AKTUALNOŚCI   ZARZĄD    KAPELANI   STATUT   ARCHIWUM   KONTAKT   

 

 
 
 
 
 
 
                                
                                      Rozważania Ks.Lucjana Bielasa za 2022r
 
 
ROK 2023
 
 
 
 
Dlaczego młodzież w Polsce odchodzi od Boga?
(Rdz 15, 1-6; 21, 1-3; Hbr 11, 8. 11-12. 17-19: Łk 2, 22-40)
Parę dni temu postawiono mi to pytanie przy drzwiach kościoła. Chwila wspólnej rozmowy ukazała wiele złożonych przyczyn tego zjawiska. Niewątpliwie trzeba badać, aby je  zgodnie z prawdą nazwać w celu podjęcia właściwych kroków.
Wydaje się jednak, że można rzecz postawić trochę inaczej, a mianowicie: dlaczego mimo wszystko wielu młodych ludzi zostaje w Kościele z mocnym postanowieniem wierności nauce Jezusa Chrystusa? Święto Świętej Rodziny skłania do spojrzenia na dzisiejszą rzeczywistość jeszcze szerzej i to właśnie z tej perspektywy.
Kościół w dzisiejsze święto posłużył się przywołaniem wiary Abrahama, który to mimo bardzo podeszłego wieku jego i jego żony Sary, z wiarą przyjął obietnicę potomka, daną mu przez Boga.  Natchniony autor Listu do Hebrajczyków akcentuje wiarę Abrahama, z jaką wykazał gotowość złożenia w ofierze Bogu, jedynego swego syna Izaaka – zawierzenie Bogu przerastające ludzką logikę.
W dzisiejszej Ewangelii św. Łukasz prowadzi nas do świątyni jerozolimskiej, gdzie spotykamy Świętą Rodzinę, Maryję, Józefa i Jezusa. Zachowując przepis prawa, przynoszą dziecko i uroczyście oddają je Bogu. Nie ma tutaj słowa o wykupie pierworodnego syna. Czy to tylko dotyczy Jezusa, czy też jest to przekaz dla wszystkich – każde dziecko jest darem Boga i Bogu powinno być oddane. To nie jest jednorazowa deklaracja, ale konkretny program wychowawczy, który Maryja i Józef podejmują i go wypełnią.
Ofiara, którą mieli złożyć na oczyszczenie rytualne kobiety: parę synogarlic, albo dwa młode gołębie, była ofiarą ludzi ubogich. Maryja, zachowując dziewictwo, takiego oczyszczenia nie potrzebowała. Powierzenie przez Boga, Jej i Józefowi swojego Syna, nie przewróciło im w głowie. Udając się do świątyni okazali posłuszeństwo prawu i pokorę serca.
Ciekawe, że na spotkanie ze Swoim Synem, Bóg nie zaprosił arcykapłana, ani żadnego z uczonych w piśmie. Oni staną się później fatalnymi doradcami króla Heroda. Zaprosił natomiast pewnego starca, imieniem Symeon. Był to człowiek sprawiedliwy i pobożny, wyczekujący pociechy Izraela; a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. W jego życiu pobożność przekładała się na życie, a ludzka mądrość, dzięki asystencji Ducha Świętego, przekraczała granice. Świadczy o tym to, co powiedział, biorąc Dziecię w objęcia: Teraz, o Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, które przygotowałeś wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela.  Tym gestem i wypowiedzianym słowem, Symeon ujął całą istotę misji  Jezusa. Udzielił błogosławieństwa Maryi i Józefowi, a zwracając się do Niej, rzekł: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą – a Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. 
Te słowa przekazane przez Ducha Świętego za pośrednictwem Symeona, były bardzo ważną wskazówką dla Maryi i Józefa: dziwili się temu, co o Nim mówiono, ale i nie tylko. Każda rodzina, która przyjmuje Jezusa i podejmuje się wychowania dzieci wraz z Nim, ma udział w Jego misji, w chwale, odrzuceniu, ale i w ostatecznym zwycięstwie.
Bóg zaprosił do świątyni jeszcze jedną osobę na spotkanie ze Świętą Rodziną, a mianowicie prorokinię Annę. Ta 84-letnia wdowa: Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Anna wiedziała, komu opowiedzieć o tym spotkaniu: sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jeruzalem.
Tak oto, sam Bóg w tym dzisiejszym spotkaniu, udzielił nam kilku wskazówek, do odbudowy wolnego Kościoła Jezusowego w czasach, gdy władza państwowa chce go wykorzystywać jako narzędzie swojej władzy. Wskazówek dla ratowania rodziny w czasie kiedy w interesie prymitywnej władzy leży jej rozbijanie, propagowanie aborcji i in vitro, czynione pod hasłami złudnej wolności.  Te wskazówki, to również wyraz naszej odpowiedzialność za siebie i za tych, których nam Bóg powierzył.
Wiara Abrahama, wiara Maryi i Józefa w naszej rodzinie.
Każde dziecko jest darem Boga i powinno być wychowane dla Boga, bo tylko wtedy szczęśliwe przejdzie przez granicę śmierci razem z rodzicami. Dobra materialne zostaną na ziemi.
Szacunek dla Kościoła, Nowej Świątyni, wybudowanej przez dzieło zabawienia Jezusa. To tu dokonuje się Jego ofiara – Eucharystia – owo  TERAZ, o którym mówił, Symeon.
Zakorzenienie w tym, co w Kościele Święte, krytyczna ocena i niezrażanie się tym, co grzeszne.
Odpowiedzialna rola ludzi starszych, pełnych Ducha Świętego, w tworzeniu środowiska i we wsparciu dla młodych małżeństw.
 
Może ta wizyta Świętej Rodziny w nieistniejącej już świątyni jerozolimskiej, da nam coś do myślenia w istniejącym Kościele?

 

                                                         

                                                                                                                                                Ks. Lucjan Bielas

 
 
Światło w ciemności
Msza o świcie
(Iz 62, 11-12; Tt 3, 4-7; Łk 2, 15-20)
 
W Rzymie powstał zwyczaj, że w Boże Narodzenie, po zakończeniu nocnej liturgii w Bazylice Matki Bożej Większej, papież przechodził w uroczystej procesji pod Palatyn, gdzie znajdował się kościół dedykowany św. Anastazji, aby tam odprawić Mszę św. Podczas tej liturgii sprawowanej o świcie, szczególny akcent kładzie Kościół na światło, które pokonuje ciemności. Ciesząc się promieniami Słońca, wszyscy,  którzy z wiarą witają Jezusa, pozwalają Mu na to, aby przeniknął ich Swoim światłem miłości. To światło ma nieskończenie większą moc od słonecznego, a każdego, który pozwoli się nim rozświetlić, obdarza blaskiem nieprzemijającym – życiem wiecznym.
Wtedy kiedy prawdziwe Światło zabłysło po raz pierwszy, była ciemność. Ówczesna unia, którą w historii zwykliśmy nazywać Imperium Rzymskie, choć podbijała świat, wewnętrznie pogrążała się w mroku. Państwo stało się największą wartością, podporządkowało sobie religię i kult. Najwyższym kapłanem ogłosił się sam cesarz. Dobrobyt rozłożył wierność małżeńską, a w konsekwencji przyrost naturalny. Człowieka można było kupić jako niewolnika, na targu, a miał on jedynie wartość rynkową, jako instrumentum vocale – narzędzie mówiące. Trawiąca coraz bardziej Imperium degrengolada moralna już wkrótce doprowadzi go do bratobójczych konfliktów, osłabienia granic, a w końcu, szybciej niżby się spodziewano, do upadku.
Za czasów cesarza rzymskiego Augusta, w Palestynie, było jeszcze ciemniej. Rządzący w imieniu Rzymu, bardzo inteligentny i jeszcze bardziej bezwzględny, Herod Wielki, zdominował życie tego zakątka Imperium. Wtedy to w stajni opodal miasteczka Dawidowego zwanego Betlejem, urodziło się Dziecię. Matka Jego, Maryja złożyła Go w żłobie. Wraz z mężem, Józefem, szukali wcześniej miejsca w gospodzie, lecz drzwi były dla nich zamknięte.
To wydarzenie, było dla tej Rodziny bardzo ważne, lecz w skali historii świata, po ludzku rzecz biorąc, powinno przejść kompletnie niezauważone. Tymczasem po dwudziestu wiekach możemy powiedzieć, że skala tych narodzin jest gigantyczna. Paradoksalnie im bardziej świat próbuje walczyć z tym faktem historycznym, tym bardziej on się rozgłasza.
Znamy odpowiedź, dlaczego tak jest.  Wszechmogący Bóg postanowił stać się człowiekiem, aby wyprowadzić człowieka z ciemności i wprowadzić go do nieprzemijającej światłości. Zamysł swój zrealizował genialnie, albowiem zrealizował go w rodzinie.  Bóg Ojciec posłał swojego Syna, aby mocą Ducha Świętego zamieszkał w łonie kobiety, Najświętszej Maryi Panny, poślubionej mężowi imieniem Józef.  Ona to cudownie przygotowana do wejścia we współpracę z Bogiem, swoją ludzką wolą podjęła decyzję przyjęcia Boga w swoim łonie i wydania Go na świat. Wspólnie z mężem przyjęli Syna Bożego, któremu zgodnie z wolą Ojca Niebieskiego, nadali imię Jezus.
Dzisiejsze czytania Mszy św. o świcie, dotykają istoty Boskiego  światła. Pasterze na polach w Betlejem doświadczyli anielskiego spektaklu na niebie, a niebieski wysłannik oznajmił im, że narodził się Mesjasz. Po naradzie świadomie i dobrowolnie podjęli decyzję, aby udać się tam, gdzie im anioł powiedział. Udali się też z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa oraz leżące w żłobie Niemowlę. Tu już nie było żadnych „efektów specjalnych”. Doświadczyli miłości między żoną, mężem i dzieckiem. Miłości, której zwornikiem był Bóg. To doświadczenie miłości w rodzinie przemieniło ich życie, życie przybyszów i gości.
Warto o tym pamiętać, że Imperium Rzymskie upadło, rozsypują się po kolei wszystkie potęgi tego świata. Wrogowie narodzonego Boga giną marnie.
Warto o tym pamiętać, że Bóg, przyjmując ludzką postać, ograniczył Siebie. Uczy mnie przez to ograniczenia siebie po to, abym mógł Jego, Boga przyjąć i abym razem z Nim mógł przekraczać ludzkie granice. A wtedy On, Bóg  będzie we mnie i przeze mnie będzie jaśniał na tym świecie. Tu jest najgłębszy sens Boga w rodzinie i Boga w Eucharystii. Tego Światła ciemności świata nigdy nie zgaszą.

 

 

                                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

Dwie kobiety, dwóch mężów i Bóg
(2 Sm 7, 1-5. 8b-12. 14a. 16; Rz 16, 25-27; Łk 1, 26-38)
 W czwartą niedzielę Adwentu wypadającą w bieżącym roku 24 grudnia, czyli we wspomnienie Adama i Ewy, a kończącą się Wigilią Bożego Narodzenia, mamy wyjątkową okazję uczestniczenia w wyjątkowym spotkaniu dwóch wyjątkowych kobiet, mających wyjątkowych mężów. A dzieje się to pod okiem samego Stwórcy.
Pierwsza z nich to matka wszystkich ludzi, Ewa.  Jesteśmy wdzięczni jej i jej mężowi Adamowi, za wejście z Bogiem w świadomą współpracę w dziele stwarzania. To oni ją zapoczątkowali. Ich potomkowie, do których się zaliczamy, są tylko kontynuatorami tego wyjątkowego w skali wszechświata dzieła.
To dziedzictwo ma jednak pewną skazę, którą nazywamy grzechem. Ewa, skuszona przez Szatana, okazała Bogu nieposłuszeństwo, wchodząc w przestrzeń zarezerwowaną tylko Jemu, decydując o tym: co jest dobre, a co złe. Skusiła męża, który ją w swoim sercu postawił ponad Bogiem i tak oboje zgrzeszyli. Nazywamy ten grzech pierworodnym, albowiem jego skutki są dziedziczne. Utracenie podstawowej wartości, a mianowicie – przyjaźni z Bogiem, oraz nieustanna skłonność do zła, a szczególnie do uzurpowania sobie prawa o decydowaniu o tym, co dobre, a co złe. Świadomi tego dramatu powinniśmy być jednak wdzięczni Adamowi i Ewie za to, że tak do końca z Bogiem nie zerwali, tak, jak to uczynił Szatan, a przez to zostawili Stwórcy przestrzeń na Jego miłosierdzie, które okaże później w ich potomku, a swoim synu, Jezusie Chrystusie.
Przez czytania mszalne czwartej niedzieli Adwentu, spotykamy się dzisiaj z drugą kobietą, Pierwszą Damą w dziejach świata, z Najświętszą Maryją Panną.
Bóg przygotował w Niej mieszkanie dla swojego Syna. Ten akt przygotowania nazywamy Niepokalanym Poczęciem. Ten, który jest poza czasem i jest wszechmocny, czyli może to, czego my nie możemy, na mocy przyszłych zasług Jezusa, zachował Maryję od dziedzictwa grzechu pierworodnego.  Obdarzona wolną wolą Jak Adam i Ewa i jak każdy człowiek, nie zrobiła  jednak w swoim sercu bałaganu i nie popełniła grzechu.  Anioł Pański mógł wejść do Niej i nie było to jedynie fizyczne spotkanie. Przez porządek, jaki miała w sobie, ta rozmowa dotknęła sedna jej ludzkiej egzystencji, Jej duszy i Jej serca, tak głęboko, jak w nikim innym. To tu doświadczyła Jego wszechmocnej miłości przekraczającej to, co ludzkie. To tu padła najważniejsza decyzja człowieka w dziejach świata, na mocy której Syn Boży mógł począć się w jej łonie, jako prawdziwy człowiek, aby dokonać tego, co po ludzku było niemożliwe, odkupić ludzkość z grzechu. Będąc świadomą faktu, że jest poślubiona mężowi, postawiła Boga ponad człowiekiem i tym naprawiła to, co popsuli pierwsi rodzice.
Czwarta niedziela Adwentu jest w tym roku 2023 szczególną okazją do głębszej refleksji nad człowiekiem i jego relacją do Boga. Nad  ludzką wolnością i odpowiedzialnością, nad konsekwencjami decyzji rodziców na los dzieci – nad świętością ciała, a szczególnie ciała kobiety – nad tym, że ludzkie życie zaczyna się od poczęcia i jest darem Boga, a nie własnością człowieka  – nad  tym, że Bóg nas nieskończenie  kocha, jest nieskończenie miłosierny, ale właśnie dlatego też decyzję tego człowieka, który mimo wszystko postanowi być w ręku Diabła, uszanuje i pozostawi go tam na zawsze.
Jest to twarda refleksja na te czasy, w których ludzie próbują decydować, co jest dobre a co, złe.
 

                                                                                Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 
 
Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie
(Iz 61, 1-2a. 10-11; 1 Tes 5, 16-24; J 1, 6-8. 19-28)

 
W naszym poprzednim rozważaniu kolejny raz uświadomiliśmy sobie ponadczasowość misji św. Jana Chrzciciela. Dzisiaj, w trzecią niedzielę Adwentu, św. Jan Ewangelista, kolejna postać z obrazu Matthiasa Grünewalda, pogłębia naszą refleksję, opisując dialog, jaki wywiązał się między wysłannikami  Żydów, przybyłych z Jerozolimy, a Janem Chrzcicielem. Jan Ewangelista był uczniem Chrzciciela, podaje też konkretne miejsce wydarzenia, Betanię, a to nawet po ludzku rzecz biorąc, podnosi wiarygodność jego przekazu.
Wysłannicy byli ludźmi świątyni, kapłanami i lewitami, z polityczno-religijnego ugrupowania faryzeuszów. Nie byli to więc przedstawiciele najwyższych sfer rządzących, lecz reprezentanci wpływowego środowiska. Ich przywódcy, słysząc o działalności Jana Chrzciciela, chcieli dowiedzieć się – kim jest? – Czy może jest Mesjaszem? – Może Eliaszem? – Jak  on sam definiuje swoją działalność i uzasadnia swoje czyny? – Dlaczego udziela chrztu?
Te pytania mogły powstać wtedy jedynie pośród przedstawicieli Narodu Wybranego, czyli Żydów, którzy tym różnili się od pozostałych obywateli Imperium Rzymskiego, że oczekiwali przyjścia Mesjasza. Czytając proroctwa i prozę życia, nieraz bardziej wpatrzeni w to, co ziemskie niż w to, co Boskie, żyli własną wizją Tego, na którego czekali. Jan Chrzciciel w pewien sposób mieścił się w tym wyobrażeniu Mesjasza, lecz nie skorzystał z tej ludzkiej pomyłki, albowiem wiedział, jaki jest Boży zamysł, i kim tak naprawdę on jest, i jaka jest jego misja.  Określił ją znakomicie: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak rzekł prorok Izajasz. Trudno o lepszą interpretację tego od tej, którą zasugerował św. Augustyn. Głos na pustyni przerywa milczenie, zwraca uwagę na tego, który mówi. Głos przenosi słowo, ale nie jest słowem. Głos zanika, a słowo zostaje w sercu tego, kto mówi i tego, który usłyszał i przyjął. Jan wie, że jest głosem, a nie Słowem i dlatego Jan zaraz dodaje: Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie. Słowem jest Jezus, Mesjasz. Jan zaś doskonale określił swoją misję, albowiem znał Jezusa i wiedział, jaka jest Jego misja.  Popularność nie przewróciła Janowi w głowie, dalej pozostał głosem. Mimo że Herod Antypas kazał Janowi uciąć głowę, on, jako głos, nie zamilkł. Tak jak jego gest wskazujący Baranka Bożego, jak i jego głos przenoszący Słowo mają ponadczasową wartość, a jego śmierć męczeńska te znaki weryfikuje i jeszcze bardziej nagłaśnia.
Do części to przesłanie św. Jana dociera, lecz wielu dalej zostanie przy swoich wyobrażeniach. Jedni z tych opornych, może nie mają łaski wiary, inni nie chcą zmienić życia i wygodniej jest im Jezusa nie poznać. Wszyscy jednak staną na Sądzie Ostatecznym. To właśnie o tych opornych mówi Jezus, w kontekście zamkniętych drzwi. Wtedy będą kołatać i prosić: Panie otwórz nam.  Odpowiedź Jezusa będzie jasna:  Nie wiem, skąd jesteście.  I nie pomoże argumentacja: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś. Jezus jednocześnie daje odpowiedź na pytanie – dlaczego ludzie, znając Go, nie poznają Go?Odstąpcie ode mnie wszyscy, którzy dopuszczacie się niesprawiedliwości (por. Łk 13, 25-27). Czyli, niepoprostowanie ścieżek życia, odejście od Dekalogu, zamyka oczy na Jezusa. Nie ma większej tragedii w życiu człowieka, większej pomyłki i większej ludzkiej głupoty.
Świat dzisiaj nie jest inny. Nie mam co gorszyć się ślepotą i głuchotą matadorów Kościelnych i pokręconymi ścieżkami życia polityków i innych architektów naszego życia społecznego i gospodarczego. Nie mam co się denerwować obojętnością religijną otaczającego mnie świata, nawet tych najbliższych. Nie mam powodów uważać się za lepszego od innych. Słuchając Jana, ciesząc się przyjętym Chrztem Jezusa, żyjąc Eucharystią, to ja mam prostować przede wszystkim ścieżki swojego życia, aby być dalej głosem budzącym milczenie, przenoszącym Słowo Boga i znakiem Jego miłości. Św. Jan i Jezus Chrystus, chcą przeze mnie pełnić swoją misję. To wielki zaszczyt, odpowiedzialność i jedyne ryzyko, w które warto wejść.

 

                                                                                Ks. Lucjan Bielas

 
 
Jezus, Jan i normalność
(Iz 40, 1-5. 9-11; 2 P 3, 8-14; Mk 1, 1-8)
Nieustannie mam przed oczyma obraz znajdujący się w ołtarzu z Isenheim  w klasztorze Braci Szpitalnych św. Antoniego, a namalowany w latach 1512 – 1516, przez Matthiasa Grünewalda.
Przesłanie tego dzieła jest osadzone na znakomitym odczytaniu przez  artystę Ewangelii, wpisuje się w realia ówczesnego życia, w charyzmat powołania miejscowych zakonników i ma niewątpliwie ponadczasowe przesłanie.  Szalejące wtedy zarazy wyludniały Europę i szczególnym powołaniem antoniańskich mnichów, była opieka nad zarażonymi oraz leczenie różnych chorób skóry, a szczególnie zatrucia sporyszem. Grünewald przenosi nas swym dziełem na Golgotę. Niezmiernie realistyczne przedstawienie ukrzyżowanego ciała Chrystusa pełnego ran zarówno biczowania, ale i ran powstałych w wyniku ludzkich chorób, które Mesjasz też bierze na siebie.
Po jednej stronie krzyża stoi św. Jan Ewangelista, podtrzymujący omdlałą Matkę Jezusa. U stóp krzyża klęczy Maria Magdalena zaś po drugiej  jego stronie stoi św. Jan Chrzciciel. W jednej ręce, jako ostatni prorok Starego Przymierza, trzyma on księgę, drugą zaś, wymownym gestem, wskazuje Jezusa Chrystusa, tak jak wskazywał Go swoim uczniom nad rzeką Jordan, mówiąc: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata (J1,29). U jego nóg, artysta umieścił małego baranka z delikatnym krzyżem, spoglądającego na krzyż Chrystusa.
Z rany w boku baranka wypływa krew do kielicha, symbolizującego Eucharystię. To nie przypadek, że  Grünewald, umieścił swoje dzieło nad ołtarzową mensą. Uczynił to z wiarą, że to, co na obrazie przedstawił, rzeczywiście dzieje się, czyli uobecnia w Eucharystii. (https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Plik:Matthias_Gr%C3%BCnewald_-_The_Crucifixion_-_WGA10723.jpg).
I tak oto, artystyczne dzieło życia Matthiasa Grünewalda, niezwykle sugestywnie dopełnia mocny przekaz dzisiejszej Ewangelii. Misja Jana Chrzciciela, zapowiedziana przez proroka Izajasza, nie kończy się jego męczeńską śmiercią. Ona nadal trwa. I tak oto, każdy z nas, kto poważnie bierze swoją wiarę, ma w niej udział. Prostując ścieżki swojego życia,  jak to czynił Jan, całym sobą ukazuje Chrystusa i sam do Niego zmierza. To Jezus swoją odkupieńczą  śmiercią  gładzi grzechy.  Gładzi grzech każdego, który Jemu, Jezusowi, ten grzech powierzy. I tego faktu nigdy nie zastąpią żadne ludzkie wynalazki i terapie. To właśnie w Jezusie wszystko, co nas spotyka, a nawet zło i cierpienie, nabiera właściwego sensu.
Czasy się zmieniają. Mnisi klasztoru Braci Szpitalnych św. Antoniego wymarli. Zachowane budowle stanowią teren atrakcyjnego muzeum. Świątynia zamarła, ale dzieła sztuki w niej zawarte dalej krzyczą o Bogu, którego zabić się nie da i który nieustannie odradza się w naszych sercach i pragnie prostować nasze ludzkie pokręcone drogi. To wielkie przesłanie przekłada się na drobne rzeczy naszej codzienności.
Kilka dni temu, pewien  pracowity Ksiądz Roman, Proboszcz, pewnej ciekawej poznańskiej parafii, zechciał oprowadzić mnie po niedawno oddanym do użytku domu parafialnym. Ponieważ budowla to niemała i przeznaczona do wielu aktualnych wyzwań duszpasterskich, pęk kluczy potrzebnych do zobaczenia wszystkich pomieszczeń, okazał się ogromny. Proboszcz wziął go do ręki i nagle oświecony mądrą myślą, spojrzał na mnie, i powiedział: Popatrz, gdyby wszyscy zachowywali przykazanie siódme – nie kradnij – to żaden z tych kluczy nie byłby nam potrzebny. To jeden z malutkich przykładów, jak  grzechy bardzo gmatwają nasze życiowe drogi. Tę mądrość, gdyby przenieść na inne przykazania, które by były wypełniane, to świat rzeczywiście zmieniłby swoje oblicze. Chwała Boga byłaby wielka, a ludzie byliby szczęśliwi. Jednego możemy być pewni, ta chwila nastanie  dzięki Jezusowi, przerodzi się w wieczność.  Niech więc Jezus i Jan będę nieustannie z nami w naszej codziennej walce, po prostu,  o normalność.

 

                                                                   Ks. Lucjan Bielas

 
 
Kryzys czuwania
(Iz 63, 16b-17. 19b; 64, 3-7; 1 Kor 1, 3-9; Mk 13, 33-37)
 Koniec roku liturgicznego i początek Adwentu, mają swoje wspólne przesłanie, a jest nim jasne przypomnienie konieczności przygotowania się na Sąd Ostateczny. Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata jeszcze raz mocno nam uświadomiła, że niezależnie od wydarzeń politycznych i zdarzeń kosmicznych, na końcu końców cała ludzkość stanie w całej prawdzie przed wcielonym Synem Bożym – Jezusem Chrystusem. Adwent jest czasem pogłębionego oczekiwania na spotkanie z Nim.
Przygotowując się do przeżycia Świąt Bożego Narodzenia, ożywiamy w sobie wiarę, nieustannie rozważając uniżenie się Boga, który w ludzkiej postaci zamieszkał pośród nas, abyśmy zamieszkali w Nim. Analizujemy Jego historię zbawienia, cieszymy się Jego obecnością i tak układamy nasze życie, aby nie straciło sensu przez rozmycie celu. Innymi słowy – rozważamy historię, kształtujemy teraźniejszość, aby być gotowym na to, co nas na pewno nie ominie. Dla wielu jest to oczywiste, ale przecież nie dla wszystkich.
W tę pierwszą niedzielę Adwentu Jezus, który nieustannie nam towarzyszy, próbuje nas zachęcić do postawy czuwania. Sam porównuje siebie do człowieka, który udał się w podróż, a nas porównuje do tych, którym zawierzył swój dom. Ponieważ troszczy się o dom, a nas  dobrze zna, wie jaką funkcję, każdemu z nas, powierzyć.  To zaufanie, jak już to wiele razy zaznaczył, choćby wspomnieć przypowieść o talentach, ma być naszą kreatywną przedsiębiorczością. Czuwający, powinien zatem odczytać wolę Jezusa, pana domu. To, czego może być całkowicie pewny, to to, że powierzone mu zadanie jest tym, co go najpełniej rozwinie i co jest możliwe do wykonania, choć zazwyczaj wydaje się, że przerasta jego możliwości. Porównywanie się z innymi domownikami, zazdroszczenie, krytykanctwo, lenistwo, spotkają się ze sprawiedliwą oceną Jezusa, który pojawi się w swoim domu w nieprzewidywalnym momencie. Przez sam fakt, że Jezus stał się  w Eucharystii pokarmem i napojem domowników, jest ich wsparciem w czuwaniu. Jest więc kochającym i odpowiedzialnym właścicielem domu, a nie nieznośnym kontrolerem nieustannie śledzącym domowników przez monitoring, złośliwie czyhającym na ich błędy.
Sam Jezus jest dla nas wzorem czuwania. Nie tylko więc nakazuje czuwanie, ale jest idealnym jego przykładem. To przecież Ojciec Niebieski powierzył Mu dom, czyli ten świat. Jako prawdziwy człowiek podjął misję gotów oddać za nią i za powierzonych Mu domowników swoje życie i tak się też stało.  Sama więc Ewangelia Jezusa Chrystusa jest dla nas idealnym podręcznikiem czuwania.
Wiele mówi się dzisiaj o kryzysie w Kościele, można powiedzieć o kryzysie czuwania.  I może warto rozpoczęć ten nowy rok liturgiczny od uchwycenia istoty tego problemu. Znakomicie dotkną ją kard. Walter Kasper w swoim wykładzie inauguracyjnym bieżący rok akademicki w Wyższej Szkole im. Benedykta XVI opactwa cystersów Heiligenkreutz. Kardynał stwierdził, że kryzys Boga, to nie znaczy, że Bóg ma kryzys, tylko że to my jesteśmy w kryzysie, albowiem w wielu naszych sercach Bóg jest umarły. Myśmy Go po prostu w naszych sercach zabili. Powołując się na Friedricha Nietzschego, dodał, że dokonaliśmy tego zabójstwa, aby zyskać wolność. Nic jednak w zamian nie uzyskaliśmy, albowiem poza Bogiem nic nie ma. I tak oto pogubieni ludzie w tym poczuciu pustki szukają jakiejś duchowości. Mówi się dzisiaj o duchowości azjatyckiej, ekologicznej, feministycznej itp. Tymczasem duchowość bez  Boga jest absurdem. Kardynał Kasper zauważył, że problem znakomicie uchwycił św. Paweł, który przemawiał na ateńskim Areopagu do poszukujących prawdy Greków, stwierdzając – to, czego szukacie, my wam głosimy. Tą nauką jest zarówno wtedy, jak i dzisiaj ta sama Ewangelia Jezusa Chrystusa, przekładana na życie sakramentalne i codzienność przez nią kształtowaną.
Dzisiaj wszyscy czuwający w ten sposób w Kościele, czyli w domu Chrystusa, są w  szczególnej cenie. Czuwanie domaga się bowiem coraz większej odwagi i coraz mniej domowników na nie stać.

