-
-
-
ROK 2023
-
-
-
-
-
Dlaczego młodzież w Polsce
odchodzi od Boga?
(Rdz 15, 1-6; 21, 1-3; Hbr 11,
8. 11-12. 17-19: Łk 2, 22-40)
Parę dni temu postawiono mi to
pytanie przy drzwiach kościoła.
Chwila wspólnej rozmowy ukazała
wiele złożonych przyczyn tego
zjawiska. Niewątpliwie trzeba
badać, aby je zgodnie z prawdą
nazwać w celu podjęcia
właściwych kroków.
Wydaje się jednak, że można
rzecz postawić trochę inaczej, a
mianowicie: dlaczego mimo
wszystko wielu młodych ludzi
zostaje w Kościele z mocnym
postanowieniem wierności nauce
Jezusa Chrystusa? Święto Świętej
Rodziny skłania do spojrzenia na
dzisiejszą rzeczywistość jeszcze
szerzej i to właśnie z tej
perspektywy.
Kościół w dzisiejsze święto
posłużył się przywołaniem wiary
Abrahama, który to mimo bardzo
podeszłego wieku jego i jego
żony Sary, z wiarą przyjął
obietnicę potomka, daną mu przez
Boga. Natchniony autor Listu do
Hebrajczyków akcentuje wiarę
Abrahama, z jaką wykazał
gotowość złożenia w ofierze
Bogu, jedynego swego syna Izaaka
– zawierzenie Bogu przerastające
ludzką logikę.
W dzisiejszej Ewangelii św.
Łukasz prowadzi nas do świątyni
jerozolimskiej, gdzie spotykamy
Świętą Rodzinę, Maryję, Józefa i
Jezusa. Zachowując przepis
prawa, przynoszą dziecko i
uroczyście oddają je Bogu. Nie
ma tutaj słowa o wykupie
pierworodnego syna. Czy to tylko
dotyczy Jezusa, czy też jest to
przekaz dla wszystkich – każde
dziecko jest darem Boga i Bogu
powinno być oddane. To nie jest
jednorazowa deklaracja, ale
konkretny program wychowawczy,
który Maryja i Józef podejmują i
go wypełnią.
Ofiara, którą mieli złożyć na
oczyszczenie rytualne kobiety:
parę synogarlic, albo dwa młode
gołębie, była ofiarą ludzi
ubogich. Maryja, zachowując
dziewictwo, takiego oczyszczenia
nie potrzebowała. Powierzenie
przez Boga, Jej i Józefowi
swojego Syna, nie przewróciło im
w głowie. Udając się do świątyni
okazali posłuszeństwo prawu i
pokorę serca.
Ciekawe, że na spotkanie ze
Swoim Synem, Bóg nie zaprosił
arcykapłana, ani żadnego z
uczonych w piśmie. Oni staną się
później fatalnymi doradcami
króla Heroda. Zaprosił natomiast
pewnego starca, imieniem Symeon.
Był to człowiek sprawiedliwy i
pobożny, wyczekujący pociechy
Izraela; a Duch Święty spoczywał
na nim. Jemu Duch Święty
objawił, że nie ujrzy śmierci,
aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. W
jego życiu pobożność przekładała
się na życie, a ludzka mądrość,
dzięki asystencji Ducha
Świętego, przekraczała granice.
Świadczy o tym to, co
powiedział, biorąc Dziecię w
objęcia: Teraz, o Władco,
pozwalasz odejść słudze Twemu w
pokoju, według Twojego słowa. Bo
moje oczy ujrzały Twoje
zbawienie, które przygotowałeś
wobec wszystkich narodów:
światło na oświecenie pogan i
chwałę ludu Twego, Izraela. Tym
gestem i wypowiedzianym słowem,
Symeon ujął całą istotę misji
Jezusa. Udzielił
błogosławieństwa Maryi i
Józefowi, a zwracając się do
Niej, rzekł: Oto Ten
przeznaczony jest na upadek i na
powstanie wielu w Izraelu, i na
znak, któremu sprzeciwiać się
będą – a Twoją duszę miecz
przeniknie – aby na jaw wyszły
zamysły serc wielu.
Te słowa przekazane przez Ducha
Świętego za pośrednictwem
Symeona, były bardzo ważną
wskazówką dla Maryi i Józefa:
dziwili się temu, co o Nim
mówiono, ale i nie tylko. Każda
rodzina, która przyjmuje Jezusa
i podejmuje się wychowania
dzieci wraz z Nim, ma udział w
Jego misji, w chwale,
odrzuceniu, ale i w ostatecznym
zwycięstwie.
Bóg zaprosił do świątyni jeszcze
jedną osobę na spotkanie ze
Świętą Rodziną, a mianowicie
prorokinię Annę. Ta 84-letnia
wdowa: Nie rozstawała się ze
świątynią, służąc Bogu w postach
i modlitwach dniem i nocą. Anna
wiedziała, komu opowiedzieć o
tym spotkaniu: sławiła Boga i
mówiła o Nim wszystkim, którzy
oczekiwali wyzwolenia Jeruzalem.
Tak oto, sam Bóg w tym
dzisiejszym spotkaniu, udzielił
nam kilku wskazówek, do odbudowy
wolnego Kościoła Jezusowego w
czasach, gdy władza państwowa
chce go wykorzystywać jako
narzędzie swojej władzy.
Wskazówek dla ratowania rodziny
w czasie kiedy w interesie
prymitywnej władzy leży jej
rozbijanie, propagowanie aborcji
i in vitro, czynione pod hasłami
złudnej wolności. Te wskazówki,
to również wyraz naszej
odpowiedzialność za siebie i za
tych, których nam Bóg powierzył.
Wiara Abrahama, wiara Maryi i
Józefa w naszej rodzinie.
Każde dziecko jest darem Boga i
powinno być wychowane dla Boga,
bo tylko wtedy szczęśliwe
przejdzie przez granicę śmierci
razem z rodzicami. Dobra
materialne zostaną na ziemi.
Szacunek dla Kościoła, Nowej
Świątyni, wybudowanej przez
dzieło zabawienia Jezusa. To tu
dokonuje się Jego ofiara –
Eucharystia – owo TERAZ, o
którym mówił, Symeon.
Zakorzenienie w tym, co w
Kościele Święte, krytyczna ocena
i niezrażanie się tym, co
grzeszne.
Odpowiedzialna rola ludzi
starszych, pełnych Ducha
Świętego, w tworzeniu środowiska
i we wsparciu dla młodych
małżeństw.
Może ta wizyta Świętej Rodziny w
nieistniejącej już świątyni
jerozolimskiej, da nam coś do
myślenia w istniejącym Kościele?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Światło w ciemności
Msza o świcie
(Iz 62, 11-12; Tt 3, 4-7; Łk 2, 15-20)
W Rzymie powstał zwyczaj, że w
Boże Narodzenie, po zakończeniu nocnej liturgii w Bazylice
Matki Bożej Większej, papież
przechodził w uroczystej
procesji pod Palatyn, gdzie
znajdował się kościół dedykowany
św. Anastazji, aby tam odprawić
Mszę św. Podczas tej liturgii
sprawowanej o świcie, szczególny
akcent kładzie Kościół na
światło, które pokonuje
ciemności. Ciesząc się
promieniami Słońca, wszyscy,
którzy z wiarą witają Jezusa,
pozwalają Mu na to, aby
przeniknął ich Swoim światłem
miłości. To światło ma
nieskończenie większą moc od
słonecznego, a każdego, który
pozwoli się nim rozświetlić,
obdarza blaskiem
nieprzemijającym – życiem
wiecznym.
Wtedy kiedy prawdziwe Światło
zabłysło po raz pierwszy, była
ciemność. Ówczesna unia, którą w
historii zwykliśmy nazywać
Imperium Rzymskie, choć
podbijała świat, wewnętrznie
pogrążała się w mroku. Państwo
stało się największą wartością,
podporządkowało sobie religię i
kult. Najwyższym kapłanem
ogłosił się sam cesarz. Dobrobyt
rozłożył wierność małżeńską, a w
konsekwencji przyrost naturalny.
Człowieka można było kupić jako
niewolnika, na targu, a miał on
jedynie wartość rynkową, jako
instrumentum vocale –
narzędzie mówiące. Trawiąca
coraz bardziej Imperium
degrengolada moralna już wkrótce
doprowadzi go do bratobójczych
konfliktów, osłabienia granic, a
w końcu, szybciej niżby się
spodziewano, do upadku.
Za czasów cesarza rzymskiego
Augusta, w Palestynie, było
jeszcze ciemniej.
Rządzący w
imieniu Rzymu, bardzo
inteligentny i jeszcze bardziej
bezwzględny, Herod Wielki,
zdominował życie tego zakątka
Imperium. Wtedy to w stajni
opodal miasteczka Dawidowego
zwanego Betlejem, urodziło
się Dziecię. Matka Jego,
Maryja złożyła Go w żłobie. Wraz
z mężem, Józefem, szukali
wcześniej miejsca w gospodzie,
lecz drzwi były dla nich
zamknięte.
To wydarzenie, było dla tej Rodziny bardzo
ważne, lecz w skali historii
świata, po ludzku rzecz biorąc,
powinno przejść kompletnie
niezauważone. Tymczasem po
dwudziestu wiekach możemy
powiedzieć, że skala tych
narodzin jest gigantyczna.
Paradoksalnie im bardziej świat
próbuje walczyć z tym faktem
historycznym, tym bardziej on
się rozgłasza.
Znamy odpowiedź, dlaczego tak jest.
Wszechmogący Bóg postanowił stać
się człowiekiem, aby wyprowadzić
człowieka z ciemności i
wprowadzić go do
nieprzemijającej światłości.
Zamysł swój zrealizował
genialnie, albowiem zrealizował
go w rodzinie. Bóg Ojciec
posłał swojego Syna, aby mocą
Ducha Świętego zamieszkał w
łonie kobiety, Najświętszej
Maryi Panny, poślubionej mężowi
imieniem Józef. Ona to cudownie
przygotowana do wejścia we
współpracę z Bogiem, swoją
ludzką wolą podjęła decyzję
przyjęcia Boga w swoim łonie i
wydania Go na świat. Wspólnie z
mężem przyjęli Syna Bożego,
któremu zgodnie z wolą Ojca
Niebieskiego, nadali imię Jezus.
Dzisiejsze czytania Mszy św. o świcie,
dotykają istoty Boskiego
światła. Pasterze na polach w
Betlejem doświadczyli
anielskiego spektaklu na niebie,
a niebieski wysłannik oznajmił
im, że narodził się Mesjasz. Po
naradzie świadomie i dobrowolnie
podjęli decyzję, aby udać się
tam, gdzie im anioł powiedział.
Udali się też z pośpiechem i
znaleźli Maryję, Józefa oraz
leżące w żłobie Niemowlę. Tu
już nie było żadnych „efektów
specjalnych”. Doświadczyli
miłości między żoną, mężem i
dzieckiem. Miłości, której
zwornikiem był Bóg. To
doświadczenie miłości w rodzinie
przemieniło ich życie, życie
przybyszów i gości.
Warto o tym pamiętać, że
Imperium Rzymskie upadło,
rozsypują się po kolei wszystkie
potęgi tego świata. Wrogowie
narodzonego Boga giną marnie.
Warto o tym pamiętać, że Bóg,
przyjmując ludzką postać,
ograniczył Siebie. Uczy mnie
przez to ograniczenia siebie po
to, abym mógł Jego, Boga przyjąć
i abym razem z Nim mógł
przekraczać ludzkie granice. A
wtedy On, Bóg będzie we mnie i
przeze mnie będzie jaśniał na
tym świecie. Tu jest najgłębszy
sens Boga w rodzinie i Boga w
Eucharystii. Tego Światła
ciemności świata nigdy nie
zgaszą.
Ks. Lucjan Bielas
-
Dwie kobiety, dwóch mężów i Bóg
(2 Sm 7, 1-5. 8b-12. 14a. 16; Rz
16, 25-27; Łk 1, 26-38)
W czwartą niedzielę Adwentu
wypadającą w bieżącym roku 24
grudnia, czyli we wspomnienie
Adama i Ewy, a kończącą się
Wigilią Bożego Narodzenia, mamy
wyjątkową okazję uczestniczenia
w wyjątkowym spotkaniu dwóch
wyjątkowych kobiet, mających
wyjątkowych mężów. A dzieje się
to pod okiem samego Stwórcy.
Pierwsza z nich to matka
wszystkich ludzi, Ewa.
Jesteśmy wdzięczni jej i jej
mężowi Adamowi, za wejście z
Bogiem w świadomą współpracę w
dziele stwarzania. To oni ją
zapoczątkowali. Ich potomkowie,
do których się zaliczamy, są
tylko kontynuatorami tego
wyjątkowego w skali wszechświata
dzieła.
To dziedzictwo ma jednak pewną
skazę, którą nazywamy
grzechem. Ewa, skuszona
przez Szatana, okazała Bogu
nieposłuszeństwo, wchodząc w
przestrzeń zarezerwowaną tylko
Jemu, decydując o tym: co
jest dobre, a co złe.
Skusiła męża, który ją w swoim
sercu postawił ponad Bogiem i
tak oboje zgrzeszyli. Nazywamy
ten grzech pierworodnym,
albowiem jego skutki są
dziedziczne. Utracenie
podstawowej wartości, a
mianowicie – przyjaźni z Bogiem,
oraz nieustanna skłonność do
zła, a szczególnie do
uzurpowania sobie prawa o
decydowaniu o tym, co dobre, a
co złe. Świadomi tego dramatu
powinniśmy być jednak wdzięczni
Adamowi i Ewie za to, że tak
do końca z Bogiem nie zerwali,
tak, jak to uczynił Szatan, a
przez to zostawili Stwórcy
przestrzeń na Jego miłosierdzie,
które okaże później w ich
potomku, a swoim synu,
Jezusie Chrystusie.
Przez czytania mszalne czwartej
niedzieli Adwentu, spotykamy się
dzisiaj z drugą kobietą,
Pierwszą Damą w dziejach świata,
z Najświętszą Maryją Panną.
Bóg przygotował w Niej
mieszkanie dla swojego Syna. Ten
akt przygotowania nazywamy
Niepokalanym Poczęciem. Ten,
który jest poza czasem i jest
wszechmocny, czyli może to,
czego my nie możemy, na mocy
przyszłych zasług Jezusa,
zachował Maryję od dziedzictwa
grzechu pierworodnego.
Obdarzona wolną wolą Jak Adam i
Ewa i jak każdy człowiek, nie
zrobiła jednak w swoim
sercu bałaganu i nie popełniła
grzechu. Anioł Pański
mógł wejść do Niej i nie było to
jedynie fizyczne spotkanie.
Przez porządek, jaki miała w
sobie, ta rozmowa dotknęła sedna
jej ludzkiej egzystencji, Jej
duszy i Jej serca, tak głęboko,
jak w nikim innym. To tu
doświadczyła Jego wszechmocnej
miłości przekraczającej to, co
ludzkie. To tu padła
najważniejsza decyzja człowieka
w dziejach świata, na mocy
której Syn Boży mógł począć się
w jej łonie, jako prawdziwy
człowiek, aby dokonać tego, co
po ludzku było niemożliwe,
odkupić ludzkość z grzechu.
Będąc świadomą faktu, że jest
poślubiona mężowi, postawiła
Boga ponad człowiekiem i tym
naprawiła to, co popsuli pierwsi
rodzice.
Czwarta niedziela Adwentu jest w
tym roku 2023 szczególną okazją
do głębszej refleksji nad
człowiekiem i jego relacją do
Boga. –
Nad ludzką wolnością i
odpowiedzialnością, nad
konsekwencjami decyzji rodziców
na los dzieci – nad świętością
ciała, a szczególnie ciała
kobiety – nad tym, że ludzkie
życie zaczyna się od poczęcia i
jest darem Boga, a nie
własnością człowieka – nad
tym, że Bóg nas nieskończenie
kocha, jest nieskończenie
miłosierny, ale właśnie dlatego
też decyzję tego człowieka,
który mimo wszystko postanowi
być w ręku Diabła, uszanuje i
pozostawi go tam na zawsze.
Jest to twarda refleksja na te
czasy, w których ludzie próbują
decydować, co jest dobre a co,
złe.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Pośród was stoi Ten, którego wy
nie znacie
(Iz 61, 1-2a. 10-11; 1 Tes 5,
16-24; J 1, 6-8. 19-28)
W naszym poprzednim rozważaniu
kolejny raz uświadomiliśmy sobie
ponadczasowość misji św. Jana
Chrzciciela. Dzisiaj, w trzecią
niedzielę Adwentu, św. Jan
Ewangelista, kolejna postać z
obrazu Matthiasa Grünewalda,
pogłębia naszą refleksję,
opisując dialog, jaki wywiązał
się między wysłannikami
Żydów, przybyłych z Jerozolimy,
a Janem Chrzcicielem.
Jan Ewangelista był uczniem
Chrzciciela, podaje też
konkretne miejsce wydarzenia,
Betanię, a to nawet po ludzku
rzecz biorąc, podnosi
wiarygodność jego przekazu.
Wysłannicy byli ludźmi świątyni,
kapłanami i lewitami, z
polityczno-religijnego
ugrupowania faryzeuszów. Nie
byli to więc przedstawiciele
najwyższych sfer rządzących,
lecz reprezentanci wpływowego
środowiska. Ich przywódcy,
słysząc o działalności Jana
Chrzciciela, chcieli dowiedzieć
się – kim jest? – Czy może jest
Mesjaszem? – Może Eliaszem? –
Jak on sam definiuje swoją
działalność i uzasadnia swoje
czyny? – Dlaczego udziela
chrztu?
Te pytania mogły powstać wtedy
jedynie pośród przedstawicieli
Narodu Wybranego, czyli Żydów,
którzy tym różnili się od
pozostałych obywateli Imperium
Rzymskiego, że oczekiwali
przyjścia Mesjasza. Czytając
proroctwa i prozę życia, nieraz
bardziej wpatrzeni w to, co
ziemskie niż w to, co Boskie,
żyli własną wizją Tego, na
którego czekali. Jan Chrzciciel
w pewien sposób mieścił się w
tym wyobrażeniu Mesjasza, lecz
nie skorzystał z tej ludzkiej
pomyłki, albowiem wiedział, jaki
jest Boży zamysł, i kim tak
naprawdę on jest, i jaka jest
jego misja. Określił ją
znakomicie: Jam głos
wołającego na pustyni:
Prostujcie drogę Pańską, jak
rzekł prorok Izajasz.
Trudno o lepszą interpretację
tego od tej, którą zasugerował
św. Augustyn. Głos na pustyni
przerywa milczenie, zwraca uwagę
na tego, który mówi. Głos
przenosi słowo, ale nie jest
słowem. Głos zanika, a słowo
zostaje w sercu tego, kto mówi i
tego, który usłyszał i przyjął.
Jan wie, że jest głosem, a nie
Słowem i dlatego Jan zaraz
dodaje:
Pośród was stoi Ten, którego wy
nie znacie, który po mnie idzie. Słowem jest Jezus, Mesjasz. Jan zaś doskonale określił swoją
misję, albowiem znał Jezusa i
wiedział, jaka jest Jego misja.
Popularność nie przewróciła
Janowi w głowie, dalej pozostał
głosem. Mimo że Herod Antypas
kazał Janowi uciąć głowę, on,
jako głos, nie zamilkł. Tak jak
jego gest wskazujący Baranka
Bożego, jak i jego głos
przenoszący Słowo mają
ponadczasową wartość, a jego
śmierć męczeńska te znaki
weryfikuje i jeszcze bardziej
nagłaśnia.
Do części to przesłanie św. Jana
dociera, lecz wielu dalej
zostanie przy swoich
wyobrażeniach. Jedni z tych
opornych, może nie mają łaski
wiary, inni nie chcą zmienić
życia i wygodniej jest im Jezusa
nie poznać. Wszyscy jednak
staną na Sądzie Ostatecznym.
