezus dwie fundamentalne prawdy.
To pozwólcie, odnosi się przede
wszystkim do rodziców. Ich osobista
-
relacja
-
z Bogiem jest albo pozwoleniem, albo
nie pozwoleniem, umożliwieniem, albo
utrudnieniem drogi dziecka do Boga.
Dziecko jest niewinne, jest ufne i
otwarte
-
na autorytet. Jeśli rodzice kochają
Ojca Niebieskiego, to dziecko otrzymuje
czytelne zaproszenie do tego, aby
uczynić to samo. Warto tu pamiętać o
oburzeniu Jezusa na uczniów, którzy
utrudniali dzieciom dostępu do Niego.
-
Sam Jezus jak prawdziwy człowiek wyszedł
z domu, w którym był formowany przez
Świętych Rodziców, całkowicie wiernych
Bogu i sobie. Ten dom rozbrzmiewa w Jego
ustach i zachęca do budowy następnych,
jemu podobnych. Drugą zaś prawdą jest
ta, że w czasach, kiedy mamy więcej
gruzów niż domów, trzeba nam wszystkim
przystąpić do odbudowy, przede wszystkim
samych siebie, z nadzieją i otwartością
dziecka kochanego przez Ojca. Tylko
takim, wydawałoby się, niepozornym
sposobem, możemy odwrócić dramatyczne
losy naszych rodzin i wiszący w
powietrzu dramat naszej cywilizacji.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
Jak zarządzać okazjami do grzechu?
-
(Mk 9, 38-43. 45. 47-48)
-
Co zrobić, aby stały się okazjami do
czynienia dobra? Mówiąc bardziej
kolokwialnie, aby jak najwięcej na nich
„zarobić”?
-
Zapewne pamiętamy słowa Jezusa – Nie
gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie
mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje
włamują się i kradną. Gromadźcie sobie
skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza
nie niszczą i gdzie złodzieje nie
włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest
twój skarb, tam będzie i serce twoje
-
(Mt 6,19 - 21). Jezus, tak oto prostym
tekstem określił podstawy
chrześcijańskiej ekonomii. Dzięki Jego
odkupieńczej śmierci i zmartwychwstaniu
ta ekonomia nabrała ponadczasowej mocy.
Wszelkie dobro, które czynimy, stanowi
konkretną wartość o ponadczasowym
wymiarze. Jest to nasz prawdziwy
kapitał, tym większy, im bardziej jest
świadomą współpracą z Jezusem.
Zrozumiałym jeszcze bardziej staje się
stwierdzenie Jezusa z dzisiejszej
Ewangelii: Kto wam poda kubek wody do
picia, dlatego że należycie do
Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie
utraci swojej nagrody. Niestety w
prostej obserwacji świata i własnego
sumienia, musimy przyznać, że więcej
zabiegamy o kumulowanie szeroko pojętych
wartości tego świata, niż, jak nam się
wydaje, mało konkretnych dóbr
niebieskich.
-
Dzieje się tak między innymi dlatego, iż
źle zarządzamy okazjami do grzechu, albo
ujmując rzecz bardziej pozytywnie –
okazjami do wyznania Bogu naszej miłości
i wierności. Zamiast być dla innych
okazją do grzechu, przez opanowanie
siebie, mogą stać się zachętą do
czynienia dobra. Przez radykalne
odcięcie się od zła, daję wyraz,
szczególnej odpowiedzialności, zarówno
za siebie, jak i za innych. Stanowi to
jeden z najbardziej dojrzałych aktów
miłości Boga i bliźniego. Miłosierny
Jezus wagę sprawy podkreśla przez użycie
względem gorszycieli bardzo mocnych
słów: A kto by się stał powodem grzechu
dla jednego
-
z tych małych, którzy wierzą, temu
lepiej byłoby kamień młyński uwiązać u
szyi i wrzucić go w morze.
-
Nagrodą dla wiernych i odpowiedzialnych
jest wejście do królestwa Bożego. To
proste, lapidarne sformułowanie ogarnia
wieczną Miłość, dla której tu i teraz
warto poświęcić wszystko.
-
Jak praktycznie przygotować się do
takiej dyspozycji, by w naturalny,
niemal spontaniczny sposób, okazję do
grzechu, przemieniać na skuteczną okazję
do dobrych uczynków? Jakiego użyć
skalpela, by to, co ma być ucięte,
uciętym rzeczywiście było?
-
Oto kilka porad:
-
1. Życie w stałej przyjaźni z
Bogiem, czyli zapewnienie sobie
podstawowego wsparcia /w praktyce troska
o regularny Sakrament Pokuty/.
-
2. Codzienna modlitwa o wytrwanie w
dobrym / wyprasza pomoc i uwrażliwia
sumienie/.
-
3. Ćwiczenie silnej woli, pojęte,
jako umiejętność świadomego rezygnowania
z tego, co jest dobre, dla większego
dobra /daje swoistego rodzaju
wzmocnienie moralnych sterowników; tylko
ten, który panuje nad sobą, może siebie
dać, czyli prawdziwie pokochać/.
-
4. Przewidywanie skutków
zamierzonych czynów. Wydawać by się
mogło, że to oczywiste, lecz w praktyce
rzadko spotykana cnota. Konkretną pomocą
są codzienne rachunki sumienia.
-
5. Unikanie okazji do grzechu, a
szczególnie dobrowolnych i bliskich,
czyli takich, w które wchodząc, wiem, że
najprawdopodobniej upadnę. Jest to
często związane z rezygnacją z pewnych
ludzkich przyjemności. W praktyce warto
takiej rezygnacji nadać dodatkową
wartość przez wzbudzenie konkretnej
intencję np. o zdrowie, własne, czy
kogoś bliskiego itp. Chodzi o nie
zmarnowanie nawet takiej formy
cierpienia, przez nadanie jej nowego,
pozytywnego znaczenia. Dobrze wyznaczona
intencja jest znakomitym skalpelem
pomocnym w odcięciu się od zła.
-
6. W okazjach do grzechu
niedobrowolnych i we wszelkich
pokusach wzmocnienie się przez
szczególne zjednoczenie się z Bogiem np.
przez akty
-
strzeliste. / Mnie świetnie pomaga
modlitwa Aniele Boży /.
-
7. Radykalne odcinanie się od zła.
Z szatanem, który stoi za pokusą, nie
dyskutujemy. Wzorem jest Chrystus
kuszony na pustyni.
-
8. Wdzięczność Bogu za wygrane
potyczki /pozwala nabrać dystansu i
wyciągnąć właściwe wnioski z duchowych
zmagań/.
-
-
Dzisiaj miłosierny Pan ostrzega
wszystkich tych, którzy
nieodpowiedzialnie traktują Jego naukę.
Roztacza przed nimi jasną wizję
wrzucenia do piekła – gdzie robak ich
nie ginie i ogień nie gaśnie.
Przewidziana więc kara ma wymiar
wieczny, żarty się skończyły.
-
Jezus stawia dziś przed każdym z nas
wybór, a co najważniejsze nie zostawia
nas samych.
-
Panie Jezu dzięki Ci, że jesteś z nami!
Czuję się w Twojej obecności kochany i
bezpieczny, zaproszony, a nie
przerażony.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Dlaczego Bóg ma jeszcze do mnie
cierpliwość?
-
Mk 9, 30-37)
-
Jezus był otoczony tłumami, które, mimo
że garnęły się do Niego, to nie miały
pełnej świadomości tego, kim On tak
naprawdę jest. Doskonale pamiętamy, że
Apostołowie zdawali sobie sprawę z
faktu, iż otaczający ich ludzie,
wsłuchani w nauki Jezusa, korzystający z
Jego nadprzyrodzonej mocy, uważają Go
tylko
-
za jednego z proroków. Mesjańska zaś
świadomość Piotra, była przede wszystkim
darem łaski Boskiej, a przy pierwszej
zapowiedzi męki Chrystus wykazał mu, że
wyznanie Ty jesteś Mesjasz, nie jest w
nim głęboko zakorzeniona.
-
Jezusowi bardzo zależało, aby grupka
wybranych uczniów, mająca stanowić elitę
tworzącego się Kościoła, rzeczywiście
głęboko uwierzyła w Niego. Wie,
-
że jest to proces długofalowy,
wymagający od Niego zarówno stałej
obecności, jak i świętej cierpliwości w
wychowaniu uczniów do nieustannego
pogłębiania aktu wiary. Jezus ma pełną
świadomość tego, że „inwestowanie” w
nich nie jest czasem straconym i że ta
mała powstała wokół Niego wspólnota,
stanie się kluczem do pociągnięcia za
Nim tłumów.
-
Dziś spotykamy Jezusa wędrującego wraz z
grupką swoich uczniów z dala od rzesz
ludzkich. Jezus ma dla nich wyłączny
czas i można powiedzieć, że niewątpliwie
sprzyjało to tworzeniu szczególnej
bliskości między nimi, oraz głębszemu
poznaniu. Tymczasem kiedy im mówi o
istocie swojej misji o tym,
-
że: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce
ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po
trzech dniach zmartwychwstanie, oni nie
tylko tego nie zrozumieli, ale nawet
bali się Go zapytać. Paradoksalnie byli
z jednej strony z Nim blisko, a z
drugiej daleko. I to tak daleko, że po
drodze do Kafarnaum zajęci byli sporem
o to, kto z nich jest największy. On
zapowiadał najważniejsze wydarzenie w
historii ludzkości, a oni ciągle byli w
piaskownicy.
-
Można postawić pytanie, dlaczego Jezus,
widząc tak wielką niedojrzałość, nie
oddalił Ich? Dlaczego nie poszukał sobie
lepszych uczniów?
-
Te pytania spontanicznie jawią się w
naszych umysłach. Tymczasem Jezus nie
tylko nie wyrzucił swoich uczniów, ale
po mistrzowsku wpisał się z wielkością
swej Boskiej nauki w ich ludzką słabość.
Wystarczyło jedno proste stwierdzenie:
Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech
będzie ostatnim ze wszystkich i sługą
wszystkich. Czyli dobrze, że macie
ambicje i każdy chce być największy, ale
zróbcie to w kategoriach mojej logiki,
logiki miłości i oddania siebie w
służbie dla drugich i to dla wszystkich,
aż do poświęcenia swego ziemskiego
życia. W tej logice wyjście w górę
oznacza zejście w dół, ale co
najważniejsze, jest zejście z Nim, z
Jezusem. To w tej logice tkwi wielkość
i skuteczność prawdziwego ucznia
Boskiego Mistrza.
-
Potem wziął dziecko, postawił je przed
nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do
nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje
w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie
przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz
Tego, który Mnie posłał".
-
Skoncentrowanie się Jezusa w takim
momencie na dziecku wydaje się
przynajmniej dziwne. Nie można jednak
tego faktu zbagatelizować, tym bardziej
że
-
Jezus, relację do dziecka przełożył w
zaskakujący sposób na relację do Ojca
Niebieskiego, a więc na kluczową relację
w naszym życiu. Aby dziecko objąć, tak
jak On to zrobił, trzeba się zniżyć.
Objęcie dziecka ramionami to znak
akceptacji i dania mu poczucia
bezpieczeństwa. Aby dziecko rzeczywiście
przyjąć, trzeba mieć dla niego wiele
cierpliwości. Umieć go słuchać i
niestrudzenie odpowiadać na
wyartykułowane i niewypowiedziane
pytania. Trzeba być za dziecko
odpowiedzialnym i nieustannie czuwać nie
tylko nad jego bezpieczeństwem
fizycznym, ale przede wszystkim
duchowym. Wychowanie dziecka to
najpiękniejsza, fascynująca współpraca
ze Stwórcą w kształtowaniu osoby
ludzkiej, współpraca, w której wszystkie
strony się ubogacają.
-
I taką właśnie postawę Jezus miał wobec
swoich apostołów i uczniów. Dlatego też
nie oddalił ich, mimo wszystkich
„wychowawczych” trudności. Problemy
znakomicie przekuwał na szansę. I taką
postawę Jezus ma wobec mnie dzisiaj.
Dziękuję Mu, że mimo ciągle małej mojej
wiary i nieraz nieodpowiedzialnego
zachowania, nieustannie jest ze mną i
nie skreśli mnie z listy swoich uczniów,
swoich dzieci.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Zejdź Mi z oczu szatanie…
-
(Mk 8, 27-35)
-
Przeprowadzony przez Jezusa sondaż
opinii publicznej na temat Jego osoby,
do niczego nie był Mu potrzebny.
Doskonale bowiem znał jego wynik.
-
Postawione pytanie uczniom: „Za kogo
uważają Mnie ludzie?” miało pobudzić ich
refleksja nad świadomością tłumu.
Następne zaś pytanie: „A wy za kogo Mnie
uważacie?”, prowokowało jeszcze głębszą,
osobistą refleksję.
-
Ta ewangeliczna scena stawia przed nami
bardzo ważne pytanie, a mianowicie,
dlaczego ten sam człowiek, Piotr, był w
stanie dać znakomitą poprawną odpowiedź:
„Ty jesteś Mesjasz”, natomiast chwilę
później usłyszy od tego samego Jezusa
słowa: „Zejdź Mi z oczu, szatanie…”?
-
Sam Jezus, co zapisał św. Mateusz,
wskazał źródło poprawnej odpowiedzi
Piotra: „Błogosławiony jesteś Szymonie,
synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego
ciało i krew, lecz Ojciec mój, który
jest w niebie”. Tak więc Szymon otwarł
się na Boże światło tak mocno, że Jezus
mógł dać mu zapewnienie: „Otóż i ja
tobie powiadam: Ty jesteś Piotr, czyli
Opoka i na tej opoce zbuduję Kościół
mój, a bramy piekielne go nie przemogą”
(Mt 16, 13-23).
-
Kiedy chwilkę później Chrystus
zapowiedział swoją śmierć i
zmartwychwstanie, Piotr nie chwytając
istoty, upomniał Pana. Reakcja Jezusa
jest niesłychanie ostra. Ten, który
został chwilę wcześniej ogłoszony opoką,
na której stanie niepokonany przez
szatana Kościół, sam stał się diabelskim
narzędziem. Chrystus natychmiast
wyjaśnił dlaczego: bo nie myślisz po
Bożemu, lecz po ludzku.
-
Piotr się nie obraził, na pięcie się nie
obrócił i nie odszedł. Nie tylko został,
lecz wyciągnął wnioski tak daleko idące,
że zaparł się siebie, wziął swój krzyż,
czyli swoje powołanie i poszedł za
Jezusem. Towarzyszył Jezusowi w Jego
męce, doświadczył upadku zapierając się
Mistrza, uzyskał przebaczenie grzechu i
był świadkiem zmartwychwstania.
Umocniony Duchem Świętym pełnił misję
aż do świadectwa własnej męczeńskiej
śmierci.
-
Jak to się przekłada na dzisiaj?
-
„Zawsze będę kochał Boga i dochowam
wierności Kościołowi”. Te słowa zapisał
w swoim pamiętniku wychowanek szkoły
katedralnej w Monachium, pochodzący z
katolickiej rodziny, Heinrich Himmler,
jeden z największych zbrodniarzy,
współtwórca obozów koncentracyjnych. Na
tym ważnym etapie przejścia z wiary
dziecka w wiarę dorosłego człowieka
odszedł od tego, co Boskie w stronę
tego, co ludzkie, w imię wolności
swojej i wolności Niemiec. Był jednym z
wielu, choć niewątpliwie wybitnym,
którym to, co Boskie wydawało się
ograniczać to, co ludzkie. Stał się
jednym z wielu sług szatana.
-
Sprawa nie dotyczy tylko Niemiec,
dotyczy nas wszystkich. Logika
historycznych procesów jest nieubłagana.
Dlatego z wielkim niepokojem patrzę na
to, jak dziś głupio tracimy dzieci i
młodzież nie pomagając im w przejściu z
wiary dziecka w wiarę dorosłego
człowieka. To, że nie ma w państwie,
ani w Kościele pomysłu, jak to zrobić,
nie jest problemem. Problemem jest to,
że jak na razie, nie ma woli, aby szukać
konstruktywnych rozwiązań. W dynamicznie
zmieniającym się świecie odeszliśmy od
tego, co stare, a nie mamy nic w zamian.
Nie myślenie o tym, co Boskie, lecz
szukanie tylko ludzkich dróg jest drogą
-
do zagłady. Rzecz dotyczy całego
porządku społecznego i gospodarczego.
Ten porządek domaga się sprawnie
działających ludzkich sumień, wolnych i
odpowiedzialnych. Trafnie to ujął ks.
prof. Józef Tischner w Etyce
Solidarności, sumienie bez Boga, nie
jest sumieniem. Stawiane w nim pytania o
moralność czynu nie mają bowiem
właściwego punktu odniesienia.
Wykreowanie takiego punktu odniesienia w
postaci np. praw człowieka, woli wodza,
poprawności politycznej itp. jest głupie
i niebezpieczne. Przykładów takich
ludzkich dramatów niestety mamy pełno.
-
Czy dzisiejsze beatyfikacja Sług Bożych
kard. Stefana Wyszyńskiego i Matki
Elżbiety Czackiej coś zmieni? Czy
nastąpi cud?
-
Nic to nie zmieni i cudu nie będzie,
dopóki nie zaczniemy z łaską Bożą
współpracować. Przed nami dwie drogi,
droga świętości, wolności i życia, albo
droga zła, zniewolenia i śmierci. Wybór
należy do nas, pamiętając, że bogami nie
jesteśmy, tylko śmiertelnymi ludźmi.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów…
-
(Mk 7, 31-37)
-
Działo się to w krainie zwanej
Dekapolem. Tworzył ją związek dziesięciu
miast hellenistycznych położonych w
Transjordanii, zasiedlonych przez
ludność pogańską, gdzie Żydzi stanowili
jedynie mniejszość. Jezus nie unikał
tego terenu, a swoje zachowanie
roztropnie dostosowywał do istniejących
warunków.
-
Z jednej strony ludzka roztropność
nakazywała unikanie niepotrzebnego
rozgłosu, aby nie narazić Boskich
planów, z drugiej zaś, dla Boga nie ma
rzeczy niemożliwych.
-
I właśnie tam i wtedy przyprowadzili Mu
głuchoniemego i prosili Go, żeby położył
na nim rękę. Wyraźnie ten ludzki gest
Jezusa łączył się w gronie jego
najbliższych z Jego Boską mocą
uzdrawiania. Tymczasem On uczynił coś,
co można by powiedzieć, nie było w Jego
stylu, a co nadało temu wydarzeniu
szczególną rangę, rozgłos i znaczenie,
albowiem taki był Jego zamiar. Jezus
oddalił się z głuchoniemym od tłumu,
włożył palce w jego uszy i śliną dotknął
-
mu języka; a spojrzawszy w niebo,
westchnął i rzekł do niego: "Effatha",
to znaczy: Otwórz się. Mamy tu trzy
momenty.
-
Po pierwsze, Jezus uczynił coś tak
ludzkiego, że bardziej nie można. Te
palce w uszach i Jego ślina na języku
tego biedaka, szokujące ludzkie gesty,
szokujące, bo takimi miały być.
-
A potem, to wymowne spojrzenie w niebo,
znak, za którym kryła się prośba Syna do
Ojca Niebieskiego.
-
I trzeci element, mocno wypowiedziane
słowo, które wpisało się w historię
świata: "Effatha", to znaczy: Otwórz
się. W tym poleceniu kryje się głębokie
zjednoczenie woli Ojca i woli Syna w
Jego ludzkiej i Boskiej naturze. Tu
natura musiała ustąpić: Zaraz otworzyły
się jego uszy, więzy języka się
rozwiązały
-
i mógł prawidłowo mówić.
-
Tymczasem zakaz mówienia o tym
wydarzeniu skierowany do świadków, już
nie miał, jak się okazało, takiej
bezwzględnej mocy, jako że Stwórca
obdarzył człowieka wolną wolą. Słabość
ludzką jednak nie tylko przewidział,
lecz i znakomicie wykorzystał.
-
Sprawa bowiem jest głębsza. Kluczem do
niej jest słowo „effata” – otwórz się.
Sugeruje to wyrażenie, jak i cała scena,
iż Jezus miał w zamiarze nie tylko
przywrócenie uszom i językowi
głuchoniemego ich naturalnych funkcji,
lecz idzie o pełne otwarcie się
zamkniętego człowieka. Papież Benedykt
XVI zauważył, że słowo „effata” zawiera
w sobie cały przekaz nauki Chrystusa. To
On stał się człowiekiem, aby człowieka w
jego wnętrzu głuchego i niemego przez
grzech, otworzyć. Chodzi o takie
uzdolnienie serca człowieka, aby
usłyszało głos Bożej miłości i
odpowiedziało językiem miłości Bogu i
drugiemu człowiekowi. Sam Jezus jest
najlepszym przykładem człowieka
słyszącego i mówiącego językiem miłości.
-
Ta ewangeliczna scena uzdrowienia
głuchoniemego, którą Jezus znakomicie z
dala od tłumów, tłumom przekazał,
znalazła swoje odbicie w liturgii
-
sakramentu Chrztu św. Nowo ochrzczonemu
dziecku kapłan dotyka uszu i ust
wypowiadając słowo „effata”, modląc
się, aby ten młody chrześcijanin, jak
najszybciej usłyszał słowo Boga, słowo
miłości. Aby na miłość był otwarty i jej
językiem komunikował się z Bogiem i
bliźnimi.
-
Tak bardzo dziś akcentujemy znajomość
języków obcych i ma to swoje znaczenie.
Jednakże bez otwarcia się na miłość,
znajomość języków nie ma żadnego
znaczenia. Świetnie rozumiał to i
zgrabnie ujął św. Paweł: Gdybym mówił
językami ludzi i aniołów, a miłości bym
nie miał,
-
stałbym się jak miedź brzęcząca albo
cymbał brzmiący.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
I ja jestem faryzeuszem, ale…
-
(Mk 7, 1-8a. 14-15. 21-23)
-
U Jezusa zebrali się faryzeusze i kilku
uczonych w Piśmie, którzy przybyli z
Jerozolimy, a więc przybyli do Niego,
przedstawiciele duchowej elity Narodu
Wybranego. Stawiając zarzut, że Jego
uczniowie jedzą nieumytymi rękami,
sprowokowali bardzo ważną wypowiedź
Jezusa. Po mistrzowsku wykazał im, że
Dekalog otrzymany od Boga, przez
Mojżesza, trzymają w ręku, a nie
wprowadzają go tam, gdzie jest jego
miejsce, czyli do serca, pojętego jako
organ
-
decyzyjny człowieka. To właśnie ludzkie
decyzje, podjęte w sumieniu, w sercu
sprawiają, że jesteśmy dobrzy, albo źli;
czyści, albo nieczyści. Czuli to
starożytni Egipcjanie, którzy
wyobrażając sobie sąd nad zmarłym w
obliczu boga obydwu prawd, Ozyrysem,
byli przekonani, że analizie podlega
właśnie serce człowieka. Już wtedy
wiedziano, jak bardzo zarówno dla
każdego człowieka, jak i dla całej
społeczności, niebezpieczne jest
manipulowanie przykazaniami, albo
niepoważne ich traktowanie. Dlatego też
na drugiej szali wagi bożej
sprawiedliwości znajdowało się piórko,
które symbolizowało boginię Maat,
boginię równowagi, praw, porządku,
harmonii i sprawiedliwości we
wszechświecie. Tymczasem Chrystus, aby
ukazać obłudę atakującym Go faryzeuszom
i uczonym
-
w Piśmie, posługując się ich własną
bronią, zacytował słowa proroka
Izajasza: Ten lud czci Mnie wargami,
lecz sercem swym daleko jest ode Mnie.
Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad
podanych przez ludzi. I dodał:
Uchyliliście przykazanie Boże, a
trzymacie się ludzkiej tradycji.
-
Nie trzeba nadzwyczajnej błyskotliwości,
aby odnieść wypowiedź Chrystusa i do
nas, czyli do tych, którzy uważają się
za Jego uczniów. Zauważą to przede
wszystkim ci, którzy mają odwagę
regularnie przeprowadzać szczere
rachunki sumienia. Kto tego nie robi,
prawdopodobnie nic nie zauważy, mało
tego, może się nawet poczuć urażony.
Natomiast ci, którzy chcą popracować nad
swoim sercem, nad swoim organem
decyzyjnym, czyli nad sobą, mogą
skorzystać z doświadczeń św. Augustyna.
Warto z jego Wyznań, w których opisał
drogę swego głębokiego nawrócenia,
przytoczyć parę zdań, które dla nas mogą
okazać
-
się bardzo przydatne.
-
1. Nie wchodź w sumienie bez
Jezusa, bo się pogubisz!
-
„Przynaglony do wniknięcia w siebie,
wszedłem za Twym przewodnictwem do
wnętrza mego serca. Mogłem to uczynić,
bo "stałeś się dla mnie Wspomożycielem".
Wszedłem i zobaczyłem jakby oczyma mej
duszy, ponad tymiż oczyma, ponad moim
umysłem Światło niezmierne”.
-
2. Światłem jest Bóg i tylko w nim
zobaczysz prawdę o sobie, ale nie po to,
aby się pogrążyć, ale aby się zmienić!
-
„Ten, kto zna Prawdę, zna to Światło. O
Prawdo wieczna, Miłości prawdziwa,
umiłowana Wieczności! Ty jesteś moim
Bogiem. Do Ciebie wzdycham dniem i nocą.
Skoro tylko poznałem Cię, uniosłeś mnie,
bym zobaczył to, co należy zobaczyć, ale
ja nie byłem jeszcze do tego zdolny.
Pokonałeś słabość mego wzroku potęgą
Twoich promieni, zadrżałem z miłości i
lęku”.
-
3. Szczytem tej zmiany jest
przyjęcie Boga do siebie – Eucharystia.
-
„Poznałem, że znajduję się daleko od
Ciebie, w krainie obcej, i usłyszałem
jakby głos Twój z wysoka: Jam jest
pokarmem mocarzy; wzrastaj, a będziesz
Mnie pożywał. I nie ty zamienisz Mnie w
siebie na podobieństwo cielesnego
pokarmu, ale Ja zamienię cię w siebie”.
-
4. Bóg, który stał się człowiekiem,
przez to stał się jedynym Pośrednikiem.
-
„Szukałem drogi, dzięki której mógłbym
trwać w zjednoczeniu z Tobą, i nie
znajdowałem, dopóki nie przylgnąłem do
"Pośrednika między Bogiem a ludźmi,
Człowieka Jezusa Chrystusa, który jest
ponad wszystko, Bóg błogosławiony na
wieki". On zawołał mnie i powiedział:
"Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem"
-
oraz złączył z ciałem - ponieważ "Słowo
stało się ciałem" - pokarm, którego nie
byłem zdolny przyjąć. W ten sposób Twa
Mądrość, przez którą wszystko
stworzyłeś, stała się dla naszego wieku
dziecięctwa stosownym pokarmem”.
-
5. Refleksja nad przeszłością wraz
z Jezusem – Prawdą, staje się bezpieczna
i kreatywna.
-
„Późno Cię ukochałem, Piękności dawna i
zawsze nowa! Późno Cię ukochałem! We
mnie byłeś, ja zaś byłem na zewnątrz i
na zewnątrz Cię poszukiwałem. Sam pełen
brzydoty, biegłem za pięknem, które
stworzyłeś. Byłeś ze mną, ale ja nie
byłem z Tobą. Z dala od Ciebie trzymały
mnie stworzenia, które nie istniałyby w
ogóle, gdyby nie istniały w Tobie.
Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją
głuchotę. Zajaśniałeś, Twoje światło
usunęło moją ślepotę. Zapachniałeś
wokoło, poczułem i chłonę Ciebie. Raz
zakosztowałem, a oto łaknę i pragnę;
dotknąłeś, a oto płonę pragnieniem
Twojego pokoju”.
-
-
Tak jest w życiu, że ciągle muszę się
uczyć, ciągle muszę się nawracać, ciągle
muszę na nowo zawierzać.
-
Muszę, bo kocham.
-
To zupełnie
inne - muszę!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Podprogowe pytania
-
(J 6, 55. 60-69)
-
Do rozumienia Eucharystii, dorastamy
całe życie i to zarówno kapłani, którzy
ją sprawują, jak i wierni, którzy w niej
uczestniczą. Scena opisana w dzisiejszej
Ewangelii mocno nas przekonuje o tym
procesie eucharystycznego dojrzewania. I
zapewne nie jeden z nas, w tamtej
ewangelicznej rzeczywistości, po
usłyszeniu słów stojącego obok
Chrystusa: Ciało moje jest prawdziwym
pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym
napojem, odwróciłoby się na pięcie
-
i kwitując krótkim tekstem: Trudna jest
ta mowa. Któż jej może słuchać? – też
udałby się do domu.
-
A może byłoby inaczej. Może postawa
Jezusa i znaki przez Niego dokonywane
przekraczające ludzkie możliwości,
pobudziłyby naszą ciekawość. A może Jego
słowa, wypowiedziane z głębokim
przekonaniem i po tym, co dokonał,
wyzwoliłyby w nas, śmiertelnych, inną
decyzję: To Duch daje życie; ciało na
nic się nie zda. Słowa, które Ja wam
powiedziałem, są duchem i są życiem.
-
Jestem wdzięczny św. Janowi za to, że
swą Ewangelią i szczerym opisem postawy
wątpiących, paradoksalnie, również w
naszym procesie dojrzewania
-
w wierze, daje nam siłę.
-
Kolejny więc raz w moim życiu
uświadamiam sobie, że w Eucharystii
Jezus jest obecny. Ten, który jest
Bogiem wszechmogącym, który stworzył
świat i który stworzył człowieka i
który z miłości do człowieka stał się
człowiekiem, który umarł i
zmartwychwstał, kiedy posługując się
ustami kapłana, mówi, dając chleb
-
w jego ręce: To jest bowiem Ciało moje,
i kiedy dając kielich z winem, mówi: To
jest bowiem kielich Krwi mojej, to ja
Jemu wierzę. Mimo że moje zmysły dalej
doświadczają przypadłości chleba i wina,
to ja Jemu wierzę bez dyskusji!
-
Eucharystia to uobecnienie śmierci,
zmartwychwstania i wniebowstąpienia
Jezusa.
-
Jak rozumieć owo – uobecnienie?
-
My ludzie żyjemy w czasie i w
przestrzeni, to znaczy, że z natury
rzeczy, to co się wydarzyło, przechodzi
z teraźniejszości w czas przeszły.
Zegara nie da się zatrzymać, kalendarza
nie da się cofnąć. Bóg jest poza
czasem, w więc jako jedyny jest teraz,
po prostu, tak jak powiedział Mojżeszowi
z gorejącego krzaka,
-
po prostu – Jest!
-
To dla nas, żyjących w czasie,
wskazówki zegara ciągle się przesuwają,
jest sekunda przed… i sekunda po...
Teraźniejszość jest więc dla świadomej
istoty ludzkiej bardziej umowna niż
faktyczna. Dla Boga, który po prostu
Jest, wszystkie wydarzenia ludzkiej
historii są teraz. Może więc On, będąc
wszechmogącym Bogiem, dowolne wydarzenia
z ludzkiej historii wyjąć i uobecnić. I
tak uobecnia, te najważniejsze dla
człowieka, w których Jezus, Syn Boży,
swą śmiercią, zmartwychwstaniem i
wniebowstąpienia spłaca odwieczny dług i
otwiera bramę nieba. Będąc człowiekiem
obecnym na Mszy św., przez wiarę staję
się świadkiem tamtych wydarzeń. Choćby
więc zaprosił mnie na przyjęcie
prezydent USA, Rosji, Królowa angielska
i przywódcy Chin i Papież, nie miałoby
to żadnego znaczenia w porównaniu z
zaproszeniem wszechmogącego i
nieskończenie mnie miłującego Boga.
Niezrobienie wszystkiego, co w ludzkiej
mocy, aby przyjść, jest głębokim
nieporozumieniem. Tylko regularność tych
spotkań pogłębia naszą wiarę i
przemienia nas. Tacy jako ludzie
jesteśmy. Spotkania nieregularne nic nie
zmieniają, nic nie znaczą.
-
Warto więc zrobić sobie małe ćwiczenie.
Nim wejdziemy do świątyni stanąć przed
jej progiem i pomyśleć: czy wiem, z Kim
się spotkam? W jakim wydarzeniu wezmę
udział? Z jaką wartością wyjdę?
-
Te podprogowe pytania są kluczem do
nieba!
-
Zrozumiałem to, sam zacząłem je
sobie stawiać, przed wyjściem z domu na
Eucharystię.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Podprogowe pytania
-
(J 6, 55. 60-69)
-
Do rozumienia Eucharystii, dorastamy
całe życie i to zarówno kapłani, którzy
ją sprawują, jak i wierni, którzy w niej
uczestniczą. Scena opisana w dzisiejszej
Ewangelii mocno nas przekonuje o tym
procesie eucharystycznego dojrzewania. I
zapewne nie jeden z nas, w tamtej
ewangelicznej rzeczywistości, po
usłyszeniu słów stojącego obok
Chrystusa: Ciało moje jest prawdziwym
pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym
napojem, odwróciłoby się na pięcie i
-
kwitując krótkim tekstem: Trudna jest ta
mowa. Któż jej może słuchać? – też
udałby się do domu.
-
A może byłoby inaczej. Może postawa
Jezusa i znaki przez Niego dokonywane
przekraczające ludzkie możliwości,
pobudziłyby naszą ciekawość. A może Jego
słowa, wypowiedziane z głębokim
przekonaniem i po tym, co dokonał,
wyzwoliłyby w nas, śmiertelnych, inną
decyzję: To Duch daje życie; ciało na
nic się nie zda. Słowa, które Ja wam
powiedziałem, są duchem i są życiem.
-
Jestem wdzięczny św. Janowi za to, że
swą Ewangelią i szczerym opisem postawy
wątpiących, paradoksalnie, również w
naszym procesie dojrzewania
-
w wierze, daje nam siłę.
-
Kolejny więc raz w moim życiu
uświadamiam sobie, że w Eucharystii
Jezus jest obecny. Ten, który jest
Bogiem wszechmogącym, który stworzył
świat i który stworzył człowieka i
który z miłości do człowieka stał się
człowiekiem, który umarł i
zmartwychwstał, kiedy posługując się
ustami kapłana, mówi, dając chleb
-
w jego ręce: To jest bowiem Ciało moje,
i kiedy dając kielich z winem, mówi: To
jest bowiem kielich Krwi mojej, to ja
Jemu wierzę. Mimo że moje zmysły dalej
doświadczają przypadłości chleba i wina,
to ja Jemu wierzę bez dyskusji!
-
Eucharystia to uobecnienie śmierci,
zmartwychwstania i wniebowstąpienia
Jezusa.
-
Jak rozumieć owo – uobecnienie?
-
My ludzie żyjemy w czasie i w
przestrzeni, to znaczy, że z natury
rzeczy, to co się wydarzyło, przechodzi
z teraźniejszości w czas przeszły.
Zegara nie da się zatrzymać, kalendarza
nie da się cofnąć. Bóg jest poza
czasem, w więc jako jedyny jest teraz,
po prostu, tak jak powiedział Mojżeszowi
z gorejącego krzaka,
-
po prostu – Jest!
-
To dla nas, żyjących w czasie,
wskazówki zegara ciągle się przesuwają,
jest sekunda przed… i sekunda po...
Teraźniejszość jest więc dla świadomej
istoty ludzkiej bardziej umowna niż
faktyczna. Dla Boga, który po prostu
Jest, wszystkie wydarzenia ludzkiej
historii są teraz. Może więc On, będąc
wszechmogącym Bogiem, dowolne wydarzenia
z ludzkiej historii wyjąć i uobecnić. I
tak uobecnia, te najważniejsze dla
człowieka, w których Jezus, Syn Boży,
swą śmiercią, zmartwychwstaniem i
wniebowstąpienia spłaca odwieczny dług i
otwiera bramę nieba. Będąc człowiekiem
obecnym na Mszy św., przez wiarę staję
się świadkiem tamtych wydarzeń. Choćby
więc zaprosił mnie na przyjęcie
prezydent USA, Rosji, Królowa angielska
i przywódcy Chin i Papież, nie miałoby
to żadnego znaczenia w porównaniu z
zaproszeniem wszechmogącego i
nieskończenie mnie miłującego Boga.
Niezrobienie wszystkiego, co w ludzkiej
mocy, aby przyjść, jest głębokim
nieporozumieniem. Tylko regularność tych
spotkań pogłębia naszą wiarę i
przemienia nas. Tacy jako ludzie
jesteśmy. Spotkania nieregularne nic nie
zmieniają, nic nie znaczą.
-
Warto więc zrobić sobie małe ćwiczenie.
Nim wejdziemy do świątyni stanąć przed
jej progiem i pomyśleć: czy wiem, z Kim
się spotkam? W jakim wydarzeniu wezmę
udział? Z jaką wartością wyjdę?
-
Te podprogowe pytania są kluczem do
nieba!
-
Zrozumiałem to, sam zacząłem je
sobie stawiać, przed wyjściem z domu na
Eucharystię.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
Na Nią nie pozwolę złego słowa
powiedzieć!
-
(Ap 11, 19a; 12, 1. 3-6a. 10ab); (Łk 1,
39-56)
-
Przez ostatnie nasze rozważania przewija
się nieustannie św. Jan Ewangelista,
wraz ze znakomitym świadectwem swej
wiary w obecność Jezusa pod
-
postaciami chleba i wina. Był on,
podobnie jak i inni Apostołowie,
świadkiem życia i śmierci Jezusa,
uczestnikiem spotkań ze
Zmartwychwstałym, aż do Jego
wniebowstąpienia. Razem ze zgromadzonymi
w Wieczerniku w dniu Pięćdziesiątnicy,
otrzymał dary Ducha Świętego. Tak jak i
inni w obrzędzie łamania chleba, czyli
Eucharystii, przyjmował z wiarą Jezusa
obecnego pod postacią chleba i wina,
jako pokarm na życie wieczne. W
Ewangelii napisanej przez Jana, pod
natchnieniem Ducha Świętego, Chrystus
niezwykle mocno wzywa do przyjmowania
Eucharystii, jako chleba i napoju,
którym jest On sam. To zjednoczenie nas
ludzi z Chrystusem Bogiem, które przez
wiarę wtedy się dokonuje, jest tak
wielkie, że życie nasze, niezagrożone
śmiercią, nabiera zupełnie nowej
jakości, nowej perspektywy i nowej siły.
-
Dziś, kiedy to nasze myśli szczególnie
koncentrują się na wniebowzięciu
Najświętszej Maryi Panny, Kościół
odczytuje fragment Apokalipsy. Jej
autor,
-
właśnie wspomniany św. Jan, otrzymał od
Jezusa konającego na krzyżu cudowny dar,
Maryję jako Matkę. I ten Dar wziął do
siebie, lecz nie tylko dla siebie, lecz
zgodnie z wolą Pana, dla całego
Kościoła. Jednakże w tym ludzkim
wymiarze, przebywał z Maryją najwięcej.
Jej obecność w tzw. szarzyźnie
codzienności, była dla Jana rewolucyjnym
doświadczeniem, czemu dał wyraz w 12
rozdziale Apokalipsy: Potem wielki znak
się ukazał na niebie: Niewiasta
obleczona w słońce i księżyc pod jej
stopami, a na jej głowie wieniec z
gwiazd dwunastu. Jest owa alegoryczna
Niewiasta symbolem ludu Bożego obu
Testamentów, z którym walkę przez
wszystkie wieki podejmuje szatan.
Największym wrogiem diabła jest Dziecko
zrodzone przez Niewiastę. Jest rzeczą
absolutnie pewną, że szatan
-
tej walki z niewiastą, z jej Synem i
resztą jej potomstwa, czyli z
Kościołem, nie wygra. W tym wspaniałym
apokaliptycznym opisie Jan główną
przedstawicielkę ludu Bożego widzi w
Maryi, rodzącej historycznego Jezusa.
-
Stawiam sobie dziś pytanie: czy to
doświadczenie codziennego życia z
Maryją, może być również moim udziałem?
-
Pomocą w odpowiedzi na nie, jest
niewątpliwie dzisiejsza Ewangelia,
opisująca pobyt Maryi w domu Zachariasza
i Elżbiety. Udała się tam bezzwłocznie,
-
zaraz po wyrażeniu swojej zgody na
spełnienie się woli Boga. Adorując
Zbawiciela obecnego pod swoim sercem,
poszła do domu krewnej, aby wnieść
Mesjasza do tych, którzy Go szczególnie
oczekiwali, aby wnieść w ich domowe
relacje swoją wiarę, wnieść ręce gotowe
do pomocy oraz prawdziwą radość. Od
momentu zwiastowania, jest Maryja w
najściślejszej relacji z Chrystusem,
której prawdziwość weryfikuje się
otwarciem na drugiego człowieka i na
jego potrzeby. Na mocy Testamentu
ukrzyżowanego Syna przyjmuje Jego
Kościół w swą macierzyńską opiekę, by
chronić go przed złem, czyli przed
szatanem. Wniebowzięta w tym
najściślejszym związaniu człowieka z
Bogiem może jeszcze więcej, niż wtedy
gdy była z Janem i Apostołami, czego on,
Jan, dał w Apokalipsie znakomity wyraz.
-
Przez wieki obecność Maryi w życiu
Kościoła stawała się coraz bardziej
czytelną. Paradoksalnie, im dłużej żyję,
tym bardziej jest mi bliższa. Coraz
mocniej docierają do mnie słowa Jezusa z
krzyża: Oto Matka twoja. Coraz bardziej
rozumiem, co to znaczy – wziąć Maryję do
siebie (J 19,27). Coraz wyraźniej Jej
decyzja, staje się moją – Oto ja
służebnica Pańska, niech mi się stanie
według słowa twego (Łk 1,38). Coraz
jaśniej na tym wielkim weselu tego
świata widzę Maryję wskazującą Chrystusa
z jasnym poleceniem skierowanym zarówno
do sług, jak i do mnie – Zróbcie
wszystko, cokolwiek wam powie (J 2,5).
Wreszcie, coraz silniejsze czuję więzy
rodzinne z Jezusem obecnym w Eucharystii
i z Maryją przez pełnienie woli Ojca
Niebieskiego (por. Mt 12,50).
-
Znamienne jest to, że w trudnych
chwilach i to zarówno w życiu jednostek,
jak i całej społeczności Kościoła, na
początku drogi nawrócenia, czy też
istotnej zmiany jest Maryja. Dziś coraz
częściej przypomina mi się krótka
rozmowa sprzed wielu lat z pewnym
człowiekiem z tzw. marginesu. W całej
szczerości powiedział mi, że daleko mu
do Boga i daleko do Kościoła, ale zaraz
dodał „na Matkę Boską nie pozwolę złego
słowa
powiedzieć!”
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Krzyk śmierci cichego człowieka
-
Ef 4, 30 – 5, 2; J 6, 41-51
-
W te, na bieżąco pisane rozważania na
temat niedzielnych tekstów Ewangelii,
Pan Bóg w tzw. prozie życia, wpisuje
swoje istotne uwagi. W ubiegłą
niedzielę,
-
w kościele parafialnym w Kalwarii
Zebrzydowskiej, miała miejsce pierwsza
część uroczystości pogrzebowych śp. Ks.
Kazimierza Moskały (tzw. importa).
-
Kiedy stanąłem przy pulpicie, aby
odczytać Ewangelię, zobaczyłem przed
sobą nawę główną niewielkiego kościoła
parafialnego, wypełnioną ok. 140
kapłanami, ubranymi w białe alby.
Pośrodku tej bieli, znajdowała się
trumna z ciałem ks. Kazimierza.
Zwyczajna prosta trumna, bez drugiego
dna, bez sensacji, można więc
powiedzieć, że dla tego świata jest
nieciekawa . A na niej stał kielich z
pateną i mszał, położony na kapłańskiej
fioletowej stule. Biały, kapłański
krąg, który ją otaczał, dotykał ołtarza
przy którym, jako główni celebransi tej
wielkiej koncelebry, byli Księża
Biskupi. A wszystko to było wkomponowane
w liturgię Mszy św., w to cudowne
uobecnienie śmierci, zmartwychwstania i
wniebowstąpienia Chrystusa. I w Komunię
św., w której jeszcze
-
raz rozbrzmiewały w naszych sercach i
umysłach słowa, wypowiedziane przez
Jezusa, a zapamiętane przez św. Jana: Ja
jestem chlebem życia. Kto do Mnie
przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we
Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.
-
Niespodziewana śmierć tego Ks.
Kazimierza wybrzmiała w nas, kolegach,
jak głośny krzyk jego cichego życia,
przepełnionego pracą, modlitwą i
Eucharystią. Tak już jest, że śmierć
wyciąga z życia jego prawdziwe
przesłanie i jest nauczycielką mądrości
dla tych, którzy jeszcze żyją w czasie.
Słusznie zauważył
-
mędrzec Kohelet, pisząc: Serce mędrców
jest w domu żałoby, a serce głupców w
domu wesela ( Koh 7,4). Nie można więc
tej trudnej, bolesnej, lecz ważnej
lekcji, zmarnować.
-
Ta uroczystość pogrzebowa kolegi
kapłana, jego życie i śmierć, postawiły
w mojej głowie szereg ważnych pytań o
moje miejsce i moją postawę w Kościele,
ale nie tak ja, ale jak chce tego
Chrystus – Głowa. To właśnie On pokazał
mi jeszcze raz, że centrum tej
nieustannie trwającej rewitalizacji
Kościoła – to Jego obecność w
Eucharystii. Jeszcze raz stawiam sobie
pytanie – czy wierzę w to, co Jezus dziś
do mnie mówi: To jest chleb, który z
nieba zstępuje: Kto go je, nie umrze. Ja
jestem chlebem żywym, który zstąpił z
nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb,
będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja
dam, jest moje Ciało, wydane za życie
świata. Ten, który świat stworzył i Ten,
który zmartwychwstał, mówi: To jest
Ciało moje; To jest krew moja, to choć
zmysły dalej doświadczają chleba i wina,
to ja nie wierzę zmysłom, wierzę
Jezusowi.
-
Właśnie ta wiara przemienia życie
człowieka. Znakomicie zrozumiał to św.
Paweł, żyjący Eucharystią: Niech zniknie
spośród was wszelka gorycz, uniesienie,
gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz
z wszelką złością. Bądźcie dla siebie
nawzajem dobrzy i miłosierni.
Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg wam
-
przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc
naśladowcami Boga, jako dzieci
umiłowane, i postępujcie drogą miłości,
bo i Chrystus was umiłował i samego
siebie wydał za nas w ofierze i dani na
woń miłą Bogu.
-
Znakomicie rozumiał to ks. Kazimierz. Z
racji pełnionej funkcji wiedział bardzo
wiele o ludzkich dobrach, ale i
dramatycznych sprawach w Kościele. Miał
usta zapieczętowane sekretem, życie
przejrzyste, a serce przy Bogu.
Paradoksalnie – najbardziej
reformatorska i skuteczna postawa, która
piekło doprowadza do szału.
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Bogaty i ubogi
-
(J 6, 24-35)
-
Taki jest człowiek w przedziwnym
paradoksie swej ludzkiej egzystencji.
Jest bogaty i można sobie, patrząc na
wszechświat, za św. Janem Chryzologiem
postawić pytanie: „Czy nie widzisz, że
cała ta budowla dla ciebie została
stworzona?”
-
Z drugiej zaś strony, trzeźwo myślący,
złudzeń nie mają – wszystko i wszyscy
należymy do Boga, czyli jesteśmy ze swej
natury stworzenia, po prostu – u Boga –
ubodzy.
-
To wszystko byłoby wielką sprzecznością
samą w sobie, gdyby nie fakt, że
człowiek i cały wszechświat został
powołany do istnienia z nieskończonej
Miłości. Ten boski pierwiastek w nas –
miłość sprawia, że możemy zarówno
cieszyć się władzą nad otaczającym nas
światem, jak i cieszyć się wolnością,
której gwarantem jest nieskończona
miłość Stwórcy. To dzięki miłości, na
pozór wykluczające się bogactwo i
ubóstwo, mogą w nas nie tylko
koegzystować, ale utrzymywane w cudownej
harmonii, uskrzydlać nas we wspaniałej
współpracy z Bogiem w dziele stwarzania.
-
Ten cudowny paradoks, ta fantastyczna
harmonia, może być niszczona i jest
niszczona przez grzech będący
zaprzeczeniem miłości. Nie ma innej
możliwości
-
na zachowanie opisanej równowagi, jak
przyjęcie Jezusa Chrystusa, który
wchodząc w nasze życie, za naszym
oczywiście przyzwoleniem, bierze grzech
na siebie, nam przywracając zdolność do
prawdziwej miłości.
-
Jak w soczewce, ten cały proces jest
widoczny w chlebie. Owoc ziemi i pracy
rąk ludzkich, łamany i dzielony jest
cudownym znakiem miłości i życia,
harmonii bogactwa i ubóstwa. Tak więc
chleb jest zarówno w ręku Boga, jak i
człowieka. Nie może więc dziwić nikogo,
że istota zła walcząca o władzę nad
chlebem, a przez to nad człowiekiem,
jest szatanem. Nie wahał się on kusić
Chrystusa na pustyni, a przy cudownym
rozmnożeniu chleba był również obecny,
-
wprowadzając zamęt w myślach i
pragnieniach uczestników tego
wydarzenia. Zamęt, jaki szatan
wprowadził w ich głowach, Jezus nie
tylko zauważył, ale i nazwał: Zaprawdę,
zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie
nie dlatego, że widzieliście znaki, ale
dlatego, że jedliście chleb do syta. Ten
bałagan dotyczy również i naszego
myślenia, a polega on na chęci
posłużenia się Jezusem w zaspakajaniu
doczesnych potrzeb, bez przyjęcia Go w
całości, czyli z całym przesłaniem Jego
miłości. Innymi słowy – Jezus
spełniający nasze życzenia tu i teraz –
tak, ale życie według Jezusa tu i teraz
– nie.
-
Tymczasem miłosierny Jezus nie idzie na
kompromisy. Porządkując zarówno myślenie
tych, którzy Go wtedy otaczali, jak
również i nasze, daje dobrą radę
-
oraz obiecuje znakomite lekarstwo:
Zabiegajcie nie o ten pokarm, który
niszczeje, ale o ten, który trwa na
życie wieczne, a który da wam Syn
Człowieczy.
-
Ten, który te słowa usłyszał, a pod
koniec swojego długiego życia zapisał,
św. Jan doświadczył ich znaczenia.
Otrzymał wyjątkową łaskę i związane z
nią zadanie. Jako uczeń i Apostoł
Jezusa, świadek Jego życia, śmierci i
zmartwychwstania, obdarzony obecnością
Matki Jezusa jako swojej, a przede
wszystkim przez wiarę obdarzony
obecnością samego Jezusa w Jego słowie i
w Eucharystii. Dlatego słowa, które od
Jezusa usłyszał i nam przekazał, miał
przetrawione całym życiem doczesnym i
otwierały mu wieczność: Ja jestem
chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi,
nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy,
nigdy pragnąć nie będzie.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Głód trzeba zaspokoić!
-
(J 6, 1-15)
-
Niebywały sukces przyniosła misja
dwunastu Apostołów, rozesłanych przez
Jezusa po dwóch, do tych domów, które
przed nimi otworzą swe drzwi. Za
powracającymi wysłannikami, tysiące
ludzi przyszło do Jezusa na drugi brzeg
Jeziora Galilejskiego i otoczyło Go i to
we wcale nie komfortowych warunkach.
Rezygnując z odpoczynku, nauczał i
uzdrawiał ich chorych. Jego słowa
porządkowały myślenie, otwierały oczy i
budziły nadzieję. Przez relację
Ewangelistów wyczuwa się znakomitą
atmosferę tego spotkania i poczucie
bezpieczeństwa, jakie dawał Ten, wokół
którego wszyscy się zgromadzili..
-
Tymczasem proza życia, zwyczajny głód,
dał znać o sobie. Wszyscy Ewangeliści
opisują to, co się wtedy wydarzyło.
Jednak na szczególną uwagę zasługuje
relacja św. Jana. Otóż zauważa on, że
inicjatywa zaradzenia niełatwej sytuacji
wyszła od samego Jezusa. Wiedząc, co ma
czynić, stawia Filipowi kłopotliwe
pytanie: Gdzie kupimy chleba, aby oni
się najedli? 200 denarów w trzosie na
pustkowiu, nie ma żadnego znaczenia dla
nakarmieniu 5000 mężczyzn. Paradoksalnie
bardziej konkretnie, choć i tak
utopijnie zabrzmiała propozycja chłopca,
który miał do zaoferowania wprawdzie
tylko pięć chlebów jęczmiennych i dwie
ryby, ale było to wszystko, co miał ze
sobą do jedzenia. Ten gest młodego
człowieka, w tamtej sytuacji po ludzku
rzecz biorąc niemal śmieszny, Jezus
bierze z najwyższą powagą. Dar chłopca,
a więc chleb i ryby, Jezus, po
odmówieniu dziękczynienia, brał w swoje
ręce i rozdawał ludziom,
-
tyle, le kto chciał. Fakt, że wszyscy
się nasycili, był szokujący, a 12 koszów
ułomków, które zapewne wróciły do
„młodego inwestora”, podkreślały
fenomen zdarzenia. Można i trzeba też
zauważyć, że Jezus nie zwykł czynić
cudów z niczego. Wkład człowieka na
miarę jego możliwości, choćby niewielki,
i jego dobre, szczere serce,
uaktywniają wszechmoc Boga, z którą On
wchodzi w ludzką codzienność.
-
Spontaniczna reakcja ludzi wyrażona
słowami: Ten prawdziwie jest prorokiem,
który ma przyjść na świat, połączona z
chęcią porwania Go i ogłoszenia
-
królem, wpisywała się we współczesne im
wyobrażenia o Mesjaszu, którego
postrzegano również w kategoriach
politycznych jako wybawcę Narodu.
-
Tymczasem Jezus, wycofując się z tłumu,
ucina tego typu zapędy otaczających Go
ludzi. Ucina je raz na zawsze, choć
przez całą historię Jego Kościoła,
-
będą Mu towarzyszyły, co zresztą i dziś
mamy okazję zaobserwować. Jezus, jak to
znakomicie ujął Benedykt XVI, jest
królem nie w ziemskim rozumieniu, lecz
jest królem nie z tego świata, który na
tym świecie pragnie służyć człowiekowi,
który pragnie zaspokoić jego głód, i to
nie tylko ten materialny, ale przede
wszystkim głód dobrej orientacji, głód
sensu, głód prawdy, głód Boga. Tego
zaspokojenia szeroko rozumianego głodu
doświadczyły zebrane przy Nim tłumy,
choć do pełnego zrozumienia Jego misji,
droga była jeszcze daleka.