 

                                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Wiedziałeś
(Prz 31,10–13.19–20.30–31: 1 Tes 5,1–6: Mt 25,14-30)
Przypowieść Pana Jezusa o talentach jest kontynuacją Jego nauki o królestwie niebieskim. Nie
ma wątpliwości, że mówiąc o bogatym człowieku, który przed udaniem się w długą podróż, hojnie,
lecz odpowiedzialnie powierza majątek w zarząd trzem swoim sługom, Jezus ma na myśli samego siebie, Syna Człowieczego. To właśnie On znając swoje sługi i ich możliwości, powierza im  zadania, które w przypowieści
są określone talentami. Trzeba pamiętać o tym, że nawet jeden talent, który wtedy stanowił miarę wagi, dzisiaj trudną do oszacowania, był wówczas sporym majątkiem.  
W przypowieści Jezus zapowiada swój powrót i nieuchronną konieczność rozliczenia się hojnie obdarowanych przez Niego sług. Dwaj słudzy znakomicie wywiązali się z powierzonego im zadania. Pierwszy, który otrzymał pięć talentów, natychmiast puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Podobnie uczynił drugi, który do dwóch otrzymanych talentów dodał drugie dwa.  Każdy z tych dwóch sług uzyskał 100% zysku i równą nagrodę. Znakomicie oddają to słowa, jakie każdy z nich indywidualnie usłyszał: Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana.
Aby jeszcze bardziej urealnić taką postawę, natchniony autor Księgi Przysłów stawia nam dzisiaj obraz dzielnej niewiasty, która pełniąc wolę Boga, powierzone jej talenty fantastycznie rozwija, stając się kobietą prawdziwie piękną we wszystkich aspektach. Podziwu godna jest również jej ekonomiczna skuteczność, pozycja społeczna
 i powszechny, niekwestionowany szacunek, który jest wynikiem jej współpracy ze Stwórcą, a  nie  walki
o równouprawnienie.  
Przede wszystkim zaś patrzymy na samego Jezusa Chrystusa, Boga, który zamieszkał pośród nas, dając nam
w swej ludzkiej postaci najlepszą interpretację głoszonej przez Niego nauki. To w Nim mamy najlepszy wzór harmonii zarządzania talentami postrzeganymi całościowo, zarówno swoimi zasobami materialnymi, jak
i duchowymi. Kluczem jest działanie zawsze zgodne z wolą Tego, od którego dary człowiek otrzymuje. Trzeba więc Jezusa poznać, pokochać,  wejść w Jego myślenie i kreatywnie z Nim współpracować. Rozmodlony Jezus w ścisłej jedności ze swoim Niebieskim Ojcem pokazuje każdemu z nas, że nie ma innej drogi, aby być sługą spełnionym i mieć udział w radości samego Boga.
W życiu, niestety,  bywa często inaczej. To „inaczej” symbolizuje w przypowieści ów trzeci sługa. Obdarowany jednym talentem ukrył go w ziemi, a kiedy trzeba było się rozliczyć, stanął przed panem z efektem swoich wykopalisk i całą prawdą o sobie: Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność.  Reakcja pana, nie zostawia słudze żadnego pola manewru. Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś,
że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Nieudacznik traci talent, zaufanie pana, a pogrążony w ciemności i rozpaczy będzie mógł mieć pretensje tylko do siebie, z których już nic nie wyniknie.
W wyroku Pana kluczowe jest stwierdzenie – wiedziałeś. Pomimo tej wiedzy, sługa nie tylko zrobił po swojemu, ale jeszcze próbował  narzucić panu swoją interpretację.
Niestety, ta postawa trzeciego sługi wydaje się coraz bardziej znacząca w naszej rzeczywistości. Są pośród nas tacy, którzy doskonale wiedzą, jakie są oczekiwania Boga, jaka jest nauka Jezusa i nie tylko, czynią wszystko po swojemu, to jeszcze wmawiają sobie i Bogu, że jest inaczej. Nie brak i takich, a jest ich coraz więcej, którzy wolą nawet tej nauki nie usłyszeć, aby mieć komfort moralnej samowolki i głupiego tłumaczenia się – Oj! Panie Boże, nie wiedziałem.
Jednak, z ocenianiem innych, byłbym bardzo ostrożny, albowiem choć imponują mi owi dwaj skuteczni słudzy, to niestety wiele jest we mnie cech tego trzeciego. I zapewne nie jestem w tym spostrzeżeniu osamotniony.
 
                                                                                    Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Zachwycona pięknymi widokami, wyskoczyłam bez spadochronu
(Mdr 6,12–16;  1 Tes 4,13–18;  Mt 25,1–13)
 Tak skomentowała pewna, podówczas jeszcze młoda kobieta, swój pobyt w klasztorze, który właśnie opuszczała. Mimo rozeznania wyboru brakło jej roztropności w pójściu za Chrystusem, a przede wszystkim brakło miłości, i to zarówno wtedy, jak i w późniejszym życiu. Ta rozmowa i wyznanie zapadło  mi mocno w pamięci, generując nadzieję, że nim zamkną się drzwi uczty weselnej Chrystusa, ta pogubiona panna jeszcze zdąży z zapaloną pochodnią.
Ta dzisiejsza przypowieść Pana Jezusa  o pannach mądrych i nieroztropnych, staje się dla współczesnego słuchacza, bardziej zrozumiała przez sięgnięcie do dostępnej nam wiedzy na temat ówczesnych zwyczajów związanych z zawarciem małżeństwa. Narzeczeństwo było wtedy poważnie traktowane i zaręczona para, była już prawie zaślubiona. Trwało ono około roku i przez ten cały czas narzeczona mieszkała ze swoimi rodzicami. W umówionym dniu, często o niewiadomej porze pan młody przybywał po swoją narzeczoną i w uroczystej procesji prowadzonej przez panny z pochodniami, na oczach całej społeczności wprowadzał ją do swojego domu. Związane to było z ucztą, która trwała nieraz tydzień i dłużej. Zwyczaj ten był wyrazem odpowiedzialności za rodzinę u samego jej początku. Społeczeństwa, które nie posiadają tej mądrości, niezależnie od siły armii, czy wielkości polityków, gospodarczego rozwoju, po prostu wcześniej czy później,  giną.  Na takiej weselnej uczcie w Kanie Galilejskiej, zaproszony na nią Jezus, Syn Boży,  dokonał pierwszego cudu, zaznaczając swoje miejsce w małżeńskiej miłości.
Centralną postacią przypowieści jest oblubieniec, który zwykle opóźniał swoje przyjście. Kiedy o północy rozległo się wołanie, że nadchodzi, rozbudzone panny opatrzyła swoje lampy. Pięć z nich, roztropnych, miało zapas oliwy, pięć pozostałych, nie pomyślało o tym. Cena tej nieroztropności okazała się wysoka: Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. Kiedy przyszły spóźnione i prosiły: Panie, panie, otwórz nam, usłyszały twardą odpowiedź oblubieńca: Zaprawdę powiadam wam, nie znam was.
Wydaje się, że reakcja Oblubieńca, jest niewspółmierna, do popełnionego zaniedbania. Znaczyłoby to, że sprawa jest znacznie głębsza.  Kiedy uświadamiamy sobie fakt, że oblubieniec z przypowieści jest obrazem samego Jezusa, wesele zaś to uczta wystawiona przez Ojca Niebieskiego, oblubienicą jest Jego Kościół, czyli ci, których pokochał i odkupił. Zaproszone panny w przypowieści, to nie tylko element uświetniający orszak. Stanowią one część Kościoła, której powierzono oświetlanie innym drogi. Ich gotowość i czuwanie to nie tylko ludzka roztropność, ale to ich odpowiedź na miłość Oblubieńca – Jezusa. W takim kontekście dramat pod zamkniętymi drzwiami nabiera eschatologicznego wymiaru, a  wezwanie Jezusa: Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny, dotyczy nas wszystkich.
W jednej z górskich kaplic należących do parafii Huben w Osttirol lokalny artysta namalował na antepedium (obraz zasłaniający podstawę ołtarza), przypowieść o pannach mądrych i nieroztropnych. Centralną postacią Jest Jezus – Oblubieniec wraz z Maryją, która jest Matką Kościoła. Z jednej strony artysta umieścił panny mądre, które są dopuszczone do udziału w uczcie. Z drugiej strony, stoi anioł, który zdecydowanym gestem dłoni, odsyła panny nierozsądne.  Fakt połączenia tej przypowieści z Eucharystią jest znamienny. Przede wszystkim wzywa do refleksji wszystkich kapłanów, czyli tych szczególnie pokochanych przez Jezusa i powołanych do czuwania z pochodniami i zapasem oliwy, aby doprowadzili innych na ucztę weselną wystawioną przez Ojca Niebieskiego swojemu Synowi. Kluczową jest tu odpowiedź miłością na miłość Jezusa, która przekłada się na ludzką roztropność, ewangeliczną logikę  i życie w czystości i celibacie.
Łatwiej wtedy innym jest kochać i czuwać. Może też będzie mniej skaczących bez spadochronu.
 
                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
 
Świętych obcowanie
Urojony świat czy rzeczywistość?
(Ap 7, 2-4. 9-14; 1 J 3, 1-3; Mt 5,1-12a)
To tak jest ze świętymi, jak i z wiarą w Pana Boga. Kiedy istnieje z Nim żywa relacja, to jest jakby oczywiste, że Bóg jest i działa. Kiedy kontakt z Nim się urywa, a następuje to zawsze z inicjatywy człowieka, pojawiają się wątpliwości, żądania dowodów, a w końcu obojętność. Ze  świętymi jest podobnie. Można znać ich życiorysy, podziwiać dokonania, ale póki nie nastąpi osobista z nimi relacja, to ich obecność  będzie miała dla nas bardziej znaczenie intelektualne, a mniej egzystencjalne.
Wydaje się więc logicznym stwierdzenie, że tych dwóch rzeczywistości, Boga i  świętych, nie możemy oddzielić, albowiem świętych obcowanie jest po prostu w Bogu.
Jawi się też jako coś zupełnie oczywistego, że tylko osobista relacja z Bogiem i świętymi jest przekonująca. Intelektualne poznanie jest tylko jej narzędziem pomocniczym.
W jaki więc sposób zadbać o osobisty kontakt z Bogiem i Jego świętymi?
Po to Jezus – Syn Boży w swej niepojętej wszechmocy stał się człowiekiem i zamieszkał pośród nas, aby nam tę relację umożliwić. Jezus nie daje nam do ręki traktatu filozoficznego o powalającej logice, ale daje nam coś zdecydowanie więcej.
Dzisiaj spotykamy Go, jak zasiada na górze, pośród swoich uczniów i zgromadzonego ludu. Cała sceneria nadaje temu wydarzeniu wyjątkową rangę i ponadczasowe znaczenie. Jezus przemawia nie  jak nauczyciel, czy  wykładowca na katedrze, ale jako Bóg i prawodawca. Ten sam Bóg,  który na górze Synaj dał ludziom Dekalog, a teraz wprowadza ich w doskonałe jego wypełnienie. Jako Jednorodzony Syn Boży, a zarazem prawdziwy Człowiek, Jezus nie tylko przekazuje prawa Boskie, ale sam pokazuje, jak je doskonale wypełnić. Nie jest więc tylko drogowskazem, ale Boskim przewodnikiem dla swoich uczniów na drogach tego świata. Ten szlak przez Niego wytyczony, nazywamy drogą ośmiu błogosławieństw. Użyte w tekście słowo greckie „szczęśliwy” (makarios) oznacza bycie w pomyślnej sytuacji, godnym pozazdroszczenia położeniu. Jezus nadaje mu jeszcze głębsze znaczenie. Ci, którzy tu na ziemi, podążą za Nim wskazaną drogą, znajdą się w godnej pochwały sytuacji, albowiem Bóg będzie ich pociechą w wieczności. Na początku i na końcu Jezus zaznacza: albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Warunek  jest jeden, trzeba zdobyć się na odwagę, aby przewrócić w swojej głowie i swoim sercu światowe normy szczęścia do góry nogami. Uprzywilejowani są właśnie ci, którzy dla świata są przegranymi: ubodzy, smutni, cisi, krzywdzeni, miłosierni, czystego serca, dążący do harmonii z Bogiem i bliźnimi, cierpiący prześladowania z racji swojej sprawiedliwej postawy. Sam Jezus wszystkie te sytuacje przepracował idealnie. Ta Jego logika może być właściwie odczytana nie tylko przez znajomość Ewangelii, ale przede wszystkim przez życie zgodne z nią i w ścisłym zjednoczeniu z samym Chrystusem. Błogosławieństwa bowiem, to nie filozofia, to życie.
Uczniowie na drodze błogosławieństw już są uczestnikami królestwa niebieskiego. Im bliżej Jezusa to, tym bliżej są Jego świętych, albowiem, jak słusznie mówimy, nasze życie zmienia się, ale się nie kończy.  To przez Niego możemy wejść w różnych sytuacjach naszego życia w kreatywną interakcję z mieszkańcami nieba. Błogosławieni ci, którzy tego zaznali.
 
                                                                             Ks. Lucjan Bielas
 
 
Kościelna wieża
(Wj 22, 20-26; 1 Tes 1, 5c-10; Mt 22, 34-40)
Lech Niemojewski w znakomitym podręczniku duchowości architekta, który zatytułował „Uczniowie Cieśli”, zwrócił uwagę na fakt, że w dziejach świata dwa znaki zyskały szczególną rangę: obelisk i krzyż Jezusa Chrystusa. Muszę przyznać, że to spostrzeżenie bardzo przemówiło do mojej świadomości.
Obelisk, swoim kształtem jest jakby strzałą skierowaną z ziemi do nieba. Choć  już tylko przez nielicznych jest odczytywany, tak jak w starożytnym Egipcie, jako mieszkanie boga słońca Ra, to jednak zawsze pozostanie wyrazem tęsknoty ziemskiego mieszkańca do innej rzeczywistości, do nieba. 
Drugim znakiem wskazanym przez Niemojewskiego jest krzyż. W ziemię wbito tysiące krzyży, na których umierało tysiące skazańców. Ten jeden, krzyż Jezusa Chrystusa stał się dla milionów mieszkańców ziemskiego globu znakiem nie porażki, lecz zwycięstwa; nie śmierci, lecz życia; nie nienawiści, lecz miłości. Stał się znakiem konkretnej drogi człowieka na ziemi do osiągnięcia nieziemskiej rzeczywistości – nieba. Krzyż Jezusa Chrystusa jakby wypełnieniem przesłania obelisku.
Jest jeszcze trzeci znak, który stał się jakoby syntezą obelisku i krzyża, a mianowicie – wieża  kościoła. Dzisiaj w wielu wspólnotach parafialnych obchodzimy rocznicę poświęcenia kościoła własnego. Wiele z nich to najbardziej okazałe budowle w przestrzeni wioski czy miasteczka, budowane wysiłkiem wielu mieszkańców i stanowią wspólny dom Boga i ludzi. Odznaczają się bardzo często okazałą wieżą, która pełni funkcję swoistego rodzaju obelisku, wskazując wszystkim mieszańcom, z natury śmiertelnym, że istnieje jeszcze inna pozaziemska rzeczywistość. Jednym daje poczucie bezpieczeństwa, w innych wzbudza niepokój, wręcz oburzenie.
Zwykle kościelne wieże są zwieńczone znakiem krzyża Jezusa Chrystusa, znakiem drogi życiowej wyznaczonej przez Niego. Na wielu z nich umieszczono zegar z tarczami na cztery strony świata. Ma on swoją ponadczasową symbolikę, albowiem jedna z tych godzin będzie naszą ostatnią. Miał zegar dawniej, kiedy to czasomierz był przywilejem niewielu, a punktualność cnotą wszystkich, bardzo praktyczne znaczenie w codziennym życiu mieszkańców, niezależnie od ich przekonań religijnych.
Dzisiaj otoczni wielkim chaosem tego świata, wpatrzeni w wieże kościoła, świadomi upływu czasu i odpowiedzialności za życie,  postawmy Jezusowi pytanie, tak, jak to uczynił wcale nie głupi faryzeusz: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? Jego odpowiedź jest taka, jaką usłyszał uczony w Prawie: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.  W pierwszej części swej odpowiedzi Jezus posłużył się słowami, które Bóg przez Księgę Powtórzonego Prawa, włożył w usta każdego Izraelity jako jego modlitwę codzienną (6,5). Wymagana w tym przykazaniu miłość Boga, nie jest stanem uczuć, czy też emocji, lecz rozumną odpowiedzią człowieka, który doświadcza Boskiej miłości. Mówiąc o drugim przykazaniu, Jezus posłużył się tekstem z Księgi Kapłańskiej, w której Bóg wzywa do miłości bliźniego, nakazując Izraelicie również, nieżywienie  urazy, jak to autor natchniony ujął, do: synów twego ludu (Kpł 19,18). Jezus wzywa zaś nie tylko do miłości bliźniego, ale do miłości ogólnie pojętych nieprzyjaciół (Mt 5,43-48).
Przez stwierdzenie: Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy, Jezus, bardzo mocno zaznacza, że stanowią one niejako syntezę Dziesięciu Przykazań.
To, co tej interpretacji Dekalogu, nadaje niepodważalną moc, to fakt, że te słowa wypowiedział Jezus Chrystus, Wcielone Słowo Boga. Wypowiedział je Ten, który jest prawodawcą i Ten, który to prawo sam osobiście, jako prawdziwy człowiek wypełnił do końca na ołtarzu krzyża. Przez swoje zmartwychwstanie otwarł bramę nieba. Przez swoje wniebowstąpienie czeka na nas w domu Ojca, a przez Eucharystię  jednoczy się z nami w czasie drogi do ostatecznego celu. W Sakramencie Pokuty, Jezus niesie moje grzechy, a mnie pomaga dźwigać mój krzyż, czyli misję mojego życia i iść za Nim.
Takie mam dzisiaj skojarzenia, patrząc na kościelną wieżę i żyjąc w dynamicznie zmieniającym się świecie. I tak sobie czasem przypominam pewne wspomnienie młodej kobiety, która w swej beztrosce, pływając na materacu, została uniesiona przez fale morza. Nie miała sił, aby powrócić, a na oddalającym się  nieustannie brzegu widziała już tylko wieżę kościoła. Została jej tylko gorąca modlitwa, którą Bóg wysłuchał.

 

                                                                                    Ks. Lucjan Bielas

 
 
Jezus a polityka
(Iz 45, 1. 4-6; 1 Tes 1, 1-5b; Mt 22, 15-21)
Jezus, z jednej strony przyciągał tłumy ludzi, którym był jak dobry pasterz dla owiec, z drugiej zaś był otoczony wilkami, często w owczej skórze, którzy Go serdecznie nienawidzili.
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje stopień i przebiegłość owej nienawiści.  Faryzeusze posłali do Jezusa  swych uczniów razem ze zwolennikami Heroda. Ten fakt może świadczyć o zjednoczeniu się przeciwko Jezusowi dwóch sprzecznych politycznie frakcji. W okupowanej przez Rzymian Palestynie, stronnictwo faryzeuszów składało się z nieprzejednanych przeciwników Imperium, natomiast zwolennicy Heroda Antypasa, który w imieniu okupanta zarządzał Galileą, byli gotowi do współpracy z najeźdźcą. Może też przebiegli faryzeusze, chcieli posłużyć się Jezusem w swoich rozgrywkach ze zwolennikami Heroda. To tak już jest w politycznym teatrze, że twarz prawdy jest ukryta za różnymi maskami.
Wysłannicy okazali się dobrym przygotowaniem do zadawania niewygodnych pytań. Na wstępie, zgodnie z prawdą, wymienili to, czym się Jezus wyróżniał spośród innych: Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i drogi Bożej w prawdzie nauczasz. Na nikim Ci też nie zależy, bo nie oglądasz się na osobę ludzką. Powiedz nam więc, jak Ci się zdaje? Po tak dobrym wstępie położyli zasadniczą kartę na stół: Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie? Wydawało się pytającym, że cokolwiek Jezus powie, wpadnie w sidła, albo zwolenników, albo przeciwników Rzymu.
Tymczasem Boski Nauczyciel znalazł trzecie wyjście, które nie było tanim, retorycznym wybiegiem. Przede wszystkim, tak jak oni powiedzieli Mu prawdę o Nim, tak On powiedział prawdę o nich: Czemu wystawiacie Mnie na próbę, obłudnicy? I wtedy kazał sobie podać monetę podatkową. Moneta, którą Mu przyniesiono, była srebrnym denarem rzymskim na awersie, którego był profil ówczesnego cesarza Tyberiusza i napis: „syn boskiego Augusta”. Był bowiem Tyberiusz adoptowanym synem Oktawiana Augusta, którego senat rzymski uznał za boga, geniusz zaś cesarza, czyli jego duch opiekuńczy, był religijnym zwornikiem całego Imperium. Na rewersie monety był cesarz nazwany „najwyższym kapłanem”. Tak więc jasne religijne przesłanie monety podatkowej, było niewątpliwie obrażające wrażliwych członków narodu wybranego, albowiem Rzym mistrzowsko podporządkowywał religię w służbie państwu.
Odpowiedź Jezusa była zaskakująca: Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga. Nie tylko nie wpadł On w pułapkę zastawioną przez obłudników, ale jeszcze wykorzystał ją dla ukazania bardzo ważnej prawdy. Ma ona dwa poziomy. Po pierwsze, na członku ludzkiej społeczności ciążą zobowiązania polityczne i religijne, które się uzupełniają, a nie wykluczają.  Na monecie był umieszczony wizerunek cesarza, a więc należała się ona cesarzowi.
W takim razie jawi się pytanie: - co należy się Bogu?
I tu  Jezus umieścił drugą część prawdy, a jest ona związana z prawdą o osobie ludzkiej, która nosi w sobie obraz Boga. W Księdze Rodzaju czytamy: Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę (Rdz 1,27). Ten obraz Boga w człowieku, mamy najdoskonalszy w osobie Jezusa Chrystusa. To On ukazał nam w sobie samym, jak cudownie może Bóstwo przenikać na świat przez człowieczeństwo.
Jezus przez swoje dzieło odkupienia oczyści obraz Boga w człowieku, a przez Eucharystię w sam w nim zamieszka.
Jest to więc niesamowite wyzwanie, jakie On, Jezus, rzuca Rzymowi i każdemu innemu ziemskiemu imperium. Ci, którzy Jemu uwierzą, przyjmą Go i będą Nim promieniować, staną się bezcenną wartością zarówno dla państwa,  jak i dla królestwa Bożego.
Ta postawa przebija u pierwszych chrześcijan. Dumny obywatel Rzymu św. Paweł powie: Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). Głowa pierwszego Kościoła, św. Piotr, będzie zachęcał do lojalności względem państwa płynącej ze sprawiedliwości, lecz gdy państwo sięgnie po to, co Boskie, tak jak Paweł, odda swoje życie.
O wartości i skuteczności takiej postawy wiele razy przekonaliśmy się w naszej historii. Paradoksalnie, to właśnie takie postawy uczniów Chrystusa, są motorem rozwoju cywilizacji. Czas teraz najwyższy na refleksję i radykalne kroki w naszym osobistym życiu. W postawie Jezusa, którego dzisiaj spotykamy w Ewangelii, jest jasne pouczenie i zero kompromisu ze złem. Tylko taka osoba w przestrzeniach zachodzących na siebie, sacrum i profanum, zasługuje na szacunek i cieszy się wyjątkową skutecznością.

 

 

                                                                           Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Ostatnia koszula nie ma kieszeni!
(Iz 25, 6-10a; Flp 4, 12-14. 19-20; Mt 22, 1-14)
Tak mawiała moja ciocia Genowefa. Ponieważ jestem wychowany w jej warsztacie krawieckim, dlatego też, piękno ubioru wynikające z godności człowieka jest mi szczególnie bliskie. Poza tym to  właśnie rzemiosło, jest wyjątkową szkołą pokory wobec przemijalności ludzkiego życia na tym świecie.
Rozważamy dzisiaj kolejną przypowieść Jezusa, tym razem o uczcie weselnej, zaproszonych gościach
i stosownym ubiorze. Tak jak wiele innych przypowieści, tak i ta ma podwójne znaczenie. Jedno dotyczy Narodu Wybranego i to na przestrzeni całej jego historii. Drugie znaczenie jest skierowane do nas  i też ma ponadczasowe przesłanie. Wypada nam się skoncentrować właśnie na nim. Jeszcze raz musimy sobie z najwyższą powagą uświadomić to, że przekaz ubrany w słowa przypowieści, pochodzi od samego Boga
i jest skierowany do wszystkich ludzi,  a dotyczy wydarzeń, w które, niezależnie od naszych przekonań, stają się naszym udziałem. 
Tak oto Bóg Ojciec przygotowuje ucztę weselną dla swojego Syna, dla Jezusa. Jest to uczta, na którą wszyscy jesteśmy zaproszeni. Wspólne przebywanie przy jednym stole z  Ojcem i z Synem w Duchu Miłości, jest zaledwie doczesnym wyobrażeniem naszej szczęśliwej wieczności. To jedynie obraz tego, co ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, a co Wszechmocny nam przygotował. Niewątpliwie, jako ochrzczeni jesteśmy w tym pierwszym rzucie zaproszonych gości. Tymczasem Jezus, opowiadając ową przypowieść, jakby przewidywał, że wielu z nas tak bardzo zakorzeni się w dobrach przemijających, że zaproszenie na ucztę wiecznej radości skwituje z przerażającą obojętnością. Zważywszy na fakt, że na tej ziemi jesteśmy tylko jako byty krótkoterminowe, takie zlekceważenie Ojca Niebieskiego,  jest piramidalną głupotą. Przybierać ona może kosmiczne rozmiary, kiedy tak utwierdzeni w grzechu, zaproszenie Boga
i związane z nim nawrócenie, potraktujemy jako zagrożenie naszego doczesnego szczęścia na ziemi
i odpowiemy agresją. Nie wystarczy tutaj być pracowitym człowiekiem, który uczciwie zarabia, troszczy się o rolę i kupiectwo i pilnuje swojego biznesu. Świadome odrzucenie zaproszenia Boga będzie miało ogromne konsekwencje. Znamienne, że Jezus wspomniał o spaleniu miasta grzeszników, a przecież to właśnie miasto jest chlubą rozwoju ludzkiej cywilizacji.
Niezmiernie ważna jest druga część Jezusowej przypowieści o uczcie weselnej. Król wysyła sługi na rozstajne drogi z poleceniem: zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie. I tak sprowadzili: wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala weselna zapełniła się biesiadnikami. Można to odczytać jako otwarcie się Boga Stwórcy na wszystkich ludzi, ale nie jest ono bezkrytyczne.  Znakomity komentarz do tego tekstu dał św. Hieronim, któremu trudno odmówić znajomości Pisma Świętego i daru celnego słowa: „Szaty zaś weselne, to przykazania Pana i uczynki, które są wypełniane w oparciu o Prawo i Ewangelię i tworzą one odzienie nowego człowieka. Jeżeli więc ktoś, noszący imię chrześcijanina w czasie sądu okaże się nie mieć szaty godowej, to jest szaty niebiańskiego człowieka, lecz szatę splugawioną, to jest  szmaty starego człowieka, to taki będzie natychmiast skarcony i zwrócą się do niego: Przyjacielu, jakże tu wszedłeś? Nazywa go przyjacielem, ponieważ został zaproszony na ucztę. Oskarża o bezwstyd, ponieważ brudną szatą zakłócił porządek weselny »Lecz on oniemiał« . W owym czasie nie będzie miejsca na bezwstyd, nie będzie  też możliwości zaprzeczenia, ponieważ wszyscy aniołowie i sam świat, są świadkiem grzechów” (Komentarz do Ewangelii według św. Mateusza).
Jest to trafny komentarz, bo jak pamiętamy po grzechu pierworodnym, człowiek doświadczył nagości. Już wtedy człowiek uplótł sobie przepaski, Bóg uczynił mu odzienie ze skóry, lecz dopiero przez Jezusa mamy możliwość sporządzenia szaty godowej, która na uczcie wiecznej uczyni nas wszystkich równymi i szczęśliwymi (por. Rdz 3,7; 3,21; Ap 19, 7-8).
To wejście we współpracę z Jezusem nie na zasadzie oczekiwań, lecz odczytywania aktualnej misji swojego życia, znakomicie swoim przykładem ukazał św. Paweł: Umiem cierpieć biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, korzystać z obfitości i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.
Nie ma lepszego sposobu na uszycie swojej szaty godowej!
 