To właśnie o tych opornych mówi
Jezus, w kontekście zamkniętych
drzwi. Wtedy będą kołatać i
prosić: Panie otwórz nam.
Odpowiedź Jezusa będzie jasna:
Nie wiem, skąd jesteście.
I nie pomoże argumentacja:
Przecież jadaliśmy i piliśmy
z Tobą, i na ulicach naszych
nauczałeś. Jezus
jednocześnie daje odpowiedź na
pytanie – dlaczego ludzie,
znając Go, nie poznają Go? –
Odstąpcie ode mnie wszyscy,
którzy dopuszczacie się
niesprawiedliwości (por. Łk
13, 25-27). Czyli,
niepoprostowanie ścieżek życia,
odejście od Dekalogu, zamyka
oczy na Jezusa. Nie ma
większej tragedii w życiu
człowieka, większej pomyłki i
większej ludzkiej głupoty.
Świat dzisiaj nie jest inny.
Nie mam co gorszyć się ślepotą i
głuchotą matadorów Kościelnych i
pokręconymi ścieżkami życia
polityków i innych architektów
naszego życia społecznego i
gospodarczego. Nie mam co się
denerwować obojętnością
religijną otaczającego mnie
świata, nawet tych najbliższych.
Nie mam powodów uważać się za
lepszego od innych.
Słuchając Jana, ciesząc się
przyjętym Chrztem Jezusa, żyjąc
Eucharystią, to ja mam
prostować przede wszystkim
ścieżki swojego życia, aby być
dalej głosem budzącym milczenie,
przenoszącym Słowo Boga i
znakiem Jego miłości. Św. Jan i
Jezus Chrystus, chcą przeze mnie
pełnić swoją misję. To wielki
zaszczyt, odpowiedzialność i
jedyne ryzyko, w które warto
wejść.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jezus, Jan i normalność
(Iz 40, 1-5. 9-11; 2 P 3, 8-14;
Mk 1, 1-8)
Nieustannie mam przed oczyma
obraz znajdujący się w ołtarzu z
Isenheim w klasztorze Braci
Szpitalnych św. Antoniego, a
namalowany w latach 1512 – 1516,
przez Matthiasa Grünewalda.
Przesłanie tego dzieła jest osadzone na
znakomitym odczytaniu przez
artystę Ewangelii, wpisuje się w
realia ówczesnego życia, w
charyzmat powołania miejscowych
zakonników i ma niewątpliwie
ponadczasowe przesłanie.
Szalejące wtedy zarazy
wyludniały Europę i szczególnym
powołaniem antoniańskich
mnichów, była opieka nad
zarażonymi oraz leczenie różnych
chorób skóry, a szczególnie
zatrucia sporyszem. Grünewald
przenosi nas swym dziełem na
Golgotę. Niezmiernie
realistyczne przedstawienie
ukrzyżowanego ciała Chrystusa
pełnego ran zarówno biczowania,
ale i ran powstałych w wyniku
ludzkich chorób, które Mesjasz
też bierze na siebie.
Po jednej stronie krzyża stoi św. Jan
Ewangelista, podtrzymujący
omdlałą Matkę Jezusa. U stóp
krzyża klęczy Maria Magdalena
zaś po drugiej jego stronie
stoi św. Jan Chrzciciel. W
jednej ręce, jako ostatni prorok
Starego Przymierza, trzyma on
księgę, drugą zaś, wymownym
gestem, wskazuje Jezusa
Chrystusa, tak jak wskazywał Go
swoim uczniom nad rzeką Jordan,
mówiąc: Oto Baranek Boży,
który gładzi grzech świata
(J1,29). U jego nóg, artysta
umieścił małego baranka z
delikatnym krzyżem,
spoglądającego na krzyż
Chrystusa.
Z rany w boku baranka wypływa krew do
kielicha, symbolizującego
Eucharystię. To nie przypadek,
że Grünewald, umieścił swoje
dzieło nad ołtarzową mensą.
Uczynił to z wiarą, że to, co na
obrazie przedstawił,
rzeczywiście dzieje się,
czyli uobecnia w
Eucharystii.
(https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Plik:Matthias_Gr%C3%BCnewald_-_The_Crucifixion_-_WGA10723.jpg).
I tak oto, artystyczne dzieło życia Matthiasa
Grünewalda, niezwykle
sugestywnie dopełnia mocny
przekaz dzisiejszej Ewangelii.
Misja Jana Chrzciciela,
zapowiedziana przez proroka
Izajasza, nie kończy się jego
męczeńską śmiercią. Ona nadal
trwa. I tak oto, każdy z
nas, kto poważnie bierze swoją
wiarę, ma w niej udział.
Prostując ścieżki swojego życia,
jak to czynił Jan,
całym sobą ukazuje Chrystusa i
sam do Niego zmierza. To
Jezus swoją odkupieńczą
śmiercią gładzi grzechy. Gładzi
grzech każdego, który Jemu,
Jezusowi, ten grzech powierzy. I
tego faktu nigdy nie zastąpią
żadne ludzkie wynalazki i
terapie. To właśnie w Jezusie
wszystko, co nas spotyka, a
nawet zło i cierpienie, nabiera
właściwego sensu.
Czasy się zmieniają. Mnisi klasztoru Braci
Szpitalnych św. Antoniego
wymarli. Zachowane budowle
stanowią teren atrakcyjnego
muzeum. Świątynia zamarła, ale
dzieła sztuki w niej zawarte
dalej krzyczą o Bogu, którego
zabić się nie da i który
nieustannie odradza się w
naszych sercach i pragnie
prostować nasze ludzkie
pokręcone drogi. To wielkie
przesłanie przekłada się na
drobne rzeczy naszej
codzienności.
Kilka dni temu, pewien pracowity Ksiądz
Roman, Proboszcz, pewnej
ciekawej poznańskiej parafii,
zechciał oprowadzić mnie po
niedawno oddanym do użytku domu
parafialnym. Ponieważ budowla to
niemała i przeznaczona do wielu
aktualnych wyzwań
duszpasterskich, pęk kluczy
potrzebnych do zobaczenia
wszystkich pomieszczeń, okazał
się ogromny. Proboszcz wziął go
do ręki i nagle oświecony mądrą
myślą, spojrzał na mnie, i
powiedział: Popatrz, gdyby
wszyscy zachowywali przykazanie
siódme – nie kradnij – to żaden
z tych kluczy nie byłby nam
potrzebny. To jeden z
malutkich przykładów, jak
grzechy bardzo gmatwają nasze
życiowe drogi. Tę mądrość, gdyby
przenieść na inne przykazania,
które by były wypełniane, to
świat rzeczywiście zmieniłby
swoje oblicze. Chwała Boga
byłaby wielka, a ludzie byliby
szczęśliwi. Jednego możemy być
pewni, ta chwila nastanie
dzięki Jezusowi, przerodzi się w
wieczność. Niech więc
Jezus i Jan będę nieustannie z
nami w naszej codziennej walce,
po prostu, o normalność.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Kryzys czuwania
(Iz 63, 16b-17. 19b; 64, 3-7; 1
Kor 1, 3-9; Mk 13, 33-37)
Koniec roku liturgicznego i
początek Adwentu, mają swoje
wspólne przesłanie, a jest nim
jasne przypomnienie konieczności
przygotowania się na Sąd
Ostateczny.
Uroczystość Chrystusa Króla
Wszechświata jeszcze raz mocno
nam uświadomiła, że niezależnie
od wydarzeń politycznych i
zdarzeń kosmicznych, na końcu
końców cała ludzkość stanie w
całej prawdzie przed wcielonym
Synem Bożym – Jezusem
Chrystusem. Adwent jest czasem
pogłębionego oczekiwania na
spotkanie z Nim.
Przygotowując się do przeżycia Świąt Bożego
Narodzenia, ożywiamy w sobie
wiarę, nieustannie rozważając
uniżenie się Boga, który w
ludzkiej postaci zamieszkał
pośród nas, abyśmy zamieszkali w
Nim. Analizujemy Jego historię
zbawienia, cieszymy się Jego
obecnością i tak układamy nasze
życie, aby nie straciło sensu
przez rozmycie celu. Innymi
słowy – rozważamy historię,
kształtujemy teraźniejszość, aby
być gotowym na to, co nas na
pewno nie ominie. Dla wielu jest
to oczywiste, ale przecież nie
dla wszystkich.
W tę pierwszą niedzielę Adwentu Jezus, który
nieustannie nam towarzyszy,
próbuje nas zachęcić do
postawy czuwania. Sam
porównuje siebie do człowieka,
który udał się w podróż, a nas
porównuje do tych, którym
zawierzył swój dom. Ponieważ
troszczy się o dom, a nas
dobrze zna, wie jaką funkcję,
każdemu z nas, powierzyć.
To zaufanie, jak już to wiele
razy zaznaczył, choćby wspomnieć
przypowieść o talentach, ma być
naszą kreatywną
przedsiębiorczością. Czuwający,
powinien zatem odczytać wolę
Jezusa, pana domu. To, czego
może być całkowicie pewny, to
to, że powierzone mu zadanie
jest tym, co go najpełniej
rozwinie i co jest możliwe do
wykonania, choć zazwyczaj wydaje
się, że przerasta jego
możliwości. Porównywanie się z
innymi domownikami,
zazdroszczenie, krytykanctwo,
lenistwo, spotkają się ze
sprawiedliwą oceną Jezusa, który
pojawi się w swoim domu w
nieprzewidywalnym momencie.
Przez sam fakt, że Jezus stał
się w Eucharystii pokarmem
i napojem domowników, jest ich
wsparciem w czuwaniu. Jest więc
kochającym i odpowiedzialnym
właścicielem domu, a nie
nieznośnym kontrolerem
nieustannie śledzącym domowników
przez monitoring, złośliwie
czyhającym na ich błędy.
Sam Jezus jest dla nas wzorem
czuwania.
Nie tylko więc nakazuje
czuwanie, ale jest idealnym jego
przykładem. To przecież Ojciec
Niebieski powierzył Mu dom,
czyli ten świat. Jako prawdziwy
człowiek podjął misję gotów
oddać za nią i za powierzonych
Mu domowników swoje życie i tak
się też stało. Sama więc
Ewangelia Jezusa Chrystusa jest
dla nas idealnym podręcznikiem
czuwania.
Wiele mówi się dzisiaj o kryzysie
w Kościele, można powiedzieć o
kryzysie czuwania.
I może warto rozpoczęć ten nowy
rok liturgiczny od uchwycenia
istoty tego problemu. Znakomicie
dotkną ją kard. Walter Kasper
w swoim wykładzie inauguracyjnym
bieżący rok akademicki w Wyższej
Szkole im. Benedykta XVI opactwa
cystersów Heiligenkreutz.
Kardynał stwierdził, że
kryzys Boga, to nie znaczy, że
Bóg ma kryzys, tylko że to my
jesteśmy w kryzysie,
albowiem w wielu naszych sercach
Bóg jest umarły. Myśmy Go po
prostu w naszych sercach zabili.
Powołując się na Friedricha
Nietzschego, dodał, że
dokonaliśmy tego zabójstwa,
aby zyskać wolność. Nic
jednak w zamian nie uzyskaliśmy,
albowiem poza Bogiem nic nie ma.
I tak oto pogubieni ludzie w tym
poczuciu pustki szukają jakiejś
duchowości. Mówi się dzisiaj o
duchowości azjatyckiej,
ekologicznej, feministycznej
itp. Tymczasem duchowość bez
Boga jest absurdem. Kardynał
Kasper zauważył, że problem
znakomicie uchwycił św. Paweł,
który przemawiał na ateńskim
Areopagu do poszukujących prawdy
Greków, stwierdzając – to,
czego szukacie, my wam głosimy.
Tą nauką jest zarówno wtedy, jak
i dzisiaj ta sama Ewangelia
Jezusa Chrystusa,
przekładana na życie
sakramentalne i codzienność
przez nią kształtowaną.
Dzisiaj wszyscy czuwający w ten
sposób w Kościele, czyli w domu
Chrystusa, są w szczególnej
cenie. Czuwanie domaga się
bowiem coraz większej odwagi i
coraz mniej domowników na nie
stać.
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Wiedziałeś
(Prz 31,10–13.19–20.30–31: 1 Tes
5,1–6: Mt 25,14-30)
Przypowieść Pana Jezusa o
talentach jest kontynuacją Jego
nauki o królestwie niebieskim.
Nie
ma wątpliwości, że mówiąc o
bogatym człowieku, który przed
udaniem się w długą podróż,
hojnie,
lecz odpowiedzialnie powierza
majątek w zarząd trzem swoim
sługom, Jezus ma na myśli samego
siebie, Syna Człowieczego. To
właśnie On znając swoje sługi i
ich możliwości, powierza im
zadania, które w przypowieści
są określone talentami. Trzeba
pamiętać o tym, że nawet jeden
talent, który wtedy stanowił
miarę wagi, dzisiaj trudną do
oszacowania, był wówczas sporym
majątkiem.
W przypowieści Jezus zapowiada swój powrót i
nieuchronną konieczność
rozliczenia się hojnie
obdarowanych przez Niego sług.
Dwaj słudzy znakomicie wywiązali
się z powierzonego im zadania.
Pierwszy, który otrzymał pięć
talentów, natychmiast puścił je
w obrót i zyskał drugie pięć.
Podobnie uczynił drugi, który do
dwóch otrzymanych talentów dodał
drugie dwa. Każdy z tych
dwóch sług uzyskał 100% zysku i
równą nagrodę. Znakomicie oddają
to słowa, jakie każdy z nich
indywidualnie usłyszał:
Dobrze, sługo dobry i wierny.
Byłeś wierny w niewielu
rzeczach, nad wieloma cię
postawię: wejdź do radości twego
pana.
Aby jeszcze bardziej urealnić taką postawę,
natchniony autor Księgi Przysłów
stawia nam dzisiaj obraz
dzielnej niewiasty, która
pełniąc wolę Boga, powierzone
jej talenty fantastycznie
rozwija, stając się kobietą
prawdziwie piękną we wszystkich
aspektach. Podziwu godna jest
również jej ekonomiczna
skuteczność, pozycja społeczna
i powszechny, niekwestionowany szacunek,
który jest wynikiem jej
współpracy ze Stwórcą, a nie
walki
o równouprawnienie.
Przede wszystkim zaś patrzymy na samego
Jezusa Chrystusa, Boga, który
zamieszkał pośród nas, dając nam
w swej ludzkiej postaci najlepszą
interpretację głoszonej przez
Niego nauki. To w Nim mamy
najlepszy wzór harmonii
zarządzania talentami
postrzeganymi całościowo,
zarówno swoimi zasobami
materialnymi, jak
i duchowymi. Kluczem jest działanie zawsze
zgodne z wolą Tego, od którego
dary człowiek otrzymuje. Trzeba
więc Jezusa poznać, pokochać,
wejść w Jego myślenie i
kreatywnie z Nim współpracować.
Rozmodlony Jezus w ścisłej
jedności ze swoim Niebieskim
Ojcem pokazuje każdemu z nas, że
nie ma innej drogi, aby być
sługą spełnionym i mieć udział w
radości samego Boga.
W życiu, niestety, bywa często inaczej. To
„inaczej” symbolizuje w
przypowieści ów trzeci sługa.
Obdarowany jednym talentem ukrył
go w ziemi, a kiedy trzeba było
się rozliczyć, stanął przed
panem z efektem swoich
wykopalisk i całą prawdą o
sobie:
Panie, wiedziałem, żeś jest
człowiek twardy: chcesz żąć tam,
gdzie nie posiałeś, i zbierać
tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc
się więc, poszedłem i ukryłem
twój talent w ziemi. Oto masz
swoją własność.
Reakcja
pana, nie zostawia słudze
żadnego pola manewru. Sługo
zły i gnuśny! Wiedziałeś,
że
chcę żąć tam, gdzie nie
posiałem, i zbierać tam, gdziem
nie rozsypał. Nieudacznik
traci talent, zaufanie pana, a
pogrążony w ciemności i rozpaczy
będzie mógł mieć pretensje tylko
do siebie, z których już nic nie
wyniknie.
W wyroku Pana kluczowe jest stwierdzenie –
wiedziałeś. Pomimo
tej wiedzy, sługa nie tylko
zrobił po swojemu, ale jeszcze
próbował narzucić panu
swoją interpretację.
Niestety, ta postawa trzeciego sługi wydaje
się coraz bardziej znacząca w
naszej rzeczywistości. Są pośród
nas tacy, którzy doskonale
wiedzą, jakie są oczekiwania
Boga, jaka jest nauka Jezusa i
nie tylko, czynią wszystko po
swojemu, to jeszcze wmawiają
sobie i Bogu, że jest inaczej.
Nie brak i takich, a jest ich
coraz więcej, którzy wolą nawet
tej nauki nie usłyszeć, aby mieć
komfort moralnej samowolki i
głupiego tłumaczenia się – Oj!
Panie Boże, nie wiedziałem.
Jednak, z ocenianiem innych,
byłbym bardzo ostrożny, albowiem
choć imponują mi owi dwaj
skuteczni słudzy, to niestety
wiele jest we mnie cech tego
trzeciego. I zapewne nie jestem
w tym spostrzeżeniu osamotniony.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Zachwycona pięknymi widokami,
wyskoczyłam bez spadochronu
(Mdr 6,12–16; 1 Tes
4,13–18; Mt 25,1–13)
Tak skomentowała pewna, podówczas
jeszcze młoda kobieta, swój
pobyt w klasztorze, który
właśnie opuszczała.
Mimo rozeznania wyboru brakło
jej roztropności w pójściu za
Chrystusem, a przede wszystkim
brakło miłości, i to zarówno
wtedy, jak i w późniejszym
życiu. Ta rozmowa i wyznanie
zapadło mi mocno w
pamięci, generując nadzieję, że
nim zamkną się drzwi uczty
weselnej Chrystusa, ta pogubiona
panna jeszcze zdąży z zapaloną
pochodnią.
Ta dzisiejsza przypowieść Pana Jezusa o
pannach mądrych i
nieroztropnych, staje się dla
współczesnego słuchacza,
bardziej zrozumiała przez
sięgnięcie do dostępnej nam
wiedzy na temat ówczesnych
zwyczajów związanych z zawarciem
małżeństwa. Narzeczeństwo było
wtedy poważnie traktowane i
zaręczona para, była już prawie
zaślubiona. Trwało ono około
roku i przez ten cały czas
narzeczona mieszkała ze swoimi
rodzicami. W umówionym dniu,
często o niewiadomej porze pan
młody przybywał po swoją
narzeczoną i w uroczystej
procesji prowadzonej przez panny
z pochodniami, na oczach całej
społeczności wprowadzał ją do
swojego domu. Związane to było z
ucztą, która trwała nieraz
tydzień i dłużej. Zwyczaj ten
był wyrazem odpowiedzialności za
rodzinę u samego jej początku.
Społeczeństwa, które nie
posiadają tej mądrości,
niezależnie od siły armii, czy
wielkości polityków,
gospodarczego rozwoju, po prostu
wcześniej czy później,
giną. Na takiej weselnej
uczcie w Kanie Galilejskiej,
zaproszony na nią Jezus, Syn
Boży, dokonał pierwszego
cudu, zaznaczając swoje miejsce
w małżeńskiej miłości.
Centralną postacią przypowieści
jest oblubieniec,
który zwykle opóźniał swoje
przyjście. Kiedy o północy
rozległo się wołanie, że
nadchodzi, rozbudzone panny
opatrzyła swoje lampy. Pięć z
nich, roztropnych, miało zapas
oliwy, pięć pozostałych, nie
pomyślało o tym. Cena tej
nieroztropności okazała się
wysoka: Te, które były
gotowe, weszły z nim na ucztę
weselną i drzwi zamknięto.