-
We współczesnej naszej refleksji nad
Kościołem ogromne znaczenie ma relacja
św. Jana, napisana pod koniec życia, a
więc z większej perspektywy
-
i opatrzona głębszą analizą. Jego uwaga
dotycząca zbliżających się świąt Paschy
oraz wzmianka o modlitwie dziękczynnej
Jezusa i dzielenie chleba przez Niego,
jasno wskazują na Eucharystię, którą
niewątpliwie to wydarzenie, które miało
miejsce na drugim brzegu Jeziora
Galilejskiego, zapowiadało i
przygotowało. Sprawując Eucharystię i
przyjmując ją z wiarą, pozwalamy
Chrystusowi na karmienie nas prawdą i
miłością. Jego obecność w nas, jest
-
w stanie przemienić nas, w Niego. Szatan
zaś tego najbardziej się obawia. Dlatego
strzela ze wszystkich możliwych dział w
Eucharystię, w tych którzy ją sprawują i
w tych, którzy chcą w niej uczestniczyć.
Na dodatek, w swej perfidnej
inteligencji, ubiera się często w szaty
sędziów sprawiedliwych, strażników
najwyższych wartości, oraz zagorzałych
obrońców Kościoła.
-
Zostawiając na boku boksowanie ze złem,
spokojni, że Chleba Eucharystycznego
nigdy w ręku Jezusa nie zabraknie,
prośmy Go o wiarę, nadzieję i miłość
potrzebne do godnego i owocnego
sprawowania i uczestniczenia w niej na
takim poziomie, aby wszelki głód w nas
został zaspokojony. I tak staniemy się
znakiem i pomocą dla innych.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Pozdrawiam z przepięknego Rokitna, z
Sanktuarium Matki Bożej Słuchającej.
-
Rekolekcje - młode małżeństwa z dziećmi.
Bardzo ważne dla mnie doświadczenie.
-
Pamiętam też o wszystkich, do których te
teksty docierają.
-
Niech Pan nam błogosławi
-
ks. Lucjan
-
-
Wyjść, czy czekać?
-
(Mk 6, 30-34)
-
Tydzień temu byliśmy świadkami
rozesłania Apostołów przez Jezusa w celu
zachęcania do nawrócenia, czyli do
przeformatowania swojego myślenia. Udali
-
się po dwóch, dając tym, którzy ich
przyjęli, szeroko rozumiany pokój
Chrystusowy zarówno w przestrzeni duszy,
jak i ciała.
-
Dzisiaj św. Marek zapoznaje nas z
zakończeniem wspomnianej akcji domowych
wizyt oraz z jej skutkami. Przede
wszystkim Jezus, choć był towarzyszem
wszystkich i wszystko wiedział,
postanowił ich wysłuchać. Dla
wysłanników było to bardzo ważne, aby
mogli opowiedzieć o tym, co ich
spotkało. Jezus zaś ze swej strony
okazał im wielki szacunek, doceniając
zarówno ich trud, jak i danie okazji,
aby przez opisanie tego, co przeżyli,
odkryli jeszcze głębszy sens znaków,
jakie Bóg przez nich dokonał. Zapewne,
każde wydarzenie, każde otwarcie drzwi,
każde spotkanie, było inne. Przez te
opowieści wzajemnie ubogacili się
doświadczeniami innych, a obecność przy
tym Jezusa była też zabezpieczeniem
przed popadnięciem w pychę i niezdrową
konkurencją.
-
-
Jest to pierwsza bardzo ważna lekcja
zarówno dla rodziców, wychowawców, jak i
dla wszystkich tzw. szefów, którzy
powierzając zadania, nie chcą
-
produkować niewolników, lecz
odpowiedzialnych i kreatywnych
współpracowników.
-
-
Druga zaś lekcja jest związana ze skalą
sukcesu, nazwijmy to – wizyt domowych.
To, co Apostołowie wnieśli w domową
codzienność, było tak wielką wartością,
że po ich odejściu ludzie zostawiali
domy i swoje zajęcia i zaczęli ich
szukać. Znajdując ich, znajdowali
również Tego, który ich posłał – Jezusa.
Wyssany z okolicznych miejscowości ogon
zainteresowanych był tak duży, a ich
natręctwo tak intensywne, że Apostołowie
wraz z Jezusem nie mieli możliwości
odpoczynku, nawet spożycia posiłku.
Próba znalezienia odludnego miejsca
okazała się fiaskiem. Główną przyczyną
tego fiaska była reakcja samego Jezusa
wobec tłumu szukających ich ludzi:
Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak
owce niemające pasterza.
-
Przypomina się niemal z automatu, scena
z kuszenia Chrystusa na pustyni, kiedy
to, poszcząc, poczuł głód. Wtedy
przystąpił do Niego szatan i rzekł:
„Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, aby
te kamienie stały się chlebem. Lecz On
mu odparł: Napisane jest: <Nie samym
chlebem żyje człowiek, ale każdym
słowem, które pochodzi z ust Bożych>”.
Zgodnie z tą logiką wyższości Słowa
Bożego nad chlebem, Jezus na pustyni
odrzucił pokusę szatana, teraz zaś
zgodnie z tą logiką, nauczanie stawia
przed odpoczynkiem i posiłkiem. Taka
postawa jest najlepszą weryfikacją
głoszonej nauki.
-
-
Dla wyzwań, jakie dzisiaj stają przed
Kościołem Katolickim, te lekcje mają
jeszcze jedno istotne znaczenie. Jezus
gromadził ludzi, nie zaczynając od
czekania na nich, ale od wyjścia do
nich. Doświadczenie osobowości
wysłanników, wpisania się tego, co
głosili w rzeczywiste potrzeby ludzi, w
ich codzienności, pociągnęło za Jezusem
tłumy. Jedna i druga forma działania
będzie miała miejsce w życiu Jezusowego
Kościoła. Innej drogi nie ma. Jest tylko
pytanie ile potrzeba nam jeszcze czasu,
aby dzisiaj tę dynamikę działania na
powrót uruchomić?
-
Choć wydaje się, że jest to przesłanie
skierowane bardziej do wielkich
architektów kościelnej polityki, to
jednak każdy z nas w fundamentalnym
poczuciu własnej odpowiedzialności, może
wraz z Jezusem wiele dokonać.
-
-
-
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
-
Proch zostawiony na progu
-
(Mk 6, 7-13)
-
W ubiegłym tygodniu wyszliśmy razem z
Chrystusem z Jego rodzinnego Nazaretu,
gdzie swoi Go nie przyjęli. Był
zdziwiony ich niedowiarstwem i
skrępowany
-
w swym miłosierdziu tak dalece, że nie
mógł tam dokonać żadnego cudu. Trudno
oprzeć się refleksji nad faktem, że
nieskończenie kochający Bóg dał
człowiekowi niepojętą władzę, nad swym
boskim miłosierdziem. Władza ta nie
zwalnia człowieka od odpowiedzialności.
Odchodząc z Nazaretu do okolicznych
wiosek, Jezus jednak coś zostawił, coś
bardzo ważnego, zarówno na teraz, jak i
na ostateczne rozliczenie. Może analiza
dzisiejszej Ewangelii pozwoli nam ową
tajemnicę nieco bardziej rozświetlić.
-
Jeżeli Jan Chrzciciel gromadził tłumy
wokół siebie nad Jordanem, to Jezus,
mając po ludzku „oprogramowanie cieśli”,
wychodzi do ludzi tam, gdzie oni są i
tam, gdzie oni żyją. Właśnie w tym duchu
wysyła swoich Apostołów do poranionych i
pogubionych w swej codzienności ludzi,
aby w ich domy wnosili Jego pokój.
Dlatego wysyła ich po dwóch, aby ich
wzajemna relacja była najlepszą
wizytówką przyniesionej przez nich
wartości. Wysyła ich, aby wzywali do
nawrócenia, czyli do zmiany myślenia,
czyli do całkowitego zaufania Bogu.
Podporządkowując się Jego poleceniu
niebrania niczego ze sobą, sami mieli
-
dawać świadectwo posłuszeństwa Bogu,
przekraczającego ludzką logikę. To
doświadczenie było potrzebne zarówno im
- wysłannikom, jak i tym wszystkim,
-
do których zostali posłani. To wszystko
w połączeniu z otrzymaną władzą
wyrzucania złych duchów i uzdrawiania
chorych czyniło ich dla wielu
niezmiernie atrakcyjnymi gośćmi. Aby to
nie wbiło ich w pychę i nie stało się
sposobem na wygodne życie, Jezus
zabronił im zmiany kwater.
-
Nie wszystkim jednak pokój Jezusowy
będzie odpowiadał, nie wszyscy będą
gotowi do zmiany sposobu swojego
myślenia i życia, nie wszyscy otrzymają,
albo przyjmą łaskę wiary, dlatego też
wysłannicy Jezusa muszą i na takie
reakcje być przygotowani. Dlatego też
Jezus nakazał im: Jeśli w jakimś miejscu
was nie przyjmą i nie będą was słuchać,
wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z
nóg waszych na świadectwo dla nich. Sam
Jezus pokazał, na czym polega owo
„strząśnięcie prochu”. Odszedł z
Nazaretu gdzie Go nie przyjęto, bo nie
poradzili sobie Jego ziomkowie z Jego
bóstwem. Odszedł z krainy Gadareńczyków,
gdzie po stracie świń okazało się, że
dla mieszkańców bardziej liczyła się
materia niż duch. Co jest więc owym
„prochem”. Jest nim wspomnienie Jego
obecności, wspomnienie decyzji
wyproszenia Go za drzwi. Owo wspomnienie
– „proch na progu” może doprowadzić do
późniejszej zmiany decyzji i otwarcia
drzwi Jezusowi, a może też na Sądzie
Ostatecznym świadczyć przeciwko takiemu
domowi (por. Mt 10,15).
-
Wysłannicy powinni wnosić do otwartych
przed nimi domów Chrystusa, Jego naukę i
moc. Zostawienie „prochu z nóg”, oznacza
ich wolność od natręctwa i osądów. To
Bóg widzi ten proch i widzą go
domownicy. Tego prochu zmyć się nie da.
Oczywiście najłatwiej zrzucić winę na
wysłanników, że się źle zachowali, że za
mało święci, że grosza chciwi itp.
Tymczasem Jezus wysyła nie aniołów, ale
grzesznych ludzi (Judasz był również
posłany). Obdarzony darem rozumu
człowiek w myśleniu swym krytyczny
znakomicie potrafi się w tej wizycie
zorientować i nie wylewa dziecka z
kąpielą.
-
Tak więc opisana scena rozesłania
Apostołów ma absolutnie ponadczasowe
wymiar. Jest ona wyzwaniem do refleksji
zarówno dla wysyłanych przez Jezusa,
-
jak i dla tych, którzy ich przyjmują.
Symbolika zaś prochu na progu naszych
drzwi jest bezcenna i niezmiernie mocna
dla nas wszystkich.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Dwa zdziwienia
-
(Mk 6, 1-6)
-
Ponad 30 lat swojego ziemskiego życia
spędził Pan Jezus w Nazarecie i w jego
okolicy. Ten czas między 12 rokiem życia
Jezusa a początkiem Jego publicznej
działalności, został przez Ewangelię
pominięty. Ten pewnego rodzaju mrok
tajemnicy, w zamyśle Boga celowy, został
nieco tylko oświetlony przez św. Łukasza
informacją, którą zakończył opowieść o
pielgrzymce Świętej Rodziny z 12-letnim
Jezusem do świątyni Jerozolimskiej.
Świadomy dwoistości natur, swego
prawdziwego Bóstwa i prawdziwego
Człowieczeństwa Jezus wraca wraz z
Rodzicami do Nazaretu i był im poddany.
A Matka Jego chowała wiernie wszystkie
-
te sprawy w swym sercu. Jezus zaś
czynił postępy w mądrości, w latach i w
łasce u Boga i u ludzi (Łk 2, 51 – 52).
O tym, jak dobre były relacje rodzinne,
może świadczyć wcześniejsza wzmianka o
poszukiwaniu zaginionego Jezusa przez
Maryję i Józefa – między krewnymi i
znajomymi.
-
Możemy z dużym prawdopodobieństwem
zakładać, że Jezus uczęszczał do
szkoły. Wskazuje na to zarówno ludzka
wiedza i umiejętności Chrystusa, jak i
mocno już w tamtym czasie powszechny
system szkolnictwa, oparty o synagogi.
-
Następną ważną informacją, rzucającą
snop światła na ten okres życia Jezusa
jest słowo – cieśla. Zapewne przez lata
pracował On wraz ze swoim ojcem Józefem,
wykonując wtedy bardzo szanowane
rękodzieło. Domagało się ono fachowości,
sprawności intelektualnej i fizycznej,
otwartości na międzyludzkie relacje. O
tym, że nie było to dorywcze zajęcie,
lecz rzetelnie wykonywane rzemiosło
świadczy fakt, że zarówno Józef, jak i
Jezus w świadomości lokalnej wspólnoty,
zapisali się wraz z wykonywanym zawodem.
-
Oczywistym jawi się pytanie: dlaczego
taka była droga ludzkiej edukacji Syna
Bożego do misji ogłoszenia
najważniejszego przekazu, jaki Bóg
przygotował
-
dla człowieka oraz dokonania dzieła
wyzwolenia człowieka z niewoli grzechu?
-
Nie wystarczyło Synowi Bożemu, aby za
zgodą Dziewicy przyjąć człowieczeństwo,
ale postanowił wrosnąć w ludzką
codzienność, przyjąć ją tak, jak ona
wygląda w relacjach ludzkich, zawodowych
i społecznych. Jezus nie tylko przyjął
ją, ale jak zaznaczył św. Łukasz –
wzrastał w niej. Nie mogło być lepszego
przygotowania do głoszenia Słowa Bożego
jak ta w normalnej ludzkiej
rzeczywistości. Było to zarówno
przygotowanie ludzkiej osobowości, jak
i ludzkiego języka dla Jego boskiej
misji na ziemi.
-
Tak przygotowany Jezus, po chrzcie
Janowym, przedefiniował swoją
działalność w obrębie tej samej misji.
Jego boska natura, niczym nie naruszając
ludzkiej, zaczęła się coraz bardziej
ujawniać w słowie i czynie. I tak, kiedy
Jego nauka i znaki zdały się coraz
bardziej świadczyć o Jego boskości,
przybył do rodzinnego Nazaretu. W
tutejszej synagodze w szabat doszło do
konfrontacji z ziomkami. Zaskoczyła ich
Jego mądrość i Jego moc i co znamienne,
pojawiło
-
się natychmiast zwątpienie: Skąd to u
Niego? I co to za mądrość, która Mu jest
dana? I takie cuda dzieją się przez Jego
ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi,
a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona?
Zabrzmiało to tak, jakby zapamiętany
przez nich Jezus z nazaretańskiej
codzienności, nie przystawał im do
Jezusa, którego spotkali i usłyszeli
teraz w ich synagodze.
-
Dlaczego? Czy wcześniej nic w Nim nie
było wyjątkowego?
-
A może, po pewnym czasie nieobecności,
kiedy najpierw dotarła do nich Jego
sława, a potem i On, zobaczyli w Nim to,
czego wcześniej nie widzieli, a w Nim
cały czas było?
-
Mimo wszystko Jezus dziwił się ich
niedowiarstwu. Wprawdzie wiedział, jak
postępowano z prorokami w ich ojczyźnie,
ale po swoich ziomkach i krewnych tak po
ludzku, spodziewał się czegoś więcej.
-
Trzeba nam też zauważyć, że Ta, która
była najbliżej Jezusa, Najświętsza
Maryja Panna, miała świadomość, że przez
tyle lat mieszka pod jednym dachem z
prawdziwym człowiekiem i prawdziwym
Bogiem. Dała temu znakomite świadectwo
na weselu w Kanie Galilejskiej, po
mistrzowsku wypraszając Jego pierwszy
cud.
-
Można postawić sobie dwa zasadnicze
pytania:
-
Czy ta sytuacja przekłada się na nasze
relacje z Jezusem?
-
Gdyby tak zapytać wychodzących z
kościoła po Mszy św. – czy wierzysz, że
Chrystus jest Bogiem?
-
Jaka byłaby odpowiedź?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Cuda też chodzą parami!
-
(Mk 5, 21-43)
-
Znakomicie opisał to św. Marek,
relacjonując uzdrowienie przez Jezusa
dwóch kobiet. Pierwszą z nich była córka
przełożonego synagogi o imieniu Jair.
-
Drugą zaś, kobieta, cierpiąca na upływ
krwi. Te dwa uzdrowienia, zawierają w
sobie dwa wymiary, które warto zobaczyć
i nazwać, jako że nasze doczesne
-
życie jest z natury kruche i często
zdarza się, że Boga prosimy o cudowne
interwencje. Mamy do zanoszenia takich
próśb prawo, jednak dla zwiększenia ich
skuteczności warto przypatrzeć się
nadzwyczajnym Jego interwencjom w
ludzkim życiu, szczególnie tym, które są
opisane w Ewangeliach. Są one dane jako
wzorcowe przypieczętowane niepodważalnym
autorytetem Ducha Świętego.
-
Tak więc w pierwszym przypadku Jezus na
prośbę ojca udał się do jego domu, aby
uzdrowić córkę. Kiedy zaś poinformowano
ich o jej śmierci, umocnił go w wierze
słowami: Nie bój się, wierz tylko!
Benedykt XVI zwrócił uwagę na znakomity
komentarz św. Hieronima, który rzecz
opisał z punktu widzenia samego Jezusa:
„Dziewczynko, wstań przeze Mnie. Nie
siłą twojej zasługi, lecz przez Moją
łaskę. Wstań więc przeze Mnie. Fakt, że
zostałaś uzdrowiona, nie zależy
-
od twoich cnót” (Homilie do Ewangelii
-
wg św. Marka, 3).
-
Drugi opis uzdrowienia, który dotyczy
kobiety od 12 lat cierpiącej na upływ
krwi, ma na celu ukazanie Jezusa
uzdrawiającego całego człowieka. W
pierwszej fazie tego cudu zostało
uzdrowione ciało kobiety. Było to ściśle
związane z jej całościowym uzdrowieniem,
które jest szczególnym działaniem łaski
Boga, danej tylko temu, kto z wiarą o
nią poprosi. Jasno wyraził to Jezus,
zwracając się do uzdrowionej kobiety:
Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w
pokoju i bądź wolna od swej
dolegliwości.
-
Te dwa ewangeliczne opisy uzdrowienia
zachęcają nas do proszenia o
nadzwyczajne łaski tam, gdzie nasze
ludzkie możliwości osiągnęły granice.
Dotyczy to jakby horyzontalnego wymiaru
naszych doczesnych potrzeb. Jezus
ukazuje nam dzisiaj jeszcze jeden wymiar
naszych próśb, i to o wiele ważniejszy,
albowiem niejako warunkujący ów
pierwszy. Jest to troska i prośba o
pogłębienie naszej wiary. Jak bardzo
pracował nad tym przełożony synagogi,
który upadł do nóg Jezusa, aby prosić o
uzdrowienie córki. Jak bardzo pracowała
nad tym kobieta, znosząc przez tyle lat
cierpienie, upokorzenie płynące z
nieczystości (Kpł 15,25 nn) i ruinę
finansową spowodowaną nieskutecznym
leczeniem. Jakże mocna jest jej krótka
modlitwa: Żebym choć dotknęła Jego
płaszcza, a będę zdrowa.
-
Korzystajmy z zaproszenia Jezusa do
zanoszenia naszych próśb. Nie może to
być jednak tzw. koncert życzeń, albowiem
On chce uzdrawiać nas całościowo, dając
nam nie tylko zdrowie, czy też inne
łaski, ale przede wszystkim prawdziwy
pokój. Do tego potrzebuje On jednak
naszej wiary!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Złe i dobre pytanie
-
(Mk 4, 35-41)
-
Wielu słysząc słowa Ewangelii wg św.
Marka, opisujące burzę na jeziorze,
stwierdzi – no tak, jakże trafiony tekst
na nasze czasy, znakomicie wpisujący się
w nasze odczucia, nasze myślenie i w
nasze rozmowy. W naturalny przecież
sposób porównujemy Kościół Chrystusowy
do łodzi Apostołów unoszącej się na
wodach tego świata, raz mniej, raz
bardziej wzburzonych. Są czasy, kiedy to
żeglowanie wydaje się przyjemne i
bezpieczne, bo morze jest spokojne, a
wiatry pomyślne. Są czasy, kiedy wiatry
są przeciwne, i tym większym trzeba
wykazać się żeglarskim kunsztem.
-
Choć obsada łodzi nieustannie się
zmienia i raz jest lepsza, raz gorsza,
to jej dobór zależy od Tego, który
jest, można tak powiedzieć, głównym
Armatorem i stałym Pasażerem. Nie jest
ta łódź, jakby niektórym się wydawało,
luksusowym jachtem wycieczkowym, ale
jest to konkretna łódź rybacka,
przeznaczona do specjalistycznych
połowów. Jezus, bo to On jest główną
postacią, przy samym werbunku załogi
przedefiniował jej zadania: Pójdźcie za
Mn, a uczynię was rybakami ludzi (Mt
4,19). I można zaraz dodać – rybakami
życiowych rozbitków. I to nie ma
znaczenia, że ta łódź jest mała, że
jezioro duże, że ilość rozbitków jest
gigantyczna. To wszystko działa, ale w
zupełnie innej logice i przy każdej
pogodzie.
-
Opisane w dzisiejszej Ewangelii
„szkoleniowe warsztaty” dla załogi,
znakomicie wpisane w życie, mają
zdecydowanie uniwersalny charakter.
Członkowie załogi, aby zyskać celującą
ocenę, nie powinni byli budzić Jezusa.
Powinni byli wykonywać swoją pracę jak
najlepiej i całkowicie Mu – Bogu
zawierzyć, pomimo śmiertelnego
niebezpieczeństwa, w którym się
znaleźli, a jego stopień przerastał ich
ludzkie umiejętności. Warto oczami
wyobraźni przenieść się w tamte realia,
w tamtą burzę, w tamtą łódź miotaną
falami, w tamto śmiertelne zagrożenie i
zobaczyć śpiącego Cieślę z Nazaretu
umęczonego do granic
-
ludzkich możliwości. Warto zobaczyć w
swej ludzkiej wyobraźni, jak przerażeni
rybacy budzą Cieślę z pytaniem pełnym
wyrzutu i zawiedzionej nadziei:
Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że
giniemy? Widać, że zaczął przebijać się
w ich głowach jako ktoś większy niż
cieśla, większy niż wędrowny
-
nauczyciel, ale jeszcze do końca nie
wiedzą, kim jest.
-
On, powstawszy, zgromił wicher i rzekł
do jeziora: "Milcz, ucisz się!" Wicher
się uspokoił i nastała głęboka cisza.
Wtedy rzekł do nich: "Czemu tak
bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam
wiary!"
-
Ocena z „warsztatów” to słabe
dostateczny, ale ich pozytywny skutek to
pytanie, które powstało w ich głowach,
pytanie, które otwiera oczy, umysł i
serce. Zadawali je między sobą, ale tak
naprawdę było ono najbardziej osobistym
pytaniem każdego z nich: Kim On jest
właściwie, że nawet wicher i jezioro są
Mu posłuszne? Specyfiką tego pytania
jest to, że pełnej odpowiedzi na nie,
będziemy szukać do końca życia, a po
śmierci przez całą wieczność,
szczęśliwi, że jej szukamy. Wieczność
będzie nieustanną fascynacją poznawania
Ojca, Syna i Ducha Świętego!
-
Ta ewangeliczna scena przekłada się
zarówno na nasze mylenie o Kościele, a
także o sakramencie małżeństwa i o
wszystkich innych dziełach, do których
zaprosiliśmy Jezusa, a są ukierunkowane
na drugiego człowieka. Przede wszystkim
jednak wchodzi ona głęboko we wnętrze
każdego z nas, który w łódce swojego
życia ma jeszcze Chrystusa.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
Kiedy sen jest zdrowy?
-
(Mk 4, 26-34)
-
Niemal wszyscy doświadczamy niepokojów,
umiejętnie podsycanych przez media,
którym w naturalny sposób sprzyja
rosnąca inflacja oraz brak
charyzmatycznych i wiarygodnych
przywódców. Reagujemy więc każdy po
swojemu na ten rosnący z dnia na dzień
bałagan, czując podskórnie, że w nim
jest mimo wszystko jakaś ukryta logika
dopuszczona, ale nie koniecznie
zamierzona przez Stwórcę. I tak jedni
śledzą pilnie wszystkie doniesienia ze
świata, analizują, dyskutują i snują
swoje teorie. Inni są zainteresowani
tym, gdzie w tych przemianach są
pieniądze i jak po nie skutecznie
sięgnąć. Jeszcze inni myślą jak
wykorzystać aktualną sytuację do zbicia
możliwie największego kapitału
politycznego. Wielu jest takich, którzy
poprzestając na zaspokajaniu
codziennych potrzeb, mniej lub bardziej
skutecznie wypierają ze swoich głów
niepokojące myśli w nadziei doczekania
lepszych czasów. Nie brak wsłuchujących
się w głosy jasnowidzów, dla których
takie czasy, to jak woda na młyn. Nie
barak również szukających wyjaśnień czy
też wsparcia w studiowaniu i
propagowaniu prywatnych objawień,
których autentyczność często budzi
podejrzenia. Często pachnie to niemal
magią i zarabianiem na ludzkiej
pogmatwanej pobożności.
-
To właśnie dziś w tej osobliwej naszej
rzeczywistości Jezus mówi o budowaniu
królestwa Bożego. Możemy z całą
pewnością założyć, że choć takich czasów
-
jak obecne w dziejach świata nigdy nie
było, to słowa Jezusa nie tracą swej
aktualności. Po to dał nam rozum, aby je
właściwie odczytać i wolę, aby je
-
wdrożyć w życie. Po to nas pokochał i
uzdolnił do miłości, abyśmy sami byli
odpowiedzią dla Niego. W tym
fantastycznym dialogu miłości między
Bogiem a człowiekiem powstaje
rzeczywistość, w której tworzone przez
człowieka wirtualne chmury, są jedynie
skromnym odbiciem. Życie i działanie w
tej rzeczywistości, którą Jezus nazwa –
królestwem Bożym, nadaje wszystkiemu
właściwy sens i nieopisane poczucie
bezpieczeństwa. Dziś Jezus w dwóch
prostych przykładach daje nam dwie ważne
wskazówki. Ktoś nasienie wrzucił w
ziemię. Rolnik wykonał to, co do niego
należało. Przygotował ziemię,
przygotował nasiona i zasiał. Tym aktem
zawierzył wszystko Stwórcy, a on sam
może teraz spać spokojnie. To
niezmiernie prosta, lecz jakże ważna
wskazówka – wykonaj swoją pracę zgodnie
z misją swojego życia i zaufaj Temu, dla
którego nie ma rzeczy niemożliwych i
Który nas nieskończenie kocha, możesz
wtedy spać spokojnie. Druga zaś
wskazówka jest związane z paradoksem
ziarna gorczycy: …jest najmniejsze ze
wszystkich nasion na ziemi. Kiedy
zostanie wsiane w glebę, rozrasta się
ponad inne krzewy, niejako przecząc
ludzkiej logice. To z małych rzeczy,
Bóg, jeśli zechce, może wyprowadzić
wielkie dzieła. Nie wolno więc tego, co
małe zaniedbywać. Może warto stojąc
przed Stwórcą, który zna całą prawdę o
mnie, postawić sobie zasadnicze
pytania: - czy wykonuję dobrze to, na
co mam wpływ? - czy widzę sens wierności
w tym, co po ludzku jest małe?- czy w
tych niespokojnych czasach ufając Bogu,
śpię spokojnie?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jest grzech, który nie będzie
odpuszczony!
-
(Mk 3, 20-35)
-
W zachwycie nad wielkością człowieka
oraz nieskończonym miłosierdziem Boga
warto usłyszeć z całą ostrością słowa
Miłosiernego Jezusa, w których
stwierdza z całą stanowczością, że jest
jeden grzech, który nigdy nie będzie
odpuszczony – grzech przeciwko Duchowi
Świętemu. Ponieważ rzecz dotyczy
największego dramatu człowieka –
potępienia wiecznego, trzeba tę
wypowiedź, jak i cały jej kontekst
potraktować z najwyższą uwagą. I tak
wpierw rozprzestrzeniano pogłoskę o tym,
że Jezus: odszedł od zmysłów, innymi
słowy zwariował, a więc siłą faktu, to
co mówi, nie może być poważnie
traktowane. Dalej nastąpiła eskalacja
Jego dyskredytacji, a jej autorami byli
znawcy słowa Bożego – uczeni w Piśmie.
Część z tych autorytetów moralnych
orzekła, że Jezus: ma Belzebuba i mocą
władcy złych duchów wyrzuca złe duchy. W
poniżeniu Syna Bożego posunęli się
najdalej, jak tylko było można – Jezus
wg nich jest sługą szatana. Odpowiedź
Chrystusa jest znamienna. Po pierwsze
wykazał wewnętrzną sprzeczność takiego
stwierdzenia: Jak może Szatan wyrzucać
Szatana? Po drugie, patrząc na
przewrotność ich serc, stwierdził z całą
ostrością: Zaprawdę, powiadam wam:
Wszystkie grzechy i bluźnierstwa,
których
-
by się ludzie dopuścili, będą im
odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił
przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie
otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest
grzechu wiecznego. Bóg tak pokochał
człowieka, i dał mu taką wolność, iż ten
może podjąć taką decyzję o popełnieniu
grzechu, którą zamknie możliwość
działania Miłosierdzia Bożego. Dla
człowieka oznacza to – wieczne
potępienie, wieczny brak miłości,
wieczne – nie kocham i wieczne – nie
będę kochany. Świadomość skutków decyzji
nie zmienia faktu, że człowiek jest
zaproszony, a nie zaprogramowany do
szczęścia wiecznego. Z pomocą we
właściwym rozumieniu tego tekstu
przychodzi Kościół. Św. Jan Paweł II,
który stwierdza, że to bluźnierstwo
nie polega na słownym znieważeniu Ducha
Świętego; polega natomiast na odmowie
przyjęcia tego zbawienia, jakie Bóg
ofiaruje człowiekowi przez Ducha
Świętego, działającego w mocy
Chrystusowej ofiary Krzyża.[…] Wiemy, że
owocem takiego właśnie oczyszczenia jest
odpuszczenie grzechów. Kto zatem odrzuca
Ducha i Krew, pozostaje w „martwych
uczynkach”, w grzechu. Bluźnierstwo
przeciw Duchowi Świętemu polega więc w
konsekwencji na radykalnej odmowie
przyjęcia tego odpuszczenia, którego
wewnętrznym szafarzem jest Duch
-
Święty, a które zakłada całą prawdę
nawrócenia, dokonanego przezeń w
sumieniu. Jeśli Chrystus mówi, że
bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu
nie może być odpuszczone ani w tym, ani
w przyszłym życiu, to owo
„nie-odpuszczenie” związane jest
przyczynowo z „nie-pokutą” — to znaczy z
radykalną odmową nawrócenia się.
[…]„Bluźnierstwo” przeciw Duchowi
Świętemu jest grzechem popełnionym przez
człowieka, który broni rzekomego „prawa”
do trwania
-
w złu, we wszystkich innych grzechach, i
który w ten sposób odrzuca Odkupienie.
Człowiek pozostaje zamknięty w grzechu,
uniemożliwiając ze swej strony
nawrócenie — a więc i odpuszczenie
grzechów, które uważa za jakby
nieistotne i nieważne w swoim życiu
(Encyklika Dominum et Vivificantem
46).Te dwa głosy, że Jezus jest idiotą i
że Jezus jest zły, wybrzmiewały nie
tylko między współczesnymi Chrystusowi,
ale jakże mocno rozlegają się dziś
pośród nas. Pielęgnowane mogą
doprowadzić do dramatycznej decyzji
wiecznej śmierci. To wszystko dzieje się
małymi kroczkami. Pytanie: jak więc
tego uniknąć? I tu Jezus daje odpowiedź
prostą, która jest zawarta w odwadze
przynależności do Jego rodziny. Ta
odwaga to nasze codzienne małe decyzje:
Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi
bratem, siostrą i matką. Proszę Cię Jezu
o taką odwagę we wszystkich sytuacjach
mojego życia!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Solidarność Boga
-
(Mk 14, 12-16. 22-26)
-
Bóg, który jest czystą Miłością, wyszedł
naprzeciw poranionemu przez grzech
człowiekowi. W tym wyjściu do człowieka
Boska Natura objawiła się w trzech
boskich osobach: w osobie Ojca, w
osobie Syna i w osobie Ducha Świętego.
To wyjście do będącego w potrzebie
człowieka ukazało doskonałą solidarność
Boskich Osób, doskonałe BOSKIE MY.
Stworzeni na obraz i podobieństwo Boga
ludzie, obdarzeni sumieniem, a co tym
idzie, zdolnością do dostrzegania
potrzeb innych i wychodzenia im
naprzeciw. Słusznie zauważa ks. Józef
Tischner, że tak tworzy się solidarność
ludzkich sumień. Ma ona szczególne
znaczenie pośród ochrzczonych, którzy w
dojrzały sposób wydarzenie Chrztu św. w
swoim życiu przepracowali. Chrzest w
imię Ojca i Syna i Ducha Świętego,
znak, słowa i odrobina wody, to nie
jakiś tradycją uświęcony pusty ryt. Jest
on zawiązaniem niezwykłej solidarności
Boga Trójjedynego z oczyszczonym z
grzechu człowiekiem. Staje się on w
pewien sposób uczestnikiem natury Boga,
co daje mu nową perspektywę życia. W
budowaniu solidarności z człowiekiem Bóg
idzie jeszcze dalej. Wymownie oddaje to
dzisiejsza Ewangelia. W życie codzienne
człowieka wchodzi Jezus Chrystus – Bóg,
który w akcie solidarności z człowiekiem
przyjął jego postać i zamieszkał w jego
życiowych realiach. Przed tym, który z
natury rzeczy przyjmuje posiłek aby żyć,
kładzie na stole chleb i kielich z
winem, a wypowiadając słowa: Bierzcie,
to jest Ciało moje. To jest moja Krew
Przymierza, która za wielu będzie
wylana, swą boską mocą, zachowuje
postacie chleba
-
i wina, Sam staje się pokarmem dla
człowieka. Ci wszyscy, którzy z wiarą
po ten Pokarm i Napój sięgną, stają się
jeszcze bardziej zakorzenieni w boskiej
naturze, jeszcze bardziej z Bogiem i z
bliźnimi zjednoczeni. To zjednoczenie
ma ponadczasowy charakter. Wskazują na
to słowa samego Chrystusa: Odtąd nie
będę już pił napoju z owocu winnego
krzewu aż do owego dnia, kiedy pić będę
go nowy w królestwie Bożym. Innymi
słowy, stół eucharystyczny, do którego
zaprasza Chrystus nie ma końca. Ciągnie
się w nieskończoność. Dziś, w
Uroczystość Bożego Ciała, warto jeszcze
raz postawić sobie zasadnicze pytania:
Czy wierzysz Jezusowi? Jeżeli wierzysz,
to czy Go kochasz? A jeśli kochasz, to
czy pokładasz w Nim nadzieję? Gdyby się
zdarzyło, a może tak być, bo Bóg nas do
niczego nie zmusza, że odpowiedzi będą
negatywne, to warto postawić sobie
jeszcze jedno pytanie: jaką mam inną
koncepcję na życie i czy jest ona głosem
sumienia, a może jedynie próbą ucieczki
przed odpowiedzialnością
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Język miłości
-
(J 15, 26-27; 16, 12-15)
-
A było to na samym początku, w szóstym
dniu, według biblijnego opisu aktu
stworzenia wszechświata: - wtedy to Pan
Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi, i
tchnął w jego nozdrza tchnienie życia,
wskutek czego stał się człowiek istotą
żywą (Rdz 2, 7).Owo tchnienie Boga jest
nie tylko darem życia, ale cząstką
samego Boga, daną stworzonemu
człowiekowi i uzdalniającą go do
podjęcia ze Stwórcą świadomej współpracy
będącą kontynuacją Jego dzieła. Cząstka
ta z natury swej nieśmiertelna, od Boga
wychodzi i do Boga wraca. Określamy ją
mianem ludzkiej duszy, dzięki której
człowiek nie tylko żyje, jak inne
istoty, ale uzyskuje rangę osoby, czyli
jest uzdolniony do swoistego rodzaju
dialogu z osobowym Bogiem. Można by
powiedzieć, że oknem, przez które dusza
człowieka niejako wyziera na ten świat,
jest twarz człowieka. Nie ma nic
piękniejszego od pełnego życia ludzkiej
twarzy i nic smutniejszego, kiedy
zastyga po śmierci człowieka. Jednakże
największym zranieniem i okaleczeniem
ludzkiego oblicza jest grzech. O wadze
komunikacyjnej twarzy , jak nigdy
dotąd, przekonujemy się teraz,
doświadczając w wątpliwego uroku
zbiorowej maskarady, przekładającej się
również na rosnące problemy z
interpersonalną komunikacją. W historii
świata Bóg przygotował dla człowieka
pogubionego w grzechu drugie tchnienie.
Jest nim Duch Święty, który od Ojca i
Syna pochodzi, a Który jest trzecią
osobą Trójcy Przenajświętszej. Celem
Jego zesłania, jest udoskonalenie
komunikacji między człowiekiem a Bogiem
i komunikacji między ludźmi. Jej
językiem jest język miłości, który
ludzie utracili, a czego symbolem stała
się biblijna wieża Babel. Odczytajmy
jeszcze raz pierwotny zamysł Stwórcy: A
wreszcie rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka
na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1,
26).Obraz ten zakłócony przez grzech, w
oczach Bożych stał się na powrót
czytelny, przez oczyszczenie dokonane w
Jezusie Chrystusie. Jakże wymowna jest
scena z Ostatniej Wieczerzy, kiedy to
Chrystus umywa stopy swoim uczniom i
jakże znaczące są Jego słowa skierowane
do Piotra: Wykąpany potrzebuje tylko
nogi sobie umyć, bo cały jest czysty (J
13, 10). Tylko Jezus był w stanie nas
prawdziwie obmyć. Przyjął postać
człowieka, aby tego dokonać. Nam
zostawił przykład i polecenie, aby sobie
wzajemnie nogi obmywać, aby sobie
wzajemnie służyć. To jest prawdziwie
język miłości. Zjednoczeni
doświadczeniem śmierci i
zmartwychwstania Chrystusa, cieszący się
obecnością Najświętszej Maryi Panny,
gotowi do służby Bogu i ludziom,
Apostołowie otrzymali dar Ducha
Świętego. Bóg prześwietlił ich swoją
miłością i mocą. Efekt był niesamowity,
czego doświadczyli
-
ci pielgrzymi przybyli do Jeruzalem,
których wokół Wieczernika zgromadził
powiewem wiatru. Bóg w uczniach Jezusa
stał się czytelny, a oni zaś okazali
się dzięki temu godni zaufania. Po raz
pierwszy w dziejach Jeruzalem pielgrzymi
wyszli ze świętego miasta prawdziwie
zjednoczeni z Bogiem, doświadczywszy
języka Jego miłości. A stało się to
przez tych, którzy Bogu oddali całych
siebie, bo język miłości, to 100%
dawania i 100% otrzymywania. Stawiam
sobie
-
pytanie w 44 rocznicę moich święceń
kapłańskich, mojego wyjścia z
Wieczernika; - czy pozwalam Bogu na to,
aby mówił przeze mnie językiem miłości?
Niestety nie zawsze, a przecież na
obrazku prymicyjnym napisałem: Usłysz
mój głos w swej dobroci Panie!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
To rozstanie, nie jest rozłąką
-
(Mk 16, 15-20)
-
- Rozkwitająca wiosna cudowny maj,
radosny okres wielkanocny, pełne
swoistego uroku nabożeństwa Maryjne, w
tym roku nieco skromniejsze, ale zawsze
bardzo ważne, pierwsze Komunie św.
-
- Dziś pogrzeb koleżanki z klasy,
Grażyny. Przy urnie z jej prochami
zdjęcie pięknej kobiety.- Jutro wigilia
Wniebowstąpienia Pańskiego.
-
- Czy to tylko proza ludzkiego, życia. A
może jednak warto chwilkę się zatrzymać
i nim, jak to poeta mówi – wieko
spadnie, postawić
-
sobie pytanie o jego sens o nić łączącą
te wszystkie majowe
wydarzenia.Zstąpienie Boga na ziemię
nastąpiło wtedy, kiedy to Bóg poprosił
człowieka o jego ludzkie życie i kiedy
człowiek wyraził na to swoją zgodę. W
Maryi i przez Maryję stało się to
możliwe. Niezwykłe ograniczenie się
przez Boga wolą
-
człowieka w owej partnerskiej
współpracy, było niezmiernym jego –
człowieka, wyniesieniem. Uniżony do
bycia człowiekiem Bóg – Jezus Chrystus,
po wypełnieniu swej zbawczej misji,
wraca do swej Boskiej rzeczywistości,
której przecież nigdy nie opuścił, jest
bowiem prawdziwym, wszechmogącym Bogiem
i nasza ludzka logika bytu w Nim po
prostu nie działa. Z pokorą intelektu,
bo cóż nam więcej zostało, wpatrujemy
się wraz z Apostołami w niebo,
odprowadzając oczami wiary wstępującego
tam Chrystusa. Ciesząc się
doświadczeniem Jego zmartwychwstania,
które na głowie postawiło całe nasze
ziemskie życie, otwierając wieczne
perspektywy, cieszymy się, że zabrał ze
sobą naszą ludzką naturę. Teraz jeszcze
głębiej rozumiemy, dlaczego Jezusowi
tak bardzo zależało, aby uczniowie
dotykali Jego zmartwychwstałego ciała i
doświadczyli „namacalnie” zachowanych w
nim ran. Wstępując do nieba, zabiera w
tę wirującą miłość Ojca, Syna I Ducha,
ludzkie ciało, mówiąc do nas: A gdy
odejdę i gdy przygotuję wam miejsce,
przyjdę powtórnie i zabiorę was do
siebie, abyście i wy tam
-
byli, gdzie ja jestem (J 14,3).To
rozstanie, nie jest rozłąką! Dla Boga
nie ma rzeczy niemożliwych. Ten, który
wstąpił, dalej jest z nami i to w
fizycznej, realnej obecności. Kiedy
Jezus przez usta Apostołów, ich
następców oraz kapłanów wypowiada nad
chlebem i winem słowa: To jest ciało
moje; To jest kielich Krwi mojej, to ja
Mu wierzę. Wierzę, że pod postaciami
chleba i wina jest realnie i fizycznie
obecny On, Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek.
Te słowa wypowiada Bóg, więc ja
człowiek, uszy swej ludzkiej logiki
kładę po sobie i po prostu wierzę! A
kiedy Go przyjmuję i w swym ludzkim
sercu daję Mu mieszkanie, czuję się
domownikiem samego Boga. Za św. Pawłem
mogę powiedzieć: Teraz zaś już nie ja
żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Gal
2,20). Tak zakorzeniony w Bogu
-
mogę się wystawić na wichry tego świata.
Pod koniec uroczystości pogrzebowej śp.
Grażyny, jej syn Miłosz, przejętym
głosem, naszkicował obraz kochającej
matki, w której miłość przerosła urodę.
Bo takie są matki. Z wdzięcznością myślę
o Maryi. Była pod krzyżem,
zmartwychwstały Syn Jej się nie
objawił, nie żegna Go podczas Jego
wniebowstąpienia, ale jest z Apostołami
przy wyborze Macieja i przy zesłaniu
Ducha Świętego. Jest z nami w takiej
niesamowitej solidarności, którą
zmartwychwstały Jezus ujął w słowach:
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a
uwierzyli (J 20,29).Proszę Jezusa przez
wstawiennictwo
-
Maryi, abym w tym zawirusowanym świecie,
nigdy nie zaniechał głoszenia Jego
Ewangelii. Przyjdź Duch Święty i
napełnij mnie swoimi darami.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Oświadczyny
-
(J 15, 9-17)
-
Różne składamy sobie wyznania.
Niewątpliwie największe i najbardziej
zmieniające nasze życie to wyznania
miłości. Nieraz na takie wyznania
daremnie czekamy i zabiegamy o nie całe
życie, a w ich braku upatrujemy osobisty
dramat. Wiemy, że nikogo do takich
wyznań nie możemy zmusić, a tym bardziej
do konsekwentnie idącej za nimi
życiowej postawy. Wyznanie miłości jest
najpiękniejszym aktem wolnej osoby,
gotowej na wszystkie płynące z tego
-
konsekwencje. Owe, uroczyście nazywane –
oświadczyny, są deklaracją dania swojego
życia drugiej osobie i gotowością na
przyjęcie jej życia. Dwoje stają
-
się jednym, a miłość sprawia, że są
jeszcze wolniejsi. Jest pewien osobliwy
paradoks. Dla wielu z nas wyznanie
miłości, złożone przez drugiego
człowieka, ma zdecydowanie większe
znaczenie, niż wyznanie miłości, jakie
składa nam Bóg. Te Jego oświadczyny,
traktujemy często tylko jako pobożne
hasła, które nie wywołują głębszego
oddźwięku w naszych sercach, umysłach i
działaniu. Dlaczego tak jest? To Bóg
pierwszy wyznaje człowiekowi swoją
miłość i to nie tylko przez akt
stworzenia, ale również przez swoją
obecność. Księga Rodzaju w metaforycznym
obrazie ukazuje Boga, który przechadza
się po rajskim ogrodzie, otwarty na
towarzystwo człowieka (por. Rdz 3,8). Te
przechadzki z Bogiem zakończył grzech
człowieka, który zaczął się bardziej
bać, niż kochać. Miłość Boga jest
jednak większa niż ludzki grzech. Jakże
wymowne są słowa Jezusa: Jak Mnie
umiłował Ojciec, tak i Ja was
umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej!
Jeśli będziecie zachowywać moje
przykazania, będziecie trwać w miłości
mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania
Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam
powiedziałem, aby radość moja w was była
i aby radość wasza była pełna. Ojciec
Niebieski tak bardzo nas pokochał, że
nie zawahał się dać nam swojego Syna,
gotowego oddać za nas swoje życie. To
wyznanie miłości Boga do człowieka
zdecydowanie przewyższa miłość okazaną
nam w akcie stworzenia. Przyjęcie tej
miłości jest daniem Bogu całego swojego
życia. Bóg przyjmuje człowieka, a
człowiek Boga. Każda ze stron w tym
cudownym zjednoczeniu zachowuje swoją
tożsamość i wolność. Każde oświadczyny
przekładają się na prozę życia, która
dzień po dniu weryfikuje ich
autentyczność. Codzienna wierność
deklaracji miłości nieustannie pogłębia
ją. Tak jest zarówno z miłością do Boga,
jak i do drugiej osoby. Przedziwnie, ale
te miłości mają wspólny mianownik. W
najbardziej nieludzkich warunkach,
będących zaprzeczeniem miłości Boga i
człowieka powstał jeden z
najpiękniejszych tekstów o miłości. Jego
autorem jest Wiktor Frankl, Żyd,
znakomity psychiatra, więzień obozu
Auschwitz. Pozwalam sobie zacytować
fragment jego książki „Człowiek w
poszukiwaniu sensu” (s. 68.71).W
ciemnościach potykaliśmy się o wielkie
kamienie i z trudem pokonywaliśmy
rozległe kałuże na jedynej drodze
wiodącej z obozu. Eskortujący nas
strażnicy cały czas pokrzykiwali i
popędzali nas kolbami swoich karabinów.
Ci, którzy mieli szczególnie obolałe
stopy, wspierali się na ramionach swoich
towarzyszy. Z rzadka tylko padało jakieś
słowo; lodowaty wiatr nie zachęcał do
prowadzenia rozmów. W pewnym momencie
mój najbliższy sąsiad wyszeptał, kryjąc
twarz za postawionym kołnierzem: „Gdyby
nasze żony mogły nas teraz zobaczyć! Mam
nadzieję, że spotkał je lepszy los w
innym obozie i nie wiedzą,
-
jak jesteśmy traktowani". Jego słowa
sprawiły, że pomyślałem o swojej żonie.
I gdy tak pokonywaliśmy kolejne
kilometry - potykając się, ślizgając po
zmarzniętej ziemi, podtrzymując się
nawzajem i ciągnąc jeden drugiego
naprzód - nic więcej nie zostało
powiedziane, lecz obaj wiedzieliśmy, że
ten drugi rozmyśla o swojej żonie. Co
pewien czas zerkałem w niebo, gdzie
wolno gasły gwiazdy, a różowe światło
poranka rozlewało się coraz szerzej za
wałem ciemnych, spiętrzonych chmur.
Przed oczyma jednak wciąż widziałem
twarz swojej żony, której obraz był w
mojej wyobraźni boleśnie wyraźny.
Słyszałem, jak mi odpowiada, widziałem
jej uśmiech, jej szczere, dodające
otuchy spojrzenie. Wyimaginowane czy
nie, w moich oczach to jej spojrzenie
miało wówczas w sobie więcej blasku niż
promienie właśnie wschodzącego słońca.
Nagle poraziła mnie pewna myśl: po raz
pierwszy w życiu objawiła mi się prawda
po tylekroć wplatana w pieśni przez
poetów i ogłaszana najwyższą mądrością
przez filozofów, a mianowicie, że miłość
jest najwyższym i najszlachetniejszym
celem, do jakiego może dążyć człowiek.
Pojąłem wówczas sens największej
tajemnicy, której rąbka uchylają przed
nami dzieła największych poetów,
myślicieli i duchownych: droga do
zbawienia człowieka wiedzie poprzez
miłość i sama jest miłością.
Zrozumiałem, że nawet ktoś, komu
wszystko na tym świecie odebrano, wciąż
może zaznać prawdziwego szczęścia,
choćby nawet przez krótką chwilę, za
sprawą kontemplacji tego, co najbardziej
ukochał. W sytuacji całkowitej
samotności, gdy nie sposób wyrazić
samego siebie poprzez pozytywne
działanie, gdy jedynym i największym
osiągnięciem jest godne i szlachetne
znoszenie własnego cierpienia, nawet w
takiej sytuacji można doświadczyć
spełnienia, kontemplując z uczuciem
noszony w sercu obraz najdroższej nam
osoby. Po raz pierwszy w życiu byłem w
stanie w pełni pojąć znaczenie zdania:
„Aniołowie zatracają się w nieustannej
kontemplacji nieskończonej chwały".
Nagle idący przede mną człowiek potknął
się, a ci, którzy za nim podążali,
automatycznie na niego wpadli.
Natychmiast zjawił się strażnik i na
nieszczęśników posypały się uderzenia
bata. Wydarzenie to wyrwało mnie na
kilka minut z moich marzeń na jawie.
Wkrótce jednak moja dusza odnalazła
drogę powrotną do innego świata,
zostawiając za sobą tragiczną
egzystencję więźnia, ja zaś podjąłem
przerwaną rozmowę z moją ukochaną.
Zadawałem pytania, na które odpowiadała;
potem zaś ona pytała, a ja odpowiadałem.
„Stać!". Głośny ten okrzyk oznaczał, że
przybyliśmy na miejsce. Zaraz też
wszyscy rzuciliśmy się do ciemnego
baraku w nadziei zdobycia jakiegoś
przyzwoitego narzędzia. Każdy więzień
dostawał do dyspozycji szpadel lub
kilof. „Nie możecie szybciej, świnie?".
Wkrótce potem zajęliśmy swoje wczorajsze
miejsca w rowie. Zmrożona ziemia
zgrzytała pod kilofami, aż leciały
iskry. Mężczyźni milczeli, pracując w
otępieniu. Tymczasem moje myśli krążyły
wokół obrazu żony, który wciąż miałem
przed oczyma. W pewnej chwili przyszło
mi coś do głowy: przecież nawet nie
wiedziałem, czy ona nadal żyje.
Wiedziałem jednak coś innego - coś, w co
do tej pory głęboko wierzę: miłość nie
ogranicza się do fizycznej powłoki
ukochanej osoby. Prawdziwą głębię
odnajduje się, dopiero wnikając w jej
duchowe jestestwo, jej wewnętrzne „ja".
Wówczas to, czy osoba ta jest przy nas
obecna, czy nie, czy żyje, czy jest
martwa, przestaje mieć jakiekolwiek
znaczenie. Nie wiedziałem, czy moja żona
żyje, i nie miałem szans tego sprawdzić
(podczas całego okresu mojej niewoli
-
nie było możliwości odbierania ani
nadawania listów), lecz w tamtej chwili
nie było to dla mnie istotne. Nie
musiałem tego wiedzieć; nic nie mogło
osłabić siły mojej miłości, zakłócić
moich myśli ani zatrzeć w pamięci obrazu
mojej ukochanej. Wydaje mi się, że nawet
gdybym wówczas wiedział, iż moja żona
zginęła,
-
to i tak - niewzruszony tą wiadomością -
oddawałbym się kontemplowaniu jej
wizerunku, a moja duchowa rozmowa z nią
byłaby równie żywa i satysfakcjonująca.
„Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu
(...) bo jak śmierć potężna jest
miłość". (Żonę Wiktora Frankla, Tilly, przeniesiono
do obozu Bergen-Belsen, gdzie umarła
(1944) w wieku 24 lat). Może te
głębokie refleksje w tych dramatycznych
okolicznościach pozwolą nam odczytać
oświadczyny Boga i nasze ludzkie relacje
nieco inaczej i póki jeszcze czas
dokonać właściwej korekty życia.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Czy to już koniec Solidarności?
-
(J 15, 1-8)
-
V Niedziela Wielkanocy w roku 2021
zapewne nie przypadkowo znalazła się
między 1 a 3 maja. Nasze pierwsze
skojarzenie, kiedy słyszymy 1 maja – to
Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi
Pracy obchodzony w wielu krajach od 1
maja 1890 r. jako upamiętnienie
wydarzeń w Chicago w 1886 r. Starsze
pokolenie wspomina uroczyste pochody,
trybuny pełne działaczy jedynie słusznej
ideologii i przewodnią ideę, którą
kończył się napisany przez Karola Marksa
-
i Fryderyka Engelsa Manifest
Komunistyczny z lutego 1848 r.