                                                                                        Ks. Lucjan Bielas
 
 
Ja też jestem dzierżawcą
(Iz 5, 1-7; Flp 4, 6-9; Mt 21, 33-43)
an Jezus, opowiadając przypowieść o nieuczciwych dzierżawcach winnicy, adresuje ją nie tylko do ówczesnych swoich słuchaczy, czyli arcykapłanów i starszych ludu, ale też do każdego z nas. Ludzie świątyni mogli bez wysiłku uchwycić zarzut, że Bóg ich wybrał, obdarzył zaufaniem, a kiedy dopominał się przez proroków o sprawiedliwą postawę, reagowali agresją. W tej części przypowieści, która mówi o konsekwencjach, jakie spadną na nieuczciwych dzierżawców po zamordowaniu syna właściciela, Jezus, po mistrzowsku, wydobywa od słuchaczy sprawiedliwą ocenę. To właśnie oni mówiąc: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze,  wydali na siebie sprawiedliwy wyrok, który Jezus jasno wyartykułował: Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce.
Dla nas zaś jest oczywiste, że Jezus mówi sam o sobie, jako Synu Bożym. Posłużenie się przez Niego fragmentem Psalmu 118, nie pozostawia wątpliwości: Ten właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach.
To dla mnie oznacza, że ja jestem uczestnikiem tej nowej dzierżawy, będącej w zarządzie Zmartwychwstałego Syna Bożego. Jest to dla mnie zarówno zaszczyt, jak i odpowiedzialność. Ten rodzaj uprawy został bardzo celnie określony przez samego Jezusa: Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili. Św. Augustyn ujął tę samą prawdę, trafnym stwierdzeniem: Bóg nas uprawia jak pole, aby nas udoskonalić.  Mamy  możliwość zjednoczenia z Chrystusem, prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem, zarówno przez przyjęcie Jego nauki i Jego obecności w Eucharystii. Mamy możliwość nieustannego nawracania się i oczyszczania w Sakramencie Pokuty. Na tej współpracy z Nim polega nowa dzierżawa, nowa budowla, której On jest kamieniem węgielnym.
Tymczasem wielu współczesnych dzierżawców mówi, że oni mają prawo ustalania własnych reguł dzierżawy. Nic głupszego nie można powiedzieć. Właśnie dzisiaj, dziedzic, Syn Boży, Jezus Chrystus, wyraźnie daje do zrozumienia, że z prostej logiki wynika, iż sąd będzie i to nie na zasadach wymyślonych przez dzierżawców, ale na zasadach ustalonych przez właściciela winnicy.  Dla tych głupców Miłosierny Jezus ma dzisiaj jedną perspektywę: Nędzników marnie wytraci!
 
                                                                                          Ks. Lucjan Bielas
 
 
Trzeci Syn
(Ez 18, 25-28; Flp 2, 1-11; Mt 21, 28-32)
Przed kilkoma dniami w podmiejskim autobusie linii „A”, podszedł do mnie pewien mężczyzna w średnim wieku, z wyglądem wskazującym na niemałe życiowe problemy. Spojrzał na mnie z bólem, lecz bardzo życzliwie i smutnym głosem powiedział słowa,
które mocno mnie piknęły: „Proszę księdza, proszę odmówić jakąś litanię w intencji księży ze Sosnowca”. Nieznajomy zaraz wysiadł, a do mnie w tej rzeczywistości autobusu, jeszcze raz dotarło, jak bardzo głęboko dotknęło owce, pogubienie pasterzy. Ta prośba
 o wiele bardziej dotarła do mnie niż wszystkie urzędowe deklaracje i zachęty. Poczułem mimo wszystko, zaufanie tego człowieka, którego nie można zawieść. Nie tylko więc odmawiam litanię za sosnowieckich kapłanów, ale sam czuję potrzebę kolejnej rewizji swojego życia i swoich duszpasterskich poczynań. Jestem też przekonany, że dotyczy
to nas wszystkich.
Jak zwykle w to, co nas aktualnie zaprząta, wpisuje się nasz Mistrz – Jezus Chrystus
z kolejną niedzielną Ewangelią. Aby lepiej zrozumieć przesłanie słów Jezusowych, musimy zobaczyć ich tło. Rzecz dzieje się w świątyni. Wokół Jezusa narasta nieprzyjazna atmosfera generowana przez arcykapłanów i  starszych ludu. Jest dla nich zarówno On, jak i Jan Chrzciciel, wyrzutem sumienia, albowiem droga nawrócenia proponowana przez nich
 jest dla ludzi świątyni nie do przyjęcia. Zarówno do nich wtedy, jak i do nas dzisiaj, Jezus kieruje przypowieść o dwóch synach. Ich ojciec prosi ich, aby pracowali w winnicy. Pierwszy odparł: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Drugi zaś szczerze powiedział: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Jezus, stawiając pytanie słuchaczom:
Który z tych dwóch spełnił wolę ojca? – uzyskał od nich prawidłową odpowiedź: Ten drugi.
Był to znakomity moment, aby odnieść przesłanie owej przypowieści do otaczających Boskiego Mistrza realiów. To właśnie arcykapłani i starsi ludu, którzy zewnętrznie deklarują swoje posłuszeństwo Bogu Ojcu, właścicielowi winnicy,  lecz nie ma w nich wewnętrznej przemiany. To ich Jezus określa w swojej przypowieści,  postawą pierwszego syna – idę, ale nie poszedł. W postawę drugiego syna wpisują się ludzie grzeszni, którzy przez spotkanie z Janem Chrzcicielem i spotkanie z Jezusem postanowili zmienić swoje życie, odejść od grzechu i pójść do winnicy Niebieskiego Ojca. Taką postawę Jezus pochwala.  Ten cały ewangeliczny epizod i ta przypowieść jakże mocno wpisuje się
w rzeczywistość Kościoła dzisiaj, właśnie dzisiaj.
Jest jednakże  i trzeci syn właściciela winnicy. To Ten, który tę przypowieść opowiedział wtedy, swoim współczesnym i opowiada nam ją dzisiaj – Jezus Chrystus. Reprezentuje
On trzecią postawę wobec polecenia ojca, właściciela winnicy. To postawa syna, który słysząc wolę ojca, przyjmuje ją, jako swoją i natychmiast wypełnia – który mówi, idę i idzie. To postawa syna, który jest dzieckiem i odpowiedzialnym dziedzicem winnicy swojego ojca. Do takiej właśnie postawy Jezus nas dzisiaj zaprasza.  Przez dzieło odkupienia nie tylko przywrócił nas do godności dzieci Ojca Niebieskiego, ale i zapewnił prawo udziału w dziedziczeniu Bożej winnicy. Jest więc to nierozerwalnie związane
 ze wzięciem naszej współodpowiedzialności za winnicę Pańską.
Każdy spośród nas, który tę godność dziecka Bożego i to obiecane dziedzictwo przez wiarę i z pokorą przyjmuje , zaprasza Jezus do konkretnej pracy nad sobą, w której sam jest
dla nas przewodnikiem.  To On Jezus – trzeci syn stawia mi dzisiaj pomocnicze pytania:
- Czy masz świadomość, że jesteś dzieckiem Boga i dziedzicem Królestw Bożego?
- Czy słuchasz woli Ojca Niebieskiego z taką akceptacją, jakby to była twoja wola?
- Czy masz poczucie odpowiedzialności za jej wypełnienie?
- Czy wiesz, do jakiej części winnicy zostałeś wysłany i czy potrafisz odczytać swoje
w niej zadania?
- Czy wiesz, że jest to jedyna szansa na twój życiowy sukces?

 

                                                                                      Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
 
Czy jesteś gotowy na wielki reset?
(Syr 27, 30 – 28, 7: Rz 14, 7-9: Mt 18, 21-35)
 Wydaje się wielu ludziom, że mówienie o sprawach wiary i moralności, że systematyczne czytanie Pisma świętego, jest gadaniem ciągle o tym samym. W imię tego wielu młodych ludzi rezygnuje z katechezy, wielu zamyka swoje relacje z Kościołem, uważając, że doświadczają przesytu, który można określić jako, swoistego rodzaju „cukrzycę duchową”. Tymczasem ludziom krytycznym, otwartym na współpracę z łaską wiary, tego typu problemy raczej się nie zdarzają. Choć dotykają tych samych treści religijnych, to nieustannie pogłębiają swoją wiedzę przez kreatywne łączenie owych treści z dynamiką codziennego życia. Zakłada to odwagę i gotowość na podejmowanie zmian, które dla otaczającego świata, a nawet dla najbliższych mogą być niezrozumiałe, a nawet irracjonalne. Człowiek na to nie gotowy będzie więc po pierwszym zachwycie wiarą, salwował się ucieczką, która przeradza się często w zagniewanie, a nawet agresję.
Warto tę prawdę uświadomić sobie dokładnie dzisiaj, kiedy to Chrystus chce, abyśmy, kolejny raz w naszym życiu, nie tylko pogłębili swoją wiedzę o przebaczeniu, ale zastosowali ją w naszej codzienności
 i to w całej jej rozciągłości. Idzie o naszą prawdziwą wolność, o którą to prawdziwa walka rozgrywa
 się w naszych głowach i w naszych sercach. O wiele łatwiej walczyć o wolność wokół nas niż o wolność
 w nas.   Codziennie mamy w naszych ustach słowa modlitwy Pańskiej: i odpuść nam nasze winy, jako
 i my odpuszczamy naszym winowajcom. Dzisiaj Ten, który nas tej modlitwy nauczył i który z nami chce ją odmawiać, domaga się naszej konsekwencji. Skoro tak mówisz, to tak myśl i tak czyń, abyś był człowiekiem prawdy, abym Ja, Jezus, mógł słowa tej modlitwy wypowiedzieć wraz z tobą do końca,
do Amen. Abym mógł darzyć cię swoją wszechmocną opieką w twojej codzienności na drodze do Ojca Niebieskiego.
Pytanie św. Piotra, które postawił Mistrzowi, co do konieczności częstego przebaczenia, jest dla wielu
 z nas bardzo bliskie. Odpowiedź zaś Jezusa, że aż siedemdziesiąt siedem razy, czyli zawsze, jest trudna
 i tym trudniejsza im więcej wyrządzono nam krzywdy.  Dlatego też Boski Nauczyciel daje wyjaśnienie,
w którym w niezmiernie przejrzysty sposób ukazuje ważność przebaczenia i dramatyczne konsekwencje jego braku. Porównanie królestwa niebieskiego do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami,  ukazuje Boga, który daje swoim podwładnym dużą samodzielność, darzy zaufaniem, ale domaga się odpowiedzialności. Sam jest gwarantem sprawiedliwości swojego królestwa. Jeden ze sług był mu
winien: dziesięć tysięcy talentów, czyli w języku greckim miriadę talentów, co brzmiało w uszach ówczesnych słuchaczy jak – nieskończoność. Jezus najwyraźniej jak to tylko możliwe chce uświadomić sytuację grzesznika wobec Boga, którą można określić prostym tekstem – beznadziejna.
Kiedy sprawiedliwa kara zawisła nad głową sługi on padł do stóp króla i prosił go: Panie, okaż mi cierpliwość, a wszystko ci oddam. Miłosierdzie władcy, czyli Boga, który daruje dług, okazuje się
w tym momencie nieskończone. I tak dokonał się prawdziwie wielki reset!
Tymczasem okazuje się, że człowiek może miłosierdziu Bożemu postawić granice i to paradoksalnie działając zgodnie z ludzkim prawem i sprawiedliwością. Król, będący obrazem Boga, cofa swoje miłosierdzie na wieść o tym, że uwolniony sługa i nieskończenie obdarowany, nie okazał miłosierdzia współsłudze, który był mu winien przysłowiowe grosze.  Ogłoszenie wyroku wydaje się kluczowe:
Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie
 powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” I uniósłszy
 się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu. Podobnie uczyni
wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu.
Ten wyrok usłyszy każdy z nas, który doświadcza miłości Boga gotowego przebaczyć każdy grzech,
a nie przebaczy każdej urazy bliźniemu. Warto jeszcze podkreślić pewne praktyczne uwagi, aby możliwości owego prawdziwie wielkiego resetu nie zaprzepaścić.
1.     Przebaczenie ma być nie tylko aktem kalkulacji i wyrachowania, ale aktem miłości – przebaczyć
 z serca.
2.     Gotowość do przebaczenia każdego przewinienia jest związana z pomocą winowajcy w nazwaniu winy
 i poproszenie o przebaczenie.
3.     Przebaczenie nie narusza sprawiedliwości. Otrzymuję nieskończone miłosierdzie od Boga
i sam je świadczę bliźniemu.
Panie Jezu, nasz Bracie, dziękuję Ci za to, że przez Twoją ofiarę na krzyżu otwarłeś nieskończone miłosierdzie Ojca i nieskończoną zasługą dopełniłeś w naszym imieniu, sprawiedliwości w Jego
królestwie. Dziękuję Ci za możliwość wielkiego resetu w moim życiu!

           

                                                                                                           Ks. Lucjan Bielas  

 

 

 

 
 
Niezwykłe upomnienie
(Ez 33, 7-9;  Rz 13, 8-10;  Mt 18, 15-20)
 Wciągnięty w rozmowę, toczącą się między pracownikami na placu budowy, zostałem zapytany przez jednego z nich o to – czy zdrada żony jest uczciwym postępowaniem mężczyzny? To pytanie było prowokujące, albowiem, jak się okazało, moi rozmówcy,  szukali w księdzu katolickim wsparcia w  przekonaniu swojego kolegi, z którym pracowali, aby zaniechał zdrady żony,  z którą miał trójkę
dzieci. Była ta rozmowa dla mnie bardzo ważnym doświadczeniem, jako że wszyscy jej uczestnicy
 byli przedstawicielami zupełnie innego wyznania, o którym panuje powszechne przekonanie o dużej tolerancji w  podejściu do tej kwestii. Było to dla mnie również ważne doświadczenie, ludzkiej,
męskiej, przejrzystej reakcji na zło.
Dzisiaj, Pan Bóg pragnie jeszcze bardziej pogłębić w nas, ten piękny ludzki odruch, niegodzenia
się na zło. Przez proroka Ezechiela domaga się od nas postawy proaktywnej w sprowadzaniu
błądzącego brata ze złej drogi. Zaniechanie koniecznych działań w tej sprawie, grozi ściągnięciem
 na siebie wiecznej kary.
Przez św. Pawła przypomina nam nasz Stwórca, że motywem naszego postępowania, oraz motywem zachowywania przykazań, zarówno przez nas, jak i przez innych, powinna być miłość. Z miłości
 bowiem zostały one nam dane – Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa.
W Ewangelii sam Chrystus niesłychanie precyzyjnie określa zasady upomnienia brata, który źle postępuje: Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi.
 A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Na poziomie ludzkim,
nikt nic mądrzejszego nie wymyślił. I doskonale mieli świadomość tego moi znajomi budowlańcy.
W tym przypadku idzie jeszcze o coś więcej. Jezus tym którzy czynią to z miłości i są Jego uczniami, gwarantuje swoją obecność w tym akcie braterskiego upomnienia:  Bo gdzie są dwaj albo trzej
 zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich. Tak więc ten rodzaj upomnienia i związana z nim
 Jego obecność, nadaje zupełnie nową rangę, nieporównywalną skuteczność i poczucie
bezpieczeństwa.
Dzisiejsza niedziela jest dla nas, mieszkańców środka Europy, doświadczeniem szczególnego
upomnienia, które kierują do nas, nowi błogosławieni, a mianowicie – Rodzina Ulmów. Józef
i Wiktoria mieszkańcy podkarpackiej wsi Markowa, podczas okupacji hitlerowskiej, udzielili
schronienia Żydom. Nocą z 23 na 24 marca 1944 r. do ich gospodarstwa przyjechało
5 żandarmów i od 4 do 6 granatowych policjantów. Grupą dowodził szef łańcuckiej żandarmerii, porucznik Eilert Dieken. Podczas snu zastrzelono trójkę Żydów, wkrótce zastrzelono pozostałych.
Przed dom wyprowadzono Józefa Ulmę oraz jego ciężarną żonę Wiktorię. Następnie po naradzie z podwładnymi Dieken rozkazał również rozstrzelać dzieci. W kilka chwil zamordowano
17 osób – w tym rodzące się dziecko. Oprawcy zasadniczo uniknęli ludzkiego wymiaru
sprawiedliwości.
Pamięć mieszkańców wsi, która jest zwykle pamięcią bezkompromisową, badania historyków i skrupulatne przygotowania do beatyfikacji, ukazują chrześcijańską rodzinę, której codzienność
 była przygotowaniem do heroicznego męczeństwa. W Biblii, która była w ich domu, zostały,
zapewne nieprzypadkowo, zaznaczone dwa teksty: Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie
oraz przykazanie miłości.
Wyniesiona na ołtarze dzisiaj Rodzina Ulmów, jest poważnym upomnieniem dla nas wszystkich.
Czy będziemy mieć jednak na tyle zdrowego rozsądku, aby to upomnienie zrozumieć i na tyle
odwagi, aby z tego upomnienia skorzystać?

 

 

                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Nie oddzielaj krzyża od zmartwychwstania!
(Jr 20, 7-9; Rz 12, 1-2; Mt 16, 21-27)
Zaproszeni przez ewangelistę Mateusza, jesteśmy dzisiaj znów w okolicach Cezarei Filipowej na tle masywu górskiego Hermonu.  Chrystus właśnie pochwalił św. Piotra  za wiarę i za współpracę z łaską Boga. Na tle górskiego masywu Hermonu, zapowiedział, że Piotr jest skałą na której, On, Jezus,
 zbuduje swój Kościół. Przez to, że działo się to w okolicy Cezarei Filipowej, która, choć jeszcze żydowska, była już otwarta na świat pogan,  Jezus sugeruje, że Jego Kościół,  wyjdzie z tradycji żydowskiej, z Prawa i pism proroków, będzie otwarty na cały świat.  Kluczem tego otwarcia będzie
 Jego ofiara, zapowiadana przez świątynię i przez nią dopełniona. Jezus pragnie wychować Piotra i pozostałych uczniów do kreatywnej współpracy, która domaga się przyjęcia Jego Boskiej logiki
i odejścia od ludzkich wyobrażeń. Dlatego właśnie ich ukochany Mistrz, właśnie w tym miejscu i w tej chwili, zapowiada im, i to z całą stanowczością, że musi udać się do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie.
W tym momencie stało się coś, co jest ponadczasowe i czego zrozumienie jest również nam dzisiaj, współtworzącym Chrystusowy Kościół,  bardzo potrzebne.
Proroctwo Jezusa zupełnie rozbiło w głowie Piotra jego ludzkie wyobrażenie o misji Mesjasza,
a również uderzyło w jego, poczucie bezpieczeństwa u boku Mistrza. Trudno się więc dziwić jego reakcji.  Piotr bierze Jezusa na bok i upomina: Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie.
 Przed chwilą wykazał się wiarą, której teraz mu brakło. Któż z nas może powiedzieć, że wolny jest
od takiej słabości. Dlatego to, co powiedział Jezus do Piotra w tym momencie, odnosi się do każdego z nas: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku.
W dosłownym tłumaczeniu z języka greckiego, zawada, oznacza kamień na drodze, o który można się potknąć i przewrócić. Tak więc, jeżeli zawierzam całkowicie Bogu i ufam Jezusowi, choć po ludzku
nie do końca rozumiem, to jestem skałą. Kiedy zaś myślę po ludzku i jeszcze próbuję to narzucić
 Bogu – jestem przeszkodą na drodze i przeszkadzam innym.
Jezus w tym momencie nie tłumaczy uczniom tego, co zapowiedział. Uczyni to przez wydarzenia,
które później nastąpią. Ważne jest to, że nie odeszli i zostali z Nim.
To zawierzenie przekłada się w życiu uczniów na ich codzienność, w której jest On obecny wraz
ze swym przykładem i pomocą. Dlatego też kieruje do swoich uczniów, którzy trwają przy Nim,
 bardzo ważne słowa: Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Innymi słowy, Jezus mówi do mnie: nie oddzielaj nigdy krzyża od
zmartwychwstania! W ubiegłą niedzielę, przed jednym z kościołów w Bawarii, spotkałem grupkę
młodych dziewcząt, które regularnie spotykają się na kręgu biblijnym. Postawiłem im pytanie
o to, jak one rozumieją owo wydarzenie pod Cezareą Filipową. Wyzwanie przyjęły, a ja po kilku
dniach otrzymałem podsumowanie ich dyskusji, którego kluczowe przesłanie warto zacytować:
- Myślimy po ludzku, ale myśli Boga są o wiele większe i lepsze. Dlatego tak ważne jest, abyśmy
Mu ufali, nawet gdy jest to dla nas trudne.
Czego się często na co dzień kurczowo trzymamy?
Np. zmartwień o przyszłość, reputacji, przynależności, zwątpienia w siebie, lęków, zazdrości, spektakularnych doświadczeń, sukcesu, pieniędzy, dobrobytu, przyjemności, ...
-> To wielkie wyzwanie, aby Bóg był naprawdę jedynym centrum i abyśmy poświęcali Mu czas,
ponieważ żyjemy w świecie pełnym pośpiechu. Dlatego musimy planować i utrzymywać stałe pory modlitwy w naszym codziennym życiu.
- Porównanie biblijne: Piotr nie powinien rozpaczać z powodu śmierci Jezusa, ale ufać, że Jezus zmartwychwstanie i że Boże plany są lepsze niż to, co może sobie wyobrazić.
Nasze "słowo życia", czyli krótkie zdanie, które towarzyszy nam w nadchodzącym tygodniu to:
--> Zrezygnuj z kontroli i pozwól Jezusowi być twoim centrum.
Jeśli Mu zaufasz, On cię poprowadzi.
Miriam, Barbara, Jana i Franzi

 

                                                                                           Ks. Lucjan Bielas

 
 
Rewitalizacja Kościoła katolickiego
(Iz 56, 1. 6-7;  Rz 11, 13-15. 29-32;  Mt 15, 21-28)
Nie ukrywam, że rozumienie  tekstu dzisiejszej Ewangelii, nastręczało i nastręcza mi trudności. Poczytuje je, jako wyzwanie do nieustannego zgłębiania słów Chrystusa: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela.  Również osobliwe zachowanie się Chrystusa wobec kobiety kananejskiej,
czyli poganki, jest ciągle dla mnie zagadką. Przyznaję, że nowe światło na jej rozwiązanie, rzucił mi papież Benedykt XVI, swą ostatnią książką pt.  Co to jest chrześcijaństwo?, wydaną zgodnie z jego życzeniem, już po jego śmierci. Ten bezdyskusyjny, choć oficjalnie nieogłoszony doktor Kościoła, wprowadził jasne rozróżnienie między religią a wiarą.  Świat jest pełen różnych religii, które mają
swoje oblicza i historyczne uwarunkowania.  W nich to, na swój sposób, ludzie szukają przez wiarę
relacji z Bogiem. Jednakże jest tylko jedna jedyna pełna odpowiedź na wszystkie pytania różnych religii.  Jest nią Jezus Chrystus. Tak więc modny dzisiaj dialog międzywyznaniowy, nie może, zdaniem
Benedykta XVI, zastąpić misji Kościoła Katolickiego, misji głoszenia Chrystusa.
Kiedy to uchwycimy, o wiele łatwiej zrozumiemy postawę Pana Jezusa wobec kobiety kananejskiej.
Jezus uszanował jej wiarę, a wystawiwszy ją na próbę, jeszcze bardziej ją uszlachetnił i na jej bazie dokonał cudu uzdrowienia córki. Wobec zgromadzonych zaś Izraelitów wychwalił jej wiarę poganki:
O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!  Jezus jednak nie zatarł różnic, wyraźnie pokazując, że prawda jest tylko jedna, jest ona tylko i wyłącznie w Nim,  w Mesjaszu zapowiadanym przez proroków Izraela. W Mesjaszu,  który przyszedł do wszystkich ludzi i po wszystkie czasy.
Wiara kobiety kananejskiej wniosła paradoksalnie wiele w wiarę Jezusowych uczniów. Zobaczyli przede wszystkim, wyjątkowość swojego Mistrza. Mogli się uczyć działania ponad podziałami religijnymi, zachowując poszanowanie innych, a nie tracąc przy tym jasnej świadomości faktu, że to Jezus jest
Synem Bożym, a Jego nauka jest jedyną prawdziwą nauką o Ojcu Niebieskim.
Ta lekcja była potrzebna uczniom wtedy i jest potrzebna uczniom dzisiaj. W imię źle pojętej tolerancji i źle rozumianego ekumenizmu Kościół katolicki, w wielu regionach, nie tylko że się schował, ale jeszcze bardziej chce się chować, rezygnując z ducha misji na rzecz fatalnie rozumianego dialogu. Tymczasem właśnie duch misyjny  i wychodzenie odważnie do świata z nauką Chrystusa, bez kompromisów, które fałszują  prawdę, jest podstawową drogą rewitalizacji Kościoła katolickiego.
 
Ta prawda dotyczy nie tylko Kościoła jako takiego, dotyczy najdrobniejszych codziennych relacji
w życiu uczniów, czyli w naszym życiu. Duchowni, niestety,  w dużej  części schowali się nie tylko przed światem, ale również i  przed wiernymi. Czas tzw. pandemii był tego,  żenującym dowodem. Można mieć usta pełne Biblii i opowieści o życiu świętych, ale jak się nie stanie na linii frontu, to słowa, choćby najbardziej płomienne, nie mają wielkiego znaczenia. Wyrazem zewnętrznym, tej wewnętrznej postawy, jest również wstyd przed noszeniem stroju duchownego. Jeżeli mężczyzna nie potrafi odnaleźć się w mundurze przynależnym jego służbie, to rodzi się pytanie o jego męskość, tożsamość, honor,
a w wypadku duchownych, również pytanie o wiarę.
Brak ducha misyjnego ogarnął nasze rodziny, nasze miejsca pracy, można powiedzieć, ogrom naszych relacji. Schowani, twierdząc, że Pan Bóg sobie i bez nas poradzi, obumieramy. Złu pozwalamy na wszystko, Chrystusowi na nic. Gdy ktoś szczerze o Niego upomni się, jest natychmiast gaszony oskarżeniem o brak tolerancji.
W swym duchowym testamencie papież Benedykt, stawiając pytanie: co to jest chrześcijaństwo, jasno daje do zrozumienia, że teraz jest czas dla odważnego spotkania się z kobietą kananejską, dla jej dobra, dla dobra uczniów i dla ukazania światu prawdziwego oblicza Boga w Chrystusie.

 

                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 
 
Niewiasta obleczona w słońce
(Ap 11, 19a; 12, 1. 3-6a. 10ab; 1 Kor 15, 20-26; Łk 1, 39-56)
 W słabości naszego umysłu tak często umyka nam owa wdzięczność względem Najświętszej Maryi Panny za to, że otwarła swe ludzkie serce i łono, na fizyczną i duchową obecność Boga.
To dla nas, odwieczny Syn Boży  postanowił stać się jednym z nas, abyśmy z Nim i przez Niego powrócili do domu Ojca Niebieskiego. Tak oto Bóg, dzięki decyzji człowieka – Maryi i Józefa, utworzył pierwszy
w dziejach świata prawdziwy dom, w którym wypełniło się przesłanie psalmisty: Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą (Ps 127, 1).
Słyszeliśmy dzisiaj opowieść, jak ten skarb fizycznej Bożej obecności, Maryja wnosi w dom Elżbiety i Zachariasza. Napełniona Duchem Świętym Elżbieta wypowiada do Maryi znamienne słowa, które dla
nas mają fundamentalne znaczenie: Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana. Maryja nie tylko wnosi Jezusa do domu Zachariasza i Elżbiety, lecz swoją wiarą niejako zaraża domowników. Wygłoszony przez Nią hymn, który przeszedł do światowej literatury, jako Magnificat, jest znakomitym ujęciem znaczenia wiary i obecności Jezusa  w życiu każdego
człowieka i ludzkości. Można wyrazić to krótko – bez wiary i bez Jezusa wszystko na tym świecie
nie ma właściwego sensu.
Warto dzisiaj wspomnieć wesele w Kanie Galilejskiej, kiedy to Maryja, mając doświadczenie przebywania przez lata pod jednym dachem z Jezusem, prawdziwym Człowiekiem i prawdziwym Bogiem, niejako aktywuje Jego obecność w tej nowo powstałej rodzinie i w tym nowym domu. To wesele, jak żadne inne, nie tylko przeszło do historii świata, ale jest dla wszystkich małżeństw i rodzin wskazaniem drogi do budowy prawdziwie szczęśliwego  domu.
Kiedy dokonało się dzieło odkupienia i kiedy Jezus, wstąpiwszy do Domu Ojca Niebieskiego, został
z nami ludźmi, obecny pod postacią chleba i wina w Eucharystii, to nasze zjednoczenie z Nim, stało się bardzo bliskie tego, które przeżywała Maryja po zwiastowaniu. Ją to, Matkę Zbawiciela, zgodnie z wolą umierającego Chrystusa, św. Jan zabrał do siebie. Jan był świadkiem Jej codzienności. Z całą pewnością możemy przyjąć, że razem brali  udział w obrzędzie Łamania Chleba, czyli w Eucharystii. Po wniebowzięciu Najświętszej Marii Panny mógł w Apokalipsie  opisać nieprzemijające piękno kobiety zjednoczonej z Chrystusem: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
Wiem, że dla wielu będzie to kontrowersyjne, ale odważam się powiedzieć: nie ma nic piękniejszego
od kobiety przez wiarę zjednoczoną z Chrystusem. I nie ma piękniejszych przestrzeni jak domy, kształtowane przez pełnych Boga domowników. Nie ma też nic brzydszego pod słońcem od kobiety,
 która świadomie weszła na służbę „smoka ognistego”; nie ma gorszego piekła na tej ziemi jak domy,
 z których wyrzucono Chrystusa.
Ta Niewiasta, która nieustannie walczy ze smokiem i nieustannie go pokonuje Boską mocą swojego Syna, każdego, który przez Nią zaufa Bogu, prowadzi do zwycięstwa.
Przedziwne, ale z całą mocą na nowo uświadomiłem sobie tę prawdę, kiedy to, parę dni temu, w pociągu do Dortmundu, pewna inteligentna studentka architektury z prawdziwą troską postawiła mi pytanie:
jak według mnie potoczą się dalsze losy Kościoła?