Kiedy przyszły spóźnione i
prosiły: Panie, panie, otwórz
nam, usłyszały twardą
odpowiedź oblubieńca:
Zaprawdę powiadam wam, nie
znam was.
Wydaje się, że reakcja
Oblubieńca, jest niewspółmierna,
do popełnionego zaniedbania.
Znaczyłoby to, że sprawa jest
znacznie głębsza. Kiedy uświadamiamy sobie
fakt, że oblubieniec z
przypowieści jest obrazem samego
Jezusa, wesele zaś to uczta
wystawiona przez Ojca
Niebieskiego, oblubienicą jest
Jego Kościół, czyli ci, których
pokochał i odkupił. Zaproszone
panny w przypowieści, to nie
tylko element uświetniający
orszak. Stanowią one część
Kościoła, której powierzono
oświetlanie innym drogi. Ich
gotowość i czuwanie to
nie tylko ludzka roztropność,
ale to ich odpowiedź na miłość
Oblubieńca – Jezusa. W takim
kontekście dramat pod
zamkniętymi drzwiami nabiera
eschatologicznego wymiaru, a
wezwanie Jezusa: Czuwajcie
więc, bo nie znacie dnia ani
godziny, dotyczy nas
wszystkich.
W jednej z górskich kaplic należących do
parafii Huben w Osttirol lokalny
artysta namalował na antepedium
(obraz zasłaniający podstawę
ołtarza), przypowieść o pannach
mądrych i nieroztropnych.
Centralną postacią Jest Jezus –
Oblubieniec wraz z Maryją, która
jest Matką Kościoła. Z jednej
strony artysta umieścił panny
mądre, które są dopuszczone do
udziału w uczcie. Z drugiej
strony, stoi anioł, który
zdecydowanym gestem dłoni,
odsyła panny nierozsądne.
Fakt połączenia tej
przypowieści z Eucharystią jest
znamienny. Przede wszystkim
wzywa do refleksji wszystkich
kapłanów, czyli tych szczególnie
pokochanych przez Jezusa i
powołanych do czuwania z
pochodniami i zapasem oliwy, aby
doprowadzili innych na ucztę
weselną wystawioną przez Ojca
Niebieskiego swojemu Synowi.
Kluczową jest tu odpowiedź
miłością na miłość Jezusa, która
przekłada się na ludzką
roztropność, ewangeliczną logikę
i życie w czystości i celibacie.
Łatwiej wtedy innym jest kochać i
czuwać. Może też będzie mniej
skaczących bez spadochronu.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Świętych obcowanie
Urojony świat czy rzeczywistość?
(Ap 7, 2-4. 9-14; 1 J 3, 1-3; Mt
5,1-12a)
To tak jest ze świętymi, jak i z
wiarą w Pana Boga.
Kiedy istnieje z Nim żywa
relacja, to jest jakby
oczywiste, że Bóg jest i działa.
Kiedy kontakt z Nim się urywa, a
następuje to zawsze z inicjatywy
człowieka, pojawiają się
wątpliwości, żądania dowodów, a
w końcu obojętność. Ze
świętymi jest podobnie. Można
znać ich życiorysy, podziwiać
dokonania, ale póki nie nastąpi
osobista z nimi relacja, to ich
obecność będzie miała dla nas
bardziej znaczenie
intelektualne, a mniej
egzystencjalne.
Wydaje się więc logicznym stwierdzenie, że
tych dwóch rzeczywistości, Boga
i świętych, nie możemy
oddzielić, albowiem świętych
obcowanie jest po prostu w Bogu.
Jawi się też jako coś zupełnie oczywistego,
że tylko osobista relacja z
Bogiem i świętymi jest
przekonująca. Intelektualne
poznanie jest tylko jej
narzędziem pomocniczym.
W jaki więc sposób zadbać o
osobisty kontakt z Bogiem i Jego
świętymi?
Po to Jezus – Syn Boży w swej niepojętej
wszechmocy stał się człowiekiem
i zamieszkał pośród nas, aby nam
tę relację umożliwić. Jezus nie
daje nam do ręki traktatu
filozoficznego o powalającej
logice, ale daje nam coś
zdecydowanie więcej.
Dzisiaj spotykamy Go, jak zasiada na górze,
pośród swoich uczniów i
zgromadzonego ludu. Cała
sceneria nadaje temu wydarzeniu
wyjątkową rangę i ponadczasowe
znaczenie. Jezus przemawia nie
jak nauczyciel, czy wykładowca
na katedrze, ale jako Bóg i
prawodawca. Ten sam Bóg,
który na górze Synaj dał ludziom
Dekalog, a teraz wprowadza ich w
doskonałe jego wypełnienie. Jako
Jednorodzony Syn Boży, a zarazem
prawdziwy Człowiek, Jezus nie
tylko przekazuje prawa Boskie,
ale sam pokazuje, jak je
doskonale wypełnić. Nie jest
więc tylko drogowskazem, ale
Boskim przewodnikiem dla swoich
uczniów na drogach tego świata.
Ten szlak przez Niego wytyczony,
nazywamy drogą ośmiu
błogosławieństw. Użyte w tekście
słowo greckie „szczęśliwy” (makarios)
oznacza bycie w
pomyślnej sytuacji, godnym
pozazdroszczenia położeniu.
Jezus nadaje mu jeszcze głębsze
znaczenie. Ci, którzy tu na
ziemi, podążą za Nim wskazaną
drogą, znajdą się w godnej
pochwały sytuacji, albowiem Bóg
będzie ich pociechą w
wieczności. Na początku i na
końcu Jezus zaznacza:
albowiem do nich należy
królestwo niebieskie.
Warunek jest jeden, trzeba zdobyć
się na odwagę, aby przewrócić w
swojej głowie i swoim sercu
światowe normy szczęścia do góry
nogami. Uprzywilejowani
są właśnie ci, którzy dla świata
są przegranymi: ubodzy,
smutni, cisi, krzywdzeni,
miłosierni, czystego serca,
dążący do harmonii z Bogiem i
bliźnimi, cierpiący
prześladowania z racji swojej
sprawiedliwej postawy. Sam Jezus
wszystkie te sytuacje
przepracował idealnie. Ta Jego
logika może być właściwie
odczytana nie tylko przez
znajomość Ewangelii, ale przede
wszystkim przez życie zgodne z
nią i w ścisłym zjednoczeniu z
samym Chrystusem.
Błogosławieństwa bowiem, to nie
filozofia, to życie.
Uczniowie na drodze błogosławieństw już są
uczestnikami królestwa
niebieskiego. Im bliżej Jezusa
to, tym bliżej są Jego świętych,
albowiem, jak słusznie mówimy,
nasze życie zmienia się, ale się
nie kończy. To przez
Niego możemy wejść w różnych
sytuacjach naszego życia w
kreatywną interakcję z
mieszkańcami nieba.
Błogosławieni ci, którzy tego
zaznali.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Kościelna wieża
(Wj 22, 20-26; 1 Tes 1, 5c-10;
Mt 22, 34-40)
Lech Niemojewski w znakomitym
podręczniku duchowości
architekta, który zatytułował
„Uczniowie Cieśli”, zwrócił
uwagę na fakt, że w dziejach
świata dwa znaki zyskały
szczególną rangę: obelisk i
krzyż Jezusa Chrystusa. Muszę
przyznać, że to spostrzeżenie
bardzo przemówiło do mojej
świadomości.
Obelisk,
swoim kształtem jest jakby
strzałą skierowaną z ziemi do
nieba. Choć już tylko przez
nielicznych jest odczytywany,
tak jak w starożytnym Egipcie,
jako mieszkanie boga słońca Ra,
to jednak zawsze pozostanie
wyrazem tęsknoty ziemskiego
mieszkańca do innej
rzeczywistości, do nieba.
Drugim znakiem wskazanym przez Niemojewskiego
jest krzyż. W ziemię
wbito tysiące krzyży, na których
umierało tysiące skazańców. Ten
jeden, krzyż Jezusa Chrystusa
stał się dla milionów
mieszkańców ziemskiego globu
znakiem nie porażki, lecz
zwycięstwa; nie śmierci, lecz
życia; nie nienawiści, lecz
miłości. Stał się znakiem
konkretnej drogi człowieka na
ziemi do osiągnięcia
nieziemskiej rzeczywistości –
nieba. Krzyż Jezusa Chrystusa
jakby wypełnieniem przesłania
obelisku.
Jest jeszcze trzeci znak, który stał się
jakoby syntezą obelisku i
krzyża, a mianowicie – wieża
kościoła. Dzisiaj w wielu
wspólnotach parafialnych
obchodzimy rocznicę poświęcenia
kościoła własnego. Wiele z nich
to najbardziej okazałe budowle w
przestrzeni wioski czy
miasteczka, budowane wysiłkiem
wielu mieszkańców i stanowią
wspólny dom Boga i ludzi.
Odznaczają się bardzo często
okazałą wieżą, która pełni
funkcję swoistego rodzaju
obelisku, wskazując wszystkim
mieszańcom, z natury
śmiertelnym, że istnieje jeszcze
inna pozaziemska rzeczywistość.
Jednym daje poczucie
bezpieczeństwa, w innych wzbudza
niepokój, wręcz oburzenie.
Zwykle kościelne wieże są zwieńczone znakiem
krzyża Jezusa Chrystusa, znakiem
drogi życiowej wyznaczonej przez
Niego. Na wielu z nich
umieszczono zegar z tarczami na
cztery strony świata. Ma on
swoją ponadczasową symbolikę,
albowiem jedna z tych godzin
będzie naszą ostatnią. Miał
zegar dawniej, kiedy to
czasomierz był przywilejem
niewielu, a punktualność cnotą
wszystkich, bardzo praktyczne
znaczenie w codziennym życiu
mieszkańców, niezależnie od ich
przekonań religijnych.
Dzisiaj otoczni wielkim chaosem tego świata,
wpatrzeni w wieże kościoła,
świadomi upływu czasu i
odpowiedzialności za życie,
postawmy Jezusowi pytanie, tak,
jak to uczynił wcale nie głupi
faryzeusz: Nauczycielu, które
przykazanie w Prawie jest
największe? Jego odpowiedź
jest taka, jaką usłyszał uczony
w Prawie:
Będziesz miłował Pana Boga
swego całym swoim sercem, całą
swoją duszą i całym swoim
umysłem. To jest
największe i pierwsze
przykazanie. Drugie podobne jest
do niego: Będziesz miłował
swego bliźniego jak siebie
samego. W
pierwszej części swej odpowiedzi
Jezus posłużył się słowami,
które Bóg przez Księgę
Powtórzonego Prawa, włożył w
usta każdego Izraelity jako jego
modlitwę codzienną (6,5).
Wymagana w tym przykazaniu
miłość Boga, nie jest stanem
uczuć, czy też emocji, lecz
rozumną odpowiedzią człowieka,
który doświadcza Boskiej
miłości. Mówiąc o drugim
przykazaniu, Jezus posłużył się
tekstem z Księgi Kapłańskiej, w
której Bóg wzywa do miłości
bliźniego, nakazując Izraelicie
również, nieżywienie urazy, jak
to autor natchniony ujął, do:
synów twego ludu (Kpł
19,18). Jezus wzywa zaś
nie tylko do miłości bliźniego,
ale do miłości ogólnie pojętych
nieprzyjaciół (Mt 5,43-48).
Przez stwierdzenie: Na tych dwóch
przykazaniach zawisło całe Prawo
i Prorocy, Jezus, bardzo
mocno zaznacza, że stanowią one
niejako syntezę Dziesięciu
Przykazań.
To, co tej interpretacji
Dekalogu, nadaje niepodważalną
moc, to fakt, że te słowa
wypowiedział Jezus Chrystus,
Wcielone Słowo Boga.
Wypowiedział je Ten, który jest
prawodawcą i Ten, który to prawo
sam osobiście, jako prawdziwy
człowiek wypełnił do końca na
ołtarzu krzyża. Przez swoje
zmartwychwstanie otwarł bramę
nieba. Przez swoje
wniebowstąpienie czeka na nas w
domu Ojca, a przez Eucharystię
jednoczy się z nami w czasie
drogi do ostatecznego celu. W
Sakramencie Pokuty, Jezus niesie
moje grzechy, a mnie pomaga
dźwigać mój krzyż, czyli misję
mojego życia i iść za Nim.
Takie mam dzisiaj skojarzenia, patrząc na
kościelną wieżę i żyjąc w
dynamicznie zmieniającym się
świecie. I tak sobie czasem
przypominam pewne wspomnienie
młodej kobiety, która w swej
beztrosce, pływając na materacu,
została uniesiona przez fale
morza. Nie miała sił, aby
powrócić, a na oddalającym się
nieustannie brzegu widziała już
tylko wieżę kościoła. Została
jej tylko gorąca modlitwa, którą
Bóg wysłuchał.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jezus a polityka
(Iz 45, 1. 4-6; 1 Tes 1, 1-5b;
Mt 22, 15-21)
Jezus, z jednej strony przyciągał
tłumy ludzi, którym był jak
dobry pasterz dla owiec, z
drugiej zaś był otoczony
wilkami, często w owczej skórze,
którzy Go serdecznie
nienawidzili.
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje stopień i
przebiegłość owej nienawiści.
Faryzeusze posłali do Jezusa swych
uczniów razem ze zwolennikami
Heroda. Ten fakt może
świadczyć o zjednoczeniu się
przeciwko Jezusowi dwóch
sprzecznych politycznie frakcji.
W okupowanej przez Rzymian
Palestynie, stronnictwo
faryzeuszów składało się z
nieprzejednanych przeciwników
Imperium, natomiast zwolennicy
Heroda Antypasa, który w imieniu
okupanta zarządzał Galileą, byli
gotowi do współpracy z
najeźdźcą. Może też przebiegli
faryzeusze, chcieli posłużyć się
Jezusem w swoich rozgrywkach ze
zwolennikami Heroda. To tak już
jest w politycznym teatrze, że
twarz prawdy jest ukryta za
różnymi maskami.
Wysłannicy okazali się dobrym przygotowaniem
do zadawania niewygodnych pytań.
Na wstępie, zgodnie z prawdą,
wymienili to, czym się Jezus
wyróżniał spośród innych:
Nauczycielu, wiemy, że jesteś
prawdomówny i drogi Bożej w
prawdzie nauczasz. Na nikim Ci
też nie zależy, bo nie oglądasz
się na osobę ludzką. Powiedz nam
więc, jak Ci się zdaje?
Po tak dobrym wstępie
położyli zasadniczą kartę na
stół: Czy wolno płacić
podatek cezarowi, czy nie?
Wydawało się pytającym, że
cokolwiek Jezus powie, wpadnie w
sidła, albo zwolenników, albo
przeciwników Rzymu.
Tymczasem Boski Nauczyciel
znalazł trzecie wyjście, które nie było tanim, retorycznym wybiegiem.
Przede wszystkim, tak jak oni
powiedzieli Mu prawdę o Nim, tak
On powiedział prawdę o nich:
Czemu wystawiacie Mnie na próbę,
obłudnicy? I wtedy kazał
sobie podać monetę podatkową.
Moneta, którą Mu przyniesiono,
była srebrnym denarem rzymskim
na awersie, którego był profil
ówczesnego cesarza Tyberiusza i
napis: „syn boskiego Augusta”.
Był bowiem Tyberiusz adoptowanym
synem Oktawiana Augusta, którego
senat rzymski uznał za boga,
geniusz zaś cesarza, czyli jego
duch opiekuńczy, był religijnym
zwornikiem całego Imperium. Na
rewersie monety był cesarz
nazwany „najwyższym kapłanem”.
Tak więc jasne religijne
przesłanie monety podatkowej,
było niewątpliwie obrażające
wrażliwych członków narodu
wybranego, albowiem Rzym
mistrzowsko podporządkowywał
religię w służbie państwu.
Odpowiedź Jezusa była zaskakująca:
Oddajcie więc cezarowi to, co
należy do cezara, a Bogu to, co
należy do Boga.
Nie tylko nie wpadł On w
pułapkę zastawioną przez
obłudników, ale jeszcze
wykorzystał ją dla ukazania
bardzo ważnej prawdy. Ma ona dwa
poziomy. Po pierwsze, na członku
ludzkiej społeczności ciążą
zobowiązania polityczne i
religijne, które się
uzupełniają, a nie wykluczają.
Na monecie był umieszczony
wizerunek cesarza, a więc
należała się ona cesarzowi.
W takim razie jawi się pytanie: - co
należy się Bogu?
I tu Jezus umieścił drugą część prawdy,
a jest ona związana z prawdą o
osobie ludzkiej, która nosi w
sobie obraz Boga. W Księdze
Rodzaju czytamy:
Stworzył więc Bóg człowieka
na swój obraz, na obraz Boży go
stworzył: stworzył mężczyznę i
niewiastę (Rdz 1,27).
Ten obraz Boga w człowieku,
mamy najdoskonalszy w osobie
Jezusa Chrystusa. To On
ukazał nam w sobie samym, jak
cudownie może Bóstwo przenikać
na świat przez człowieczeństwo.
Jezus przez swoje dzieło odkupienia oczyści
obraz Boga w człowieku, a przez
Eucharystię w sam w nim
zamieszka.
Jest to więc niesamowite wyzwanie, jakie On,
Jezus, rzuca Rzymowi i każdemu
innemu ziemskiemu imperium. Ci,
którzy Jemu uwierzą, przyjmą Go
i będą Nim promieniować, staną
się bezcenną wartością zarówno
dla państwa, jak i dla
królestwa Bożego.
Ta postawa przebija u pierwszych chrześcijan.
Dumny obywatel Rzymu św.
Paweł powie: Teraz już
nie ja żyję, lecz żyje we mnie
Chrystus (Ga 2,20).
Głowa pierwszego Kościoła,
św. Piotr, będzie zachęcał
do lojalności względem państwa
płynącej ze sprawiedliwości,
lecz gdy państwo sięgnie po to,
co Boskie, tak jak Paweł, odda
swoje życie.
O wartości i skuteczności takiej
postawy wiele razy przekonaliśmy
się w naszej historii.
Paradoksalnie, to właśnie
takie postawy uczniów Chrystusa,
są motorem rozwoju cywilizacji.
Czas teraz najwyższy na
refleksję i radykalne kroki w
naszym osobistym życiu. W
postawie Jezusa, którego dzisiaj
spotykamy w Ewangelii, jest
jasne pouczenie i zero
kompromisu ze złem. Tylko taka
osoba w przestrzeniach
zachodzących na siebie, sacrum i
profanum, zasługuje na szacunek
i cieszy się wyjątkową
skutecznością.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Ostatnia koszula nie ma kieszeni!
(Iz 25, 6-10a; Flp 4, 12-14.
19-20; Mt 22, 1-14)
Tak mawiała moja ciocia Genowefa.
Ponieważ jestem wychowany w jej
warsztacie krawieckim, dlatego
też, piękno ubioru wynikające z
godności człowieka jest mi
szczególnie bliskie. Poza tym to
właśnie rzemiosło, jest
wyjątkową szkołą pokory wobec
przemijalności ludzkiego życia
na tym świecie.
Rozważamy dzisiaj kolejną przypowieść Jezusa,
tym razem o uczcie weselnej,
zaproszonych gościach
i stosownym ubiorze. Tak jak wiele innych
przypowieści, tak i ta ma
podwójne znaczenie. Jedno
dotyczy Narodu Wybranego i to na
przestrzeni całej jego historii.
Drugie znaczenie jest skierowane
do nas i też ma
ponadczasowe przesłanie. Wypada
nam się skoncentrować właśnie na
nim. Jeszcze raz musimy sobie z
najwyższą powagą uświadomić to,
że przekaz ubrany w słowa
przypowieści, pochodzi od samego
Boga
i jest skierowany do wszystkich ludzi, a
dotyczy wydarzeń, w które,
niezależnie od naszych
przekonań, stają się naszym
udziałem.