Proletariusze wszystkich krajów, łączcie
się! Niezmiernie trzeźwym głosem w
społecznych napięciach XIX i XX w. był
głos Kościoła Katolickiego, który
szczególnie mocno wybrzmiał w encyklice
Rerum novarum, papieża Leona XIII z 15
maja 1891 r. Podkreślając wagą
problemu, Biskup Rzymu poddał wnikliwej
krytyce zarówno socjalizm wypływający z
liberalizmu, jak i zaborczy imperializm
gospodarczy. Sprawujący władzę w
państwie są zobowiązani do zadbania o
ochronę podstawowych praw ludzi pracy.
Kościół zaś przez powrót do
ewangelicznych zasad życia winien
szczególnie intensywnie troszczyć się o
odnowę moralną. Gdyby ten głos Leona
XIII był z większą powagą przyjęty
przez duchowieństwo i wiernych, i gdyby
świat uznał jego głęboką mądrość, może
historia uniknęłaby krwawych rewolucji i
wojen. W ten głos Kościoła wpisuje się
ustanowienie przez Piusa XII w 1955 r
dnia 1 maja jako wspomnienie św. Józefa
rzemieślnika i powierzenie jego
wstawiennictwu społecznych i
gospodarczych napięć, które ciągle na
nowy sposób, w nowych odsłonach targają
ludzką rzeczywistością. Dla wielu
Polaków przygotowujących się w
zawirusowanym czasie i w zawirusowanym
myśleniu do narodowego święta, do
Uroczystości Najświętszej Maryi Panny
Królowej Polski, jej przesłanie duchowe
ma już niewielkie znaczenie. Ważniejszy
jest wolny czas i możliwość na miarę
ograniczeń, jakiegoś wyjazdu. Słowa,
które Królowa, wskazując na Jezusa,
kieruje do nas, a które są jedynym dla
nas ratunkiem: Zróbcie wszystko,
cokolwiek wam powie (J 2,5), są już
prawie niesłyszalne. Tymczasem chcąc
ratować naszą Ojczyznę, chcąc zachować
właściwą równowagę społeczną, chcąc
życie swoje spełnić, zachowanie tego
polecenia Matki Chrystusa i naszej
Matki, jest fundamentalne. Dlaczego?
Wierząc w bóstwo Jezusa Chrystusa, tak
jak wierzyła Maryja, oraz wypełniając
Jego polecenia, tak jak je słyszymy w
naszych sumieniach, znakomicie
współpracujemy z Bogiem w dziele
stwarzania. Do takiej współpracy,
opartej na miłości Boga i bliźniego,
jesteśmy stworzeni. Uwolnieni przez
Jezusa od grzechu możemy podjąć pracę z
przyjemnością i ze skutecznością
przekraczającą nasz ludzki wkład.
Znakomicie oddaje to dzisiejsza
Ewangelia. Jezus Chrystus, Syn Boży,
przypomina nam, że z miłości do nas
podzielił nasz ludzki los, przyjmując na
siebie prawdziwe człowieczeństwo.
Trafnie określił to Sługa Boży bp. Jan
Pietraszko, mówiąc o tym, że w
Chrystusie w niepojęty dla umysłu
człowieka sposób doszło do „zrośnięcia
się Boga z człowiekiem w jedną całość, w
jeden żywy, owocujący organizm”.
Wsłuchując się w przypowieść Jezusa o
winnym krzewie, natychmiast staje przed
każdym z nas pytanie: jestem żywą
cząstką tego Bosko-ludzkiego organizmu,
albo już umarłą? Stawiamy sobie, my
Polacy, w tym całym kontekście
społeczno- gospodarczo-politycznym
pytanie: co zrobiliśmy z Solidarnością,
ruchem, który był fantastyczną aplikacją
Ewangelii w życie codzienne, jakże
podzielonego społeczeństwa. Rewolucją,
która nie była skierowana przeciwko
nikomu, której hasłem było – Nie daj się
zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj
(Rz 12,21). Rewolucją, która była szansą
niespotykanej w dziejach narodowej
odnowy i przywrócenia kultury pracy. I
znów stawiamy sobie pytanie – czy żyjemy
tą ideą tak, jak żył nią św. Jan Paweł
II, jak żył nią bł. ks. Jerzy
Popiełuszko i wielu im podobnych, czy
też idea rozminęła się z życiem?
Przykładów takiej politowania godnej
postawy mamy aż nadto, a może stać nas
na to, aby poskładać się na nowo. Z
Bogiem nie ma rzeczy niemożliwych!
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Bezpieczna bliskość
-
(Łk 24, 35-48)
-
W jednej z internetowych dyskusji,
dotyczącej aktualnych przemian
społecznych, znany psychiatra
stwierdził, że niebezpiecznie przesunęły
się akcenty w naszych ludzkich
relacjach. Mówiąc chory człowiek,
akcentujmy słowo – chory, a przecież to
nie przymiotnik, lecz podmiot –
człowiek, jest najważniejszy.
-
To przesunięcie akcentu w potocznym
języku oraz idące za tym zmiany w
zachowaniu, powodują utratę niesłychanie
ważnej dla ludzi relacji, a mianowicie –
-
utratę bliskości. Dystans, maseczki,
zdalne nauczanie, zdalna praca, tele
porady medyczne, izolacja i kwarantanny
wprowadzane w imię wyższego dobra
odpowiedzialności za swoje i drugich
zdrowie, mają swoje działanie uboczne –
utratę bliskości. Do tego dochodzi Msze
św. online, Komunia św. duchowa i
odłożenie Sakramentu Pokuty na
bezpieczniejsze czasy, czyli również i z
Panem Bogiem – utrata bliskości. Wielu
ma tę świadomość, że zniewolenie
zatomizowanej i zastraszonej
społeczności jest bardzo łatwe i wydaje
się, że na tym etapie stało się to
faktem. Może ktoś słusznie powiedzieć –
człowieku,
-
po co to mówisz? Przecież my to wszystko
wiemy, a i tak nic nie możemy zrobić.
Może się to kiedyś samo skończy –
poczekajmy. A może trzeba popatrzeć na
to jeszcze inaczej. Może jesteśmy dziś
jak Apostołowie w Wieczerniku. Jezus
staje pośród nas i mówi: „Pokój wam”.
Zatrwożonym i wylękłym zdaje się, że
-
widzimy ducha. Lecz On mówi do nas:
„Czemu jesteście zmieszani i dlaczego
wątpliwości budzą się w waszych sercach?
Popatrzcie na moje ręce i nogi:
-
to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i
przekonajcie: duch nie ma ciała ani
kości, jak widzicie, że Ja mam”. A potem
pokazuje nam swoje rany na nogach i
rękach, atrybuty Jego uwielbionego
ciała. I ciągle niedowierzających
zaprasza do stołu, i już nie ryba
pieczona jest na nim, lecz On sam pod
postacią chleba i wina. Bliżej
Chrystusa, bliżej Boga i bliżej
człowieka na tym świecie być nie można.
Dla wielu to rozważanie nie ma sensu i
jest tylko niezrozumiałą, pustą grą sów.
Dla niewielu zaś jest to fakt, za który
są gotowi oddać życie. W tej
oczyszczającej bliskości doświadczają
mocy, która daje wewnętrzny pokój i
pozwala z miłością wyjść na ulice
pogubionego i zniewolonego świata.
Niespełna 2000 lat temu, Apostołowie
wyszli z Wieczernika na ulice
Jerozolimy, Antiochii,
-
Rzymu i innych miast i wiosek.
Zachowując ówczesny porządek społeczny,
przez wewnętrzną bliskość z Jezusem,
przemieniali zniewolony antyczny świat.
-
Fakt, że to się udało tej mniejszości,
jest niezaprzeczalnym cudem wpisanym w
historię ludzkości. Dzisiaj my możemy
wyjść na ulice naszych miast i wiosek.
Zachowując aktualny porządek społeczny,
możemy, przez wewnętrzną bliskość z
Jezusem, przemienić zniewolony
współczesny świat. Jezu przymnóż mi
wary, abym był jeszcze bliżej Ciebie i
człowieka!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Diabeł nie powie słowa – „mój”
-
(J 20,19-31)
-
Pytania nurtujące nasze głowy
przybierają dzisiaj zaostrzoną formę.
Jest ona tym ostrzejsza, że nie mamy
zadowalających na nie odpowiedzi.
Przeplatająca
-
się śmierć z życiem, zdrowie z chorobą,
władza z wolnością, miłość z grzechem i
wiele innych sprzeczności, zawirowuje
nasze myślenie, naszą pracę i nasze
relacje. Spotkanie ze zmartwychwstałym
Chrystusem, w swym absolutnie
ponadczasowym wymiarze jawi się jako
jedyne, prawdziwie porządkujące Chaos,
-
jaki jest w nas i wokół nas. Dlaczego
właśnie to spotkanie? Bo ono trwa!
Zmieniają się osoby, a On jest! Znakiem
rozpoznawalnym żyjącego Jezusa są Jego
śmiertelne rany. To jest fakt, a nie
dezaktualizujący się trick z Hollywood.
Jezus Zmartwychwstały jest żywy w
ludzkiej postaci, choć inną kategorią
ludzkiej egzystencji. Jest człowiekiem
w ciele uwielbionym, któremu nie zagraża
niebezpieczeństwo śmierci. Podlega
zmysłowemu doświadczeniu innych ludzi,
lecz wykracza daleko poza jego
możliwości poznawcze. Przenosi się aktem
woli z miejsca na miejsce; je, ale nie
musi jeść, raz jest zmaterializowany,
raz się dematerializuje; rozpoznawalny
jest wtedy, kiedy On o tym zadecyduje.
Opisane w Ewangelii spotkanie z Jezusem
zmartwychwstałym było spotkaniem również
fizycznym. Jezus, mówiąc: Błogosławieni,
którzy nie widzieli, a uwierzyli,
zaznaczył, że to spotkanie może odbyć
się tylko na płaszczyźnie duchowej,
gdzie wiara przechodzi w pewność. Cały
kontekst wypowiedzi związany z
niedowiarstwem Tomasza oraz określenie
błogosławieni wskazuje na większą rangę
spotkania opartego tylko na wierze.
Ponieważ nigdzie nie mamy wzmianki o
spotkaniu Zmartwychwstałego z Jego
Matką, to możemy spokojnie przyjąć, że
ta ocena przede wszystkim Jej dotyczy. W
tej przestrzeni jest również miejsce dla
nas. Skoro Jezus zmartwychwstał to i my
razem z Nim zmartwychwstaniemy.
-
Jest to najbardziej rewolucyjna
informacja w dziejach ludzkości. Ten,
kto tego doświadcza, przeżywa całkowite
przewartościowanie swojego myślenia,
-
zupełnie inaczej patrzy na życie i
śmierć; na zdrowie i chorobę; na grzech
i na miłość oraz na wszystko, co jest z
tym związane. Zwycięstwo nad śmiercią
-
jest u Jezusa integralnie związane z
zadośćuczynieniem za ludzki grzech.
Będąc prawdziwym człowiekiem, dzięki
Boskiej naturze zmartwychwstał, dzięki
Boskiej naturze zbilansował wszystkie
nasze grzechy. Jest to jedyny w dziejach
świata akt prawdziwego wyzwolenia
człowieka z niewoli, w którą sam się
wpędził, a z której sam wyjść nie może.
Dlatego też Zmartwychwstały zwraca się
do Apostołów, ustanowionych przez Niego
misjonarzy prawdziwej wolności, słowami:
Weźmijcie Ducha Świętego! Którym
odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a
którym zatrzymacie, są im zatrzymane.
Tak uposażeni mogą ruszać z posługą
prawdziwej wolności w świat i w jego
historię. Uwolniony człowiek może wejść
w najpiękniejszą i najbardziej kreatywną
relację z Bogiem.
-
Uwolniony od zwątpienia Tomasz wypowiada
kluczowe słowa: Pan mój i Bóg mój.
Diabeł wie, że Chrystus zmartwychwstał,
lecz nigdy nie wypowie słowa – mój,
słowa wyrażającego miłość. Diabeł wie,
że Chrystus jest Panem i że jest Bogiem,
lecz bez tego mój, nic mu z tej wiedzy.
W tym czasie wyjątkowego zniewolenia
warto sobie postawić pytanie: - czy
kiedykolwiek w swoim życiu,
doświadczając Jezusa Zmartwychwstałego,
powiedziałem świadomie i z całym
przekonaniem: Pan mój i Bóg mój!
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Spotkanie przy pustym grobie
-
(J 20,1-9)
-
Na rubieżach Imperium Rzymskiego w
Jerozolimie, w pierwszy dzień po
szabacie i świętach Paschy, roku 30 lub
33, miało miejsce spotkanie kilku osób,
przy pustym grobie. Kluczową postacią
tego spotkania był i jest Jezus
Chrystus, który w noc z Szabatu na
pierwszy dzień tygodnia w tym grobie
zmartwychwstał
-
i ten grób własną mocą opuścił. To
spotkanie, jak żadne inne zmieniło obraz
świata, mało tego, i jak żadne inne trwa
do dzisiaj i trwać będzie do końca
świata. To spotkanie zmieniło
dotychczasową logikę tygodnia i logikę
świętowania. Pierwszy dzień wg Księgi
Rodzaju był dniem, w którym rozpoczął
się akt stwórczy. Siódmy dzień, który
jako jedyny miał swoją własną nazwę –
szabat, był dniem świętym – spoczynkiem
Boga i człowieka. Jezus zmartwychwstał w
nocy, na początku dnia pierwszego,
rozpoczynając tym samym nowe stworzenie,
a dzień pierwszy stał się Jego dniem –
Dniem Pańskim. Świetnie ujął to żydowski
-
filozof dialogu Franz Rosenzweig, który
w Dniu Pańskim widział święto początku:
Chrześcijanin jest tym, który wiecznie
rozpoczyna, spełnienie go nie obchodzi.
Jeśli początek jest dobry, wszystko jest
dobre. Siła wiecznej młodości
chrześcijan, płynąca od
Zmartwychwstałego, była tak wielka, że w
321 roku cesarz rzymski Konstantyn
Wielki, wtedy jeszcze poganin, ogłosił:
Wszyscy sędziowie i ludność miejska oraz
wszelkiego rodzaju rzemieślnicy mają
wstrzymać się od pracy w czcigodnym dniu
słońca. I tak żydowski pierwszy dzień i
pogański dzień słońca stał się nową
formą świętowania – Dniem Pańskim.
Zdaniem Konstantyna to właśnie
sprawowany kult czynił ten dzień
czcigodnym. Choć kult ten wprost nie był
nazwany, lecz wszystkim było wiadome, że
była nim Eucharystia – uobecnienie
śmierci, zmartwychwstania i
wniebowstąpienia Chrystusa. W niej
właśnie to spotkanie przy pustym grobie
ze Zmartwychwstałym, trwa i trwać
będzie, albowiem Jezus żyje życiem,
którego Mu już nikt nie odbierze.
Otwiera to dla nas śmiertelnych ludzi,
którzy są wraz z Nim przy pustym grobie,
nowy sposób życia, a całemu stworzeniu,
nadaje nowy wymiar. Dzisiaj, stojąc przy
grobie Jezusa w maseczce, z głową pełną
informacji o chorobie i śmierci,
doświadczając globalnego
zawirowania, znów przypominam sobie
Konstantyna Wielkiego, który w swoim
czasie dźwigał odpowiedzialność, za
ówczesny świat. W swych postanowieniach
dotyczących Dnia Pańskiego posunął się
on jeszcze dalej: wszyscy otrzymują
pozwolenie na dokonywanie emancypacji i
wyzwalanie niewolników w dniu świętym i
nie zakazuje się podejmowania związanych
z tym czynności. Tak więc dwa ważne akty
prawne związane z wolnością człowieka,
przez dokonanie ich w Dniu Pańskim,
otrzymywały nową jakość, a mianowicie:
wyjście syna spod władzy ojca rodziny
(emancypacja) oraz wyzwolenie
niewolnika. Może ten szukający wiary
pogański cesarz, chce mi powiedzieć,
przy pustym grobie Chrystusa, że
zachowując odpowiedzialność niezależnie
od ruchów matadorów tego świata, z Nim
zachowam życie i wolność, których mi
nikt nie odbierze.
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Dzisiaj potrzeba nam Króla!
-
(Mk 11, 1.10)
-
(Mk 14, 15,47)
-
W tym roku, na wpół zamknięty charakter
Niedzieli Palmowej, jeszcze bardziej
odsłania jej głęboki sens. Z jednej
strony radość uroczystego wjazdu
Chrystusa do świętego miasta królów, do
Jeruzalem, który uruchomił w
mieszkańcach wizję króla, którego tak
bardzo wtedy potrzebowali. Wydawało im
się, że Jezus jest w stanie tę wizję
wypełnić, temu zadaniu sprostać, tak,
jak tego oczekiwali. Rozumiemy ich
znakomicie, bo też by się nam tak
wydawało. Odczytywana we wszystkich
kościołach w liturgii czytań „Męka
Pańska” zdaje się zupełnym zaprzeczeniem
oczekiwań przywódczej roli Jezusa
Chrystusa na tym świecie. Czy tak jest
naprawdę? Czy te wydarzenia zaprzeczają
sobie? Dlaczego właśnie dzisiaj Kościół
zestawia je ze sobą w jednej liturgii?
Spróbujmy poszukać odpowiedzi w jedynej
bajce, jaka znalazła się Biblii.
Opowiedział ją Jotam, syn Gedeona,
jedyny spośród braci, który został przy
życiu po mordzie dokonanym przez
Abimeleka. Tenże, syn Gedeona i
nałożnicy postanowił przez morderstwo
przejąć władzę, do czego namówił swoich
bogatych ziomków z Sychem. To do nich,
stojąc na szczycie góry Garizim, Jotam
skierował przedziwną opowieść:”
Posłuchajcie mnie, możni Sychem, a Bóg
usłyszy was także. Zebrały się drzewa,
aby namaścić króla nad sobą. Rzekły do
oliwki: ”Króluj nad nami!”
Odpowiedziała im oliwka: ”Czyż mam się
wyrzec mojej oliwy, która służy czci
bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się
ponad drzewami?” Z kolei zwróciły się
drzewa do drzewa figowego: ”Chodź ty i
króluj nad nami!” Odpowiedziało im
drzewo figowe: ”Czyż mam się wyrzec mojej
słodyczy i wybornego mego owocu, aby
pójść i kołysać się ponad drzewami?”
Następnie rzekły drzewa do krzewu
winnego: ”Chodź ty i króluj nad nami!”
Krzew winny im odpowiedział: ”Czyż mam
się wyrzec mojego soku, rozweselającego
bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się
ponad drzewami?” Wówczas rzekły
wszystkie drzewa do krzewu cierniowego:
”Chodź ty i króluj nad nami!”
Odpowiedział krzew cierniowy drzewom:
”Jeśli naprawdę chcecie mnie namaścić na
króla, chodźcie i odpoczywajcie w moim
cieniu! A jeśli nie, niech ogień wyjdzie
z krzewu cierniowego i spali cedry
libańskie” (Sdz 9, 7-15).Ten tekst miał
swoje znaczenie w tamtej historycznej
sytuacji. Twarde przesłanie, że Abimelek
nie nadaje się króla, a jego panowanie
będzie miło dramatyczny koniec, zarówno
dla niego, jak i dla możnych z Sychem, w
całości się spełniło (por. Sdz 9,
22-57).Ma ten tekst swoją ponadczasową
mądrość. Jeżeli chcesz być władcą,
chcesz być przywódcą, musisz zrezygnować
ze swojej osobistej misji i całkowicie
służyć innym. Jeśli nie umiesz dokonać
takiej rezygnacji, nie sięgaj po władzę.
Bo jeżeli to zrobisz, na pewno
przegrasz. Znakomicie rozumiała to
oliwka, drzewo figowe i krzew winny. Ma
ten tekst swoje mesjańskie znaczenie.
Zwróciła mi na to uwagę pewna młoda
katechetka. Właśnie cierniem ukoronowany
Chrystus prawdziwy Bóg i prawdziwy
Człowiek, zawisł na drzewie krzyża.
Oddał wszystko to, co ludzkie z miłości
do nas i śmiercią niewolniczą odkupił
winy całej ludzkości. Spalił tym samym
„cedry libańskie”, symbole ziemskiej
władzy królewskiej i sam stał się
jedynym prawdziwym władcą tego świata –
cierniem ukoronowanym. W tym kolejnym
dniu osobliwej pandemii, którą nie do
końca rozumiem, patrzę na Jezusa w
cierniowej koronie i w Nim pragnę
położyć całą moją ufność. Tylko z Nim
nie przegram!
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
Mam kuku na punkcie rolnictwa
-
(J 12,20-33)
-
Kto mnie odrobinę lepiej zna, wie, że to
stwierdzenie nie jest tanią
retoryką.Przed kilku laty od mojego
zaprzyjaźnionego rolnika z Bawarii,
Emila, otrzymałem w prezencie słoik
wypełniony ziarnami pszenicy. Pan Emil,
który od lat prowadzi gospodarstwo
eksperymentalne, a przy tym jest
mężczyzną poważnie traktującym swoją
relację z Bogiem, wyjął jedno z ziaren
i pokazując, oznajmił mi z całym
przekonaniem, że jest ono dla niego
jednym z najpiękniejszych i
najważniejszych cudów. Pracując nad
różnego rodzaju odmianami pszenicy,
doskonale wie, że nikt na świecie nie
jest i nie będzie w możności stworzenia
ziarna, takiego, jakie uczynił Bóg.
Maleńkie ziarno, zawierające niepojętą
siłę życia, jest więc zarówno dla
rolnika, jak i dla każdego myślącego
człowieka, przestrzenią spotkania ze
Stwórcą. Obserwując Pana Emila przez
lata, widzę, jak codziennie pogłębia tę
relację, uczestnicząc w Eucharystii,
przyjmując Chrystusa pod postacią chleba
i jak zmaga się, aby przekładać to
spotkanie z Bogiem na relacje w swojej
codzienności. Słoik z ziarnami pszenicy
dalej stoi na półce. Minęły lata i nic
się w nim nie zmieniło. Nikt ziaren nie
zmielił, nie zrobił mąki i nie upiekł
chleba, nikt nie wrzucił ich w żyzną
glebę, aby ukryty potencjał życia, w
procesie obumierania wydał plon. Każde
ziarno zostało w słoiku, na swój sposób
samo. To doświadczenie wpisuje się w
odpowiedź, jaką dał Chrystus przez
Apostołów Grekom, którzy przybyli do
Jerozolimy oddać cześć Bogu, ale
pragnęli koniecznie spotkać Jezusa.
Nadeszła godzina, aby został uwielbiony
Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę
powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy
wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie
tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi
plon obfity. Ten, kto miłuje swoje
życie, traci je, a kto nienawidzi swego
życia na tym świecie, zachowa je na
życie wieczne. A kto by chciał Mi
służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja
jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli
ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec.
Przykład obumierającego ziarna był
czytelny w ówczesnym świecie pogańskim.
Rozumieli go Egipcjanie, Grecy,
Rzymianie i Żydzi. Wszędzie widziano to,
że życie ludzkie jest wkomponowane w
normalny cykl natury, cykl obumierania i
wydawania plonów. Tymczasem Jezus
Chrystus – Wcielone Słowo Boga, wcina
się w ten cykl natury ze swoim życiem,
śmiercią i zmartwychwstaniem. Spotkanie
z Nim i przyjęcie Go nadaje ludzkiemu
życiu właściwy sens i ponadczasowy
wymiar. To spotkanie ma swoją
weryfikację. 8 kwietnia 1973 r. Sługa
Boży Ks. Bp Jan Pietraszko w Kolegiacie
św. Anny w Krakowie zauważył: „Zdarza
się przecież – sami o tym wiecie – tak,
że ludzie przychodzą na rekolekcje przed
Wielkanocą, wysłuchują pewnej ilości
mniej lub więcej ciekawych dysertacji,
takich intelektualnych smaczków,
zadowolą swoją pasję intelektualną,
wychodzą mniej lub więcej zadowoleni,
albo rozgrymaszeni, mówią: dobrze mówił,
albo: trudno tego było słuchać, takie
gadanie, no i mijają dwa sakramenty. To
im nie jest potrzebne. Pewnemu
zwyczajowi stało się zadość. O Panu Bogu
coś usłyszeli, coś sobie pomyśleli, ale
to najważniejsze minęli. Do tego jeszcze
przychodzi ten pomocnik z boku, który
dzisiaj twierdzi, że w imię posoborowej
odnowy to już jest trochę inaczej i że
można sobie to zaspokoić i wypełnić w
innym układzie, sam na sam z Panem
Bogiem, albo w jakimś zbiorowym
nabożeństwie pokutnym, podczas gdy
Chrystus mówi wyraźnie do Apostołów:
Weźmijcie Ducha Świętego. Którym
odpuścicie grzechy, są im odpuszczone,
a którym zatrzymacie, są im zatrzymane
(J 20,22-23). Tu w tym sformułowaniu
Chrystusowym nie ma miejsca na
wyminięcia”. Trudno nie zauważyć, że
słowa Sługi Bożego wygłoszone niemal 50
lat temu, w dobie Covida – 19 mają swoją
przedziwną aktualność. Przyjęcie Jezusa
to nie same intelektualne zachwyty, lecz
przeoranie swojego życia, co weryfikuje
się w Sakramencie Pokuty i Eucharystii.
Jeżeli się tego nie przepracuje, to
pozostaje bycie ziarnem pszenicy o
gigantycznym potencjale, samotnym i
wyschniętym, pośród innych w jakimś
słoiku na jakiejś półce historii tego
przemijającego świata. Czy tego tak
naprawdę chcemy?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
Lubimy gadać o problemach. A co z tego
wynika?
(J 3,14-21)
Co wynika z naszych niekończących się
dyskusji o świecie, o pandemii i
szczepionkach, o polityce i o Kościele? Co
wynika z tego, że uczestniczymy w
rekolekcjach, że zawieszeni na wargach
przeróżnych matadorów słowa, słuchamy ich z
zapartym tchem? Co wynika z naszych
zaangażowanych dyskusji i pobożnych
rozważań? Stawia nam dziś te pytania nie
byle kto, tylko sam Jezus Chrystus. W
liturgii Słowa Jezus przypomina nam
sytuację, jaka zaistniała w Izraelu, tuż
przed tzw. niewolą babilońską. Wszyscy
naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli
nieprawości, naśladując wszelkie
obrzydliwości narodów pogańskich i
bezczeszcząc świątynię, którą Pan poświęcił
w Jerozolimie. Wiele wtedy dyskutowano o
problemach, ale głos proroków na czele z
Jeremiaszem, nawołujących do odejścia od
grzechów, lekceważono. Przyczyną tego, co
się później wydarzyło z narodem, a
mianowicie całego dramatu utraty wolności,
były grzechy, a przede wszystkim barak woli,
aby od nich odejść. Nieszczęścia, które były
przewidywane i rzeczywiście przyszły, nie
były złośliwością Boga, lecz prostą
konsekwencją złych decyzji człowieka. Jezus
w rozmowie z Nikodemem, członkiem
sanhedrynu, w proroczych słowach nawiązuje
do epizodu, jaki miał miejsce na pustyni,
podczas ucieczki Izraelitów z niewoli
egipskiej. Zniechęceni trudnymi warunkami,
zaczęli występować przeciwko Bogu i
Mojżeszowi. Ukarani plagą węży o jadzie
zabójczym, zrozumieli swój grzech. Wtedy
rzekł Pan do Mojżesza: Sporządź węża i
umieść go na wysokim palu; wtedy każdy
ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego,
zostanie przy życiu. Znamienną jest rzeczą,
że choć kara spadła na wszystkich, ratunek
tkwił w osobistej relacji ukąszonego z
Bogiem. Jezus, nawiązując do tamtego
wydarzenia, wyraża pragnienie, aby
spojrzenie z wiarą na Jego wywyższenie, dziś
możemy powiedzieć na Jego krzyż, dawało
grzesznemu człowiekowi nie tylko życie
doczesne, ale przede wszystkim wieczne.
Tylko On, Jezus Chrystus, prawdziwy
Człowiek, składając Ojcu Niebieskiemu z
miłości do nas ofiarę, zadośćuczynił za
nasze grzechy, będąc jednocześnie prawdziwym
Bogiem. Słyszeliśmy to zdanie wiele razy,
może nawet potrafimy je powtórzyć, dziś
jednak Jezus pyta każdego z nas – czy
wierzysz w to? Niewola wisi w powietrzu,
dyskusje trwają, głupota króluje, bunt
przeciw Bogu narasta, a Jezus, wskazując na
swój krzyż, pyta każdego z nas indywidualnie
– czy wierzysz w to? Jeżeli rzeczywiście w
to wierzę, nazywam wtedy mój grzech jasno i
bez retuszu. W Sakramencie Pokuty oddaję go
Chrystusowi, a w konsekwencji tego zmieniam
swoje życie. Wtedy dopiero mogę powiedzieć,
że stanąłem w świetle prawdy, jaką jest sam
Jezus. A jest On światłem absolutnie
wyjątkowym, ponieważ pozwala mi nie tylko
ujrzeć prawdę o sobie samym, ale daje
również siłę, aby wrócić na dobrą drogę. To
ja sam muszę podjąć decyzję wyjścia z
ciemności. Im więcej będzie nas w
Chrystusowym świetle, tym jaśniej i
bezpieczniej będzie na świecie. Ta jasność
to zbiór naszych indywidualnych decyzji, a
nie pokazowa iluminacja zorganizowana przez
Stwórcę. Jest to jedyna droga pokojowej
naprawy świata. Prowadząc więc mądre
dyskusje i uczestnicząc w ciekawych
wykładach i konferencjach oraz słuchając
płomiennych kazań, pamiętajmy, że jeśli nie
prowadzą nas one do Sakramentu Pokuty, są
tylko stratą czasu i przysłowiowym –
szminkowaniem trupa.
Ks. Lucjan Bielas
Oczyszczenie świątyni wczoraj i dziś
(J 2,13-25)
Od momentu ofiarowania Jezus był niejako
domownikiem świątyni Jerozolimskiej. Wraz z
Rodzicami pielgrzymował do niej regularnie.
Mając 12 lat, można powiedzieć, po
niezwykłych rekolekcjach, oznajmił swoim
Rodzicom, którzy znaleźli Go właśnie w
świątyni: Czemuście Mnie szukali? Czy nie
wiedzieliście, że powinienem być w tym, co
należy do mego Ojca? W okresie swej
działalności nauczycielskiej regularnie
pielgrzymuje do świątyni i spotykamy Go w
jej przestrzeniach przemawiającego i
zachowującego się tak, jakby ten dom Ojca
był i Jego domem. Jezus czuje się
odpowiedzialnym za dom swojego Ojca. Ma to
niezwykle głęboki wymiar i absolutnie
ponadczasowe znaczenie. Dzisiejsza Ewangelia
jest bardzo mocnym tego wyrazem. Jej akcja
rozgrywa się na dziedzińcu pogan, który
stanowił swoistego rodzaju syntezę
targowiska i kantorów. Wynikało to z
praktycznej konieczności dostarczenia
zwierząt ofiarnych i szacunku dla skarbony
świątynnej, do której tylko pieniądz
pozbawiony wizerunków mógł być, zgodnie z
prawem, wrzucony. Z dużą dynamiką
rozpędzając przekupniów i bankierów, nie
wydaje się by Jezus, sam ten proceder
kwestionował. Problem leżał znacznie
głębiej. Św. Jan wskazuje na niego istotnym
stwierdzeniem: Jezus /.../ dobrze wszystkich
znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa
o człowieku. Sam bowiem wiedział, co się
kryje w człowieku. Przenikając serca ludzi
świątynnego biznesu, nie widział w nich
miłości do Ojca Niebieskiego, lecz tylko
dominację chęci zysku. W sercach więc swoich
uczynili targowisko. Ta scena ma jeszcze
prorocze znaczenie, na które wskazuje sam
Chrystus: Zburzcie tę świątynię, a Ja w
trzech dniach wzniosę ją na nowo. Dla
znajdujących się wtedy w jednym z
najwspanialszych obiektów sakralnych
starożytności słowa te były niezrozumiałe, a
nawet bluźniercze, jednakże dla potomnych
stały się jasne.
W 70 r. Rzymianie zburzyli świątynię, ofiary
do dziś nie są składane, kapłaństwo Starego
Przymierza straciło swój sens, natomiast
Jezus Zmartwychwstały wybudował nową
świątynię z ludzkich serc – Kościół. Dziś,
czytając tę Ewangelię, z jednej strony
doświadczamy spełnienia proroctwa, z drugiej
zaś stawiamy sobie pytanie, czy i
współcześnie nie jesteśmy świadkami
oczyszczenia świątyni – Kościoła, przez
samego Chrystusa? Wydaje się, że tak i to w
skali całego świata. Opierając się pokusie
uogólniania i bicia się w cudze piersi,
stawiam sam sobie pytanie, czy we mnie nie
ma chciwości i dążenia do zysku za wszelką
cenę, opakowanych w fałszywą pobożność, w
którą może sam już uwierzyłem? Jezu, który
przenikasz moje serce, proszę, oczyść mnie!
Ks. Lucjan Bielas
Światło
Thomas Alva Edison w 1879 r. dokonał
publicznej prezentacji żarówki, wynalazku,
który był efektem wielu lat poszukiwań i jak
to przeważnie bywa, miał wielu ojców. Nie
podlega dyskusji, że żarówka dużo zmieniła w
życiu ludzi na ziemi. Człowiek współczesny
nieustannie kombinuje nad tym, jak tu
zużywając
niewielką ilość energii, osiągnąć duży efekt
świetlny. Mimo sporych osiągnięć w tej
dziedzinie nikt nie myśli o tym, że
kiedykolwiek oświetlenie
wyprodukowane przez człowieka, zastąpi
słońce. Znajdujemy się w takiej porze roku,
kiedy to zimowe mroki powoli ustępują, dnie
są dłuższe i bardziej słoneczne. Wpływa to
znacznie na poprawę naszego samopoczucia i
nastrojów. To budzenie się z zimowego snu,
zarówno przyrody, jak i nas ludzi, dla istot
myślących jest okazją do głębszej refleksji.
Dla tych zaś, którzy wraz z Jezusem są
zaproszeni na górę Tabor, może mieć ona
zdecydowanie większe znaczenie
w życiu, niż wynalazek żarówki.
Przemienienie Jezusa, jakie wtedy się
dokonało na oczach uczniów, było wpisanie
niejako w Jego ziemską misję, która wiodła
przez cierpienie, krzyż i zmartwychwstanie,
do chwały Ojca Niebieskiego. Było ono
potrzebne Jego uczniom i nam, którzy tak
często tracimy właściwą perspektywę w życiu
i myślimy nie o tym, co Boskie, ale o tym,
co ludzkie. A takim myśleniem w naszych
głowach jest zainteresowany szatan (por. Mt
16,23).Jezus pokazuje nam dzisiaj swoje
Boskie oblicze, pokazuje, że On jest źródłem
światła pełniejszego niż słońce. Mateusz
zapisał: twarz Jego zajaśniała jak słońce, a
odzienie zaś stało się białe jak światło (Mt
17,2). Przeżywamy niezwykłe spotkanie z
Jezusem i z całą prawdą o Nim jako
prawdziwym Bogu, dla Którego i w Którym
wszystko żyje, Który jest początkiem i
końcem wszelkiego stworzenia. Jednocześnie
doświadczamy Jego człowieczeństwa, w którym
Bóstwo zamknęło się z niepojętej miłości do
nas. Jesteśmy w szczęśliwszym położeniu niż
Apostołowie na górze Tabor. Przyjmując
Jezusa w Eucharystii, przyjmujemy Go z całym
światłem, które w Nim mieszka, a które może
całkowicie odmienić nasze życie, nawet w
najciemniejszych jego przestrzeniach.
Znakomicie ujął to św. Augustyn: „Czym dla
oczu jest światło słońca, które widzimy,
jest [Chrystus]dla oczu serca” (Sermo 78,L:
PL 38,490).Pan, stwórca wszechświata, Bóg
Ojciec do nas, doświadczających obecności
Jezusa daje nam niesłychanie prostą radę:
To jest mój Syn umiłowany, jego słuchajcie.
Jest to niezmiernie praktyczna rada. Po
pierwsze uwierzmy, że Jezus jest. Po drugie,
poznajmy i uznajmy za prawdę to, co On
mówi. Może w prostej konsekwencji czas
zacząć codziennie czytać Ewangelię, albowiem
w niej są słowa prawdy, za którymi nie
kryje się żaden ludzki interes. Na
pokręconych ścieżkach naszego życia
potrzebujemy Jego światła bardziej niż
słońca i żarówki
Ks. Lucjan Bielas
Nie bój się prosić o cud
(Mk 1,40-45)
Człowiek młody, zdrowy, zaaferowany
codziennymi problemami na drodze do
świetlanej przyszłości, często ignoruje
troskę o swoje zdrowie. Upominany, odpowiada
śmiałym stwierdzeniem: „na coś trzeba
umrzeć”. I tak zwykle bywa, że w tym
zabieganiu, pewnego pięknego dnia następuje
zderzenie z owym „coś”, zderzenie z poważną
chorobą. Wyniki badań, rozmowa z lekarzem,
gorączkowe poszukiwania w Internecie,
konfrontacja z terminami medycznymi,
do tej chwili zupełnie nam obcymi,
całkowicie zmieniają optykę naszego życia.
Misternie budowane życiowe plany w jednej
chwili przestają istnieć, a świat
dotychczasowych wartości ulega
natychmiastowej przebudowie. Wielu nam
życzliwych w takiej chwili będzie radziło
dobre szpitale, znanych specjalistów,
skuteczne metody. Zaczyna się gorączkowe
szukanie znajomości i tzw. wejść. Jest to
coś absolutnie naturalnego i pewnie dobrym
znakiem, że chory staje do walki o swoje
życie. I tu jawi się niezmiernie ważny
element, a mianowicie psychiczne nastawienie
chorego. Ten, który zna misję swojego życia
i wie jakie zadania stawia przed nim
Stwórca, jest o wiele bardziej podatny na
leczenie, niż człowiek, który żyje bez
uświadomionego celu. Niebagatelną rzeczą
jest porządek w sumieniu. To właśnie tu, w
tej przestrzeni, w której dochodzi do
spotkania z „ukrytym Bogiem” (Wiktor Frankl),
dokonuje się jeden z najważniejszych
procesów powrotu człowieka do zdrowia.
Znakomicie opisał to św. Marek: Pewnego dnia
przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na
kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz
mnie oczyścić”. Ta scena uzewnętrzniła to,
co stało się w sumieniu człowieka, trądem
skazanego na podwójną śmierć. Wówczas
bowiem, trąd był chorobą nieuleczalną, a do
tego dochodziło odrzucenie chorego przez
ludzi, jako grzesznika, niebezpiecznego
zarówno pod względem moralnym, jak i
sanitarnym. Precyzyjnie ujmuje to Księga
Kapłańska: Trędowaty, który podlega tej
chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy
w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie
wołać: „Nieczysty, nieczysty!”. Przez cały
czas trwania tej choroby będzie nieczysty.
Będzie mieszkał w odosobnieniu.
Jego mieszkanie będzie poza obozem. Uszy
trędowatego były wyczulone na wszystkie
informacje dające jakąkolwiek nadzieję,
usłyszały o Jezusie i Jego boskiej mocy. W
swoim sumieniu przyjął to za prawdę i dał
temu wyraz, przychodząc do Niego, upadając
na kolana i wyrażając swoją prośbę słowami –
Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić .
Fantastyczne wyznanie wiary i całkowite
oddanie się woli Boga. Jezus: zdjęty
litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł
do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”.
Natychmiast trąd go opuścił i został
oczyszczony. Przyznam, że kiedy sam
znalazłem się w sytuacji porównywalnej do
trędowatego, to ta jego postawa, jego
modlitwa zaczęły mi, przy każdej Komunii św.
towarzyszyć. Było i jest to doświadczenie
przez wiarę dotknięcia samego Boga, Jezusa
Chrystusa ukrytego pod postacią chleba i
wina. Było to i jest wypowiadane w mojej
duszy: - jeśli chcesz i Jego odpowiedź: -
chcę. Pragnę, aby to tak już pozostało, a
przewrócony chorobą świat wartości pozostał
trwały i zdrowy. Nie bójmy się więc prosić
Jezusa o cud, tak jak to uczynił trędowaty.
Przecież uzdrowienia duszy i ciała były i są
nadal misją Wcielonego Słowa.
Ks. Lucjan Bielas
Sensowna teściowa
(Mk 1,29-39)
Uwolnienie opętanego w synagodze w Kafarnaum,
nie było pierwszym cudem, jakiego dokonał Jezus.
Wcześniej był obecny na weselu w Kanie
Galilejskiej, gdzie w cudowny sposób przemienił
wodę w wino. Zachowanie się Jezusa w synagodze,
Jego słowa i Boska moc, jaką okazał pośród
zgromadzonych tam mężczyzn, po ludzku stały się
jego znakomitą autoreklamą. Natychmiast rozeszli
się oni do swoich domów i mieli o czym
opowiadać. Tymczasem Jezus udał się do domu
Szymona i jego brata Andrzeja. Udali się tam
również ich wspólnicy, Jan i Jakub. Wszystkich
wspólników rybackiej firmy połączyła teraz nowa
misja do której Jezus ich powołał. Kiedy pełni
wrażeń, przekraczali próg domu, w którym
zapewne wiele razy wcześniej bywali, natychmiast
podzielili się z nowym Mistrzem domowym
kłopotem, a mianowicie, teściowa Szymona leżała
w gorączce. O jego żonie i dzieciach nic
Ewangeliści nie wspominają. Musiała więc
zaistnieć taka sytuacja życiowa, że teściowa,
znalazła się pod opieką zięcia, co było w
tamtejszym zwyczaju. Teraz była chora. Św.
Marek, który w swej Ewangelii zapisał katechezę
Piotra Apostoła zostawił nam niesłychanie
subtelny, intrygujący i piękny obraz jego
teściowej. Odnosimy wrażenie, że była to kobieta
wyjątkowa. Jezus ująwszy ją za rękę, podniósł.
Pięknym ludzkim gestem ujęcia za rękę, okazał
Boską moc. Jakże niezwykła w swej zwyczajności
była jej reakcja – uzdrowiona, bez słowa
komentarza wstała i usługiwała im. Można
powiedzieć, że miała w sobie ukształtowanego
ducha służby i pewnie była to jej naturalna
postawa. Jednakże od tego momentu, uzdrowiona
przez Boga, wróciła do służby, ale już zupełnie
inna. To była jej świadoma i wolna decyzja.
Służba stała się w jednym momencie jej
największym zaszczytem, jaki mógł ją w życiu
spotkać. Służyła teraz samemu Bogu i ludziom. I
to nie była jakaś wymyślona idea, to była
konkretna służba, osoba osobie – Jezusowi
Bogu-Człowiekowi i braciom.
Zapewne wielu, spośród cudownie uzdrowionych
wraca do swoich zajęć, obojętnie na jakim są
szczeblu, tak jak do służby. Wraca, będąc już
zupełnie innymi ludźmi. Są wolni i bogatsi o
doświadczenie Jego szczególnej obecności w ich
życiu i Jego mocy. To doświadczenie , jeżeli
jest prawdziwe, tak jak to było z teściową
Szymona, przekłada się na służbę każdemu
człowiekowi, niezależnie od zajmowanego miejsca
w społecznej hierarchii. Można powiedzieć za św.
Łukaszem, że mają głębszą świadomość, że „ręka
Pańska jest z nimi” (por. Dz 11,21).Może
niekoniecznie trzeba w życiu oczekiwać cudownej,
nadprzyrodzonej interwencji Boga. Może wystarczy
chwila refleksji rozumu oświeconego wiarą, aby
powrócić do naszych zadań, do szkoły, do
korporacji, do firmy, do administracji, do
policji, wojska itp., świadomie służąc Jezusowi
Bogu i ludziom. Zaciekle walczył do niedawna
świat z niewidzialnymi terrorystami. Oczywiście,
że byli, ale jakże ich medialnie rozdmuchano?
Walczy teraz świat z niewidzialnym wirusem.
Oczywiście, że jest, ale jak nim medialnie
terroryzuje? Za tymi sztucznie wygenerowanymi
zasłonami, niewielu myśli o zniewoleniu
wszystkich. Wydaje się, że jest to proces
nieuchronny. Czy rzeczywiście nic nie możemy
zrobić? Teściowa Szymona pokazała sposób. Jej
zięć, też się tego nauczył. Znakomicie pojął to
św. Paweł i wszyscy członkowie Kościoła
Chrystusowego, którzy poważnie Go traktują. Choć
jest ich niewielu, ale mogą wiele, bo z nimi
jest Chrystus!
Ks. Lucjan Bielas
Synagoga w Kafarnaum
(Mk 1,21-28)
Kafarnaum za czasów Jezusa było sympatycznym
miasteczkiem nad brzegiem jeziora Galilejskiego.
Jest ono Po Jerozolimie najczęściej wymienianą
miejscowości w Nowym Testamencie. Liczba
ludności w tamtych czasach sięgała 1000 – 1500
osób głównie zajmujących się rybołówstwem,
rolnictwem i rzemiosłem. W pobliżu szedł trakt
handlowy Via Maris, łączący Egipt z Damaszkiem,
stanowiący swoistego rodzaju okno na świat. Z
obrotami handlowymi związana była komora celna.
O znaczeniu zaś miasteczka w strategii
rzymskiego okupanta świadczył stacjonujący tu
garnizon wojskowy. Mieszkańcy posługiwali się
językiem aramejskim, choć również w użyciu był
język grecki. Z relacji zaś Józefa Flawiusza
wiemy, że w Kafarnaum był dostępny również
lekarz. Centrum życia religijnego stanowiła
miejscowa synagoga. Dziś możemy oglądać ruiny
synagogi zwanej „białą” z czasów bizantyńskich,
wybudowanej najprawdopodobniej na tym samym
miejscu, co budowla z czasów Chrystusa. W jej
pobliżu znajdował się, według Ewangelii
synoptycznych, dom Apostołów Szymona, czyli
Piotra i Andrzeja. Jezus wyjątkowo upodobał
sobie tę miejscowość i jej mieszkańców. W domu
Piotra uzdrowił jego teściową, w komorze celnej
powołał Mateusza, a także wskrzesił córkę Jaira,
jednego z przełożonych lokalnej synagogi.
Właśnie ta synagoga była dla Jezusa miejscem o
szczególnym znaczeniu. Św. Marek opisuje
początek niezmiernie ważnego przesłania Jezusa w
murach wspomnianej synagogi. Już sam głos
przemawiającego w niej Jezusa i jakość
głoszonego przesłania były wyjątkowe: Zdumiewali
się Jego nauką; uczył ich bowiem jak ten, który
ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Jednakże
była w tej synagodze, oprócz zgromadzonych
wiernych, jeszcze inna jeszcze rzeczywistość,
nie będąca człowiekiem, ale przez człowieka
przyniesiona. Był właśnie w synagodze człowiek
opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on
wołać: „Czego chcesz od nas, Jezusie
Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto
jesteś: Święty Boży”. Duch nieczysty wie, kim
jest Jezus, ale nie pragnie Jego miłości. Czuje
natomiast śmiertelne zagrożenie, jakie wynika z
tego
spotkania z Panem Wszechświata. Jezus tymczasem
miał świadomość całkowitej władzy nad szatanem,
co uzewnętrzniło się w wypowiedzianych przez
Niego słowach, skierowanych do złego ducha:
„Milcz i wyjdź z niego”. Jezus oddzielił złego
ducha od człowieka. To mógł zrobić tylko Bóg,
Ten, który stworzył cały świat, aniołów i
człowieka. Ta interwencja okazuje się ratunkiem
dla opętanego człowieka. Jezus przywrócił mu
pokój i wolność. Warto zwrócić uwagę na to,
że nie odbyło się to bezboleśnie. Wtedy duch
nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem
wyszedł z niego. Potęga Jezusa nie jest
kategorią tego świata. Pieniądze, władza i
wszelkie formy ludzkiej dominacji, są w
jaskrawej sprzeczności z Jego postawą służby,
wynikającej z bezgranicznej miłości, posuniętej
do umycia człowiekowi nóg i oddania życia za
jego wolność i pokój. Paradoksalnie szatan o tym
wie lepiej, aniżeli niejeden człowiek. Nieco
później, w synagodze w Kafarnaum, po cudownym
rozmnożeniu chleba, Jezus wypowie jedno z
najważniejszych przesłań swojej misji, które
wielu zbulwersuje i będzie bulwersować:
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie
będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i
nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie
mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i
pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go
wskrzeszę w dniu ostatecznym. Tak więc przez
zapowiedzianą Eucharystię Jezus, Bóg-Człowiek
chce zamieszkać w każdym z nas, po to, by każdy
z nas ludzi mógł zamieszkać w Bogu. Wokół niej
będzie kształtował się Jezusowy Kościół, którego
bramy piekielne nie przemogą. I tego szatan
znieść nie może, choć będzie walczył o dusze
ludzkie do ostatniego człowieka. Zły duch przez
wieki usiłuje, na różne sposoby, wartościami
tego świata zawładnąć człowiekiem, często ze
znakomitym skutkiem. Swoje akcje, jak widzimy
lubi zaczynać niestety od kobiet.
Jest szalenie wulgarny, krzykliwy, bezwzględny i
żądny krwi. Patrząc na osoby pozostające w jego
władaniu, ma się wrażenie spotkania z czymś
nieludzkim, albowiem pozbawionym piękna,
miłości i rozumu. Można odnieść wrażenie, jakoby
te mury synagogi w Kafarnaum nabrały pewnego
symbolicznego znaczenia. To tak jakby czas dla
nich przestał istnieć. Jest w nich wielu
zgromadzonych, ale bezradnych i biernych, jest
trochę opętanych. Tylko Jezus ma władzę
zrobienia w tej „synagodze” właściwego porządku,
bo nad szatanem ma władzę tylko Bóg. Więc jak
najszerzej otwórzmy drzwi dla Niego
Ks. Lucjan Bielas
Dlaczego Jezus nie ratuje nas, tak jakbyśmy tego
oczekiwali?
(Mk 1,14-20)
Komu podpadł Jan Chrzciciel? Niewątpliwie jego
nauczanie nie było miłe przedstawicielom
świątyni, gromadził tłumy. Był popularny, a poza
tym wzywał do prawdy, a co za tym idzie odejścia
od grzechu. To nie była droga ich pobożności, a
na dodatek pewnego rodzaju konkurencja, choć
przecież sam był z rodu kapłańskiego. Chociaż
nie mamy wprost dowodów na to, że przywódcy
religijni Narodu maczali paluszki w uwięzieniu
Jana, to jednak możemy przypuszczać,
że dla wielu z nich zniknięcie tłumów i
zamilknięcie Jana było komfortową sytuacją.
Sprawcą uwięzienia Jana, można powiedzieć
fizycznym, był Herod Antypas. Był to wtedy
prawie pięćdziesięcioletni pan, uwikłany w
konkubinat ze swoją krewną i bratową, Herodiadą.
Ta dama wtedy już dobrze po czterdzieste
wniosła w ten związek swój dominujący
charakter, bezwzględne zachowanie (zapewne po
dziadziusiu, Herodzie Wielkim) i córkę Salome, z
pierwszego małżeństwa. Jej charakter, nie mający
wiele wspólnego z prawdziwą kobiecością,
przeszedł do historii świata przez fakt
przymuszenia Heroda Antypasa do uwięzienia Jana
Chrzciciela i do jego zabójstwa, który to
otwarcie krytykował ich związek, jako nie
podobający się Bogu (Mt 14,1-12). Uwięzienie i
zabójstwo Jana Chrzciciela przyniosły ulgę jego
przeciwnikom. Niewygodny prorok zamilkł, tłumy
się rozeszły, uczniowie powrócili do swych domów
i zajęć.
- Czy więc Jan przegrał?
- Nic podobnego! Jan zwyciężył, nie ugiął się
bowiem przed grzechem i kłamstwem. Śmiercią
swoją przypieczętował prawdziwość nauki,
którą głosił jako prorok z polecenia samego
Boga.
- Dlaczego to, Pan Jezus po ludzku rzecz
ujmując, zachował się biernie wobec faktu
uwięzienia Jana? Patrząc na całe dzieło
zbawienia, na
śmierć Jezusa i Jego zmartwychwstanie,
odpowiedź jest prosta – to uwięzienie wpisywało
się w całość dzieła odkupienia. Są wartości
większe niż doczesne życie człowieka. Wiedział
o tym Jezus, wiedział o tym Jan. Jezus zostawił
Jana, jako człowiek, ale będąc
prawdziwym Bogiem, nigdy Jana nie opuścił. I
on, to też wiedział.
- Czy trud Jana i zaangażowanie uczniów poszło
na marne?
Jezus pozwolił umrzeć Janowi, ale nie jego
dziełu, dlatego też Ewangelista napisał: Gdy Jan
został uwięziony, przyszedł Jezus do Galilei i
głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił
i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i
wierzcie w Ewangelię”. Tu w Galilei nad brzegiem
jeziora odnalazł uczniów Jana, których wcześniej
poznał przy Proroku. Posiadali małą firmę
rybacką, umieli ciężko pracować w zespole i to
w trudnych warunkach, a przy tym z największą
powagą traktowali sprawy wiary. Mieli swojego
bossa Szymona, który z natury znakomicie nadawał
się do pełnienia funkcji szefa. Posiedli
umiejętność nawiązywania kontaktów z klientami,
ponieważ ryby trzeba było sprzedać jak
najszybciej. Jako przedstawiciele klasy
średniej, byli najlepiej przygotowani do
przyjęcia Ewangelii i skutecznego jej głoszenia.
Ani uczeni, ani bogacze, ani bezrobotni, nie
dysponowali takimi osobistymi walorami, jak ci
prości rybacy. Tak więc Jezus podjął dzieło
Jana i przejął jego uczniów po to, aby stworzyć
nową rzeczywistość – Kościół. Kształtował małą
grupę Apostołów, jednocześnie działając z
tłumami. Zachował przez to, właściwe proporcje
między elitarnością z jednej strony a otwarciem
się na świat z drugiej. Warto o tym pamiętać
szczególnie dziś, kiedy wielu słabnie w wierze i
odchodzi z Kościoła w przekonaniu, że dni jego
są policzone. Ten proces, nie pierwszy w
historii, zapewne będzie się jeszcze pogłębiał,
aż odpadną wszyscy pozbawieni żywej łączności z
Chrystusem. On – Jezus swojego dzieła, swojego
Kościoła nigdy nie opuści. I choć następcy św.