 

                                                                                                     Ks. Lucjan Bielas

 
 
 
Czemu zwątpiłeś, małej wiary?
(1 Krl 19,9a.11-13a;  Rz 9,1-5;  Mt 14,22-33)
Wiele jest dzisiaj dyskusji na temat, przemian w  świeci, a w tym i kształtu przyszłego Kościoła.
Wielu w istniejącym zamęcie, po prostu tonie. Dzisiaj Jezus nie chce uczyć nas pływać w tych wirujących odmętach, uczy nas,  po prostu, nad nimi przechodzić.
Rzecz pierwsza – to łódź Chrystusa – Kościół. To Jezus jest jej twórcą, kapitanem i sternikiem. Świat nieustannie odmawia Mu kwalifikacji, mówiąc, że był tylko cieślą. Jednakże tylko ktoś kompletnie nierozumny, uczciwie patrząc na Kościół, nie zadziwi się jego fenomenem. Mimo tylu ludzkich słabości tych, których ma na pokładzie, ta łódź płynie przez wieki, ponad zawirowaniami burzliwych czasów.
 Wielu uczciwie stwierdzi – ta łódź nie jest dziełem człowieka i ma Boskiego Sternika.
Szkoda więc nam czasu na rozżalanie się nad niebezpieczeństwem żeglugi. Nad ciemnością, przeciwnymi wiatrami i wzburzonymi falami.  Niewiele nam da analiza słabości postaw naszych towarzyszy w łódce.  Trzeba nam zająć się tym,  na co mamy wpływ, czyli sobą, albowiem przez to, paradoksalnie również
i innym, najwięcej pomożemy. Sam Jezus,  całym swoim postępowaniem nadaje właściwy
i ponadczasowy kierunek działalności zarówno swojego Kościoła, jak pomaga każdemu, kto tylko do Niego się zwróci. Obdarzył nas rozumem oświeconym wiarą, obdarzył nas swoją obecnością, swoim przesłaniem oraz fantastycznymi możliwościami komunikowania się z Nim. Nasza osobista relacja z Chrystusem  jest jedynym narzędziem zachowania swojej wolności, tożsamości i możliwości rozeznania
i wypełnienia misji swojego życia i rozeznania miejsca w Jego łodzi.
Korzystając z tekstu dzisiejszej Ewangelii, warto poddać analizie postać Jezusa, właśnie pod kątem osobistej formacji. 
Chrystus po cudownym nakarmieniu tłumu oddalił go: Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby
 się modlić. Nasz Boski Mistrz wskazuje nam, że dla naszego rozwoju, zarówno praca z tłumem i dla tłumu jest ważna, równie jak nasza  osobista modlitwa, w absolutnej samotności. Zachowanie tej harmonii wydaje się oczywiste, lecz domaga się silnej woli i konsekwencji, na którą stać niestety tylko niewielu.
Trzeba pracować z tłumami, jednakowoż roztropny człowiek wie, do jakiego tłumu może się przyłączyć,
 a do jakiego pod żadnym pozorem nie może przystać.
Doświadczenie tłumu jest każdemu człowiekowi potrzebne, bo tak nas Wszechmocny stworzył.   Nawet największy indywidualista i samotnik potrzebuje doświadczenia obecności innych, aby swój sąd obiektywizować.  Jezus, będąc prawdziwym człowiekiem,  potrzebował tłumu, tłum zaś potrzebował doświadczenia Jego Boskiego działania w dużej zbiorowości.
Pamiętamy jak jako dwunastoletni pielgrzym Jezus, wychowany  w rodzinie, w której głos Ojca Niebieskiego przemawiał przez słowo i przykład Rodziców,  odłączył się od tłumu pielgrzymów. Powrócił do świątyni, aby być sam na sam z Ojcem Niebieskim w przemodlonych przez tłum murach świątyni. Potrzebował tego, aby usłyszeć głos Ojca w tekstach biblijnych i w dyskusji z ówczesnymi uczonymi w Piśmie.  Jezus, tej świątyni, którą jako Bóg powołał do istnienia, jako Człowiek nigdy nie opuści, nawet wtedy, kiedy jej przedstawiciele, błądząc, wydali Go na śmierć.
Sam Jezus weryfikuje swoich uczniów, weryfikuje każdego z nas. Dzisiaj jesteśmy uczestnikami weryfikacji św. Piotra, który wbrew wszelkiej ludzkiej logice, wyszedł  z łodzi  i stąpał po falach jeziora, albowiem zaufał Jezusowi. Jego spacer, przeszedł do historii tego świata i jest na wieki dowodem,
 że tylko Jezus może dać takie poczucie bezpieczeństwa, jakie nikt na tym świecie dać człowiekowi nie może.
Jezus wie kim jest! Wie, że jest prawdziwym człowiekiem,  jest przecież widoczny. Wie, że jest prawdziwym Bogiem, który idzie ponad prawami natury i dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.
W tym spotkaniu Piotr doświadczył znaczenia indywidualnego zaufania Jezusowi, ale też doświadczył zwątpienia i jego konsekwencji. Jego krzyk rozlega się z wielu ust  i do wielu uszu dociera odpowiedź Chrystusa:
Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary?
Jest to retoryczne pytanie, w którym zawarta jest diagnoza. Dotyczy ona przecież nas wszystkich.
Wszyscy potrzebujemy tej lekcji Chrystusa w nieustannie zmieniającym się świece i Kościele. Jest to ponadczasowe doświadczenie tłumu i samotności, zaufania i tonięcia, doświadczenie obecności Syna Człowieczego, który tego Kościoła nigdy nie opuści, choć ciągle jest w nim krzyżowany, lecz ciągle zmartwychwstaje, aby nas doprowadzić do Domu Ojca.

 

                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 
 
Lampa, która świeci w ciemnym miejscu
(Dn 7,9-10.13-14; 2 P 1,16-19; Mt 17,1-9)
Minęło ponad 30 lat po śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Chrystusa. Ponad 30 lat funkcjonowania w Duchu Świętym, młodego Kościoła Chrystusowego. W tym też czasie oczekiwanie
na powtórne przyjście Jezusa – Mesjasza, jako sprawiedliwego sędziego było bardzo duże, i niektórzy  zaczęli już powątpiewać czy ono w ogóle nastąpi. Poganie coraz bardziej prześladowali wyznawców nowej religii, która w państwie rzymskim była przecież nielegalna, a sam cesarz Neron ogłosił się bogiem.  To właśnie w tym momencie kryzysu wiary, który dotknął również chrześcijan Azji Mniejszej, pierwszy papież, św. Piotr, kieruje do nich dwa listy,  zachęcając wiernych oraz ich duszpasterzy do trwania w świętości życia.  Zapewnia ich o powtórnym przyjściu Chrystusa i ze względu na ten fakt,
który na pewno nastąpi, zachęca do  przyjmowania cierpień zadawanych przez bliźnich. Jest to zdaniem św. Piotra  niewątpliwie łatwiejsze  niż doświadczenie  cierpień w sumieniu z powodu popełnionych
 przez siebie grzechów.
Wartym uwagi jest fakt, że właśnie w tej refleksji nad Sądem Ostatecznym, Piotr wspomina własne doświadczenie, które miał głęboko wyryte w pamięci, i które przeżył jako jeden z nielicznych wybranych przez Chrystusa – Jego przemienienie na Górze  Tabor. Wtedy to, ludzka natura Jezusa, Jego ludzkie ciało przeniknęła Boska rzeczywistość tak, jak nigdy, nikogo na tym świecie. Fenomenem śmiertelnego człowieka jest to, że tak może otworzyć się na nieśmiertelnego Boga, że Jego obecnością zaczyna promieniować. Jezus, w swej ludzkiej naturze, stanął dokładnie na styku tego, co ludzkie i ziemskie
 z tym, co Boskie i niebieskie.  Tę granicę przekroczył dopiero swoją śmiercią na innej górze,
na Golgocie, by  później swoim zmartwychwstaniem stać się bramą do nieba dla tych, którzy
Mu uwierzą.  Innej bramy do nieba nie ma i nie będzie.
Głęboko Piotrowi zapadły słowa, jakie wtedy, na Górze Przemienienia, usłyszał zarówno on, jak
 i jego towarzysze Jan i Jakub: taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej. I ten właśnie stary Piotr, u progu okrutnego prześladowania wyznawców Chrystusa w Rzymie, doświadczywszy cudownego rozwoju Kościoła i jego wewnętrznych problemów, podtrzymuje zarówno ówczesnych, jak i nas dzisiaj prostymi, ale jakże ponadczasowymi słowami:
Mamy jednak mocniejszą (całkiem pewną), prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna
wzejdzie w waszych sercach.
Wakacje są dla mnie czasem szczególnie intensywnego udziału w rekolekcjach dla młodych małżeństw z dziećmi. Jest to cudowne, egzystencjalne doświadczenie głosu Jezusa rozlegającego się w Kościele w tym, jak zwykle,  trudnym czasie. Przeżywam w gronie tych młodych ludzi, którzy na tydzień odhaczyli
 się z tego świata, fantastyczne doświadczenie lampy, która świeci w ciemnym miejscu. Niewielu rozpalonych jej blaskiem udaje się później do wielu, aby swoim przemienionym życiem zapalać ich umysły i serca, co w konsekwencji, zmienia ich życie. Przez wieki wygląda to w Kościele podobnie, choć we współczesnym świecie, gigantycznie manipulującym informacją i słowem, słowo Boga paradoksalnie nabiera jeszcze większej wartości.  Jest to słowo porządkujące myślenie, dające poczucie sensu,
wolności i bezpieczeństwa ponad wszelkimi współczesnymi zagrożeniami tego świata.
Dzięki Ci Panie za lampę, która świeci w ciemnym miejscu, za Twoje Słowo!

 

                                                                                                    Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Odwaga mądrości
 (1 Krl 3,5.7-12; Rz 8,28-30; Mt 13,44-52)
Jezus znów zaprasza nas na kolejną twardą lekcję o Kościele w świecie współczesnym oraz stawia
 nam kolejne twarde pytanie o nasze w nim miejsce. Przygotowaniem do odpowiedzi na nie, jest
czytanie z pierwszej Księgi Królewskiej, w której natchniony autor wychwala mądrość postawy króla Salomona, który to zwrócił się do Boga, prosząc o serce pełne rozsądku  oraz o umiejętność
rozróżniania dobra od zła. Młody król Izraela widział potrzebę tych boskich darów w swym ludzkim
sercu i umyśle,  jako koniecznych do dobrego wypełnienia powierzonej mu misji.
Do tej właśnie, każdemu potrzebnej mądrości życiowej, zakorzenionej w Bogu, odwołuje się Chrystus, opowiadając nam dzisiaj dwie przypowieści. W pierwszej mówi o skarbie ukrytym, który znalazca
znowu zakopuje po to, aby sprzedać wszystko, co miał i kupić rolę z ową nadzwyczajną zawartością.
W drugiej zaś mówi o drogocennej perle,  którą kupiec, aby ją nabyć, sprzedaje wszystko, co miał.
W obydwu przypowieściach mamy do czynienia z ludźmi twardo chodzącymi po tej ziemi. Byli oni przedsiębiorczy, decyzyjni i bogaci. Każdy z ich jednak w swoim życiu pokładał nadzieję w wartości,
dla której wszystko to, co ziemskie, był gotów natychmiast porzucić. Warto zauważyć, że życiowa zaradność była im nader pomocna w dotarciu do wyższego celu. Nie stała ona z nim w sprzeczności
 i co najważniejsze, nie przesłoniła go. Poza tym w swoich działaniach owi przedsiębiorcy poruszali
się z poszanowaniem ówczesnego prawa.
Podjęcie tak radykalnych decyzji było też nieuchronnie związane z istotnymi zmianami w ich życiu codziennym. Zapewne musieli też zderzyć się z brakiem zrozumienia u niewtajemniczonych
obserwatorów ich postępowania.
Kolejna przypowieść rzuca nowe światło na rozumienie mądrości Tego, Który jest większy niż Salomon (por. Łk 11,31). Obraz łowienia niewodem, czyli siecią ciągniętą przez dwie łodzie, do której wpadają ryby zarówno dobre, jadalne, jak i te złe, jest bardzo wymowny.  Po dopłynięciu do brzegu jest
konieczna selekcja dokonana przez specjalistów.
To zestawienie przypowieści jest celowe i zwraca uwagę na fakt, że idzie tu o wewnętrzny skarb.
Pan połowu spodziewa się dobrych ryb i one przechodzą przez selekcję. Ta codzienna scena selekcji ułowionych ryb została odniesiona przez Jezusa do równie bezdyskusyjnego faktu Sądu Ostatecznego, kiedy to dojedzie  do selekcji i oddzielenia ludzi złych od dobrych. W tym momencie nie będzie  już możliwości  żadnej negocjacji. I tu nie ma miejsca na pomyłkę  w ekipie, której ta selekcja została powierzona. Sprawa będzie definitywnie zamknięta. Kontekst poprzednich przypowieści sugeruje, że dobrym człowiekiem jest ten, kto dokonuje przemiany swojego serca i umysłu przez radykalny wybór Jezusa.
I w tym momencie Jezus stawia swoim ówczesnym słuchaczom i nam dzisiaj, fundamentalne pytanie: Zrozumieliście to wszystko?
A kiedy przytaknęli, dopełnił swoje nauczanie, mówiąc o prawdziwych uczonych w Piśmie, którymi
staną się Jego uczniowie. Taki właśnie Jezusowy uczony w Piśmie: podobny jest do ojca rodziny,
który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare. Tym skarbcem jest Biblia, kluczem do jej interpretacji jest – Jezus; najwyższą gwarancją prawdy – Duch Święty; Ojciec Niebieski – świętą jednością. Może dzisiaj jeszcze bardziej niż kiedyś słowa straciły swoją wartość, a paradoksalnie
zyskuje ją Biblia, księga fenomenalnie spójna w swoim przesłaniu. Jest ono bardzo krótkie
i przejrzyste – Bóg, który cię pokochał, jest skarbem, dla którego,  i z którym warto żyć. Znajdujemy
Go w Chrystusie, dla którego warto wszystko i to natychmiast poświęcić, aby z Nim wszystko
otrzymać.
Znakomicie skutek tej radykalnej mądrości znakomicie nazwał św. Paweł: Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru.
Warto więc jeszcze raz postawić w swoim życiu pytania Czy ja jestem radykalny w wyborze
Jezusa? – Czy znam słowa Boga i czy mają wpływ na moje codzienne decyzje?
Po prostu – Czy  ja jestem prawdziwie mądrym człowiekiem – mądrością, która jest mi potrzebna
do wypełnienia misji mojego życia?

 

                                                                                   Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 

 

 

 

 
 
Jedno pole, dwóch siewców i żniwa
(Mdr 12,13.16-19; Rz 8,26-27; Mt 13,24-43)
Pewnego razu zapukałem do drzwi mieszkania mojego kolegi, księdza Rafała. Kiedy drzwi się otwarły
 i w ich świetle zobaczyłem jego postać. Zapytałem z grzeczności: Jesteś sam? Nie – odparł. Jest nas trzech. Mówiąc to, przesunął się, aby zrobić mi przejście. Wszedłem, ale nikogo więcej w pokoju nie widziałem. Ks. Rafał, patrząc na moją pytającą gębę, odparł: Jest nas trzech – ja, mój anioł stróż i mój diabeł stróż. Trudno było mi się z tym nie zgodzić.
Dlaczego ta scena  sprzed wielu lat właśnie ostatnimi czasy przypomina mi się coraz częściej?
Wiążę to, z tym że coraz częściej wraz z uczniami Chrystusa proszę Go o wyjaśnienie mi przypowieści
 o chwaście. Z jednej strony widzę, obserwując świat i Kościół Chrystusowy, jak spełniają się przypowieści Jezusa o ziarnku gorczycy i zaczynie, z drugiej zaś mam wiele pytań. Nie dotyczą one tego, dlaczego ten diabeł, paskudnie inteligentny, jest dopuszczany do asystowania mi i działania na tym świecie. Polem, na którym zły chce siać chwasty, jest przede wszystkim moja dusza. Jego obecność przy mnie stanowi, paradoksalnie, swoistego rodzaju dar Chrystusa i  jest fantastycznym wyzwaniem do tego, aby być czujnym oraz mieć oczy szeroko otwarte. Pamiętam o instrukcji obsługi, jaką mi dał Jezus, 
kiedy to szatan kusił Go na pustyni. Wiem,  jaka jest rola, modlitwy, słowa Bożego oraz postu, który
 to ćwiczy wolę i rozum.  To właśnie rozum oświecony wiarą daje jasne odpowiedzi  i chroni przed wchodzeniem w śmiertelnie  niebezpieczne dyskusje (Mt 4,1 – 11).  W tym najważniejsza jest obecność Jezusa przy mnie i anioła, którego mi dał.
Z jednej więc strony cieszę się poczuciem bezpieczeństwa, z drugiej zaś patrzę na niedający się ukryć zakres agresji szatana w otaczającym mnie świecie, co dotyczy również pola zasianego przez Chrystusa, czyli Kościoła. Ilość chwastu i jego agresywność i poplątanie z tym, co dobre, jest ogromna.  Chrystus przewidział to, jako że w przypowieści posłużył się chwastem, którym zapewne była życica, roślina nie dość, że trująca to na dodatek jej korzenie splątywały się z posianym zbożem. Wyrywanie tego, co
 posiał szatan, byłoby jednocześnie zniszczeniem tego, co posiał Chrystus.
Wierzę,  że na końcu końców będzie sąd i Syn Człowieczy  wraz ze swoją nadzwyczajną ekipą zrobi porządek błyskawicznie i sprawiedliwie.  Ani szatan wtedy nie piśnie, ani ci, którzy stanęli po jego stronie. Będzie to tryumf zarówno sprawiedliwości, jak i miłosierdzia Bożego. Bez tego momentu wieńczącego dzieje świata, jego istnienie i istnienie człowieka na nim, nie miałoby sensu. Warto te
 słowa Chrystusa, mieć w pamięci, albowiem nie są jakąś hipotezą, jedną z teorii, prawdopodobnym scenariuszem, albo pobożnym życzeniem. Te słowa wypowiada  Bóg, dla którego to wydarzenie sądu
 jest teraźniejszością a dla nas i dla rozpędzonego świata nieuniknioną przyszłością: 
Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha!
Ja jednak, jak i pewnie wszyscy podobnie myślący, czujemy się aktualnie w naszym zakresie odpowiedzialni za  nasze tu i teraz, i nie chcemy popełnić błędu.
Człowiek, którego Bóg obdarzył wyjątkowo wielką wiedzą i trzeźwą oceną rzeczywistości, papież Benedykt XVI w przesłaniu do katechetów i  nauczycieli przestrzegł przed „pokusą niecierpliwości
we współczesnym Kościele. Przestrzegł również przed pokusą nacisku w Nowej Ewangelizacji na „natychmiastowy wielki sukces” i „wielkie liczby”. Misją Kościoła w tak mocno zsekularyzowanym świecie nie może być „próba natychmiastowego przyciągnięcia – za pomocą nowych bardziej wyrafinowanych metod – wielkich mas ludzi, którzy oddalili się od Kościoła”. Trzeba, według Benedykta XVI „zdobyć się na odwagę rozpoczęcia od nowa, z pokorą – od skromnego ziarenka, pozwalając Bogu zrządzić, kiedy i jak ma się rozwinąć” (Jubileusz Katechetów 12 XII 2000).
                                    Ziarnem jest Chrystus.
                                    Ziarnem jest Eucharystia.
                                    Nie ma innego pola Chrystusowego – jest nim Kościół.
                                    Glebą jestem ja, ty, on …

 

                                                                                                    Ks. Lucjan Bielas

 
 
Wyjątkowy czas na słowo
 (Iz 55,10-11;  Rz 8,18-23; Mt 13,1-23)
Nigdy dotąd człowiek nie był zalewany potokiem słów tak, jak teraz. Mimo najnowszych technologii szanse weryfikacji ich prawdziwości są znikome. Do tej pory słowo było atrybutem człowieka myślącego, dzisiaj po raz pierwszy zaczyna dominować maszyna. Choć jest ona wymysłem człowieka, ale przez synergię wiedzy, przerasta możliwości jednostki i następuje proces samo zniewalania człowieka. Paradoksalnie jest to wyjątkowy czas na słowo Boga, dające człowiekowi wolność i wyjątkowe możliwości. Niestety wielu ludzi lęka się tego słowa bardziej niż maszyny, albowiem przyjęcie
 go domaga się zmiany życia. Paradoksalnie, wielu spośród tych, którym zostało ono powierzone,
straciło świadomość mocy posiadanego narzędzia. Niezależnie jednak od obserwowanych procesów,
 to słowo Boga, które pojawiło się na tym świecie, nie może być przez ten świat ze samej swej natury unicestwione.
 
Dzisiaj spotykamy Jezusa otoczonego tłumami. Przyszli przyciągnięci Jego nadprzyrodzoną mocą uzdrawiania, nauką głoszoną z serca, sławą, która coraz bardziej Go otaczała. A On siedzi w łodzi
 nieco oddalonej od brzegu i korzystając z nagłośnienia, jakie dawało odbicie Jego głosu od tafli
 jeziora, nauczał ich w przypowieściach. W tamtych czasach i tamtym społeczeństwie, przypowieść
 była opowieścią, mającą na celu pobudzenie słuchaczy do myślenia. Podjęcie tego wysiłku było konieczne, aby przebić się przez zewnętrzną warstwę opowiadania i dotrzeć do istoty całego przekazu
i zachwycać się jego mądrością. Głębia myśli jest tak duża, że trzeba do niej częściej wracać. Owa zewnętrzna powłoka ma tu znaczenie zarówno selekcji, jak i ułatwienia zapamiętania tematu. Selekcji, albowiem umysły leniwe, albo pochłonięte innymi sprawami, trudu zrozumienia sobie nie zadadzą.
Przypowieść o siewcy, którą dzisiaj kolejny raz w naszym życiu usłyszeliśmy, weszła na stałe do szeroko pojętej mądrości mieszkańców naszego globu. Choć wielu ją zna, to jak zwykle tylko dla niewielu będzie okazją do kolejnej refleksji w kontekście gwałtownie zmieniających się czasów. Jezus porównał  w swej przypowieści Słowo Boże do ziarna. Jest to porównanie proste i prawdziwe. Jedno i drugie pochodzi od Boga, ma ukrytą moc i jest tajemnicą. Przede wszystkim zaś,  jedno i drugie służy życiu: ziarno – doczesnemu, słowo Boga – wiecznemu.
 
Tych właśnie niewielu, tak jak wtedy, tak i dzisiaj, Jezus zbiera wokół Siebie, nazywa ich uczniami
 i tłumaczy sens przypowieści oraz przyczyny, z powodu których inni, można powiedzieć trochę kolokwialnie, odpadli. Powołując się na proroka Izajasza, a przez to pokazując ich ponadczasowość, Jezus stwierdza: Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami
nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił.
Dalej Mistrz tłumaczy w kontekście różnego losu rzuconych ziaren, dlaczego doszło do tego
stwardnienia serc, stępienia słuchu i zamknięcia oczu. Pierwsza przyczyna to – brak zrozumienia
słowa, a przez to, otwarcie się na działanie złego ducha. Zlekceważenie tego wysiłku zrozumienia i poświęcenie większej uwagi ludzkiej mądrości, niż Bożemu słowu, niestety, tak zwykle się kończy.
 Diabeł takich okazji nie marnuje.
Druga przyczyna „odpadnięcia” występuje u tych, którzy po wstępnym, pełnym entuzjazmu, przyjęciu słowa, nie zapuścili korzenia, okazali się niestali i nie pracowali nad przyjętym słowem. W ich
umysłach i sercach postępuje proces detronizacji słowa Bożego, a wraz z nim, szybko stają się niewolnikami inteligentnych maszyn i ich właścicieli.
 
I wreszcie trzecia przyczyna „odpadnięcia” od słowa, występuje u tych, którzy je wprawdzie
wysłuchali, lecz to, co jest wartością doczesną od samego początku, całkowicie je zdominowało.
Nie rozumiejąc mocy słowa Bożego otwierającego wieczność, postanowili zamknąć się w kapsule doczesności.  Giną oni wraz z wrakiem Titanica ludzkich osiągnięć, budowanych w dumnej tradycji
Wieży Babel.
Dzisiaj Jezus jeszcze raz proponuje nam regularne wchodzenie  do izdebki swojego serca, z pokorą
 i entuzjazmem dziecka, na rozmowę z Ojcem Niebieskim i wysłuchanie Jego Słowa, którym jest jednorodzony Syn. Tylko tam, w ciszy, z dala od zgiełku świata, napełnieni Duchem Świętym, Duchem Miłości, nieodłącznym elementem słowa Bożego, możemy je bardziej zrozumieć, mocniej pokochać
 i jeszcze raz szczerze przyjąć. Wtedy to dopiero możemy wyjść z izdebki  na kreatywne spotkanie
z tym światem. Wtedy to, i tylko wtedy,  słowo wyda w nas i przez nas, plon obfity.
 
Weryfikacja spichlerzy, przy Boskiej technologii, będzie sprawiedliwa. O tym też warto pamiętać.