Tak oto Bóg Ojciec przygotowuje ucztę weselną
dla swojego Syna, dla Jezusa.
Jest to uczta, na którą wszyscy
jesteśmy zaproszeni. Wspólne
przebywanie przy jednym stole z
Ojcem i z Synem w Duchu Miłości,
jest zaledwie doczesnym
wyobrażeniem naszej szczęśliwej
wieczności. To jedynie obraz
tego, co ani oko nie widziało,
ani ucho nie słyszało, a co
Wszechmocny nam przygotował.
Niewątpliwie, jako ochrzczeni
jesteśmy w tym pierwszym rzucie
zaproszonych gości. Tymczasem
Jezus, opowiadając ową
przypowieść, jakby przewidywał,
że wielu z nas tak bardzo
zakorzeni się w dobrach
przemijających, że zaproszenie
na ucztę wiecznej radości
skwituje z przerażającą
obojętnością. Zważywszy na fakt,
że na tej ziemi jesteśmy tylko
jako byty krótkoterminowe, takie
zlekceważenie Ojca Niebieskiego,
jest piramidalną głupotą.
Przybierać ona może kosmiczne
rozmiary, kiedy tak utwierdzeni
w grzechu, zaproszenie Boga
i związane z nim nawrócenie, potraktujemy
jako zagrożenie naszego
doczesnego szczęścia na ziemi
i odpowiemy agresją. Nie wystarczy tutaj być
pracowitym człowiekiem, który
uczciwie zarabia, troszczy się o
rolę i kupiectwo i pilnuje
swojego biznesu. Świadome
odrzucenie zaproszenia Boga
będzie miało ogromne
konsekwencje. Znamienne, że
Jezus wspomniał o spaleniu
miasta grzeszników, a przecież
to właśnie miasto jest chlubą
rozwoju ludzkiej cywilizacji.
Niezmiernie ważna jest druga
część Jezusowej przypowieści o
uczcie weselnej. Król wysyła
sługi na rozstajne drogi z
poleceniem: zaproście na
ucztę wszystkich, których
spotkacie. I tak
sprowadzili: wszystkich,
których napotkali: złych i
dobrych. I sala weselna
zapełniła się biesiadnikami.
Można to odczytać jako
otwarcie się Boga Stwórcy na
wszystkich ludzi, ale nie jest
ono bezkrytyczne. Znakomity
komentarz do tego tekstu dał św.
Hieronim, któremu trudno odmówić
znajomości Pisma Świętego i daru
celnego słowa: „Szaty zaś
weselne, to przykazania Pana i
uczynki, które są wypełniane w
oparciu o Prawo i Ewangelię i
tworzą one odzienie nowego
człowieka. Jeżeli więc ktoś,
noszący imię chrześcijanina w
czasie sądu okaże się nie mieć
szaty godowej, to jest szaty
niebiańskiego człowieka, lecz
szatę splugawioną, to jest
szmaty starego człowieka, to
taki będzie natychmiast skarcony
i zwrócą się do niego:
Przyjacielu, jakże tu wszedłeś?
Nazywa go przyjacielem, ponieważ
został zaproszony na ucztę.
Oskarża o bezwstyd, ponieważ
brudną szatą zakłócił porządek
weselny »Lecz on oniemiał« . W
owym czasie nie będzie miejsca
na bezwstyd, nie będzie
też możliwości zaprzeczenia,
ponieważ wszyscy aniołowie i sam
świat, są świadkiem grzechów” (Komentarz
do Ewangelii według św. Mateusza).
Jest to trafny komentarz, bo jak pamiętamy po
grzechu pierworodnym, człowiek
doświadczył nagości. Już wtedy
człowiek uplótł sobie przepaski,
Bóg uczynił mu odzienie ze
skóry, lecz dopiero przez Jezusa
mamy możliwość sporządzenia
szaty godowej, która na uczcie
wiecznej uczyni nas wszystkich
równymi i szczęśliwymi (por. Rdz
3,7; 3,21; Ap 19, 7-8).
To wejście we współpracę z Jezusem nie na
zasadzie oczekiwań, lecz
odczytywania aktualnej misji
swojego życia, znakomicie swoim
przykładem ukazał św. Paweł:
Umiem cierpieć biedę, umiem też
korzystać z obfitości. Do
wszystkich w ogóle warunków
jestem zaprawiony: i być sytym,
i głód cierpieć, korzystać z
obfitości i doznawać
niedostatku. Wszystko mogę w
Tym, który mnie umacnia.
Nie ma lepszego sposobu na
uszycie swojej szaty godowej!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Ja też jestem dzierżawcą
(Iz 5, 1-7; Flp 4, 6-9; Mt 21,
33-43)
an Jezus, opowiadając przypowieść
o nieuczciwych dzierżawcach
winnicy, adresuje ją nie tylko
do ówczesnych swoich słuchaczy,
czyli arcykapłanów i starszych
ludu, ale też do każdego z nas.
Ludzie świątyni mogli bez
wysiłku uchwycić zarzut, że Bóg
ich wybrał, obdarzył zaufaniem,
a kiedy dopominał się przez
proroków o sprawiedliwą postawę,
reagowali agresją. W tej części
przypowieści, która mówi o
konsekwencjach, jakie spadną na
nieuczciwych dzierżawców po
zamordowaniu syna właściciela,
Jezus, po mistrzowsku, wydobywa
od słuchaczy sprawiedliwą ocenę.
To właśnie oni mówiąc:
Nędzników marnie wytraci, a
winnicę odda w dzierżawę innym
rolnikom, takim, którzy mu będą
oddawali plon we właściwej
porze, wydali na siebie
sprawiedliwy wyrok, który Jezus
jasno wyartykułował:
Dlatego powiadam wam:
Królestwo Boże będzie wam
zabrane, a dane narodowi, który
wyda jego owoce.
Dla nas zaś jest oczywiste, że Jezus mówi sam
o sobie, jako Synu Bożym.
Posłużenie się przez Niego
fragmentem Psalmu 118, nie
pozostawia wątpliwości:
Ten właśnie kamień, który
odrzucili budujący, stał się
głowicą węgła. Pan to sprawił, i
jest cudem w naszych oczach.
To dla mnie oznacza, że ja jestem
uczestnikiem tej nowej
dzierżawy, będącej w zarządzie
Zmartwychwstałego Syna Bożego.
Jest to dla mnie zarówno
zaszczyt, jak i
odpowiedzialność. Ten rodzaj
uprawy został bardzo celnie
określony przez samego Jezusa:
Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja
was wybrałem, abyście szli i
owoc przynosili. Św.
Augustyn ujął tę samą prawdę,
trafnym stwierdzeniem: Bóg
nas uprawia jak pole, aby nas
udoskonalić. Mamy
możliwość zjednoczenia z
Chrystusem, prawdziwym Bogiem i
prawdziwym Człowiekiem, zarówno
przez przyjęcie Jego nauki i
Jego obecności w Eucharystii.
Mamy możliwość nieustannego
nawracania się i oczyszczania w
Sakramencie Pokuty. Na tej
współpracy z Nim polega nowa
dzierżawa, nowa budowla, której
On jest kamieniem węgielnym.
Tymczasem wielu współczesnych dzierżawców
mówi, że oni mają prawo
ustalania własnych reguł
dzierżawy. Nic głupszego nie
można powiedzieć. Właśnie
dzisiaj, dziedzic, Syn Boży,
Jezus Chrystus, wyraźnie daje do
zrozumienia, że z prostej logiki
wynika, iż sąd będzie i to nie
na zasadach wymyślonych przez
dzierżawców, ale na zasadach
ustalonych przez właściciela
winnicy. Dla tych głupców
Miłosierny Jezus ma dzisiaj
jedną perspektywę: Nędzników
marnie wytraci!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Trzeci Syn
(Ez 18, 25-28; Flp 2, 1-11; Mt
21, 28-32)
Przed kilkoma dniami w
podmiejskim autobusie linii „A”, podszedł do mnie pewien
mężczyzna w średnim wieku, z
wyglądem wskazującym na niemałe
życiowe problemy. Spojrzał na
mnie z bólem, lecz bardzo
życzliwie i smutnym głosem
powiedział słowa,
które mocno mnie piknęły: „Proszę
księdza, proszę odmówić jakąś
litanię w intencji księży ze
Sosnowca”.
Nieznajomy zaraz wysiadł, a
do mnie w tej rzeczywistości
autobusu, jeszcze raz dotarło,
jak bardzo głęboko dotknęło
owce, pogubienie pasterzy.
Ta prośba
o wiele bardziej dotarła do mnie
niż wszystkie urzędowe
deklaracje i zachęty. Poczułem
mimo wszystko, zaufanie tego
człowieka, którego nie można
zawieść. Nie tylko więc odmawiam
litanię za sosnowieckich
kapłanów, ale sam czuję
potrzebę kolejnej rewizji
swojego życia i swoich
duszpasterskich poczynań.
Jestem też przekonany,
że dotyczy
to nas wszystkich.
Jak zwykle w to, co nas aktualnie zaprząta,
wpisuje się nasz Mistrz – Jezus
Chrystus
z kolejną niedzielną Ewangelią. Aby lepiej
zrozumieć przesłanie słów
Jezusowych, musimy zobaczyć ich
tło. Rzecz dzieje się w
świątyni. Wokół Jezusa narasta
nieprzyjazna atmosfera
generowana przez arcykapłanów i
starszych ludu. Jest dla nich
zarówno On, jak i Jan
Chrzciciel, wyrzutem sumienia,
albowiem droga nawrócenia
proponowana przez nich
jest dla ludzi świątyni nie do przyjęcia.
Zarówno do nich wtedy, jak i do
nas dzisiaj, Jezus kieruje
przypowieść o dwóch synach. Ich
ojciec prosi ich, aby pracowali
w winnicy. Pierwszy odparł:
„Idę, panie!”, lecz nie poszedł.
Drugi zaś szczerze
powiedział:
„Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i
poszedł.
Jezus, stawiając pytanie
słuchaczom:
Który z tych dwóch spełnił
wolę ojca? – uzyskał od
nich prawidłową odpowiedź:
Ten drugi.
Był to znakomity moment, aby odnieść
przesłanie owej przypowieści do
otaczających Boskiego Mistrza
realiów. To właśnie arcykapłani
i starsi ludu, którzy
zewnętrznie deklarują swoje
posłuszeństwo Bogu Ojcu,
właścicielowi winnicy,
lecz nie ma w nich wewnętrznej
przemiany. To ich Jezus określa
w swojej przypowieści, postawą
pierwszego syna – idę, ale nie
poszedł. W postawę drugiego syna
wpisują się ludzie grzeszni,
którzy przez spotkanie z Janem
Chrzcicielem i spotkanie z
Jezusem postanowili zmienić
swoje życie, odejść od grzechu i
pójść do winnicy Niebieskiego
Ojca. Taką postawę Jezus
pochwala. Ten cały
ewangeliczny epizod i ta
przypowieść jakże mocno wpisuje
się
w rzeczywistość Kościoła dzisiaj, właśnie
dzisiaj.
Jest jednakże i trzeci syn
właściciela winnicy. To Ten,
który tę przypowieść opowiedział
wtedy, swoim współczesnym i
opowiada nam ją dzisiaj – Jezus
Chrystus. Reprezentuje
On trzecią postawę wobec polecenia ojca,
właściciela winnicy. To postawa
syna, który słysząc wolę ojca,
przyjmuje ją, jako swoją i
natychmiast wypełnia – który
mówi, idę i idzie. To
postawa syna, który jest
dzieckiem i odpowiedzialnym
dziedzicem winnicy swojego ojca.
Do takiej właśnie postawy Jezus
nas dzisiaj zaprasza.
Przez dzieło odkupienia nie
tylko przywrócił nas do godności
dzieci Ojca Niebieskiego, ale i
zapewnił prawo udziału w
dziedziczeniu Bożej winnicy.
Jest więc to nierozerwalnie
związane
ze wzięciem naszej współodpowiedzialności za
winnicę Pańską.
Każdy spośród nas, który tę godność dziecka
Bożego i to obiecane dziedzictwo
przez wiarę i z pokorą przyjmuje
, zaprasza Jezus do konkretnej
pracy nad sobą, w której sam
jest
dla nas przewodnikiem. To On Jezus – trzeci
syn stawia mi dzisiaj pomocnicze
pytania:
- Czy masz świadomość, że jesteś
dzieckiem Boga i dziedzicem
Królestw Bożego?
- Czy słuchasz woli Ojca
Niebieskiego z taką akceptacją,
jakby to była twoja wola?
- Czy masz poczucie
odpowiedzialności za jej
wypełnienie?
- Czy wiesz, do jakiej części
winnicy zostałeś wysłany i czy
potrafisz odczytać swoje
w niej zadania?
- Czy wiesz, że jest to jedyna
szansa na twój życiowy sukces?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Czy jesteś gotowy na
wielki reset?
(Syr 27, 30 – 28, 7: Rz 14, 7-9:
Mt 18, 21-35)
Wydaje się wielu
ludziom, że mówienie o sprawach
wiary i moralności, że
systematyczne czytanie Pisma
świętego, jest gadaniem ciągle o
tym samym. W imię tego
wielu młodych ludzi rezygnuje z
katechezy, wielu zamyka swoje
relacje z Kościołem, uważając,
że doświadczają przesytu, który
można określić jako, swoistego
rodzaju „cukrzycę duchową”.
Tymczasem ludziom krytycznym,
otwartym na współpracę z łaską
wiary, tego typu problemy raczej
się nie zdarzają. Choć dotykają
tych samych treści religijnych,
to nieustannie pogłębiają swoją
wiedzę przez kreatywne łączenie
owych treści z dynamiką
codziennego życia. Zakłada to
odwagę i gotowość na
podejmowanie zmian, które dla
otaczającego świata, a nawet dla
najbliższych mogą być
niezrozumiałe, a nawet
irracjonalne. Człowiek na to nie
gotowy będzie więc po pierwszym
zachwycie wiarą, salwował się
ucieczką, która przeradza się
często w zagniewanie, a nawet
agresję.
Warto tę prawdę
uświadomić sobie dokładnie
dzisiaj, kiedy to Chrystus
chce, abyśmy, kolejny raz w
naszym życiu, nie tylko
pogłębili swoją wiedzę o
przebaczeniu, ale
zastosowali ją w naszej
codzienności
i to w całej jej
rozciągłości. Idzie o naszą
prawdziwą wolność, o którą to
prawdziwa walka rozgrywa
się w naszych
głowach i w naszych sercach. O
wiele łatwiej walczyć o wolność
wokół nas niż o wolność
w nas.
Codziennie mamy w naszych ustach
słowa modlitwy Pańskiej: i
odpuść nam nasze winy, jako
i my odpuszczamy
naszym winowajcom. Dzisiaj
Ten, który nas tej modlitwy
nauczył i który z nami chce ją
odmawiać, domaga się naszej
konsekwencji. Skoro tak mówisz,
to tak myśl i tak czyń, abyś był
człowiekiem prawdy, abym Ja,
Jezus, mógł słowa tej modlitwy
wypowiedzieć wraz z tobą do
końca,
do Amen. Abym mógł
darzyć cię swoją wszechmocną
opieką w twojej codzienności na
drodze do Ojca Niebieskiego.
Pytanie św. Piotra,
które postawił Mistrzowi, co do
konieczności częstego
przebaczenia, jest dla wielu
z nas bardzo bliskie. Odpowiedź zaś
Jezusa, że aż siedemdziesiąt
siedem razy,
czyli zawsze, jest trudna
i tym trudniejsza im
więcej wyrządzono nam krzywdy.
Dlatego też Boski Nauczyciel
daje wyjaśnienie,
w którym w
niezmiernie przejrzysty sposób
ukazuje ważność przebaczenia i
dramatyczne konsekwencje jego
braku. Porównanie królestwa
niebieskiego do króla, który
chciał się rozliczyć ze swymi
sługami, ukazuje Boga,
który daje swoim podwładnym dużą
samodzielność, darzy zaufaniem,
ale domaga się
odpowiedzialności. Sam jest
gwarantem sprawiedliwości
swojego królestwa. Jeden ze sług
był mu
winien: dziesięć
tysięcy talentów, czyli w
języku greckim miriadę talentów,
co brzmiało w uszach ówczesnych
słuchaczy jak –
nieskończoność.
Jezus najwyraźniej jak to
tylko możliwe chce uświadomić
sytuację grzesznika wobec Boga,
którą można określić prostym
tekstem – beznadziejna.
Kiedy sprawiedliwa kara zawisła
nad głową sługi on padł do stóp
króla i prosił go:
Panie, okaż mi cierpliwość,
a wszystko ci oddam.
Miłosierdzie władcy, czyli
Boga, który daruje dług, okazuje
się
w tym momencie nieskończone. I
tak dokonał się prawdziwie
wielki reset!
Tymczasem okazuje się, że
człowiek może miłosierdziu
Bożemu postawić granice i to
paradoksalnie działając zgodnie
z ludzkim prawem i
sprawiedliwością. Król, będący
obrazem Boga, cofa swoje
miłosierdzie na wieść o tym, że
uwolniony sługa i nieskończenie
obdarowany, nie okazał
miłosierdzia współsłudze, który
był mu winien przysłowiowe
grosze. Ogłoszenie wyroku
wydaje się kluczowe:
„Sługo
niegodziwy! Darowałem ci cały
ten dług, ponieważ mnie
prosiłeś. Czyż więc i ty nie
powinieneś był ulitować się nad
swoim współsługą, jak ja
ulitowałem się nad tobą?” I
uniósłszy
się gniewem, pan jego kazał
wydać go katom, dopóki mu nie
odda całego długu. Podobnie
uczyni
wam Ojciec mój niebieski, jeżeli
każdy z was nie przebaczy z
serca swemu bratu.
Ten wyrok usłyszy każdy z nas,
który doświadcza miłości Boga
gotowego przebaczyć każdy
grzech,
a nie przebaczy każdej urazy
bliźniemu. Warto jeszcze
podkreślić pewne praktyczne
uwagi, aby możliwości owego
prawdziwie wielkiego resetu nie
zaprzepaścić.
1.
Przebaczenie ma być nie tylko
aktem kalkulacji i wyrachowania,
ale aktem miłości –
przebaczyć
z serca.
2.
Gotowość do przebaczenia każdego
przewinienia jest związana z
pomocą winowajcy
w nazwaniu winy
i poproszenie o przebaczenie.
3.
Przebaczenie nie narusza
sprawiedliwości. Otrzymuję
nieskończone miłosierdzie od
Boga
i sam je
świadczę bliźniemu.
Panie Jezu, nasz Bracie, dziękuję
Ci za to, że przez Twoją ofiarę
na krzyżu otwarłeś nieskończone
miłosierdzie Ojca i nieskończoną
zasługą dopełniłeś w naszym
imieniu, sprawiedliwości w Jego
królestwie. Dziękuję Ci za
możliwość wielkiego resetu w
moim życiu!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Niezwykłe upomnienie
(Ez 33, 7-9; Rz 13, 8-10;
Mt 18, 15-20)
Wciągnięty
w rozmowę, toczącą się między
pracownikami na placu budowy,
zostałem zapytany przez jednego
z nich o to – czy zdrada żony
jest uczciwym postępowaniem
mężczyzny?
To pytanie było prowokujące,
albowiem, jak się okazało, moi
rozmówcy, szukali w księdzu
katolickim wsparcia w
przekonaniu swojego kolegi, z
którym pracowali, aby zaniechał
zdrady żony, z którą miał
trójkę
dzieci. Była ta rozmowa dla mnie
bardzo ważnym doświadczeniem,
jako że wszyscy jej uczestnicy
byli przedstawicielami zupełnie
innego wyznania, o którym panuje
powszechne przekonanie o dużej
tolerancji w podejściu do tej
kwestii. Było to dla mnie
również ważne doświadczenie,
ludzkiej,
męskiej, przejrzystej reakcji na
zło.