Piotra i Apostołów są nieraz bardzo słabi i
ułomni, to On Jezus Wszechmocny Bóg, i tak jest
z nimi. Tak naprawdę idzie więc o łączność z
Nim, przy jasnym nazywaniu zła, złem. I tu znów
św. Jan jest znakomitym przykładem.Bywa, że
niektórzy kapłani, biskupi i wierni odchodzą od
Kościoła zgorszeni, uważając, że wiedzą lepiej i
że są bardziej święci. Choć ich krytyczne
spojrzenie może być całkiem słuszne, to
odejście jest piramidalną głupotą. Za Wiktorem
Franklem, który sparafrazował słowa La
Rochefoucaulda, można pokusić się o
stwierdzenie: „że jak wichura gasi nikły
płomień, ale podsyca ogień, tak samo
przeciwności losu i tragedie podkopują słabą
wiarę, lecz umacniają silną”.
Ks. Lucjan Bielas
Czy kościoły stały się dziś bezużyteczne?
(J 1,35-42)
To pytanie postawił ostatnio Gerhard Wegner na
łamach Frankfurter Allgemeine Zeitung (14 01
2021). Zdaniem Autora, zarówno wypowiedzi
niemieckich, poważnych przedstawicieli Kościoła
sugerujące, że Bóg nie ma z Covidem-19 nic
wspólnego, a także zamknięte kościoły i brak
duchowego wsparcia potrzebującym, sprawiły, że
tylko niewielu szuka w tych trudnych czasach
oparcia w wierze. Powołując się na badania Marii
Sinnemann z Instytutu Nauk Społecznych Kościoła
Ewangelickiego w Niemczech (EKD), Wegner
stwierdza, że w tej trudnej sytuacji, bardziej
niż wiara „dla zdecydowanej większości
ludzi, ważniejsze są takie czynniki, jak
optymizm, poczucie własnej wartości i dobrzy
przyjaciele”. Mając świadomość specyfiki relacji
społeczno-wyznaniowych naszych zachodnich
sąsiadów, można by taką opinię poddać krytyce,
choć trudno całkowicie ją zdyskredytować. Jest w
niej wiele ziaren prawdy, łatwo dostrzegalnych i
w naszej polskiej rzeczywistości. Jedno z tych
ziaren można dotknąć prostym pytaniem, jakie
Jezus Chrystus nieustannie nam, którzy
deklarujemy naszą przynależność do Jego
Kościoła: - czy rzeczywiście wierzymy w Jego
obecność? Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami
i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł:
„Oto Baranek Boży”. To wystarczyło, aby ci dwaj
tak otwarli się na Jezusa, że zostawili Jana i
poszli za Nim. Jak wielkim autorytetem był dla
nich Jan, skoro wystarczyły trzy słowa, aby
zmieniło się ich życie. Można tę decyzję opisać,
idąc za św. Augustynem – wybrzmiał głos,
a oni poszli za Słowem. Jak głęboka była nauka
o Zbawicielu, przekazana im przez Jana, skoro
ten skrót myślowy – Oto Baranek Boży, pokazał
im syntezę Starego i Nowego Testamentu, ofiarę
baranka paschalnego i ofiarę Mesjasza? Jak
wielka była wiara Jana, kiedy wskazując
przechodzącego Cieślę z Nazaretu, widział w nim
Boga? Jak żył Jan, że przez jego życie, przez
jego codzienność mogli zobaczyć Zbawiciela, na
którego czekali? Ponad 43 lata codziennie
sprawuję Eucharystię i unosząc hostię,
wypowiadam, do zgromadzonych braci i sióstr,
słowa: „Oto Baranek Boży…”. Ponieważ ten
fragment liturgii tak mocno wpisuje się w
spotkanie Jana i jego uczniów z Jezusem, nie
mogę pytań dotyczących Jana uniknąć, nie mogę,
nie odnieść ich do siebie. Są one dziś
niewątpliwie wzmocnione Covidem-19 i wszystkim
tym, co jest z nim związane w Kościele. Mam
świadomość tego, że przede wszystkim mogę
zmienić siebie. Jest to więc czas dla mnie, a
może i dla innych pogłębienia pobożności
eucharystycznej. To od naszej wiary, wyrażającej
się w naszej codzienności i
wszystkich tworzonych przez nas relacjach
zależy, czy Msza św. jest jedynie pustym gestem
liturgicznym, który wypada tradycyjnie uczynić
przy okazji uroczystości rodzinnych lub
publicznych, czy też jest rzeczywistym
spotkaniem ze Wcielonym Bogiem Jezusem
Chrystusem i bycie z Nim tam, gdzie On mieszka.
To od naszej wiary, kapłanów i wiernych zależy,
czy Msza św. jest centralnym wydarzeniem, czy
jedynie przysłowiowym kwiatkiem do kożucha. Ktoś
może powiedzieć,
a co to ma do tzw. kryzysu Kościoła? Powiem
prosto – wszystko! Bo tu jest jego istota
Ks. Lucjan Bielas
Sens w życiu człowieka
(Mk 1, 7-11)
Kiedy Jezus wchodził w wody Jordanu, aby przyjąć
chrzest z rąk Jana, miał ok. 35 lat. Był to
niewątpliwie przełomowy moment w Jego życiu i
Jego działalności, a i nie bez znaczenia w życiu
każdego z nas. Warto więc zastanowić się nad
tym, kim był Jezus przed chrztem, i kim stał
się, po jego przyjęciu?
Po śmierci Heroda Święta Rodzina powróciła do
Palestyny i osiedliła się w Nazarecie, pracując
i wychowując Jezusa. Kluczowym wydarzeniem tego
okresu
ich życia, była pielgrzymka do świątyni
jerozolimskiej, kiedy Jezus miał 12 lat. W
stałym zwyczaju pielgrzymowania, jaki
praktykowali, te święta Paschy były wyjątkowe,
zarówno dla Jezusa, jak i dla nich. Zaginął im,
aby się odnaleźć i to w jak najszerszym tego
słowa znaczeniu. Niewątpliwie wpłynęło na to
dojrzałe przeżycie przez Niego świąt Paschy,
samotny powrót do świątyni, rozmowa z Ojcem
Niebieskim w Jego domu, konfrontacja z Jego
słowem podczas rozmowy z uczonymi w Piśmie. Jego
człowieczeństwo odnalazło Jego Bóstwo, a On
wiedział już, kim tak naprawdę jest – Synem Ojca
Przedwiecznego. Takim Go odnaleźli ziemscy
Rodzice Maryja i Józef. Takim wrócił do domu w
Nazarecie i był im posłuszny i od nich się uczył
prawdziwie ludzkiego życia. Takim przez ponad
20 lat pracował jako cieśla. Z całą pewnością
możemy przyjąć, że regularnie pielgrzymował do
świątyni, że regularnie świętował szabat i
modlił się w synagodze, że nieustannie podczas
dnia i nocy, trwał w łączności ze swym
Niebieskim Ojcem, że studiował i żył słowem
Bożym. Z całą pewnością możemy przyjąć, że był
znakomitym synem swoich Rodziców, że był
prawdziwym mężczyzną, uczciwym i wrażliwym
człowiekiem oraz odpowiedzialnym fachowcem.
Przez bliską relację z Bogiem, musiał być
niezmiernie bliski drugiemu człowiekowi, co
zapewne było odczuwalne w indywidualnych
kontaktach. Odpowiedzialnie zarządzając
swym ludzkim sercem i uczuciami, nie założył
własnej rodziny, bo wiedział, jaka jest Jego
misja w planach Ojca Niebieskiego. Ten Jezus
Chrystus wchodzi w wody Jordanu i domaga się
chrztu od Jana. Rozpoczyna tym samym nowy
rozdział realizacji Swojej mesjańskiej misji.
Sam nie potrzebując chrztu nawrócenia, wchodzi w
dzieło przygotowywane przez Jana Chrzciciela, by
zgodnie z wolą Ojca je wypełnić. To niezwykłe
objawienie się Boga w Trójcy Przenajświętszej,
które wtedy miało miejsce, jest jakże ważne
zarówno dla człowieka Jezusa, a także dla Jana i
dla mnie. Dlaczego dla mnie? Przez sakrament
chrztu, nieświadomie przyjęty i świadomie
zaakceptowany jestem uczestnikiem misji
Chrystusa na tym świecie. Przez Eucharystię
jestem z Nim tak mocno złączony,
jak tylko to możliwe, by człowiek tu i teraz
połączył się z Bogiem Trójjedynym. Jezus
więc nie tylko pokazuje mi jak żyć z Bogiem, ale
jest ze mną, jeśli tylko
ja wyrażę na to zgodę. Jest tu moja wolność, ale
i świadomość, że tylko z Bogiem i w Bogu życie
ma sens – jest prawdziwie życiem człowieka. Może
więc warto jeszcze raz przemyśleć sobie, co to
znaczy być chrześcijaninem w czasie kiedy
chrzest jest traktowany jako niewiele znaczący
epizod rodzinnej tradycji,
a postawy życiowe proponowane przez ten świat są
jedynie żałosną karykaturą człowieczeństwa, choć
na krótką chwilę wydają się
atrakcyjne
Ks. Lucjan Bielas
Pokora intelektu, rzecz rzadka
(Mt 2,1-12)
Pewien bardzo wybitny i szczerze pobożny fizyk,
zapytany przeze mnie o przekonania religijne
jego znakomitych kolegów, zachowując naukową
ostrożność, zauważył, że z jego punktu widzenia
wielu, może nawet większość z nich, uznaje
wprawdzie istnienie jakiejś nadprzyrodzonej siły
stwórczej, istnienie Boga, ale nie szukają z Nim
osobistych relacji. Tak jest im z tym wygodniej
i może wygląda to, bardziej naukowo. Dla
uwiarygodniania takiej postawy można powołać
się jeszcze na list noblisty Alberta Einsteina
(1879-1955) napisany w 1954 r. do niemieckiego
filozofa Erica Gutkinda. „Słowo Bóg jest dla
mnie niczym innym jak tylko słowem i wytworem
ludzkich słabości, a Biblia zbiorem czcigodnych,
ale dość dziecinnych legend”, dalej podkreślił,
dodając, że „żadna
wyrafinowana wykładnia” tego nie zmieni. Religie
ogólnie rzecz biorąc uznał, jako: „wcielenie
prymitywnych przesądów”. Tyle o Bogu wybitny
fizyk, niekoniecznie wybitny teolog. Spośród
wielu ówczesnych uczonych Bóg zaprosił do nowo
narodzonego Swego Syna tylko nielicznych
reprezentantów.
Dał im nie tylko rozum szukający prawdy, ale
wyszedł naprzeciw pragnieniu nawiązania z Nim
osobistej relacji. Czy byli kapłanami
Zaratustry? Czy byli astrologami? Czy mieli
kontakty z diasporą żydowską, która przecież
pozostała w Persji po zdobyciu Babilonu przez
Cyrusa II w roku 538 p.n.e.? Takich i podobnych
pytań jest wiele i pewnie pozostaną bez
jednoznacznej odpowiedzi. Zapewne jednak, dla
istoty ewangelicznego przekazu, nie są one aż
tak ważne. Faktem jest, że Mędrcy ze Wschodu
przeszli dosłownie i w przenośni, bardzo daleką
drogę. Nie znając kompletnie realiów
politycznych Jerozolimy, pytając o nowo
narodzonego króla, wprowadzili duży niepokój w
sercu nieco podeszłego w latach Heroda, a co za
tym idzie duże zamieszanie w mieście. Po
fachowej konsultacji z uczonymi w Piśmie,
władca, nałożył na przybyszów sprytne
zobowiązania i skierował ich do Betlejem.
Prowadzeni przez gwiazdę dotarli do domu, w
którym zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją.
Doświadczenie relacji między tą Matką i tym
Dzieckiem było takie, że ci niezmiernie
doświadczeni przybysze: upadli na twarz i oddali
Mu pokłon. W języku ludów Wschodu oznaczało to
oddanie Boskiej czci Jezusowi. W Jego dziecięcej
twarzy zobaczyli oblicze Boga. Symbolika zaś
złożonych darów dopełniła mesjańskie przesłanie
tych odwiedzin. W mojej domowej szopce, obok
figurek Mędrców ze Wchodu są ułożone kamyki, z
różnych starożytnych miejsc kultu pogańskiego.
Znak, że Jezus Chrystus jest dla mnie doskonałą
odpowiedzią na pytania, jakie człowiek zadaje w
różnych świątyniach różnych kultów. Proszę dziś
Boga przez wstawiennictwo świętych Mędrców ze
Wschodu o to, aby wiedza nie zabiła we mnie
osobistej relacji z Bogiem i z drugim
człowiekiem i wiodła mnie bezpiecznymi drogami
do mojej Ojczyzny.
Ks. Lucjan Bielas
Istnieje możliwość ponownych narodzin!
(J 1,1-18)
„Boże Narodzenie nie jest czymś, co się
wydarzyło, np. jak bitwa pod Waterloo; jest ono
czymś, co się dzieje”. Warto przemyśleć, to
trafne spostrzeżenie abp. Fultona J. Sheena i
nie przegapić tego, co się dzieje. Jeśli znamy
dokładną datę wspomnianej bitwy na 18 czerwca
1815 r., to nie mamy możliwości i może
nigdy jej nie będziemy mieli, określenia
dokładnej daty wydarzenia, które na pewno miało
miejsce, a którym było narodzenie Jezusa
Chrystusa. Jest to, może nie tylko szkoła pokory
dla historyków, ale zachęta do refleksji, i to
zarówno dla teologów, jak i każdego z nas. Syn
Boży nie zostawił daty swojego narodzenia,
albowiem nieustannie dzieje się ono w duszy i
sercu każdego człowieka, który przed Bogiem nie
zamknął drzwi. Nic piękniejszego nie może
człowieka spotkać
w życiu od przyjęcia Boga i nic głupszego, od
oddalenia się od Niego. Tak jasno mówi o tym św.
Jan Ewangelista: Na początku było Słowo, a Słowo
było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na
początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a
bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim
było życie, a życie
było światłością ludzi, a światłość w ciemności
świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Nie trudno
domyślić się, że tym Słowem jest MIŁOŚĆ. Bóg
jest Miłością
i z tej miłości stwarza świat i człowieka,
każdego człowieka. Tylko patrząc na świat i na
siebie w kategoriach miłości, czyli kochając,
człowiek jest prawdziwie mądry, czyli oświecony.
Każdy jest zdolny i powołany do miłości i
dlatego św. Jan dalej stwierdza: Była światłość
prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy
na świat przychodzi. Miłość, którą jest Bóg, nie
odbiera człowiekowi wolności: Na świecie było
/Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat
Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a
swoi Go nie przyjęli. W tych słowach św. Jan
stwierdza, że ludzie posunęli się do głupoty,
odrzucenia swojego Stwórcy, do odrzucenia
swojego Zbawiciela – Jezusa Chrystusa. Nie
wszyscy jednak zgłupieli! Kolejne stwierdzenie
Ewangelisty jest dziś dla nas kluczowe:
Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało
moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy
wierzą w imię Jego - którzy ani z krwi, ani z
żądzy ciała, ani z
woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo
stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. Bóg
przez św. Jana mówi o drugim narodzeniu
człowieka i to narodzeniu z samego Boga.
Dochodzi do niego bez cielesnego pośrednictwa,
ale przez przyjęcie Słowa, jakim jest Jezus
Chrystus. Jest to narodzenie z wiary i jego
skutkiem jest stanie się „dzieckiem Boga”. To
zupełnie nowa relacja i nowe perspektywy dla
stworzonego człowieka na tym świecie, a które
pozwalają wejść
w niestworzoną rzeczywistość samego Boga. Tylko
takie bycie dzieckiem Boga, daje prawo do bycia
dziedzicem tego, co Boskie. Wiele się o tym
mówi, niewielu bierze to poważnie. W czasie
zaskakującej nas przebudowie tego świata i jego
relacji i zupełnie niepewnego jutra warto
narodzić się na nowo, aby być spokojnym o
wieczność. Paradoksalnie, tylko taka postawa
daje komfort w doczesności. Warto postawić sobie
istotne pytania: – czy rzeczywiście pozwoliłem
Bogu-Jezusowi, aby narodził się we mnie? Jeśli
tak, to: - Czy wierzę w Jego obecność w
Eucharystii? - Czy tak jak On przebaczam
nieprzyjaciołom?
Ks. Lucjan Bielas
Bóg, szatan, rodzina.
(Łk 2, 22-40)
W chwili, gdy Maryja i Józef przekraczali próg
świątyni jerozolimskiej, przynosząc dziecię
Jezus, mieli świadomość, że do domu Boga wnoszą
Boga. Nikt z urzędujących przedstawicieli tej
instytucji nie miał bladego pojęcia o randze
tego wydarzenia, jedynie dwoje staruszków,
którzy swoim życiem i modlitwami wrośli w te
mury, a którym Bóg dał jasność myśli i pokój
duszy. Proroctwo, które wyszło z ust starca
Symeona, było dla Maryi i Józefa ważnym
przyczynkiem
do zrozumienia misji, jaką im Najwyższy
powierzył w dziejach świata. Abyśmy lepiej ją
poznali, sięgnijmy do najgłębszej pamięci
ludzkości. Szczęście pierwszych ludzi w ogrodzie
Eden polegało przede wszystkim na harmonii
życia rodzinnego, której gwarantem i zwornikiem
był sam Bóg. Kochany przez Stwórcę, wolny w
swych decyzjach człowiek, wszedł w zastrzeżone
Jemu kompetencje ustalania, co jest dobre, a co
złe. Chwilowe zwycięstwo złego ducha spowodowało
dla ludzi długotrwałe konsekwencje. Adam i Ewa,
nadzy, odarci grzechem, wyciągnięci z krzaków
stanęli przed Tym, którego zbyt mało kochali.
Mężczyzna zrzuca winę na żonę, z przypomnieniem
Bogu – którą postawiłeś przy mnie. Ewa obwinia
szatana. Całą zaś prawdę o wydarzeniu i winie,
zna tylko Bóg i tylko On ma prawo wydać wyrok,
co też czyni. Wtedy to, szatan usłyszał
zapowiedź swego końca, człowiek zaś słowa
nadziei, której realizacja będzie trwała przez
pokolenia doświadczające nieustannej nienawiści
złego ducha. Skutki grzechu, które człowiek
ściągnął na siebie, jasnym tekstem przedstawił
natchniony autor Księgi Rodzaju (3, 8-19). Warto
wczytać się w te słowa, które nigdy nie straciły
swej aktualności. Bóg powiedział do niewiasty:
Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej
brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci,
ku twemu mężowi będziesz kierowała swe
pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. Do
mężczyzny zaś rzekł: przeklęta niech będzie
ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz
zdobywał od niej pożywienie dla siebie
po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset
będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym
są płody roli. W pocie więc oblicza twego
będziesz musiał
zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi,
z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w
proch się obrócisz! Przestrzenią najbardziej
dotkniętą tym zmaganiem dobra i zła, miłości i
nienawiści, życia i śmierci była i jest rodzina.
Aż przyszedł czas spełnienia nadziei, jaką Bóg
dał upadłemu człowiekowi. Postanowił On stać się
człowiekiem i podzielić ludzki los, aby jako
potomek Adama i Ewy zamieszkać w rodzinie,
pokonać szatana, a ze śmierci uczynić bramę do
życia wiecznego w Bogu. A było to możliwe,
ponieważ Maryja i jej mąż Józef, zawierzyli
Bogu całkowicie i pokochali Go ponad wszystko. I
tak pierwotny rajski trójkąt z Bogiem jako
zwornikiem znowu zaistniał. Jest on jeszcze
bardziej doskonały jak ten pierwszy, albowiem
Bóg jest nie tylko z człowiekiem,
ale i w człowieku. To stanowi zupełnie inną
jakość małżeńskiej i rodzinnej relacji.
Fenomenem jest to, że każda rodzina może Go
przyjąć. Warunki są niezmienne – wiara i miłość.
Każda rodzina może Go usunąć – sposób jest jeden
– grzech. Warto jednak w podejmowaniu decyzji
uwzględnić logikę ludzkości
i konsekwencje w wieczności.
Ks. Lucjan Bielas
Bóg, szatan, rodzina.
(Łk 2, 22-40)
W chwili, gdy Maryja i Józef przekraczali próg
świątyni jerozolimskiej, przynosząc dziecię
Jezus, mieli świadomość, że do domu Boga wnoszą
Boga. Nikt z urzędujących przedstawicieli tej
instytucji nie miał bladego pojęcia o randze
tego wydarzenia, jedynie dwoje staruszków,
którzy swoim życiem i modlitwami wrośli w te
mury, a którym Bóg dał jasność myśli i pokój
duszy. Proroctwo, które wyszło z ust starca
Symeona, było dla Maryi i Józefa ważnym
przyczynkiem
do zrozumienia misji, jaką im Najwyższy
powierzył w dziejach świata. Abyśmy lepiej ją
poznali, sięgnijmy do najgłębszej pamięci
ludzkości. Szczęście pierwszych ludzi w ogrodzie
Eden polegało przede wszystkim na harmonii
życia rodzinnego, której gwarantem i zwornikiem
był sam Bóg. Kochany przez Stwórcę, wolny w
swych decyzjach człowiek, wszedł w zastrzeżone
Jemu kompetencje ustalania, co jest dobre, a co
złe. Chwilowe zwycięstwo złego ducha spowodowało
dla ludzi długotrwałe konsekwencje. Adam i Ewa,
nadzy, odarci grzechem, wyciągnięci z krzaków
stanęli przed Tym, którego zbyt mało kochali.
Mężczyzna zrzuca winę na żonę, z przypomnieniem
Bogu – którą postawiłeś przy mnie. Ewa obwinia
szatana. Całą zaś prawdę o wydarzeniu i winie,
zna tylko Bóg i tylko On ma prawo wydać wyrok,
co też czyni. Wtedy to, szatan usłyszał
zapowiedź swego końca, człowiek zaś słowa
nadziei, której realizacja będzie trwała przez
pokolenia doświadczające nieustannej nienawiści
złego ducha. Skutki grzechu, które człowiek
ściągnął na siebie, jasnym tekstem przedstawił
natchniony autor Księgi Rodzaju(3, 8-19). Warto
wczytać się w te słowa, które nigdy nie straciły
swej aktualności. Bóg powiedział do niewiasty:
Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej
brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci,
ku twemu mężowi będziesz kierowała swe
pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. Do
mężczyzny zaś rzekł: przeklęta niech będzie
ziemia z twego powodu:
w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie
dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i
oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem
twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego
będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie
wrócisz do ziemi ,z której zostałeś wzięty; bo
prochem jesteś w proch się obrócisz!
Przestrzenią najbardziej dotkniętą tym zmaganiem
dobra i zła, miłości i nienawiści, życia i
śmierci była i jest rodzina. Aż przyszedł czas
spełnienia nadziei, jaką Bóg dał upadłemu
człowiekowi. Postanowił On stać się człowiekiem
i podzielić ludzki los, aby jako potomek Adama i
Ewy zamieszkać w rodzinie, pokonać szatana, a ze
śmierci uczynić bramę do życia wiecznego w
Bogu.A było to możliwe, ponieważ Maryja i jej
mąż Józef, zawierzyli Bogu całkowicie i
pokochali Go ponad wszystko. I tak pierwotny
rajski trójkąt z Bogiem jako zwornikiem znowu
zaistniał. Jest on jeszcze bardziej doskonały
jak ten pierwszy, albowiem Bóg jest nie tylko z
człowiekiem, ale i w człowieku. To stanowi
zupełnie inną jakość małżeńskiej i rodzinnej
relacji. Fenomenem jest to, że każda rodzina
może Go przyjąć. Warunki są niezmienne – wiara i
miłość. Każda rodzina może Go usunąć – sposób
jest jeden – grzech. Warto jednak w podejmowaniu
decyzji uwzględnić logikę ludzkości i
konsekwencje w wieczności.
Ks. Lucjan Bielas
Trzy najważniejsze decyzje w dziejach świata
Łk 1, 26-38
Pierwsza, to decyzja Najświętszej Maryi Panny,
podjęta podczas rozmowy z wysłannikiem Boga,
archaniołem Gabrielem. Wybrana przez Najwyższego
spośród wszystkich kobiet, zachowana od grzechu
pierworodnego, zachowując całkowitą swoją
wolność, zdecydowała się na przyjęcie w swoim
łonie Syna Bożego. To Bóg, który jest czystą
Miłością, i dla którego nie ma rzeczy
niemożliwych, postanowił dla człowieka, stać się
człowiekiem. Nie chciał bowiem, nieskończonej
ludzkiej winy załatwić aktem litości, lecz
uregulować aktem miłości. I tak jak świat
stworzył z niczego, tak też człowieczeństwo Syna
mógł stworzyć z niczego, jedynie aktem swej
boskiej woli. Tak bardzo kocha i szanuje
człowieka, że zwraca się do człowieka, do Maryi,
z prośbą, aby wyraziła zgodę na przyjęcie w swym
łonie Syna Bożego. Decyzja człowieka – Maryi,
wyrażona słowami: Oto ja służebnica Pańska,
niech mi się stanie według słowa twego, otwarła
Bogu przestrzeń zbawczego działania. Można
powiedzieć, miała w ręku nasze losy. Druga
kluczowa decyzja w dziejach świata została
podjęta przez Jezusa Chrystusa, na Górze
Oliwnej. Będąc prawdziwym człowiekiem i
prawdziwym Bogiem, w niepojętej dla nas jedności
i różności natur, jako człowiek, wyraża swą
ludzką zgodę, na pełnienie woli Boskiego Ojca.
Tą decyzją otwarł całe dzieło odkupienia, przez
co dał nam możliwość budowania nowej relacji z
Bogiem. Razem z Jezusem mogę mówić Ojcze nasz i
razem z nim mieć udział wiecznym życiu Boga, w
odwiecznym nieskończonym akcie miłości. Mogę, to
nie znaczy, że muszę! Tu jest miejsce na trzecią
decyzję. Jeśli tamte dwie już miały miejsce, ta
może jeszcze się waży. Jest to moja decyzja,
która może się jeszcze ciągle waży. Zachowuję w
niej swoją wolność, lecz ponoszę
odpowiedzialność za wszystkie jej konsekwencje.
Mogę więc, idąc drogą Maryi i Jezusa wyznać:
Ojcze nie moja, a Twoja wola niech się dzieje,
chcę być Twoim sługą. Wyrazem takiej decyzji są
świadomie, wraz z Jezusem wypowiadane słowa:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię
Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja,
jako w niebie, tak i na ziemi…W swej wolności
mogę podjąć inną decyzję. I nie trzeba być zaraz
satanistą, aby swoimi życiowymi decyzjami, dawać
wyraz takiej modlitwie: Szatanie nasz, który
jesteś w piekle, święć się imię twoje, przyjdź
królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w piekle,
tak i na ziemi... Tak więc ta trzecia z
najważniejszych decyzji, należy do mnie i tylko
do
mnie!
Ks. Lucjan Bielas
Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie
(J 1, 6-8. 19-28)
W tamtym czasie, kiedy Jan Chrzciciel
wypowiadał te słowa, najprawdopodobniej tylko
trzy osoby wiedziały kim, tak naprawdę, jest
Jezus Chrystus. Wiedział oczywiście, kim jest
sam Jezus, wiedziała Jego Matka i wiedział Jan.
Samo wskazanie Jezusa, jako Mesjasza, co było
istotą misji św. Jana, dla innych zaś stanowiło,
zaledwie początek rozpoznawania tożsamości
Chrystusa, który przez doświadczanie pełni swego
człowieczeństwa, szukającym prawdy, pozwala
dotrzeć do pełni swego Bóstwa, czyli do poznania
całej prawdy o Nim. Mając wgląd w historię
ewangelicznych postaci, dochodzimy do
przekonania, że poznawanie Jezusa jest zadaniem
na całe doczesne życie człowieka, a także na
całą wieczność, którą Jego śmierć i
zmartwychwstanie nam otwiera. Poznanie Jezusa i
prawdy o Nim nie zniewala człowieka. Można ją
przyjąć, można i odrzucić. Karty Nowego
Testamentu, które są również zbiorem opowieści o
różnych spotkaniach z Chrystusem, pozwalają
jednocześnie zrozumieć Stary Testament, jako
zbiór ksiąg przygotowujących świat, na to
kluczowe spotkanie z Mesjaszem. Jan, ostatni
Prorok Starego Przymierza wskazując na Jezusa,
daje zarówno ówczesnym, jak i nam, jedyny klucz
do całej Prawdy – Jezusa Chrystusa. Stwierdzenie
św. Jana Chrzciciela: Pośród was stoi ten,
którego wy nie znacie, zachowało swoją niezwykłą
aktualność. Jan zwraca się również do nas,
otoczonych współczesnym światem. Trzeba być
kompletnie bezkrytycznym, by nie dostrzegać
faktu, iż wielu w tym świecie wprawdzie
ochrzczonych, zgodnie z tradycją chrztem
Chrystusa, ale tyk naprawdę nie ma On wpływu na
ich życie. Dziś wielu z nich w bardzo krzykliwy,
wulgarny i podły sposób informują nas, że
Chrystusa nie znają i nie chcą mieć z Nim i
Jego Kościołem, nic do czynienia. Doświadczamy
prawdy, że tylko znikomy procent, ma wolę i
odwagę poznawania Jezusa-Mesjasza. Z przykrością
stwierdzamy, że choć jest wielu gorliwych
kapłanów, którzy żyją dla Jezusa, ale niestety
nie brakuje i takich, którzy żyją z Jezusa. To
zdanie: Pośród was stoi Ten, którego wy nie
znacie, św. Jana Chrzciciel kieruje do każdego z
nas osobiście. Kieruje je również do mnie i
wskazując mi Chrystusa, zachęca, bym poszedł za
Nim. Jan nie zostawia swoich uczniów dla siebie.
Budzi ich sumienia i przekazuje Chrystusowi. Na
przykładzie Apostołów widzę, że tylko codzienne
trwanie przy Jezusie, tak jak oni trwali, mimo
wszystkich słabości i upadków, pozwala Go poznać
i całkowicie Mu zawierzyć. Dziś wielu dokonuje
Apostazji i z przytupem odchodzi od Kościoła
Chrystusowego. Patrzą bowiem na Kościół tak, jak
tego chce szatan – albo jak na instytucję
polityczną, albo jak na korporację od wieków
zarabiającą pieniądze na uczuciach religijnych
człowieka. Patrzą na instytucję, w której widzą
samych złych ludzi. Tymczasem prawda o Kościele
jest zupełnie inna i są w nim zarówno dobrzy,
jak i źli, bo takim go Chrystus ustanowił. Na
Jego polu jest zarówno pszenica, jak i kąkol, w
Jego sieci są ryby dobre i złe. Jezus jest
gwarantem czasu, który nadejdzie, a w którym On
zrobi porządek z kąkolem i złymi rybami. Jeśli
brakuje relacji z Chrystusem, zostaje tylko
relacja z tym, który sieje kąkol i psuje ryby –
z szatanem. Warto więc postawić jeszcze jedno,
bardzo ważne pytanie: dlaczego tak wielu bojąc
się spotkania z Chrystusem, opuszcza Jego
Kościół? Doświadczenie życiowe przybliża
odpowiedź na to pytanie. Uwikłani w grzech, wolą
dla pozornego spokoju sumienia opuścić
wspólnotę, w naiwny sposób, argumentując swoją
„szlachetną” decyzję, grzechami wspólnoty. Nie
ma głupszego pomysłu! Może więc warto posłuchać
św. Jana Chrzciciela, odejść od swoich grzechów,
i pójść za tym, którego On całym swoim życiem
wskazuje.
Ks. Lucjan Bielas
Prawdziwy mężczyzna na dziś
Mk 1, 1-8
Św. Marek bardzo ciekawie zaczyna Ewangelię
Jezusa Chrystusa od opisu ostatniego proroka,
który zapowiadał Jego przyjście, od Jana
Chrzciciela. Wokół niego gromadziły się tłumy
ludzi, którzy przybywali nie tyle dla jego
osobliwego wyglądu, ile dla nauki, którą
odważnie głosił całą swoją osobą. Dotykała ona
najistotniejszych potrzeb ludzkich serc i dusz,
wskazywała dobry kierunek, a siła jej tkwiła w
samym Bogu, któremu Jan bezgranicznie zawierzył.
Sam Jan określał się jako: głos wołającego na
pustyni co można rozumieć, idąc za znakomitą
interpretacją św. Augustyna, że był głosem
przerywającym milczenie
i tylko głosem, który brzmiąc, zwraca uwagę
drugiej osoby, przenosi słowo i zanika.
Wiedział, kim jest i jaka jest jego misja.
Nieustannie rosnąca popularność nie przewróciła
mu w głowie. Nie zatrzymał uwagi tłumów na
sobie, bo wiedział, że jego zadaniem jest
wskazanie Tego, który po nim idzie – Mesjasza,
Jezusa Chrystusa. Sam żyjąc zgodnie z
przykazaniami, mógł z całą mocą nawoływać innych
do odejścia od grzechu, do zmiany swojego
myślenia i swojego życia. Grzech jest
rzeczywistością, która rujnuje człowieka i jego
relacje. Naprawa grzechu przekracza możliwości
człowieka, czego Jan ma pełną świadomość. Jego
chrzest nawrócenia, jest koniecznym
przygotowaniem do chrztu Jezusa Chrystusa, który
swą moc będzie czerpał ze złożonej przez Niego
ofiary. Tak po prostu jest, że człowiek
zniewolony grzechem potrzebuje drugiego
człowieka, który jest autorytetem i który, sam
wolny, wskaże drogę do prawdziwej wolności.
Misja Jana Chrzciciela ma dwa wymiary. Pierwszy
to wymiar historyczny, który rozegrał się w
palestyńskiej rzeczywistości. Jan przygotował
rzeczywiście ogromną rzeszę ludzi na spotkanie z
Jezusem, przygotował wielu Jego uczniów. Jezus
kroczy śladami Jana i dopełnia rozpoczętą przez
niego pracę, nadając dziełu nieskończony owoc.
Drugi wymiar misji Jana Chrzciciela dotyka
każdego z nas. Zaznacza to sam Jezus Chrystus,
który daje o nim niesamowite świadectwo, mówiąc
zarówno do zgromadzonych tłumów, jak i do nas:
Coście wyszli obejrzeć na pustyni? Trzcinę
kołyszącą się na wietrze? Ale co wyszliście
zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego?
Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie
szaty noszą. Po co więc wyszliście? Zobaczyć
proroka? Tak powiadam wam, nawet więcej niż
proroka (Mt 11,7-9). Jezus widzi w Janie
prawdziwego mężczyznę, Bożego mężczyznę, którego
zakres działania wychodzi dalej niż czasowa
misja proroka. Jesteśmy wprawdzie ochrzczeni, i
to chrztem Jezusa, ale ciągle nienawróceni.
Uwikłani w grzechy, jak głupcy, nazywając zło
dobrem i chwaląc się tym, czego powinniśmy się
wstydzić, jesteśmy zamknięci na otwartą dla nas
nieskończoną przestrzeń życia. Może to czas
najwyższy, aby zamiast dawać się otumaniać
pogubionym kobietom, pójść za głosem prawdziwego
mężczyzny. W czasie, kiedy właśnie takich
brakuje, i to zarówno w przestrzeni publicznej,
jak i w Kościele, a także, niestety, w
rodzinach, Jan Chrzciciel, Bogu dzięki, działa
dalej. To czas najwyższy, aby usłyszeć jego
głos i zrobić to, do czego nawołuje on całym
sobą. Zło trzeba nazwać po imieniu i zerwać z
grzechem, który nas, byty krótkoterminowe,
prowadzi do wiecznej śmierci, a otworzyć się na
Jezusa Chrystusa i życie wieczne. Dziwne , ale
taka decyzja wymaga dzisiaj zdecydowanie więcej
odwagi niż ogłoszenie światu, że jestem
kompletnym dewiantem.
Ks. Lucjan Bielas
„Czuwajcie !”
Mk 13, 33-37
– to kluczowe słowo, które Jezus kieruje do nas
w pierwszą niedzielę Adwentu. Jest ono wplecione
w krótkie opowiadanie o człowieku, który udając
się w podróż: zostawił swój dom, powierzył swym
sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył
zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał.
Doskonale wiemy, jaki jest wydźwięk tego tekstu.
Oto sam Jezus powierza nam staranie o swój dom,
o swój Kościół. Każdy z nas ma wyznaczone przez
Niego zajęcie, misję, którą może rozpoznać, w
swojej wolności zaakceptować i wypełniać. Jest
to moja misja, do której zostałem przygotowany i
jest ona drogą mojej samorealizacji. Jest to
moje osobiste zadanie jednocześnie wpisane w
logikę życia domu, w logikę życia Kościoła.
Moja misja, moje zadanie, to jest coś bardzo
twardego, konkretnego, to nie moje widzimisię,
ani nie nastrój chwili. Proaktywne podejście do
niej jest formą czuwania każdego, któremu Jezus
powierzył swój dom. Przesłanie całej Ewangelii
jest takie: Jeżeli kocham mojego Pana, jeśli
kocham Jezusa, to z radością wypełnię powierzone
mi przez Niego zadanie. W Jego domu czuję się
wolny, bezpieczny i szczęśliwy. Ten dom staje
się moim domem. Upragniony zaś powrót Pana jest
gwarancją mojej wiecznej wolności. Jeśli zaś nie
kocham Jezusa, to wtedy Jego dom, Jego Kościół,
stanie się dla mnie więzieniem, z którego
trzeba jak najszybciej zmykać. Obowiązki zaś
ciężarami, których się nie rozumie i lepiej ich
nie tykać. Zasady życia domowego uciążliwym
regulaminem, zapowiedź zaś powrotu Jezusa staje
się bajką i straszakiem
dla niegrzecznych dzieci. Tymczasem bez miłości
Chrystusa, życie człowieka – bytu
krótkoterminowego i cała jego działalność traci
swój sens. Prawdziwa miłość zawiera w sobie
wolność, można ją więc przyjąć, albo odrzucić,
nawet, wtedy gdy człowiekowi zostaje już tylko
pustka. Jesteśmy świadkami, jak wielu dziś taką
decyzję podejmuje, dając tego wyraz w
irracjonalnych profanacjach sakralnych budowli.
Nie oceniając poszczególnych osób, bo tylko Bóg
zna całą prawdę o wolności ich decyzji, samo
wydarzenie każe nam wszystkim domownikom Jezusa,
dokonać głębokiej refleksji. Szczególny rodzaj
czuwania w Jezusowym Kościele przypada
odźwiernemu. Jest on domownikiem, który
odpowiada za relacje z otaczającym światem.
Powinien wiedzieć komu drzwi otworzyć, a przed
kim zamknąć. Jego czuwanie i wyglądanie powrotu
ukochanego Pana, ma ogromny wpływ na czuwanie
całego domu. Patrząc na Kościół,
nie trudno nam odgadnąć kim są owi odźwierni, a
szczególnie dziś doświadczyć ich
odpowiedzialności, albo dramatu jej braku.
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że samo ukaranie
nieodpowiedzialnych odźwiernych nie załatwi w
Kościele wszystkich trudnych spraw. Problem jest
znacznie głębszy i domaga się osobistej
refleksji. Tak było, tak jest i tak będzie, że
tylko niewielu domowników na nią stać. Tym
większa jest ich odpowiedzialność. W osobliwym
Adwencie roku 2020 chcę jeszcze raz głęboko
popatrzeć w moje serce. Proces czuwania, o
którym mówi Jezus, rozgrywa się dokładnie w tej
przestrzeni, w przestrzeni serca. Albo Go
poznałem, pokochałem i ufam Mu bezgranicznie,
albo moje serce śpi i niestety, ten sen może być
wieczny.
Ks. Lucjan Bielas
Na Boskim sądzie
(Mt 25,31–46)
Znajdziesz się, niezależnie od tego, czy będzie
ci się to podobało, czy nie. Staniesz na nim
niezależnie od tego, czy wierzysz, czy nie
wierzysz. Niezależnie od tego, czy jesteś
chrześcijaninem, wyznawcą islamu, Żydem,
świadkiem Jehowy, zielonoświątkowcem…, staniesz
przed Jezusem Chrystusem – Sędzią. Na tym sądzie
więc spotkamy się po prostu wszyscy. A on Król i
Sędzia, rozdzieli dobrych od złych, zbawionych
od potępionych, jak pasterz rozdziela owce od
kozłów. Kryterium podziału, będzie stanowiła
relacja do bliźniego będącego w potrzebie, który
nie ma możliwości odwdzięczenia się za otrzymane
dobro. Relacja do tego bliźniego jest bowiem
relacją do samego Jezusa. To logiczna
konsekwencja faktu, o którym czytamy w Janowym
Prologu: – Słowo stało się ciałem i zamieszkało
wśród nas (J 1,14). Do zbawionych, wprowadzając
ich do domu Ojca, który jest królestwem
przygotowanym dla człowieka od założenia świata,
Jezus powie:
Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie.
Ci, którym miłość weszła w krew i stała się
normalną zasadą ich działania, tak dalece, że
nie dostrzegali nadzwyczajności swoich czynów,
Jezus powie: Wszystko, co uczyniliście jednemu z
tych braci moich najmniejszych, Mnieście
uczynili. Ta sama zasada, która dla zbawionych
okazała się kluczem do życia wiecznego, dla
tych, którym zło weszło w krew i stało się
zasadą ich postępowania, okaże się kluczem do
ich potępienia: Wszystko, czego nie uczyniliście
jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie
nie uczynili. Każdy człowiek jest stworzony
przez Boga z miłości i do miłości. Św. Jan we
wspomnianym Prologu znakomicie określa ten dar
miłości: Była światłość prawdziwa, która oświeca
każdego człowieka, gdy na świat przychodzi.
Prawdziwym światłem dla
człowieka jest miłość. Jej nie można wymusić,
ona jest fantastycznym dialogiem między
człowiekiem a Bogiem oraz człowiekiem, a jego
bliźnim, który rozgrywa się w ludzkim sumieniu
i ludzkim działaniu. Choć fantastyczny, nie jest
on łatwy i nieraz pełen głupich decyzji i złych
czynów. Prawdziwą postawę miłości człowieka zna
tylko Bóg. Dlatego też Jezus prawdziwy Bóg i
prawdziwy Człowiek, będzie sądził wszystkich z
miłości, jako że za wszystkich On złożył ofiarę,
która „zbilansowała” wszelkie zło, czyli
zadośćuczyniła. Złożył ją jako prawdziwy
Człowiek za przyjaciół swoich, a przez swoje
prawdziwe Bóstwo, nadał jej nieskończony
wymiar. Dziś tak wielu pogubiło się w miłości,
a świadczą o tym przerażające słowa nienawiści
wykrzykiwane przeciwko bliźnim i to tym, którzy
nie mogą w żaden sposób się bronić. Za tymi
słowami idą czyny i to najgorsze, do jakich
zdolny jest człowiek. I może wielu stawia sobie
pytanie:
czy Bóg umarł? Nie umarł! Jest i dalej nas
kocha! Jezus przyjdzie, aby naprawić wszelkie
zło. Człowiek – sprawca zła, nie ma mocy jego
naprawy. Może to uczynić tylko Bóg. Jezus
przyjdzie, aby dopełnić sprawiedliwości i
osądzić nas wszystkich z miłości. Jego
sprawiedliwość jest jednocześnie Jego
miłosierdziem. Czy jestem na spotkanie z Nim
gotowy?
Ks. Lucjan Bielas
Czego dzisiaj nam brakuje?
(Mt 25,14-30)
Czas i sytuacja, w jakiej się znajdujemy, domaga
się odpowiedzi na to pytanie. Szukając jej,
wsłuchujemy się w słowa Chrystusa, który
opowiada przypowieść
o talentach. Pewien człowiek, mając się udać w
podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im
swój majątek. Jednemu dał pięć talentów,
drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według
jego zdolności, i odjechał. Rozdzielony majątek
był spory i mniej więcej odpowiadał 50 000,
20 000 i 10 000 denarów. Denar to była godziwa
zapłata za jeden dzień pracy. Pan znał swoich
podwładnych i dokonał podziału według
indywidualnych możliwości każdego z nich.
Wszyscy wiedzieli jakie oczekiwania miał pan, a
rozdysponowany majątek nie był prezentem, lecz
zadaniem. Dwaj pierwsi wywiązali się znakomicie,
każdy z nich podwoił powierzony kapitał. Mimo że
dysponowali różnym majątkiem, ostateczna nagroda
była taka sama: wejdź do radości twego pana.
Trzeci sługa
zachował się pasywnie. Zakopał powierzony
talent, co uchodziło za niezyskowny wprawdzie,
ale za to, najbezpieczniejszy sposób
zabezpieczenia pieniędzy.
To złudne poczucie bezpieczeństwa trwało do
momentu powrotu pana. Nic go nie uchroniło,
talent trzeba było odkopać i stanąć przed panem.
Cała narracja, jaką do tego dołożył, nie tylko
go nie uratowała, lecz pogrążyła. Pan osądził go
według słów, które wypowiedział, czyli według
sumienia, jakie posiadał. Można powiedzieć, że
sługa sam na siebie wydał wyrok. Można długo
analizować przyczyny wewnętrznego zakłamania
trzeciego sługi. Miał wiedzę i świadomość taką
jak dwaj pozostali, lecz brakło mu entuzjazmu,
który wynikał z relacji osobistej do pana.
Zaowocowało to strachem i najgorszą decyzją.
Jesteśmy mocno zasmuceni sytuacją w Kościele, w
świecie i w naszej Ojczyźnie. Miało to swoje
uzewnętrznienie 11 listopada, w dniu naszego
narodowego dziękczynienia za dar wolności. Nie
było w nas radości, lecz przygnębienie.
Dlaczego?Odsunęliśmy na boczny tor w naszym
narodowym świętowaniu przypadające w tym dniu
wspomnienie św. Marcina. Tymczasem ten
legionista rzymski, mnich i biskup z Tours,
żyjący w IV wieku, w czasach napięć w świecie i
Kościele, zbliżonych
do naszych, ma nam wiele do przekazania. Przede
wszystkim entuzjazm, jaki posiadł w spotkaniu z
Chrystusem i z nieustannej z Nim łączności
pozwalał mu na zachowanie posłuszeństwa wobec
władzy świeckiej i kościelnej, a jednocześnie na
pro aktywną postawę w swej działalności.
Podobnie jak św. Ambroży z Mediolanu, Marcin z
Tours potrafił sprzeciwić się katolickiemu
cesarzowi Maksymusowi w związku z
niesprawiedliwym wyrokiem wydanym na Pryscyliana.
Miał odwagę inicjacji duszpasterstwa wiejskiego
w Galii i życia jako mnich będąc biskupem, czym
irytował wielu matadorów kościelnej hierarchii.
Marcin
nie stracił nigdy entuzjazmu, nie stracił bowiem
żywej relacji z Chrystusem, od którego otrzymał
zadanie do wypełnienia. Dzień jego śmierci, 8
listopada 397 roku, a więc moment stanięcia
przed Chrystusem, moment oddania talentów, które
otrzymał i pomnożył, znakomicie przedstawił w
liście Sulpicjusz Sewer. Kiedyś i ja stanę przed
Panem albo z tym, co przymnożyłem albo z tym, co
zakopałem. Może więc. Póki jeszcze czas warto
postawić sobie pytanie: czy jest we mnie
entuzjazm, ale taki prawdziwy, taki oparty na
relacji z Chrystusem?
Ks. Lucjan Bielas
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny
(Mt 25,1–13)
W naszej aktualnej sytuacji ta zachęta dana
przez Chrystusa ma szczególny wydźwięk. Podobnie
jak wpisanie jej w przypowieść o pannach
rozsądnych i nierozsądnych nie wydaje się
zwyczajnym zbiegiem okoliczności. Mówiąc o
Królestwie Bożym, czyli o swoim królestwie,
Jezus posłużył się wyjątkowym obrazem z życia
codziennego ówczesnych Izraelitów, a mianowicie
dniem zaślubin. Był zwyczaj, że panna młoda
oczekiwała na swego ukochanego w wyznaczonym
dniu, wraz ze swymi przyjaciółkami. Zwyczajem
było, że oczekiwały zaopatrzone w lampy z oliwą,
i zwyczajem było, że pan młody zwykł się
spóźniać. Te godziny poprzedzające przybycie
pana młodego, zwykle spędzano na radosnej
zabawie, która nie zwalniała jednak z czujności
i roztropności. Kiedy oblubieniec przybył, a
mogło to być o różnych porach dnia lub nocy,
rozpoczynała się uczta weselna, na którą
czuwający byli zaproszeni. Opis samej uczty mamy
u św. Jana, który relacjonuje w swej ewangelii,
wesele w Kanie Galilejskiej. Jezus, mówiąc o
Królestwie Bożym, porównuje je do uczty
weselnej,
na której to On jest Panem Młodym. Radosne
oczekiwanie na Niego jest już częścią uczty, a
kluczem do wejścia na nią jest lampa z zapasem
oliwy. Ojcowie Kościoła na czele ze św.
Augustynem (por. Sermones 93,4) upatrywali w
oliwie koniecznej do rozpalenia lamp, symbol
miłości. Nie można jej bowiem kupić, otrzymuje
się ją jako dar, który trzeba strzec w swoim
sercu przez czynienie dobra. Ta miłość i
wynikające z niej miłosierdzie kształtuje się w
relacji do Pana Młodego, do Chrystusa. Nie
wystarczą więc deklaracje i górnolotne
zapewnienia. Miłość jest bowiem gotowością
całkowitego poświęcenia i oddania swojego życia,
bo On, Jezus Chrystus, prawdziwy Oblubieniec,
taką miłością nas darzy. Innej odpowiedzi na
Jego miłość nie ma. Te, które były gotowe,
weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto.
Dla niegotowych, drzwi domu weselnego pozostaną
na zawsze zamknięte i nie pomoże żadna retoryka,
żadne prośby i błagania, aby je uchylono. Głos
Pana Młodego, czyli Chrystusa jest radykalnym
wyrokiem: Zaprawdę powiadam wam, nie znam was.
Trudno o jaśniejszą deklarację. Tylko serca
rozpalone miłością gwarantują prawdziwe poznanie
i miejsce na uczcie, jedynej, która nigdy się
nie skończy. W tym wyjątkowym czasie, po tych
wyjątkowych wydarzeniach, dokonajmy wszyscy
wyjątkowej korekty naszych lamp, naszej miłości
Boga i miłości bliźniego. Czuwajmy, bo nie znamy
dnia, ani godziny.
Ks. Lucjan Bielas
Deklaracja, której najbardziej dzisiaj
potrzebuję
(Mt 5,1-12a)
Do tych, którzy głos Chrystusa chcą usłyszeć, do
tych którzy mają odwagę zostawić swoje codzienne
sprawy i pójść za Nim na górę, do tych, którzy
na przekór logice codzienności, mają odwagę
zapomnieć o czasie i przestrzeni, do tych,
którzy zostawili całą maskaradę i szukają
prawdziwego oblicza, do każdego z nas On dziś
mówi:
- Ja Jezus kocham Cię za to, że w głębi swego
ducha ciągle do Mnie z ufnością się zwracasz.
- Ja Jezus Kocham Cię za to, że wraz ze Mną
potrafisz się zasmucić.
- Ja Jezus kocham Cię za to, że przez łagodne
usposobienie nie przesłaniasz sobą Mojego obrazu
w twojej duszy.
- Ja Jezus kocham Cię za to, że nie rezygnujesz
ze sprawiedliwości i szukasz jej u Mnie, a nie
na tym świecie.
- Ja Jezus kocham Cię za to, że przez nieustanne
doświadczanie Mojego miłosierdzia, sam stałeś
się miłosiernym.
- Ja Jezus kocham Cię za to, że w świecie
wybujałej chciwości i nieczystości, zachowałeś
czyste serce, w którym możemy się spotkać.
- Ja Jezus kocham Cię za to, że przyjmujesz Mój
pokój, napełniasz nim swoje serce i napełniasz
nim swoje otoczenie.
- Ja Jezus kocham Cię za to, że potrafisz, mając
Moją sprawiedliwość w sercu, praktykować ją w
życiu nieraz zbierając niezasłużone kary.
- Ja Jezus kocham Cię za to, że w tym szatańskim
ataku na Mnie, na Mój Kościół i na Ciebie,
zachowujesz się z ogromną godnością, bo jesteś
nieustannie złączony ze Mną, a Ja zwyciężyłem
świat i jego władcę. W Uroczystość Wszystkich
Świętych 2020 roku, kiedy to cmentarze są
zamknięte, drzwi świątyń uchylone, szpitale
otwarte, a zło szaleje na ulicach, Ja Jezus
Chrystus chcę z całą mocą powiedzieć Tobie, że
Cię Kocham! Nie bój się, bo Jestem z Tobą wraz
ze Wszystkimi Świętymi w niebie.- Panie Jezu
dzięki Ci za te słowa! Jesteś Cały w nich!
Ks. Lucjan Bielas
A może by tak wrócić do Dekalogu?
(Mt 22, 34-40)
W tym czasie rosnących nakazów i zakazów, w tym
czasie osobliwych, zgoła żenujących kłótni o
interpretację prawa, ewangelista Mateusz
zaprasza nas na spotkanie Chrystusa z uczonym w
Prawie. Tenże, chcąc wystawić Go na próbę,
zapytał: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie
jest największe? Pytanie miało swoje głębsze
uzasadnienie, albowiem przykazań było w Prawie
613, dzielonych zgodnie na wielkie i małe. Nie
było jednak zgodnej opinii, które przykazania
pośród tych wielkich są najważniejsze. Fakt ten
ukazuje prawdę o słabości ludzkiego intelektu,
który w nawet w pryncypiach jest w stanie się
pogubić i skłócić. W odpowiedzi Jezus sięgnął po
mistrzowsku, do tekstu modlitwy „Słuchaj,
Izraelu”. Każdy Żyd odmawiał ją z najwyższą
uwagą, kilkakrotnie w ciągu dnia, a przede
wszystkim rano i wieczorem (por. Pwt 6,4-9; 11,
13-21; Lb 15,37-41). Odpowiedź na pytanie była
więc wszystkim znana, ale bez większego wpływu
na ludzkie życie: Będziesz miłował Pana Boga
swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i
całym swoim umysłem. W analizie tego tekstu
Benedykt XVI zwraca uwagę na jego istotę.