 

 

                                                                                             Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Szkoła Podstawowa nr 6
(Za 9,9-10; Rz 8,9.11-13; Mt 11,25-30)
Pan Jezus nie urządzał wspólnych nabożeństw ku czci swojego Ojca. Nie modlił się ostentacyjnie
i nie zmuszał do wspólnej z Nim modlitwy. Nie organizował własnych pielgrzymek, innymi słowy,
nie robił konkurencji świątyni i synagodze.  W tych to właśnie świętych miejscach modlił się razem
z tłumem, jak wszyscy, choć w Jego normalności trudno było nie zauważyć Jego wyjątkowości. Afiszowanie się modlitwą Jezus tępił, wyraźnie  mówiąc, że tak modlą się obłudnicy. Cała działalność Jezusa jest osadzona w rozmowie z Ojcem Niebieskim. Jezus aktywny w ciągu dnia znika na nocne czuwania w miejscach temu sprzyjających.  Swoim uczniom dał jasną wskazówkę, osadzoną w Jego osobistej praktyce:  Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl
się do Ojca Twego, który jest w ukryciu, a Ojciec Twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6,6).
Wychodząc naprzeciw ludzkiej potrzebie zwartego tekstu modlitwy, Jezus daje po wsze czasy swoim uczniom genialny tekst, którym będą mogli razem z Nim i dzięki Niemu zwracać się do Ojca
Niebieskiego, porządkując swoje życie doczesne i otwierać wieczne – tekst modlitwy: Ojcze nasz.
Życie Jezusa i cała Jego działalność stanowią przygotowanie do wielkiego wspólnego uwielbienia
Boga w ofierze krzyża, w zmartwychwstaniu, w jednej wielkiej Eucharystii dziejów, którą On ustanowił
i nieustannie sprawuje. Tak powstała nowa świątynia, nowe kapłaństwo,  nowy lud, nowe królestwo, nowe uwielbienie Boga Trójjedynego. Jednakże w tej nowej rzeczywistości dalej obowiązują Jego
 zasady,  dotyczące osobistej relacji z Bogiem.
Dostępujemy dzisiaj wyjątkowego zaszczytu uczestniczenia w rozmowie Syna Bożego ze swoim Niebieskim Ojcem. To doświadczenie ma na celu wychowanie nas do prawdziwie owocnej modlitwy, która jest jednocześnie poznawaniem Boga, a także podjęciem z Nim skutecznej współpracy. Ta
modlitwa ma charakter uwielbienia Ojca za Jego objawienie  tych rzeczy. To tak,  jakby ludzkie słowa były zbyt ciasne dla określenia bogactwa Bożego objawienia. Ludzka mądrość i roztropność nie wystarczają, aby nazwać to, co Bóg daje człowiekowi. Jedyna postawa, którą powinien przyjąć człowiek w dialogu z Niebieskim Ojcem to postawa prostaczka, czyli postawa dziecka wobec Ojca. Sam Mesjasz swoim ludzkim życiem jest najdoskonalszym wzorem takiej postawy. Jezus nie lekceważy ludzkiej mądrości i roztropności, lecz poznanie Ojca Niebieskiego dokonuje się w Nim, prawdziwym również człowieku, przede wszystkim w modlitewnym dialogu dziecka z Ojcem. I to jest tajemnicą szkoły podstawowej, do której każdy człowiek jest zaproszony.
I tu jest klucz do zrozumienia następnych słów Chrystusa:  Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje
 upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt
nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić.
Jezus, będąc prawdziwym Człowiekiem,  zaprasza każdego z nas do naśladowania Go w Jego  indywidualnych rozmowach z Ojcem Niebieskim. To w takiej właśnie  rozmowie  Ojciec zwierza się dziecku, to w takiej rozmowie dziecko zawierza się Ojcu. Wola Ojca staje się wolą dziecka, nie przez przymus, lecz przez miłość i zrozumienie. Jezus zaś w swej Boskiej naturze jest odwiecznie zjednoczony
 z Ojcem. Wraz z Nim i Duchem Świętym jest w naszej modlitwie obecny. Co więcej, Jezus gwarantuje swoją pomoc w przełożeniu jej na życie tak, aby wszystko, co czynimy, stało się modlitwą.
Aby zobrazować owo przełożenie modlitwy na życie, Jezus użył porównania do przedmiotu podówczas, codziennego użytku. Była to wygięta belka, zwana jarzmem, którą nakładało się na ramiona, aby na jej dwóch końcach można było zawiesić np. dwa wiadra. Choć owo jarzmo było dodatkowym obciążeniem,  to praca dzięki niemu była lżejsza i bardziej efektywna.
Ta mądrość jest dla wszystkich i jest ponadczasowa, albowiem nasz pobyt na ziemi jest tylko czasowy. Żaden postęp nauk wszelakich nie zmieni tej sytuacji i nie może zastąpić tej lekcji z Jezusowej szkoły podstawowej. Lekcji poznania Ojca Niebieskiego, osobistego kontaktu z Nim jak dziecko z Ojcem, jak człowiek z Wszechmogącym.
Jest w mojej rodzinnej miejscowości w Jaworznie wyjątkowy budynek. Ten zabytkowy obiekt
im bardziej przekształca się w ruinę, tym bardziej rośnie do rangi symbolu. Na każdym jego rogu są umieszczone
trzy duże splecione ze sobą litery „OEL” skrót łacińskiej dewizy benedyktynów – ora et labora (módl
 się i pracuj). Przez prawie 100 lat mieściła się w tym budynku nasza Szkoła Podstawowa nr 6. Zarówno aktualni właściciele, jak i władze miasta, oraz duszpasterze, nie wiedzą co z tym zabytkiem otoczonym dyskontami spożywczymi uczynić. Dla jednych jest to sentyment, dla innych finanse, a przecież idzie
o coś zdecydowanie więcej – idzie, o ORA ET LABORA, a nie LABORA ET ORA!

 

                                                                             Ks. Lucjan Bielas

 
 
Ogniem i mieczem
(2 Krl 4,8-11.14-16a; Rz 6,3-4.8-11; Mt 10,37-42)
Aby lepiej zrozumieć przesłanie dzisiejszej Ewangelii, warto przypomnieć słowa Chrystusa, które ją poprzedzają:
Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.
Bo przyszedłem poróżnić  syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy.
Wydawać by się mogło, na pierwszy rzut oka, że Boski Mistrz sam sobie przeczy. Wysyła swoich uczniów, aby głosili Ewangelię o królestwie Bożym, Ewangelię pokoju, a tu nagle mówi o mieczu. Pewnym
krokiem w zrozumieniu Jezusowego zamysłu jest fakt, że termin miecz użyty przez Niego w tym kontekście, oznacza nie tyle oręż, ile podział i rozłam. Owym mieczem, czyli przyczyną podziału między ludźmi, staje się ich relacja do samego Jezusa. Albo jest On przyjęty i jest się Go godnym, albo jest odrzucony i jest się Go niegodnym. Kiedy uznajemy bóstwo Syna Bożego, to jako stworzenia nigdy nie możemy mówić o naszej godności, czyli stawić się na równi z Bogiem. Przez fakt, że Bóg przyjął postać człowieka i zamieszkał pośród nas, aby wprowadzić nas do życia w Bogu, uzdalnia nas do przyjęcia daru – bycia  godnym. Ten dar nowej relacji można albo przyjąć, albo odrzucić.  Znamienne jest to, że Jezus moment tego przyjęcia lub odrzucenia umieścił w przestrzeni, wydawać by się mogło, poukładanej –
w przestrzeni życia członków najbliższej rodziny. Słowa Jezusa: Kto kocha ojca lub matkę bardziej
niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien, stawiają sprawę naszej relacji z Nim na samym ostrzu noża. Jezus domaga się, aby w hierarchii miłości, pojętej jako porządku w świecie wartości, a nie uczuć, relacja z Nim, a więc zawierzenie Mu, było priorytetem. Można powiedzieć, że Jezus wiarę w Niego, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka, stawia jako wartość porządkującą całe nasze życie i wszystkie nasze relacje, również, a może przede wszystkim te rodzinne. 
Tymczasem w świecie współczesnym obserwujemy bardzo niebezpieczne tendencje, które przenikają również umysły ludzi Kościoła.  Zawierzenie Jezusowi i przyjęcie Jego Ewangelii jako wartości porządkującej nasze myślenie, zaczęło ustępować na rzecz czynnika ludzkiego, co przejawia się między innymi, w swoistego rodzaju przecenianiu roli psychologii,  psychiatrii i coachingu.  Te niewątpliwie ważne dyscypliny nauki o człowieku i służby człowiekowi, przejęły kontrolę nad ludzkim myśleniem
i nad wartościami. Swoistego rodzaju „spowiednicy i kapłani” tej niemalże nowej religii, często autorytatywnie rozstrzygają o sprawach ludzkiego sumienia, wyrokach sądowych, problemach małżeńskich i wychowawczych. Wiarę i Jezusową Ewangelię na wszelki wypadek zamknęli w kapsułce prywatności, której się nie otwiera. Naruszyłoby to, według nich, wolność człowieka, a przede wszystkim odniesienie do wiary, uznaje się za nienaukowe.
Tak oto współczesny człowiek, dalej jako byt krótkoterminowy, rezygnuje w swej piramidalnej
głupocie z szansy bycia godnym Chrystusa i ze swojej wieczności z Nim, na rzecz doczesności,
która dalej nie sięga.
Następnym etapem będzie przekazanie władzy maszynom, totalne odczłowieczenie człowieka i sprowadzenie go do roli robota. Jest to odwrotny proces, jaki miał miejsce w historii edukacji
człowieka. Rozpoczęty przez Greków proces wychowania człowieka do piękna i dobra został przez Chrystusa wyniesiony na szczyty. Dzisiaj przechodzi kolejny czas próby i oczyszczenia. Jeżeli wiara w Boga nie będzie na pierwszym miejscu, tylko to, co ludzkie, nic człowieka nie uratuje od samozagłady
 i to zarówno w naszym życiu osobistym, jak i całej społeczności.
Ta dzisiejsza Ewangelia o ogniu miłości i mieczu podziału, każe mnie, istocie myślącej, zatrzymać
 się i popatrzeć w głąb swojej duszy i ocenić swoje relacje z najbliższymi i swoją postawę w czasie
 próby i zderzenia z życiowymi przeciwnościami. W tym wszystkim Jezus pyta każdego z nas:  - czy  kochasz Mnie bardziej niż…?
Pamiętamy – odpowiedź przekłada się na naszą wieczność!
 
                                                           Ks. Lucjan Bielas
 
Napisane na ternie obozu KL Auschwitz-Birkenau
 
 
Tej księgi zamknąć się nie da
(Jr 20,10-13; Rz 5,12-15; Mt 10,26-33)
Chrystus swoich wysłanników uzbroił swą Boską mocą, aby mogli służyć człowiekowi na granicy
 życia i śmierci, zdrowia i choroby, w zderzeniu z mocami ciemności. Ta moc, płynąca z nieskończonej miłości,  z natury rzeczy  nie odebrała ludzkiej wolności zarówno posłanym, jak i tym do których zostali wysłani. Jezus swoim apostołom przypomina fakt, że dar Boga nie zwalnia od obowiązku pracy nad sobą. Daje też bardzo konkretne wskazania, co do kierunku, w jakim ma ona pójść. Najkrócej można to ująć słowami samego Chrystusa: Nie bójcie się ludzi.
Jezus mówi to w czasach, w których za głoszenie prawdy o zachowywaniu Bożych przykazań, Jego krewny i poprzednik, Jan Chrzciciel  został ścięty. Mówi to w czasach, w których obok wróbli, na targu sprzedawano człowieka sprowadzonego do poziomu „rzeczy mówiącej”. Mówi to w czasach, w których przywódcy religijni narodu, widzą w Nim, w Jezusie, swego głównego wroga.
Nie bójcie się ludzi; mówi Jezus dzisiaj do Swoich wysłanników. Mówi to do tych, których wysyła ze swoją Ewangelią w świat. Świat, w którym w imię wolności, człowiekowi wolność odebrano; w imię ochrony danych, odebrano człowiekowi prywatność i tożsamość. Jezus mówi to do swoich uczniów,  zmierzającymi się ze światem, który z ekologii uczynił religię, prawami ekonomicznymi chce zastąpić Boskie, uleganie pożądliwości ogłosił jako cnotę, kłamstwo jako narządzie, likwidację istnień ludzkich, jako konieczne zabiegi demograficzne. A wszystko to dzieje się z wykorzystaniem imponujących osiągnięć technicznych.
Tymczasem Jezus mówi: Nie bójcie się ludzi. Nad przyrodą to Ja, Bóg mam władzę i tak naprawdę, nic bez mojej woli się nie stanie. A co do technologii, to nie policzycie włosów na ludzkich głowach, a Ja ich dokładną liczbę znam. Wasze osiągnięcia mają swoją granicę. Wszechmogący i wszechwiedzący to Ja jestem.  Dlatego zaufajcie Mi i zaopatrzeni w Moje dary nieście Moją Ewangelię i głoście ją całemu światu, również tam, gdzie nie boją się najnowszych technologii, ale panicznie boją się Mojego Imienia. Nawet kiedy  przyjdzie wam oddać swoje doczesne życie, nie bójcie się, albowiem Ja zmartwychwstałem
 i wy ze Mną zmartwychwstaniecie. I tak jak wy przyznaliście się  do Mnie przed ludźmi, tak Ja przyznam się do was przed Moim Ojcem, który jest w niebie. To ignorowanie śmierci jest cudowną służbą życiu.
Jest pewna forma strachu, która nie paraliżuje ucznia, lecz pomaga mu w zachowaniu ludzkiej roztropności. Jezus określił ją jasnym sformułowaniem: Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. Przeciwnicy na tym świecie mogą najwyżej zabić ciało. Nad duszą ludzką władzę ma tylko Bóg, Który to w niepojętej miłości uszanuje ludzki wybór, nawet ten najdramatyczniejszy, wybór piekła.
Znakomicie określił tę formę posłania ucznia Chrystusowego, Sługa Boży bp Jan Pietraszko, nazywając taką postawę jako – „żywą księgę Ewangelii”. Przewyższa ona swoją jakością i skutecznością wszystkie ludzkie technologie. Fenomen tej księgi polega na tym, że raz otworzona przez Chrystusa jest nie do zamknięcia, nie do podarcia, nie do zniszczenia. Mało tego, te otwarte żywe księgi Ewangelii znakomicie posługują się najnowszymi zdobyczami techniki, które tak naprawdę są tylko niedoskonałym, choć fascynującym, naśladowaniem Boskiego działania.
 
W tych wymagających czasach potrzeba, aby owe żywe księgi Ewangelii były w Jego ręku. Tylko wtedy będą żywe, Jego życiem i Jego mocą – Duchem  Miłości.
Czy taką księgą jestem?
Czy umiem czytać to, co Bóg przeze mnie „pisze”?
Czy w tym wyjątkowym dialogu znajduję poczucie bezpieczeństwa?

 

                                                                                                      Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

Których kapłanów boi się świat?
(Wj 19, 2-6a; Rz 5, 6-11; Mt 9, 36 – 10, 8)
Można odpowiedzieć krótko – skutecznych!
A jacy to są?
Władza, która została przekazana uczniom przez Jezusa Chrystusa, była ogromna. Władza nad
duchami nieczystymi, władza uzdrawiania i leczenia ze wszelkich chorób, również tych
śmiertelnych, a nawet z trądu. Wreszcie władza wskrzeszania umarłych. Można ową władzę porównać jedynie z misją proroków, a więc wysłanników samego Boga, działających Jego mocą i w Jego Imieniu.
Wszystkie te dary, przekraczające ludzkie możliwości, wychodziły naprzeciw ludzkiej biedzie. Jezus, wcielony Bóg, sam w swym ludzkim sercu litował się nad tą biedą i swą boską mocą jej zaradzał. Przyszedł wreszcie czas, w którym swoich najbliższych uczniów wprowadził w to nadzwyczajne i nadprzyrodzone działanie. Niewątpliwie musiał widzieć w nich nie tylko wiarę, ale również ludzkie predyspozycje, takie jak wrażliwość serca, gotowość poświęcenia siebie, umiejętność osobistego wyjścia do drugiego człowieka.  Sam Jezus, doświadczywszy tego, że Jego nauczanie połączone ściśle z Jego uzdrowieńczą działalnością,  okazało się tak bardzo potrzebne ludziom, zwrócił się do uczniów ze słowami: Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. I zaraz dodał: Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Prosić mają więc przede wszystkim ci, których świadomość
wagi sprawy jest większa, a więc uczniowie.
Jezus natychmiast ukazał skutek prośby o robotników. Wybrał dwunastu uczniów i obdarzył ich nadprzyrodzoną władzą, którą będąc Bogiem, posiadał i mógł nią dowolnie dysponować. Tak więc: udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości. Panem żniwa jest On I tylko Jego mocą działający wysłannicy, mogą sprostać ludzkim najbardziej dramatycznym potrzebom, których  zaradzenie przerasta siły człowieka. Wymieniając
imiona wybranych uczniów, Ewangelista Mateusz dodatkowo podkreślił wagę ich misji.  Stanowią oni
w tej grupie wysłanników swoistego rodzaju całość, choć są różni. Z jednej strony – Szymon  Gorliwy,
 z drugiej zaś Mateusz celnik. Filip i Andrzej nosili greckie imiona, co mogłoby wskazywać na ich otwarcie się w stronę pogan.  Zwornikiem wszystkich wysłanych uczniów była ich relacja do Jezusa Chrystusa Boga, któremu zawierzyli całe swoje życie i za Nim poszli.
Wybór i otrzymana władza, nie „skazywały” ich na świętość, były jedynie do niej zaproszeniem.
 Najlepiej świadczy o tej wolności fakt, że między wybranymi  znalazł się również Judasz Iskariota
(z Keriot – miasto w płd. Judei), któremu to, udział w Boskiej mocy nie odebrał ludzkiej wolności wyboru  zła.
Otrzymany od Jezusa dar jest Boski i nie można go przeliczyć na żadną ludzką wartość:  Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Próba przeliczenia tego na jakąkolwiek wartość tego świata, będzie swoistego rodzaju wyrazem braku wiary i tych, co dają i tych, co biorą.
Rozesłanie uczniów ma swoją logikę kolejności działań. Najpierw trzeba zadbać o wartości we własnym domu, aby później wnosić je do domów innych. Dlatego też w pierwszej kolejności Jezus każe wysłannikom szukać owiec,  które poginęły z domu Izraela. Paradoksalnie, najlepiej poznaje się własny dom, kiedy szuka się tych, którzy go opuścili.
Św. Paweł przypomina nam, że Jezus, będąc prawdziwym człowiekiem, przekroczył to, co ludzkie, umierając za nieprzyjaciół, a będąc Bogiem, nadał swojej ofierze nieskończony wymiar. Ci, którzy uwierzyli, tworzą Jego Kościół, Nowy Izrael.
Cała akcja rozesłania uczniów opisana przez Mateusza ma więc ponadczasowy charakter. Proces rozsyłania uczniów przez Chrystusa, rozpoczęty wtedy, trwa i nigdy się nie skończy, albowiem jednych trzeba w Kościele umacniać, a innych szukać. Jezus jest Tym, który wysyła i Tym, który działa. Współcześni wysłannicy muszą mieć postawę na miarę owych pierwszych dwunastu. Ciężar gatunkowy spraw, z którymi muszę się zmierzać, przerasta ludzkie możliwości, a przeciwnik – szatan może być pokonany tylko przez samego Chrystusa. Tak więc nieustanna łączność z Nim, jedność działania
i szacunek dla każdego człowieka, jest kluczem sukcesu wysłanników.
Znakomicie rozumiał to  Kościół starożytny.  Św. Cyprian z Kartaginy w Liście 67 nawiązując do Ewangelii wg św. Jana, napisał: Bóg grzesznika nie słucha, jednakże słucha tego, kto czci Boga
i spełnia Jego wolę (J 9,31). Dlatego z jak największą pilnością i po należytym zbadaniu, należy wybierać do kapłaństwa Boga takich, o których wiadomo, że Bóg ich wysłucha. Słowa te zostały napisane po ustaniu prześladowania za czasów cesarza Decjusza 250 – 251, podczas którego domagano się od mieszkańców Cesarstwa Rzymskiego złożenia ofiary rzymskim bogom w celu budowania jedności imperium. Wielu chrześcijan wtedy zaparło się wiary. Tym bardziej więc trzeba było świętych wysłanników.
I tak historia, swoim zwyczajem, kolejny raz zatoczyła koło.

 

                                                                              Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 

 

 
 
 
W najmniej oczekiwanym miejscu i momencie
(Oz 6, 3-6; Rz 4, 18-25; Mt 9, 9-13)
 
Jest wielu takich, którzy wprawdzie znakomicie ustawili się zawodowo i finansowo, nieraz idąc
po przysłowiowych trupach, czują głębokie wewnętrzne rozdarcie. Jest to rozdarcie sumienia,
które mówi ci, że źle robisz, że powinieneś odejść od czynionego zła. Pieniądze, które zarabiasz, są nieuczciwe. Środowisko, w którym pracujesz, jest złe. Choć  wszystko jest niby zgodne z literą prawa,
 to  jednak czujesz, gdzieś w głębi duszy, że jest to nieuczciwość. Wprawdzie jest w otoczeniu milcząca zgoda na takie działania, to ty czujesz, że jest to złe. Czasem słyszysz, że Bóg pyta cię, gdzie jesteś,
ale ty, jak biblijny Adam czaisz się w krzakach i chowasz się przed Nim i dalej żyjesz, jakby Go
nie było. Zaczynasz tworzyć własne przykazania i  własną interpretację już istniejących. To trochę
tak, jakbyś przycinał nogę do buta, a nie dopasowujesz buta do nogi. Wprawdzie wiesz, że daleko
 tak nie zajdziesz, ale na razie jesteś  dzielny. Kościół Chrystusowy, w którym zostałeś ochrzczony
i jakoś w dzieciństwie duchowo  raczkowałeś, dzisiaj jest ci potrzebny bardziej jako worek treningowy, jako że uderzając w jego nie zawsze udanych przedstawicieli, lepiej się czujesz w tym, co jest twoim bagienkiem. Mimo to od czasu do czasu pojawiają się myśli, aby coś zmienić. Wprawdzie przez lata wypracowałeś sobie technikę zagłuszania takich pomysłów, to jednak się pojawiają, mimo ciekawych wakacji, nowej żony czy męża, nowego samochodu, czy dobrego terapeuty.  Może nieraz te myśli
 są tak intensywne, że rozważasz zmianę pracy, otoczenia, znajomych, naprawę rozbitych związków,
ale brakuje ci silnej woli, impulsu, który by pomógł owe pomysły wprowadzić w czyn. Może wtedy
w najmniej oczekiwanych okolicznościach i w najmniej oczekiwanym czasie, w drzwiach tej twojej „komory celnej” pojawi się Ktoś.
Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej,
 i rzekł do niego: Pójdź za Mną! Galilea była częścią okupowanej przez Rzymian Palestyny, ale w jurysdykcji Heroda Antypasa. W ówczesnej administracyjnej strukturze tamtego regionu celnicy
 pobierali podatek, można powiedzieć – vatowski, lecz charakter ich pracy stwarzał ogromne
możliwości czynienia nadużyć, przez okradanie swoich pobratymców w majestacie prawa. Rzym to tolerował, albowiem powstałe napięcie między celnikami a ich współbraćmi było dla Imperium bardzo
 na rękę. Nie ma się co dziwić, że celnik w świadomości zwyczajnych mieszkańców Galilei był
postrzegany jako pewnego rodzaju zdrajca i złodziej, czyli jako grzesznik.
Można postawić sobie pytanie: co widział Jezus w sercu Mateusza, że właśnie jego wybrał z tego osobliwego grona? Część odpowiedzi na to pytanie jest zawarta w reakcji Mateusza A on wstał
 i poszedł za Nim. Czyli nie dyskutował, nie pytał, nie zastanawiał się. Mateusz był od razu
zdecydowany. Jako celnik, miał wiele kontaktów z ludźmi i wiele słyszał i widział. Skoro tak łatwo zrezygnował z dobrego biznesu, to znaczy, że nie pieniądze były dla niego najważniejsze. A więc co? Prawdę o nim znał Chrystus i ją wyjawił w ciekawych okolicznościach. Powołując Mateusza, Jezus otwarł drogę do Siebie celnikom i grzesznikom. To z nimi właśnie zasiadł do stołu, co było postrzegane
 w ówczesnym środowisku jako wyraz wspólnoty i porozumienia. Oburzonym zaś faryzeuszom
powiedział słowa, które mają głębokie znaczenie i rzutują na zrozumienie decyzji Mateusza:
Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.
 W tym tekście, odwołującym się do proroka Ozeasza (6,6), kluczowe jest rozumienie słowa miłosierdzie. Użyte przez Jezusa hebrajskie słowo: hesed oznacza wierną, wytrwałą miłość przymierza. Jezus, powołując Mateusza, zapewne widział w nim napięcie między byciem Żydem, który pragnie być wierny przymierzu, a grzesznym zajęciem, które wykonywał. Słowa Chrystusa Pójdź na Mną!  - uwolniły decyzję, która w nim dojrzewała.
Powołanie  Matusza nie było przeciągnięciem go do wrogiego obozu, lesz stało się zaproszeniem dla pozostałych kompanów do zmiany życia. Znamiennym jest fakt, że cała Ewangelia wg św. Mateusza
 jest adresowana w pierwszej kolejności do Żydów. Autor pragnie pomóc im w zrozumieniu i przyjęciu prawdy, że przymierze z Bogiem, któremu chcą być wierni, wypełnia się w Jezusie Chrystusie.
Może więc warto spotkać się ze wzrokiem Jezusa i kiedy usłyszysz słowa – Pójdź za Mną! Po prostu
trzeba wstać i wyjść z tego, co jest złym środowiskiem, i nie dyskutować, nie zadawać głupich pytań,
 nie zwlekać. On i tylko On może wyprowadzić cię ze wszystkich życiowych zakrętów i uwikłań,
bo kiedyś właśnie z Nim zawarłeś przymierze i On jest mu wierny. Możesz być pewny, że, może
nie zaraz, ale za twoim przykładem pójdą jeszcze inni i na pewno nie będziesz sam. Przede wszystkim
zaś będziesz człowiekiem wolnym i szczęśliwym.

 

                                                                                              Ks. Lucjan Bielas

 
 
Chrystus z szat obnażony   
(Pwt 8, 2-3. 14b-16a; 1 Kor 10, 16-17; J 6, 51-58)
 
To nie przypadek, że nad kaplicą Najświętszej Maryi Panny  jasnogórskiego sanktuarium
narodowego zostały umieszczone stacje drogi krzyżowej Chrystusa, namalowane przez Jerzego
Dudę Gracza. Są one nie tylko wizją artysty, ale przedziwnym wyznaniem wiary prostego udu,
którego Duda Gracz był bacznym obserwatorem, a darem otrzymanym od Boga mógł to swoim
językiem nazwać i wyrazić.    W tę dzisiejszą Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa
wpisuje się zarówno w naszą polską, jak  i europejską rzeczywistość, dziesiąta stacja wspomnianej jasnogórskiej drogi krzyżowej, Chrystus z szat obnażony.   Na pierwszym planie jest postać
Chrystusa wprawdzie obdartego z szat, ale nie z godności. Jego oczy są przymknięte, twarz wyraża smutek, ale nie rozpacz. Doskonale wiedział, że te ludzkie wyroki ludzi świątyni i polityki, to żałosne przedstawienie, prawdziwym sędzią jest On i jasno powiedział to arcykapłanowi (por.  Mt 26,64). Ciało Jezusa jest pełne ran zadanych przez ludzi, którzy w swej głupocie bili bezbronnego i niewinnego, bezmyślnie zawierzywszy przywódcom. Na głowie Jezusa znajduje się upleciona korona z cierni.
Artysta tak namalował owe ciernie, że splatają się one z promieniami monstrancji, niesionej podczas procesji Bożego Ciała. Postać Jezusa z szat obnażonego została umieszczona właśnie na tle tradycyjnej procesji Bożego Ciała, takiej na wskroś tradycyjnej, tłumnej, uroczystej.Artysta wykrzyczał tym
 obrazem, że istotą naszej wiary jest wiara w to, że w tej umęczonej ludzkiej postaci
skazanego przez świat Chrystusa jest prawdziwy Bóg, miłosierny, kochający i sprawiedliwy.
Wiara w to, że pod postacią chleba w kształcie okrągłego opłatka, jest dokładnie ten sam Bóg.
Skoro bowiem, Ten, który stworzył świat, i Ten, który będąc Bogiem, stał się człowiekiem, z miłości
do nas, i Ten, który oddał swoje ludzkie życie i zmartwychwstał, mówi na ten chleb – to jestem
Ja;\to jest moje ciało, to czy przeczenie Bogu jest mądre?Tak, jak kiedyś do Żydów, tak dzisiaj
 do nas Jezus mówi: Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata.
I dalej dodaje:  Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Na obrazie Dudy Gracza, Jezus obnażony i jednocześnie eucharystyczny, jest dobrym pasterzem prowadzącym tych,którzy Mu zawierzyli,choć, na co wskazują ich twarze, łatwo im nie
jest. Jest dla nich pasterzem i jednocześnie pokarmem.Jest jeszcze jedno przesłanie tego obrazu.
Otóż przed laty, kiedy miałem zaszczyt rozmawiać z św. Janem Pawłem II, kiedy usłyszał, że jestem
 na studiach w Wiedniu, wyraził ciekawy wniosek ze swojej pielgrzymki do Austrii.  Stwierdził,
że choć duchowieństwo przyjęło go z dużą rezerwą, to jednak wyjechał z głębokim doświadczeniem głębokiej wiary zwyczajnych Austriaków, wiara,która przetrwa wiele.Duda Gracz w dziesiątej stacji wyraził podobną opinię o nas Polakach, ukazując mądrość prostej wiary, prostego ludu, której ani politycy, ani uczeni w piśmie, ani przestraszeni czy też układni ludzie świątyni, nie zniszczą. Lud, który karmi się Chrystusem, nie zginie.Może to ostatni czas, aby każdy z nas zatrzymał się i postawił sobie podstawowe pytanie: czy ja wierzę w obecność Jezusa w Eucharystii? Czy mam odwagę przyznać
 się do Niego przed tym światem, w którym śmiertelni krzyczą, że są bogami, na dodatek z głębokim przekonaniem, że są normalni.  
 
                                                                                       Ks. Lucjan Bielas
 
 
Link do obrazów Drogi Krzyżowej Jerzego Dudy Gracza
 
https://www.google.com/url?sa=i&url=http%3A%2F%2Fedusens.
blogspot.com%2F2014%2F04%2Fgolgota-jasnogorska-jerzego-dudy-gracza.html&psig=AOvVaw0fFIjDW90HfSQe7EX4BINW&ust=1686236343580000&source
=images&cd=vfe&ved=0CA4QjRxqFwo TCKiFiIW2sf8CFQAAAAAdAAAAABAD
 
 
 
Każda chwila poza tą siecią to dramat!
 