Dzisiaj, Pan Bóg pragnie jeszcze
bardziej pogłębić w nas, ten
piękny ludzki odruch,
niegodzenia
się na zło. Przez proroka Ezechiela
domaga się od nas postawy
proaktywnej w sprowadzaniu
błądzącego brata ze złej drogi.
Zaniechanie koniecznych działań
w tej sprawie, grozi
ściągnięciem
na siebie wiecznej kary.
Przez św. Pawła przypomina
nam nasz Stwórca, że motywem
naszego postępowania, oraz
motywem zachowywania przykazań,
zarówno przez nas, jak i przez
innych, powinna być miłość.
Z miłości
bowiem zostały one nam dane –
Przeto miłość jest doskonałym
wypełnieniem Prawa.
W Ewangelii sam Chrystus
niesłychanie precyzyjnie
określa zasady upomnienia brata,
który źle postępuje:
Gdy brat twój zgrzeszy
przeciw tobie, idź i upomnij go
w cztery oczy. Jeśli cię
usłucha, pozyskasz swego brata.
Jeśli zaś nie usłucha, weź z
sobą jeszcze jednego albo dwóch,
żeby na słowie dwóch albo trzech
świadków oparła się cała sprawa.
Jeśli i tych nie usłucha, donieś
Kościołowi.
A jeśli nawet Kościoła nie
usłucha, niech ci będzie jak
poganin i celnik.
Na poziomie ludzkim,
nikt nic mądrzejszego nie
wymyślił. I doskonale mieli
świadomość tego moi znajomi
budowlańcy.
W tym przypadku idzie jeszcze o
coś więcej. Jezus tym którzy
czynią to z miłości i są Jego
uczniami, gwarantuje swoją
obecność w tym akcie
braterskiego upomnienia: Bo
gdzie są dwaj albo trzej
zebrani w imię moje, tam
jestem pośród nich. Tak
więc ten rodzaj upomnienia i
związana z nim
Jego obecność, nadaje
zupełnie nową rangę,
nieporównywalną skuteczność i
poczucie
bezpieczeństwa.
Dzisiejsza niedziela jest dla
nas, mieszkańców środka Europy,
doświadczeniem szczególnego
upomnienia, które kierują do nas,
nowi błogosławieni, a mianowicie
– Rodzina Ulmów. Józef
i Wiktoria mieszkańcy
podkarpackiej wsi Markowa,
podczas okupacji hitlerowskiej,
udzielili
schronienia Żydom. Nocą z 23 na
24 marca 1944 r. do ich
gospodarstwa przyjechało
5 żandarmów i od 4 do 6
granatowych policjantów. Grupą
dowodził szef łańcuckiej
żandarmerii, porucznik Eilert
Dieken. Podczas snu zastrzelono
trójkę Żydów, wkrótce
zastrzelono pozostałych.
Przed dom wyprowadzono Józefa
Ulmę oraz jego ciężarną żonę
Wiktorię. Następnie po naradzie
z podwładnymi Dieken rozkazał
również rozstrzelać dzieci. W
kilka chwil zamordowano
17 osób – w tym rodzące się
dziecko. Oprawcy zasadniczo
uniknęli ludzkiego wymiaru
sprawiedliwości.
Pamięć mieszkańców wsi, która
jest zwykle pamięcią
bezkompromisową, badania
historyków i skrupulatne
przygotowania do beatyfikacji,
ukazują chrześcijańską rodzinę,
której codzienność
była przygotowaniem do
heroicznego męczeństwa. W
Biblii, która była w ich domu,
zostały,
zapewne nieprzypadkowo,
zaznaczone dwa teksty:
Przypowieść o miłosiernym
Samarytaninie
oraz przykazanie miłości.
Wyniesiona na ołtarze dzisiaj
Rodzina Ulmów, jest poważnym
upomnieniem dla nas wszystkich.
Czy będziemy mieć jednak na
tyle zdrowego rozsądku, aby to
upomnienie zrozumieć i na tyle
odwagi, aby z tego upomnienia
skorzystać?
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Nie oddzielaj krzyża od
zmartwychwstania!
(Jr 20, 7-9;
Rz 12, 1-2; Mt 16, 21-27)
Zaproszeni przez ewangelistę
Mateusza, jesteśmy dzisiaj znów
w okolicach Cezarei Filipowej na
tle masywu górskiego Hermonu.
Chrystus właśnie pochwalił św.
Piotra za wiarę i za współpracę
z łaską Boga. Na tle górskiego
masywu Hermonu, zapowiedział, że
Piotr jest skałą na której, On,
Jezus,
zbuduje swój Kościół. Przez to,
że działo się to w okolicy
Cezarei Filipowej, która, choć
jeszcze żydowska, była już
otwarta na świat pogan,
Jezus sugeruje, że Jego Kościół,
wyjdzie z tradycji żydowskiej, z
Prawa i pism proroków, będzie
otwarty na cały świat. Kluczem
tego otwarcia będzie
Jego ofiara, zapowiadana przez
świątynię i przez nią
dopełniona. Jezus pragnie
wychować Piotra i pozostałych
uczniów do kreatywnej
współpracy, która domaga się
przyjęcia Jego Boskiej logiki
i odejścia od ludzkich wyobrażeń.
Dlatego właśnie ich ukochany
Mistrz, właśnie w tym miejscu i
w tej chwili, zapowiada im, i to
z całą stanowczością, że musi
udać się do Jerozolimy i wiele
wycierpieć od starszych i
arcykapłanów oraz uczonych w
Piśmie; że będzie zabity i
trzeciego dnia
zmartwychwstanie.
W tym momencie stało się coś, co
jest ponadczasowe i czego
zrozumienie jest również nam
dzisiaj, współtworzącym
Chrystusowy Kościół,
bardzo potrzebne.
Proroctwo Jezusa zupełnie rozbiło
w głowie Piotra jego ludzkie
wyobrażenie o misji Mesjasza,
a również uderzyło w jego,
poczucie bezpieczeństwa u boku
Mistrza. Trudno się więc dziwić
jego reakcji. Piotr bierze
Jezusa na bok i upomina:
Panie, niech Cię Bóg broni! Nie
przyjdzie to nigdy na Ciebie.
Przed chwilą wykazał się wiarą,
której teraz mu brakło. Któż z
nas może powiedzieć, że wolny
jest
od takiej słabości. Dlatego to,
co powiedział Jezus do Piotra w
tym momencie, odnosi się do
każdego z nas:
Zejdź Mi z oczu, szatanie!
Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz
po Bożemu, lecz po ludzku.
W dosłownym tłumaczeniu z języka
greckiego, zawada,
oznacza kamień na drodze, o
który można się potknąć i
przewrócić. Tak więc, jeżeli
zawierzam całkowicie Bogu i ufam
Jezusowi, choć po ludzku
nie do końca rozumiem, to jestem
skałą. Kiedy zaś myślę po ludzku
i jeszcze próbuję to narzucić
Bogu – jestem przeszkodą na
drodze i przeszkadzam innym.
Jezus w tym momencie nie tłumaczy
uczniom tego, co zapowiedział.
Uczyni to przez wydarzenia,
które później nastąpią. Ważne
jest to, że nie odeszli i
zostali z Nim.
To zawierzenie przekłada się w
życiu uczniów na ich
codzienność, w której jest On
obecny wraz
ze swym przykładem i pomocą.
Dlatego też kieruje do swoich
uczniów, którzy trwają przy Nim,
bardzo ważne słowa:
Jeśli ktoś chce pójść za
Mną, niech się zaprze samego
siebie, niech weźmie krzyż swój
i niech Mnie naśladuje. Bo kto
chce zachować swoje życie,
straci je; a kto straci swe
życie z mego powodu, znajdzie
je.
Innymi słowy, Jezus mówi do
mnie: nie oddzielaj nigdy krzyża
od
zmartwychwstania! W ubiegłą
niedzielę, przed jednym z
kościołów w Bawarii, spotkałem
grupkę
młodych dziewcząt, które
regularnie spotykają się na
kręgu biblijnym. Postawiłem im
pytanie
o to, jak one rozumieją owo
wydarzenie pod Cezareą Filipową.
Wyzwanie przyjęły, a ja po kilku
dniach otrzymałem podsumowanie
ich dyskusji, którego kluczowe
przesłanie warto zacytować:
- Myślimy po ludzku, ale myśli
Boga są o wiele większe i
lepsze. Dlatego tak ważne jest,
abyśmy
Mu ufali, nawet gdy jest to dla
nas trudne.
Czego się często na co dzień
kurczowo trzymamy?
Np. zmartwień o przyszłość,
reputacji, przynależności,
zwątpienia w siebie, lęków,
zazdrości, spektakularnych
doświadczeń, sukcesu, pieniędzy,
dobrobytu, przyjemności, ...
-> To wielkie wyzwanie, aby Bóg
był naprawdę jedynym centrum i
abyśmy poświęcali Mu czas,
ponieważ żyjemy w świecie pełnym
pośpiechu. Dlatego musimy
planować i utrzymywać stałe pory
modlitwy w naszym codziennym
życiu.
- Porównanie biblijne: Piotr nie
powinien rozpaczać z powodu
śmierci Jezusa, ale ufać, że
Jezus zmartwychwstanie i że Boże
plany są lepsze niż to, co może
sobie wyobrazić.
Nasze "słowo życia", czyli
krótkie zdanie, które towarzyszy
nam w nadchodzącym tygodniu to:
--> Zrezygnuj z kontroli i
pozwól Jezusowi być twoim
centrum.
Jeśli Mu zaufasz, On cię
poprowadzi.
Miriam, Barbara, Jana i Franzi
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Rewitalizacja Kościoła
katolickiego
(Iz 56, 1. 6-7; Rz 11,
13-15. 29-32; Mt 15,
21-28)
Nie ukrywam, że rozumienie tekstu
dzisiejszej Ewangelii,
nastręczało i nastręcza mi
trudności. Poczytuje je, jako
wyzwanie do nieustannego
zgłębiania słów Chrystusa:
Jestem posłany tylko do owiec,
które poginęły z domu Izraela.
Również osobliwe zachowanie się
Chrystusa wobec kobiety
kananejskiej,
czyli poganki, jest ciągle dla mnie zagadką.
Przyznaję, że nowe światło na
jej rozwiązanie, rzucił mi
papież Benedykt XVI, swą
ostatnią książką pt. Co
to jest chrześcijaństwo?,
wydaną zgodnie z jego życzeniem,
już po jego śmierci. Ten
bezdyskusyjny, choć oficjalnie
nieogłoszony doktor Kościoła,
wprowadził jasne rozróżnienie
między religią a wiarą.
Świat jest pełen różnych
religii, które mają
swoje oblicza i historyczne uwarunkowania.
W nich to, na swój sposób,
ludzie szukają przez wiarę
relacji z Bogiem. Jednakże jest tylko jedna
jedyna pełna odpowiedź na
wszystkie pytania różnych
religii. Jest nią Jezus
Chrystus. Tak więc modny
dzisiaj dialog międzywyznaniowy,
nie może, zdaniem
Benedykta XVI, zastąpić misji Kościoła
Katolickiego, misji głoszenia
Chrystusa.
Kiedy to uchwycimy, o wiele łatwiej
zrozumiemy postawę Pana Jezusa
wobec kobiety kananejskiej.
Jezus uszanował jej wiarę, a wystawiwszy ją
na próbę, jeszcze bardziej ją
uszlachetnił i na jej bazie
dokonał cudu uzdrowienia córki.
Wobec zgromadzonych zaś
Izraelitów wychwalił jej wiarę
poganki:
O niewiasto, wielka jest twoja wiara;
niech ci się stanie, jak
pragniesz! Jezus jednak
nie zatarł różnic,
wyraźnie pokazując, że prawda
jest tylko jedna, jest ona tylko
i wyłącznie w Nim, w Mesjaszu
zapowiadanym przez proroków
Izraela. W Mesjaszu, który
przyszedł do wszystkich ludzi i
po wszystkie czasy.
Wiara kobiety kananejskiej wniosła
paradoksalnie wiele w wiarę
Jezusowych uczniów. Zobaczyli
przede wszystkim, wyjątkowość
swojego Mistrza. Mogli się uczyć
działania ponad podziałami
religijnymi, zachowując
poszanowanie innych, a nie
tracąc przy tym jasnej
świadomości faktu, że to Jezus
jest
Synem Bożym, a Jego nauka jest jedyną
prawdziwą nauką o Ojcu
Niebieskim.
Ta lekcja była potrzebna uczniom wtedy i jest
potrzebna uczniom dzisiaj. W
imię źle pojętej tolerancji i
źle rozumianego ekumenizmu
Kościół katolicki, w wielu
regionach, nie tylko że się
schował, ale jeszcze bardziej
chce się chować, rezygnując z
ducha misji na rzecz fatalnie
rozumianego dialogu.
Tymczasem właśnie duch misyjny
i wychodzenie odważnie do
świata z nauką Chrystusa, bez
kompromisów, które fałszują
prawdę, jest podstawową drogą
rewitalizacji Kościoła
katolickiego.
Ta prawda dotyczy nie tylko Kościoła jako
takiego, dotyczy
najdrobniejszych codziennych
relacji
w życiu uczniów, czyli w naszym życiu.
Duchowni, niestety, w
dużej części schowali się nie
tylko przed światem, ale również
i przed wiernymi. Czas tzw.
pandemii był tego, żenującym
dowodem. Można mieć usta pełne
Biblii i opowieści o życiu
świętych, ale jak się nie stanie
na linii frontu, to słowa,
choćby najbardziej płomienne,
nie mają wielkiego znaczenia.
Wyrazem zewnętrznym, tej
wewnętrznej postawy, jest
również wstyd przed noszeniem
stroju duchownego. Jeżeli
mężczyzna nie potrafi odnaleźć
się w mundurze przynależnym jego
służbie, to rodzi się pytanie o
jego męskość, tożsamość, honor,
a w wypadku duchownych, również pytanie o
wiarę.
Brak ducha misyjnego ogarnął
nasze rodziny, nasze miejsca
pracy, można powiedzieć, ogrom
naszych relacji. Schowani,
twierdząc, że Pan Bóg sobie i
bez nas poradzi, obumieramy. Złu
pozwalamy na wszystko,
Chrystusowi na nic. Gdy ktoś
szczerze o Niego upomni się,
jest natychmiast gaszony
oskarżeniem o brak tolerancji.
W swym duchowym testamencie papież Benedykt,
stawiając pytanie: co to jest
chrześcijaństwo, jasno daje do
zrozumienia, że teraz jest
czas dla odważnego spotkania się
z kobietą kananejską, dla jej
dobra, dla dobra uczniów i dla
ukazania światu prawdziwego
oblicza Boga w Chrystusie.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Niewiasta obleczona w słońce
(Ap 11, 19a; 12, 1. 3-6a. 10ab;
1 Kor 15, 20-26; Łk 1, 39-56)
W
słabości naszego umysłu tak
często umyka nam owa wdzięczność
względem Najświętszej Maryi
Panny za to, że otwarła swe
ludzkie serce i łono, na
fizyczną i duchową obecność
Boga.
To dla nas, odwieczny Syn Boży postanowił
stać się jednym z nas, abyśmy z
Nim i przez Niego powrócili do
domu Ojca Niebieskiego. Tak oto
Bóg, dzięki decyzji człowieka –
Maryi i Józefa, utworzył
pierwszy
w dziejach świata prawdziwy dom, w
którym wypełniło się przesłanie
psalmisty: Jeżeli Pan domu
nie zbuduje, na próżno się
trudzą ci, którzy go wznoszą
(Ps 127, 1).
Słyszeliśmy dzisiaj opowieść, jak ten skarb
fizycznej Bożej obecności,
Maryja wnosi w dom Elżbiety i
Zachariasza. Napełniona Duchem
Świętym Elżbieta wypowiada do
Maryi znamienne słowa, które dla
nas mają fundamentalne znaczenie:
Błogosławiona jesteś, któraś
uwierzyła, że spełnią się słowa
powiedziane Ci od Pana.
Maryja
nie tylko wnosi Jezusa do domu
Zachariasza i Elżbiety, lecz
swoją wiarą niejako zaraża
domowników. Wygłoszony przez Nią
hymn, który przeszedł do
światowej literatury, jako
Magnificat, jest znakomitym
ujęciem znaczenia wiary i
obecności Jezusa w życiu
każdego
człowieka
i ludzkości. Można wyrazić to
krótko – bez wiary i bez
Jezusa wszystko na tym świecie
nie ma
właściwego sensu.
Warto dzisiaj wspomnieć wesele w Kanie
Galilejskiej, kiedy to
Maryja, mając doświadczenie
przebywania przez lata pod
jednym dachem z Jezusem,
prawdziwym Człowiekiem i
prawdziwym Bogiem, niejako
aktywuje Jego obecność w tej
nowo powstałej rodzinie i w tym
nowym domu. To wesele, jak żadne
inne, nie tylko przeszło do
historii świata, ale jest dla
wszystkich małżeństw i rodzin
wskazaniem drogi do budowy
prawdziwie szczęśliwego
domu.
Kiedy dokonało się dzieło odkupienia i kiedy
Jezus, wstąpiwszy do Domu Ojca
Niebieskiego, został
z nami ludźmi, obecny pod postacią chleba i
wina w Eucharystii, to nasze
zjednoczenie z Nim, stało się
bardzo bliskie tego, które
przeżywała Maryja po
zwiastowaniu. Ją to, Matkę
Zbawiciela, zgodnie z wolą
umierającego Chrystusa, św. Jan
zabrał do siebie. Jan był
świadkiem Jej codzienności. Z
całą pewnością możemy przyjąć,
że razem brali udział w
obrzędzie Łamania Chleba, czyli
w Eucharystii. Po wniebowzięciu
Najświętszej Marii Panny mógł w
Apokalipsie opisać
nieprzemijające piękno kobiety
zjednoczonej z Chrystusem:
Niewiasta obleczona w słońce i
księżyc pod jej stopami, a na
jej głowie wieniec z gwiazd
dwunastu.
Wiem, że dla wielu będzie to
kontrowersyjne, ale odważam się
powiedzieć: nie ma nic
piękniejszego
od kobiety przez wiarę
zjednoczoną z Chrystusem. I nie
ma piękniejszych przestrzeni jak
domy, kształtowane przez pełnych
Boga domowników.
Nie ma też nic brzydszego pod
słońcem od kobiety,
która świadomie weszła na
służbę „smoka ognistego”; nie ma
gorszego piekła na tej ziemi jak
domy,
z których wyrzucono Chrystusa.
Ta Niewiasta, która nieustannie
walczy ze smokiem i nieustannie
go pokonuje Boską mocą swojego
Syna, każdego, który przez Nią
zaufa Bogu, prowadzi do
zwycięstwa.
Przedziwne, ale z całą mocą na nowo
uświadomiłem sobie tę prawdę,
kiedy to, parę dni temu, w
pociągu do Dortmundu, pewna
inteligentna studentka
architektury z prawdziwą troską
postawiła mi pytanie:
jak według mnie potoczą się dalsze losy
Kościoła?
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
-
Czemu zwątpiłeś, małej wiary?
(1 Krl 19,9a.11-13a; Rz 9,1-5; Mt
14,22-33)
Wiele jest dzisiaj dyskusji na
temat, przemian w świeci,
a w tym i kształtu przyszłego
Kościoła.
Wielu w istniejącym zamęcie, po
prostu tonie. Dzisiaj Jezus nie
chce uczyć nas pływać w tych
wirujących odmętach, uczy nas,
po prostu, nad nimi przechodzić.
Rzecz pierwsza – to łódź Chrystusa – Kościół.
To Jezus jest jej twórcą,
kapitanem i sternikiem. Świat
nieustannie odmawia Mu
kwalifikacji, mówiąc, że był
tylko cieślą. Jednakże tylko
ktoś kompletnie nierozumny,
uczciwie patrząc na Kościół, nie
zadziwi się jego fenomenem. Mimo
tylu ludzkich słabości tych,
których ma na pokładzie, ta łódź
płynie przez wieki, ponad
zawirowaniami burzliwych czasów.