Jezusowi chodzi o całkowite oddanie się
człowieka, Bogu. Zaangażowanie nie tylko serca,
duszy, ale i swego umysłu, aby nasze myśli
jednakowo brzmiały z zamysłem Boga. Jemu nie
można dać trochę. Jemu trzeba dać wszystko.
Takie są wymogi prawdziwej miłości. Weryfikacja
tej postawy jest w tym, co Chrystus natychmiast
dorzucił, jako stanowiące jedną całość: Będziesz
miłował swego bliźniego jak siebie samego (por.
Kpł 19,18).Odpowiedź Jezusa, choć zaskakująca
nie podlegała dyskusji, ponieważ była tekstem z
Prawa i jest syntezą całego Dekalogu. Natomiast
sam Jezus Chrystus wcielony Bóg, który posłuszny
swemu Ojcu z miłości do nas, oddając swoje
ludzkie życie, jest dla nas wzorem zachowania
przykazania miłości. Mamy teraz kolejny czas
próby i refleksji. Wirus zbiera swoje żniwo, a
głupota jeszcze większe. Mozolnie budowane
świątynie pustoszeją, a sakramenty przestały
mieć dla wiernych znaczenie nadane im przez
Tego, który je ustanowił. Przykazania stały się
znakiem zniewolenia człowieka, a ich łamanie
wyrazem postępowego myślenia. Zdumieni
katecheci mogą niedługo zostać bez pracy, a
młodzi ludzie znajdą się na peryferiach ułudy
wiecznej doczesności. Co pobożniejsi nawołują do
modlitwy, głoszą płomienne nauki, inicjują
pobożne akcje. Przez ten wielki zamęt przebija
się dziś do nas głos Chrystusa, który wzywa do
zachowania przykazania miłości Boga i bliźniego.
Mówi do każdego z nas po imieniu – Bóg cię kocha
i tak bardzo chce, abyś to odczuł i zmienił
swoje życie, a wszystkie chore relacje uzdrowił.
Łatwiej modlić się o cud, niż zmienić swoje
życie. W tej zmianie On nie zostawia nas samych,
mimo że ścieżka do Sakramentu Pokuty też nam
zarosła. Brzmią jeszcze w uszach słowa Jezusa z
wczorajszej Ewangelii, który nakazuje nam,
powstrzymanie się od oceny, czy coś jest karą
Bożą, czy nie. Jest to tylko w gestii
Wszechwiedzącego. Jednakowoż Miłosierny Pan
przestrzega każdego z nas: jeśli się nie
nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie (por. Łk
13,1-9).
Ks. Lucjan Bielas
Ty oddaj to, co cesarza, cesarzowi, a co
Boskie, Bogu.
(Mt 22, 15-21)
Jest to niewątpliwie jedna z najbardziej znanych
scen ewangelicznych i jedna z najbardziej
chwytliwych wypowiedzi Chrystusa. Faryzeusze i
zwolennicy Heroda spróbowali wpuścić Chrystusa w
religijno-polityczny konflikt, jaki siłą faktu
istniał w narodzie okupowanym przez Imperium
Rzymskie. Problem płacenia podatków jest w ej
sytuacji zawsze czynnikiem podnoszącym
temperaturę. Postawili Chrystusowi pytanie: Czy
wolno płacić podatek cezarowi, czy nie? Słowa
rozpoczynające pytanie – czy wolno, przenoszą
odpowiedź na płaszczyznę sumienia, a nie tylko
moralnie obojętnej czynności. Odpowiedź
Chrystusa może wydawać się, na pierwszy rzut
oka, nader inteligentnym wybiegiem. Pokażcie Mi
monetę podatkową!" Przynieśli Mu denara. On ich
zapytał: „Czyj jest ten obraz i napis?”
Odpowiedzieli: „Cezara”. Wówczas rzekł do nich:
"Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara,
a Bogu to, co należy do Boga. Denarem płacono
podatek Rzymowi, ale nie można było wrzucić go
do skarbony świątynnej, był monetą nieczystą.
Podatek świątynny płacono monetą
bez wizerunku człowieka. Odpowiedź Jezusa
faryzeuszom zamknęła usta, nam zaś otwiera
głowy. Ojcowie Kościoła zwracają uwagę na
głębszą warstwę wypowiedzi Chrystusa. Denar był
opatrzony wizerunkiem cesarza, ale każdy
człowiek nosi w sobie wizerunek Boga.„ Stworzył
więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży
go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”
(Rdz 1,27).Tak więc trzymając w jednej ręce
cesarską monetą podatkową, w drugiej zaś monetę
podatkową świątynną, trzeba zobaczyć zarówno w
sobie, jak i w całej ludzkiej populacji,
wizerunek Boga. To ten obraz i podobieństwo jest
źródłem mojej godności i odpowiedzialności. Nie
odczytany, zamazany, wytarty przez ręce tego
świata, sprawi, że będę tylko i wyłącznie
podatnikiem. Może więc warto postawić sobie
pytanie: - czy tego tak naprawdę chcę?
Ks. Lucjan Bielas
Odrzucony kamień
(Mt 21, 33-43)
Jesteśmy znów zaproszeni do świątyni
jerozolimskiej, aby razem z arcykapłanami i
starszymi ludu wysłuchać i przemyśleć kolejną
przypowieść Chrystusa. Pewien człowiek podjął
inwestycję. Założył i uposażył winnicę, którą
oddał w dzierżawę rolnikom. Tymczasem okazali
się oni ludźmi nieuczciwymi, głupimi i
mordercami. Kiedy wysłał sługi po należną mu
część plonu, jednych pobili, innych zamordowali.
Wtedy właściciel winnicy postanowił wysłać do
nich swojego syna, a więc kogoś dla niego
najbliższego, licząc na jego autorytet i na
resztki roztropności dzierżawców. Ta jego
niespotykana w rzeczywistości dobroć, spotkała
się z brutalną odpowiedzią rolników, którzy w
swej głupocie pomyśleli, że zabicie dziedzica,
będzie jednocześnie aktem przejęcia winnicy. O
takiej dobroci gospodarza normalnie w ówczesnym
świecie się nie słyszało. Często właściciele
ziemscy mieli do dyspozycji oddziały płatnych
zabójców, którzy brutalnie egzekwowali należną
dzierżawę. Tymczasem dobroć tego właściciela,
granicząca w uszach słuchacza z naiwnością,
dawała dzierżawcom ogromną wolność, która mądrze
wykorzystana mogłaby przełożyć się na spore
zyski dla obydwu stron. Jednakże źle przyjęta
wolność przerodziła się w głupotę posuniętą aż
do zabójstwa dziedzica. W tym momencie Jezus
przerwał opowieść, stawiając słuchaczom pytanie:
Kiedy więc przybędzie właściciel winnicy, co
uczyni z owymi rolnikami? Odpowiedź nasuwa się
sama. Nieuczciwi poniosą zasłużoną karę, a na
ich miejsce przyjdą nowi dzierżawcy, którzy będą
wypełniali warunki umowy. Bardziej inteligentni
słuchacze Jezusa, mogli mieć uzasadnione
skojarzenia, że ową winnicą jest świątynia
jerozolimska, jej gospodarzem Bóg, a
nieuczciwymi dzierżawcami właśnie arcykapłani i
starsi ludu. Słuszność tego domniemania
potwierdził Jezus przez powołanie się na tekst
Psalmu 118,22-23 – Ten właśnie kamień, który
odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan
to sprawił i jest cudem w naszych oczach.
Słuszność takiej interpretacji potwierdził,
wprost zapowiadając, że: Królestwo Boże będzie
wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego
owoce. Jezus dopełnił swoją zapowiedź śmiercią i
zmartwychwstaniem spełniając misję Syna
wysłanego przez Ojca do nieuczciwych
dzierżawców. Czy ta przypowieść ma jeszcze
drugie dno? Znakomicie
określił je sługa Boży bp Jan Pietraszko:
„Jesteśmy naocznymi świadkami tego zjawiska, że
człowiek usiłuje bronić swego stanu posiadania i
swojej iluzorycznej niezależności, prawa
stanowienia o sobie samym i o wszystkim, co
istnieje”. W taką postawę jest często wpisane
radykalne odrzucenie
Chrystusa. I jak dalej pisze Biskup: „Wolność
może się odwracać i może się nawracać – jak łotr
z krzyża, jak setnik spod krzyża”. I tak kamień
odrzucony przez budujących staje się kamieniem
węgielnym.
Ks. Lucjan Bielas
Czy taka firma to utopia?
(Mt 20, 1-16 a)
Wielu, i to zarówno pracodawców, jak i
pracobiorców czytając przypowieść Chrystusa o
pracownikach winnicy, zatrudnianych przez
właściciela o różnych porach dnia, i jednakowo
wynagrodzonych, wkłada ją do zbioru pobożnych
bajek, które z rzeczywistością nie mają nic
wspólnego. Nieco bardziej pobożni, koncentrują
się na jej przenośnym znaczeniu, widząc obraz
niepojętej dla człowieka sprawiedliwości Boga.
Powstają zatem pytania: - czy Chrystusowa
przypowieść o pracownikach w winnicy, ma tylko
i wyłącznie teologiczne znaczenie? - Czy
istnieje możliwość bezpośredniego przełożenia
jej na życie? Aby lepiej przesłanie Chrystusowe,
wejdźmy w świat ówczesnych pojęć. Było
zwyczajem, że szukający pracy gromadzili się w
miasteczku na określonym placyku, który pełnił
funkcję swoistego rodzaju urzędu pracy.
Ewangeliczny właściciel winnicy przychodził tu o
różnych godzinach dnia. Mamy wymieniony wczesny
ranek, godzinę trzecią, szóstą, dziewiątą i
jedenastą. Warto wiedzieć, że przy braku
zegarków, dzielono przedział czasu między
wschodem a zachodem słońca
na 12 odcinków, czyli godziny. Noc zaś na 4
odcinki, zwane strażami. Gospodarz winnicy tylko
z robotnikami zatrudnionymi wczesnym rankiem
umówił się o denara za cały dzień pracy, co było
uczciwym wynagrodzeniem. Zatrudnieni w
późniejszych porach usłyszeli: Idźcie i wy do
mojej winnicy, a co będzie
słuszne, dam wam. Problem pojawił się w momencie
wynagrodzenia robotników za wykonaną pracę.
Właściciel kazał rządcy zwołać w tym celu
robotników i wypłacić wszystkim równo po
denarze, począwszy od tych, którzy zaledwie
godzinę pracowali. Na pewno wielu, patrząc z
ludzkiego punktu widzenia, doskonale rozumie
nadzieje, jakie powstały i rozgoryczenie w
umysłach tych, którzy pracowali cały dzień. Ta
transparentna postawa gospodarza sprawiła, że
dyskusja na temat wynagrodzenia mogła odbyć się
zaraz, a powstające wątpliwości można było
wyjaśnić natychmiast. Tajne wynagrodzenie i tak
by wyszło na jaw, a ilość dowolnych
interpretacji byłaby nie do ogarnięcia.
Właściciel winnicy okazał miłosierdzie, które
nie było kaprysem. Kiedy zatrudniał ostatnich,
wprost zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień
bezczynnie? W odpowiedzi usłyszał: Bo nas nikt
nie najął. Widział ich gotowość do pracy i
determinacje, zapewne i potrzebę, w jakiej byli,
skoro nawet godzina pracy była dla nich
ratunkiem. Pierwszym krzywdy nie uczynił,
albowiem o denara byli umówieni. Istota problemu
jeszcze tkwi głębiej. Dotknął ją gospodarz
winnicy, zwracając się do jednego z tych
rozgoryczonych: Czy na to złym okiem patrzysz,
że ja jestem dobry? Chodzi o spojrzenie - „złym
okiem”. Tak patrzą ci, którzy pracy nie kochają,
którzy nie kochają winnicy i swego pracodawcy.
Nastawieni na zysk, akcentujący swój wysiłek,
łatwo wpadają w śmiertelną pułapkę porównywania
się z innymi i tracą obiektywne spojrzenie.
Jestem robotnikiem w winnicy Pańskiej, w
Kościele. Pragnę kochać Kościół i jego
gospodarza Chrystusa. Pragnę, aby ta miłość
uchroniła mnie od „złego oka”, zazdrości,
poczucia krzywdy i osądzania. Jednocześnie
stawiam sobie pytanie, a może i wyzwanie: - czy
jest możliwe budowanie takich winnic, takich
firm, jak ta ewangeliczna, w których praca
byłaby odbiciem nieba na ziemi, królestwem
Bożym? Czy są tacy pracodawcy tak mocno
zakorzenieni w Bogu, aby mieć odwagę
odpowiedzialnego służenia pracownikom? Warto na
zakończenie zwrócić uwagę na fakt, że
ewangeliczny właściciel winnicy, przy takiej
postawie odpowiedzialnego miłosierdzia,
nie miał finansowych problemów.
Ks. Lucjan Bielas
Ta suma może zaszokować
(Mt 18, 21-35)
Nie wiemy, kto i w jaki sposób zalazł św.
Piotrowi za skórę, skoro postawił Chrystusowi
takie pytanie: Panie, ile razy mam przebaczyć,
jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż
siedem razy? Odpowiedź Chrystusa była szokująca:
Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż
siedemdziesiąt siedem razy. Czyli – zawsze! Dla
Żyda ukształtowanego na prawie odwetu, w którym
zasada kodeksu Hammurabiego: „oko za oko; ząb za
ząb”, była i jest ciągle żywa, żądanie Chrystusa
jest bardzo trudne, niemal niewykonalne.
Świadomy tego, Boski Nauczyciel, przeniósł całą
sprawę na zupełnie inny, ale na najbardziej
właściwy poziom, czyli na poziom relacji
człowiek – Bóg. Posłużył się znakomitą
przypowieścią o dłużnikach. Przed króla
przyprowadzono dłużnika, który był mu winien 10
tys. talentów. Mamy tu do czynienia z grecką
jednostką wagi, która za czasów Chrystusa
opiewała na ok. 34 kg złota, lub srebra. Możemy
więc mówić o sporej kwocie ok. 700 000 000 zł.
Oczywiście są to daleko szacunkowe dane, ale
przybliżają wagę problemu. Kiedy zrujnowany
sługa, błagał o litość, król cały dług mu
darował. Kompletnie nie wyciągając wniosków z
tego aktu łaski, sługa, kiedy zobaczył
współsługę, który winien mu był 100 denarów,
co w porównaniu z poprzednią kwotą stanowiło
przysłowiowe grosze, bezlitośnie domagał się
zwrotu, a gdy ten nie mógł spełnić żądania,
wtrącił go do więzienia. Można powiedzieć, że z
punktu widzenia litery prawa, wszystko było w
porządku. I choć żadne prawo nie zostało
naruszone, dla współsług była to oczywista
niesprawiedliwość. Nie pozostali bierni i widząc
bezsens upominania wprost, odnieśli się do
samego króla. Władca wobec nielitościwego sługi
postąpił z taką samą surowością, jaką on okazał
współsłudze. Darowiznę wycofał, a jego wydał
katom, dopóki wszystkiego nie odda. Kluczowe są
słowa Pana Jezusa, kończące przypowieść:
Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli
każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu.
Wielkość naszych przewinień wobec Ojca
Niebieskiego jest ogromna, zważywszy, że
sprzeciwiamy się Osobie o nieskończonej
godności, nieskończenie nas kochającej.
Astronomiczna kwota 10 tys. talentów znakomicie
ilustruje wielkość winy, której naprawienie
przekracza możliwości człowieka. Krew Jezusa
Chrystusa, prawdziwego Człowieka o nieskończonej
godności prawdziwego Boga, jest zapłatą i to nad
obfitą za wszystkie ludzkie grzechy. Warunek
jest jeden, który mniej lub bardziej świadomie
powtarzamy, wypowiadając słowa modlitwy Ojcze
Nasz: Odpuść nam nasze winy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom. Nie odpuszczając
bliźniemu, żyjemy spętani żądzą odwetu, a co
najważniejsze, sami blokujemy własne zbawienie.
Jest to największa głupota, jaką możemy sobie
zafundować w imię źle pojętej ludzkiej
sprawiedliwości. Zrozumiał to Piotr, kiedy po
zaparciu się Jezusa, zapłakał, a potem patrzył
na Jego śmierć na krzyżu. Dziś, kolejny raz
stawiam sobie pytanie ja, tyle razy o tej
prawdzie mówiący: - czy ją tak naprawdę do końca
rozumiem? - Czy przebaczenie bliźniemu jest
moim nawykiem? 77 jest jasnym warunkiem
Ks. Lucjan Bielas
Bosko – ludzka korporacja
(Mt 18, 15-20)
Tak można próbować współczesnym językiem
określić Kościół założony przez Jezusa
Chrystusa. Pośród wszystkich ludzkich
organizacji stanowi on niewątpliwie fenomen,
przez jednych podziwiany, przez innych
znienawidzony. Jedni marzą o tym, by Kościół
Chrystusowy ogarnął cały świat, inni marzą o
tym, aby w ogóle przestał istnieć, by nawet
najmniejszy ślad po nim nie został. Fenomenem
jest to, że niezależnie od tego, czy ktoś się z
tą organizacją zgadza, czy nie, to wszyscy od
Kościoła się uczą. Nie będę ukrywał, że zaliczam
się do tych, którzy gorąco pragną tego, aby
Kościół, którego staram się być świadomym i
aktywnym członkiem, miłością pozyskał dla Boga
wszystkich ludzi. Dziś, dzięki św. Mateuszowi,
możemy wziąć udział w warsztatach prowadzonych
przez samego Chrystusa, podczas których, wtedy
dwunastu uczniom, dzisiaj nam, tłumaczy fenomen
działania instytucji, którą założył i której
jest prezesem i to na zawsze. Po pierwsze, Jezus
poucza o podstawowych prawach komunikacji: Gdy
brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij
go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz
swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą
jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch
albo trzech świadków oparła się cała sprawa.
Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A
jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci
będzie jak poganin i celnik. W tych niesłychanie
prostych słowach zawarł Jezus zasadę
odpowiedzialności za siebie, za drugiego i za
wspólnotę. Te zasady korporacyjne stosują
wszyscy, którzy próbują zbudować trwałą
wspólnotę. Nikt nic mądrzejszego nie wymyślił i
nie wymyśli. Chrystus jednak wypowiedział te
słowa w pewnym ważnym kontekście. Mówił
wcześniej
o dobrym pasterzu, który jest gotów
szukaćjednej zaginionej owcy, mówił o Bogu, o
swoim Ojcu, któremu zależy na wszystkich
ludziach, bo wszystkich kocha. Mając przed sobą
dwunastu liderów swej korporacji, Jezus,
wysłannik Niebieskiego Ojca, mówi do nich słowa,
których żaden szef na ziemi swoim
pracownikom powiedzieć nie może: Wszystko,
cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w
niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie
rozwiązane w niebie. Te słowa nabierają
znaczenia dopiero w kontekście tego, co Jezus
natychmiast dodał: Jeśli dwóch z was na ziemi
zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko
otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie.
Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje,
tam jestem pośród nich. Wnioski nasuwają się
same. To nieustannie obecny w swej korporacji
Jezus prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek
zawiązuje i rozwiązuje, posługując się tymi,
którzy sami zdecydowali się na bycie Jego
towarzyszami. Nie trudno domyślić się, że jest
tu też zawarta zapowiedź sakramentów świętych,
tych przestrzeni, w których zawiązywanie z
rozwiązywanie ma szczególny, pozaziemski wymiar.
Jest w nich ten, który udziela – szafarz, jest i
ten, który przyjmuje, ale działa zawsze Jezus –
ten Trzeci.
W tym czasie, kiedy jest tak wiele pytań
dotyczących Kościoła Chrystusowego, może warto
jeszcze raz sobie przemyśleć jego rozumienie i
swoje w nim miejsce.
ks. Lucjan Bielas
Arogancki Jezus
(Mt 15, 21-28)
Okolice Tyru i Sydonu były w dużej części
zamieszkiwane przez pogan, potomków ludu
kananejskiego. Między nimi a Izraelitami
panowała odwieczna i to bardzo głęboka
niezgoda. Tak jak to czasem w „ludzkiej
geografii” bywa, fizycznie byli blisko
siebie, sercami jednak bardzo daleko.
Spotkanie Jezusa
z kobietą kananejską ma więc swój niezwykły
wymiar. W wypowiedzianych przez nią słowach:
Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!
Moja córka jest
ciężko nękana przez złego ducha, kryje się
bardzo ważna informacja. Doświadczenie
dramatu córki jest u niej tak wielkie, że
prosząc Jezusa o litość, pokonuje niechęć do
największego wroga Kananejczyków, jakim był
Dawid. Pokonuje niechęć Kananejki do Żyda.
Znamienna jest reakcja uczniów Jezusa,
którzy proszą Go nie o uzdrowienie córki tej
kobiety, ale o oddalenie jej. Nie tylko,
nie pokonali w sobie dziedziczonej niechęci,
ale w ogóle jej nie widzą. Mistrz, słowami:
Jestem posłany tylko do owiec, które
poginęły z domu Izraela, jakby wpisywał się
w te ludzkie uprzedzenia swojego otoczenia.
Tymczasem kobieta okazała się upartą i
posunęła się jeszcze dalej. Upadając do nóg
Jezusa, czyli uznając w nim swojego pana,
dalej prosiła o pomoc. To, co usłyszała,
kłóci się z naszym obrazem Jezusa
miłosiernego, choć zapewne dla osób
towarzyszących Jezusowi, było to normalne: -
Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a
rzucać szczeniętom. Choć to porównanie
człowieka do psa w tamtej kulturze języka
nie brzmiało tak ostro, jak w naszych
uszach, to jednak przyjemne dla tej kobiety
nie było. Reakcja Kananejki, wygenerowana
przez mistrzowskie podejście Chrystusa, jest
kluczowa w całej ewangelicznej scenie. -
Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy,
które spadają ze stołu ich panów. Jezus
wydobył z niej to, z czym ona przyszła,
wydobył z niej wiarę, która okazała się nad
wyraz skuteczna. Wtedy Jezus jej
odpowiedział: "O niewiasto, wielka jest
twoja wiara; niech ci się stanie, jak
pragniesz!" Od tej chwili jej córka była
zdrowa. Jakim szokiem musiały być te słowa i
ta bardzo dobra ocena, jaką otrzymała
Kananejka, poganka, dla żydowskiego
otoczenia Jezusa, które ledwie otrzymywało
noty dostateczne. Nic więc dziwnego, że ta
lekcja tak im głęboko zapadła w serca. Ponad
ludzkimi barierami, przeszedł kochający
Jezus, ponad ludzkimi barierami, przeszła
wierząca, bezimienna Kananejka. I dzięki
temu cud mógł zaistnieć. Dziś pośród nas
uwikłanych w różne ludzkie uprzedzenia,
społeczne, polityczne, sąsiedzkie,
rodzinne, Jezus chce stanąć i powiedzieć:
wielka jest twoja wiara; niech ci się
stanie, jak pragniesz. To od nas i tylko od
nas zależy czy to usłyszymy!
Ks. Lucjan Bielas
Jej grobu nie ma
(Łk 1, 39-56)
I nigdy go nie szukano, nigdy do niego nie
pielgrzymowano. Chrześcijanie od swej
najstarszej tradycji zachowali przekonanie,
które wyraził papież Pius XII w konstytucji
apostolskiej Munificentessimus Deus (1
listopada 1950), że Najświętsza Maryja Panna
została wniebowzięta. Zważywszy na
niezwykłą wspólnotę losów Jezusa i Maryi
jest prawie niemożliwe, aby Maryja po swoim
ziemskim życiu, była w jakikolwiek sposób od
Niego oddzielona. W dogmatycznym orzeczeniu
Papież jasno określił, że Maryja: została
zachowana wolną od zepsucia grobu, aby na
podobieństwo Syna, po zwycięstwie nad
śmiercią, z duszą
i ciałem zostać wyniesioną do najwyższej
chwały nieba, i tam jaśnieć jako Królowa po
prawicy tegoż Syna, nieśmiertelnego Króla
wieków. Na czym polega wyjątkowość Maryi
pośród innych świętych?
- Po pierwsze jest Maryja, tak jak Jezus z
duszą i ciałem w Domu Ojca Niebieskiego i
nie musi oczekiwać na Sąd Ostateczny. Możemy
więc i my mieć pewność, że i dla nas jest
miejsce w niebie i to zarówno z naszą duszą,
jak i z ciałem. Śmierć, jedność między duszą
a ciałem rozcina. We wskrzeszeniu nas z
martwych przez Jezusa znowu nastąpi ich
scalenie, które nigdy się nie skończy. W
odwiecznej zaś tradycji, chrześcijanie nie
mówią o śmierci Maryi, lecz o jej zaśnięciu.
U Niej dusza z ciałem nigdy się nie
rozłączyły.
- Po drugie, Maryja przez swoją
najściślejszą więź z Synem ma szczególne
miejsce w Jego dziele odkupienia. Stąd jej
wstawiennictwo ma dla nas szczególną rangę,
którą On w testamencie z krzyża bardzo jasno
potwierdził. Słowa skierowane do Niej i do
nas w osobie św. Jana mają doniosłe
znaczenie dla całej ludzkości: – Niewiasto
oto syn twój. – Oto twoja matka.
- Po trzecie, przez swoją wyjątkową obecność
w Ewangelii, przez swoją wyjątkową obecność
w niebie, jako Matka, zgodnie z wolą Syna,
chce być w naszych domach. Zdecydowanie
łatwiej pielgrzymować do Jej sanktuariów,
pokonując setki kilometrów niż przyjąć Ją we
własnym domu, we własnej rodzinie.
Przychodząc do domu Elżbiety i Zachariasza
wniosła Jezusa, wiarę i płynący z tego ład i
porządek. Tego porządku wielu z nas się boi.
Boimy się go w naszych domach i w naszej
Ojczyźnie.
Możemy dziś hucznie świętować 100 lecie
Bitwy Warszawskiej zwanej Cudem nad Wisłą.
Czy wtedy Polacy wyciągnęli do końca wnioski
z tamtej modlitwy,
z tamtej ofiary i z tamtej krwi? Na pewno
nie. I to zarówno – Kościół polski,
politycy, jak i Naród. Czy teraz
wyciągniemy wnioski, w tej sytuacji, w tym
zagrożeniu – Kościół, politycy, Naród….
?Mimo że wniosek nasuwa się sam, to
zakończmy, to rozważanie gorącą prośbą, aby
Maryja nasza Matka i Królowa miała nas
nieustanie w swojej opiece.
Ks. Lucjan Bielas
Kto da nam dziś utracone poczucie
bezpieczeństwa?
(Mt 14,22-33)
Tylko ten, kto sam wie, kim jest, może dać
innym poczucie bezpieczeństwa.To najkrócej
ujęte przesłanie dzisiejszej Ewangelii.
Kroczący po falach jeziora Jezus mówi do
przerażonych Apostołów: Odwagi. Ja jestem,
nie bójcie się! Jezus wie, kim jest. Wie,
że jest prawdziwym Bogiem. Przed paroma
godzinami nakarmił wielotysięczny tłum
ludzi, pięcioma bochenkami chleba i dwoma
rybkami. Teraz krocząc po falach jeziora,
działa ponad prawami natury, której sam jest
stwórcą. Jezus wie, że jest prawdziwym
człowiekiem. Przed chwilą na modlitwie
rozmawiał ze swoim Boskim Ojcem teraz, choć
działa Boską mocą, jako prawdziwy człowiek
jest widoczny, i nie jest zjawą. Jezus wie,
kim jest i dlatego może dać innym poczucie
bezpieczeństwa. Chce i nas wychować do
takiej postawy. Chce. Abyśmy wiedząc, kim
jesteśmy, jako Jego uczniowie zakorzenieni w
Bogu, dawali innym poczucie bezpieczeństwa.
Udziela nam dziś Mistrz na falach jeziora,
lekcji pokazowej: Na to odezwał się Piotr:
Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do
siebie po wodzie! A On rzekł: Przyjdź! Piotr
wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie,
przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego
wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć,
krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus
natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go,
mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Dopóki
uczeń ufał słowu Jezusa, działał Jego mocą i
kroczył po falach. Kiedy wystawiony wiatrem
na próbę, wpadł w ludzki lęk i zaczął tonąć.
Jezus nie wykazał nadopiekuńczości.
Poczekał, aż tonący rybak poprosi o ratunek.
Wtedy wyciąga rękę, wyciąga go i wystawia
kreatywną ocenę, pobudzając pytaniem do
refleksji: Czemu zwątpiłeś, małej wiary?
Piotr wnioski wyciągnął. Na takich jak on,
Jezus buduje swój Kościół, którego żadne
pandemie i ci, którzy nimi manipulują, nie
przemogą. Nie pokona go szatan z całą paletą
kolorów tęczy. Choć noc jest ciemna, wiatr
jest duży, w łódce wystraszeni uczniowie,
ale On prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek
kroczy nie ustanie i oczekuje ode mnie, w
moim tu i teraz, całkowitego zaufania. Czy
dziś stać mnie na to, abym wyszedł z mojej,
na pozór bezpiecznej, łódki? Czy stać mnie
na to, bym zgodnie z Jego wolą, kroczył po
wzburzonych falach? Czy stać mnie na to, bym
w jedności z Nim, wiedząc, kim jestem, innym
dawał poczucie bezpieczeństwa?
Ks. Lucjan Bielas
-
Cud, który się nigdy nie skończy
-
(Mt 14, 13-21)
-
Śmierć Jana Chrzciciela poruszyła
wszystkich. Wtedy Jezus oddalił się na
pustkowie. Zapewne potrzebował
samotności. Dla Niego zaczyna się nowy
etap. Do tej pory w tym niesamowitym
duecie misyjnym z Janem wzywali ludzi
pogubionych w życiu ludzi do zmiany
myślenia, do odejścia od grzechu, do
przemiany serc. Dawali im to, czego
instytucja świątyni dać nie mogła –
słowo Boże. Jan, nim swoją misję
potwierdził męczeńską śmiercią, tych,
którzy z nim byli, przekierowywał na
Jezusa, na Mesjasza, którego on jedynie
poprzedzał i wskazywał. Nie można się
więc dziwić tym nieprzeliczonym tłumom,
które podążyły
-
za Jezusem na pustkowie, tym bardziej że
Jego słowo, nie tylko porządkowało
ludzkie życie, ale i uzdrawiało chorych.
A gdy nastał wieczór, ludzie trwali przy
-
Nim, zapomniawszy o tym, co przyziemne,
choć bardzo ważne, o posiłku. Na
interwencję uczniów reakcja Jezusa jest
znakomita, odpowiada: wy dajcie im jeść.
Musiało to zabrzmieć, jakby domagał się
od nich rzeczy niemożliwej. Przynieśli
Mu to, co mieli, a więc pięć chlebów i
dwie ryby. Ludziom, zamiast się rozejść,
kazał usiąść. Jakże musiał być
dotknięty szatan, kiedy nie z kamieni,
ale z tego, co człowiek Mu dał,
rozmnażał chleb i ryby (por. Mt 4,3).
Wszechmoc Boga i dzielenie się między
sobą tym, co jest rzeczywistą potrzebą,
a nie zachcianką, czy też zbytkiem, w
połączeniu ze sobą dało szokujący efekt.
Dla jego lepszego odczytania i
zapamiętania Jezus kazał pozbierać
ułomki. Liczby mówią tu same za siebie:
pięć chlebów i dwie ryby; z tego, co
pozostało, zebrano dwanaście pełnych
koszy ułomków; Tych zaś, którzy jedli,
było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie
licząc kobiet i dzieci. Można dodać, że
ci skorzystali, którzy wytrwali
-
we wspólnocie, a nie poszli na własną
rękę szukać rozwiązań. Ten cud
rozmnożenia szeroko pojętego chleba
nigdy się nie skończył. Trwa nadal i
trwać będzie do końca świata. Jezus jest
bowiem z nami. Jest nieustannie gotowy,
aby przyjąć od nas odrobinę chleba,
pobłogosławić, połamać i oddać w nasze
ręce, abyśmy dalej łamali i dawali
innym. Tak jest w Eucharystii, tak jest
i w życiu. Czy umiem to zobaczyć? Czy
rozumiem, na czym polega moja współpraca
z Nim? Czy jestem Jezusowi za to
wdzięczny?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jak być katolikiem w tej dzisiejszej „cyrkowni”?
-
(Mt 13,44-52)
-
Wielu z nas stawia sobie to pytanie w
czasie swoistego rodzaju degrengolady
życia religijnego i moralnego na
wszystkich płaszczyznach zarówno
struktur kościelnych, jak i państwowych.
Wydaje się, że dzisiejsza Ewangelia o
ukrytym skarbie i drogocennej perle
znakomicie nadaje się do refleksji nad
najcenniejszymi wartościami w naszej
wierze, dla których trzeba poświęcić
wszystko. Wyznaczenie tych wartości jest
niezbędne, aby zachować swoją
-
tożsamość katolika. Darem Pana Boga i
Jego światłem w tym rozważaniu są dla
mnie osobiście dwie postacie. Pierwsza z
nich to papież senior Benedykt
-
XVI, a druga to szef Kongregacji do
spraw kultu, kard. Robert Sarah. Mamy
dwa pewniki dotyczące Kościoła. Po
pierwsze jest zbudowany przez Chrystusa
na skale, jaką jest Piotr: a bramy
piekielne go nie przemogą (Mt 16,18). Po
drugie wchodzimy w bardzo głęboki kryzys
Kościoła. Jednym z wielu jego symptomów
jest brak powołań kapłańskich. Bóg sam
powołuje pracowników do swojej winnicy,
a nam pozostaje modlitwa. Skoro ich nie
ma, to znak nie tylko naszej słabej
modlitwy, ale i tego, że winnica
zostanie zapewne mocno zredukowana. Nie
zamierzam jej opuszczać tak jak Marcin
Luter i inni dzielni reformatorzy.
Choćbym wszystko stracił, chcę zachować
prawdziwy skarb i drogocenną perłę,
czyli – Jezusa!
-
- Jest On przede wszystkim w
Eucharystii, którą sam ustanowił. Ta
forma kultu, choćby w niewielkiej
wspólnocie przetrwa do końca końców.
Jego śmierć, zmartwychwstanie i
wniebowstąpienie, będzie nieustannie
uobecniana, a On, pod postaciami chleba
i wina, będzie nie ustanie karmił tych,
którzy Mu uwierzyli.
-
- Jest On obecny w swoim słowie w Piśmie
Świętym. Ma ono swój kulminacyjny punkt
w Jego śmierci i zmartwychwstaniu,
uobecnionych w Wieczerniku i w
Eucharystii. Rozrywanie tych
rzeczywistości jest błędem Lutra i wielu
innych. Według Benedykta XVI jest to
jedna z głównych przyczyn dramatu
Kościoła i upadku kapłaństwa.
-
- Jest On obecny w sakramentach, które
ustanowił, a które swoje centrum mają w
Eucharystii. Szczególne miejsce przypada
kapłaństwu i małżeństwu. Kapłan jest
jeden – Jezus Chrystus. Jest On
jednocześnie najdoskonalszą Ofiarą. To
On działa i działać będzie przez
powołanych mężczyzn, którzy tak jak On
całkowicie oddają siebie Bogu i tym, do
których On ich posyła – celibat. W
małżeństwie sakramentalnym jest Jezus
zwornikiem ludzkiej miłości między
mężczyzną i kobietą. W tym trójkącie
ustanowionym przez Boga jest przestrzeń
na pełne dawanie i przyjmowanie siebie
nawzajem. W tej wymianie najwięcej daje
sam Bóg. W tym trójkącie jest miejsce na
poczęcie i wychowanie człowieka i na
pełny rozwój mężczyzny i kobiety.
-
- Jest On obecny w nauczaniu Kościoła.
Teraz dopiero rozumiem jak bardzo ważna
była decyzja papieża Benedykta XVI o
abdykacji. Będąc w cieniu, pokazuje mi,
ten znakomity teolog, jak zachować się w
czasach kiedy wszystko jest negowane,
kiedy media po swojemu manipulują nauką
Kościoła, teolodzy są słabi, a Papież w
swych wypowiedziach mało precyzyjny.
Posłuszeństwo Papieża Seniora i jego
światła obecność to fantastyczny znak
dla nas wszystkich. Lepiej
-
znosić dyskomfort nie najszczęśliwszych
rozporządzeń, niż w imię lepszych
rozwiązań rozbijać jedność. Lepiej też
czytać i rozważać Katechizm, niż bazować
-
wyłącznie na medialnych doniesieniach.
-
- Jest On obecny we wspólnocie tych,
którzy Mu uwierzyli i są gotowi na
męczeństwo. Podkreślał to zarówno św.
Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI.
Chrystus daje siebie cały i trzeba być
gotowym oddać Mu wszystko – siebie. To
nabiera sensu w Jego zmartwychwstaniu, w
którym męczennicy mają swój
zagwarantowany udział.
-
- Jest On obecny w bliźnich, którzy nas
potrzebują, a nawet w naszych
nieprzyjaciołach. Wszystko, co
uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, Mnieście uczynili. (Mt
25,40)
-
Niezależnie więc od tego, co będzie się
dalej działo ze strukturą Kościoła, z
jego majątkami, z jego liczebnością.
Niezależnie od tego, jak szybko
rozpadnie się nasza cywilizacja, w
Jezusie mamy poczucie bezpieczeństwa
teraz i na zawsze.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Ojciec łopatą zabił!
-
(Mt 13,24-43)
-
Dawno temu opowiadano pewien dowcip.
Spotkało się dwóch kolegów. Jeden z nich
miał bardzo spuchniętą twarz. Drugi,
widząc spektakularną dolegliwość,
zapytał: - Przyjacielu, co ci się stało?
W odpowiedzi usłyszał, ledwie przez
opuchnięte wargi wyszeptane słowo: - psz…,
pszcz..., pszczoła. Użądliła? - Padło
kolejne, pełne troski pytanie.
Opuchnięty, z nieco większą energią
odparł: - nie, nie, nie zdążyła. Ojciec
łopatą zabił! Od lat, kiedy czytam
ewangeliczną przypowieść o ziarnie i
kąkolu, niemal z automatu przypomina mi
się ten przytoczony dowcip, który ma w
sobie niebagatelną życiową mądrość.
Wydaje się ona oczywista, ale w
praktyce, jak na to wskazują choćby
ostatnie Polaków spory, jest trudno
osiągalną cnotą. Może więc warto, pewnie
kolejny raz w naszym
-
życiu stanąć przed polem, na którym
jest posiana nie tylko pszenica, ale też
i kąkol. Sprawa bowiem, jest głębsza
Siewców jest dwóch – Syn Człowieczy,
-
siewca pszenicy i szatan, siewca
kąkolu. I są jakby dwie płaszczyzny pól,
które możemy zobaczyć przez cały
ewangeliczny kontekst. Jedną stanowią
nasze serca. To na nie pada zarówno
słowo Jezusa, jak i szatański posiew. I
to od nas zależy, co będzie wzrastało,
pszenica, czy kąkol. Wystarczy
niewielkie ziarenko, aby Bożą mocą
przemieniło całego człowieka. Znakomicie
rozumiał to autor Ewangelii św. Mateusz,
który pozwolił, aby słowo Jezusa z
celnika przemieniło go w Apostoła. Moc
Bożego słowa nie odbiera jednak
człowiekowi wolności, i tak w sercu, i
przez serce, może on stać się kąkolem.
Czas wejść na drugą płaszczyznę
ewangelicznych pól. Na nich pospołu
rośnie pszenica i kąkol, czyli ludzie
dobrzy i źli. I jest pokusa radykalnych
rozwiązań typu - „ojciec łopatą zabił”.
Jezus przed takim zachowaniem
przestrzega. Po pierwsze, cel nie
uświęca środków i można przez głupi
radykalizm być przyczyną jeszcze
większego zła. Po drugie, na tym polu,
ciągle, ale nie bez końca, zmiany są
możliwe, człowiek może się zmienić i
tylko Bóg ma w nie wgląd. Jemu więc, i
tylko Jemu na końcu końców jest
zarezerwowany sąd. Nam od tego wara.Nie
można nie docenić szatana. To
wyrafinowane i inteligentne zło, przez
wieki, od kuszenia na pustyni, ogłasza
światu, że kąkolem, który trzeba wyrwać,
jest – Jezus. Dziś ten krzyk mocno się
nasilił, a posłuch jest wielki. Pytanie:
co ja mogę zrobić? Odłożyć „łopatę” i
przede wszystkim zadbać o swoje serce.
Niech wyrośnie w nim pszenica. A potem
jak chleb dawać siebie innym, czyli zło,
dobrem zwyciężać.
-
-
ks. Lucjan Bielas
-
Słowo – ziarno
-
(Mt 13,1-23)
-
Jezus porównał Słowo Boże do ziarna.
Jest to porównanie proste i prawdziwe.
Jedno i drugie pochodzi od Boga, ma
ukrytą moc i jest tajemnicą. Przede
wszystkim zaś, jedno i drugie służy
życiu: ziarno – doczesnemu, słowo Boga –
wiecznemu. Bóg sprawiedliwie rzuca
ziarno i słowo. Plon zależy od ziemi –
od człowieka. Jest on mocno zróżnicowany
i to z różnych powodów, nieraz ze swej
natury, nieraz z braku wysiłku uprawy.
Jakże ostrożny musi być człowiek z oceną
owej uprawy u innych, bardziej zaś
krytyczny u siebie. Nie jesteśmy jedno
polowym gospodarstwem. Kiedy się bliżej
sami sobie przyjrzymy, możemy wyodrębnić
we własnym sumieniu, w własnym sercu,
pola kamieniste, nieraz tak twarde, jak
droga. Słowo Boga nie ma tu wielkich
możliwości, a szatan grasuje w
najlepsze. Są też w nas pola, na których
przyjmujemy ochoczo słowo Boga, ale
bardzo naskórkowo, bardziej tradycyjnie,
bez zakorzenienia. A są też i takie
pola, które na słowo Boga reagują
bardziej przyjaźnie. Nieraz nawet
chwalimy się, jaką mamy tu piękną
uprawę. I to wszystko mieści się w
jednej osobie.
-
Jakże trzeba nad tym osobistym
gospodarstwem bacznie czuwać i z jaką
odpowiedzialnością różne pola, różnie
uprawiać. Pól zapuszczonych w naszej
duszy przed Bogiem nie ukryjemy.
Udawanie przed samym sobą, że ich nie
ma, też nic nie zmieni. Do czego
prowadzi ta praca nad własnym
gospodarstwem? Pola zapuszczone to
zwykle te, które są związane z
przyjemnościami, z których trudno
zrezygnować lub przynoszą materialny
dochód, jak np. droga. Nie wpuszczamy tu
słowa Bożego, ponieważ przekopanie pola
lub zaoranie drogi, wprowadziłoby
zmiany, których teraz nie chcemy. To
właśnie do właścicieli takich pól mówi
Jezus, posługując się słowami Izajasza:
Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie,
patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo
stwardniało serce tego ludu, ich uszy
stępiały i oczy swe zamknęli, żeby
oczami nie widzieli ani uszami nie
słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli:
i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił.
To od nas więc zależy gdzie i na co
stwardniejemy. Dla tych zaś, którzy
zdobędą się odwagę uprawy wszystkich pól
w swoim osobistym gospodarstwie, Jezus
ma
-
konkretną ofertę: Bo kto ma, temu będzie
dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś
nie ma, temu zabiorą również to, co ma.
Ta pozorna niesprawiedliwość ma swoje
rozwiązanie tylko w jednym przypadku, a
mianowicie kiedy jako prawdziwe wartości
potraktujemy plony z pola obsianego
słowem Bożym, one nigdy nie przeminą, bo
Bóg będzie o nie się troszczył. To zaś,
co jest materialnym zyskiem człowieka w
przełomowym momencie ludzkiego życia, a
każdy takie musi przeżyć, zaczyna się od
niego oddalać w nicość. Nie pozwólmy na
to, by słowo Boga w nas się zmarnowało.
Jest to słowo życia!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Po co mi jeszcze jarzmo Chrystusa?
-
(Mt 11,25-30)
-
Przecież mam w życiu dość problemów.
Tego, co potrzebuję to poczucia
bezpieczeństwa. Tymczasem zagrożeń jest
sporo. Są wokół nas i w nas, jedne
rzeczywiste inne wymyślone. Składają się
na nie nasze relacje, finanse, choroby,
praca, różne wypadki i tzw. przypadki.
Niewątpliwie na szczycie piramidy źródeł
naszych niepokojów, plasują się
grzechy, często ukryte, wypychane ze
świadomości, a szczególnie te nie
wyznane, dla normalnego człowieka
myślącego poważnie o wieczności,
stanowią najpoważniejszy kłopot.
Wszystko to sprawia, że bywają dni kiedy
czujemy się na skraju naszej ludzkiej
wytrzymałości, a ocierając się o stany
depresyjne, rozpaczliwie oczekujemy
pomocy. Dziś Jezus do każdego z nas
kieruje słowa: Przyjdźcie do Mnie
wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni
jesteście, a Ja was pokrzepię. Mają one
wymiar absolutnie ponadczasowy.
Wypowiedziane w palestyńskiej
rzeczywistości 2000 lat temu nigdy nie
stracą swej aktualności. Jezus
niezmiernie jasno zaznaczył to, mówiąc o
swej boskiej, a więc ponadczasowej
relacji z Niebieskim Ojcem: Wszystko
przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie
zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt
nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn
zechce objawić. Syn Boży przyszedł do
wszystkich ludzi potrzebujących, a
innych przecież nie ma, z jasnym
przesłaniem: Przyjdźcie do Mnie
wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni
jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie
moje jarzmo na siebie i uczcie się ode
Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem,
a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych.
Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a
moje brzemię lekkie. Z tego tekstu
wyłania się kluczowe pytanie: co to jest
„jarzmo Chrystusa”, które przez nas
wzięte, nada naszej ludzkiej biedzie
właściwy sens? Odpowiedź znajdziemy
wtedy, kiedy popatrzymy na to, z
perspektywy samego Chrystusa. Będąc
prawdziwym Bogiem, przyjął na siebie
prawdziwe człowieczeństwo. Dla Boga
bycie człowiekiem, z miłości do
człowieka, jest słodkim jarzmem. Dziś
Jezus zaprasza mnie do swojego jarzma –
do bycia człowiekiem tak jak On jest
człowiekiem, pełnym Miłości. Jak brać to
jarzmo? Dla mnie mistrzynią jest
Najświętsza Maryja Panna. Bóg przychodzi
do Niej z konkretną propozycją
współpracy. Ona przyjmuje ją z postawą
służebnicy Boga. Przyjmuje jarzmo Boga,
który przyjął człowieczeństwo, przyjmuje
Jezusa. Ta postawa – daj siebie Bogu, a
otrzymasz Jezusa - jest kluczowa. Z
Jezusem wszystkie nasze utrudzenia,
problemy, dramaty, choroby, najgorsze
upadki, są do przezwyciężenia, a
problemy przekuwają się na szanse.
Wydaje się to oczywiste, choć praktyka
uczy, że dla wielu to oczywiste nie
jest.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Czy miłość może zaszkodzić?
-
(Mt 10,37-42)
-
Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż
Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha
syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie
jest Mnie godzien. Te słowa Jezusa, na
pierwszy rzut oka, wydają się nie do
przyjęcia. Bezlitosna religia,
rozrywająca podstawowe więzi społeczne i
rodzinne. Wystarczy jednak chwila
refleksji, aby przyznać Jezusowi rację.
To On, będąc prawdziwym Bogiem i
prawdziwym Człowiekiem, ogarniając nas
nieskończoną miłością, ma prawo postawić
takie wymaganie – On na pierwszym
miejscu. Jego pierwszoplanowa pozycja w
naszych sercach i umysłach nic nie
burzy, a wszystkiemu nadaje właściwy
sens
-
relacji do siebie samego, do
najbliższych i do problemów , które na
nas spadają. W prozie życia jest często
inaczej. Zasłaniając się miłością, wielu
wyłącza sumienie. I tak kapłani odchodzą
od kapłaństwa, narzeczeni żyją jak
małżonkowie, a potem jako małżonkowie
zrywają sakramentalną przysięgę, by
tworzyć nowe związki. W imię miłości z
wychowania uczyniono deprawację, a z
płci, kogel-mogel. W imię miłości
rodzice zamykają oczy i usta na widok
grzechów dzieci, i w imię miłości życie
kończą w domach opieki społecznej. Nie
zapomnę jak podczas procesu morderców
ks. Jerzego Popiełuszki, jeden z nich
wyznał,
-
że uczynił to z miłości do Ojczyzny.
Według niego ks. Jerzy, stawiając Boga
na pierwszym miejscu, Ojczyzny nie
kochał. Jest więc miłość, która jest
szkodliwa, miłość, która staje się
najbardziej skutecznym narzędziem
szatana. Gdzie się to wszystko w nas
dokonuje? Znakomitą odpowiedź dał na to
pytanie bp Jan Pietraszko, pisząc o
miłości, która szkodzi i wskazując na
fakt, że jest ona wynikiem pewnego
procesu, który dokonuje się w sumieniu
człowieka:„ W każdej
-
z tej miłości pokusa będzie usiłowała
zniewolić sumienie i może pewnego dnia
człowiekowi podszepnąć: każ zamilknąć
sumieniu. Nie oglądaj się na Boga –
miłość jest ważniejsza. Nie oglądaj się
na przykazania – miłość jest ważniejsza.
Poświęć człowieka, jego dobro, jego
szczęście, jego spokój, jego przyszłość
– miłość jest ważniejsza, masz prawo do
życia. Tu się właśnie rodzi miłość bez
sumienia i skrupułów”. Taka miłość
zamyka drogę do ukrzyżowanej i
zmartwychwstałej Miłości, do
Eucharystii, która jest owocem drzewa
życia – drzewa Chrystusowego Krzyża.
Ludzie, którzy tak kochają doskonale
wiedzą,
-
że dla nich nie ma miejsca przy stole
Pańskim, a wieczność widzą mroczną.
Warto to sobie przemyśleć pamiętając o
tym, że kto w drobnych decyzjach,
Chrystusa stawia na pierwszy miejscu,
nie popełni błędu w tych, które są
kluczowe.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Nie bójcie się ludzi…
-
(Mt 10,26-33)
-
Są pewne prawdy, o których trzeba
milczeć. Nie powinno się ich rozgłaszać
między ludźmi. Są to prawdy o ludzkiej
słabości i biedzie. O ludzkich
zawstydzających upadkach i ukrytych
grzechach. Świat zawsze lubował się w
rozgłaszaniu tych mniej lub bardziej
sprawdzonych prawd. Jak zatruta krew,
krążą po organizmie ludzkiej
społeczności. Kościół, niestety, od tej
złej krwi wolny nie jest. Tak bardzo
boleśnie przeżywamy to, właśnie teraz.
Zapomnieliśmy, mimo ust pełnych
pobożnych tekstów, że tylko z Jezusem
można dotykać ludzkich ran i wchodzić w
szambo ludzkiego grzechu. Tylko z Nim
zło można przemienić na większe dobro.
Tylko z Nim w sercu można mówić o
ludzkiej biedzie, zło nazywając po
imieniu, a do człowieka wyciągając
miłosierną rękę. Wtedy i tylko wtedy
kara dla winnych będzie terapią, a nie
brutalnym odwetem. Dziś Jezus zachęca
swoich apostołów do cierpliwości i
odwagi: Nie bójcie się ludzi. Nie ma
bowiem nic zakrytego, co by nie miało
być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym
by się nie miano dowiedzieć. Wyjawienie
całej prawdy na pewno będzie miało
miejsce. Mamy niejako do tego prawo.
Czas jednak i sposób zostaje w ręku
Tego, który jako jedyny ma w swym ręku
pełnię danych. Dziś Jezus przypomina
nam, tak bardzo zajętych rozgłaszaniem i
piętnowaniem win współbraci, że
wartością, którą Jego uczeń powinien
usłyszeć i przekazywać, jest Jego słowo.
A to, że dotyczy to, wszystkich Jego
słów podkreśla, zaznaczając: - co mówię
wam w ciemności; - co słyszycie na ucho.
Jezus nawiązał tym tekstem do zwyczaju
panującego pośród mówców w synagogach.
Mający słaby głos, szeptali do ucha
komuś kto miał silny głos, a on
powtarzał całemu zgromadzeniu. Przekaz
Słowa Bożego ma się odbyć
transparentnie. Użyte przez Jezusa
sformułowania na świetle oraz na
dachach, nawiązywały do praktyki
przebywania ludzi w słoneczne dni na
płaskich dachach swoich domów. A
ponieważ były one często usytuowane
blisko siebie, tworzyło się ciekawe
audytorium dla
-
lokalnych mówców. Jezus stanowczo
przestrzega, że otwarte i szczere
głoszenie Słowa Bożego niesie poważne
ryzyko, posunięte, aż do utraty życia.
Jednak władza złych ludzi, którym z
różnych powodów Słowo Boże przeszkadza,
jest ograniczona. Mogą zabić tylko
ciało. Jezus przestrzega przed szatanem,
który sięga po ludzką duszę, a śmierć
zadana przez niego ma wieczny skutek.
Uczeń Jezusa ma poczucie bezpieczeństwa
w Bogu. Pamięta On zarówno o wróblach na
dachu, stanowiących pokarm biednych (za
jednego assariona, najmniejszą i
najmniej wartościową monetę można było
kupić dwa wróble) i o włosach na
-
głowie, które paradoksalnie nie sposób
policzyć. Abyśmy znaleźli się, jako
uczniowie w tej przestrzeni
bezpieczeństwa, Jezus kieruje do nas
mocne słowo, które nie zna kompromisu:
Do każdego więc, który się przyzna do
Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja
przed moim Ojcem, który jest w niebie.
Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi,
tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem,
który jest w niebie. W świetle tej
jasnej wypowiedzi trzeba nam w sumieniu
postawić sobie proste pytanie: - czy
jestem na tyle odważnym człowiekiem, że
Jezus stanie przy mnie na Sądzie
Ostatecznym?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
„…i Judasz Iskariota, ten, który Go
zdradził”
-
(Mat 10,4)
-
Święty Mateusz tak kończy listę imion
dwunastu apostołów. Ich wyboru dokonał
Jezus, kiedy to Jego popularność
ogromnie wzrosła, albo można by
powiedzieć, że wzrosło zapotrzebowanie
nie tylko na głoszone przez Niego słowo,
ale i na znaki, które czynił. Widząc
rzeczywiste potrzeby pogubionych i
schorowanych ludzi, choć miał możliwość,
jednym słowem uzdrowić wszystkich, nie
czyni tego w jednym zbiorowym akcie.