(Wj 34, 4b-6. 8-9; 2 Kor 13, 11-13; J 3, 16-18)
 
Kolejny raz przeżywamy, podczas tej naszej krótkiej ziemskiej pielgrzymki, Uroczystość Trójcy Przenajświętszej, w której czcimy jedynego Boga w trzech osobach. Przez lata ukształtował
mi się pewien obraz tej niepojętej dla rozumu ludzkiego rzeczywistości, jako wirującej miłości.
Gdyby była w Bogu tylko jedna osoba, sama dla siebie, byłby to swoistego rodzaju narcyzm – jest
 jeden, doskonały i sam dla siebie, sam siebie podziwia. Gdyby były w Bogu dwie osoby i każda
 dawałaby każdej wszystko, byłby to egoizm – są tylko dla siebie. Tymczasem w Bogu są trzy osoby
 w fantastycznej relacji wirującej miłości. Każda każdej daje 100% i każda od każdej 100%
przyjmuje. Ta trzecia osoba fantastycznie uwiarygodnia relacje pozostałych dwóch. To jak
 trzy płomienie jednej natury ognia, zjednoczone, a rozdzielne.
To w tej wirującej miłości powstał pomysł na świat, powstał pomysł na człowieka i pomysł na mnie.
To tu powstał plan uratowania człowieka, uratowania mnie, bo z tej rzeczywistości wyszedłem
 i do tej rzeczywistości wracam. Jest ona moim punktem wyjścia i punktem dojścia. Jest moim
 punktem orientującym całe moje życie. Inna wieczna rzeczywistość, mimo oferowanych różnych
 atrap, nie istnieje. Sam tej rzeczywistości Trójcy Przenajświętszej nie zrozumiem, ale też nie
zrozumiem siebie bez niej.
 
Stawiam więc sobie pytanie: dlaczego tak jest?
 
Zostałem ochrzczony w Imię Trójcy Przenajświętszej, w Imię Ojca I Syna I Ducha Świętego.
A więc można powiedzieć „wszczepiony”,  „zalogowany”  w system „wirującej miłości”.
Za to bardzo dziękuję Jezusowi, że takie łącze umożliwił mi i nieustannie nad nim czuwa. Dziękuję
Jego Kościołowi, który dostarczył mi „Bożych informatyków”, dziękuję rodzicom, którzy podjęli
decyzję, aby swojego dziecka, nie pozostawić poza „Bożą  siecią” i stopniowo uczyli, jak korzystać
z systemu „wirującej miłości”.  Przynależność do tej sieci jest cudownym doświadczeniem, lecz  wymagającym, albowiem nie wystarczą intelektualne zdolności, zaangażowany musi być cały
człowiek i to przez to, co jest najbardziej ludzkie, przez miłość. Jest to podstawowa wartość,
 którą powinien człowiek w sobie rozwijać. Jest to bowiem, Boski składnik jego człowieczeństwa,
Boskie tchnienie, które ludzkiej egzystencji nadaje sens i wieczny wymiar i uzdalnia do udziału
w Bogu.Przez ostatnie wydarzenia roku liturgicznego, Bóg Trój jedyny wprowadził nas w jeszcze
głębsze relacje ze sobą. Doświadczenie Jezusa, Syna Bożego, wcielonego, umęczonego i zmartwychwstałego z niepojętej miłości do nas; doświadczenie Ducha Świętego – rzeczywistości niepojętej, a przecież obecnej we wszystkich dobrych międzyludzkich relacjach. A nade wszystko  doświadczenie Ojca Niebieskiego, który kocha swoje dzieci, wychowuje je, chroni i strzeże,
zagubione szuka i przyjmuje. Jest nieskończenie miłosierny, ale i doskonale sprawiedliwy, czuwając dyskretnie, lecz skutecznie, nad całym, po ludzku niepojętym, systemem międzyludzkich połączeń.
Przed nami Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, która stanie się kolejną okazją do pogłębienia  naszego zakorzenienia w Trójcy Przenajświętszej i poprawy naszego bezpieczeństwa i skuteczności w „sieci”. Ta uroczystość prowadzi do zrozumienia, że zakorzenienie w Bogu, dokonuje
się przez pozwolenie Mu na zakorzenienie się w nas. Innymi słowy – On  pyta, czy pozwalamy 
Mu na dostęp do naszej bazy danych i na dokonanie w niej koniecznych zmian. Życie pokazuje,
 że chętniej wyrażamy taką zgodę na działanie w nas złego ducha. Jest to przedziwny paradoks naszej wolności i zniewolenia.
Wszystkie te doświadczenia liturgiczne wskazują nam Jezusa Chrystusa, wyjątkowego „Informatyka”
i pozwalają na zjednoczenie się z Nim i przez Niego z Boską rzeczywistością. To w Nim, po raz
pierwszy w dziejach świata, Trójca Przenajświętsza uczyniła swoje mieszkanie. To przez Niego
w każdym z nas chce mieszkać po to, abyśmy wrócili wszyscy do przestrzeni Boskiej Miłości, skąd wyszliśmy i gdzie jest przygotowane dla nas mieszkanie.
Tylko wtedy w tym rozpędzonym i zawirusowanym świecie będziemy mieli komfort bezpieczeństwa.

 

                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 
 
Dlaczego diabeł walczy z Sakramentem Pokuty?
(Dz 2, 1-11; 1 Kor 12, 3b-7. 12-13; J 20, 19-23)
Szatan walczy, bo jest przekonany, i to niestety bardziej niż wielu kapłanów i wielu wiernych, jaka
 jest moc słów wypowiedzianych przez zmartwychwstałego Chrystusa, a skierowanych do Jego Apostołów
 i ich następców: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Wie też szatan, jak wielką władzę udzielił im Jezus, kiedy to:  Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: "Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.
Ten właśnie  mistrz niepokoju i manipulacji, którego głównym celem jest pozyskiwanie dusz ludzkich i przez
 to powiększanie sfery swoich wpływów wie, że to ustanowienie przez Chrystusa Sakramentu Pokuty i Pojednania jest daniem Jego uczniom  broni o 100% skuteczności. Dlatego też diabeł robi, co w jego mocy,
aby kałanom nie chciało się spowiadać, aby byli sami słabo do tej posługi przygotowani, aby uciekali się do zbiorowych rozgrzeszeń, aby bali się wiernych i nie mieli dla nich czasu, aby nie umieli ich słuchać i  po prostu nie mieli wiary. Daje im do ręki działania zastępcze, które są ważne, ale nie tak jak pojednanie grzesznika z Bogiem. I tak wielu kapłanów staje się  inżynierami duszpasterstwa, administratorami dóbr kościelnych, budowniczymi,  konserwatorami zabytków przewodnikami pielgrzymek, katechetami i naukowcami,  którym
już nie staje sił na to, co najważniejsze, na spowiedź człowieka pogubionego.
Przez wszystkie wieki historii Kościoła słudzy Jezusa obdarzeni przez Niego władzą odpuszczania grzechów,  byli wystawieni na te inteligentne pokusy, przestawienia priorytetów, a bolesne stwierdzenie papieża Grzegorza Wielkiego,  że ma wielu kapłanów, ale robotników mało, jest aktualne do dzisiaj.
Choć wielu ulegało i ulega  szatańskim pokusom,  jest też wielu takich kapłanów i wiernych, którzy
 z najwyższą powagą biorą słowa Chrystusa do swego serca. Świadomi tego wszystkiego, dotknijmy jeszcze
 raz istoty sakramentu, w którym Jezus chce dać nam prawdziwy pokój. I tak posługuje się swoimi wysłańcami, na których tchnął i tym niezmiernie wymownym gestem przekazał im Ducha Świętego. Ten gest ma swoje głębokie znaczenie. Jezus jest w zmartwychwstałym ciele, w ciele uwielbionym. Jego tchnienie ma więc inną wartość niż to zwyczajne ludzkie. Tchnie, samo w sobie jest czymś nieokreślonym. Pochodzi z ust, lecz  język
nie  może go ogarnąć, zamknąć w  ludzkim pojęciu. Jezus właśnie w ten sposób przekazuje Ducha Świętego, który jest Bogiem i nie można go zamknąć w przestrzeni ludzkiego słowa. Jest w tym sakramencie zaangażowana cała Trójca Święta oraz wybrany człowiek, który oddaje siebie do posługi Bogu w dziele odpuszczania grzechów i przywracania wolności braciom. Osoba Ducha Świętego daje temu dziełu najwyższą gwarancję. Żadna inna religia nie dysponuje  takim boskim narzędziem. Duch Święty asystuje temu, który patrząc w swoje sumienie, dokonuje samooceny. Asystuje w nazwaniu  tego, co było dobre i tego, co było
złe, aby zostało to wszystko wypowiedziane i usłyszane, i aby było to aktem przekazania tego samemu Chrystusowi. Jezus zaś daje Ducha Świętego tym, którzy w Jego imieniu mają wydać werdykt, nie swój
a Jego.Jest to więc głęboko ludzki i Boski akt, w którym pokutujący grzesznik słyszy słowa przywracające
 mu wolność i godność.
Piszę te słowa niemal w 63 rocznicę swojej pierwszej spowiedzi.

 

                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 

W sieci
(Dz 1, 1-11; Ef 1, 17-23; Mt 28, 16-20)
Co pewien czas uświadamiam sobie w codziennym zabieganiu, że żyję uwikłany w sieciach. Jestem w sieci administracyjnej, handlowej,  reklamowej, energetycznej, mieszkaniowej, wodno-kanalizacyjnej; w sieci finansowej, w sieci telefonicznej, w sieci internetowej, w sieci spożywczej, w sieci opieki zdrowotnej…
Jestem nieustannie podglądany, podsłuchiwany i monitorowany. To tylko niektóre ze wszystkich powiązań i uzależnień, które, jak mi się tłumaczy, są po to, abym mógł żyć bezpiecznie i wygodnie.
 Niewątpliwie, ludzkie powiązania są bardzo dobre, ważne i konieczne. Jest też prawdą, że tylko wtedy
będą one służyły rozwojowi i dobru człowieka, kiedy ci, którzy je tworzą, będą żyć zgodnie z prawami, ustanowionymi przez Stwórcę. Kiedy w budowaniu relacji będą kierować się miłością, a nie egoizmem.
Kiedy zaczyna się grzech, ludzkie powiązania stają się zniewalającymi sieciami. A prawdą jest, że grzech zaznacza mocno swą obecność. Widzimy jak wielu, a może nawet i my sami, traci w tych sieciach swoją
wolność i swoją tożsamość. Czy weekendy, urlopy, wycieczki oraz spokojna emerytura są jakąś namiastką naszej  ludzkiej wolności? Czy nadają naszemu życiu właściwy sens? Czy o to chodzi w naszym ludzkim
życiu, w naszej pracy, w  naszym cierpieniu i śmierci?
Prawdą jest to, że w momencie naszej śmierci sieci te szybko i sprawnie nas likwidują, proszkują i nie pozostawiają po nas śladu. Wyjątkowy w dziejach świata czas pandemii, pokazał jak dalece owo uwikłanie człowieka w imię dobra, zdrowia i bezpieczeństwa jest skuteczne i jak wymazanie ludzkiego istnienia jest sprawne.
Zawsze, od grzechu pierworodnego,  życie było w jakiś sposób uwikłane i zależne. Zawsze miłość przeplata
 się z nienawiścią, zło z dobrem, grzech z cnotą. Wraz z rozwojem gospodarczym i technologicznym, który nakręca świat w nieprzewidywalnym kierunku, to wszystko stało się jeszcze bardziej napięte.
Wiem, że nie jest to w mojej ludzkiej możliwości uwolnić się od tych wszystkich uzależnień. A nawet, gdyby
tak się udało, to czy byłby to dla mnie klucz do szczęścia?
Wielu próbuje szukać ratunku, dystansu, sensu i wolności, uczestnicząc w rekolekcjach, pielgrzymkach, wędrówkach po Camino de Santiago. Te i inne praktyki religijne mają wielkie znaczenie, tym większe im bardziej przekładają się na naszą codzienną relację z Bogiem. Rozpędzonego świata nie zatrzymamy,
zatrzymać możemy tylko siebie.
Takie zatrzymanie czasu przeżyli uczniowie Jezusa, którym On objawił się po swoim zmartwychwstaniu.  Znakomicie ujął to w jednym ze swoich kazań św. Leon Wielki: A więc przez cały ten okres, który upłynął
od zmartwychwstania Pana do Jego wniebowstąpienia, Opatrzność Boża o to jedno się troszczyła, o tym
jednym pouczała i to jedno okazywała oczom i sercom swoich wybranych, a mianowicie przekonywała ich,
 że prawdziwie zmartwychwstał Pan, Jezus Chrystus, ten sam, który naprawdę narodził się, cierpiał i umarł.
Tenże Leon zaraz dodaje: Chrystus wyniósł naszą słabą naturę ludzką na tron Ojca, ponad wszystkie wojska niebieskie, ponad chóry anielskie i wszystkie moce niebios.
Kimże więc jestem, skoro Bóg stał się człowiekiem, abym ja miał miejsce w Bogu? W odpowiedzi przychodzi
na pomoc św. Augustyn: Czemuż to i my tak nie wysilamy się tu na ziemi, aby dzięki wierze, nadziei i miłości, które łączą nas z Nim, z Nim też radować się pokojem niebios? On, który tam przebywa, jest również
 i z nami; a my, którzy tu jesteśmy, i tam razem z Nim jesteśmy. Chrystus jest w niebie w swoim Bóstwie,
 mocy i miłości; my nie możemy tam przebywać tak jak On, jednakże możemy tam być naszą miłością,
ale w Nim.
W moim życiu na ziemi kluczowy jest moment Eucharystii, kiedy to Jezus, swą boską mocą uobecnia całe swoje dzieło zbawcze, również swoją śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie.  Obecny w niebie, obecny pod postaciami chleba i wina. To Jego boskie „teraz” wchodzi w mój czas, nadając mu nową wartość i siłę. Obecny pośród nas Jezus tworzy sieć z tymi, którzy Mu zawierzyli, pokochali i przekładają Jego obecność
 na swoją codzienność. W tym właśnie  procesie tkwi główna siła odrodzenia instytucji z tego, co grzeszne, małe i paskudne.

 

                                                                        Ks. Lucjan Bielas

 

 

Bądźcie gotowi do obrony
(Dz 8, 5-8. 14-17; 1 P 3, 15-18; J 14, 15-21)
Nie było w historii Kościoła Chrystusowego takiego okresu aby ci, którzy z pełną odpowiedzialnością nazywają się chrześcijanami, nie byli wystawieni na bolesne ataki. Pochodziły i pochodzą one zarówno
 z otaczającego świata, jak i od pogubionych współbraci. Za tą agresją kryje się oczywiście odwieczny wróg Jezusa i Jego uczniów – szatan. Zważywszy diabelską inteligencję, choć mają te ataki z nim wspólny mianownik, musimy zauważyć, że specyfika ich jest różna i różny stopień nasilenia.  Dla prawdziwych
 uczniów Jezusa stanowią one fantastyczną szkołę zaufania Boskiemu Mistrzowi, otwarcia się na dary Ducha Świętego, wierności Kościołowi,  przebaczenia wrogom, rewizji własnego życia i pogłębienia nauki. Takich okazji nie wolno zmarnować!
A jaka jest specyfika aktualnych wyzwań?
Wiele lat temu, w Kolegiacie akademickiej św. Anny w Krakowie, ks. bp Jan Pietraszko, Sługa Boży,
wygłosił kazanie do ówczesnej inteligencji katolickiej, a więc teoretycznie rzecz biorąc, do środowiska intelektualnie najbardziej przygotowanego na konfrontacje z atakami na Kościół. Kaznodzieja znakomicie
 ujął istotę zagadnienia. Między innymi powiedział: „przy dzisiejszej wyrafinowanej specjalizacji, przy tak dalekim zróżnicowaniu znaczenia poszczególnych słów i pojęć, możliwości pełnego zrozumienia między ludźmi wydatnie się zmniejszyły. W tych warunkach można stawiać uczniom Chrystusa przed oczy takie trudności i zarzuty, wobec których będą całkowicie bezradni. Przecież nawet ludzie szczerze wierzący zaczęli już
w obrębie Kościoła mówić o prawdach ewangelicznych takim językiem i używać takich pojęć, że przeciętny wierzący człowiek czy przeciętny duszpasterz nie jest zdolny uchwycić w pełni sensu i znaczenia,  jakie
te pojęcia niosą. Jeżeli tak jest wewnątrz Kościoła, to tym bardziej jest między Kościołem a światem”.
W tym momencie zapewne wielu słuchaczy spodziewało się, że Sługa Boży zagrzeje obecnych na liturgii intelektualistów do dania, na swój sposób, odporowi złu. Tymczasem usłyszeli coś, co było zupełnym zaskoczeniem. Biskup nawiązując do pierwszego Listu św. Piotra, stwierdził: „Na nasze szczęście wymagana przez św. Piotra obrona naszej nadziei nie jest wyłącznie i przede wszystkim intelektualna. Jest to obrona polegająca w głównej mierze na samym życiu chrześcijańskim – na życiu ewangelicznym według przykazań Jezusa Chrystusa”.
I tu wypada odnieść cię do słów samego Chrystusa: Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta (Pocieszyciela) da wam, aby z wami był na zawsze, Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna.
Grecki termin paraklētos,  czy łaciński advocatus, dotyczy tego, który jest powołany w sądzie do tego, aby stanąć po czyjejś stronie, a więc obrońca. Jest to niezmiernie ważna uwaga. Mimo, że ataki będą bardzo często przerastały możliwości uczniów, jeżeli będą kochać Jezusa i żyć Jego nauką w Duchu Świętym, będą mieli obrońcę, a przecież lepszego nie ma. Daje to poczucie ogromnego spokoju, poczucie bezpieczeństwa
i możliwość znakomitego rozwoju. Sam Jezus jasno tłumaczy ową logikę obrony: Kiedy was wydadzą,
nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie
mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was (Mt 10, 19 – 20).
Od czasu kazania  ks. bpa Jana minęło wiele lat. Życie przeprowadziło weryfikację jego słuchaczy. Jedni zrozumieli istotę przesłania i pełnią powierzoną misję, zwykle bez rozgłosu, acz skutecznie, życiem otwierając
 się na działanie Ducha Świętego.  Nie brakuje jednak i takich, którzy bardziej postawili na swój intelekt,
a mniej na świętość życia. Duch Święty Przez nich przemawiać nie może. Głosząc własne mądrości nasycone teoriami tego świata,  sami stali się oskarżycielami Kościoła, mając ponoć na uwadze jego dobro. Maski dobrych katolików niegdyś bardzo przydatne spadły z hukiem, a szata kompromitacji została. Oby w niej nie musieli stanąć na Sądzie Ostatecznym, albowiem Ten, który gotów był bronić, będzie sądził sprawiedliwie.
Może warto o tym pamiętać.

                                      

                                                                                     Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 

Bóg mi się zwierzył

(Dz 6, 1-7; 1 P 2, 4-9; J 14, 1-12)
 Korzystając ze zwyczajnego myślenia przyczynowo – skutkowego, właściwego większości ludzi, stosunkowo łatwo dochodzimy do wniosku, że istnieje jakaś pierwsza przyczyna istniejącego świata. Podziwiając ten świat, jako byty na nim krótkoterminowe, acz rozumne zachwycamy się Tym, który go stworzył. Analizując harmonię mikro i makro kosmosu, skłaniamy głowę przed Stwórcą, oddając hołd niepojętej ludzkim rozumem inteligencji. Możemy powiedzieć, w pewien sposób może upraszczając, że Bóg objawia się człowiekowi,
którego uzdolnił do przyjęcia owego objawienia. I tak starsi będą widzieli w Bogu wielkiego zegarmistrza, młodsi zaś doskonałego programistę, który stworzył i odpalił doskonały system, w całości nie do skopiowania.
Istota rozumna odkrywa prawa, które ustanowił Stwórca, dostrzega ich logikę oraz mądrość w ich akceptacji. Centrum tego spotkania człowieka z Bogiem i płynącej z niego twórczej refleksji, to przestrzeń ludzkiego sumienia, którą to, idąc za starożytnym Egiptem, możemy nazwać jako serce człowieka.
Bóg idzie w relacji z człowiekiem  jeszcze dalej, a mianowicie postanowił mu się zwierzyć. To określenie,
które pierwszy raz usłyszałem w katechezach ks. prof. Józefa Tischnera, stało się dla mnie rewolucją w odbieraniu zarówno Słowa Bożego, jak i całego dzieła odkupienia dokonanego przez Jezusa Chrystusa. Jednocześnie  głębiej spojrzałem na moje osobiste z Nim relacje. Zrozumiałem, że również do mnie Jezus
zwraca się z pewnym wyrzutem, podobnie jak do jednego z pierwszych powołanych uczniów:  Filipie,
tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego
więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które
 wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie
Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła.
Jezus ma prawo domagać się od nas, abyśmy Jego zwierzenie się nam przyjęli z największą powagą.
W całym Piśmie Świętym, a przede wszystkim w Jezusie Chrystusie, Bóg objawia nam prawdę o sobie,
daleko przekraczającą przesłanie zawarte w otaczającym nas świecie. Odpowiedź nasza na zwierzenie
się Boga może być tylko jedna – nasze zwierzenie się Bogu.
Bóg idzie jeszcze dalej i każdemu, kto jest na Jego zwierzenie się otwarty – zawierza się. Pierwszy taki
moment zawierzenia się Boga człowiekowi w historii tego świata nastąpił przy zwiastowaniu Najświętszej
Maryi Panny. Rozpoczął się wtedy fantastyczny dialog między Bogiem a człowiekiem, którego finalnym momentem będzie krzyż, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa. Jego obecność w niebie i pośród
nas, szczególnie w Eucharystii jest nieustanną kontynuacją zwierzania się Boga człowiekowi i zawierzenia
 się każdemu z nas przystępującemu z wiarą do Komunii świętej.
Dopiero w tym kontekście są zrozumiałe słowa Chrystusa: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. Przyjęcie Jezusa do swojego serca, przyjęcie Jego zwierzenia i zawierzenia się i odpowiedź człowieka, przekształca osobę ludzką w byt
, o którym mówimy, może nie do końca to rozumiejąc: dziecko Boga. To zupełnie inna jakość życia człowieka
 i nadzwyczajna skuteczność jego działania. Ten który jest w niebie jest jednocześnie ze mną na ziemi.
Warto więc w tym całym naszym sztucznym w dużym mierze zabieganiu, zatrzymać się, usłyszeć Boga, zjednoczyć się z Nim i pozwolić  Mu na działanie w nas i przez nas.

 

                             

                                                                            Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

Oby tylko serce nie ogłuchło!

(Dz 2, 14a. 36-41; 1 P 2, 20b-25; J 10, 1-10)

 Po uzdrowieniu ślepego od urodzenia konflikt między duchowymi przywódcami ludu a Jezusem zaostrzył
 się znacznie. Doświadczywszy ich rażącego braku uczciwości, Jezus zarzucił im duchową ślepotę. Polegała
ona  na ich złej woli, która to doprowadziła ich do tego, że zasłaniając się czytaniem Pisma, nie umieli
odczytać Bożych znaków w toczącym się życiu.
Teraz, używając porównania do pasterzy i ich owiec, Jezus poszedł jeszcze dalej. To On – Jezus jest dobrym pasterzem, który wprowadza swoje owce do swojej owczarni. Wprowadza tylko  te, które On zna i one Go znają. Znają Jego głos, czują się przy Nim bezpieczne i idą za Nim. To nie ma kumoterstwa. Liczy się prawdziwie szczera i przejrzysta relacja.  Jezus jest zarówno pasterzem, jak i bramą owczarni, której to odźwiernym jest Ojciec Niebieski. W tej owczarni owce mają zapewniony pokarm i bliskość Pasterza,
który zna je i woła je po imieniu. Ma to głębokie znaczenie, albowiem każda z nich jest traktowana indywidualnie, a nie jako bezimienny element stada. Dobry pasterz zapewnia owcom pastwisko,
podstawowy element życia.
W tym obrazie Jezus przestrzega przed złymi pasterzami, przed rozbójnikami i złodziejami. Są to wszyscy
 ci, którzy usiłują wejść do owczarni inną drogą, a nie przez relację zaufania Jezusowi.  Dobry Pasterz tymi słowami nie przestrzega przed Rzymianami i wszelkiej maści pogaństwem. Przestrzega przed tymi, którzy
w ustach mają pełno nieba, a w sercu pełno ziemskich pragnień.
Obraz Jezusowej owczarni, czyli Jego Kościoła, nigdy nie traci na swej aktualności. Również dzisiaj każdy, kto Jego słów słucha i chce przynależeć do Niego, musi zachować czujność, która nie polega na lęku przed „gangsterami” w Kościele, ale przede wszystkim na własnej relacji z Jezusem Dobrym Pasterzem, który każdego woła po imieniu.
Działo się to w czwartek 27 października 1966 w kościele św. Wojciecha w Jaworznie. Pod wieczór, podczas liturgii Sakramentu Bierzmowania, do którego przystępowałem, usłyszałem swoje imię. Wypowiadane ono
było ustami kapłana, który towarzyszył szafarzowi, księdzu biskupowi Janowi Pietraszce. Usłyszałem
to moje imię nie tylko w przestrzeni świątyni, ale w swoim umyśle i w sercu. Poczułem się bezpieczny,
szczęśliwy i powołany. Poczułem się częścią owczarni, częścią zauważoną przez Pasterza. Poczułem smak pokarmu, jakim jest Eucharystia. Ten jeden moment zmienił całe moje życie. Wypada mi podziękować tym wszystkim, którzy przygotowali moje „uszy” na ten głos Boga, wypada podziękować Rodzicom, mojemu świadkowi, którym był mój Dziadek, sensownym kapłanom i słudze bożemu bp Janowi.
Dzisiaj proszę Pana Jezusa, aby mimo słabszego słuchu, serce mi nie ogłuchło.

 

                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 

Najważniejsze słowa,

do mnie kierowane, słowa, które przywracają mi utraconą miłość i wolność, które sprawiają, że mogę zacząć od nowa; słowa, które mojemu życiu nadają nowy sens
i radość nieporównywalną z niczym; słowa, bez których moje życie byłoby koszmarem,
a relacje innych ze mną niebezpieczne;  słowa, których nie mogę kupić za żadne pieniądze; słowa, które budują relację, która jest mocniejsza niż śmierć; słowa, które otwierają niebo i zamykają piekło; słowa, których diabeł nigdy nie wypowie; słowa, które przez ich wartość słucham, klęcząc; słowa, które wypowiada wprawdzie drugi człowiek, ale moc mają w Boskim działaniu; są to słowa płynące z Bożego
Miłosierdzia:
Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Jezu dziękuję ci za te słowa, i za tych, którzy napełnieni Duchem Świętym je wypowiadają. Oby ich nigdy nie zabrakło obok mnie grzesznego.
                                                                              
                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas
(Dz 2, 42-47; 1 P 1, 3-9; J 20,19-31)
 
 
 
Co zrobić, aby spotkać Zmartwychwstałego?
(Dz 10,34a-37-43; Kol 3,1-4; J 20,1-9)

Kolejny raz w moim życiu staję z wdzięcznością przy pustym grobie Pana Jezusa.
To wyjątkowy grób na kuli ziemskiej, będącej w kosmosie wielkim ludzkim cmentarzyskiem.
To wyjątkowy czas, bo tak się złożyło w 2023 roku, że święta noc z 8 na 9 kwietnia jest
prawdopodobnie dokładną rocznicą zmartwychwstania Chrystusa w roku 30 n.e. Minęło tyle
lat, a Jego grób, ciągle budzi wiele kontrowersji. Przede wszystkim faktem jest, że jest pusty
 i że oprócz Jezusa nikt inny z umarłych sam o własnych siłach grobu swojego nie opuścił.
Nie można zaprzeczyć temu, że dla wielu ludzi, przez tyle wieków  grób Jezusa jest nadzieją,
której niepojęty fakt, jest również potwierdzeniem jego niezwyczajności.
Jest też faktem, że nie brakuje i takich, którzy mają inny pomysł na życie niż Ewangelia
Chrystusa i  istnienie Jego grobu  wyprowadza ich, delikatnie rzecz ujmując,  z równowagi.
Zostawiam te wszystkie pytania na boku, kiedyś były one dla mnie ważne, dzisiaj jest trochę
inaczej.  Im jestem starszy, tym bardziej dostrzegam istotę tego wydarzenia w noc z 8 na
9 kwietnia roku 30. Kiedyś, kiedy to rozumowi nadawano wartość absolutną, Kartezjusz
powiedział zdanie, które ówczesnemu światu zaimponowało i przeszło do jego historii:
Cogito ergo sum – myślę, więc jestem.   Bardziej dogłębnie rzecz ujął  Franz von Baader:
Cogitor ergo sum – zostałem pomyślany, więc jestem. Idąc dalej w tym kierunku, można
by pokusić się o stwierdzenie: Amatus factus sum, ergo sum – zostałem pokochany, więc jestem.
To miłość Boga jest najgłębszą przyczyną stworzenia świata i człowieka, i to właśnie Jego
miłość jest źródłem  odkupienia  człowieka. Przede wszystkim więc miłością można te Boże
działania poznawać. Sam rozum nie wystarcza. Może zdumiewać, ale sam, bez miłości nie
stworzy relacji ze Stwórcą I Odkupicielem. Dopiero w tej relacji dialogu miłości poznanie
Boga i Jego stworzeń staje się głębokie i bez ograniczeń.
Pod krzyżem Jezusa zgromadziły się te osoby, których miłość była większa niż strach i logika
 ludzkich wyroków sądowych wydanych wtedy zarówno przez Żydów, jak i przez Rzymian.
Do grobu Jezusa przyszły kobiety, których miłość była większa niż tzw. zdrowy rozsądek.  
Do grobu Jezusa pobiegli ci, którzy Go kochali. Tylko tym, którzy okazali Mu miłość pozwolił
się poznać po swoim zmartwychwstaniu. Sama wiedza o zmartwychwstaniu Jezusa to zbyt mało.
Diabeł nie ma co do tego faktu historycznego żadnych wątpliwości, i to nic nie zmienia w jego  
szatańskiej egzystencji. Można pójść jeszcze dalej. Sama wiara też nie wystarczy. Nie na darmo
 powiedział św. Paweł w liście do Koryntian: Gdybym /…/  posiadł wszelką wiedzę i wszelką
możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym (1 Kor 13,2).
 