Wielu uczciwie stwierdzi – ta łódź nie jest
dziełem człowieka i ma Boskiego
Sternika.
Szkoda więc nam czasu na rozżalanie się nad
niebezpieczeństwem żeglugi. Nad
ciemnością, przeciwnymi wiatrami
i wzburzonymi falami.
Niewiele nam da analiza słabości
postaw naszych towarzyszy w
łódce. Trzeba nam zająć się
tym, na co mamy wpływ, czyli
sobą, albowiem przez to,
paradoksalnie również
i innym, najwięcej pomożemy. Sam Jezus,
całym swoim postępowaniem
nadaje właściwy
i ponadczasowy kierunek działalności zarówno
swojego Kościoła, jak pomaga
każdemu, kto tylko do Niego się
zwróci. Obdarzył nas rozumem
oświeconym wiarą, obdarzył nas
swoją obecnością, swoim
przesłaniem oraz fantastycznymi
możliwościami komunikowania się
z Nim. Nasza osobista relacja z
Chrystusem jest jedynym
narzędziem zachowania swojej
wolności, tożsamości i
możliwości rozeznania
i wypełnienia misji swojego życia i
rozeznania miejsca w Jego łodzi.
Korzystając z tekstu dzisiejszej
Ewangelii, warto poddać analizie
postać Jezusa, właśnie pod kątem
osobistej formacji.
Chrystus po cudownym nakarmieniu tłumu
oddalił go: Gdy to uczynił,
wyszedł sam jeden na górę, aby
się modlić. Nasz Boski Mistrz
wskazuje nam, że dla naszego
rozwoju, zarówno praca z tłumem
i dla tłumu jest ważna, równie
jak nasza osobista modlitwa, w
absolutnej samotności.
Zachowanie tej harmonii wydaje
się oczywiste, lecz domaga się
silnej woli i konsekwencji, na
którą stać niestety tylko
niewielu.
Trzeba pracować z tłumami, jednakowoż
roztropny człowiek wie, do
jakiego tłumu może się
przyłączyć,
a do jakiego pod żadnym pozorem nie może
przystać.
Doświadczenie tłumu jest każdemu człowiekowi
potrzebne, bo tak nas
Wszechmocny stworzył.
Nawet największy indywidualista
i samotnik potrzebuje
doświadczenia obecności innych,
aby swój sąd obiektywizować.
Jezus, będąc prawdziwym
człowiekiem, potrzebował tłumu,
tłum zaś potrzebował
doświadczenia Jego Boskiego
działania w dużej zbiorowości.
Pamiętamy jak jako dwunastoletni pielgrzym
Jezus, wychowany w rodzinie, w
której głos Ojca Niebieskiego
przemawiał przez słowo i
przykład Rodziców,
odłączył się od tłumu
pielgrzymów. Powrócił do
świątyni, aby być sam na sam z
Ojcem Niebieskim w przemodlonych
przez tłum murach świątyni.
Potrzebował tego, aby usłyszeć
głos Ojca w tekstach biblijnych
i w dyskusji z ówczesnymi
uczonymi w Piśmie. Jezus,
tej świątyni, którą jako Bóg
powołał do istnienia, jako
Człowiek nigdy nie opuści, nawet
wtedy, kiedy jej
przedstawiciele, błądząc, wydali
Go na śmierć.
Sam Jezus weryfikuje swoich uczniów,
weryfikuje każdego z nas.
Dzisiaj jesteśmy uczestnikami
weryfikacji św. Piotra, który
wbrew wszelkiej ludzkiej logice,
wyszedł z łodzi i stąpał po
falach jeziora, albowiem zaufał
Jezusowi. Jego spacer, przeszedł
do historii tego świata i jest
na wieki dowodem,
że tylko Jezus może dać takie poczucie
bezpieczeństwa, jakie nikt na
tym świecie dać człowiekowi nie
może.
Jezus wie kim jest! Wie, że jest prawdziwym
człowiekiem, jest przecież
widoczny. Wie, że jest
prawdziwym Bogiem, który idzie
ponad prawami natury i dla
którego nie ma rzeczy
niemożliwych.
W tym spotkaniu Piotr doświadczył
znaczenia indywidualnego
zaufania Jezusowi, ale też
doświadczył zwątpienia i jego
konsekwencji. Jego krzyk rozlega
się z wielu ust i do wielu
uszu dociera odpowiedź
Chrystusa:
Panie, ratuj mnie! Jezus
natychmiast wyciągnął rękę i
chwycił go, mówiąc: Czemu
zwątpiłeś, małej wiary?
Jest to retoryczne pytanie, w którym zawarta
jest diagnoza. Dotyczy ona
przecież nas wszystkich.
Wszyscy potrzebujemy tej lekcji Chrystusa w
nieustannie zmieniającym się
świece i Kościele. Jest to
ponadczasowe doświadczenie tłumu
i samotności, zaufania i
tonięcia, doświadczenie
obecności Syna Człowieczego,
który tego Kościoła nigdy nie
opuści, choć ciągle jest w nim
krzyżowany, lecz ciągle
zmartwychwstaje, aby nas
doprowadzić do Domu Ojca.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Lampa, która świeci w ciemnym
miejscu
(Dn 7,9-10.13-14; 2 P 1,16-19;
Mt 17,1-9)
Minęło ponad 30 lat po śmierci,
zmartwychwstaniu i
wniebowstąpieniu Chrystusa.
Ponad 30 lat funkcjonowania w
Duchu Świętym, młodego Kościoła
Chrystusowego. W tym też czasie
oczekiwanie
na powtórne przyjście Jezusa –
Mesjasza, jako sprawiedliwego
sędziego było bardzo duże, i
niektórzy zaczęli już
powątpiewać czy ono w ogóle
nastąpi. Poganie coraz bardziej
prześladowali wyznawców nowej
religii, która w państwie
rzymskim była przecież
nielegalna, a sam cesarz Neron
ogłosił się bogiem. To
właśnie w tym momencie kryzysu
wiary, który dotknął również
chrześcijan Azji Mniejszej,
pierwszy papież, św. Piotr,
kieruje do nich dwa listy,
zachęcając wiernych oraz ich
duszpasterzy do trwania w
świętości życia. Zapewnia
ich o powtórnym przyjściu
Chrystusa i ze względu na ten
fakt,
który na pewno nastąpi, zachęca
do przyjmowania cierpień
zadawanych przez bliźnich. Jest
to zdaniem św. Piotra
niewątpliwie łatwiejsze niż
doświadczenie cierpień w
sumieniu z powodu popełnionych
przez siebie grzechów.
Wartym uwagi jest fakt, że
właśnie w tej refleksji nad
Sądem Ostatecznym,
Piotr wspomina własne
doświadczenie, które miał
głęboko wyryte w pamięci, i
które przeżył jako jeden z
nielicznych wybranych przez
Chrystusa – Jego przemienienie
na Górze Tabor. Wtedy to,
ludzka natura Jezusa, Jego
ludzkie ciało przeniknęła Boska
rzeczywistość tak, jak nigdy,
nikogo na tym świecie. Fenomenem
śmiertelnego człowieka jest to,
że tak może otworzyć się na
nieśmiertelnego Boga, że Jego
obecnością zaczyna promieniować.
Jezus, w swej ludzkiej naturze,
stanął dokładnie na styku tego,
co ludzkie i ziemskie
z tym, co Boskie i niebieskie.
Tę granicę przekroczył dopiero
swoją śmiercią na innej górze,
na Golgocie, by później
swoim zmartwychwstaniem stać się
bramą do nieba dla tych, którzy
Mu uwierzą. Innej bramy do
nieba nie ma i nie będzie.
Głęboko Piotrowi zapadły słowa, jakie wtedy,
na Górze Przemienienia, usłyszał
zarówno on, jak
i jego towarzysze Jan i Jakub: taki
oto głos Go doszedł od
wspaniałego Majestatu: To jest
mój Syn umiłowany, w którym mam
upodobanie. I słyszeliśmy, jak
ten głos doszedł z nieba, kiedy
z Nim razem byliśmy na górze
świętej. I ten
właśnie stary Piotr, u progu
okrutnego prześladowania
wyznawców Chrystusa w Rzymie,
doświadczywszy cudownego rozwoju
Kościoła i jego wewnętrznych
problemów, podtrzymuje zarówno
ówczesnych, jak i nas dzisiaj
prostymi, ale jakże
ponadczasowymi słowami:
Mamy jednak mocniejszą (całkiem pewną),
prorocką mowę, a dobrze
zrobicie, jeżeli będziecie przy
niej trwali jak przy lampie,
która świeci w ciemnym miejscu,
aż dzień zaświta, a gwiazda
poranna
wzejdzie w waszych sercach.
Wakacje są dla mnie czasem
szczególnie intensywnego udziału
w rekolekcjach dla młodych
małżeństw z dziećmi. Jest to cudowne, egzystencjalne
doświadczenie głosu Jezusa
rozlegającego się w Kościele w
tym, jak zwykle, trudnym
czasie. Przeżywam w gronie tych
młodych ludzi, którzy na tydzień
odhaczyli
się z tego świata, fantastyczne
doświadczenie lampy, która
świeci w ciemnym miejscu.
Niewielu rozpalonych jej
blaskiem udaje się później do
wielu, aby swoim
przemienionym życiem zapalać ich
umysły i serca, co w
konsekwencji, zmienia ich życie.
Przez wieki wygląda to w
Kościele podobnie, choć we
współczesnym świecie,
gigantycznie manipulującym
informacją i słowem, słowo Boga
paradoksalnie nabiera jeszcze
większej wartości. Jest to
słowo porządkujące myślenie,
dające poczucie sensu,
wolności i bezpieczeństwa ponad wszelkimi
współczesnymi zagrożeniami tego
świata.
Dzięki Ci Panie za lampę, która
świeci w ciemnym miejscu, za
Twoje Słowo!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Odwaga mądrości
(1 Krl 3,5.7-12; Rz 8,28-30; Mt
13,44-52)
Jezus znów zaprasza nas na
kolejną twardą lekcję o Kościele
w świecie współczesnym oraz
stawia
nam kolejne twarde pytanie o
nasze w nim miejsce.
Przygotowaniem do odpowiedzi na
nie, jest
czytanie z pierwszej Księgi
Królewskiej, w której natchniony
autor wychwala mądrość postawy
króla Salomona, który to zwrócił
się do Boga, prosząc o serce
pełne rozsądku
oraz o umiejętność
rozróżniania dobra od zła.
Młody król Izraela widział
potrzebę tych boskich darów w
swym ludzkim
sercu i umyśle, jako
koniecznych do dobrego
wypełnienia powierzonej mu
misji.
Do tej właśnie, każdemu potrzebnej mądrości
życiowej, zakorzenionej w Bogu,
odwołuje się Chrystus,
opowiadając nam dzisiaj dwie
przypowieści. W pierwszej mówi o
skarbie ukrytym, który znalazca
znowu zakopuje po to, aby sprzedać wszystko,
co miał i kupić rolę z ową
nadzwyczajną zawartością.
W drugiej zaś mówi o drogocennej perle,
którą kupiec, aby ją nabyć,
sprzedaje wszystko, co miał.
W obydwu przypowieściach mamy do
czynienia z ludźmi twardo
chodzącymi po tej ziemi.
Byli oni przedsiębiorczy, decyzyjni i bogaci.
Każdy z ich jednak w swoim życiu
pokładał nadzieję w wartości,
dla której wszystko to, co ziemskie, był
gotów natychmiast porzucić.
Warto zauważyć, że życiowa
zaradność była im nader pomocna
w dotarciu do wyższego celu. Nie
stała ona z nim w sprzeczności
i co najważniejsze, nie przesłoniła go. Poza
tym w swoich działaniach owi
przedsiębiorcy poruszali
się z poszanowaniem ówczesnego prawa.
Podjęcie tak radykalnych decyzji było też
nieuchronnie związane z
istotnymi zmianami w ich życiu
codziennym. Zapewne musieli też
zderzyć się z brakiem
zrozumienia u niewtajemniczonych
obserwatorów ich postępowania.
Kolejna przypowieść rzuca nowe światło na
rozumienie mądrości Tego, Który
jest większy niż Salomon (por.
Łk 11,31). Obraz łowienia
niewodem, czyli siecią ciągniętą
przez dwie łodzie, do której
wpadają ryby zarówno dobre,
jadalne, jak i te złe, jest
bardzo wymowny. Po
dopłynięciu do brzegu jest
konieczna selekcja dokonana przez
specjalistów.
To zestawienie przypowieści jest celowe i
zwraca uwagę na fakt, że idzie
tu o wewnętrzny skarb.
Pan połowu spodziewa się dobrych ryb i one
przechodzą przez selekcję. Ta
codzienna scena selekcji
ułowionych ryb została
odniesiona przez Jezusa do
równie bezdyskusyjnego faktu
Sądu Ostatecznego, kiedy to
dojedzie do selekcji i
oddzielenia ludzi złych od
dobrych. W tym momencie nie
będzie już możliwości
żadnej negocjacji. I tu nie ma
miejsca na pomyłkę w
ekipie, której ta selekcja
została powierzona. Sprawa
będzie definitywnie zamknięta.
Kontekst poprzednich
przypowieści sugeruje, że dobrym
człowiekiem jest ten, kto
dokonuje przemiany swojego serca
i umysłu przez radykalny wybór
Jezusa.
I w tym momencie Jezus stawia swoim ówczesnym
słuchaczom i nam dzisiaj,
fundamentalne pytanie:
Zrozumieliście to wszystko?
A kiedy przytaknęli, dopełnił swoje
nauczanie, mówiąc o prawdziwych
uczonych w Piśmie, którymi
staną się Jego uczniowie. Taki właśnie
Jezusowy uczony w Piśmie:
podobny jest do ojca rodziny,
który ze swego skarbca wydobywa rzeczy
nowe i stare. Tym
skarbcem jest Biblia, kluczem do
jej interpretacji jest – Jezus;
najwyższą gwarancją prawdy –
Duch Święty; Ojciec Niebieski –
świętą jednością. Może
dzisiaj jeszcze bardziej niż
kiedyś słowa straciły swoją
wartość, a paradoksalnie
zyskuje ją Biblia, księga fenomenalnie
spójna w swoim przesłaniu. Jest
ono bardzo krótkie
i przejrzyste – Bóg, który cię pokochał, jest
skarbem, dla którego, i z
którym warto żyć. Znajdujemy
Go w Chrystusie, dla którego warto wszystko i
to natychmiast poświęcić, aby z
Nim wszystko
otrzymać.
Znakomicie skutek tej radykalnej mądrości
znakomicie nazwał św. Paweł:
Wiemy też, że Bóg z
tymi, którzy Go miłują,
współdziała we wszystkim dla ich
dobra, z tymi, którzy są
powołani według [Jego] zamiaru.
Warto więc jeszcze raz postawić
w swoim życiu pytania
–
Czy ja jestem radykalny
w wyborze
Jezusa? – Czy
znam słowa Boga i czy
mają wpływ na moje codzienne
decyzje?
Po prostu – Czy ja jestem prawdziwie
mądrym człowiekiem – mądrością,
która jest mi potrzebna
do wypełnienia misji mojego życia?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jedno pole, dwóch siewców i
żniwa
(Mdr 12,13.16-19; Rz 8,26-27; Mt 13,24-43)
Pewnego razu zapukałem do drzwi
mieszkania mojego kolegi,
księdza Rafała.
Kiedy drzwi się otwarły
i w ich świetle zobaczyłem jego
postać. Zapytałem z grzeczności:
Jesteś sam? Nie – odparł.
Jest nas trzech. Mówiąc to,
przesunął się, aby zrobić mi
przejście. Wszedłem, ale nikogo
więcej w pokoju nie widziałem.
Ks. Rafał, patrząc na moją
pytającą gębę, odparł: Jest
nas trzech – ja, mój anioł stróż
i mój diabeł stróż.
Trudno było mi się z tym nie
zgodzić.
Dlaczego ta scena sprzed
wielu lat właśnie ostatnimi
czasy przypomina mi się coraz
częściej?
Wiążę to, z tym że coraz częściej wraz z
uczniami Chrystusa proszę Go o
wyjaśnienie mi przypowieści
o chwaście. Z jednej strony widzę,
obserwując świat i Kościół
Chrystusowy, jak spełniają się
przypowieści Jezusa o ziarnku
gorczycy i zaczynie, z drugiej
zaś mam wiele pytań. Nie dotyczą
one tego, dlaczego ten diabeł,
paskudnie inteligentny, jest
dopuszczany do asystowania mi i
działania na tym świecie.
Polem, na którym zły chce siać
chwasty, jest przede wszystkim
moja dusza. Jego obecność
przy mnie stanowi,
paradoksalnie, swoistego rodzaju
dar Chrystusa i jest
fantastycznym wyzwaniem do tego,
aby być czujnym oraz mieć oczy
szeroko otwarte. Pamiętam o
instrukcji obsługi, jaką mi dał
Jezus,
kiedy to szatan kusił Go na pustyni. Wiem,
jaka jest rola, modlitwy, słowa
Bożego oraz postu, który
to ćwiczy wolę i rozum. To właśnie
rozum oświecony wiarą daje jasne
odpowiedzi i chroni przed
wchodzeniem w śmiertelnie
niebezpieczne dyskusje (Mt 4,1 –
11). W tym najważniejsza
jest obecność Jezusa przy mnie i
anioła, którego mi dał.
Z jednej więc strony cieszę się
poczuciem bezpieczeństwa, z
drugiej zaś patrzę na niedający
się ukryć zakres agresji szatana w
otaczającym mnie świecie, co
dotyczy również pola zasianego
przez Chrystusa, czyli Kościoła.
Ilość chwastu i jego agresywność
i poplątanie z tym, co dobre,
jest ogromna. Chrystus
przewidział to, jako że w
przypowieści posłużył się
chwastem, którym zapewne była
życica, roślina nie dość, że
trująca to na dodatek jej
korzenie splątywały się z
posianym zbożem. Wyrywanie
tego, co
posiał szatan, byłoby
jednocześnie zniszczeniem tego,
co posiał Chrystus.
Wierzę, że na końcu końców
będzie sąd i Syn Człowieczy
wraz ze swoją nadzwyczajną
ekipą zrobi porządek
błyskawicznie i sprawiedliwie. Ani szatan
wtedy nie piśnie, ani ci, którzy
stanęli po jego stronie. Będzie
to tryumf zarówno
sprawiedliwości, jak i
miłosierdzia Bożego. Bez tego
momentu wieńczącego dzieje
świata, jego istnienie i
istnienie człowieka na nim, nie
miałoby sensu. Warto te
słowa Chrystusa, mieć w pamięci, albowiem
nie są jakąś hipotezą, jedną z
teorii, prawdopodobnym
scenariuszem, albo pobożnym
życzeniem. Te słowa wypowiada
Bóg, dla którego to wydarzenie
sądu
jest teraźniejszością a dla nas i dla
rozpędzonego świata nieuniknioną
przyszłością:
Syn Człowieczy pośle aniołów
swoich: ci zbiorą z Jego
królestwa wszystkie zgorszenia i
tych, którzy dopuszczają się
nieprawości, i wrzucą ich w piec
rozpalony; tam będzie płacz i
zgrzytanie zębów. Wtedy
sprawiedliwi jaśnieć będą jak
słońce w królestwie Ojca swego.
Kto ma uszy, niechaj słucha!
Ja jednak, jak i pewnie wszyscy podobnie
myślący, czujemy się aktualnie w
naszym zakresie odpowiedzialni
za nasze tu i teraz, i nie
chcemy popełnić błędu.