Postanowił, w swej boskiej
dalekowzroczności, działać indywidualnie
i w tym celu zaprosił do pomocy
„człowieka”. Wtedy przywołał do siebie
dwunastu swoich uczniów i udzielił im
władzy nad duchami nieczystymi, aby je
wypędzali i leczyli wszystkie choroby i
wszelkie słabości. Dla podkreślenia wagi
tego wyboru Mateusz, jeden z wybranych,
podaje imiona apostołów: pierwszy –
Szymon, zwany Piotrem, i brat jego
Andrzej, potem Jakub, syn Zebedeusza, i
brat jego Jan, Filip i Bartłomiej,
Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn
Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i
Judasz Iskariota, ten, który Go
zdradził. Zaczyna listę od
najważniejszego: Szymona zwanego
Piotrem. Wymieniając zaś siebie, dodaje
z całą pokorą mało chlubne zajęcie, z
którego Jezus go wyciągnął – celnik. Na
końcu wymienia Judasza Iskariotę z
dopiskiem
-
– ten, który Go zdradził. Jest rzeczą
znamienną, że gdy przychodzi nam,
katolikom, wymienić imiona apostołów, to
zwykle pamiętamy Piotra, Jana, może
jeszcze Jakuba, a na pewno Judasza.
Przez niespełna 50 lat mojego bliskiego
ocierania się o szeroko rozumianych
następców apostołów, czyli kapłanów, mam
przekonanie (badań nie prowadziłem), że
proporcja zdrajców jest taka jak za
czasów Chrystusa, czyli - 1/12. Mówimy
dużo o papieżu, następcy Szymona
-
Piotra i o zdrajcach, następców Judasza.
Umykają nam ci pozostali, wierni, cisi,
wykonujący misję, do której zostali
posłani przez Chrystusa. Bez ich pracy
Kościół by nie istniał. Ten, który ich
wysłał, zna ich i wie o ich działalności
wszystko. W naszej ludzkiej uczciwości
może warto czasem o nich pomyśleć i
wywołać ich zapomniane imiona. Im
zapewne nie jest to potrzebne, bo nie
dlatego poszli za Chrystusem, bardziej
jest to potrzebne dla zachowania
prawdziwego obrazu Kościoła, czyli dla
zwykłej ludzkiej uczciwości.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Czasy piękne, a zarazem trudne.
-
(J 14, 15-21)
-
Takie zawsze były, są i będą. Do
mądrości życiowej człowieka, należy
umiejętność czytania znaków czasu
zarówno tych zewnętrznych, wokół nas,
jak i tych wewnętrznych, jawiących się
w przestrzeni naszej duszy, do których
nikt poza nami i Stwórcą nie ma dostępu.
Odczytanie tych znaków jest warunkiem
podjęcie skutecznego działania. Dziś
Jezus proponuje nam pomoc, bez której
zarówno poznanie, jak i działanie nie
jest skuteczne. Proponuje Ducha Prawdy,
Ducha Pocieszyciela (tłum. dosł. -
Obrońcę). Jezus jasno określił klucz
konieczny do otrzymania Jego wsparcia:
„Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie
zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę
prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da
wam, aby z wami był na zawsze, Ducha
Prawdy, którego świat przyjąć nie może,
ponieważ Go nie widzi ani nie zna”.
Kluczem jest miłość Jezusa. Nie
wystarczy sama wiara w Boga, czyli
uznanie Najwyższej Istoty. Trzeba poznać
i pokochać Jezusa. W grę wchodzi więc
najgłębsza interpersonalna relacja,
która weryfikuje się w zachowaniu Jego
przykazań, czyli weryfikuje się życiem,
a nie deklaracjami. Nie chodzi więc o
długość modlitw, piękno słów i głębię
myśli. Liczy się tylko życie, które w
najdrobniejszych sprawach przekłada się
na relację miłości do Jezusa. Dar, który
wtedy otrzymujemy od Ojca i Syna – Duch
Święty, nie ma nic z tego świata i
dlatego świat Go nie zna. Na tym zaś
świecie, wszystkim, którzy Go otrzymali,
daje bezpieczeństwo i nieprawdopodobną
skuteczność działania. Jest boskim
pierwiastkiem Miłości, która nigdy nie
umiera. Znakomitym
-
przykładem działania Ducha Świętego jest
Kościół Apostolski. Początkowo
zalękniony i zamknięty, lecz po
Pięćdziesiątnicy odważny i otwarty.
Spisane przez św. Łukasza Dzieje
Apostolskie, to po prostu księga Ducha
Świętego w niepojęty sposób działającego
w twardych realiach ówczesnego Imperium
Rzymskiego. Zbliżająca się zaś 100
rocznica urodzin św. Jana Pawła II,
stanowi znakomitą okazję do zobaczenia,
jak we współczesnym świecie, człowiek
kochający Chrystusa i żyjący Jego
Ewangelią, może otworzyć się na Ducha
Świętego. Dzieło, które Bóg przez niego
dokonał, nie byłoby możliwe przy
zastosowaniu,
-
tylko ludzkich narzędzi. Trudno z tymi
przykładami dyskutować. Stawiam sobie
proste pytanie: czy kocham Jezusa? Czy
moim życiem stwarzam przestrzeń w sobie
i wokół mnie, dla Ducha Prawdy i
Obrońcy?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Sezonowa pobożność
-
Tak historycy zajmujący się epidemiami,
charakteryzują jakość religijnych
postaw kształtujących się podczas tego
wyjątkowego doświadczenia. Materiał
badawczy jest ogromny. W samym Krakowie
w latach 1500 do 1750 mieszkańcy
przeżyli 92 epidemie, które pochłonęły
tysiące ofiar. Kiedy pojawiała się
dżuma, bo to przede wszystkim o nią
chodziło, miasto zaprowadzało ostre
restrykcje dotyczące higieny i
dyscypliny społecznej. Z bogactwa
doświadczeń wyciągano wnioski, które
celnością mogą zdumiewać współczesną
naukę. Z tym wszystkim wiązały się
postawy ludzkie zupełnie analogiczne do
tych, które mamy niestety, możliwość
zaobserwowania dzisiaj. Wielu w
doświadczeniu śmiertelnej choroby, wobec
której medycyna jest bezradna, w
naturalny sposób zwracają się do Boga.
Nie brakowało też takich, którzy
uciekali we wszelkie możliwe używki,
albo widzieli w nieszczęściu innych
znakomitą okazję poprawy swojego
materialnego bytu. Ta różnorodność
postaw jest znakomitym dowodem wolności
człowieka. Ci zaś, którzy korzystając z
niej, wracali do Boga, czy też umacniali
relację z Nim, też okazywali się różni.
Dla cierpiących i umierających relacja z
Bogiem, Panem życia i śmierci była
światłem i nadzieją w ciemności. W
grupie tych, którzy przeżyli, wydaje
się, że tylko niewielu było prawdziwie
wewnętrznie przemienionych. Na początku
epidemii zwykle zamierały gospody i domy
publiczne, a ożywały kościoły. Gorliwie
zanoszono modlitwy, uczestniczono w
Mszach św. i przystępowano do spowiedzi.
Wzrastała ilość nabożeństw, procesji
błagalnych, a kaznodzieje roztaczali
wizję Boga surowego i bezwzględnego
sędziego. To wszystko w pejzażu
wszechobecnej śmierci miało swój
wydźwięk, ale jak się okazuje tylko
chwilowy. Okazuje się, że można i do
śmierci się przyzwyczaić, a powrót do
życia połączyć z powrotem do grzechu.
Trafnie, ową sezonową pobożność, ujął
papież Urban VIII w tzw. Suplikacjach (prośbach):Wyznajemy
z płaczem w karaniu, - czegośmy się
dopuszczali, a po nawiedzeniu
zapominamy, - czegośmy dopiero płakali.
Gdy miecz Twój na nas podniesiony
trzymasz, - wiele obiecujemy, a skoro go
spuścisz, - obietnic wykonać nie chcemy.
Warto o tej słabości natury ludzkiej
wiedzieć w momencie powracania do życia
po koronawirusie. Na jak długo? - nie
wiemy. Dziś miłosierny, acz sprawiedliwy
Jezus przypomina nam prawdą podstawową:
„Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.
Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak
tylko przeze Mnie” (J14.6). Warto,
choćby to jedno zdanie jak Bożą mantrę,
codziennie powtarzać, a może w budowaniu
nowej rzeczywistości unikniemy
niepotrzebnych błędów.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Dziecko i krzyż
-
To tytuł wiersza Kamila Cypriana
Norwida, którego treść od wielu lat jest
w moim umyśle i sercu. Dziś ma ten tekst
dla mnie wyjątkowe znaczenie. Dziś – to
znaczy w czasie podboju świata przez
Chiny i korona wirusa, w czasie
zasłoniętych twarzy, zamarłych ulic,
rozbudzonego lęku, wystudzonej
gospodarki. Dziś – to znaczy w czasie
kiedy coraz więcej nas wierzących pyta o
miejsce Kościoła w tym świecie i o nasze
miejsce w Kościele. Dziś – to znaczy w
czasie marginalizacji języka ojczystego
a dominacji języka angielskiego w jego
korporacyjnym wydaniu wraz z
korporacyjnym sformatowaniem umysłów.
Dziś – to znaczy w czasie powolnego
wybudzania społeczeństwa z
„farmakologicznej śpiączki”, połączonego
z lękiem, co i jak w przyszłości
zadziała? Dziś – to znaczy
-
w niedzielę Dobrego Pasterza, kiedy to
staje przed nami Jezus Chrystus, jako
jedyna brama dla owiec, prowadząca do
prawdziwie bezpiecznej rzeczywistości
(J10,1-10).
-
- Ojcze mój! twa łódź
-
Wprost na most płynie –
-
Maszt uderzy! … wróć…
-
Lub wszystko zginie.
-
Patrz! Jaki tam krzyż,
-
Krzyż niebezpieczny –
-
Maszt się niesie w z-wyż,
-
Most mu poprzeczny - -
-
-Synku! trwogi zbądź;
-
To znak – zbawienia;
-
Płyńmy! bądź co bądź –
-
Patrz jak? się zmienia…
-
Oto – wszerz i w z-wyż
-
Wszystko to samo.
-
- Gdzież się podział k r z y ż?
-
- Stał się nam bramą
-
Ten wiersz napisany w 1866 roku, to dwa
nakładające się na siebie obrazy.
Pierwszy to Kościół Boży – łódź „Ojca
mojego”, w której jesteśmy. Masztem
łodzi jest Jezus „z-wyż” – z wysoka, z
nieba zstępujący, by nas wzwyż – do
nieba pociągnąć. Dzięki temu masztowi,
łódź ma żagiel, a więc możliwości
płynięcia. Kiedy jednak zbliża się most,
pojawia się problem. Krzyż, który
powstaje według praw perspektywy, z
pionowej linii masztu i poziomej linii,
zbliżającego się mostu, wydaje się
niebezpiecznym. W miarę zbliżania się
krzyż znika, a most staje się bramą. Ta
genialna symbolika, ukazuje prawdę o
Kościele w świecie pojętym jako łódź
Ojca Niebieskiego i o kluczowej w nim
roli Jezusa Chrystusa. Jest ona nie
tylko wynikiem twórczej wizji, lecz
przede wszystkim, osobistego
doświadczenia wiary Norwida, który miał
odwagę wraz z Zygmuntem Krasińskim,
stanąć po stronie atakowanego papieża
Piusa IX podczas zamieszek
-
w Rzymie w 1848 roku. Ten utwór ma
jeszcze jeden wymiar. Dotyka podstawowej
relacji wychowawczej – ojciec i syn. Są
razem w jednej łodzi. Rozmawiają
-
ze sobą. Ojciec daje synowi poczucie
bezpieczeństwa oparte na relacji z
Jezusem i potrafi o tym opowiedzieć,
wykorzystując, wydawałoby się, zupełnie
prozaiczną sytuację. Taka prosta szkoła
postrzegania szansy w problemach. Jest
to możliwe dzięki relacji z Chrystusem.
Tylko i tylko wtedy z Nim i przez Niego,
zawsze obecne w naszym życiu krzyże
przekształcają się w bramy. Im jestem
starszy, tym bardziej jasno i
bezkompromisowo to widzę.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Czy jesteś na drodze do wolności?
-
(Łk 24, 13-35)
-
Gdzie leży Emaus? Trudno dziś ustalić z
całą pewnością położenie tej
ewangelicznej miejscowości. Ten pozorny
kłopot daje nam znakomitą szansę
-
na przeżycie spotkania z Jezusem na
drodze własnego życia, które zmierza do
naszego Emaus.„Rozmawiali oni z sobą o
tym wszystkim, co się wydarzyło”
-
I można po ludzku powiedzieć: „wywołali
wilka z lasu”. Główny bohater omawianych
wydarzeń dołączył się do nich. Czyli,
warto było o Nim mówić. Nie poznali Go
wprawdzie, ale zaakceptowali Jego
obecność. Smutni, ale szczerzy,
opowiedzieli o wydarzeniach w
Jerozolimie i o tym, jak Ten, w którym
położyli nadzieję, ich zawiódł: „A my
spodziewaliśmy się, że On właśnie miał
wyzwolić Izraela”. I dali towarzyszowi
drogi, jasny przekaz, że ten zawód, to
nie spełnienie ich wizji i oczekiwań
było tak wielkie, iż nawet informacje o
Jego zmartwychwstaniu nie zrobiły na
nich większego wrażenia. Pojęcie
zmartwychwstania było dla nich wielką
abstrakcją, doświadczenie śmierci
dramatycznym przeżyciem, a
religijno-polityczne nadzieje, fiaskiem.
Postanowili więc powrócić do dawnego
życia. Na drodze do naszego Emaus,
przeżywamy podobne rozczarowania płynące
z tego, że Jezus nie spełnił naszych
ziemskich oczekiwań, czy pobożnych
wyobrażeń. Jeśli jest w nas dobre serce
i szczera chęć poznania prawdy On się
pojawi na swój niewidzialny sposób.
Wejdzie z nami w dialog i tak jak
wtedy uczniom będzie tłumaczył, co o
Nim jest napisane w Piśmie Świętym. Na
tym etapie jest ważny nie tylko umysł,
który pozwala uchwycić logikę Jezusowego
dzieła odkupienia, ale trzeba jeszcze
czegoś więcej. Świetnie to ujęli
uczniowie w Emaus: „Czy serce nie
pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w
drodze i Pisma nam wyjaśniał?” Następny
element poznania Jezusa jest, wydaje
się, bardzo prozaiczny. Kiedy uczniowie
doszli do
-
Emaus, tajemniczy towarzysz podróży
chciał iść dalej. I pewnie by poszedł,
gdyby nie ich ludzka, serdeczna reakcja:
„Zostań z nami, gdyż ma się ku
-
wieczorowi i dzień się już nachylił”.
Jezus nigdy nie zostanie z egoistą
niezależnie od jego wiedzy i znajomości
Pisma Świętego. „Wszedł więc, aby
zostać wraz z nimi. Gdy zajął z nimi
miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił
błogosławieństwo, połamał go i dawał im.
Wtedy otworzyły się im oczy i poznali
Go,
-
lecz On zniknął im z oczu”. To nie
przypadkowo w tym momencie mogli poznać
całą prawdę. Przy stole, przy
błogosławieństwie i łamaniu chleba
rozpoznali Zmartwychwstałego Pana. Dla
nas jasne odniesienie do Eucharystii. Tu
jest czas i przestrzeń pełnego poznania
Jezusa. Dlaczego zniknął? Zniknął,
ponieważ zostawił im wolność. Mogli
spożyć posiłek, udać się na spoczynek i
wrócić do domu. W swej wolności
zadecydowali inaczej. W tej samej
godzinie, nie z
-
ważając na późną porę i 11- kilometrową
odległość, ruszyli do Jeruzalem, do
wspólnoty, do Kościoła. Może to i czas
na moją świadomą i wolną decyzję?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Rany Boskie
-
(J 20,19-31)
-
W nowej sytuacji, w której aktualnie
jesteśmy, wiele pytań Bóg stawia nam po
raz kolejny, prowokując do szukania
pełniejszej
-
na nie odpowiedzi. Bóg pyta nas: - czy
wierzymy w zmartwychwstanie Jezusa
Chrystusa? – Dlaczego zmartwychwstały
Jezus pokazuje rany? – Jak się ma bycie
we wspólnocie Kościoła do indywidualnego
aktu wiary? Próba odpowiedzi na te
pytania może nam jeszcze bardziej
przybliży tajemnicę Miłosierdzia Bożego
-
i wskaże sposób wejścia w jego
przestrzeń. Klucz do odpowiedzi daje nam
papież senior Benedyk XVI, analizując
spotkanie zmartwychwstałego Pana ze
sceptycznie nastawionym św. Tomaszem.
Benedykt zwraca uwagę na fakt, że
Apostoł mógł dotknąć ran, a przez to
dokonać identyfikacji Jezusa z Nazaretu,
przekraczającej ludzkie doświadczenie.
Wynik tej identyfikacji Tomasz ogłosił
niezmiernie precyzyjnie: „Pan mój i Bóg
mój!” Jezus wziął swoje rany do
wieczności. Jest poranionym Bogiem,
albowiem pozwolił się z miłości do nas
poranić. Jego rany są znakiem,
niesłychanie wyraźnym znakiem, przez
który Syn Boży komunikuje nam prawdę
niesłychanie ważną, a mianowicie, że On
nas rozumie. Jezus pozwala nam
nieustannie się ranić i nieustannie
dotykać. Nie tylko więc Tomasz wtedy,
ale i ja dzisiaj mogę tych Jezusowych
ran dotknąć. Mogę dokonać identyfikacji
Jezusa przekraczającej ludzkie
możliwości i tak
-
jak Tomasz odpowiedzieć:
-
„Pan mój i Bóg mój!”
-
Znakomicie papież Benedykt XVI zwrócił
uwagę na wiarygodność tej weryfikacji.
Kiedy ona jest u ucznia rzeczywiście
szczera, to wtedy jest on gotowy na
przyjmowanie zranień dla Jezusa.
Wyznacza to bardzo konkretny kierunek
pracy nad sobą, dzięki której
Miłosierdzie Boże będziemy nieustannie
zgłębiać i praktycznie głosić. Warto
zwrócić uwagę na jeszcze jeden istotny
szczegół. Jezus sprowokował spotkanie ze
sceptycznym Tomaszem we wspólnocie, a
nie poza nią. Zmartwychwstały Jezus,
zachowując indywidualne relacje, zbiera
uczniów we wspólnocie, w której wszyscy
są fizycznie obecni, a On
zmartwychwstały stanowi jej
niekwestionowany zwornik. Trwanie we
wspólnocie wokół zmartwychwstałego Pana
przemienia myślenie, ustawia wartości,
otwiera na Ducha Świętego i pozwala
wychodzić do swoich normalnych zadań z
zupełnie inną skutecznością. Tu tkwi
najgłębszy sens trwania w Eucharystii.
Bez niej Kościół przestałby istnieć.
Warto może w tym osobliwym czasie, to
sobie jeszcze raz dobrze przemyśleć.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Zanim wrócisz do życia, wejdź do grobu!
-
Św. Jan w swej Ewangelii daje nam
niesamowite świadectwo ewolucji aktu
wiary. Miała ona miejsce w jego umyśle,
w jego sercu, w jego życiu, a zapisał ją
na kartach Ewangelii, aby pomóc nam w
kształtowaniu aktu wiary. Wiara nie jest
czymś stabilnym. Jest łaską, o którą
możemy Boga prosić, jest relacją z Nim,
którą możemy pogłębiać. Wiarę możemy
zaniedbać, a nawet ją utracić. Zapewne
wszyscy Apostołowie i osoby bliskie
Jezusowi, wtedy 1990 lat temu, przeszły
przez pusty Jego grób. Wyjątek stanowiły
dwie osoby: Judasz i Matka Jezusa.
Judasz, który zbyt mało kochał, a co za
tym idzie, mało zrozumiał i nie poradził
sobie z własnym grzechem, doświadczenia
pustego grobu Mistrza nie doczekał.
Maryja bardzo kochała i dzięki temu jej
wiara i rozumienie wydarzeń było tak
wielkie, że nie potrzebowała
doświadczenia pustego grobu Syna.
Katechizm stwierdza, że to ona przenosi
wiarę Kościoła od krzyża do grobu
Jezusa. Byłoby
-
aż dziwne, gdyby tam poszła i
sprawdzała. Zmartwychwstały Jezus
również, a może przede wszystkim o Niej
powiedział: „Błogosławieni, którzy nie
widzieli,
-
a uwierzyli” (J 20,29).Nam jednak
przejście przez pusty grób Jezusa jest
konieczne. Nie chcemy iść drogą Judasza,
a do Maryi jest nam daleko. Jak nigdy
dotąd nasze pokolenie nie miało takiej
okazji, aby tak świadomie i owocnie tego
przejścia dokonać . Lęk zmieszany z
odpowiedzialnością każe nam pozostać w
domu, a budzące się u wielu z nas
pytanie o sens tego globalnego
doświadczenia, prowadzi myśl naturą
rzeczy w przestrzeń wiary. To dla tych
właśnie, którzy w dzisiejszą Uroczystość
Zmartwychwstania Pańskiego nie mogą być
w świątyni, to zaproszenie do przejścia
przez pusty grób wraz św. Janem, Piotrem
Marią Magdaleną i innymi ma szczególne
przesłanie. Może więc warto na chwilę
wyłączyć telewizor, komputer i telefon,
otworzyć Ewangelię według św. Jana i
wraz z nim wejść do grobu Jezusa.
Ponieważ to doświadczenie było dla
Ewangelisty kolejnym ważnym etapem
kształtującym jego akt wiary, warto
przewertować całość zapisanej przez
niego Ewangelii. Wychwyćmy kluczowe
punkty, a szczególnie te fragmenty,
które czytaliśmy w poszczególne
niedziele Wielkiego Postu. Nie
przypadkowo w czasie pandemii i
grożącego niebezpieczeństwa choroby i
śmierci, Kościół nimi żył. Przeżyjmy raz
jeszcze wraz z Janem jego powołanie na
Apostoła i towarzyszenie Jezusowi. Co
słyszał? Co widział? Jakie miał osobiste
ambicje? Jak rozumiał słowa i działa
Mistrza? Bądźmy z nim świadkami
przemienienia Jezusa na Górze Tabor.
Posłuchajmy jeszcze raz rozmowy Jezusa z
Samarytanką, bądźmy świadkami
uzdrowienia ślepca, zobaczmy
wychodzącego z grobu Łazarza. Zasiądźmy
przy stole na Ostatniej Wieczerzy,
próbujmy pomodlić się z Jezusem na Górze
Oliwnej, stańmy pod Jego krzyżem.
Złóżmy Go w grobie, weźmy Maryję do
siebie i dopiero wtedy możemy wejść do
pustego grobu Jezusa. Tu już nie ma
straży, nie ma kamienia i pieczęci. Tak
jak Jan nie wchodźmy sami, tylko z
Piotrem. Tylko z Piotrem! Choć zwykle
na niego trzeba poczekać. Wtedy
popatrzmy na nieme świadki
zmartwychwstania, na płótna, a one do
nas przemówią. Łazarz wyszedł z grobu
związany, a Jezus bez rozwiązywania po
prostu zmartwychwstał. Kiedy z Janem
pójdziemy za Jezusem, kiedy z nim
wejdziemy w rzeczywistość pustego grobu
Mistrza, wyjdziemy do życia inni. Inni,
bo z pogłębioną wiarą.
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Kto to jest?
-
(Mt 21,1-11)
-
Niedziela Palmowa roku 2020 zostanie nam
na długo w pamięci. Może jak nigdy
dotąd, znajdując się w swoistego rodzaju
„areszcie domowym”, mamy pragnienie, aby
wyruszyć w tradycyjnej procesji, niosąc
palmy. Ta nowa sytuacja jest nam dana
może i po to, aby z większą świadomością
otworzyć się na Chrystusa i tak jak
prawie 2000 lat temu w Jerozolimie, wraz
z tamtejszym tłumem radośnie zaśpiewać:
„Hosanna Synowi Dawida. Błogosławiony,
który przychodzi w imię Pańskie. Hosanna
na wysokościach”. Może to pragnienie i
te refleksje obudziły się nawet u tych,
którzy rozpędzili się w pracy, w
zarabianiu, w nauce , w budowaniu, w
handlowaniu, w rozlicznych wyjazdach i
we wszelkich, wydawało się wtedy,
koniecznych zajęciach. Czy otwarcie się
na Chrystusa, to tylko jeden ze sposobów
przywracania spokoju ducha w
zawirusowanym świecie? Ma być ono
ucieczką do dawnych wspomnień, żeby
teraz w zawirusowanej głowie nie dostać
przysłowiowego „ku ku”? A może w tym
wszystkim idzie o jeszcze coś więcej?
Warto szukać odpowiedzi na to pytanie,
ale tylko z Bogiem. Wirus wymknął się
spod kontroli człowieka, ale na pewno
nie wymknął się spod kontroli Boga.
Szukanie odpowiedzi tylko w ludzkiej
przestrzeni, jest więc nieporozumieniem.
2000 lat temu Jezus, wjeżdżając do
Jerozolimy, zadbał o uroczysty charakter
tego czynu. Miał wolę, aby ten wjazd
-
stał się wyraźnym znakiem nie tylko dla
Jemu współczesnych, ale dla wszystkich i
po wszystkie czasy. 1000 lat wcześniej
Jego praojciec Dawid zdobył to
-
miasto i wjechał doń uroczyście,
przelewając krew obrońców. Jezus zdobywa
to miasto, które ma znaczenie
symboliczne dla całego świata,
przelewając
-
własną krew jako prawdziwy człowiek i
objawiając Boską miłość i moc, jako
prawdziwy Bóg. Za chwilę przecież
zacznie się Jego męka, śmierć i
ZMARTWYCHWSTANIE! W historii świata nie
ma i nie będzie bardziej przełomowego
wydarzenia. Jezus tych, którzy Go
przyjmą, pragnie wyzwolić od wszelkiego
rodzaju spętania, od bałaganu moralnego,
lęku i niepokoju, od wszelkich chorych
relacji, słabości, bezsensu życia,
pogubienia, świadomości marnowanego i
uciekającego czasu. I tak jak wirus ze
swoim niepokojem i śmiercią, Jezus
wchodzi z pokojem i życiem. Wchodzi
jeszcze głębiej i jeszcze skuteczniej.
To Jemu mogę zawierzyć wszystko,
największą moją głupotę i podłość,
przyjąć Jego przebaczenie i z całą
odpowiedzialnością przyjąć Jego
polecenie: „Idź i odtąd nie grzesz!”.
Tak ma się zmieniać świat na Jego
królestwo, przez moje nawrócenie. To nie
przypadek, że pandemia nastąpiła w
czasie Wielkiego Postu i świąt
Wielkanocy. Wiemy już, że po jej ustaniu
świat będzie wyglądał inaczej. Czy
gorzej? Dziś Jezus staje przed światem
jak wtedy przed bramami Jerozolimy. Nie
chce ofiar, chce, aby z Jego ofiary
świat skorzystał. Bo doskonalszej ofiary
nie ma i nie będzie. Gdy wjechał do
Jerozolimy, poruszyło się całe miasto, i
pytano: „Kto to jest?” A tłumy
odpowiadały: „To jest prorok Jezus z
Nazaretu w Galilei”. Pytano, bo wielu
pielgrzymów widziało Go po raz pierwszy.
Ci zaś którzy Go znali, tak jak
potrafili, odpowiadali. To pytanie
świata i odpowiedzi uczniów, ten
niesamowity dialog trwa i trwał będzie.
Dziś, w Niedzielę Palmową 2020 roku
otaczający mnie świat pyta mnie
katolika: „Kto to jest?” Kto to jest
Ten, o którym tym głośniej krzyczysz, im
bardziej zabrania ci się pójść do
kościoła?
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Szczęść
Boże,
-
W ten trudny dla nas czas pełnego
zamknięcia i izolacji przed zarazą, w
czas niepokoju i lęku niech, Pan Bóg
błogosławi i wspiera. Dziś mija 15 lat
od pamiętnego czasu odchodzenia do Domu
Ojca świętego papieża Jana Pawła II.
Pamiętamy ten czas wielkiej modlitwy,
refleksji, spokoju, ciszy i wspólnoty.
Świat nigdy w takiej skali nie przeżywał
cierpienia i śmierci człowieka,
doświadczanych jako przejście do innej,
lepszej rzeczywistości, przedziwnie dla
wszystkich otwartej. Po tej śmierci
Świętego świat stał się trochę inny i
Polska stała się trochę inna. Stawiamy
sobie pytanie: gdzie tkwiła siła życia i
śmierci Jana Pawła II? Odpowiedź jest
jedna: w przyjęciu przez niego Jezusa
Chrystusa. Przeżywamy teraz zupełnie dla
nas nową sytuację i to ogólnoświatowym
wymiarze. Odwieczny „taniec” życia i
śmierci nabrał tempa, mimo uwięzienia
nas w domach i podjęcia wszystkich
koniecznych ograniczeń. Jest on obecny
nie tylko w medialnych doniesieniach,
dramatycznych statystykach, ale i w
naszych głowach. Dziś przez
wstawiennictwo św. Jana Pawła II,
papieża, który jak żaden inny następca
św. Piotra ogarniał świat, prośmy o
Miłosierdzie Boże dla nas i całego
świata. Za jego zaś przykładem
przyjmijmy do naszego „aresztu domowego”
i naszych niespokojnych umysłów i serc,
Jezusa Chrystusa. Św. Jan Paweł był
człowiekiem Eucharystii, Słowa Bożego i
zawierzenia Maryi przez modlitwę
różańcową. Przez duchową Komunię Świętą
i Słowo Boga możemy Chrystusa
nieustannie zapraszać do naszych domów,
rodzin, bliskich; aby jego obecność
pomagała nam w przetrwaniu tego czasu
zarazy, a potem, jeśli Pan Bóg pozwoli
nam przetrwać, w odnalezieniu się w
nowej ludzkiej rzeczywistości, która
nastanie po epidemii. Dziś, w godzinę
śmierci Świętego Papieża, o godz. 21.37
zapalmy świece, które są symbolem
wspólnoty, miłości i ciepła, postawmy je
w swoich oknach i czuwajmy, aby
podkreślić naszą wspólnotę. Proszę Was
wszystkich o wspólną modlitwę. Przesyłam
adres strony internetowej parafii
Jaworzno Szczakowa, w której podczas
codziennych Mszy św., sprawowanych o
godz. 18.00, głoszę Słowo Boże na ten
trudny czas.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Człowiek w sytuacji granicznej
-
jest takim, jakim jest rzeczywiście.
Można to spokojnie powiedzieć za Karlem
Jaspersem. W trudnych chwilach, a
szczególnie wtedy, kiedy ludzkie życie
jest zagrożone, spadają maski. Objawia
się cała naga prawda o nas i naszych
relacjach. Im większe zagrożenie, tym
więcej prawdy o nas. Jezus trzymał się z
dala od Judei, gdzie zamierzano Go zabić
(por. J 11, 1-45). Kiedy dotarła do
Niego informacja o chorobie przyjaciela
Łazarza, zgodnie z Boską logiką, a
narażając swoje ludzkie życie, rusza w
drogę. Opisane przez Jana wydarzenie
ujawnia cudowną relację między dwiema
naturami w Jezusie, boską i ludzką.
Zaistniałe dialogi pokazują jak bardzo
Jezus, jako prawdziwy człowiek,
zachowując ludzką wrażliwość i
roztropność, rozeznawał i akceptował
wolę Niebieskiego Ojca.
-
To była i Jego wola, jako Syna Bożego w
całej boskiej naturze. Jako prawdziwy
człowiek przeżywa chorobę i śmierć
przyjaciela i nic z ludzkiego
wzruszenia, włącznie ze łzami, nie jest
mu obce. Jako prawdziwy Bóg może, stojąc
przy grobie zmarłego Łazarza, powiedzieć
do jego siostry Marty: „Ja jestem
zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie
wierzy, to choćby umarł, żyć będzie.
Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie
umrze na wieki”. Jako prawdziwy Bóg
kazał Łazarzowi wyjść z grobu, co też on
uczynił mimo faktu, że był tak związany,
iż po ludzku nie mógł chodzić, a twarz
miał zawiniętą chustą. W relacji z
Jezusem znakomicie rozwinęła się Marta,
siostra Łazarza i Marii. Ta energiczna,
praktyczna i zapobiegliwa kobieta, którą
Jezus przy pewnej wizycie lekko
napomniał za zbytnie zatroskanie, teraz
jawi się jako bardzo dojrzała w wierze
(por. Łk 10,38-42). Śmierć brata,
przykład Marii, a przede wszystkim
spotkanie z Jezusem sprawiają, że
zachowując swój charakter i osobowość,
pozwoliła łasce Bożej na kapitalną
przemianę. To już zupełnie inna, choć ta
sama Marta. Dla uczniów Jezusa, u
których miłość do Niego okazała się
większa niż lęk o życie, doświadczenie
wskrzeszenia człowieka, którego ciało
było już w rozkładzie, miało kolosalne
znaczenie. To był jeden z podstawowych
elementów ich przygotowania na
nadchodzące godziny próby. Dla
przyjaciół Łazarza i Jezusa to
wskrzeszenie musiało być źródłem
podwójnej radości. Po pierwsze Łazarz
wrócił. Po drugie Jezus dał nadzieję na
to, co jest największą troską człowieka
–
-
na pokonanie bariery śmierci. Dla wrogów
o sercach pełnych złej woli, była to
kropla przelewająca czarę nienawiści.
Postanowiono zabić Jezusa i Łazarza.
Jesteśmy na progu trudnej sytuacji,
która przekształca się w „graniczną”.
Coraz bardziej weryfikują się nasze
postawy i nasze relacje. Tak jak
zagrożenie śmiercią jest oczywiste, tak
obecność Jezusa jest oczywista. Nam
szukającym na różne sposoby ratunku
stawia pytanie tak, jak przy grobie
Łazarza postawił Marcie: „Każdy, kto
żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na
wieki. Wierzysz w to?” Odpowiedź na to
pytanie Jezusa można udzielić swoim
życiem, tak jak to uczyniła Marta.
Deklaracje i puste słowa, choćby
najpiękniejsze, nie wystarczą. Same
długie modlitwy nie wystarczą. Może w
walce z wirusem trzeba również zmienić
swoje życie i to radykalnie. Nie tylko
zadbać o higienę, ale powrócić do nauki
Jezusa. To On jest Panem życia i śmierci
i chyba najwyższy czas, żeby śmiertelni
to zrozumieli.
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
MODLITWA DLA INTELIGENTNYCH I
SKUTECZNYCH RÓŻANIEC
-
Ten tytuł, to nie tani chwyt reklamowy.
Taka jest prawda. Rzecz dotyczy bowiem
modlitwy trudnej, a zarazem praktycznej;
na pozór monotonnej, ale tak naprawdę
pogłębiającej wiarę, wiedzę i
inteligencję człowieka. Skuteczność tej
modlitwy jest nieograniczona. Oczywiście
zależy ona w pierwszym rzędzie od wiary
tego, który się modli. Nie bez znaczenia
jest też specyficzna struktura Różańca,
ale nade wszystko działa wstawiennictwo
Najświętszej Maryi Panny. Różaniec jest
modlitwą wpisaną w życie Jezusa i Maryi
od Zwiastowania aż do jej ukoronowania
przez Syna na Królową Nieba i Ziemi.
Dwadzieścia
-
tajemnic - to przede wszystkim punkty
refleksji, które nie tylko są
zakorzenione w Piśmie Świętym, ale
znakomicie wpisują się w nasze codzienne
życie. W tak pojętej modlitwie
odmawianie Różańca to nie przysłowiowe
„klepanie zdrowasiek”, ale traktowanie
ich, jako cudowne tło do prowadzenia
medytacji związanej z daną Tajemnicą.
Nie jest to łatwe, ale za to jest
niezmiernie owocne. Po pierwsze trzeba
nieustannie pogłębiać swoją znajomość
Nowego Testamentu, a głównie tych
fragmentów, które są związane z
poszczególnymi Tajemnicami. Po drugie,
dokonywać aplikacji tych tekstów w nasze
życiowe sytuacje. I tak np. podczas
odmawiania Tajemnicy Zwiastowania,
przypominamy sobie jej ewangeliczny opis
i możemy np. rozważać misterium
wcielenia Syna Bożego, ale również uczyć
się od Maryi odwagi podejmowania
życiowej misji, umiejętności stawiania
Bogu pytań, postawy służebnicy Pańskiej,
a od Anioła Gabriela trudnej sztuki
uczciwej negocjacji. Tak pojęty Różaniec
jest prawdziwą szkołą życia i jedną z
najskuteczniejszych modlitw, ponieważ
przywołujemy w niej,
-
jako nauczycielkę i wstawienniczkę Tę,
którą sam Jezus dał nam za Matkę. Jednym
z najbardziej skutecznych Polaków w
historii naszego narodu był św. Jan
Paweł II. Osobiście związany z modlitwą
różańcową, każdemu, kto go odwiedzał,
dawał w prezencie Różaniec. Tenże Papież
widział w różańcu szczególnie skuteczne
narzędzie w walce z szatanem. W naszych
trudnych i niejednokrotnie
niezrozumiałych sytuacjach warto i o tym
pamiętać. Mamy również możliwość
dedykowania poszczególnych dziesiątków
Różańca w różnych intencjach. Przez nie,
to nasze tu i teraz, łączymy z
przesłaniem poszczególnych Tajemnic, co
sprawia, że stają się one mądrością i
mocą. Tak byłoby idealnie, ale proza
życia jest często inna. Zmęczenie,
gonitwa myśli, zabieganie, sprawiają, że
często nasza modlitwa różańcowa jest
bardziej lub mniej okaleczona. Nieraz
sprowadza się tylko do modlitwy ust. Bóg
jednak widzi naszą intencję, naszą dobrą
wolę, przyjmuje nasz wysiłek i czas,
który na pewno nie jest czasem
straconym. Jeżeli coś powstało we
Francji po rewolucji i wojnach
napoleońskich i zjednoczyło
-
na modlitwie niemal od razu 2,5 mln
ludzi, a skuteczność tego nie zmalała do
dziś, to trzeba na to zwrócić
uwagę „Żywy Różaniec” jest wspólnotą
osób, które
-
w duchu odpowiedzialności za Kościół i
świat
-
i w wielkiej prostocie otaczają
modlitewną opieką tych, którzy
najbardziej jej potrzebują i są wskazani
zwłaszcza w Papieskich Intencjach
Apostolstwa Modlitwy. Modlitwa
różańcowa, powszechnie znana i
wielokrotnie polecana przez papieży,
zyskała popularność dzięki wspólnotowej
formie modlitwy, zainicjowanej przez
sługę Bożą Paulinę Jaricot w Lyonie w
1826 r. Założone przez nią
Stowarzyszenie Żywego Różańca
zatwierdził papież Grzegorz XVI
konstytucją Benedicentes Domino w 1832
r. W Polsce praktyka Żywego Różańca
stała się znana już pod koniec XIX
wieku. /…/ Stowarzyszenie to nosi
nazwę „Różańca”, gdyż jego członkowie,
podzieleni na grupy po dwadzieścia osób,
odmawiają go codziennie, każdy jedną
dziesiątkę, a także dlatego, że każda
grupa składa się z tylu osób, ile jest
tajemnic w różańcu. Stowarzyszenie
nazywa się „Żywym”, gdyż liczba osób,
które się nań składają, niejako wprawia
je w działanie poprzez ciągłe
recytowanie modlitw, które czerpią swą
skuteczność z rozważania tajemnic Jezusa
i Maryi, czy to w celu nawrócenia
grzeszników, czy doskonalenia
sprawiedliwych. Zwie się je „Żywym”,
gdyż ci, którzy go tworzą, są
zastępowani przez kolejnych, gdy ci
umierają, bądź gdy zeń odchodzą. (Statut
Stowarzyszenia „Żywy Różaniec”)
Dwadzieścia osób, z których codziennie
każda odmawia dziesiątek Różańca,
połączone wspólną wiarą i intencją
modlitwy, tworzą swoistego rodzaju
wspólnotę religijną. Jest to najwyższy
rodzaj ludzkich relacji, albowiem
zwornikiem jest sam Bóg, a nie miejsce,
sympatie, upodobania itp. Taka
wspólnota, uczciwie potraktowana przez
każdego jej członka, daje poczucie
bezpieczeństwa we wszystkich sferach
życia. Uczciwie, to znaczy z pełną
otwartością na Boga i bliźniego. To, co
jednostkę może przytłoczyć, powalić,
zniszczyć, to dla dwudziestu osób nie
stanowi aż tak wielkiego problemu.
Dotyczy to różnych ludzkich spraw
-
z materialnymi włącznie. Trzeba
oczywiście pamiętać, że miłość wychodzi
naprzeciw rzeczywistym potrzebom, a nie
banalnym zachciankom. Praktyczne uwagi
dotyczące funkcjonowania Żywego Różańca
Lotników. Stanowimy grupę 20 osób, z
których każda przez miesiąc odmawia
codziennie jeden dziesiątek Różańca,
rozważając przypadającą na nią w tym
miesiącu, tajemnicę. I tak codziennie
wspólnie odmawiamy cały Różaniec w jego
20 tajemnicach. Z pierwszym dniem nowego
miesiąca następuje zmiana tajemnic,
czyli przesuwamy się do następnej
tajemnicy. Przez Whats App, na którym
jest utworzona „grupa różańcowa”,
otrzymujemy od koordynatora
przypomnienie tajemnicy oraz spis
intencji. Przy odmawianiu „swojego
dziesiątka” wzbudzamy ogólnie intencje,
o które współbracia z Róży prosili, albo
noszą je w sercu. Jeśli jest intencja,
którą pragniemy wyjawić, to przesyłamy
do osoby koordynującą różę. Jezus
powiedział
-
do swoich uczniów: „Jeśli dwóch z was na
ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to
wszystko otrzymają od Ojca, który jest w
niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej
zebrani w imię moje, tam jestem pośród
nich” (Mt 18, 19-20).
-
-
Ks. Lucjan
Bielas
-
Kontakt dla odważnych
-
Ks. Lucjan 602 76 54 67
-
Tajemnica Grobu Nieznanego Żołnierza.
-
-
Kiedy dojrzała decyzja o wybudowaniu w
Warszawie, Grobu Nieznanego Żołnierza
drogą uroczystego losowania pobojowiska
wybrano Lwów. 29 października 1925 roku,
na Cmentarzu Orląt Lwowskich otwarto
trzy groby. Wydobyto trzy trumny z
ciałami bezimiennych żołnierzy. Wyboru
jednej z nich miała dokonać Jadwiga
Zarugiewiczowa, matka Konstantego, który
był jednym z obrońców Lwowa, i
śmiertelną ofiarą wojny
polsko-bolszewickiej, a którego grobu
nie udało się odnaleźć. We wskazanej
przez nią trumnie znajdowały się zwłoki
młodego żołnierza, którego wiek, lekarz
obecny przy ekshumacji określił, na 14
lat. Miał przestrzeloną głowę i nogę.
Był ochotnikiem, ponieważ nakryciem jego
głowy była maciejówka z orzełkiem, a nie
jak w regularnym wojsku, rogatywka.
Ekshumowane ciało w nowej sosnowej
trumnie zostało uroczyście przewiezione
do Warszawy, gdzie miało spocząć w
przygotowanym Grobie Pomniku Nieznanego
Żołnierza.
-
2 listopada 1925 roku, ze wszystkimi
honorami w asyście najwyższej rangi
oficjeli, została w katedrze
warszawskiej przy trumnie nieznanego
żołnierza ze Lwowa, odprawiona Msza św.
Eucharystię sprawował kard. Kakowski,
natomiast kazanie wygłosił ks. Antoni
Szlagowski. Do historii przeszły
wypowiedziane wtedy słowa:
-
Kim jesteś ty? Nie wiem. Gdzie dom twój
rodzinny? Nie wiem. Kto twoi rodzice?
Nie wiem i wiedzieć nie chcę i wiedzieć
nie będę, aż do dnia sądnego.
-
Wielkość Twoja w tem, żeś nieznany.
-
W bratniej, wspólnej mogile zagubił
imię, zagubił rodzinę, spadło z niego,
co osobiste, z grobu narodził się na
nowo, z grobu, gdyby z matki-ziemi,
wyszedł nieznany, zapomniany, bezimienny
[...]Czymże na Boga jesteś, szary
żołnierzu, zapomniany, bezimienny?Ty
jesteś odwieczny geniusz bojowy narodu,
zowiesz się Męstwo, ty jesteś
niespożyta, niezmożona moc ideałów
narodowych, zowiesz się Poświęcenie. Ty
jesteś wszech zwycięska niepodległość
ducha narodowego, zowiesz się
Wolność.Nazywasz się Milion, bo miliony
złożyły w tobie swe ukochania i swe
katusze. Nazywasz się Milion, a imię
twoje czterdzieści i cztery, a życie
twoje trud trudów, sława, sława,
sława.Grób Nieznanego Żołnierza jest do
dziś niesłychanie mocnym znakiem
historii naszej Ojczyzny, oddania i
miłości Polaków, a także i
wiary.Dlaczego i wiary
-
W jednej z moich prywatnych rozmów z ks.
Stanisławem Bizuniem, byłym wykładowcą
katechetyki i wicerektorem rektorem
Seminarium Duchownego we Lwowie i można
powiedzieć bardzo wiarygodnym świadkiem
opisanych wydarzeń dotyczących
ekshumacji, stwierdził, że w kieszeni
nieznanego młodego żołnierza znaleziono
jedną jedyną rzecz – różaniec.
-
Epidemia, a logika niewidomego.
-
(J 9, 1-41)
-
Kiedyś przegrałem z niewidomym w szachy,
a głupi przecież nie jestem. To była
bardzo bolesna szkoła pokory z jednej,
szacunku
-
dla inteligencji z drugiej strony, a
przede wszystkim podziwu dla Boga
Stwórcy. Ten niewidomy był jednym z
najbardziej pogodnych ludzi, których w
życiu spotkałem. To nie przypadek, że
dziś spotykamy się z wybitnym
przedstawicielem światowej społeczności
niewidomych. Pytanie postawione przez
uczniów na początku dzisiejszej
Ewangelii wybrzmiewa na różne sposoby i
przy różnych okolicznościach po dziś
dzień: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się
urodził niewidomy –
-
on czy jego rodzice?” Jezus ma trzecią
możliwość: „Ani on nie zgrzeszył, ani
rodzice jego, ale stało się tak, aby się
na nim objawiły sprawy Boże”. Kiedy w
przeszłości ludzie szukali winnych za
epidemię dżumy, w swych ograniczonych
możliwościach i ciasnocie myślenie do
jednego zła dodawali następne. W
majestacie prawa i czystości sumień
dokonywano pogromów mniejszości, które
miały być przyczyną nieszczęścia. Czy
świat jest dziś mądrzejszy? Tego jeszcze
nie wiemy? A Jezus zrobił coś w ludzkiej
logice bez sensu ani nic eleganckiego,
ani higienicznego. Błoto ze śliny,
którym obłożył oczy niewidomego od
urodzenia. Po dokonaniu tej osobliwej
czynności posłał go do sadzawki Siloam,
aby się obmył. Niewidomy miał znakomitą
orientację w terenie i zaufanie do
Jezusa. Zrobił więc to, co mu Ten
polecił i wrócił, widząc. Człowiek,
który miał ogląd świata tylko w
swoistego rodzaju wirtualnej
rzeczywistości, zobaczył go po raz
pierwszy w realu. Nikt by się nie
zdziwił gdyby widzący niewidomy stracił
głowę. Tymczasem on wrócił do Tego,
który mu to uczynił, do Jezusa. I
wszystkie następne doświadczenia tylko
umocnią go w relacji z Jezusem.
Doświadczenia z pogubionymi sąsiadami i
z przestraszonymi rodzicami. I jakże
ostre spięcie z opętanymi złą wolą
przedstawicielami Świątyni. Dlaczego
niewidomy zdał egzamin? Miał bowiem
prostą logikę, której dał wyraz w
dyskusji z faryzeuszami, którzy chcieli
zdyskredytować boskie pochodzenie
Jezusa. Na ich zarzuty odparł: „Od
wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył
oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten
człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic
uczynić”. Ta logika doprowadziła
uzdrowionego do wyznania wiary w Jezusa
Syna Człowieczego i oddania Mu pokłonu
co było jasnym uznaniem Jego Bóstwa.
Znamienne słowa Jezusa wtedy
wypowiedziane wobec faryzeuszów:
„Przyszedłem na ten świat, aby
przeprowadzić sąd, żeby ci, którzy nie
widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą,
stali się niewidomymi” .Zaraza tym różni
się od innych nieszczęść, że przed nią
nie można się schować. Możesz być nie
wiadomo jak odizolowany i zabezpieczony,
a i tak nie masz pewności. Nawet jak
wczoraj przeszedłeś najlepsze badania,
dziś nie jesteś już pewny. Ta sytuacja
wprowadza fundamentalne pytania w
kłębowisko naszych myśli i uczuć, a
pośród nich to zasadnicze: kto zawinił?
A Jezus mówi nam, niezależnie od
koniecznych wniosków praktycznych –
stało się tak, aby na was objawiły się
sprawy Boże! Czy starczy nam
-
logiki i wiary niewidomego?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
ZAWIRUSOWANE REKOLEKCJE
-
-
Zawirusowane rekolekcje: Jak Jezus
pomoże w czasie epidemii?
-
Sobota godzina 18:00: https://youtu.be/uAS7uxClv2I
-
-
Zawirusowane rekolekcje: Msza Święta.
Epidemia. O co w tym wszystkim chodzi?
-
Niedziela godzina 10:00: https://youtu.be/vDScpqDYw2I
-
-
Zawirusowane rekolekcje: Jak modlić się
skutecznie, szczególnie podczas
epidemii?
-
Poniedziałek godzina 18:00: https://youtu.be/q2a2iskeSHk
-
-
Zawirusowane rekolekcje: Sam sobie nie
poradzę
-
Wtorek godzina 18:00: https://youtu.be/o2HpSLPxQU4
-
-
Zawirusowane rekolekcje: Czy świat po
wirusie będzie inny?
-
Środa godzina 18:00: https://youtu.be/bw7-46-A52M
-
-
pt., 20 mar 2020 o 14:23 <xljb@pro.onet.pl>
napisał(a): pozdrawiam serdecznie
-
-
Franciszek Matysik
-
Pozdrawiam serdecznie
-
-
Światowe rekolekcje dla wszystkich.
-
Tych odwołać się nie da! Obecność
obowiązkowa! Czas Wielkiego Postu roku
2020 jest szczególny. Doświadczamy
bezradności. Narasta lęk. Rodzi się
coraz więcej pytań, na które nie ma
dobrej odpowiedzi. Rozpędzony świat musi
zwolnić. Ten rodzaj zagrożenia bowiem
jest inny niż pozostałe nieszczęścia i
kataklizmy. Dotyka każdego z nas i to
bardzo głęboko, do samych podstaw naszej
ludzkiej egzystencji. Dla wielu ta nowa
sytuacja jest wezwaniem do większej
roztropności i odpowiedzialności,
zarówno za siebie, jak i za drugiego
człowieka. Dla wielu jest ona wezwaniem
do pokory względem Boga Stwórcy, którego
istnienie uległo zapomnieniu. Może
warto, aby te wielkie światowe
rekolekcje wykorzystać dla pogłębienia
więzi z Bogiem i z bliźnimi. Może trzeba
nie tylko zadbać o swoje zdrowie, o
zakupy, ale i o modlitewną relację z
Bogiem. Oby to był dla nas czas
głębokiego nawrócenia, czyli zmiany
naszego myślenia i działania na takie,
jakiego Stwórca od nas oczekuje. Niech
kieruje nami miłość i odpowiedzialność,
a nie strach i egoizm. I może właśnie w
tym duchu udajmy się na nieprzypadkowe
spotkanie, Jezusa z grzeszną, aczkolwiek
bardzo inteligentną kobietą. Nie było
świadków tego spotkania i tej rozmowy.
To tylko ona, Samarytanka, mogła jej
treść przekazać zapewne ciekawym uczniom
Jezusa. W tym poukładanym, wielowiekowym
konflikcie żydowsko-samarytańskim to
ewangeliczne wydarzenie przy Studni
Jakubowej zaistniało z nieprawdopodobną
mocą. Dzisiaj w wyjątkowo mocno
zaburzonych relacjach ma ono swoje
wyjątkowe przesłanie. W nietypowej porze
dnia, jak na czerpanie wody, do studni
przychodzi Samarytanka. Spotyka
samotnego Żyda, Jezusa. Dwa światy,
mężczyzn i kobiet, Żydów i Samarytan,
świętego i grzesznicy, rozdzielone jak
zarazą, spotkały się ze sobą jak w
soczewce. Zmęczony i spragniony Jezus,
łamiąc wszelkie bariery, zwraca się do
przybyłej Samarytanki „Daj Mi Pić!”
Prośba Jezusa była naturalna i dotyczyła
wody. Tymczasem, kobieta przeniosła ją
-
na inny poziom, na poziom różnic
narodowych i religijnych. „Jakżeż Ty,
będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę,
bym Ci dała się napić?”. To pytanie
otwarło nową przestrzeń dyskusji, którą
Jezus natychmiast wykorzystał: „O,
gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim
jest Ten, kto ci mówi: Daj Mi się napić,
to prosiłabyś Go, a dałby ci wody
żywej”. Reakcja kobiety była znakomita:
„Panie, nie masz czerpaka, a studnia
jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody
żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca
naszego, Jakuba, który dał nam tę
studnię, i on sam z niej pił, i jego
synowie, i jego bydło?” Pytanie
Samarytanki było znakomite. Zaczyna
dostrzegać w Jezusie kogoś niezwykłego.
On zaś widząc jej otwartość, stwierdza:
„Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie
pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą
Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki,
lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w
nim źródłem tryskającym ku życiu
wiecznemu”. Z jednej strony uświadamiała
sobie absolutną wyjątkowość Tego, który
z nią mówi, z drugiej zaś nie mogła
przekroczyć pewnej bariery myślenia.