Jeżeli więc chcę się spotkać ze zmartwychwstałym Jezusem, nie wystarczy tylko wiedzieć
 o wydarzeniu, nie wystarczy tylko uwierzyć – trzeba Jezusa pokochać!
 
                                                           Ks. Lucjan Bielas
 
 
 
 
Jedyny prawdziwy tryumf w historii świata
 (Mt 21,1-11)
(Iz 50, 4-7;  Flp 2, 6-11; Mt 26, 14 – 27, 66)
 Świat widział już wiele defilad i pochodów tryumfalnych na cześć władców i zwycięzców. Miały one zarówno współczesnym,
 jak i potomnym uświadamiać wielkość zwycięstwa, bohaterstwo wodza i władcy,  potęgę państwa. W umysłach poddanych miały tworzyć poczucie bezpieczeństwa, zaś u potencjalnych wrogów respekt i tonować  wrogie nastroje. Dla upamiętnienia zwycięstw
 i zwycięzców budowano łuki tryumfalne, obeliski i pomniki. Na różne sposoby ta forma manifestacji jest obecna dzisiaj w naszej rzeczywistości i będzie trwała, albowiem tacy jesteśmy.
Niemal w przededniu świąt Paschy roku 30 w tę ludzką tradycję wpisał się Jezus Chrystus. Wjeżdżając do Jerozolimy, zadbał
 o uroczysty charakter tego czynu. Miał wolę, aby ten wjazd stał się wyraźnym znakiem nie tylko dla Jemu współczesnych, ale dla wszystkich i po wszystkie czasy. Trzeba, po niespełna 2000 lat od tamtego wydarzenia przyznać, że żaden tryumf i pokaz siły największych armii świata, nie jest w stanie przyćmić tamtego wydarzenia. Choćby wszystkie media, całego świata ruszyły do zorganizowanego ataku, zwycięstwo Chrystusa będzie jeszcze głośniejsze.
Gdzie leży fenomen Jezusowego tryumfu?
Wróćmy do tamtych wydarzeń. Jest to dla nas tym bardziej ważne, albowiem paradoksalnie, są one ciągle obecne w naszej rzeczywistości.
Jezus sam organizuje wjazd do Jerozolimy i to On nadaje mu właściwą rangę. Dawid, choć zdobył Jerozolimę to w momencie krytycznym, pośród krzyków rozpaczy ucieka z niej na oślęciu (2 Sm15,30). Jezus wjeżdża na oślęciu pośród okrzyków radości wydawanych przez tłumy pielgrzymów widzących w Nim potomka Dawida, przychodzącego w imię Pańskie. Witali w Nim króla, czego znakiem zewnętrznym były rozłożone na drodze płaszcze, jakoby dywan dla władcy. Spełnia się więc proroctwo dane Jerozolimie: Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy
(Za 9,9). Św. Mateusz zaznacza, że przyprowadzono Jezusowi oślicę i jej źrebię, co jest wyraźnym nawiązaniem do proroctwa,
ale też ukazuje pokojowy charakter zwycięstwa Chrystusa. Sprawiedliwość i pokora są znamionami tej nowej władzy. Aby ją osiągnąć Jezus, będąc prawdziwym człowiekiem, przeleje własną krew na krzyżu, oddając swoje życie za przyjaciół swoich,
za nas, a jako prawdziwy Bóg, nada tej ofierze nieskończoną wartość. Tak pokona szatana i odkupi winy wszystkich ludzi. Dopełnieniem Jego zwycięstwa będzie Jego ZMARTWYCHWSTANIE, którym nada sens doczesności i otworzy nową
perspektywę wieczności.
Tak oto dzisiaj Chrystus wjeżdża do Jerozolimy, niewątpliwie wyjątkowego miasta w dziejach świata i to wyjątkowego przede wszystkim ze względu na Niego. Wjeżdża do miasta, wyjątkowo niespokojnego, którego nazwę można tłumaczyć na „Dziedzictwo pokoju”. Wjeżdża na pokojowym zwierzątku, na oślątku. Jego atrybutem nie jest łuk, miecz i dzida, lecz krzyż. Jego łukiem tryumfalnym nie jest monumentalna budowla, lecz pusty grób.
Ci, którzy idą za Nim, gromadzą się przez wieki na Eucharystii. Tuż przed modlitwą eucharystyczną wypowiadają słowo, jakim powitano Jezusa w Jerozolimie: Hosanna, tzn. Zbaw nas. Jest to akt wiary, który znakomicie otwiera na przeżycie uobecnienia zbawczego dzieła Chrystusa i zjednoczenie się z Nim w Komunii świętej, po to, by w swojej codzienności kroczyć za Nim z własnym krzyżem i Jego nadzieją.
Warto zwrócić uwagę jeszcze na jeden aspekt. Jezus swoim tryumfem, nikomu nie odbiera jego wolnej woli. Entuzjazm ówczesnych pielgrzymów kontrastuje z chłodem mieszkańców Jeruzalem, którzy pytali: Kto to jest?  Widać stąd, że ludzie tzw. prowincji byli bardziej otwarci na sprawy Boże, niż ci, którzy mieszkali w cieniu świątyni i ciągnęli z niej największe profity. Ciekawe i chyba
też ponadczasowe.
 
                                                                    Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 
 
Słowa śmiercią wyjęte z życia
(Ez 37, 12-14; Rz 8, 8-11; J 11, 1-45)
W 2020 r. a więc trzy lata temu w Internecie pojawił się komentarz do dzisiejszej Ewangelii św. Jana, o wskrzeszeniu Łazarza, autorstwa  tarnowskiej architektki, Agnieszki Jaderny-Gawron. Ktoś z grona przyjaciół napisał o niej: „Młoda, śliczna, kreatywna, energiczna..., pochłonięta projektami, ale pilnująca również domowego ogniska; w zabieganiu wokół spraw przyziemnych niezapominająca o sprawach duchowych”. Tak bywa, że pewne teksty z ludzkiego życia wyciąga i nagłaśnia śmierć, aby żywych obudzić do refleksji.  I tak było w tym przypadku. Kiedy pisała komentarz, jeszcze nie wiedziała, że jest chora. Zmarła 27 maja
tegoż roku. Do tłumu modlących się bliskich i znajomych, Agnieszka zwróciła się słowami przez nią napisanego wcześniej komentarza. Refleksja nad grobem Łazarza, nad jej grobem nabrała jeszcze większej mocy i ponadczasowego znaczenia. Dlatego też warto ją dzisiaj przytoczyć. „Jezus zapłakał”.Umarł Łazarz, brat Marii i Marty i to nad jego śmiercią zapłakał Jezus.
Ile razy płakaliśmy nad grobem kogoś bliskiego, zastanawiając się – dlaczego? Dlaczego odchodzą od nas matki, dzieci, synowie, ojcowe, ukochani dziadkowie, bez których nie wyobrażamy sobie świąt? Dlaczego nie możemy ich zatrzymać?
Któż z nas nie czuł strasznej bezsilności wobec śmierci? Śmierć byłaby straszna, gdyby nie nadzieja,
że Bóg jest z nami,że kiedyś zmartwychwstaniemy i będziemy z Nim już na wieki.
Żal mi ludzi, którzy nie mają tej wiary. Umiera ktoś bliski, pochowamy go i… koniec. I nic już nie ma. 
– Okropna perspektywa. Więc po co żyć? Po co znosić trudy, po co zmagać się z szarą rzeczywistością, po co starać się być przyzwoitym i uczciwym, po co pracować? Przecież to wszystko bez sensu, skoro kończy się śmiercią i wrzuceniem ciała do grobu.
Wielu ludzi próbowało wymyślić eliksir długowieczności. Chciało pokonać śmierć, wciąż być pięknym i młodym, nie chorować, nie umierać. Wielu marzyło, że wymyśli taki eliksir i dzięki niemu zdobędzie fortunę !!!!!!!!!! 
Wielu oddałoby wszystko za taki eliksir.A przecież Bóg daje nam go za darmo. I niczego w zamian nie chce.Ten eliksir to wiara.
„Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”.
Marta uwierzyła.Jej słowa uczą nas nadziei i sprawiają, że ufamy, że w godzinę śmierci nie jesteśmy sami, że jest z nami Bóg.
„Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”Wierzysz w to?Mam nadzieję, że kiedyś usłyszę słowa – Agnieszko, wyjdź na zewnątrz.A ty?
https://filipini.eu/aktualnosci/familiaris-tractatio-verbi-divini-070.html
 
                                                          Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 
 
Czy mam odwagę poznać prawdę o sobie samym?
(1 Sm 16, 1b. 6-7. 10-13; Ef 5, 8-14; J 9, 1-41)
Wszystko, co wokół nas się dzieje i całe zamieszanie przedziwnie nakręcane, tworzy w naszym myśleniu ogromny chaos. Odciąga nas to, od postawienia sobie fundamentalnego pytania w Wielkim Poście,
 a mianowicie: – kim ja sam, tak naprawdę jestem? Czas jest krótki, a my możemy odpowiedzi na nie  
nigdy nie znaleźć, albo przez obawę zobaczenia siebie w prawdzie, albo przez zwyczajne zagubienie.
Mogę spoglądać na siebie z różnych punktów widzenia, przez oczy przyjaciół, wrogów, konkurentów, przez porażki, albo sukcesy. Odpowiedzi będą szczątkowe, mniej lub bardziej przyjemne.  Takie punkty odniesienia nie rozwijają człowieka. Jedynie spojrzenie oczami Jezusa, światłem wcielonego Boga, daje mi odpowiedź prawdziwą i kreatywną. Wielu jej się boi, albowiem wymaga zmiany życia, otoczenia, podjęcia, po ludzku
 rzecz biorąc, pewnych niekomfortowych  decyzji.
A co to konkretnie daje?
Spotkanie z Jezusem i otwarcie się na Niego daje nam światło umysłu, pokój duszy i prawdziwą wolność,
 której nawet śmierć nam nie zabierze.
Przekonali się o tym uczniowie Jezusa, kiedy to w dzień szabatu spotkali w Jerozolimie niewidomego od urodzenia. To spotkanie nie było przypadkowe, albowiem wpisywało się w to, co Jezus powiedział o Sobie samym w świątyni. Nazywał wtedy Siebie: światłością świata. Jego wystąpienie zostało wtedy, przez wielu, odebrane bardzo negatywnie. Teraz to uczniowie, wskazując niewidomego, postawili Jezusowi pytanie, które zapewne wielu miało w swych głowach: Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy – on czy jego rodzice? Odpowiedź Jezusa była zaskakująca. Wskazał jak zwykle zresztą, jeszcze inne znaczenie. Nikt nie zawinił, ten dramat ciemności oczu tego człowieka, został dany przez Boga po to, aby zarówno on, jak i świat, poznali prawdziwe światło.
Jezus wykonał szokujący gest,  a mianowicie splunął na ziemię, a następnie: uczynił błoto ze śliny i nałożył
je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloam” – co się tłumaczy: Posłany.
Po co, to błoto? Biblijny obraz stworzenia człowieka to ulepienie go przez Stwórcę z gliny, z błota i danie mu boskiego tchnienia. A do tego obrazu wpisuje się wcielenie Słowa Bożego w Jezusie Chrystusie. Tylko Bóg
może dać i daje błotu życie, ciemności zaś światło.
Posłuszny niewidomy czyni to wszystko, co Jezus powiedział. W konsekwencji otrzymał dar wzroku, a wraz
 z nim sporo problemów,  ale też łaskę, która pozwoliła mu przekuć je na szansę. Tak zaczęła się droga tego niewidomego do prawdziwego przejrzenia, do przejrzenia umysłu i serca.
Warto wyłowić kluczowe jej momenty, albowiem mają one ponadczasową wartość. Niewidomy, który przez
 lata żebrał, miał znakomite rozeznanie ludzkiego serca. On widział ludzkie serce. Brakiem wzroku, w pewien sposób odcięty od otoczenia i zdany na siebie, miał wypracowane samodzielne myślenie, cechujące się pewną logiką, bez której nie mógłby funkcjonować. Można powiedzieć krótko, jako żebrak – szukał  serca, jako niewidomy – szukał światła.
Dając szczere odpowiedzi na  zadawane mu pytania przez sąsiadów, faryzeuszy, ludzi synagogi, coraz bardziej rozumiał – kim  jest Ten, który mu to uczynił. Coraz bardziej uświadamiał sobie i innym, że Ten, który ma władzę otworzenia oczu niewidomemu od urodzenia, pochodzi od Boga i nie jest grzesznikiem, łamiącym
 szabat, albowiem jest władcą szabatu.  Miał odwagę sprzeciwić się synagodze, opinii publicznej i całej nakręconej przeciw niemu nagonce.
Koronnym momentem było jego drugie spotkanie z Jezusem: Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz,
 i spotkawszy go, rzekł do niego: Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego? On odpowiedział: A któż to jest,
Panie, abym w Niego uwierzył? Rzekł do niego Jezus: Jest nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie.
 On zaś odpowiedział: Wierzę, Panie! i oddał Mu pokłon. Tak to niewidomy otrzymał światło umysłu i serca. Niestety nie można tego było powiedzieć zarówno o jego rodzicach, których strach przed wyrzuceniem z synagogi całkowicie sparaliżował, jak i o faryzeuszach, którym zła wola blokowała poznanie prawdy.
 I tak oni pozostali w ciemności, którą Jezus nazwał jasno – grzechem.
Przechodzący obok niewidomego Jezus widział jego duszę, widział, jak on przepracowywał w sobie, to wyzwanie, jakie miał od urodzenia. Po uzdrowieniu został wystawiony niejako na konfrontację społeczną,
w której znakomicie dojrzał do drugiego spotkania z Chrystusem. I tak poznał pełną prawdę o sobie i otaczającym go świecie.
           Jak wyglądają moje spotkania z Chrystusem? Czy mam odwagą samodzielnego myślenia w niesprzyjającym tłumie? Czy mam odwagę wypowiedzenia swego stanowiska i stanięcia po stronie
Chrystusa niezależnie od ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić?
                                                         
                                                                                             Ks. Lucjan Bielas
 
 
Jak Jezus zachowałby się dzisiaj w Polsce?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy przypomnieć sobie podobną sytuację w Jego działalności.
Otóż, kiedy to Jego poprzednik, krewny, przyjaciel, Jan Chrzciciel, został pojmany i uwięziony, wielu ludzi świątyni zacierało ręce, że wreszcie te niewygodne dla nich usta zamilkły. Do samego pojmania Jana doprowadzili ludzie polityki, którzy  postanowili z nim skończyć, albowiem mieszał się do ich życia prywatnego
 i odważał się zło nazywać po imieniu. W tym wszystkim kluczową rolę odgrywały kobiety, które ponoć wtedy nie miały nic do powiedzenia.
Jak zachował się wtedy Jezus? Czy pisał protesty? Czy organizował pikiety, marsze, manifestacje? Czy wygłaszał mowy? Czy uruchamiał znajomości, szukał kontaktów, zbierał pieniądze na wykup?
Nic z tych rzeczy. Zachował spokój, albowiem znał misję Jana i wiedział, jaką misję ma On – Mesjasz. Zło nazywał po imieniu, lecz złoczyńcom zostawił jeszcze czas. Sam zaś skoncentrował się na podjęciu misji Jana
 i poprowadzeniu jej dalej, zgonie z wolą Ojca Niebieskiego. Wychowywał ludzi do wiary, kształtował ich moralność, sam będąc idealnym przykładem.
Złoczyńcy nie odpuścili. Dopadli również Jezusa i Go zabili. Jednakże misja Jana i Jezusa została wypełniona,
a Jezus na dodatek zmartwychwstał. Ziemskie zaś losy wielu przeciwników okazały się tragiczne. Imion wielu
z nich nawet nie znamy. Tymczasem Jan i Jezus działają dalej, czy się to komuś podoba, czy nie.
Dzisiaj Jezus mówi do nas wszystkich Polaków i w kraju, i za granicą, i w Kościele, i w polityce,
 i w biznesie, po prostu, do wszystkich – nawróćcie się, żyjcie Ewangelią, albowiem czas jest krótki, wieczność jest wiecznością, a wy Polacy bogami nie jesteście.

 

                                                                                                            Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Jak przejść z ziemi do nieba?
(Rdz 12, 1-4a; 2 Tm 1, 8b-10; Mt 17, 1-9)
Scena przemienienia Pana Jezusa na Górze Tabor, jest jedną z najbardziej fascynujących i jednocześnie tajemniczych scen w Ewangelii. Próba opisania tego, co się wtedy wydarzyło, napotyka podstawowy
problem, a mianowicie, nasz język jest zbyt ubogi, aby oddać tę rzeczywistość.
Jezus zabiera z sobą na Górę Tabor uczniów, którzy stanowili w gronie dwunastu, można powiedzieć,  oddział do misji specjalnych.  W pewien sposób sami się do niego zgłosili, albowiem chcieli czegoś więcej i na to coś więcej byli gotowi. Stając z Jezusem oraz z Jego wybranymi, na  górze Tabor, która z natury rzeczy jest pewnego rodzaju granicą między niebem a ziemią, dotknijmy prawdziwej granicy, między tymi rzeczywistościami, między tym, co ziemskie,  a tym, co Boskie. Przemieniony Jezus ukazuje nam, że ta granica między tym, co boskie, a tym, co ludzkie przebiega w Nim. Jego boska natura uzewnętrzniła się  przemianą tej ludzkiej, w niczym jej nie naruszając. Człowiek stworzony na wzór i podobieństwo Boga, jak żadne inne stworzenie może Nim promieniować. Objawienie boskiej natury Chrystusa zostało podkreślone pojawieniem
się przy Nim  Mojżesza i Eliasza.  Bóg przez tych obydwu mężów dokonywał nadprzyrodzonych znaków, natomiast wyjątkowe spotkania Mojżesza  z Bogiem kończyły się przemianą jego twarzy, która tak mocno promieniowała boskim blaskiem, że w spotkaniu z innymi ludźmi, musiał ją zakrywać. Można więc powiedzieć, że Bóg  zamanifestowanie swej boskości dokonał, nie tylko przez przemianę człowieczeństwa Jezusa, ale może uczynić to przez każdego człowieka, który wejdzie z Nim we właściwą relację.   
Przemienienie Jezusa ma swój wyjątkowy charakter. Jest doświadczeniem  dwóch rzeczywistości, boskiej
i ludzkiej i ich wzajemnej relacji, a jednocześnie ukazuje granicę między nimi, między niebem i ziemią. Jest jeszcze trzeci wymiar tego wydarzenia, dla nas ludzi szczególnie ważny, a mianowicie zaproszenie nas do przekroczenia tej granicy, do przejścia z tego, co ludzkie, przemijające, do tego, co boskie i wieczne. Ta droga
i ta brama jest właśnie w Chrystusie, z Chrystusem i przez Chrystusa. Innej drogi i bramy nie ma i nie będzie.  Znamienne jest objawienie się Trójcy Przenajświętszej, tak jak to było przy chrzcie Jezusa. Ducha Świętego
na Górze Tabor, symbolizuje obłok świetlany, który osłonił wszystkich – a z obłoku odezwał się głos:
To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!
Głos Ojca jest skierowany do uczniów, jest skierowany do nas – Jego słuchajcie! Pojawienie się Mojżesza prawodawcy i Eliasza proroka rozmawiających z Jezusem nie jest tu przypadkowe. Wolą Ojca Niebieskiego
 jest to, aby prawo było interpretowane przez Ewangelię – słowo oczekiwanego Mesjasza.
Kiedy już schodzili z góry, Jezus do całkowicie zszokowanych uczniów wypowiada znamienne słowa: Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie. Ten obraz przemienienia dopełni się Jego ludzkim przemienieniem na Górze Oliwnej, Jego męką i Jego zmartwychwstaniem. Wtedy dopiero
Jezus jako brama będzie otwarty, a Jego nauka kompletna.
Jesteśmy w wyjątkowo dobrej sytuacji. Mogę przyjąć Jezusa w Jego bóstwie i Jego człowieczeństwie, pod postacią chleba i wina w Eucharystii. Mogę przejść z Nim przez bramę, którą On sam jest, idąc Jego drogę.
Po przeistoczeniu, a przed Komunią św. wypowiadamy słowa doksologii, które tę prawdę znakomicie oddają: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie Boże, Ojcze wszechmogący, w Jedności Ducha Świętego wszelka cześć i chwała, przez wszystkie wieki wieków.
Przyzwyczailiśmy się do tych słów i często ich nie słyszymy, przyzwyczailiśmy się do Komunii św. i często
umyka nam świadomość, że brama do nieba jest w nas, a jest nią Chrystus. I tak się z Nim rozmijamy, a wchodzimy w atrakcyjnie wyglądające atrapy bram budowane przez szatana. Skutek tego jest taki, jak
to ktoś życiowo doświadczony powiedział: zachwycony pięknymi widokami, wyskoczyłem bez spadochronu.

 

                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

 
 
Zrób coś  dla siebie!
(Rdz 2,7-9;3,1-7; Rz 5,12-19; Mt 4,1-11)
Wykorzystaj swoją wolność i weź sprawy w swoje ręce. Wydaje się, że taka jest istota szatańskiej pokusy.
Może ona przybierać różne formy, ale wszystkie mają ten sam mianownik. Szatan w ogrodzie Eden, kusząc niewiastę, na wstępie zapewnia, że nie będzie kary za przestąpienie tego, co Bóg powiedział. Następnie ukazuje konkretny zysk takiego postępowania: Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. Wydaje się tu kluczowym hebrajskie słowo „jada”, które zostało w Biblii przetłumaczone jako „poznanie”. Zważywszy na szersze znaczenie tego czasownika: „poznać coś”, „zapanować nad czymś”, „opanować coś”, możemy wejść głębiej w istotę grzechu, a więc człowiek został przekonany przez szatana, że sam może decydować, tak jak Bóg o tym, co jest dobre, a co złe. Za poprawnością takiej właśnie interpretacji przemawia prosta obserwacja ludzkich postaw, wypowiadanych tez i podejmowanych decyzji. My, byty krótkoterminowe, obdarzeni przez Stwórcę rozumem i wolną wolą, zachowujemy się tak, że zamiast poznawać Jego zamysł, sami próbujemy, wbrew Niemu, decydować o tym,
co jest dobre, a co złe. Skutki takiej postawy są zawsze dramatyczne, co nie zmienia faktu, że ta głupota nieustannie się rozszerza.
Dzisiaj Chrystus zaprasza nas na pustynię, gdzie był kuszony przez diabła. Ponieważ nie było tam świadków,
to co wiemy o tym wydarzeniu, wiemy od samego Jezusa, który uznał je za ważne dla każdego, kto chce być Jego uczniem.
Szatan uzbroił się w trzy pokusy, przygotowane po mistrzowsku i uderzył nimi w Tego, którego najbardziej się obawiał, Syna Bożego. Owe trzy pokusy, a mianowicie pokusa przemiany kamieni w chleb, zyskania sławy
i osiągnięcia bogactwa, miały wspólny mianownik – Jezu, zrób coś dla siebie. Jeśli jesteś Synem Bożym,
a jesteś głodnym, to zrób coś dla siebie i wykorzystaj swoją władzę i kamienie przemień w chleb; jeśli jesteś Synem Bożym, to zrób coś dla siebie i wypróbuj skuteczność Bożych obietnic, skocz z miejsca straceń, z narożnika świątyni; jeśli jesteś Synem Bożym, to zrób coś dla siebie,  masz przecież prawo do wszystkich bogactw tego świata, są do Twojej dyspozycji.
Diabeł nie wiedział, w jaki sposób Jezus wypełni swoją misję. Myślał po swojemu, chleb, sława i pieniądze. Myślał może, że to na te narzędzia budowania królestw Jezus da się złapać, bo na to łapią się ludzie, którzy
od Adama i Ewy począwszy, przede wszystkim chcą coś dla siebie. Wtedy to on, szatan ma nad nimi władzę, albowiem wcześniej czy później przed nim upadną.
Szatan z Jezusem przegrał. Chcę, aby przegrał również ze mną. Tak więc nic nie chcę dla siebie. Wiem,
 że kiedy wszystko dam Bogu, wraz z Nim wszystko otrzymam!
Jezus pragnie zjednoczyć się ze mną w modlitwie, abym temu pragnieniu sprostał. Wyraził to znakomicie
św. Jan Chryzostom: Jeżeli Pan udzieli komuś daru takiej modlitwy, ten posiada nieprzebrane bogactwo
i pokarm niebieski nasycający duszę. Kto skosztuje tego pokarmu, ten zapłonie wiecznym pragnieniem Boga jak najgorętszym ogniem, który będzie trawił jego ducha (Homilia 6, O modlitwie).
Pomoże mi w tym post oraz znajomość słowa Bożego, oraz zdecydowane pójście za Chrystusem. Pomoże mi
w tym życie Jego logiką i ten radykalizm, jaki On mi pokazał. I co najważniejsze, On jest gotów towarzyszyć
mi zawsze, a przede wszystkim wtedy, gdy zły mnie kusi – I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw
ode złego. Amen

 

                                                                          Ks. Lucjan Bielas

 

                                                        

 

 

Czy naprawdę jestem chrześcijaninem?

(Kpł 19, 1-2. 17-18; 1 Kor 3, 16-23; Mt 5, 38-48)
Postawiono mi kiedyś, i to nie tak dawno, zarzut, że nie umiem przebaczać. Można sobie wyobrazić wzburzenie serca i umysłu, jakie te słowa wywołały w pierwszym momencie. W drugim zaś przerodziły się w głębszą refleksję, przyznanie racji i kolejny raz uświadomienie sobie, że nad umiejętnością przebaczenia, trzeba nam pracować całe życie, aby nie tylko zwyczajnie darować, ale nawet pokochać swojego nieprzyjaciela.

W modlitwie, której nauczył nas Jezus, Ojcze Nasz, wraz z Nim zwracamy się do Ojca Niebieskiego: Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Ten, który odpuścił swoim winowajcom, będąc Bogiem, uniżył samego siebie i przyjął postać człowieka, a będąc prawdziwym człowiekiem, oddał swoje życie
za nas grzeszników, ma prawo i od nas wymagać odpuszczenia naszym winowajcom. To tylko z Nim możemy okazać bezgraniczne miłosierdzie dla człowieka, posunięte aż do gotowości oddania za niego swego życia, a jednocześnie zachować „0” tolerancji dla czynionego zła. Uzyskanie takiej postawy i nieustanne pogłębianie jej, domaga się od nas codziennej czujności, jako że moce ciemności, wykorzystają każdą sposobną okazję,
 aby nas w tym punkcie pokonać.
Warto tu zaznaczyć, że nie idzie tu o zwyczajne przebaczenie, jakiego uczy się w biznesie, mającym na celu zachowanie potencjalnych klientów. Tu idzie o prawdziwą miłość nieprzyjaciół, która jest ponad ludzkimi emocjami, doczesnym zyskiem, a ma na uwadze przede wszystkim, zjednoczenie drugiego człowieka z Bogiem.
Nasz Mistrz, Jezus Chrystus, daje nam dzisiaj bardzo konkretne wskazówki na tej niewątpliwie
najtrudniejszej życiowej ścieżce, weryfikującej całość naszego wyznania wiary. I co najważniejsze, na tej prawdziwie ekstremalnej drodze nie jest obok nas – JEST Z NAMI!
Po pierwsze, trzeba nam wyjść ponad zwyczajną sprawiedliwość, polegającą na zbilansowaniu winy i kary: Oko za oko i ząb za ząb,  zasady Kodeksu Hammurabiego, mającej swoje odbicie w Starym Testamencie
(por. Wj 21,24; Kpł 24,20; Pwt 19,21).
Po drugie, trzeba pokonać w sobie własny honor: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi.  Uderzenie w prawy policzek przez kogoś praworęcznego sugeruje uderzenie zewnętrzną stroną dłoni
i było uważane jako szczególna zniewaga.
Po trzecie, działać ponad obowiązującym prawem: Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Komentatorzy tego fragmentu zwracają uwagę, że można było trafić do sądu za kradzież tuniki, czyli spodniej części garderoby ówczesnego Żyda, ale nie za płaszcz, który dawał ciepło.
Po czwarte ta hojność ma być czymś  naturalnym, stać się nawykiem. Jezus ujął to znakomicie prostymi słowami: Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.
Znakomitym ewangelicznym przykładem takiej miłości, która nie narusza sprawiedliwości, może być przypowieść  o Miłosiernym Ojcu. On to przygarnął nawróconego syna, mimo że ten utracił majątek, a do drugiego, oburzonego takim obrotem spraw, wychodzi, aby mu wszystko wytłumaczyć i zachęcić do udziału
w uczcie. Ojciec jednak nie ulega zagniewanemu synowi i nie zmienia swoich słusznych decyzji (Łk 15, 11-32).
Taka miłość jest również w miłosiernym Samarytaninie i w wielu tych, którzy szczerze poszli za Chrystusem.
 