Człowiek, którego Bóg obdarzył
wyjątkowo wielką wiedzą i
trzeźwą oceną rzeczywistości,
papież Benedykt XVI w przesłaniu do katechetów i
nauczycieli przestrzegł przed „pokusą
niecierpliwości”
we współczesnym Kościele.
Przestrzegł również przed pokusą
nacisku w Nowej Ewangelizacji
na „natychmiastowy wielki
sukces” i „wielkie liczby”.
Misją Kościoła w tak mocno
zsekularyzowanym świecie nie
może być „próba
natychmiastowego przyciągnięcia
– za pomocą nowych bardziej
wyrafinowanych metod – wielkich
mas ludzi, którzy oddalili się
od Kościoła”. Trzeba, według
Benedykta XVI „zdobyć się na
odwagę rozpoczęcia od nowa, z
pokorą – od skromnego ziarenka,
pozwalając Bogu zrządzić, kiedy
i jak ma się rozwinąć” (Jubileusz
Katechetów 12 XII 2000).
Ziarnem jest Chrystus.
Ziarnem jest Eucharystia.
Nie
ma innego pola Chrystusowego –
jest nim Kościół.
Glebą
jestem ja, ty, on …
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Wyjątkowy czas na słowo
(Iz 55,10-11; Rz 8,18-23; Mt 13,1-23)
Nigdy dotąd człowiek nie był
zalewany potokiem słów tak, jak
teraz.
Mimo najnowszych technologii
szanse weryfikacji ich
prawdziwości są znikome. Do tej
pory słowo było atrybutem
człowieka myślącego, dzisiaj po
raz pierwszy zaczyna dominować
maszyna. Choć jest ona wymysłem
człowieka, ale przez synergię
wiedzy, przerasta możliwości
jednostki i następuje proces
samo zniewalania człowieka.
Paradoksalnie jest to
wyjątkowy czas na słowo Boga,
dające człowiekowi wolność i
wyjątkowe możliwości.
Niestety wielu ludzi lęka się
tego słowa bardziej niż maszyny,
albowiem przyjęcie
go domaga się zmiany życia.
Paradoksalnie, wielu spośród
tych, którym zostało ono
powierzone,
straciło świadomość mocy
posiadanego narzędzia.
Niezależnie jednak od
obserwowanych procesów,
to słowo Boga, które
pojawiło się na tym świecie, nie
może być przez ten świat ze
samej swej natury unicestwione.
Dzisiaj spotykamy Jezusa
otoczonego tłumami. Przyszli
przyciągnięci Jego
nadprzyrodzoną mocą uzdrawiania,
nauką głoszoną z serca, sławą,
która coraz bardziej Go
otaczała. A On siedzi w łodzi
nieco oddalonej od brzegu i
korzystając z nagłośnienia,
jakie dawało odbicie Jego głosu
od tafli
jeziora, nauczał ich w
przypowieściach. W tamtych
czasach i tamtym społeczeństwie,
przypowieść
była opowieścią, mającą na celu
pobudzenie słuchaczy do
myślenia. Podjęcie tego wysiłku
było konieczne, aby przebić się
przez zewnętrzną warstwę
opowiadania i dotrzeć do istoty
całego przekazu
i zachwycać się jego mądrością.
Głębia myśli jest tak duża, że
trzeba do niej częściej wracać.
Owa zewnętrzna powłoka ma tu
znaczenie zarówno selekcji, jak
i ułatwienia zapamiętania
tematu. Selekcji, albowiem
umysły leniwe, albo pochłonięte
innymi sprawami, trudu
zrozumienia sobie nie zadadzą.
Przypowieść o siewcy, którą
dzisiaj kolejny raz w naszym
życiu usłyszeliśmy, weszła na
stałe do szeroko pojętej
mądrości mieszkańców naszego
globu. Choć wielu ją zna, to jak
zwykle tylko dla niewielu będzie
okazją do kolejnej refleksji w
kontekście gwałtownie
zmieniających się czasów.
Jezus porównał w swej
przypowieści Słowo Boże do
ziarna. Jest to porównanie
proste i prawdziwe. Jedno i
drugie pochodzi od Boga, ma
ukrytą moc i jest tajemnicą.
Przede wszystkim zaś,
jedno i drugie służy życiu:
ziarno – doczesnemu, słowo Boga
– wiecznemu.
Tych właśnie niewielu, tak jak
wtedy, tak i dzisiaj, Jezus
zbiera wokół Siebie, nazywa ich
uczniami
i tłumaczy sens przypowieści
oraz przyczyny, z powodu których
inni, można powiedzieć trochę
kolokwialnie, odpadli. Powołując
się na proroka Izajasza, a przez
to pokazując ich ponadczasowość,
Jezus stwierdza: Bo
stwardniało serce tego ludu, ich
uszy stępiały i oczy swe
zamknęli, żeby oczami
nie widzieli ani uszami
nie słyszeli, ani swym sercem
nie rozumieli: i nie nawrócili
się, abym ich uzdrowił.
Dalej Mistrz tłumaczy w
kontekście różnego losu
rzuconych ziaren, dlaczego
doszło do tego
stwardnienia serc, stępienia
słuchu i zamknięcia oczu.
Pierwsza przyczyna to – brak
zrozumienia
słowa, a przez to,
otwarcie się na działanie złego
ducha. Zlekceważenie tego
wysiłku zrozumienia i
poświęcenie większej uwagi
ludzkiej mądrości, niż Bożemu
słowu, niestety, tak zwykle się
kończy.
Diabeł takich okazji nie
marnuje.
Druga przyczyna „odpadnięcia”
występuje u tych, którzy po
wstępnym, pełnym entuzjazmu,
przyjęciu słowa, nie zapuścili
korzenia, okazali się
niestali i nie pracowali nad
przyjętym słowem. W ich
umysłach i sercach postępuje
proces detronizacji słowa
Bożego, a wraz z nim, szybko
stają się niewolnikami
inteligentnych maszyn i ich
właścicieli.
I wreszcie trzecia przyczyna
„odpadnięcia”
od słowa, występuje u tych,
którzy je wprawdzie
wysłuchali, lecz to, co jest
wartością doczesną od samego
początku, całkowicie je
zdominowało.
Nie rozumiejąc mocy słowa Bożego
otwierającego wieczność,
postanowili zamknąć się w
kapsule doczesności.
Giną oni wraz z wrakiem Titanica
ludzkich osiągnięć, budowanych w
dumnej tradycji
Wieży Babel.
Dzisiaj Jezus jeszcze raz
proponuje nam regularne
wchodzenie do izdebki
swojego serca, z pokorą
i entuzjazmem dziecka, na
rozmowę z Ojcem Niebieskim i
wysłuchanie Jego Słowa, którym
jest jednorodzony Syn. Tylko
tam, w ciszy, z dala od zgiełku
świata, napełnieni Duchem
Świętym, Duchem Miłości,
nieodłącznym elementem słowa
Bożego, możemy je bardziej
zrozumieć, mocniej pokochać
i jeszcze raz szczerze przyjąć.
Wtedy to dopiero możemy wyjść z
izdebki na kreatywne
spotkanie
z tym światem. Wtedy to, i
tylko wtedy, słowo wyda w
nas i przez nas, plon obfity.
Weryfikacja spichlerzy, przy
Boskiej technologii, będzie
sprawiedliwa. O tym też warto
pamiętać.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Szkoła Podstawowa nr 6
(Za 9,9-10; Rz 8,9.11-13; Mt
11,25-30)
Pan Jezus nie urządzał wspólnych nabożeństw
ku czci swojego Ojca. Nie modlił
się ostentacyjnie
i nie zmuszał do wspólnej z Nim modlitwy. Nie
organizował własnych
pielgrzymek, innymi słowy,
nie robił konkurencji świątyni i synagodze.
W tych to właśnie świętych
miejscach modlił się razem
z tłumem, jak wszyscy, choć w Jego
normalności trudno było nie
zauważyć Jego wyjątkowości.
Afiszowanie się modlitwą Jezus
tępił, wyraźnie mówiąc, że
tak modlą się obłudnicy. Cała
działalność Jezusa jest osadzona
w rozmowie z Ojcem Niebieskim.
Jezus aktywny w ciągu dnia znika
na nocne czuwania w miejscach
temu sprzyjających. Swoim
uczniom dał jasną wskazówkę,
osadzoną w Jego osobistej
praktyce: Ty zaś, gdy chcesz
się modlić, wejdź do swej
izdebki, zamknij drzwi i módl
się do Ojca Twego, który jest w ukryciu, a
Ojciec Twój, który widzi w
ukryciu, odda tobie (Mt 6,6).
Wychodząc naprzeciw ludzkiej potrzebie
zwartego tekstu modlitwy, Jezus
daje po wsze czasy swoim uczniom
genialny tekst, którym będą
mogli razem z Nim i dzięki Niemu
zwracać się do Ojca
Niebieskiego, porządkując swoje życie
doczesne i otwierać wieczne –
tekst modlitwy: Ojcze
nasz.
Życie Jezusa i cała Jego działalność stanowią
przygotowanie do wielkiego
wspólnego uwielbienia
Boga w ofierze krzyża, w zmartwychwstaniu, w
jednej wielkiej Eucharystii
dziejów, którą On ustanowił
i nieustannie sprawuje. Tak powstała nowa
świątynia, nowe kapłaństwo,
nowy lud, nowe królestwo, nowe
uwielbienie Boga Trójjedynego.
Jednakże w tej nowej
rzeczywistości dalej obowiązują
Jego
zasady, dotyczące osobistej relacji z
Bogiem.
Dostępujemy dzisiaj wyjątkowego zaszczytu
uczestniczenia w rozmowie Syna
Bożego ze swoim Niebieskim
Ojcem. To doświadczenie ma na
celu wychowanie nas do
prawdziwie owocnej modlitwy,
która jest jednocześnie
poznawaniem Boga, a także
podjęciem z Nim skutecznej
współpracy. Ta
modlitwa ma charakter uwielbienia Ojca za
Jego objawienie tych rzeczy.
To tak, jakby ludzkie
słowa były zbyt ciasne dla
określenia bogactwa Bożego
objawienia. Ludzka mądrość i
roztropność nie wystarczają, aby
nazwać to, co Bóg daje
człowiekowi. Jedyna postawa,
którą powinien przyjąć człowiek
w dialogu z Niebieskim Ojcem to
postawa prostaczka, czyli
postawa dziecka wobec Ojca. Sam
Mesjasz swoim ludzkim życiem
jest najdoskonalszym wzorem
takiej postawy. Jezus nie
lekceważy ludzkiej mądrości i
roztropności, lecz poznanie Ojca
Niebieskiego dokonuje się w Nim,
prawdziwym również człowieku,
przede wszystkim w
modlitewnym dialogu dziecka z
Ojcem. I to jest tajemnicą
szkoły podstawowej, do której
każdy człowiek jest zaproszony.
I tu jest klucz do zrozumienia następnych
słów Chrystusa: Tak,
Ojcze, gdyż takie było Twoje
upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec
mój. Nikt też nie zna Syna,
tylko Ojciec, ani Ojca nikt
nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce
objawić.
Jezus, będąc prawdziwym Człowiekiem,
zaprasza każdego z nas do
naśladowania Go w Jego
indywidualnych rozmowach z Ojcem
Niebieskim. To w takiej właśnie
rozmowie Ojciec zwierza się
dziecku, to w takiej rozmowie
dziecko zawierza się Ojcu. Wola
Ojca staje się wolą dziecka, nie
przez przymus, lecz przez miłość
i zrozumienie. Jezus zaś w swej
Boskiej naturze jest odwiecznie
zjednoczony
z Ojcem. Wraz z Nim i Duchem Świętym jest w
naszej modlitwie obecny. Co
więcej, Jezus gwarantuje swoją
pomoc w przełożeniu jej na życie
tak, aby wszystko, co czynimy,
stało się modlitwą.
Aby zobrazować owo przełożenie modlitwy na
życie, Jezus użył porównania do
przedmiotu podówczas,
codziennego użytku. Była to
wygięta belka, zwana jarzmem,
którą nakładało się na ramiona,
aby na jej dwóch końcach można
było zawiesić np. dwa wiadra.
Choć owo jarzmo było dodatkowym
obciążeniem, to praca
dzięki niemu była lżejsza i
bardziej efektywna.
Ta mądrość jest dla wszystkich i jest
ponadczasowa, albowiem nasz
pobyt na ziemi jest tylko
czasowy. Żaden postęp nauk
wszelakich nie zmieni tej
sytuacji i nie może zastąpić tej
lekcji z Jezusowej szkoły
podstawowej. Lekcji poznania
Ojca Niebieskiego, osobistego
kontaktu z Nim jak dziecko z
Ojcem, jak człowiek z
Wszechmogącym.
Jest w mojej rodzinnej miejscowości w
Jaworznie wyjątkowy budynek. Ten
zabytkowy obiekt
im bardziej przekształca się w ruinę, tym
bardziej rośnie do rangi
symbolu. Na każdym jego rogu są
umieszczone
trzy duże splecione ze sobą litery „OEL”
skrót łacińskiej dewizy
benedyktynów – ora et
labora (módl
się i pracuj). Przez prawie
100 lat mieściła się w tym
budynku nasza Szkoła Podstawowa
nr 6. Zarówno aktualni
właściciele, jak i władze
miasta, oraz duszpasterze, nie
wiedzą co z tym zabytkiem
otoczonym dyskontami spożywczymi
uczynić. Dla jednych jest to
sentyment, dla innych finanse, a
przecież idzie
o coś zdecydowanie więcej – idzie, o ORA
ET LABORA, a nie LABORA ET ORA!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Ogniem i mieczem
(2 Krl 4,8-11.14-16a;
Rz 6,3-4.8-11; Mt 10,37-42)
Aby lepiej zrozumieć przesłanie dzisiejszej
Ewangelii, warto przypomnieć
słowa Chrystusa, które ją
poprzedzają:
Nie sądźcie, że przyszedłem
pokój przynieść na ziemię. Nie
przyszedłem przynieść pokoju,
ale miecz.
Bo przyszedłem poróżnić
syna z jego ojcem, córkę z
matką, synową z teściową; i będą
nieprzyjaciółmi człowieka jego
domownicy.
Wydawać by się mogło, na pierwszy rzut oka,
że Boski Mistrz sam sobie
przeczy. Wysyła swoich uczniów,
aby głosili Ewangelię o
królestwie Bożym, Ewangelię
pokoju, a tu nagle mówi o
mieczu. Pewnym
krokiem w zrozumieniu Jezusowego zamysłu jest
fakt, że termin miecz
użyty przez Niego w tym
kontekście, oznacza nie tyle
oręż, ile podział i rozłam. Owym
mieczem, czyli przyczyną
podziału między ludźmi, staje
się ich relacja do samego
Jezusa. Albo jest On przyjęty i
jest się Go godnym, albo jest
odrzucony i jest się Go
niegodnym. Kiedy uznajemy bóstwo
Syna Bożego, to jako stworzenia
nigdy nie możemy mówić o naszej
godności, czyli stawić się na
równi z Bogiem. Przez fakt, że
Bóg przyjął postać człowieka i
zamieszkał pośród nas, aby
wprowadzić nas do życia w Bogu,
uzdalnia nas do przyjęcia daru –
bycia godnym. Ten dar
nowej relacji można albo
przyjąć, albo odrzucić.
Znamienne jest to, że Jezus
moment tego przyjęcia lub
odrzucenia umieścił w
przestrzeni, wydawać by się
mogło, poukładanej –
w przestrzeni życia członków najbliższej
rodziny. Słowa Jezusa: Kto
kocha ojca lub matkę bardziej
niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto
kocha syna lub córkę bardziej
niż Mnie, nie jest Mnie godzien,
stawiają sprawę naszej relacji z
Nim na samym ostrzu noża. Jezus
domaga się, aby w hierarchii
miłości, pojętej jako porządku w
świecie wartości, a nie uczuć,
relacja z Nim, a więc
zawierzenie Mu, było
priorytetem. Można powiedzieć,
że Jezus wiarę w Niego,
prawdziwego Boga i prawdziwego
Człowieka, stawia jako wartość
porządkującą całe nasze życie i
wszystkie nasze relacje,
również, a może przede wszystkim
te rodzinne.
Tymczasem w świecie współczesnym obserwujemy
bardzo niebezpieczne tendencje,
które przenikają również umysły
ludzi Kościoła.
Zawierzenie Jezusowi i przyjęcie
Jego Ewangelii jako wartości
porządkującej nasze myślenie,
zaczęło ustępować na rzecz
czynnika ludzkiego,
co przejawia się między
innymi, w swoistego rodzaju
przecenianiu roli psychologii,
psychiatrii i coachingu. Te
niewątpliwie ważne dyscypliny
nauki o człowieku i służby
człowiekowi, przejęły kontrolę
nad ludzkim myśleniem
i nad wartościami. Swoistego rodzaju
„spowiednicy i kapłani” tej
niemalże nowej religii, często
autorytatywnie rozstrzygają o
sprawach ludzkiego sumienia,
wyrokach sądowych, problemach
małżeńskich i wychowawczych.
Wiarę i Jezusową Ewangelię na
wszelki wypadek zamknęli w
kapsułce prywatności, której się
nie otwiera. Naruszyłoby to,
według nich, wolność człowieka,
a przede wszystkim odniesienie
do wiary, uznaje się za
nienaukowe.
Tak oto współczesny człowiek, dalej jako byt
krótkoterminowy, rezygnuje w
swej piramidalnej
głupocie z szansy bycia godnym Chrystusa i ze
swojej wieczności z Nim, na
rzecz doczesności,
która dalej nie sięga.
Następnym etapem będzie
przekazanie władzy maszynom, totalne
odczłowieczenie człowieka i
sprowadzenie go do roli robota.
Jest to odwrotny proces, jaki
miał miejsce w historii edukacji
człowieka. Rozpoczęty przez
Greków proces wychowania
człowieka do piękna i dobra
został przez Chrystusa
wyniesiony na szczyty. Dzisiaj
przechodzi kolejny czas próby i
oczyszczenia. Jeżeli wiara w
Boga nie będzie na pierwszym
miejscu, tylko to, co ludzkie,
nic człowieka nie uratuje od
samozagłady
i to
zarówno w naszym życiu
osobistym, jak i całej
społeczności.
Ta dzisiejsza Ewangelia o ogniu
miłości i mieczu podziału, każe
mnie, istocie myślącej,
zatrzymać
się i popatrzeć w głąb swojej
duszy
i ocenić swoje relacje z
najbliższymi i swoją postawę w
czasie
próby i zderzenia z życiowymi
przeciwnościami. W tym wszystkim
Jezus pyta każdego z nas:
- czy kochasz Mnie
bardziej niż…?
Pamiętamy – odpowiedź przekłada się na naszą
wieczność!
Ks.
Lucjan Bielas
Napisane na ternie obozu KL
Auschwitz-Birkenau
-
-
Tej księgi zamknąć się nie da
(Jr 20,10-13; Rz 5,12-15; Mt
10,26-33)
Chrystus swoich wysłanników
uzbroił swą Boską mocą, aby
mogli służyć człowiekowi na
granicy
życia i śmierci, zdrowia i
choroby, w zderzeniu z mocami
ciemności.
Ta moc, płynąca z
nieskończonej miłości, z
natury rzeczy nie odebrała
ludzkiej wolności zarówno
posłanym, jak i tym do których
zostali wysłani. Jezus swoim
apostołom przypomina fakt, że
dar Boga nie zwalnia od
obowiązku pracy nad sobą. Daje
też bardzo konkretne wskazania,
co do kierunku, w jakim ma ona
pójść. Najkrócej można to ująć
słowami samego Chrystusa:
Nie bójcie się ludzi.
Jezus mówi to w czasach, w których za
głoszenie prawdy o zachowywaniu
Bożych przykazań, Jego krewny i
poprzednik, Jan Chrzciciel
został ścięty. Mówi to w
czasach, w których obok wróbli,
na targu sprzedawano człowieka
sprowadzonego do poziomu „rzeczy
mówiącej”. Mówi to w czasach, w
których przywódcy religijni
narodu, widzą w Nim, w Jezusie,
swego głównego wroga.