Stąd jej prośba: „Panie, daj mi tej
wody, abym już nie pragnęła i nie
przychodziła tu czerpać”. W tym miejscu
Jezus doprowadza dyskusję do
przełomowego momentu. Prosząc
Samarytankę, aby przyprowadziła swojego
męża, wchodzi w przestrzenie dla niej,
najbardziej osobiste. Odsłania się cała
prawda o jej najbardziej ukrytych i
trudnych relacjach. Miała pięciu mężów,
a aktualny mężczyzna nie jest jej mężem.
Jezus dotknął jej największego problemu,
najgłębiej ukrytej potrzeby. Ta kobieta
nie była zepsutą seksem lafiryndą,
zmieniającą mężczyzn jak rękawiczki. Ona
w życiu szukała miłości. I dopiero w tym
momencie, po raz pierwszy w życiu ją
znalazła. Miłość, ponad zmysły, ponad
uczucia. Miłość, która ściśle łączy się
z wiarą. Teraz dopiero mógł jej
wytłumaczyć, że choć zbawienie bierze
początek od Żydów, których Ojciec
Niebieski obdarzył szczególnym
poznaniem, to jednak prawdziwa cześć
będzie Mu oddawana „w Duchu i prawdzie”
-
i ponad wszystkimi dotychczasowymi
podziałami. Sprawy wiary dla rozmówczyni
Jezusa nie były drugorzędne. Otwarta na
prawdę o Bogu, wiele wiedząca, głodna
prawdziwej miłości, pozwoliła, by Jezus
przeprowadził ją od postrzegania Go jako
proroka do zobaczenia w Nim oczekiwanego
Mesjasza Chrystusa.
-
To spotkanie z Bogiem w Jezusie,
spotkanie z Miłością i Życiem, było dla
niej rewolucją. Zostawiła dzban z wodą,
po którą przyszła, a z wodą życia w
duszy i miłością w sercu, pobiegła do
swojej wioski, aby dla Jezusa
przygotować serca swoich bliskich.
Uczniowie Jezusa byli zdziwieni faktem,
że rozmawiał
-
z kobietą i to jeszcze z Samarytanką.
Ich zdumienie było zapewne jeszcze
większe, kiedy dotarło do nich, że w
krótkim spotkaniu z ich Mistrzem,
otworzyła się na całą prawdę o Nim. A On
tę prawdę, właśnie jej wyjawił. W tym
kontekście do uczniów przybyłych z
zakupioną żywnością bardzo mocno dotarły
Jego słowa, że On ma jeszcze inny
pokarm i to pokarm na życie wieczne:
„Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego,
który Mnie posłał, i wykonać Jego
dzieło”. Jezus, dla którego otwarto
drzwi samarytańskich domów swoją nauką i
obecnością dał zupełnie inne poczucie
bezpieczeństwa tym, którzy go przyjęli.
Wyrazili to w słowach skierowanych do
kobiety, której nie do końca początkowo
wierzyli: „Wierzymy już nie dzięki twemu
opowiadaniu, usłyszeliśmy bowiem na
własne uszy i wiemy, że On prawdziwie
jest Zbawicielem świata”. Może właśnie
teraz, w czasie stanu rosnącego
niepokoju, kiedy nauka milczy, a
programistom ręce zsunęły się z
klawiatury, kiedy międzyludzkie relacje
jedne się zawiązują, inne cudownie
odradzają, a jeszcze inne dramatycznie
kończą, warto otworzyć serca, umysły i
drzwi swoich domów dla Jezusa. Tego,
który jest stwórczą, zbawczą i
wszechmogącą Miłością. Póki jeszcze
czas!
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Poczuj się wybranym.
-
Mógł to zrobić wszędzie, nie przypadkowo
stało się to na wysokiej górze. Mają
góry w Biblii szczególne znaczenie,
również w życiu Jezusa. Mają góry i w
naszym życiu swoje miejsce. Trud
wspinaczki i bogate doświadczenie
zdobycia szczytu nadaje tym krótkim
chwilom wtedy przeżytym wyjątkową
rangę. Stanąć na szczycie wysokiej góry
jest już samo w sobie, naturalnym
dotknięciem granicy między niebem a
ziemią. Jezus wziął z sobą Piotra,
Jakuba oraz brata jego, Jana, i
zaprowadził ich na górę wysoką, osobno.
Tam przemienił się wobec nich: twarz
Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś
stało się białe jak światło. Mateusz
użył niebagatelnych porównań, aby oddać
przemianę twarzy i szat Jezusa. Słońce,
światło to części kosmosu stworzonego
przez Boga. Sam Jezus jako Syn Boży jest
Światłością ze Światłości. To wszystko
stawia Chrystusa człowieka na granicy
Jego Bóstwa w niepojętym dla nas
zjednoczeniu dwóch natur. Granica między
niebem a ziemią przebiega przez samego
Chrystusa. Jest po prostu w Nim. Gdy on
jeszcze mówił, oto obłok świetlany
osłonił ich, a z obłoku odezwał się
głos: "To jest mój Syn umiłowany, w
którym mam upodobanie, Jego
słuchajcie!". Obłok jest w Starym
Testamencie znakiem obecności Boga.
-
Trzeba widzieć w Jezusie Chrystusie
święty namiot, w którym jest obecny
Bóg. Znamienne, że ten obłok otoczył
Apostołów. Człowiek jest zaproszony do
przebywania w obecności Boga. Jest to
możliwe dzięki Chrystusowi, co
niezmiernie dobitnie podkreślił
Niebieski Ojciec. Jego głos rozległ się
podobnie jak nad Jordanem z istotnym
dodatkiem: Jego słuchajcie! Wtedy przy
chrzcie Jezusa to On był głównym
adresatem, teraz na Górze Tabor są nimi
Apostołowie
-
i my. Zawarty w wypowiedzi Ojca
Niebieskiego imperatyw, jest dodatkowo
wzmocniony następującą wizją: A oto
ukazali się im Mojżesz i Eliasz,
-
rozmawiający z Nim. Rozmawiają z Jezusem
zmarli na ziemi, a żywi w Bogu
patriarchowie Izraela: prawodawca
Mojżesz i prorok Eliasz. Pierwszy
wpisany w naturę ludzką dekalog wnosi
imperatyw, który może być właściwie
rozumiany jako droga do wolności i
szczęścia tylko w kategoriach miłości.
Obecny na Górze Tabor św. Jan zapisze w
swym liście: Kto nie miłuje, nie zna
Boga, bo Bóg jest miłością (1J 4,8); Kto
wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu,
a Bóg w nim
-
(1J 3,24). Drugi, Eliasz wskazuje na
Chrystusa, jako na tego, którego wszyscy
prorocy zapowiadali. I znowu Jan wyzna:
Jeśli ktoś wyznaje, że Jezus jest S
-
ynem Bożym, to Bóg trwa w nim, a on w
Bogu (1J 4,15).Na tym kończy się
objawienie na Górze Tabor. Apostołowie z
Chrystusem schodzą do normalnej,
ziemskiej rzeczywistości. Schodzimy i
my. Ważne, żeby być z Nim. Głosić Go nie
przez rozpowiadanie sensacji, ale przez
życie polegające na świadomości
-
Jego obecności i zgodne z Jego nauką. Po
co ta życiowa wspinaczka? Gdy stanę na
szczycie góry swojego życia, mniejszej,
czy większej, ważne, by być wtedy z
Chrystusem. Trzeba więc z Nim się
wspinać, bo tylko z Nim wejdę w
rzeczywistość odwiecznej miłości Ojca,
Syna I Ducha Świętego w odwieczny dialog
miłości, którego tak bardzo potrzebuję.
To jest jedyny szczyt, z którego nie
będę musiał schodzić! Dialog, którego
nie będę musiał kończyć!
-
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Czy chcesz, aby aniołowie usługiwali
Tobie?
-
(Mt 4,1-11)
-
Bóg dopuszcza do nas dwie pozaziemskie
rzeczywistości: szatana i aniołów. To od
nas zależy, z którą z nich wchodzimy we
współpracę. Dziś sam Chrystus zaprasza
nas na bardzo konkretne ćwiczenia, przez
które sam przeszedł, mogące wiele
zmienić w naszych relacjach i
skuteczności naszych działań. Jest to
droga dla tych, którzy mają odwagę wyjść
z Nim na pustynię. Duch wyprowadził
Jezusa na pustynię, aby był kuszony
przez diabła. To początek jednego z
kluczowych fragmentów opisujących
przygotowanie się Jezusa do wypełnienia
misji. Nie było świadków kuszenia Jezusa
przez szatana, jednak waga tego
wydarzenia dla każdego z Jego uczniów
była tak duża i ponadczasowa, że zapewne
sam Mistrz o nim opowiedział. A gdy
przepościł czterdzieści dni i
czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód.
Kuszenie nie mogło dotyczyć Boskiej
natury Jezusa. Szatan kusił Go jako
prawdziwego Człowieka. Jezus w swej
-
ludzkiej naturze pozwolił napełnić się
Duchem Świętym, a jako prawdziwy
Człowiek podjął post. W tym napełnieniu
się Boską rzeczywistością Jezus był tak
zanurzony, że długi czas upłynął, zanim
wreszcie poczuł głód. Napełnienie Duchem
Świętym i post to dwa fundamentalne
elementy niezbędne w przygotowaniu się
człowieka na spotkanie z szatanem, które
jest wpisane w naszą ludzką misję i nie
może ominąć nikogo. Pamiętać należy, że
dotyczy to spotkania człowieka
-
z mocą i inteligencją o wiele
przewyższającą moc i rozum człowieka. To
spotkanie z wytrawnym znawcą natury
ludzkiej, kłamcą, który w celu oszukania
nas,
-
nie waha się użyć najbardziej
wyrafinowanych sposobów. Napełnienie
Duchem Świętym to takie otwarcie się na
Słowo Boga i pokochanie Go, aż do
przeniknięcia Nim całego człowieka. Post
to dobrowolna rezygnacja z tego, co
dobre, by dobrowolnie nie poddać się
temu, co złe. Bez zastosowania tych
środków, nasze spotkanie z diabłem
będzie miało żałosny przebieg. Tego
gracza nie wolno lekceważyć! Kompletnie
nie rozumieją tego ci, którym Biblia
-
pokryła się grubą warstwą kurzu, a
wstrzemięźliwość w piątki i zachowanie
postu w Środę Popielcową i Wieli Piątek,
stało się zamierzchłym, niezrozumiałym
-
i nie praktykowanym zwyczajem. Wtedy
przystąpił kusiciel i rzekł do Niego:
„Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby
te kamienie stały się chlebem. Pierwsze,
co padło ze strony diabła, to podanie w
wątpliwość synostwa Bożego Jezusa, jasno
objawionego podczas chrztu w Jordanie.
Jest rzeczą znamienną, że w Raju wąż
zaczął kuszenie Ewy od słów: „Czy
rzeczywiście Bóg powiedział?” (Rdz
3,1).Diabeł, mistrz kłamstwa, prowokuje
i wystawia na próbę. Jego celem jest
odłączenie człowieka od jedności z
Bogiem. Środki, których używa, to między
innymi sianie wątpliwości i pobudzenie
niezdrowej ambicji człowieka. Lecz
-
On mu odparł: „Napisane jest: Nie samym
chlebem żyje człowiek, lecz każdym
słowem, które pochodzi z ust Bożych”.
Jezus nie dał się sprowokować. Ucina
sprawę krótko. Warto zauważyć, że jest
jedynym, który może z diabłem dyskutować
i to mając pewność, że go pokona. Jezus
rozmowę kończy od razu, stanowczo dając
diabłu jasną, krótką odpowiedź.
Dlaczego? – Bo chce nam pokazać, że z
szatanem się nie dyskutuje. Trzeba mieć
jednak w ręku mocny argument. Nie
wystarczy ograniczyć się do powiedzenia:
nie, bo nie. Gdzie tego argumentu
szukać? Jezus korzysta z tego, co: „jest
napisane” i akcentuje złożoność ludzkiej
natury składającej się z tego, co
duchowe i z tego, co cielesne. Dla ciała
ważny jest chleb. Dusza potrzebuje
pokarmu, którym jest Słowo Boże. Trzeba
nieraz ograniczyć chleb, by dostrzec
Słowo. Tacy po prostu jesteśmy. Słowo
Boże jest pokarmem wspólnym człowiekowi
i aniołom. Diabeł – upadły anioł zna
Słowo, ale go nie przyjmuje. Tak jak
chleb podtrzymuje życie ciała człowieka
i daje mu siłę, tak Słowo Boga jest
ważne dla podtrzymania życia duszy i
daje jej moc, daleko przekraczającą to,
co ziemskie. Wtedy wziął Go diabeł do
Miasta Świętego, postawił na narożniku
świątyni i rzekł Mu: „Jeśli jesteś Synem
Bożym, rzuć się w dół, jest przecież
napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie,
a na rękach nosić Cię będą, byś
przypadkiem nie uraził swej nogi o
kamień”. Diabeł sprowadza swoją ofertę
niemal do absurdu – skok w przepaść,
niepotrzebne narażenia swojego życia. W
swym wyrafinowaniu posługuje się słowami
Psalmu 91,11nn., w którym natchniony
autor mówi o opiece, jaką Bóg
zapewnia człowiekowi wierzącemu. Te
słowa padają na dodatek w świętym
mieście i na świętym miejscu. Odrzekł mu
Jezus: „Ale jest napisane także: "Nie
będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga
swego”. Słowa te pochodzą z Księgi
Powtórzonego Prawa (6,16) i nawiązują do
wydarzenia na pustyni, kiedy to
Izraelici próbowali z opłakanym
skutkiem, wystawić Boga na próbę (Wj
17,7). W walce o człowieka, podwyższony
na Drzewie Krzyża Jezus rzucił swoje
ludzkie życie w przepaść śmierci. Nie
był to akt wystawienia Pana Boga na
próbę, lecz akt bezgranicznego zaufania
Niebieskiemu Ojcu. Nie chodziło o popis,
ale o życie. Nieustannie jesteśmy
narażeni na ryzyko. Jest takie ryzyko, w
które nigdy nie wolno nam wejść. Jest
też ryzyko, które musimy podjąć.
Zarządzanie ryzykiem to jedna z
najważniejszych umiejętności każdego z
nas. Jeszcze raz wziął Go diabeł na
bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie
królestwa świata oraz ich przepych i
rzekł do Niego: „Dam Ci to wszystko,
jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon”.
Zapewne z nikim wcześniej, ani też z
nikim później, diabeł tak nie postąpił.
Wiedział doskonale, że Jezus nie jest
zwyczajnym cieślą z Nazaretu, ale Kimś
zdecydowanie większym, Kimś, na którym
zwyczajna błyskotka nie zrobi wrażenia.
Dlatego też zaoferował wszystkie
królestwa świata. Diabeł nie jest bytem
doskonałym. Nie tylko nie posiadał
pełnej wiedzy o Chrystusie, ale również
jego świadomość o posiadaniu przez niego
królestw tego świata była fałszywa. To
Bóg jest stwórcą
-
i właścicielem wszystkiego. Ponieważ
ludzie często do władzy i do bogactwa
dochodzą nieuczciwymi drogami, czyli
upadając przed diabłem, w jego
szatańskiej wyobraźni mogło powstać
przekonanie, że jest panem tego świata.
Udało mu się z dużą skutecznością
przekonać wielu ludzi do fałszywego
twierdzenia, że –
-
kto jest bogaty, wszystko może. W tym
całkowitym przekłamaniu, któremu jak
zwykle nadał wszelkie pozory prawdy,
diabeł przystąpił do Jezusa. Na to
odrzekł mu Jezus: „Idź precz, szatanie!
Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu,
będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu
służyć będziesz”. Pan Jezus posłużył się
tekstem objawionym z Księgi Powtórzonego
Prawa (6,13). Nie dał zwieść się iluzji.
Upadłszy przed diabłem, uznałby w nim
swego Pana. Szatan nic by nie stracił, a
zyskałby nowego niewolnika – Jezusa.
Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie
przystąpili i usługiwali Mu. Tak oto,
dotykamy sedna. Jeżeli wygram z
szatańską pokusą, Bóg pośle mi aniołów,
aby mi usługiwali. Warto, po prostu,
warto!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Koniec teatrzyku „ewangelicznej
miłości”!
-
Byłem zbudowany i podniesiony na duchu,
kiedy dotarło do mnie, że w różnych
szkoleniach biznesowych, mówi się o
przebaczaniu, darowaniu uraz, o
nadstawianiu drugiego policzka, o
dawaniu temu, który ci zabiera, o
pójściu drugich tysiąca kroków. Było mi
już mniej przyjemnie, kiedy zrozumiałem,
-
że cały ten „teatrzyk ewangelicznej
miłości” jest tylko i wyłącznie
zewnętrzną grą, mającą na celu
„pozyskanie i nie utracenie klienta”.
Tak jak w dawnych renomowanych firmach
handlowych uczono aktorstwa miłości i
szacunku subiektów, dziś przeszło to na
inny poziom i za inne pieniądze. Problem
był po
-
prostu zawsze. Dziś Pan Jezus chce nam
wszystkim, posługującymi się tymi
narzędziami, tą inżynierią miłości,
powiedzieć: bądź w tym szczery. Dotyczy
to nas wszystkich, również i tych, a
może przede wszystkim, którzy uważają
się za pobożnych. Co to znaczy szczery?
„A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych
nieprzyjaciół i módlcie się za tych,
którzy was prześladują, abyście się
stali synami Ojca waszego, który jest w
niebie; ponieważ On sprawia, że słońce
Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i
On zsyła deszcz na sprawiedliwych i
niesprawiedliwych”. Tego się już
zasadniczo na szkoleniach biznesowych
nie mówi. Jest to wielka nieuczciwość,
którą Bóg w swoim czasie rozliczy.
Sprawa dotyczy wartości fundamentalnej,
a mianowicie wewnętrznego ładu,
przejrzystości i najwyższej skuteczności
działania. Teatrzyk miłości klienta ma
swój szklany sufit. W pewnym momencie
klient odsłania kulisy i dostrzega nagą
prawdę. Odchodzi z odrazą. Nie grozi to
tym, którzy mimo wszystkich wewnętrznych
trudności przełamują wraz z Chrystusem,
barierę nienawiści i można powiedzieć
-
po ludzku, słusznego gniewu. Zysk jest
ogromny. Po pierwsze człowiek o takiej
postawie nie musi się bać, że ktoś
zaglądnie „za kulisy”. Po drugie
-
umocowany jako syn w Ojcu Niebieskim,
dostanie w miarę potrzeb, najwyższą
dotację. Jak to osiągnąć w praktyce w
świecie, który boi się takich postaw i
-
wręcz je nienawidzi? Jak to osiągnąć w
sytuacji, kiedy mnie rzeczywiście
uderzono w twarz? Sam Jezus pokazał, jak
należy rozumieć Jego naukę. Kiedy to
podczas przesłuchania przed Annaszem,
sługa arcykapłana spoliczkował
Chrystusa, Ten nie przyjął postawy
naiwnego cierpiętnika, lecz rzekł
bijącemu: Jeżeli źle powiedziałem,
udowodnij, co było złego. A jeżeli
dobrze, to dlaczego mnie bijesz? (J
18,23). Jezus przez całą swoją mękę
zachował przejrzystą postawę godności i
niezamykania serc innych. Dlaczego? Bo
Jezus kocha każdego człowieka i myśli
dalej niż śmierć. Zwycięstwo zła było
pozorne, a sami oprawcy
-
czuli się pokonani. Przez to, że żadnego
z nich nie obraził, każdemu zostawił
otwartą drogę powrotu. Niestawianie
oporu złemu, to nie zgoda na zło, to nie
-
jego akceptacja, to nie ogłoszenie
klęski, lecz sięgnięcie do najbardziej
skutecznego oręża. I co istotne – nie
zabija ono międzyludzkich relacji, które
są nieskończenie ważniejsze niż dobra
materialne czy ludzkie ambicje.
Znakomicie ujął to św. Paweł w Liście do
Rzymian: Nie daj się zwyciężyć złu, ale
zło dobrem zwyciężaj! (12,21)Na tym
polega świętość. Czy mnie na nią stać?
-
Ks.. Lucjan Bielas
-
-
Czy można być dziś sprawiedliwym?
-
Jest sprawiedliwość Boga, jedyna i
prawdziwa. Tylko On jest sprawiedliwy,
jako że tylko On ma pełnię danych o nas
wszystkich. Ta sprawiedliwość jest
związana z całą prawdą. Bóg z miłości
nas stworzył i nieskończenie każdego
kocha, dlatego jest całkowicie
bezstronny. Nie ma sprawiedliwości bez
miłości. Jest sprawiedliwość uczonych w
Prawie doktorów. Im stróże prawa bliżej
są Boga i Jego sprawiedliwości, tym
lepiej dla nich i dla tych, których
sprawy rozstrzygają. Jeśli rządzi zaś
nimi egoizm i materializm, zaopatrzeni w
wiedzę stają się najgorszymi
przestępcami. Mając bowiem w ręku
literę prawa,
-
zatracili jego ducha. Ponieważ pełnią w
społeczności rolę arbitrów i wzorców,
ich odpowiedzialność jest zdecydowanie
większa. Jezus ostrzega nas: Jeśli wasza
sprawiedliwość nie będzie większa niż
uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie
wejdziecie do królestwa niebieskiego.
Jest sprawiedliwość tłumów, wyrażana
krótkim – „dziś wszyscy tak robią”; -
„czasy się zmieniły i dziś nikt tak nie
postępuje”. Punktem odniesienia tej
sprawiedliwości jest otaczający
-
nas świat z szeroko rozumianą modą,
której trzeba koniecznie ulec. Jest też
sprawiedliwość moja, budowana na
zasadzie: „ja uważam”; „moim zdaniem”,
-
Ta sprawiedliwość, powstała na
subiektywnym doświadczeniu życiowym, ma
na celu moje doczesne dobro i wygodę,
niezależnie od tego, jaką cenę poniosą
inni i jakich metod trzeba będzie użyć,
aby osiągnąć własne cele. Dziś, a może
szczególnie dziś, Jezus domaga się od
nas trwania w Bożej sprawiedliwości.
Mamy udział w niej przez zachowywanie
Bożych przykazań i to nie według swojego
widzimisię, ale tak jak On to widzi. A
On chce, aby nasza droga do
sprawiedliwości rozpoczynała się w
naszych sercach, czyli w naszych
decyzjach sumienia. Zabójstwo zaczyna
się w gniewie i braku przebaczenia,
cudzołóstwo, w myślach nieczystych,
krzywoprzysięstwo i kłamstwo w braku
uporządkowanej relacji z Bogiem, Dobrem
Najwyższym. To wszystko zaczyna się więc
w naszych głowach i naszych sercach. Jak
przejść przez świat tak różnych ludzkich
sprawiedliwości będąc umocowanym w
Bożej? Po pierwsze to codzienne rachunki
sumienia. Każdy dzień to jak projekt,
który powinno się mądrze otworzyć i
zamknąć. Tu jest najgłębszy sens
modlitwy porannej i wieczornej. Niewielu
niestety to rozumie. Wieczorem zaś warto
w modlitwie przeprowadzić sensowny
rachunek sumienia. Warto niejako ze
skanować dzień opierając się o Boże
prawo i zobaczyć siebie w Jego prawdzie
i Jego miłości. Po drugie, to
bezwarunkowe przebaczenie wszystkiego
wszystkim. Jak się tego nie robi
systematycznie, nie będzie się nigdy
wolnym i sprawiedliwym człowiekiem.
Podając swoim uczniom tekst podstawowej
modlitwy Ojcze nasz, Jezus akcentuje w
bardzo mocny sposób przebaczenie
winowajcom: …i przebacz nam nasze winy,
jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw
nam zawinili (Mt 6,13). Podkreślając
rangę przebaczenia, dodaje z całą
stanowczością: Jeśli bowiem przebaczycie
ludziom ich przewinienia, i wam
przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz
jeśli nie przebaczycie ludziom i Ojciec
wasz nie przebaczy wam waszych
przewinień (Mt 6,14-15). Rzecz więc
idzie o najważniejsze – od naszego
przebaczenia winowajcom (nie
dobrodziejom) zależy nasza relacja z
Ojcem Niebieskim (por. przypowieść o
nielitościwym dłużniku Mt 18,23-35). Tak
więc dotykając
-
Bożej sprawiedliwości, dotknijmy przez
przebaczenie również Jego miłosierdzia.
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Potęga mniejszości.
-
Kiedy w Norymberdze 10 września 1934
roku kończył się wielusettysięczny VI
zjazd partii NSDAP, w 19 miesięcy po
przejęciu władzy, jej przywódca Adolf
Hitler wygłosił porywające przemówienie.
Zawarł w nim bardzo ciekawe
spostrzeżenie. Na początku parta liczyła
7 członków, ale były dwa fundamentalne
założenia. Po pierwsze jasny i jedynie
prawdziwy światopogląd narodowego
socjalizmu, po drugie bezkompromisowe
działanie w kierunku przejęcia władzy
przez partię, jako jedynej siły i
jednoczącej siły w Niemczech. Dał zaraz
też do zrozumienia, że przy pomocy tych
dwóch narzędzi, mniejszość, pozostając
dalej mniejszością, może zarządzać
większością, jako że najbardziej cenne
wartości są w mniejszości gotowej do
poniesienia największych ofiar. W
niepodważalną prawdę o roli mniejszości
w społeczeństwie został włożony
diabelski światopogląd i podłe cele, a w
konsekwencji największy dramat
ludzkości. Chrystus dziś zaprasza nas do
budowania Jego mniejszości, na Jego
zasadach, a nie szatańskich. Hitler
kiedyś, ochrzczony, tę mniejszość
opuścił, aby budować swoją. Przegrał,
ale diabeł za wygraną jeszcze nie dał i
problem istnieje do dziś. Zastawiony
stół, a na nim świecznik i paląca się
lampa. Wkoło oświetlone, pełne wyrazu
twarze. I sól, by to, co podano, miało
smak. I Jezus, który mówi do swoich
uczniów: Wy jesteście solą dla ziemi.
Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże
ją posolić? Na nic się już nie przyda,
chyba na wyrzucenie i podeptanie przez
ludzi. Jesteście solą, a nie zupą.
Wystarczy jej odrobina, aby potrawa
nabrała smaku. Jak ważna jest sól, by
konserwować pożywienie tak potrzebne dla
życia. Sól jednak ma swój określony czas
– zwietrzała nie nadaje się już do
niczego. Wy jesteście światłem świata.
Nie może się ukryć miasto położone na
górze. Nie zapala się też światła i nie
stawia pod korcem, ale na świeczniku,
aby świeciło wszystkim, którzy są w
domu. Jesteście światłem dla świata –
czyli nie tylko dla swoich. Światło jest
uniwersalne, jest dla wszystkich.
Wystarczy niewielki płomyk, który złamie
ciemność, a ludziom umożliwi działanie i
komunikację. Ale musi płonąć i być
wzniesiony. I trzeba pamiętać, że
światło też ma swój czas. Tak niech
świeci wasze światło przed ludźmi, aby
widzieli wasze dobre uczynki i chwalili
Ojca waszego, który jest w niebie.
Niewielu ma być światłem dla wielu.
Światłem, a nie pożarem. Nie można
koncentrować uwagi na sobie jak
fajerwerki czy sztuczne ognie, bo nic z
nich nie pozostaje. Tak jak soli samej
jeść się nie da – nikt też nie wychwala
soli, tylko potrawę – tak też i nie
podziwia się światła, tylko dzieła,
które w nim się dokonują. I tak
wychwalany jest Bóg, a nie światło i
sól. On jest źródłem światła i On nadaje
soli smak. A „świecić” i „solić” uczeń
Jezusa może tylko przez dobre uczynki. Z
jednej strony widoczne jak miasto na
górze, z drugiej wykonywane jak
niepozorna służba świecy i soli. Jest to
genialne porównanie Jezusa, który przez
całe swoje wcielenie pokazał, jak to ma
wyglądać w życiowej praktyce. Tego
porównania światła i soli nie wolno od
Niego oderwać. Aby było wszystko jasne
od samego początku, Jezus oznajmił swoim
uczniom prawdę, aktualną do dzisiaj:
Każdy Jego uczeń jest powołany zarówno
do bycia w mniejszości, jak i do bycia
liderem, bycia jak światło i sól.
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Warto dobrze się zestarzeć
-
Rodzice Jezusa, w końcu nie głupi, mogli
sobie powiedzieć, skoro mamy prawdziwego
Boga we własnym domu, to po co nam
świątynia? Po co nam przepisy prawa,
kiedy to Ustawodawca jest na naszych
dłoniach? Wielu bez takiego argumentu w
ręku, dochodzi do przekonania, albo po
prostu z lenistwa tak żyje,
-
że ani świątyni, ani przepisów
religijnych nie potrzebują. Tymczasem
Maryi i Józefowi nie przewróciło się w
głowie. Znali prawo i postanowili
zgodnie z jego literą udać się do
Jerozolimy, do Świątyni, aby uczynić to
wszystko, co Bóg przez Prawo polecił. A
tu doszło do spotkania, które młodej
matce Maryi utkwiło
-
na całe życie w głowie i w sercu. Kiedy
wraz ze św. Józefem byli w Świątyni, aby
ofiarować Niebieskiemu Ojcu
pierworodnego Syna, Duch Święty
przyprowadził dwoje staruszków: Symeona
i Annę. Są nieraz takie staruszki,
których ze świątyni wyrzucić się nie da.
Przez lata wrastają w nią, a przede
wszystkim wrastają w relację z Tym,
który jest Gospodarzem tej przestrzeni.
Różne trudne koleje życia, nieraz własne
życiowe błędy, leżą u początków tej
relacji. Tak bardzo w Bogu pokładają
nadzieję, że nawet trudne doświadczenie
brudów tego świętego miejsca i gorszącej
postawy sług, nie jest w stanie ich
zrazić. Ich można zasmucić, ale nie
zgorszyć, urazić, ale nie wyrzucić.
Niektórzy, ze sług świątynnych widzą w
nich tylko stały dopływ grosza,
wprawdzie niewielkiego, ale stały.
Tolerują ich, ale ich nie słuchają i
czasu dla nich nie mają. Nieraz nawet
ich nie widzą, zapominają, że są, bo są
stale, jak filar w świątyni. Bóg
jednakowoż o nich pamięta, Bóg ich
kocha, prowadzi i strzeże.
Sprawiedliwego i pobożnego Symeona,
starca, który wyczekiwał Mesjasza, Bóg
przyprowadził do Świątyni właśnie wtedy,
gdy Rodzice wnieśli Jezusa. Wziął
dziecko w ramiona i pod wpływem Ducha
Świętego wypowiedział słowa, które są
genialną syntezą misji Jezusa i
określeniem sensu ludzkiego życia:
"Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze
Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo
moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
któreś przygotował wobec wszystkich
narodów: światło na oświecenie pogan i
chwałę ludu Twego, Izraela". A zwracając
się do Maryi, dodał słowa, które musiały
Nią mocno wstrząsnąć, bo precyzowały
jej życiową misję: "Oto Ten przeznaczony
jest na upadek i na powstanie wielu w
Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać
się będą. A Twoją duszę miecz
przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły
serc wielu". Te słowa są powtarzane w
modlitwie wieczornej Kościoła przez
wszystkich odmawiających liturgię godzin
w tzw. komplecie. U progu ciemności
nocy, niepewni światła poranka w Jezusie
widzą światło, które nigdy nie zgaśnie.
Warto może o mądrości starca Symeona
pamiętać, a kiedy Bóg da jeszcze jeden
dzień, to wzorem prorokini Anny,
pierwszej apostołki, z mobilnością
języka starszej damy, mówmy o Nim
wszystkim.
-
-
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Sieci
-
Sean Parker, współtwórca Facebooka w
jednym z wywiadów opisując intencje
towarzyszące powstawaniu tej sieci
komunikacyjnej i sposób programowania
przez nią społeczności, stwierdził
między innymi: „Bóg jeden wie, co stanie
się mózgami naszych dzieci”. Facebook
jest komunikatorem, którym posługuje się
-
w skali miesiąca prawie 2 miliardy
ludzi, z których każdy poświęca dziennie
ok. 50 minut swego najbardziej
intensywnego czasu. A przecież, to tylko
jeden z komunikatorów, to tylko jedna z
zarzuconych na nas sieci. Jesteśmy
spętani różnego rodzaju sieciami reklam,
finansów, komunikacji, informacji.
Jesteśmy spętani sieciami struktur
gospodarczych, politycznych, społecznych
i całym ogromem drobniejszych pajęczyn.
Im bardziej siedzimy w jakiejś sieci,
tym mocniej słyszymy, że jesteśmy w
wymarzonej dla nas sytuacji, która
gwarantuje nam najwyższego rodzaju
bezpieczeństwo i wolność. Tymczasem
prawda jest inna. Straciliśmy wolność,
tożsamość i tracimy czas i pieniądze.
Wiemy, że całkowicie nie możemy z tego
wyjść. Co możemy więc zrobić, aby
zachować siebie, nie zgubić celu życia i
nie pozbawić się skuteczności działania?
Scena znad brzegu Jeziora Genezaret,
opisana w dzisiejszej Ewangelii,
przeszła do historii świata. Jezus
nawołujący do zmiany sposobu myślenia,
rozpoczynając budowę królestwa
niebieskiego na ziemi, przychodzi do
niewielkiej firmy rybackiej. Ci, którzy
ją stanowili Piotr i jego brat Andrzej,
Jakub i jego brat Jan, usłyszeli od
Niego niezmiernie proste słowa
zaproszenia: „Pójdźcie za Mną, a uczynię
was rybakami ludzi”. Skuteczność tych
słów i moc przekonująca Tego, który je
wypowiedział, okazała się ogromna.
Zostawili swoje sieci, swój wykonywany
zawód i swoje domy. Zostawili swoje
sieci i te dosłownie rozumiane i te w
przenośni, które dawały im dotychczasowe
fundamentalne poczucie bezpieczeństwa i
poszli za Nim. Będąc wcześniej uczniami
Jana Chrzciciela, pokazali, jak bardzo
zależy im na stworzeniu relacji z
Bogiem. Jezus zaprasza ich dokładnie do
zbudowania jej i do pomocy innym w jej
budowaniu. Jest w tej Ewangelii
niesłychanie mocna symbolika sieci.
Zostawili więc te rybackie, a mają
tworzyć nowe, aby łowić ludzi, nie dla
siebie, dla swoich interesów, lecz dla
Boga. Ta sieć wolności tworzy się przez
pójście za Nim. Przez posiadanie go w
zasięgu wzroku, w polu widzenia. Słuchać
Jego głosu i być Mu posłusznym. Ta
relacja to podstawowy węzeł sieci. Jest
nią Królestwo niebieskie. Jedynie
bezpieczna sieć, w której paradoksalnie
będziesz prawdziwie wolny. Przez
doświadczenie człowieczeństwa Jezusa
stworzyć relacje z Jego Bóstwem. Chcesz
mi teraz powiedzieć, że tego nie
rozumiesz, że to wygląda na kolejną
manipulację, a tego masz już dosyć. I
chcesz mi jeszcze powiedzieć, tak jakbym
o tym nie wiedział, że w Kościele
Chrystusowym jest dość ludzkich sitw i
matactw. Jeśli jednak stworzysz
prawdziwą relację z Jezusem, to
pamiętaj, przebijesz się przez wszystko!
Dla Niego przecież nie ma rzeczy
niemożliwych! „ I obchodził Jezus całą
Galileę, nauczając w tamtejszych
synagogach, głosząc Ewangelię o
królestwie i lecząc wszelkie choroby i
wszelkie słabości wśród ludu”
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Śmiertelni i nieśmiertelni
-
W raju, po grzechu Adam i Ewa poczuli,
że są nadzy, a słysząc kroki
nadchodzącego Boga, szukali kryjówki w
krzakach (por. Rdz 3, 7nn). Nie ma
takich „krzaków”, z których grzesznik,
wcześniej, czy później nie będzie musiał
wyjść, stanąć przed Stwórcą w całej swej
okazałości i skonfrontować się z Prawdą.
Dzisiejsza Ewangelia rozpoczyna się od
znamiennych słów: „Jan zobaczył
podchodzącego ku niemu Jezusa i rzekł:
"Oto Baranek Boży, który gładzi grzech
świata”. To zupełnie nowa sytuacja. Jan
tak jak my wszyscy, potomek Adama i Ewy,
wie doskonale, kim jest Ten, który do
niego podchodzi. Wie, że jest to
Mesjasz, Syn Boży, który zapowiadany
przez ofiarę paschalnego baranka dokona
dzieła odkupienia. Tak więc człowiekowi,
który wyjdzie z „krzaków” swojej hańby,
Jezus odbierze grzech, pod warunkiem, że
grzesznik na to Mu pozwoli. Tym samym
przywróci mu godność i da mu nowe życie,
które jest poza kategorią śmierci.
Stwierdzenie Janowe: „ja Go przedtem nie
znałem” zdaje się sugerować, że choć od
dzieciństwa znał wyjątkowość swojego
Krewnego, to jednak Jego Bóstwo i moc
Jego chrztu zostały mu objawione
później. Widać ewolucję, która przez
poznanie i osobiste spotkanie prowadzi
do konkretnej życiowej postawy: „Ja to
ujrzałem i daję świadectwo, że On jest
Synem Bożym”. Dał je do końca, do swojej
śmierci. W życiu każdego z nas następują
różnego rodzaju procesy. Lepiej, czy
gorzej widzimy kroczącego w naszym
kierunku Jezusa. Nieraz się przed Nim
chowamy, uciekamy, rzucamy w Niego
kamieniami, kpimy, udajemy,
-
że jest nam kompletnie obojętny i
niepotrzebny. Grzech jest jednak
grzechem i żaden uczony, nawet ten
legendarny amerykański, sumienia nam nie
wyczyści. Żaden informatyk z grzechu nas
nie „odwirusuje”. Śmierć zaś jest
śmiercią i nawet najbardziej zadziorny
buntownik bogiem się nie stanie, choć
teksty głosi takie, jakby nim był.
Szczęśliwy ten światopoglądowy bokser,
który tknięty łaską nawrócenia, którą
zdecyduje się przyjąć, zdobędzie się na
odwagę zmiany swojego życia. A świadomy
swojego chrztu w Duchu Świętym, uklęknie
na Mszy św. a kiedy ujrzy podniesioną
Hostię i usłyszy słowa: „Oto Baranek
Boży,
-
który gładzi grzechy świata…” powie tak
po prostu szczerze, jak niedowierzający
Tomasz „Pan mój i Bóg mój”
-
(J 20,28).
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jezus jest największym i najświętszym
grzesznikiem w dziejach świata.
-
Chrzest Pana Jezusa w Jordanie jest tym
momentem, w którym Jezus bierze na
Siebie wszystkie grzechy wszystkich
okresów całego świata. Bierze na siebie
i moje grzechy i ten pierworodny i
wszystkie inne z całego mojego życia.
Dlaczego to, ten moment? Chrzest Janowy
był chrztem nawrócenia, był dla
grzeszników i jego siła tkwiła w tym, co
miało się dokonać przez śmierć i
zmartwychwstanie Chrystusa. Jezus Jest
prawdziwym Człowiekiem i prawdziwym
Bogiem i Jego ofiara „bilansuje”
grzechy, bo On tak chciał. Jan nie
wiedział, jak Jezus tego dokona, ale
wiedział, że to Jezus jest Zbawicielem.
Wiedząc z Kim ma do czynienia, z całą
ludzką logiką wzbrania się przed chrztem
Jezusa. Ten jednak decyduje inaczej.
Przez wejście w wody Jordanu i przyjęcie
chrztu Janowego Jezus, który był jedynym
człowiekiem sam z siebie bezgrzesznym,
przyjął na siebie grzechy nas
wszystkich. Wypełniły się tak słowa
proroka Izajasza: „Pan włożył na Niego
nieprawości nas wszystkich”. Ciekawego
spostrzeżenia dokonał Sługa Boży, ks. bp
Jan Pietraszko. Nigdzie w Ewangelii nie
mamy wzmianki
-
o tym, że Chrystus się śmiał. Tłumaczy
to faktem, że człowiek, który ma
świadomość grzechu się nie śmieje.
Grzech, jak pisze, „jest przerażająco
smutny”
-
i „kładzie się cieniem na naszej
świadomości”. On wziął to wszystko na
siebie i dlatego możemy o Nim
powiedzieć, że jest największym i
najświętszym grzesznikiem w dziejach
świata. Ojciec Niebieski nie zostawia
Syna samego. W momencie chrztu, w
momencie ludzkiej decyzji Jezus ma
doświadczenie otwartego nieba i
niesamowitego wsparcia Boga, który jest
Trójjedyny. Przez swoje dzieło wprowadzi
do Boskiej rzeczywistości naszą ludzką
naturę. To niesamowita scena, tak bardzo
dla nas śmiertelników ważna. Jezus i
tylko Jezus wprowadzi mnie słabego
śmiertelnika w nieskończoną Boską
naturę. Jakże ważny, w tym kontekście
jest mój chrzest, przełożony na życie,
będące jego świadomą aprobatą. Tak
buduje się przez Jezusa relacja z
Bogiem, dająca najwyższej rangi poczucie
bezpieczeństwa i zapewniająca
nadzwyczajną skuteczność, nawet tam,
gdzie po ludzku jest już tylko mur.
Warto o tym pomyśleć w czasach, kiedy
tylu biedaków, którzy przez chrzest
zaokrętowani są w Kościele, płynąc po
falach tego świata, nagle stwierdza, że:
nie podoba im się kapitan, oficerowie są
do niczego, zasady żeglugi przestarzałe,
współpasażerowie denerwujący, kadłub
dziurawy, a więc bezsens dalej w tym
tkwić. I zamiast ratować okręt i wraz z
jego właścicielem Jezusem, intensywniej
się o niego zatroszczyć, zagniewani i
wzburzeni bardziej niż otaczające morze,
wyskakują za burtę w nadziei, że sami
jakoś i gdzieś dopłyną, że wystarczy im
ludzkiej wiedzy i ludzkich sił. Szkoda:
zapominają o tym, że Kościół jest
jedynym okrętem na morzu tego świata,
który nie zatonie i jedynym, który
dopłynie do portu.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Rozum, serce, wiara.
-
Musieli być z bardzo daleka i bardzo
zakręceni w nauce, bo radośnie weszli w
paszczę lwa, w obszar bezpośredniego
zagrożenia ze strony jednego z
najniebezpieczniejszych ludzi swojej
epoki, Heroda Wielkiego. Pytać króla,
który władzę przedkładał ponad wszystko
i był dla niej gotowy zabić dosłownie
każdego o to, gdzie narodził się nowy
król żydowski, było szczytem braku
orientacji. Może jednak właśnie to, ich
uratowało? Musiało też być coś
niezwykłego
-
w owych „Mędrcach ze Wschodu”, skoro
zostali przyjęci w tak niezwykły sposób
przez żydowskiego władcę, który z byle
kim się nie liczył. Niezmiernie
inteligentny Herod wiedział jak się
zachować w dość nietypowej sytuacji,
kogo zapytać i w jaki sposób zastawić
pułapkę, której skuteczność była niemal
gwarantowana. To nie tylko głód wiedzy,
fascynacja zjawiskiem, pragnienie
poznania naukowej prawdy, ale jeszcze
coś więcej kazało Mędrcom opuścić
Jerozolimę i udać się w dalszą podróż.
Prowadzeni nie tylko gwiazdą, która znów
się pojawiła, ale i słowem Bożym
odczytanym przez uczonych w Piśmie
docierają do Betlejem, gdzie miał
przyjść na świat Mesjasz. „Weszli do
domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego,
Maryją; upadli na twarz i oddali Mu
pokłon.
-
I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu
dary: złoto, kadzidło i mirrę”. To, co
się wydarzyło, było już poza rozumem.
Doświadczenie tego domu zwaliło ich z
nóg. Upadli oddając Dziecięciu Boską
cześć. Złożone zaś dary świadczą o ich
przekonaniu, że mają do czynienia z
Bogiem, Królem, Kapłanem i Ofiarą. Bóg,
widząc ich ogromny trud, pokorę
intelektu i czyste serce dał im łaskę
wiary, która przekracza wszystko. Pan
Wszechświata wchodzi z Mędrcami w nową
-
relację. Kieruje do nich swoje słowo,
którego wypełnienie będzie gwarantem ich
bezpiecznej podróży do ojczyzny. Kiedy
odprawiam Mszę św. i biorę do rąk
konsekrowaną Hostię, proszę Ojca
Niebieskiego o wiarę Mędrców. Pragnę,
aby tak jak oni zobaczyli Boga w
Dziecięciu, zobaczyć Boga pod postacią
chleba. Pragnę zawsze słuchać Jego
nakazów i chodzić Jego drogami i tak
właśnie prowadzić innych na drodze do
wspólnej Ojczyzny, z której wszyscy
wyszliśmy
-
i do której wszyscy zdążamy.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Słowa, których diabeł nie wypowie.
-
Choć Egipt nie wypracował spójnej
teologii, to mity powstałe w tej
cywilizacji zawierały istotne przesłania
dotyczące relacji człowieka ze Stwórcą.
I tak np. starożytny Egipcjanin wierzył
w ukrytą moc twórczą każdego słowa. W
micie o bogu-stwórcy Ptahu z Memfis
wyrażano wiarę, że to, co pomyślało jego
serce, „język urodził”. Natomiast
najwyższe bóstwo słoneczne Re słowem
powołało do istnienia innych bogów. Owo
słowo uważano za bóstwo oddzielne, zwane
Hu. Dlatego też w społeczności Egiptu,
pisarz zajmował wyjątkowe miejsce jako
ten, który w słowie zawierał moc. Może
teraz łatwiej będzie nam zrozumieć
początek Ewangelii według św. Jana: „Na
początku było Słowo, a Słowo było u
Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na
początku u Boga. Wszystko przez Nie się
stało, a bez Niego nic się nie stało, co
się stało”. W umysłach starożytnych na
pewno nie chodziło tu o grę słów, lecz o
bardzo konkretną stwórczą rzeczywistość,
stwórczą moc zawartą w słowie. Jakie to
Słowo, jaka to Moc? Bóg jest Miłością, i
tak Go rozumie św. Jan. Bóg mówi sam w
sobie, w trzech Osobach: Ja Ciebie
kocham. Ojciec do Syna, Syn do Ojca,
Ojciec do Ducha… Ta Miłość jest
nieskończona i nie zamyka się w Bogu.
Bóg, stwarzając świat, stwarzając
człowieka, stwarzając mnie, krzyczy: Ja
ciebie kocham! A kiedy w swej wolności
zawodzimy, wszechmocny Bóg ogranicza się
do człowieka Jezusa Chrystusa. Jego imię
Jezusa znaczy „Jahwe jest
zbawieniem”. I jako prawdziwy człowiek
dalej Bóg krzyczy: Ja ciebie Kocham i
jestem gotów oddać swoje ludzkie życie
dla Ciebie. A ja? A ja, co na to?A ja
wstydzę się Bogu powiedzieć, że Go
kocham, bo co o mnie inni powiedzą
?Dziecku boję się powiedzieć, że go
kocham, bo - pedofil. Kobiecie boję się
powiedzieć, że ją kocham, bo…Mężczyźnie
boję się powiedzieć, że go kocham,
bo…Nawet sam sobie boję się powiedzieć,
że siebie kocham, bo…To nic, że nieraz
takie przychodzą myśli, obawy,
zahamowania. A ja i tak wiem, że jestem
kochany i wolny i dlatego,
-
pomimo wszystkich obaw i lęków, w tym
świecie tak bardzo manipulującym słowem
i jego mocą, krzyczę na całe gardło:
Kocham Boga i Was wszystkich,
-
a nawet moich wrogów, bo wiem, że to
jedyna możliwość uczestniczenia w
Boskiej mocy stwórczej.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
100 centymetrów
-
Zdrowia, stu lat życia i wszelkiej
pomyślności, życzymy sobie przy różnych
okazjach, również i na Nowy Rok. Kiedyś
przyszedł do mnie mój przyjaciel,
Janusz, nasz znakomity jaworznicki
hydraulik. Janusz wyciągnął z kieszeni
roboczego kombinezonu metr stolarski,
rozłożył go i powiada: popatrz Lucjan
100 centymetrów, jak 100 lat życia.
Tyle sobie życzymy. Tak sobie życzymy,
przytaknąłem. Lucjan, ile mamy przeżyte?
Obaj byliśmy po pięćdziesiątce, no to
odcinamy. Jaka jest średnia wieku
mężczyzny w Polsce? Wystarczy spojrzeć
na nasze jaworznickie nekrologi.
Odcinamy. Co nam zostało do
zagospodarowania? Niewiele. W kilka lat
po tej rozmowie Janusz zmarł. Pamiętam
nasze ostatnie spotkanie, porządkował
swoje ziemskie sprawy, a czułem,
-
że jest już w innej rzeczywistości, u
progu Domu Ojca Niebieskiego. Życzenia
mamy piękne, ale trzeba być
odpowiedzialnym realistą i mając jeszcze
parę centymetrów w ręce, nie czas na
durne pomysły i głupią gadaninę. Dlatego
też dziś, u progu Nowego Roku chcemy
zobaczyć cel i dobrać właściwe środki.
Zwykle świadomi ziemskiego kresu
patrzymy w niebo. Tymczasem Stwórca dał
nam swojego Syna. Wraz z Najświętszą
Maryją Panną i św. Józefem patrzymy
-
w dół, na małe bezradne Dzieciątko,
potrzebujące nieustannej obecności i
pomocy drugiego człowieka. Wraz z nimi
wierzymy, że będąc z Nim, wcielonym
Słowem Boga, towarzysząc w Jego
wzroście, współpracując w Jego
działalności, uczestnicząc w Jego
ofierze, będziemy mieli udział w Jego
wieczności.
-
Tak po prostu jest, że Jego obecność w
naszym życiu niczego nie komplikuje.
Wszystkiemu zaś nadaje właściwe
znaczenie i jest źródłem fantastycznego
poczucia bezpieczeństwa, niezależnie ile
centymetrów mamy jeszcze w ręce.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Rodzina z Głową
-
Józef był głową Świętej Rodziny. To do
niego Anioł Pański zwraca się we śnie:
„Wstań, weź dziecię i Jego Matkę i
uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci
powiem; bo Herod będzie szukał
dziecięcia, aby Je zgładzić”. Józef nie
dyskutuje, wie, co ma robić i dlaczego.
Nie czekał rana, wstał, zabrał dziecię i
Jego Matkę i jeszcze nocą wyruszył do
Egiptu. Niebezpieczeństwo musiało być
niezwykle poważne, natomiast hasło
„Herod” było dostatecznie mocne.
-
Tak rozpoczął się ok. trzyletni okres
wędrówki i pobytu Świętej Rodziny w
kraju faraonów, wtedy jak cały Basen
Morza Śródziemnego, przynależnym do
-
Rzymu. Józef miał zawód, który pozwalał
utrzymać rodzinę wszędzie, był cieślą.
W oczach starożytnych Greków do
najważniejszych fachowców budowlanych
należał cieśla – tékton. Zarówno Homer,
jak i żyjący kilka wieków później
Platon, ukazywali pracę cieśli,
począwszy od wycinki drzew i obróbki
drewna, aż po skomplikowane prace przy
budowie okrętów, łodzi i oczywiście
domów, z ich konstrukcją dachową.
Cieśla, według Greków, był człowiekiem o
ponadprzeciętnej inteligencji, pracował
z drewnem, które uchodziło za materiał
niezwykle szlachetny, a przy tym opiekę
sprawowała nad nim sama Pallas Atena. O
niezwykłych umiejętnościach cieśli
wspomina Księga Mądrości, której
natchniony autor krytycznie ocenia
oddawanie talentu i pracy na rzecz
obcych bóstw. I choć głowa cieśli jest
pełna znakomitych pomysłów, a jego ręce
niezwykle sprawne, wyrzeźbione przez
niego bóstwo nie jest w stanie pomóc mu
w najbardziej podstawowych życiowych
problemach (Mdr 13,11-19). W sam raz, to
niebezpieczeństwo nie groziło Józefowi.
Charakter pracy cieśli sprawiał, że był
on
-
wolnym człowiekiem, który zaopatrzony w
narzędzia i świadcząc usługi o wysokiej
jakości, pracę mógł znaleźć wszędzie.
Całą nadzieję złożył jednak w Bogu,
którego Słowo Wcielone, Jezus, zostało
właśnie Jemu powierzone. W Egipcie,
szczególnie w Aleksandrii, była duża
emigracja żydowska. Dzięki położeniu
miasta i posiadaniu portu handlowego,
jego mieszkańcy mieli spore możliwości
zarówno gospodarczego, jak i
intelektualnego rozwoju. Mieli dobrą
relację z Jerozolimą, w której posiadali
swoją synagogę i szczodrze obdarowywali
Świątynię. Czy Józef z Maryją i Jezusem
tam dotarł? - Tego nie wiemy. To, co
możemy z całą pewnością powiedzieć, w
Ich przypadku, była to emigracja
polityczna, a nie zarobkowa. I co bardzo
ważne, rodzina była razem. Kiedy więc
-
tylko Bóg, po śmierci „tych, którzy
czyhali na życie Jezusa”, polecił Mu
wracać, Józef uczynił to natychmiast.
„Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje
-
Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda,
bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie
nakaz, udał się w okolice Galilei.
Przybył do miasta zwanego Nazaret i tam
osiadł”. Ta krótka notatka Ewangelisty,
dla historyka starożytnego jest
znacząca. Czasy po śmierci Heroda,
inteligentnego tyrana były bardzo
napięte społecznie, ekonomicznie i
religijnie. Młody 18-letni tetrarcha,
Idumei, Judei i Samarii (Cesarz nie
zaakceptował jego królewskiej godności)
nie radził sobie i po 10 latach
nieudolnych rządów, został odwołany i
skazany na banicję. Ten czas, zbliżony
do stanu wojennego pochłonął tysiące
ofiar śmiertelnych. Józef wracał z
Egiptu zapewne na początku panowania
Archelaosa. Miał świetną orientację i
uzasadnione obawy. Podjął to, co Bóg mu
polecił. Jest rzeczą znamienną, że Bóg,
troszcząc się o Rodzinę swojego Syna,
rozmawiał z Józefem, a nie z Maryją.