W tekście Didache (I/II w.) czytamy: „Błogosławcie tych, którzy was przeklinają, módlcie się za nieprzyjaciół, a nawet pośćcie za prześladowców waszych. Jakaż to bowiem zasługa, jeśli miłujecie tych, którzy was miłują? Czyż i poganie tego nie czynią?”
 Może warto u progu Wielkiego Postu głębiej się nad tym zastanowić.

 

                                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 

„Ani jedna jota…”

(Syr 15, 15-20; 1 Kor 2, 6-10; Mt 5, 17-37)

 Już w raju, szatan pod postacią węża, stworzenia o oczach pozbawionych powiek, jednocześnie wzbudzających respekt dla jego inteligencji i lęk przed śmiertelnym zagrożeniem, zaoferował człowiekowi moralną autonomię, aby nie odczytywał prawa bożego, lecz sam decydował o tym, co jest dobre, a co jest złe (por Rdz 3,5).

Wysiłki szatana, zmierzające do wplątania człowieka do zmiany bożych przykazań, trwają nieustannie i tak będzie, aż do końca świata, aż do ostatecznego pokonania go przez Chrystusa. Jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że jest z nami Chrystus, który
daje nam gwarancję prawidłowego odczytanie prawa bożego, a jednocześnie darzy nas siłą, abyśmy mogli  zgodnie z Jego wolą podejmować nasze życiowe decyzje.  Będąc prawdziwym Bogiem, Jezus potwierdza prawo, które sam ustanowił, natomiast jako prawdziwy człowiek, wyjaśnia je nam i sam daje przykład jego realizacji. Jak sam zaznaczył: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić.
To, co charakteryzuje Chrystusa w jego nauce o przykazaniach, to jedność motywacji, myśli i działania.  Ta jedność była obca zarówno ówczesnym uczonym w Piśmie, jak i wielu współczesnym interpretatorom. Bałagan w działaniu ma swój początek w głowie i sercu człowieka. Zabójstwo ma swój początek w gniewie, w nieprawomocnym osądzaniu człowieka,  w nazwaniu go idiotą (raka), czy bezbożnikiem. To przecież tylko Bóg, mając pełną bazę danych o nas, może wydawać sądy. Cudzołóstwo zaczyna się od bałaganu w głowie polegającym na tym, że pożądanie jest dopuszczone do dominacji nad pięknem.  Bałagan ten znajduje swój
wyraz w spojrzeniu, a później to wszystko biegnie już szybko. Wyłupane oko, odcięta ręka, to znaki radykalnej postawy wobec
pokus w tej przestrzeni naszego życia. Wymóg jest duży, ale przecież to On jest z nami i to nie w roli obserwatora i sędziego jak na meczu piłki nożnej. Ta Jego obecność i dar Ducha Świętego, pozwala Mu na przywrócenie pierwotnego rozumienia nierozerwalności małżeństwa poprawnie, a nie jako cudzołożne zawartego (konkubinat). To z kolei wiąże się ściśle z odpowiedzialnością za słowo, co właśnie w małżeństwie jest absolutnie kluczowe. 
Tymczasem diabeł działa. Jest przebiegły, inteligentny i śmiertelnie niebezpieczny. Potrafi wejść na drogę synodalną, przywdziać sutannę i posługiwać się odpowiednio przykrojonymi tekstami Pisma Świętego. Nie raz  staje się obrońcą praw człowieka, działa
w polityce na wszystkich możliwych szczeblach. Prowadzi większe i mniejsze biznesy, działa na uczelniach i w mediach. Występuje podczas rozpraw sądowych, uwielbia te rozwodowe, ubiera się togę, może posłużyć się pieczątką eksperta lub biegłego. Uwielbia być w opinii publicznej podbudowywanej ekspertyzami współczesnych naukowców, propagowanych przez dobrych dziennikarzy. Jego ulubione słowa to: „dziś” i „wszyscy”.  Posługuje się nimi po mistrzowsku, we wszystkich możliwych wariantach, czyniąc w umysłach bezkrytycznych  nie lada spustoszenie. Diabeł jest wszędzie, jest również i przy mnie nawet wtedy, gdy jestem sam i biję
 się z własnymi myślami i szepce mi do ucha: „zrób to po swojemu, tak jak tobie będzie wygodniej i nie przejmuj się Panem Bogiem, On ma inne rzeczy na głowie, a poza tym przecież  mówi ci, że jest Miłosierny”.
Wiedząc o tym, tym bardziej  proszę Jezusa o Jego obecność, o światło Jego Ducha w moim umyśle i w moim sercu, aby ani jedna jota, ani jedna kreska  jego przykazań nie była przez mnie zmieniona.

 

                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
Jak wpływać na Pana Boga?
(Iż 58, 7-10; 1 Kor 2, 1-5; Mt 5, 13-16)
 Wydaje się, że to pytanie jest nielogiczne, że jest sprzeczne z istotą Boga. Czy jednak na pewno?
Wielu spośród nas ma pretensje do Najwyższego, że ich nie wysłuchał, że zostawił ich samych, wtedy kiedy Go bardzo
potrzebowali, że nie widział, że nie słyszał, że był złośliwy, albowiem dopuścił dokładnie coś przeciwnego do tego,
 o co był proszony.
Tymczasem dzisiaj sam Pan Bóg przez proroka Izajasza mówi o skutecznym sposobie wpływania na Jego wolę: - Wtedy
zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On rzeknie: „Oto jestem!”
Jaki więc jest warunek skuteczności naszych próśb?
Izajasz daje prostą odpowiedź: Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą.
 Prorok wyjaśnia ową sprawiedliwość: Dziel swój chleb z głodnym, do domu wprowadź biednych tułaczy, nagiego, którego
 ujrzysz, przyodziej i nie odwracaj się od współziomków. Prośby sprawiedliwych, którzy nie tylko o sprawiedliwości mówią,
 lecz nią żyją, będą wysłuchane. Prawdziwie sprawiedliwy, nawet jeśli by mu się wydawało, że Bóg zarządził inaczej, rozezna
 zamiar Stwórcy, albowiem już swoim postępowaniem, różniącym się od logiki tego świata, wszedł w głębokie z Nim
porozumienie. Jest to postawa samego Chrystusa zjednoczonego z wolą Ojca i widzącego prawdziwy cel i zamysł Bożej miłości.
Tak żyjący człowiek nie przypisuje sobie zasług, lecz zajaśnieje chwałą Boga.
Poza tym wszechmogący i wszechwiedzący Bóg, odwiecznie zna i odwiecznie uwzględnia, nasze postawy i nasze prośby.
Nasz, nazwijmy to – wpływ na Jego wolę, nic z Jego boskości ująć nie może.
Jezus Chrystus  działa dokładnie w tej logice, a ponieważ jest  wcielonym Synem Najwyższego, który zamieszkał pośród nas,
 i daje nam nie tylko przykład, daje naszym prośbom i działaniom jeszcze większą skuteczność, ale też i większą odpowiedzialność. Tak więc zaraz po kazaniu na Górze Błogosławieństw, w którym zachęcił uczniów do gruntownej przemiany życiowej postawy
 i płynącej z niej skuteczności w relacji z Bogiem, Jezus mówi o odpowiedzialności uczniów.
Wy jesteście solą ziemi.
Wy jesteście światłem świata.
Miasto położone na górze.
Lampą  na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu.
Soli, dodaje się niewiele, światło świata, to nie jego pożar, miasto na górze jest widoczne, ale nie jest to metropolia, światło
 na świeczniku to nie ognisko. Chrystus wie, że Jego drogą pójdzie niewielu, dla wielu. Sprawiedliwość i przejrzystość
 ich życia będzie wypraszała nadprzyrodzone łaski, ale nie dla ich chwały, lecz dla chwały Ojca Niebieskiego.
Nie można być zachwyconym powołaniem do tej elity, zapominając  o przestrodze Pana:  Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże
 ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.

                                                                                            Ks. Lucjan Bielas

 
 
Cel i koniec
(So 2, 3; 3, 12-13; 1 Kor 1, 26-31; Mt 5, 1-12a)
Quidquid agis, prudenter agas et respice finem, to znany cytat nieznanego autora zapisany w Gesta Romanorum (Czyny Rzymian), a znaczy dosłownie, cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec. Ten cytat z terminem koniec rozumianym jako śmierć,
a więc pamiętaj o śmierci,  dobrze wpisywał się w średniowieczną teorię i praktykę refleksji nad śmiertelnością i marnością ziemskiego życia. Czasy pełne wojen i zaraz, wybitnie takiej właśnie interpretacji sprzyjały – cokolwiek robisz, rób to z rozsądkiem
i pamiętaj, że umrzesz.
Wiktor Frankl,  twórca logo terapii, zwrócił uwagę, że wymowa tego zdania jest o wiele głębsza, niż by się na pierwszy rzut oka wydawało, a mianowicie, łaciński termin „finis” ma podwójne znaczenie – „koniec” i „cel”. Dopiero świadomość końca i celu nadaje naszemu działaniu właściwy sens. Tak więc nie tylko mamy być świadomi końca, śmierci, ale również, a może przede wszystkim, celu.  Ta właśnie świadomość, znacznie ułatwia nam zachowanie roztropności w działaniu.
Dlatego też Jezus Chrystus już na początku swojej publicznej działalność, dał uczniom, jasną wykładnię celu oraz wynikających
z dążenia do niego działań, wykładnię zwaną Osiem Błogosławieństw. Różnią się one od wszystkich innych mądrych życiowych porad krążących w rezerwuarze ludzkiej wiedzy, przede wszystkim tym, że nie są to rady jakiegoś mędrca, wygłoszone w nauczycielskim uniesieniu, lecz  są to rady Jezusa Chrystusa, wcielonego Boga, który nie tylko je daje, ale jest proaktywnym towarzyszem ich wdrażania. Dzisiaj, po tylu wiekach możemy tę ich inność wynikającą z Jego obecności z pokorą potwierdzić.
Wszystkie te rady zaczynają się od słowa błogosławieni – czyli szczęśliwi, umiłowani przez Boga miłością, która nie ma granic
i końca.
Jezus deklaruje, że jest ze mną, kiedy w tym, co doczesne, nie pokładam nadziei.
Jest ze mną, kiedy w  problemie widzę  szansę.
Jest ze mną, kiedy chcę słuchać.
Jest ze mną, kiedy zachowuję sprawiedliwość, tam, gdzie jej nie ma.
Jest ze mną, kiedy widzę ludzką biedę i próbuję jej zaradzić.
Jest ze mną, kiedy moje zamiary są czyste.
Jest ze mną, kiedy staram się innych rozumieć i dążę do porozumienia z nimi.
Jest ze mną, kiedy świat mnie odrzuca ze względu na to, że właśnie On – Jezus,  jest ze mną.
Tylko działanie zgodne z logiką Jezusa i wraz z Jezusem, nadaje mojemu życiu sens i prowadzi do celu: Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie.
Postawiłem sobie pytanie: czy jest w Piśmie Świętym jakiś tekst, który ilustrowałby skutek takiego życia człowieka w zjednoczeniu
 z Chrystusem? Nasuwa mi się tekst św. Pawła z Listu do Koryntian:
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
 Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.
 Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;
 nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;
 nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
 Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
 Miłość nigdy nie ustaje (1Kor 13, 1-8).
Świadomi tego wszystkiego, jeszcze bardziej otwieramy się dzisiaj na słowa Chrystusa: Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają
i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie.Chrystus = Miłość

                                                             

                                                                                             Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Natychmiast
(Iz 8, 23b – 9, 3; 1 Kor 1, 10-13. 17; Mt 4, 12-23)
Kontynuując dzieło uwięzionego Jana, Jezus zmienił sposób działania. Jan był zawiązany z wodami Jordanu,  gdzie nauczał lud,
a nawracającym się udzielał chrztu. Zapowiadany przez niego Jezus, który miał chrzcić Duchem Świętym, zgodnie z mesjańską zapowiedzią proroka Izajasza, ruszył w drogę, aby dotrzeć do żyjących w ciemności ze światłem nowej nauki radykalnie przemieniającej życie współczesnych  i przyszły świat.
Swą naukę Jezus nazwał  „dobrą nowiną”. Termin ten, w języku łacińskim – „evangelia”, był w czasach Jezusa Chrystusa używany przez cesarzy rzymskich w ich obwieszczeniach, niezależnie od ogłaszanej treści. W świecie Imperium Rzymskiego, w którym władza cesarska, po reformach Oktawiana Augusta, została znacznie wzmocniona, a kult ducha opiekuńczego władcy, zwany geniuszem, nadał jej boski rys, Jezus Chrystus, cieśla z Nazaretu wyrusza w drogę ze swoją Ewangelią. Po ludzku, bez szans, ale z perspektywy jego – Syna Bożego, sprawa wygląda zupełnie inaczej. To On jest prawdziwym królem i władcą, dysponującym boską mocą, a nie tylko zastępami legionów i sprawną administracją. To On jest wszechmogącym, nieśmiertelnym Bogiem, który na ziemi buduje królestwo prawdy mające swój wymiar wieczny. Tego senat rzymski swoim władcom, mimo szczerych chęci i dzielnych wysiłków, zaoferować nie mógł.
To tylko Jezus Chrystus ma prawo powiedzieć światu, że przyniósł dla niego DOBRĄ NOWINĘ, która jest deklaracją prawdziwej miłości Boga do człowieka, a nie polityczną retoryką doczesnego władcy. Gdziekolwiek Jezus Chrystus się pojawia, Jego boska wszechmoc i nieskończona miłość wychodzi naprzeciw wszelkiej ludzkiej biedzie i tej duchowej i cielesnej. Jest to prawdziwe całościowe uzdrowienie człowieka, który jest gotowy na spotkanie z Bogiem. Te spotkania z Jezusem i te cudowne przemiany nie mają tylko i wyłącznie doczesnego charakteru, lecz otwierają człowieka na wieczność, którą tylko Bóg może zagwarantować.
Jest to fantastyczne, że budowa najwspanialszego i siłą faktu nieprzemijającego królestwa, dokonuje się na ludzkich drogach. To właśnie na nich, człowiek spotyka nieustannie wędrującego Jezusa Chrystusa, który nie tylko ciągle po nich chodzi,  ale również  naucza i uzdrawia i tak krok po kroku zdobywa świat.
Jak więc  zachować się w spotkaniu z Chrystusem, aby się z Nim nie rozminąć? Jak zachować się, aby będąc człowiekiem, nie rozminąć się z Bogiem; będąc śmiertelnym, nie wzgardzić Wiecznym; będąc słabym nie przejść obojętnie wobec Wszechmocnego; będąc spragnionym miłości nie zauważyć jej Źródła?
Dzisiejsza ewangeliczna opowieść o powołaniu Szymona i jego towarzyszy rybaków na uczniów zawiera właściwą odpowiedź. Otóż ci dawni uczniowie Jana, na zaproszenie Jezusa, wiedząc, kim jest, natychmiast zostawili wszystko i poszli za Nim. Nie w tym, co robili do tej pory, ale w Nim położyli całą swoją nadzieję. Kluczowe jest słowo NATYCHMIAST. Trzeba wiedzieć, co natychmiast muszę zostawić i co natychmiast muszę wybrać.  Tam, gdzie jest spotkanie z Jezusem, ociąganie się jest dużą nieroztropnością.
Co zyskujemy?
Ostatnio świat obiegło jedno zdanie wypowiedziane jako ostatnie, przez  umierającego  Benedykta XVI: Panie ja Ciebie kocham. Jasne połączenie się umierającego Papieża z  Szymonem Piotrem, który odpowiada Jezusowi na pytanie: - czy kochasz Mnie?
(J 21,17) Oni dawali Jezusowi tę odpowiedź przez całe swoje życie.
To tak właśnie działa królestwo Boże, królestwo serc, umysłów doświadczających miłości Boga i dających jasną odpowiedź, życiem, śmiercią i uwielbieniem w wieczności. W tę odpowiedź jest przedziwnie wpisane – NATYCHMIAST!

                                                                                

                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Chrzest – obrzęd, czy misterium?

(Iz 49, 3. 5-6; 1 Kor 1, 1-3; J 1, 29-34)
Dzisiaj św. Jan Chrzciciel wyjawia nam swoją najgłębszą tajemnicę dotyczącą jego wyjątkowej relacji z Bogiem. Właśnie ta relacja nadała misji jego życia wyjątkowe i ponadczasowe znaczenie. Warto więc przytoczyć jego słowa: Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: „Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego na Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym”. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym". Tak więc Jan w swym osobistym doświadczeniu Boga poznał Go jako Trójjedynego. Wykonując polecenie Ojca i wskazując Syna, nad którym spoczął Duch Święty, ukazuje również i nam tę najważniejszą tajemnicę, w którą wprowadzi nas Chrystus przez swój chrzest  w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Uczestniczenie

przez wiarę w  życiu samego Boga, w ten niepojęty rozumem ludzkim „wir” miłości między Ojcem, Synem i Duchem Świętym,  jest

dla nas nową formą życia na ziemi, życia, które nie kończy się śmiercią. Przekaz tej wiary i chrzest Chrystusowy, to jest klucz do prawdziwego szczęścia człowieka, które nie tylko jest wieczne, ale i ludzkiej doczesności nadaje właściwy sens. W takim znaczeniu możemy mówić o nowym narodzeniu człowieka,  o jego nowym życiu w rodzinie Boga. Jest to sformułowanie dalekie od frazesu.

Funkcjonująca od starożytności chrześcijańskiej praktyka chrztu dzieci mających wierzących rodziców jest wyrazem głębokiej odpowiedzialności za życie człowieka w całym tego słowa znaczeniu. Z jak wielkim szacunkiem myślimy, patrząc na swoje życie o tych, którzy nie tylko przedstawili  nas do chrztu, ale zadbali o to, aby to nowe życie w nas wzrastało. Ta postawa rodziców pomogła nam z całą świadomością i wolnością wziąć odpowiedzialność za to nasze nowe życie, a także i za tych których nam Bóg postawił na drodze.
Wyzwania dzisiaj są duże. Już kilkadziesiąt lat temu Sługa Boży bp Jan Pietraszko stwierdził, że zasadniczy problem tkwi tym, że: chrześcijańscy rodzice patrzą na chrzest jak na obrzęd, który trzeba możliwie przyzwoicie i wystawnie urządzić, a tymczasem we chrzcie rodzi się nowe życie, którego oni nie dostrzegają, nie respektują, nie wyciągają z tego zdarzenia żadnych konsekwencji.
Dalej Sługa Boży zauważa, że w bardzo wielu wypadkach tego narodzenia się przez chrzest nowego człowieka dla Boga: krąg otaczających go wierzących ludzi nie zauważa /…/jakby wyrzucając je z całym spokojem i obojętnością poza próg własnej troski
i opieki, nie dając mu możliwości rozwoju do dojrzałości wyznaczonej przez Boga.
Zdaniem Biskupa ścierają się dwie wizje chrztu, - chrzest potraktowany jako obrzęd, który się organizuje i odhacza i chrzest przeżyty jako misterium, w którym  ktoś w imieniu Boga mówi do dziecka: ty jesteś mój i będziesz żył. Tylko takie podejście do chrztu – jako misterium jest wypełnieniem woli  Boga i ma sens.
Sługa Boży kończąc swoje wystąpienie, wzywał szeroko rozumiany Kościół do refleksji i rachunku sumienia.
Od tamtego kazania, od tamtej analizy i zachęt, minęło ponad 40 lat.

                                                               

                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas

 
 
Klucz, którego wielu nie rozumie, albo wręcz go nie chce
(Iz 42, 1-4. 6-7; Dz 10, 34-38; Mt 3, 13-17)
 
Opisane w dzisiejszej Ewangelii wydarzenie nad Jordanem, to jeden z zasadniczych momentów misji Jezusa Chrystusa. Jezus wie, kim jest – wie, że jest prawdziwym Bogiem, który z miłości do człowieka stał się prawdziwym człowiekiem, który od swego poczęcia w łonie Maryi, wzrastał i wrastał w ludzką społeczność. Sam wolny od grzechu żył pośród grzechem zniewolonych, aby nie tylko przywrócić im wolność, ale też, bycia wolnym ich nauczyć. 
To właśnie jest ten moment, kiedy następuje otwarcie nowego etapu Jezusowej misji jako Mesjasza. On to wchodząc w wody Jordanu, prosi swojego krewnego, przyjaciela i największego z proroków, Jana Chrzciciela o chrzest. Jest jednocześnie otoczony grzesznikami, którzy różnili się od pozostałych uwikłanych w zło tym, że widzieli swój grzech i chcieli wykorzystać daną im przez Boga szansę, aby z nim zerwać.  Jezus jednoczy się z grzesznikami przez  wodę, która symbolizuje obmycie z grzechu. Woda, bez  obecności Jezusa i Jego odkupieńczej Krwi, byłaby jedynie pustym znakiem i zewnętrznym wyrazem pobożnego życzenia. Dzięki Niemu woda chrztu nabrała wartości nie tylko wtedy w Jordanie, ale po wsze czasy, aż do skończenia świata.
Wtedy jedynie dwóch ludzi było tego świadomych – Jezus i Jan.  Nad Jezusem otwarły się niebiosa i doświadczył w swej ludzkiej postaci zjednoczenia z pozostałymi Osobami Trójcy Przenajświętszej. Doświadcza zjednoczenia z Duchem Świętym, którego rzeczywistości ludzki język nie jest w stanie opisać. Dlatego Ewangelista, mówiąc o Jego zstąpieniu,  używa jedynie porównania
jak gołębica. Natomiast Ojciec Niebieski przemówił nie tylko do Syna, ale przede wszystkim przemawia do nas: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie.
To doświadczenie Nieba  nad wodami Jordanu było niewątpliwie dla Jezusa bardzo ważne i można powiedzieć, stanowiło
cudowne przygotowanie do zwycięskiego zderzenia na pustyni z tym, który jest władcą ciemności. Podobnego wsparcia dozna
Jezus na Górze Przemieniania, przed modlitwą w Ogrodzie Oliwnym rozpoczynającą Jego mękę. Warto pamiętać o tym,
 że wsparcia z
nieba są dawane każdemu na miarę napotykanych wyzwań i otwartości jego serca.
To doświadczenie nad wodami Jordanu było bardzo ważne dla Jana. Było potwierdzeniem Jego misji i jego relacji do Jezusa
i do Jego dzieła. Jan wie, że to Jezus  chrzcić będzie Duchem Świętym, i to ten właśnie Jego chrzest będzie dla grzeszników
kluczem do nieba.
To doświadczenie nad wodami Jordanu wtedy jest ważne dla mnie dzisiaj. Stawiam sobie pytania:
 - Czy mam świadomość, że będąc śmiertelnym grzesznikiem, przez fakt, że jestem ochrzczony, posiadam klucz do szczęśliwej wieczności?
- Czy był taki moment w moim życiu, że ucieszyłem się z tego, że rodzice dali mi klucz do nieba i pokazali, jak on działa?
- Co mam do powiedzenia tym, którzy nie rozumieją znaczenia tego klucza do Domu Ojca Niebieskiego?

                                                                                Ks. Lucjan Bielas

 
 
Kolejny Mędrzec przybył do Jezusa
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
 
Kim byli owi ewangeliczni Mędrcy szukający Mesjasza? Czy byli kapłanami Zaratustry? Czy byli astrologami? Czy mieli kontakty z diasporą żydowską, która przecież pozostała w Persji po zdobyciu Babilonu przez Cyrusa II w roku 538 p.n.e.? Takich i podobnych pytań jest wiele i pewnie pozostaną bez jednoznacznej odpowiedzi. Zapewne jednak, dla istoty ewangelicznego przekazu, nie są one aż tak ważne. Faktem jest, że Mędrcy ze Wschodu przeszli dosłownie i w przenośni, bardzo daleką drogę.  Trudno spierać się z faktem, że to, co zrobili, roztropność, jaką się wykazali, decyzje, jakie podejmowali i rozeznanie Celu swojej wędrówki, dalece przekraczało ludzkie możliwości.
Dzisiaj Kościół w uroczystość Epifanii, czyli Objawienia Pańskiego, wraz z Mędrcami ze Wschodu, oddaje Jezusowi cześć jako Zbawicielowi całego świata. Również dzisiaj w dzień Epifanii roku 2023,  Kościół dziękuje Bogu za kolejnego Mędrca, który osiągnął cel swojej wędrówki. Dziękujemy Bogu za papieża Benedykta XVI, jednego z najwybitniejszych  teologów w dziejach Kościoła,  którego pogrzeb, nie przypadkowo, wypadł właśnie w przededniu Epifanii.   Dzięki temu, że zmarły Papież zostawił szczery i zwięzły opis swojej drogi do Jezusa, szerokie masy wiernych i niewiernych, mają wgląd w kluczowe punkty jego wędrówki. Tym samym pokazał, że droga mędrców jest otwarta dla każdego człowieka uczciwie szukającego prawdy o Bogu i sobie samym.
Duchowy testament Benedykta XVI jest wspaniałym podziękowaniem  Mędrca, który dotarł do celu swej życiowej drogi. Przede wszystkim Benedykt dziękuje Bogu, dawcy wszelkiego dobrego daru, który dał mi życie i prowadził mnie przez różne chwile zamętu.
Tak to zwykle jest, że mędrzec z domu wychodzi i do domu wraca, dlatego też Papież dziękuje swoim rodzicom za to, że dali mu życie i dom – który jak jasne światło rozświetla wszystkie moje dni do dziś.
Dalej stanowczo stwierdza, że:  Jasna wiara mojego ojca nauczyła nas, dzieci, wierzyć i jako drogowskaz stała zawsze mocno pośród wszystkich moich osiągnięć naukowych. Matka zaś znakomicie przekładała swą pobożność na: głębokie oddanie i wielka dobroć, które jak określił Papież: są dziedzictwem, za które nie mogę jej wystarczająco podziękować.
Dom rodzinny stanowiło również rodzeństwo, któremu Benedykt zawdzięcza bardzo wiele: Moja siostra przez dziesiątki lat pomagała mi bezinteresownie i z czułą troską; mój brat jasnością swoich sądów, energiczną stanowczością i pogodą ducha zawsze torował mi drogę; bez tego ciągłego poprzedzania i towarzyszenia mi nie mógłbym znaleźć właściwej drogi.
Nie sposób przecenić wkład Benedykta XVI w naukę. Jego wielkość mierzymy nie tylko ponadprzeciętną wiedzą, ale przede wszystkim pokorą intelektu. Świadczą o tym słowa, co do których szczerości nie można wątpić: Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i znów wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem - a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem.
Duchowy testament Benedykta XVI rzuca mi nowe światło na Mędrców ze Wschodu.  Powstały nowe pytania, których nigdy wcześniej sobie nie stawiałem:
- Jakie były ich domy rodzinne, z których wyruszyli w życie?
- Jaka była wiara i miłość ich rodziców i ich rodzeństwa?
- Jakie mieli doświadczenie religijne w swoim dzieciństwie skoro, kiedy gwiazda przyprowadziła ich do celu długiej wędrówki, oni: weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon?
- Co mieli w swych sercach i umysłach, że doświadczywszy tej ludzkiej relacji między Matką a Dzieckiem, odkryli w niej obecności samego Boga?
A ponieważ tak już jest, że jako istoty rozumne wszyscy bierzemy udział w wędrówce ewangelicznych Mędrców, wszystkie
postawione pytania, odnoszę się do każdego z nas.
- Czy mam odwagę na nie odpowiedzieć?

 

                                                                               Ks. Lucjan Bielas