Uszanował „oprogramowanie faceta”, bo
takim go stworzył. I co najważniejsze –
Bóg się na nim nie zawiódł!Paradoksalnie
tzw. dzisiejsze czasy są bardzo podobne
do czasów Świętej Rodziny i to zarówno w
kwestiach religii, ekonomii jak i
polityki. Zmieniła się tylko
technologia. Jedno jest pewne:
społeczeństwo z rodzinami pozbawionymi
głowy, nie ma szans na przetrwanie.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Małżeński trójkąt
-
Według prawa żydowskiego, w sytuacji
wskazującej na zdradę żony, a dotyczyło
to również roku po zaślubinach, a przed
zamieszkaniem razem, mąż miał do
dyspozycji dwa narzędzia odwetowe.
Pierwszym, najłagodniejszym był list
rozwodowy, którym oddalał wiarołomną
żonę. Sytuacja społeczna oddalonej i jej
dziecka nie były do pozazdroszczenia.
Drugim narzędziem, o wiele bardziej
radykalnym, była pewna forma sądu
Bożego, zwana próbą gorzkiej wody.
Podejrzana o niewierność narzeczona
musiała w obecności kapłana, wypić
obrzydliwy napój, którego główny
składnik, oprócz wody, stanowił pył
zebrany z podłogi Świątyni. Jeżeli
kobieta po wypiciu zwracała go lub
zachorowała, winę jej uznawano za
bezspornie dowiedzioną, co równało się
wyrokowi śmierci
-
(por. Lb 5,11-31).Tymczasem Józef,
kiedy zastał swą Małżonkę brzemienną,
zapanował nad emocjami i znalazłszy
trzecie wyjście, postanowił potajemnie
Ją opuścić. W opinii ludzi, to on
uchodziłby za męża, który nie
dotrzymawszy czystości przedmałżeńskiej
i ucieka przed konsekwencjami. Taki czyn
niewątpliwie uchroniłby Maryję od
zniesławienia i napiętnowania w opinii
społecznej miasteczka. Józef pokazał,
swą decyzją, klasę zapanowania nad sobą,
miłości do
-
Boga i Maryi, oraz przewidywania skutków
swoich decyzji. Czynnikiem, który
niewątpliwie bardzo pomógł Józefowi w
podjęciu prawdziwie męskiej decyzji,
była sama Małżonka. O klasie Maryi można
powiedzieć, cytując błogosławionego
malarza Fra Angelico: „zbyt piękna, żeby
ją pożądać”. Ten wybitny artysta,
uchodzący za eksperta w dostrzeganiu i
ukazywaniu piękna, określił w ten sposób
typ urody kobiety, który powstaje dzięki
obcowaniu z Bogiem, czystym pięknem i
dobrem. Józef, doświadczając takiego
piękna swej Małżonki w chwili próby, na
jaką został wystawiony, nie zdobył się
na to, by podejrzewać Ją o zdradę. W tej
przysłowiowej kwadraturze koła
zaistniałej sytuacji postąpił
sprawiedliwie, zawieszając sąd. Możemy
się tylko domyślać, co działo się w Jego
głowie i w Jego sercu. Wynik jest nam
znany. Ten, który znał całą prawdę o
Józefie, Bóg Ojciec powierzył mu swojego
Syna i Jego Matkę. Bóg, przez anioła,
zaprosił Józefa do wypełnienia
powierzonej mu misji: „Józefie, synu
Dawida, nie bój się wziąć do siebie
Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha
Świętego
-
jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi
Syna, któremu nadasz imię Jezus, On
bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”.
Pan Bóg wyszedł naprzeciw męskiej logice
Józefa i dał odpowiedź na najważniejsze
pytania: skąd jest to dziecko? I jaka
jest Jego misja? Ponieważ Józef jest
przedstawicielem nas grzeszników,
dlatego określenie celu przyjścia Syna
Bożego, jako wybawiciela z grzechów,
było dla Niego czytelne. Niezmiernie
ważne są słowa anioła: „nadasz imię
Jezus”. Bóg w nich darzy Józefa ogromnym
zaufaniem, przekazując Mu ojcowską
władzę nad Synem Bożym. Józef wziął
swoją Małżonkę, a wraz z Nią poczętego
Jezusa, do siebie. Warto zauważyć, że w
opinii miasteczka, byli jako ci, którzy
nie dochowali czystości. Józef pokazał,
że świetnie rozumie, kiedy z ludzką
opinią należy się liczyć, a kiedy nie.
Tak od momentu wyjścia Adama i Ewy z
raju, powstał pierwszy sensowny związek
małżeński, małżeński trójkąt: mężczyzna,
kobieta i Bóg. Rozbity przez grzech,
teraz zaistniał na nowo – Maryja, Józef
i Syn Boży Jezus. Każdy sakramentalny
związek jest takim trójkątem, ponieważ
jest zaproszeniem Jezusa do małżeńskiej
miłości. I tak powstają trójkąty: Jacek,
Irena i Jezus; Katarzyna, Stanisław i
Jezus, Tomasz, Oliwia i
-
Jezus... W czwartą niedzielę Adwentu tuż
przed wigilijnym wieczorem może warto
postawić sobie pytanie, czy to
rozumiemy? Jeśli nie, to mamy kłopot,
-
a jeszcze większy kłopot mają dzieci.
-
-
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
-
Prawdziwy mężczyzna
-
Jest to najbardziej deficytowy „towar”
we współczesnym świecie. Mam głębokie
przekonanie, że byłoby w naszej
rzeczywistości o 80% mniej głupich
pomysłów, idiotycznych rozmów i
skandalicznych postaw, gdyby byli
prawdziwi mężczyźni. Dotyczy to całego
przekroju społeczeństwa na czele z
Kościołem.
-
Na tyle długo żyję, a przecież głupi nie
jestem, że mogę takie spostrzeżenie
jasno wyrazić. Wydaje mi się, że szkoda
czasu na podejmowanie prób zdefiniowania
prawdziwego mężczyzny, trzeba go po
prostu spotkać, poznać i postanowić
takim właśnie być. Dziś Pan Jezus
przedstawia nam swojego krewnego Jana
zwanego Chrzcicielem, z którym podął
znakomitą współpracę przy projekcie
tworzenia Bosko – ludzkiej korporacji,
zwanej Kościołem. Dysponuje ona
nieograniczonym kapitałem początkowym
wypracowanym przez Chrystusa na krzyżu i
Jego gwarancją, iż przetrwa wszystkie
burze dziejowe. Żadna inna instytucja
takiej gwarancji nie ma. U jej zarania
jest dwóch prawdziwych mężczyzn, a nie
trzciny na wietrze, nie karierowicze -
władzy, wygody i pieniędzy chciwych.
Każdy z nich był świadomy swojej misji,
każdy był gotowy wypełnić ją, aż do
śmierci. Nie konkurowali ze sobą, nie
porównywali się, lecz idealnie
współpracowali w idealnym zjednoczeniu z
Ojcem Niebieskim. Na szczególną uwagę
zasługują słowa Chrystusa, wypowiedziane
do uczniów, których uwięziony Jan
Chrzciciel wysłał z zapytaniem: „Czy Ty
jesteś Tym, który ma przyjść, czy też
innego mamy oczekiwać?” Możemy spokojnie
przypuszczać, że to pytanie
-
nie było w głowie Jana, lecz odczytał je
w głowach swoich uczniów. Jezus,
nawiązując do księgi Izajasza,
odpowiada, nie Janowi, ale przybyłym
uczniom: „Idźcie i oznajmijcie Janowi
to, co słyszycie i na co patrzycie:
niewidomi wzrok odzyskują, chromi
chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia,
głusi słyszą, umarli zmartwychwstają,
ubogim głosi się Ewangelię. A
błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie
zwątpi”. Przy tej okazji Chrystus
wskazuje wielkość Jana, tak swoim
współczesnym, jak i nam, mówiąc - „On
jest tym, o którym napisano: Oto Ja
posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci
przygotował drogę. Zaprawdę powiadam
wam: Między narodzonymi z niewiast nie
powstał większy od Jana Chrzciciela”.
Jezus kończy swoją wypowiedź zdaniem,
które może w nas rodzić pytania: „Lecz
najmniejszy w królestwie niebieskim
większy jest niż on”. Zdanie to, staje
się bardziej zrozumiałe wtedy, kiedy to
uświadomimy sobie różnicę między chrztem
Janowym a Chrystusowym. Jan, będąc
ostatnim prorokiem Starego Przymierza,
przygotowuje powierzonych mu ludzi na
przyjście Mesjasza. Jego chrzest w
wodach Jordanu jest chrztem nawrócenia,
zmiany sposobu myślenia polegającej na
życiu według prawa Bożego. Chrzest
Jezusa na bazie owego nawrócenia idzie
dalej. Jest to chrzest Duchem Świętym i
jako taki staje się źródłem nowego życia
w zjednoczeniu ze Stwórcą, które daje
śmiertelnemu człowiekowi, wieczną
perspektywę i nieograniczone możliwości.
W takim znaczeniu Jezus widzi w Janie
największego spośród zrodzonych z
niewiasty, w każdym zaś ochrzczonym
Duchem Świętym, zupełnie nową relację
między człowiekiem a Bogiem. Jan
Chrzciciel rozeznał swoją misję i z
prawdziwie męską odpowiedzialnością
wszedł we współpracę z Chrystusem.
Stawiam sobie pytanie: czy stać mnie na
to, aby z męską odpowiedzialnością wejść
we współpracę z Chrystusem, dysponując
zdecydowanie większymi możliwościami niż
św. Jan?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Dwie kobiety i Bóg
-
Pond 10 lat temu na jakimś spotkaniu
lotniczym miałem przyjemność poznać
niezmiernie sympatycznego starszego
pana. Przedstawił się jako Antoni
Tomiczek i choć wtedy niewiele mi to
mówiło, to jednak jego górnośląski
akcent od razu wzbudził moją sympatię.
Po chwili rozmowy odniosłem wrażenie, że
mam do czynienia z niezmiernie
poukładanym mężczyzną, a na dodatek
dowiedziałem się, że z ostatnim żyjącym
wtedy lotnikiem majorem pilotem 301
Dywizjonu Bombowego „Ziemi Pomorskiej
im. Obrońców Warszawy”. Pan Antoni chyba
czuł wtedy potrzebę, aby opowiedzieć mi
o kluczowych wydarzeniach w swoim życiu,
a ja byłem wdzięczny Bogu za to, że
mogłem poznać tego niezwykłego człowieka
i posłuchać opowieści o jego niezwykłych
losach. Na samym początku naszej
rozmowy Pan Antoni wyjął portfel i
pokazał mi wizerunki dwóch kobiet.
Pierwszym wizerunkiem był obrazek
Najświętszej Maryi Panny. Jeszcze przed
wojną, jako młody pilot, otrzymał go od
biskupa polowego gen. Józefa Gawliny.
Przez całe życie miał go ze sobą, a
wizerunek Maryi pozwałam mu, przez Nią
budować taką wewnętrzną relację z
Bogiem, która w najtrudniejszych
chwilach pozwalała zachować mu poczucie
bezpieczeństwa i zimną krew, co było
bardzo ważne zarówno dla niego, jak i
dla innych. Dotyczyło to szczególnie
lotów, podczas których samolot był
ostrzeliwany przez artylerię
przeciwlotniczą i dziurawiony jak sito.
Drugim wizerunkiem kobiety w portfelu
Pana Antoniego, było zdjęcie zmarłej
żony Emilii. Pokazując je, opowiedział
historię związaną z ich miłością.
Jeszcze przed wybuchem wojny postanowili
się pobrać i doszło do zaręczyn. Rozłąka
trwała całą okupację. Po wojnie, kiedy
latał w Transport Command w Siłach
Powietrznych Wielkiej Brytanii
dowiedział się, iż w Polsce Mileńka (tak
nazywał narzeczoną) wciąż na niego
czekała i wówczas podjął decyzję o
powrocie. Zderzenie z rzeczywistością
socrealizmu było dla niego twarde. Choć
o lataniu nie było mowy, to jednak
miłość nadawała prozie ówczesnego życia
właściwe znaczenie. Na całe życie
zostanie mi w pamięci tamto spotkanie.
Pogodna twarz starszego mężczyzny, jego
opowieść o miłości dwóch kobiet, a w
perspektywie Bóg, źródło wszelkiej
miłości. Dziś w adwentowy wieczór
wspomnienia Matki Bożej Loretańskiej
patronki lotników,
-
wspominam pana Antoniego i stawiam sobie
pytanie: czy jeszcze są gdzieś takie
Tomiczki?
-
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Nie do pojęcia, ale do uwierzenia!
-
Tajemnica niepokalanego poczęcia
Najświętszej Maryi Panny jest w ujęciu
Benedykta XVI, źródłem wewnętrznego
światła, nadziei i pociechy. Pośrodku
naszych nieraz bolesnych doświadczeń
życiowych, trudnych prób, niemal
niepokonalnych przeciwności, Maryja
Matka Jezusa Chrystusa, kieruje do
każdego z nas fundamentalne przesłanie,
które może pomóc w uporządkowaniu
naszego życia. - Łaska Boża jest większa
od grzechu, a miłosierdzie Boże jest
większe od zła i co więcej, może ono
każde zło przemienić na większe dobro,
jeśli tylko na to Bogu pozwolimy. Na
różne sposoby i to każdego dnia, zło
stara się nas otoczyć, będąc obecne w
różnych wydarzeniach i naszych
relacjach. Kiedy zastanowimy się
głębiej, to stwierdzamy z całą
pewnością, że zło ma swoje
zakorzenienie w chorym i poranionym
sercu człowieka, które nie jest w stanie
samo z siebie uwolnić się od niego.
Biblia mówi nam o upadku aniołów;
nieposłuszeństwie człowieka i jego
twardych konsekwencjach. O śmierci,
cierpieniu, a przede wszystkim o
dziedziczeniu braku przyjaźni z Bogiem.
Mówi nam Biblia o Bożym planie
uratowania człowieka i jego realizacji
przez Syna Bożego Jezusa Chrystusa,
zrodzonego z niewiasty Maryi, którą
wszechmogący Bóg zachował od
konsekwencji grzechu dziedzicznego. W
przyjaźni z Bogiem, ale wolna w swej
ludzkiej decyzji, Maryja podjęła
współpracę z Nim nie tylko
-
w dziele stwarzania przez swe
macierzyństwo, ale i dziele odkupienia,
przez swe posłuszeństwo. Wraz ze swoim
Synem, Wcielonym Słowem Boga, tworzą
zupełnie nowy model najbardziej
sensownego i kreatywnego działania
człowieka zarówno w przestrzeni
stwarzania, jak i w przestrzeni
odkupienia od wszelkiego zła. Kiedy o
tym myślimy – to głowa mała. Warto więc
postawić sobie parę pytań, które pomogą
w uporządkowaniu naszego myślenia i
naszych
-
serc:
-
- Czy zdarzyło mi się kiedyś doświadczyć
czegoś, co po ludzku było niemożliwe, a
się stało?
-
- Czy wierzę w to, że dla Boga nie ma
rzeczy niemożliwych?
-
- Czy umiem Bogu zadawać pytania i
cierpliwie czekać na odpowiedź?
-
- Czy wiem, że wątpienie jest staniem w
miejscu, a pytanie uczy pokory i otwiera
myślenie?
-
- Czy stać mnie na najbardziej kreatywną
postawę w życiu: „Oto ja służebnica
Pańska, niech mi się stanie według twego
słowa”?
-
W raju, po grzechu Ewy, Adam miał wybór.
Mógł zostać z Bogiem i bez Ewy albo z
Ewą i bez Boga - wybrał Ewę. I tak
zgubił wszystkich. Przy Zwiastowaniu,
Maryja wybrała Boga i postawiła Go w
swym sercu przed Józefem. Dzięki temu
uratowała Józefa i nas – uratowała
wszystkich. Bądź pozdrowiona Maryjo!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Między czuwaniem a wolnością
-
Przesłaniem dzisiejszej Ewangelii jest
po raz kolejny przypomnienie nam przez
Jezusa, że On przyjdzie i że trzeba być
gotowym na Jego przyjście. Być może,
-
że dla niektórych osób, poruszanie tego
tematu jest zbyt mało atrakcyjne, albo
też zbyt częste. Jednak już sam fakt,
przyjścia Jezusa Chrystusa, zarówno ten
historyczny, jak i ostateczny, stanowi
absolutnie centralne wydarzenie w
naszym chrześcijańskim życiu. Sprawia
on, że myślenie i mówienie o tych
wydarzeniach, jest jak najbardziej
uzasadnione i konieczne. Jako istoty
stworzone z miłości i do miłości, a co
zatem idzie do wolności, możemy
oczywiście,
-
to Jego przyjście zupełnie zignorować.
Jednak rozumne stworzenie ignorujące
Stwórcę, musi liczyć się z
konsekwencjami takiej decyzji. Nie
czekamy na kogoś, szczególnie w naszych
czasach, który się nie zapowiedział, nie
ustalił dnia i godziny wizyty. Na
dzwonki niezapowiedzianych nie
reagujemy, drzwi takim nie otwieramy,
telefonów, gdy wyświetla się nieznany
numer, nie odbieramy. Im jest ktoś
ważniejszy na tym świecie, to tym
bardziej dba o ustalanie terminów
-
i sieć swoich kontaktów. Tymczasem Jezus
mówi dziś do mnie i do wszystkich i
również tych najbardziej odgrodzonych i
zabezpieczonych – spotkamy się,
-
czy ci się to podoba, czy też nie, to
my się spotkamy. I nie jest to ważne, że
usunąłeś Mnie z listy swoich znajomych.
Nie jest ważne, że nawet na niej nigdy
nie byłem. I tak przyjdę do ciebie. I
tak się spotkamy. Ludzie, zachłyśnięci
swoją codziennością, zapominają o Mnie,
o swoim Bogu, który jest nieskończoną
miłością. Zapominają o prawach, które im
dałem i ustanawiają swoje. Przypominam
ci słynne wydarzenie w dziejach świata,
jakim był potop. Drwili z mojego sługi
Noego wtedy, kiedy budował łódź tam,
gdzie nie było wody. On był Mi posłuszny
i to go uratowało, to uratowało mu
życie. Krąży po tym świecie złodziej
-
– szatan, zabiera on tych, którzy
odeszli ode Mnie. Pozwalam mu na to, bo
ty masz prawo do wyboru i możesz
powiedzieć Mi – nie, ze wszystkimi tego
konsekwencjami. Tak jak on powiedział
Mi - nie, ze wszystkimi konsekwencjami.
W jednym domu, przy jednej pracy, przy
sąsiednich biurkach, będą i Moi i jego
słudzy, ale tylko do pewnego czasu.
-
Czuwaj! Pytasz: - co to znaczy?
-
Spróbuj się na chwilę wyłączyć z twojej
bieganiny, z twoich rodzinnych i
zawodowych problemów i wyzwań. Oderwij
się od Internetu, od komórki i Facebooka.
Popatrz w lustro, popatrz w pesel,
popatrz na gwiaździste niebo, popatrz w
swoje serce i tu możemy się spotkać.
Dokładnie tu. Przecież wiesz, że cię
kocham. Wiesz, że tobie daję Siebie i
dlatego ta miłość jest tak wymagająca,
bo inna być nie może. Jeśli traktujesz
moją miłość poważnie, przełóż ją na
swoje życie. Mogę cały czas być z tobą,
rozmawiać z tobą, pomagać ci, a nawet
przez Eucharystię być w tobie – Ja Bóg w
tobie człowieku. Uwierz w to, pokochaj
Mnie. Czuwaj i bądź wolny.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Bóg mówi – „dziś”, diabeł mówi –
„jutro”.
-
Śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu, która
miała miejsce najprawdopodobniej 7
kwietnia 30 roku, to jedno z wydarzeń,
obok jego zmartwychwstania i
wniebowstąpienia, które uobecniają się w
każdej Mszy św. Wszechmogący Bóg, który
jest poza czasem, wyjmuje je niejako z
tamtego czasu i tamtej przestrzeni i
uobecnia, czyli dzieją się „dziś”. My,
uczestnicząc we Mszy św., przez swoją
wiarę jesteśmy świadkami tamtych
niepowtarzalnych, a przez Boga
uobecnionych wydarzeń. W dzisiejszą
Uroczystości Chrystusa Króla
Wszechświata nasza obecność, pod Jego
krzyżem, czyli przy Jego tronie, ma
szczególne znaczenie. To znaczenie jest
tym większe, że scena ukrzyżowania Pana,
przez wieki, mimo zmienności wydarzeń,
nic nie traci ze swej aktualności. Każdy
z nas może na Golgocie odnaleźć siebie.
Może pośród oskarżycieli, może pośród
krzyżujących żołnierzy, może w tłumie,
który stał i patrzył, może z Maryją,
Janem i kobietami, a może przy którymś z
łotrów? W centrum tej ponadczasowej
sceny jest Jezus na swoim krzyżu, tak
jak zaznaczyliśmy, na swoim tronie.
Jest krzyż, tronem króla ziemskiego,
który będąc prawdziwym człowiekiem, tak
bardzo ukochał swoich poddanych, że
życie swoje oddał za nich. Paradoksalnie
napis umieszczony nad Jego głową w
języku greckim, łacińskim i hebrajskim:
„To jest król żydowski”, tę prawdę
akcentuje. Jezus jest nie tylko
prawdziwym człowiekiem, lecz jest
również prawdziwym Bogiem, Stwórcą i
Panem wszelkiego stworzenia. Na tronie
krzyża wtedy, kiedy Jezus - człowiek z
miłości oddaje
-
za nas swoje ziemskie życie, Jezus -
Syn Boży z miłości daje nam swoje życie
wieczne. Ten moment i to miejsce
uobecniane w każdej Mszy św. jest istotą
dzisiejszej uroczystości.
-
Nieprzypadkowo ewangelista św. Łukasz
akcentuje reakcję dwóch złoczyńców,
których powieszono obok Jezusa. Jeden z
nich Mu urągał, drugi zaś karcąc swego
towarzysza, wyznał swoją winę i rzekł:
„Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz
do swego królestwa”. Ten dobry łotr, bo
tak wpisał się w historię świata, mimo
że sam oskarżony i miał nie lada
problem, trzeźwo ocenił postawę
współoskarżonego Chrystusa. I wtedy
kiedy wielu się pogubiło, on się
-
odnalazł. Znakomicie ujął to św.
Ambroży, który zauważył, że łaska, którą
otrzymał, przewyższyła, to o co prosił.
Od Jezusa usłyszał zapewnienie, które
dla każdego z nas jest marzeniem życia:
„Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze mną
będziesz w raju”. Ten jedyny i prawdziwy
król – Jezus Chrystus, daje nam zawsze
więcej niż to, o co Go prosimy. I to
daje zawsze „dziś”, choć często tego nie
widzimy.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
„Nauczycielu, kiedy to nastąpi?”
-
(Łk 21.7)
-
W pierwszej chwili wydawać by się mogło,
że Jezus, odpowiadając na to pytanie,
nawiązuje do końca świata. Pojawią się
fałszywi mesjasze, będą wybuchać wojny i
konflikty, uczniów Jezusa będą
prześladować, a religijne rozłamy będą
dotykały wiele rodzin. Natura będzie
obfitować w kataklizmy, a wszystkiemu
będzie jeszcze towarzyszył głód i
zaraza. Kiedy się jednak głębiej
zastanowimy nad słowami Jezusa, a
historia świata jest nam odrobinę znana,
to dojść
-
możemy do wniosku, że niemal każde
pokolenie doświadczało i doświadcza za
swojego życia dramatycznych wydarzeń, o
których wspomina Jezus. Dotyczy to
zarówno zawirowań politycznych,
niepokojów społecznych, kataklizmów
natury, jak i podziałów dotykających
życie rodzinne. Gdzie mądrość i siła,
aby w tym wszystkim się nie pogubić?
Jest rzeczą znamienną, że Jezus zaczyna
swój wywód od spotkania z ludźmi
wpadającymi w zachwyt nad świątynią, nad
jej architekturą W odpowiedzi na ten akt
podziwu, dla tego miejsca, Jezus
zapowiada, że nie pozostanie tu kamień
na kamieniu. My wiemy, że w roku 70
-
proroctwo Jezusa się spełniło.
Późniejszy cesarz Tytus, niejako wbrew
zwyczajowi Rzymian, zburzył świątynię,
która do dziś nie została odbudowana.
Wraz ze zburzeniem świątyni skończyło
się kapłaństwo w narodzie Wybranym. Nie
ma ofiar i nie ma kapłanów. Wielowiekowa
tradycja, sięgająca wyjścia Narodu
Wybranego z niewoli egipskiej, została
przerwana. Kapłanem jest tylko Jezus
Chrystus w wybudowanej przez siebie
świątyni, a jest nią Kościół. Jego
ofiara zapowiadana przez świątynię
jerozolimską i krew baranków, jest
zadośćuczynieniem za wszystkie grzechy
świata i to od każdego człowieka zależy,
jak z tej ofiary skorzysta. Na świcie
nie ma innej recepty na zło i grzech.
Obecność Jezusa i działanie Ducha
Świętego, którego nam daje, pozwala nie
tylko w sądach dawać świadectwo o Nim,
ale i w każdej innej trudnej sytuacji.
Kiedy więc słyszymy o wojnach,
kataklizmach i głodzie, nie popadajmy w
zwątpienie. To On zwyciężył świat, to On
jest jedynym w pełni skutecznym
ratunkiem na naszą ludzką głupotę. Stało
się dziś między nami modne odrzucanie
Jezusa, a my grzeszni mamy jeszcze
pretensje do Pana Boga, oskarżając Go,
że jest przyczyną zła. I tak powstał
tragikomiczny obraz współczesnego
człowieka, który z jedną nogą w grobie,
a drugą na skórce z banana, grozi
paluszkiem wszechmogącemu Stwórcy.
Grzech jest głupotą, ale jeszcze większą
głupotą jest odrzucenie Boga,
-
który z miłości nas stworzył, z miłości
nas odkupił, a tych, którzy do Niego się
zwracają, nie zostawia bez pomocy.
Jesteśmy codzienne zalewani niezliczoną
ilością informacji o wojnach,
kataklizmach i przeróżnych dramatach w
większości będących dziełem człowieka,
zachowujmy spokój. Zachowujmy go
również, kiedy świat nas oskarża o
wszystkie możliwe nieprawości. Nie
traćmy wiary, kiedy w naszych rodzinach
„głowy się psują”. Zawierzmy
Chrystusowi, który daje wytrwałym
gwarancje: „włos z głowy wam nie zginie.
Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze
życie”. Zachowajmy więc przed Panem
dobrą fryzurę!
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Jedynie sensowna odpowiedź
-
Saduceusze byli członkami religijno –
politycznego stronnictwa, gromadzącego w
dużej mierze przedstawicieli klasy
kapłańskiej. Byli bogaci, wpływowi,
ugodowi względem rzymskiego okupanta. W
swych religijnych poglądach
kwestionowali wiarę w aniołów i
zmartwychwstanie. Kiedy Pan Jezus
znakomicie uporał się z pułapką
zastawioną na Niego w pytaniu o
konieczność płacenia podatku, karząc
sobie przynieść monetę podatkową -
denara, właśnie saduceusze wystąpili z
kolejną, tym razem teologiczną
łamigłówką. Kazus był wymyślony na bazie
prawa mojżeszowego, które miało na celu
zabezpieczenie losu wdowy. Kiedy umierał
bezpotomnie mąż, jego brat powinien ją
pojąć za żonę. I tak siedmiu braci po
kolei umiera, przejmując po kolei wdowę
i nie zostawiając potomstwa. Pytanie
saduceuszy dotyczy jej losu przy
„ewentualnym” zmartwychwstaniu.
Odpowiedź Jezusa jest ponadczasowa i
dotyczy tych wszystkich, którzy, choć
niby wierzący, to jednak w ziemskich
układach i zabezpieczeniach pokładają
swoją ufność, a o życiu pozagrobowym
myślą w kategoriach: zobaczymy…; jakoś
to będzie…; pozwólmy się zaskoczyć…
Jezus wyprowadza cały problem poza
ziemską logikę i ziemskie układy. Nie
można w kategoriach tego świata myśleć o
relacjach w Domu Ojca Niebieskiego, bo
to, byłoby po prostu, prymitywne. Druga
część odpowiedzi Jezusa jest szczególnie
dla nas ważna: „A że umarli
zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył
tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana
nazywa Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i
Bogiem Jakuba. Bóg nie jest Bogiem
umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem
dla Niego żyją”. Chrystus znakomicie
nawiązał do niekwestionowanego, przez
-
saduceuszy, dialogu Mojżesza z Bogiem,
przemawiającym do niego z gorejącego
krzaka na pustyni. W Jego wypowiedzi
kluczowe jest stwierdzenie, że wszyscy
żyją dla Boga. Jeżeli bowiem każdy z
nas, to sobie tak do spodu uświadomi i
weźmie poważnie do serca, odpadną mu
wątpliwości co do zmartwychwstania.
Życie zaś, będzie układał w kategorii
miłości, która jest czymś daleko więcej
niż tylko uczucie, czy też ziemskie
relacje. Jest doświadczeniem miłości
Boga i odpowiedzią bezgranicznego
zaufania. Może w kolejną listopadową
niedzielę warto się nie tylko nad tym
zastanowić, ale Bogu dać sensowną
odpowiedź – Ojcze żyję dla ciebie.
-
-
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Kazus Zacheusza
-
Rzecz dzieje się w jednej z najstarszych
miejscowości na świecie, w Jerychu. Był
to czas, kiedy to sława Jezusa była już
na tyle wielka, że poprzedzała Jego
przyjście. Zacheusz, przełożony celników
był człowiekiem niewątpliwie znakomicie
poinformowanym, we wszystkim, co działo
się w lokalnej społeczności. Kiedy
przez miasto przebiegła wieść o pobycie
Jezusa, Zacheusz postanowił działać. Był
Żydem i zapewne myślał o dobrej relacji
z Bogiem. Był celnikiem, czyli
przedstawicielem ówczesnych poborców
podatkowych zbierających bez litości
pieniądze podatkowe dla rzymskiego
okupanta, a przy tej okazji
-
nieuczciwie zagarniających grosz do
swojej sakiewki. Kolaborant, zdrajca,
oszust kochający pieniądze,
znienawidzony przez ludzi, ale w głębi
duszy
-
człowiek, który szukał rozwiązania dla
swego pogmatwanego życia. To niemożliwe,
aby był kierowany tylko zwykłą
ciekawością. To musiało być coś więcej.
Szef celników, jak mały chłopczyk
pobiegł, wyprzedził tłum i wspiął się na
sykomorę. Chrystus widział nie tylko ten
chłopięcy wyczyn, ale przede wszystkim
pogubione serce Zacheusza i jego chęć
znalezienia wyjścia z niesłychanie
trudnej życiowej sytuacji. Wystarczyło
jedno zdanie Chrystusa: „Zacheuszu,
zejdź prędko, albowiem dziś muszę się
zatrzymać w twoim domu”. On
natychmiast znalazł się na ziemi i
uradowany przyjął Mistrza nie tylko do
swego domu, ale przede wszystkim do
swojego serca. Obecny Jezus uwolnił
rozwiązanie wewnętrznego dramatu
gospodarza, który już wcześniej musiał
mieć wszystko przemyślane i policzone.
Nie miał jednak odwagi, aby to nazwać i
wprowadzić w życie. Znakomicie świadczą
o tym jego słowa: „Panie, oto połowę
mego majątku daję ubogim, a jeśli kogoś
w czymś skrzywdziłem, zwracam
poczwórnie”. Obecność Jezusa pozwoliła
przełożonemu celników, zdrajcy,
oszustowi i kolaborantowi, podjąć
właściwą decyzję. Jezus jej nie
narzucił, nic nie kazał, nic nie
wyliczał, po prostu wydobył ją z jego
głowy i serca, jak akuszer
-
pomógł ją „urodzić”. Kolejne zdanie
Jezusa jest bardzo ważne, zarówno dla
Zacheusza, jak i dla wszystkich którzy
podważali sens wizyty Jezusa u
miejscowego grzesznika: „Dziś zbawienie
stało się udziałem tego domu, gdyż i on
jest synem Abrahama. Albowiem Syn
Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to,
co zginęło”. To zdanie jest jednocześnie
uzasadnieniem naszego domniemania o tym,
co działo się w sercu i głowie Zacheusza
przed spotkaniem z Jezusem. W tym
stwierdzeniu Syn Boży informuje nas, jak
ważna jest w naszych sprawach zawodowych
i domowych, pełnych kazusów Zacheusza,
Jego obecność, uwalniająca mądrość i
odwagę. Otwierający drzwi Chrystusowi
muszą zawsze liczyć się z tym, że świat
prymatu użyteczności, a nie dobra, nie
będzie takiej postawy rozumiał i będzie
nią gardził. Tym jednak nie należy się
przejmować, albowiem przy otwartych
drzwiach Królestwa niebieskiego wszystko
inne, to przysłowiowy – Pikuś.
-
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Oprogramowanie na świętość
-
Uroczystość Wszystkich Świętych to dzień
szczególnego uświadomienia sobie
rzeczywistości, którą w naszym wyznaniu
wiary określamy mianem „świętych
obcowania”. W pędzie codzienności, to
tak bardzo nam umykająca prawda, z którą
konfrontacja w momencie ciężkiej
choroby, śmierci czy starości, dla
człowieka nieprzygotowanego może być
bolesna, a nawet kompletnie
niezrozumiała. Dzisiaj jest znakomita
okazja, aby przystanąć i popatrzeć na
-
rzeczywistość, do której wszyscy
jesteśmy stworzeni. Ziemia jest w pewnym
sensie latającym w kosmosie grobowcem,
na którym pojawiają się nieustannie
-
nowe istoty, niektóre nawet rozumne,
które po chwilowym życiu trafiają do
ziemskiej mogiły. Jedna tylko mogiła
jest pusta, albowiem ten, który w niej
został złożony, zmartwychwstał. Jest nim
Jezus Chrystus, prawdziwy człowiek
istotom ludzkim we wszystkim równy i
jednocześnie prawdziwy Bóg, Stwórca
wszystkiego. Jego grób to brama do
świętych obcowania, boskiej
rzeczywistości, przeznaczonej dla istot
rozumnych, które na miłość Stwórcy
odpowiedzą miłością. Brama jest jedna i
to ciasna, dodatkowych furtek nie ma, a
system kontroli jest doskonały. Rzeczą
znamienną jest fakt, że choć jest
ciasna, to jednak każdy, który wykaże
się gotowością, przez nią przejdzie.
Ojciec Niebieski, tak bardzo pokochał
nas, mimo wszelkich grzechów i
ułomności, że nie tylko czeka
-
na nas, ale wysłał Syna, aby nas
przeprowadził. Innego przewodnika nie
ma. Z tym większym skupieniem odczytuje
dziś Kościół słowa samego Chrystusa,
który daje bardzo konkretne rady i
obiecuje pomoc, dla każdego, kto pragnie
przejść przez Jego grób do życia
wiecznego. Mają one wspólny klucz
zawarty w słowie „Błogosławieni”.
Błogosławiony to nie ten, któremu
wszystko się udaje, który ma zdrowie i
szczęście do pieniędzy. Błogosławiony to
ten, który w zderzeniu ze światem
chciwości, korupcji i brutalnych
zwyczajów podejmuje drogę Bożych
przykazań i Ewangelii. Po ludzku jest
głupi i skazany na zagładę, a mimo to,
podejmuje decyzję miłości Boga ponad
wszystko i ponad wszystkich. Wtedy
Ojciec Niebieski daje swoje
błogosławieństwo, czyli swoją pomoc,
każdemu taką, jaka jest potrzebna, można
powiedzieć dedykowaną. Celem jest
niebo. Samuraje byli znakomitymi
rycerzami, albowiem uczyli się ignorować
swoje życie doczesne. Strach bowiem
przed jego utratą był wyrokiem śmierci w
walce. Podobnie prowadzi nas Jezus,
zachęcając, abyśmy tak jak On
zignorowali wartości tego świata, ale
dla nieba, a wtedy we wszystkim staniemy
się skuteczni i spełnieni, czyli po
prostu – święci.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
Jak ufać sobie?
-
Takich, którzy uważają się za
sprawiedliwych, a innymi gardzą,
spotykamy na co dzień wielu. Życie z
nimi jest trudne, a zmiana ich sposobu
myślenia wydaje się niemożliwa. Tacy
samo kanonizujący się święci. Mając
jednak odrobinę krytycyzmu wobec własnej
osoby, to i w sobie samych odnajdujemy
mniej lub
-
więcej elementów wspomnianej postawy.
Jesteśmy niewinni, sprawiedliwi,
budujemy swoje dobre samopoczucie na
wymienianiu własnych zasług i na
porównywaniu się z innymi. Zwykle nasze
wywody kwitujemy stwierdzeniem: „gdyby
inni byli tacy jak ja, to świat…”.Pan
Jezus nie zachował się biernie
-
wobec postawy dufnych w sobie,
uważających się za sprawiedliwych, a
innymi gardzących. Opowiedział im i nam
przypowieść, która mocno zapada w umysły
-
i serca. Jako Syn Boży i Sędzia był
jedynym, który wypowiadając te słowa,
nadał im właściwą rangę. Rzecz bowiem
dotyczy tego, co dla nas grzesznych jest
najważniejsze, a mianowicie
usprawiedliwienia. Dwóch modliło się w
świątyni, każdy w sanktuarium swej
duszy, czego świadkiem był już tylko
Bóg, a byli to: faryzeusz i celnik.
Pierwszy przeglądnął się w sobie, a nie
w Bogu. Prawdy więc o sobie nie poznał,
natomiast akcentował niekwestionowane
swoje zasługi, których prezencja
odbywała się na tle zdzierców, oszustów
i celników. Zupełnie umknęło mu to, że
tak jak każdy jest grzesznikiem. Pełne
fałszu w jego ustach było podziękowanie
Bogu, którego poinformował o swoich
dobrych uczynkach, oczekując w głębi
duszy słusznej nagrody. Zupełnie inną
postawę przyjął celnik. Na tym świętym
miejscu pozostał z dala. Zewnętrzna
postawa na tym świętym miejscu była
odbiciem tego, co działo się w jego
duszy. Stanął przed samym świętym,
sprawiedliwym Bogiem, czego wyrazem było
to, że nie śmiał oczu wznieść. To, co
mówił, bijąc się w piersi, było
kluczowe: „Boże mniej litość dla mnie,
grzesznika”. Widział więc w Bogu, nie
tylko sprawiedliwego sędziego
dysponującego sprawnym monitoringiem i
paletą sankcji, widział przede wszystkim
Ojca nieskończenie kochającego,
gotowego przebaczyć każdy grzech.
Szczerość takiej postawy zakłada zmianę
postępowania i odejście od tego, co nie
jest zgodne z wolą Stwórcy. Dla nas
ważne są dwa stwierdzenia Jezusa. Nie
podlegają one żadnej dyskusji, albowiem
wypowiedział je Ten, który dokonał
dzieła naszego odkupienia.
Usprawiedliwiony odszedł celnik, a nie
faryzeusz. I zaraz drugie stwierdzenie:
„Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie
poniżony, a kto się uniża, będzie
wywyższony”. Każdy, to znaczy – każdy.
Zbliżająca się Uroczystość Wszystkich
Świętych i Dzień Zaduszny, nastrajają do
zdjęcia maski i popatrzenie prawdzie w
oczy.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie
wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”
-
(Łk 18,8)
-
To pytanie na końcu dzisiejszej
Ewangelii wydaje się, sugerować
katastrofalny stan Kościoła na końcu
świata. Czy o to chodziło Panu Jezusowi?
– Tego nie wiem. Wiem natomiast, że On,
Chrystus stawia mi, to pytanie dzisiaj –
Lucek, gdybym dziś przyszedł do ciebie,
z jaką wiarą Mnie przywitasz? Wiem, że
takie spotkanie nastąpi, a pytanie
Jezusa nie jest teoretyczne. Wiem
również, że to pytanie nie ma na celu
straszenie mnie, ale mobilizację do
pogłębienia mojej wiary. Dopiero w takim
kontekście mogę lepiej zrozumieć zachętę
Jezusa, aby zawsze się modlić i nie
ustawać. Sugeruje mi, że modlitwa jest
wyrazem mojej wiary i jednocześnie
narzędziem do jej pogłębiania. W tym
kontekście możemy lepiej zrozumieć sens
Jezusowej przypowieści o
niesprawiedliwym sędzim i skutecznej
wdowie. Sądy w ówczesnym Izraelu
sprawował Sanhedryn obradujący przy
świątyni w Jerozolimie. Z konieczności
zajmował się najważniejszymi sprawami, a
taką był między innymi proces Jezusa. Na
prowincji zaś, dobrze zorganizowane
gminy miały własne sądy, czyli „małe
sanhedryny”. Rozstrzygały one w sprawach
mniejszej wagi, a w dziedzinie karnej
nie mogły przekroczyć kary chłosty,
czyli 39 uderzeń. W sprawach cywilnych
każdy Żyd mógł być sędzią, w dziedzinie
kryminalnej sędziowie pochodzili ze
stanu kapłańskiego lub byli lewitami.
Traktat Sanhedrin określał walory
sędziego: powinien być wysoki, godny,
znający języki, by nie potrzebował
tłumacza, obeznany z magią, nie mógł być
ani zbyt młody, ani zbyt stary, nie mógł
być eunuchem, ani człowiekiem o twardym
sercu. Sędziowie nie byli płatni, a
wyroki, za które pobrano opłatę, były
nieważne. Takie były założenia, a
praktyka jak to w życiu bywa, wyglądała
inaczej. O karykaturze sędziego mówi Pan
Jezus. Przedstawiciel prawa w Jego
przypowieści jest niewierzący,
pozbawiony szacunku dla drugiego
człowieka i dbający o swoją wygodę.
Jezus konfrontuje go z wdową, nękaną
przez jej przeciwnika. Jej natręctwo i
jego troska o swój święty spokój
uruchomiły proces jej obrony. Chrystus,
akcentując skuteczność jej natrętnych
próśb, zachęca nas do dobrego natręctwa
w zwracaniu się do Ojca Niebieskiego.
Nie danie za wygraną w proszeniu Boga
podczas modlitwy generuje wzrost wiary.
Z jednej strony owo błogosławione
natręctwo wynika z niej, a z drugiej zaś
strony, wzmacnia ją. Dla nas, tak bardzo
zagubionych, tak wiele tracących czasu
na głupoty, tak mało skutecznych w
działaniach i tak szybko przemijających,
słowa Jezusa mają szczególne znaczenie.
Tak się utarło mówić, że to śmierć po
nas przyjdzie, a to przecież On, Jezus
przyjdzie. I znów wraca fundamentalne
pytanie: czy znajdzie u mnie wiarę?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Być uzdrowionym, a być uszczęśliwionym,
to ogromna różnica.
-
Dziesięciu trędowatych na skraju wsi,
zatrzymali się z daleka. Pojęciem trąd
określano różne dotkliwe i często
zakaźne i odrażające choroby skóry.
Przepisy Biblii, które również pełniły
funkcję porządkowe w Narodzie Wybranym,
nakazywały izolację trędowatych, przy
jednoczesnej zachęcie do świadczenia im
miłosierdzia (Kpł 13,45-46). W praktyce,
krewni i znajomi obdarowywali ich tym,
co było potrzebne do życia. Zdarzające
się przypadki uzdrowienia, prawie zawsze
graniczące z cudem, musiały być
potwierdzone przez kapłanów, a Bogu
złożona stosowna ofiara (Kpł 14,1-32).W
tym kontekście, wołanie trędowatych:
Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami,
ma swoją głęboką wymowę. To była prośba
o cud przywrócenia do społeczności
żywych i zdrowych. Jezus wystawił ich
wiarę na próbę, nakazując im, jeszcze
trędowatym, aby poszli do kapłanów
stwierdzić swoje uzdrowienie. Oni to
zrobili, a uzdrowienie nastąpiło w
drodze. Intrygujący jest obecny pośród
nich Samarytanin. Ten człowiek oprócz
wiary wykazał się pokorą, jako że dla
niego, pójście do kapłana żydowskiego
było niewątpliwą ujmą. Nie tylko, że to
zrobił, ale wrócił do Jezusa jako jedyny
z uzdrowionych, aby podziękować. Zrobił
to w wyjątkowy sposób, wychwalając
bowiem Boga, upadł na twarz przed
Jezusem, co w ówczesnym zwyczaju
oznaczało oddanie Mu boskiej czci.
Znamienna jest reakcja Jezusa: „Czy nie
-
dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie
jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł,
który by wrócił i oddał chwałę Bogu,
tylko ten cudzoziemiec". Do niego zaś
rzekł: „Wstań, idź, twoja wiara cię
uzdrowiła". Papież Benedykt XVI zwrócił
uwagę na ten tekst, jako kluczowy dla
naszych relacji z Jezusem. Uzdrowienie
dziękującego Samarytanina poszło
zdecydowanie głębiej. Jezus, widząc jego
wiarę, uzdrowił nie tylko jego skórę,
ale przede wszystkim jego serce. I tak
stał się nie tylko uzdrowionym, ale
przede wszystkim uszczęśliwionym.
Obserwacja życia potwierdza, że na
dziesięciu uzdrowionych jest jeden
szczęśliwy. Czy ja nim jestem?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
(Łk 17, 5-10)
-
Apostołowie prosili Pana: "Przymnóż nam
wiary». Pan rzekł: "Gdybyście mieli
wiarę jak ziarnko gorczycy,
powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij
się z korzeniem i przesadź się w morze”,
a byłaby wam posłuszna. Kto z was, mając
sługę, który orze lub pasie, powie mu,
gdy on wróci z pola: „Pójdź i siądź do
stołu”? Czy nie powie mu raczej:
„Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i
usługuj mi, aż zjem i napiję się, a
potem ty będziesz jadł i pił”? Czy
dziękuje
-
słudze za to, że wykonał to, co mu
polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie
wszystko, co wam polecono: „Słudzy
nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to,
co powinniśmy wykonać”.
-
Moc, która w głowie się nie mieści.
-
Prośba Apostołów skierowana do Pana:
„Przymnóż nam wiary”, jest nam bardzo
bliska. W sytuacjach trudnych i po
ludzku niepojętych, spoglądając w niebo,
albo patrząc na Krzyż święty, powtarzamy
po wielokroć: „Panie, przymnóż nam
wiary”. Często, rzeczywiście przychodzi
rozwiązanie, umocnienie, otwierają się
drzwi tam, gdzie ich wcześniej nie było.
Dziś Chrystus zaprasza nas zarówno do
spokojnej refleksji nad naszą wiarą, jak
i do „popracowania” nad jej głębią.
Rzecz znamienna, że prośba Apostołów o
przymnożenie wiary została wypowiedziana
zaraz po tym, jak Jezus bardzo mocno
zaznaczył konieczność upominania i
przebaczenia winowajcy żałującemu i to
7 razy dziennie, czyli zawsze (Łk
17,3-4). To po ludzku może się wydawać
niemożliwe, a nawet nielogiczne.
Tymczasem Chrystus, wiedząc, co dzieje
się w sercach słuchaczy mówi: Gdybyście
mieli wiarę jak ziarnko gorczycy,
powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij
się z korzeniem i przesadź się w morze”,
a byłaby wam posłuszna. Trzeba wiedzieć,
że drzewo morwowe może przetrwać na
jednym miejscu 600 lat. Korzenie zaś
czarnej morwy, jak już zaznaczali
starożytni pisarze żydowscy, mają
możliwość rozrastania się na wszystkie
strony i dlatego są niezmiernie
-
trudne do wyrwania. Nawet niewielka
wiara, porównana przez Pana do
symbolicznie najmniejszego ziarnka
gorczycy, daje człowiekowi ponad
naturalną moc
-
i skuteczność wykraczającą poza logikę
tego świata, jeśli jest to oczywiście
zgodne z wolą Boga. Chrystus natychmiast
daje odpowiedź na rodzące się pytanie
-
– jak taką wiarę w sobie wypracować?
Przykład czerpie z codziennego życia, z
prozaicznej sceny, która zapewne w wielu
domach była codziennością. Sługa wraca
po pracy z pola, a pan domu, nie
zważając na jego zmęczenie, każe się
obsłużyć, podać sobie jedzenie, a
dopiero potem może sam się posilić.
Wydaje
-
się to niesprawiedliwe, zgoła
nieludzkie. Dodatkowo irytujący jest
fakt, że w naszych ludzkich relacjach,
niesprawiedliwość może stać się
akceptowanym zwyczajem.
Niesprawiedliwość, o której mowa w
dzisiejszej Ewangelii, łagodnieje nieco,
kiedy sobie uświadomimy, że pan zapewne
też miał swoją pracę i że sługa miał
poczucie bezpieczeństwa, które dawał mu
dom, w którym pracował i mieszkał. Jezus
nie wzywa sługi do zmiany porządku
rzeczy, do buntu, do rewolucji i zamiany
miejsc przy stole. Jezus wzywa do
rozeznania swojej misji, czyli swojej
służby, i postrzegania jej na tle całego
domu. Postawa „sługi nieużytecznego” to
postawa sługi perfekcyjnie
wypełniającego swoje obowiązki, co daje
mu w konsekwencji, zupełnie inne miejsce
i możliwości w domu pana. Opowieść
Chrystusa o „słudze nieużytecznym” ma
swoje przełożenie na naszą relację z
Panem Bogiem. Wiara staje się
zdecydowanie silniejsza i
skuteczniejsza, gdy towarzyszy jej
postawa sługi. Taką postawę miał sam
Chrystus, który nie domaga się od nas
takiej postawy, jaką sam prezentował.
Taką postawę ma również Najświętsza
Maryja Panna. Czy taką postawę mam ja …?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Nie każdy ma imię przed Bogiem!
-
To stwierdzenie może niejednego
szokować, lecz jest jasnym wnioskiem z
dzisiejszego fragmentu Ewangelii. Bogaty
człowiek,który niemądrze korzystał z
tego, co posiadał, trwonił swój majątek,
ubierając się wytwornie i spędzając czas
na zabawach, w Ewangelii nie ma imienia.
Natomiast biedny, schorowany człowiek,
leżący u bram jego pałacu, bez
nienawiści i zazdrości w sercu, jedynie
z prośbą o okruchy ze stołu, ma na imię
– Łazarz. Zwykle imiona bogaczy są
znane, czytamy o nich na pierwszych
stronach gazet, w mediach znajdujemy
szczegółowe informacje o ich strojach,
bankietach i pikantnych szczegółach
życiorysu. Tego typu informacje są
pokarmem dla bezimiennych biedaków
cierpiących na niedosyty sensacji i
nadmiar wolnego czasu. Opowiadając
przypowieść o bogaczu i Łazarzu, Jezus
akcentuje przepaść między zbawionymi i
potępionymi i jej ostateczny wymiar po
śmierci człowieka. Tu się już nic nie
zmieni. Tu się już nic nie da zrobić. To
teraz ode mnie zależy, dopóki jestem na
tym świecie, po jakiej stronie
pozaziemskiej rzeczywistości się znajdę,
czy jako bezimienny potępiony, czy jako
imienny uczestnik uczty świętych. Mam do
dyspozycji słowa Boga – Pismo Święte,
które przełożone na język miłości w moim
postępowaniu stają się pewną i
bezpieczną drogą dla mnie i tych, którzy
za mną pójdą. Mam do dyspozycji
sakramenty święte i obecnego w nich
Chrystusa, jedynego, który
zmartwychwstał i wstąpił do nieba. Mam
do dyspozycji tu i tylko tu, bo po
śmierci będzie za późno.
-
-
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Boga oszukać nie próbuj!
-
Wydaje się, że przez wieki funkcjonują w
ekonomii i gospodarce dwie ważne logiki:
logika zysku i logika sprawiedliwego
podziału. Żyjący w VIII w. p. Chr.
prorok Amos, pochodzący z uboższych
warstw izraelskiej społeczności,
piętnuje logikę zysku ówczesnych
przedsiębiorców. Zysk stał się dla nich
najważniejszym celem, albowiem w dobrach
tego świata położyli swoją nadzieję. W
ich logice zysku nie ma miejsca na
relację ze Stwórcą, co przekłada się na
ich uczciwość oraz na podejście do dnia
szabatu. Traktują ów dzień jako
wymuszoną i przykrą przerwę w zarabianiu
pieniędzy. Kiedy w logice zysku nie ma
Pana Boga, nie będzie
-
Go również w
logice podziału. To Bóg jest gwarantem
jego sprawiedliwości. Kiedy Boga braknie
w ludzkiej logice, człowiek ogarnięty
chciwością będzie w stanie drugiego
człowieka sprowadzić do wartości rzeczy.
Prorok Amos posługuje się drastycznym
przykładem sprzedania ubogiego za „parę
sandałów”. Dla nas najbardziej
drastycznym przykładem odczłowieczenia
relacji jest logika KL Auschwitz -
Birkenau. To, co Bóg powiedział przez
Amosa, Syn Boży nazywa jeszcze bardziej
jasno: „Żaden sługa nie może dwom panom
służyć. Gdyż albo jednego będzie
nienawidził, a drugiego miłował; albo
-
z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi.
Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Ten
porządek musi wejść tak głęboko w
ludzkie serce, aby przełożyć się na
uczciwość w najdrobniejszych sprawach:
„Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i
w wielkiej będzie wierny; a kto w
drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w
wielkiej nieuczciwy będzie”. Jezus jest
realistą i doskonale wie, że w nasze
ręce trafiają pieniądze i różne dobra,
których historia nie jest nam do końca
znana
-
i nie jesteśmy w stanie do końca
prześledzić ich „uczciwości”. Możemy
jednak tym, co posiadamy, tworzyć dobre
międzyludzkie relacje. Jeśli Bóg jest w
naszych sercach, to logika podziału jest
przed logiką zysku. Czasem wydaje się to
trudne, niemal nielogiczne i tylko przez
zaufanie Bogu możemy się przełamać i
podjąć ryzyko, którego do końca nie
rozumiemy. Efekt jest jednak
niesamowity: wewnętrzny spokój,
prawdziwi przyjaciele i dobra, które nie
są przemijające. W Przypowieści o
nieuczciwym zarządcy Jezus, prawdziwy
Bóg i Człowiek, ukazuje niezmierną
inteligencję ludzi złych i fantastyczną
zdolność jednoczenia
-
się w podłości. Ich sukces jest jednak
ograniczony, a sprawiedliwa kara ich nie
ominie - Boga nie oszukają.
-
-
-
Ks. Lucjan Bielas
|
|
-
-
-
|