Nie bójcie się ludzi; mówi Jezus dzisiaj do Swoich
wysłanników. Mówi to do tych,
których wysyła ze swoją
Ewangelią w świat. Świat, w
którym w imię wolności,
człowiekowi wolność odebrano; w
imię ochrony danych, odebrano
człowiekowi prywatność i
tożsamość. Jezus mówi to do
swoich uczniów,
zmierzającymi się ze światem,
który z ekologii uczynił
religię, prawami ekonomicznymi
chce zastąpić Boskie, uleganie
pożądliwości ogłosił jako cnotę,
kłamstwo jako narządzie,
likwidację istnień ludzkich,
jako konieczne zabiegi
demograficzne. A wszystko to
dzieje się z wykorzystaniem
imponujących osiągnięć
technicznych.
Tymczasem Jezus mówi: Nie bójcie się
ludzi. Nad przyrodą to
Ja, Bóg mam władzę i tak
naprawdę, nic bez mojej woli się
nie stanie. A co do technologii,
to nie policzycie włosów na
ludzkich głowach, a Ja ich
dokładną liczbę znam. Wasze
osiągnięcia mają swoją granicę.
Wszechmogący i wszechwiedzący to
Ja jestem. Dlatego
zaufajcie Mi i zaopatrzeni w
Moje dary nieście Moją Ewangelię
i głoście ją całemu światu,
również tam, gdzie nie boją się
najnowszych technologii, ale
panicznie boją się Mojego
Imienia. Nawet kiedy
przyjdzie wam oddać swoje
doczesne życie, nie bójcie się,
albowiem Ja zmartwychwstałem
i wy ze Mną zmartwychwstaniecie. I tak jak
wy przyznaliście się do
Mnie przed ludźmi, tak Ja
przyznam się do was przed Moim
Ojcem, który jest w niebie. To
ignorowanie śmierci jest cudowną
służbą życiu.
Jest pewna forma strachu, która nie
paraliżuje ucznia, lecz pomaga
mu w zachowaniu ludzkiej
roztropności. Jezus określił ją
jasnym sformułowaniem:
Bójcie się raczej Tego, który
duszę i ciało może zatracić w
piekle. Przeciwnicy na
tym świecie mogą najwyżej zabić
ciało. Nad duszą ludzką władzę
ma tylko Bóg, Który to w
niepojętej miłości uszanuje
ludzki wybór, nawet ten
najdramatyczniejszy, wybór
piekła.
Znakomicie określił tę formę posłania ucznia
Chrystusowego, Sługa Boży bp Jan
Pietraszko, nazywając taką
postawę jako – „żywą księgę
Ewangelii”. Przewyższa ona
swoją jakością i skutecznością
wszystkie ludzkie technologie.
Fenomen tej księgi polega na
tym, że raz otworzona przez
Chrystusa jest nie do
zamknięcia, nie do podarcia, nie
do zniszczenia. Mało tego, te
otwarte żywe księgi Ewangelii
znakomicie posługują się
najnowszymi zdobyczami techniki,
które tak naprawdę są tylko
niedoskonałym, choć
fascynującym, naśladowaniem
Boskiego działania.
W tych wymagających czasach potrzeba, aby owe
żywe księgi Ewangelii były w
Jego ręku. Tylko wtedy będą
żywe, Jego życiem i Jego mocą –
Duchem Miłości.
Czy taką księgą jestem?
Czy umiem czytać to, co Bóg
przeze mnie „pisze”?
Czy w tym wyjątkowym dialogu
znajduję poczucie
bezpieczeństwa?
Ks. Lucjan Bielas
Których kapłanów boi się świat?
(Wj 19, 2-6a; Rz 5, 6-11; Mt 9, 36 – 10, 8)
Można odpowiedzieć krótko – skutecznych!
A jacy to są?
Władza, która została przekazana
uczniom przez Jezusa Chrystusa,
była ogromna. Władza nad
duchami nieczystymi, władza
uzdrawiania i leczenia ze
wszelkich chorób, również tych
śmiertelnych, a nawet z trądu.
Wreszcie władza wskrzeszania
umarłych. Można ową władzę
porównać jedynie z misją
proroków, a więc wysłanników
samego Boga, działających Jego
mocą i w Jego Imieniu.
Wszystkie te dary, przekraczające ludzkie
możliwości, wychodziły naprzeciw
ludzkiej biedzie. Jezus,
wcielony Bóg, sam w swym ludzkim
sercu litował się nad tą biedą i
swą boską mocą jej zaradzał.
Przyszedł wreszcie czas, w
którym swoich najbliższych
uczniów wprowadził w to
nadzwyczajne i nadprzyrodzone
działanie. Niewątpliwie musiał
widzieć w nich nie tylko wiarę,
ale również ludzkie
predyspozycje, takie jak
wrażliwość serca, gotowość
poświęcenia siebie, umiejętność
osobistego wyjścia do drugiego
człowieka. Sam Jezus,
doświadczywszy tego, że Jego
nauczanie połączone ściśle z
Jego uzdrowieńczą działalnością,
okazało się tak bardzo
potrzebne ludziom, zwrócił się
do uczniów ze słowami:
Żniwo wprawdzie wielkie, ale
robotników mało.
I zaraz dodał: Proście
Pana żniwa, żeby wyprawił
robotników na swoje żniwo.
Prosić mają więc przede
wszystkim ci, których świadomość
wagi sprawy jest większa, a więc uczniowie.
Jezus natychmiast ukazał skutek prośby o
robotników. Wybrał dwunastu
uczniów i obdarzył ich
nadprzyrodzoną władzą, którą
będąc Bogiem, posiadał i mógł
nią dowolnie dysponować. Tak
więc: udzielił im władzy
nad duchami nieczystymi, aby je
wypędzali i leczyli wszystkie
choroby i wszelkie słabości.
Panem żniwa jest On I tylko Jego
mocą działający wysłannicy, mogą
sprostać ludzkim najbardziej
dramatycznym potrzebom, których
zaradzenie przerasta siły
człowieka. Wymieniając
imiona wybranych uczniów, Ewangelista Mateusz
dodatkowo podkreślił wagę ich
misji. Stanowią oni
w tej grupie wysłanników swoistego rodzaju
całość, choć są różni. Z jednej
strony – Szymon Gorliwy,
z drugiej zaś Mateusz celnik. Filip i
Andrzej nosili greckie imiona,
co mogłoby wskazywać na ich
otwarcie się w stronę pogan.
Zwornikiem wszystkich wysłanych
uczniów była ich relacja do
Jezusa Chrystusa Boga, któremu
zawierzyli całe swoje życie i za
Nim poszli.
Wybór i otrzymana władza, nie „skazywały” ich
na świętość, były jedynie do
niej zaproszeniem.
Najlepiej świadczy o tej wolności fakt, że
między wybranymi znalazł
się również Judasz Iskariota
(z Keriot – miasto w płd. Judei), któremu to,
udział w Boskiej mocy nie
odebrał ludzkiej wolności wyboru
zła.
Otrzymany od Jezusa dar jest Boski i nie
można go przeliczyć na żadną
ludzką wartość:
Darmo otrzymaliście, darmo
dawajcie.
Próba przeliczenia tego na
jakąkolwiek wartość tego świata,
będzie swoistego rodzaju wyrazem
braku wiary i tych, co dają i
tych, co biorą.
Rozesłanie uczniów ma swoją logikę kolejności
działań. Najpierw trzeba
zadbać o wartości we własnym
domu, aby później wnosić je do
domów innych. Dlatego też w
pierwszej kolejności Jezus każe
wysłannikom szukać owiec, które
poginęły z domu Izraela.
Paradoksalnie, najlepiej poznaje
się własny dom, kiedy szuka się
tych, którzy go opuścili.
Św. Paweł przypomina nam, że Jezus, będąc
prawdziwym człowiekiem,
przekroczył to, co ludzkie,
umierając za nieprzyjaciół, a
będąc Bogiem, nadał swojej
ofierze nieskończony wymiar. Ci,
którzy uwierzyli, tworzą Jego
Kościół, Nowy Izrael.
Cała akcja rozesłania uczniów opisana przez
Mateusza ma więc ponadczasowy
charakter. Proces rozsyłania
uczniów przez Chrystusa,
rozpoczęty wtedy, trwa i nigdy
się nie skończy, albowiem
jednych trzeba w Kościele
umacniać, a innych szukać. Jezus
jest Tym, który wysyła i Tym,
który działa. Współcześni
wysłannicy muszą mieć postawę na
miarę owych pierwszych dwunastu.
Ciężar gatunkowy spraw, z
którymi muszę się zmierzać,
przerasta ludzkie możliwości, a
przeciwnik – szatan może być
pokonany tylko przez samego
Chrystusa. Tak więc
nieustanna łączność z Nim,
jedność działania
i szacunek dla każdego człowieka, jest
kluczem sukcesu wysłanników.
Znakomicie rozumiał to Kościół
starożytny. Św. Cyprian z
Kartaginy w
Liście 67 nawiązując
do Ewangelii wg św. Jana,
napisał: Bóg grzesznika
nie słucha, jednakże słucha
tego, kto czci Boga
i spełnia Jego wolę (J 9,31). Dlatego z
jak największą pilnością i po
należytym zbadaniu, należy
wybierać do kapłaństwa Boga
takich, o których wiadomo, że
Bóg ich wysłucha.
Słowa te zostały napisane po
ustaniu prześladowania za czasów
cesarza Decjusza 250 – 251,
podczas którego domagano się od
mieszkańców Cesarstwa Rzymskiego
złożenia ofiary rzymskim bogom w
celu budowania jedności
imperium. Wielu chrześcijan
wtedy zaparło się wiary. Tym
bardziej więc trzeba było
świętych wysłanników.
I tak historia, swoim zwyczajem, kolejny raz
zatoczyła koło.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
W najmniej oczekiwanym miejscu i
momencie
(Oz 6, 3-6; Rz 4, 18-25; Mt 9,
9-13)
Jest wielu takich, którzy
wprawdzie znakomicie ustawili
się zawodowo i finansowo, nieraz
idąc
po przysłowiowych trupach, czują
głębokie wewnętrzne rozdarcie. Jest to
rozdarcie sumienia,
które
mówi ci, że źle robisz, że
powinieneś odejść od czynionego
zła. Pieniądze, które zarabiasz,
są nieuczciwe. Środowisko, w
którym pracujesz, jest złe. Choć
wszystko jest niby zgodne z
literą prawa,
to
jednak czujesz, gdzieś w głębi
duszy, że jest to nieuczciwość.
Wprawdzie jest w otoczeniu
milcząca zgoda na takie
działania, to ty czujesz, że
jest to złe. Czasem słyszysz, że
Bóg pyta cię, gdzie jesteś,
ale ty,
jak biblijny Adam czaisz się w
krzakach i chowasz się przed Nim
i dalej żyjesz, jakby Go
nie było.
Zaczynasz tworzyć własne
przykazania i własną
interpretację już istniejących.
To trochę
tak,
jakbyś przycinał nogę do buta, a
nie dopasowujesz buta do nogi.
Wprawdzie wiesz, że daleko
tak nie
zajdziesz, ale na razie jesteś
dzielny. Kościół Chrystusowy, w
którym zostałeś ochrzczony
i jakoś w
dzieciństwie duchowo
raczkowałeś, dzisiaj jest ci
potrzebny bardziej jako worek
treningowy, jako że uderzając w
jego nie zawsze udanych
przedstawicieli, lepiej się
czujesz w tym, co jest twoim
bagienkiem. Mimo to od czasu do
czasu pojawiają się myśli, aby
coś zmienić. Wprawdzie przez
lata wypracowałeś sobie technikę
zagłuszania takich pomysłów, to
jednak się pojawiają, mimo
ciekawych wakacji, nowej żony
czy męża, nowego samochodu, czy
dobrego terapeuty. Może nieraz
te myśli
są tak
intensywne, że rozważasz zmianę
pracy, otoczenia, znajomych,
naprawę rozbitych związków,
ale
brakuje ci silnej woli, impulsu,
który by pomógł owe pomysły
wprowadzić w czyn.
Może wtedy
w
najmniej oczekiwanych
okolicznościach i w najmniej
oczekiwanym czasie, w drzwiach
tej twojej „komory celnej”
pojawi się Ktoś.
Jezus,
wychodząc z Kafarnaum, ujrzał
człowieka imieniem Mateusz,
siedzącego na komorze celnej,
i rzekł do niego: Pójdź za
Mną! Galilea była
częścią okupowanej przez Rzymian
Palestyny, ale w jurysdykcji
Heroda Antypasa. W ówczesnej
administracyjnej strukturze
tamtego regionu celnicy
pobierali
podatek, można powiedzieć –
vatowski, lecz charakter ich
pracy stwarzał ogromne
możliwości
czynienia nadużyć, przez
okradanie swoich pobratymców w
majestacie prawa. Rzym to
tolerował, albowiem powstałe
napięcie między celnikami a ich
współbraćmi było dla Imperium
bardzo
na rękę. Nie ma
się co dziwić, że celnik w
świadomości zwyczajnych
mieszkańców Galilei był
postrzegany jako
pewnego rodzaju zdrajca i
złodziej, czyli jako grzesznik.
Można postawić sobie pytanie: co widział
Jezus w sercu Mateusza, że
właśnie jego wybrał z tego
osobliwego grona? Część
odpowiedzi na to pytanie jest
zawarta w reakcji Mateusza:
A on wstał
i poszedł za Nim. Czyli nie
dyskutował, nie pytał, nie
zastanawiał się. Mateusz był od
razu
zdecydowany. Jako celnik, miał wiele
kontaktów z ludźmi i wiele
słyszał i widział. Skoro tak
łatwo zrezygnował z dobrego
biznesu, to znaczy, że nie
pieniądze były dla niego
najważniejsze. A więc co? Prawdę
o nim znał Chrystus i ją wyjawił
w ciekawych okolicznościach.
Powołując Mateusza, Jezus otwarł
drogę do Siebie celnikom i
grzesznikom. To z nimi właśnie
zasiadł do stołu, co było
postrzegane
w ówczesnym środowisku jako wyraz wspólnoty
i porozumienia. Oburzonym zaś
faryzeuszom
powiedział słowa, które mają głębokie
znaczenie i rzutują na
zrozumienie decyzji Mateusza:
Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo
nie przyszedłem powołać
sprawiedliwych, ale grzeszników.
W tym tekście, odwołującym się do proroka
Ozeasza (6,6), kluczowe jest
rozumienie słowa –
miłosierdzie. Użyte
przez Jezusa hebrajskie słowo:
hesed
oznacza wierną, wytrwałą
miłość przymierza. Jezus,
powołując Mateusza, zapewne
widział w nim napięcie między
byciem Żydem, który pragnie być
wierny przymierzu, a grzesznym
zajęciem, które wykonywał. Słowa
Chrystusa
Pójdź na Mną!
- uwolniły decyzję, która w
nim dojrzewała.
Powołanie Matusza nie było
przeciągnięciem go do wrogiego
obozu, lesz stało się
zaproszeniem dla pozostałych
kompanów do zmiany życia.
Znamiennym jest fakt, że cała
Ewangelia wg św. Mateusza
jest adresowana w pierwszej kolejności do
Żydów. Autor pragnie pomóc im w
zrozumieniu i przyjęciu prawdy,
że przymierze z Bogiem, któremu
chcą być wierni, wypełnia się w
Jezusie Chrystusie.
Może więc warto spotkać się ze wzrokiem
Jezusa i kiedy usłyszysz słowa
– Pójdź za Mną! Po prostu
trzeba wstać i wyjść z tego, co jest złym
środowiskiem, i nie dyskutować,
nie zadawać głupich pytań,
nie zwlekać. On i tylko On może wyprowadzić
cię ze wszystkich życiowych
zakrętów i uwikłań,
bo kiedyś właśnie z Nim zawarłeś
przymierze i On jest mu
wierny. Możesz być pewny, że,
może
nie zaraz, ale za twoim przykładem pójdą
jeszcze inni i na pewno nie
będziesz sam. Przede
wszystkim
zaś będziesz człowiekiem wolnym i
szczęśliwym.
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Chrystus z szat obnażony
(Pwt 8, 2-3. 14b-16a; 1 Kor 10,
16-17; J 6, 51-58)
To nie przypadek, że nad kaplicą
Najświętszej Maryi Panny
jasnogórskiego sanktuarium
narodowego zostały umieszczone
stacje drogi krzyżowej
Chrystusa, namalowane przez
Jerzego
Dudę Gracza. Są one nie tylko wizją
artysty, ale przedziwnym
wyznaniem wiary prostego udu,
którego Duda Gracz był
bacznym obserwatorem, a darem
otrzymanym od Boga mógł to swoim
językiem nazwać i wyrazić.
W tę dzisiejszą Uroczystość Najświętszego
Ciała i Krwi Chrystusa
wpisuje się zarówno w naszą polską, jak
i europejską rzeczywistość,
dziesiąta stacja wspomnianej
jasnogórskiej drogi krzyżowej,
Chrystus z szat obnażony. Na
pierwszym planie jest postać
Chrystusa wprawdzie obdartego z szat, ale nie
z godności. Jego oczy są
przymknięte, twarz wyraża
smutek, ale nie rozpacz.
Doskonale wiedział, że te
ludzkie wyroki ludzi świątyni i
polityki, to żałosne
przedstawienie, prawdziwym
sędzią jest On i jasno
powiedział to arcykapłanowi
(por. Mt 26,64). Ciało
Jezusa jest pełne ran zadanych
przez ludzi, którzy w swej
głupocie bili bezbronnego i
niewinnego, bezmyślnie
zawierzywszy przywódcom. Na
głowie Jezusa znajduje się
upleciona korona z cierni.
Artysta tak namalował owe ciernie, że
splatają się one z promieniami
monstrancji, niesionej podczas
procesji Bożego Ciała. Postać
Jezusa z szat obnażonego została
umieszczona właśnie na tle
tradycyjnej procesji Bożego
Ciała, takiej na wskroś
tradycyjnej, tłumnej,
uroczystej.Artysta wykrzyczał
tym
obrazem, że istotą naszej wiary jest wiara w
to, że w tej umęczonej
ludzkiej postaci
skazanego przez świat Chrystusa jest
prawdziwy Bóg, miłosierny,
kochający i sprawiedliwy.
Wiara w to, że pod postacią chleba w
kształcie okrągłego opłatka,
jest dokładnie ten sam Bóg.
Skoro bowiem, Ten, który stworzył świat, i
Ten, który będąc Bogiem, stał
się człowiekiem, z miłości
do nas, i Ten, który oddał swoje ludzkie
życie i zmartwychwstał, mówi na
ten chleb – to jestem
Ja;\to jest moje ciało, to czy przeczenie
Bogu jest mądre?Tak, jak kiedyś
do Żydów, tak dzisiaj
do nas Jezus mówi:
Ja jestem chlebem żywym, który
zstąpił z nieba. Jeśli ktoś
spożywa ten chleb, będzie żył na
wieki. Chlebem, który Ja dam,
jest moje Ciało, wydane za życie
świata.
I dalej dodaje: Kto
spożywa moje Ciało i pije moją
Krew, ma życie wieczne, a Ja go
wskrzeszę w dniu ostatecznym.
Na obrazie Dudy Gracza, Jezus
obnażony i jednocześnie
eucharystyczny, jest dobrym
pasterzem
prowadzącym tych,którzy Mu
zawierzyli,choć, na co wskazują
ich twarze, łatwo im nie
jest. Jest dla nich pasterzem i
jednocześnie pokarmem.Jest
jeszcze jedno przesłanie tego
obrazu.
Otóż przed laty, kiedy miałem
zaszczyt rozmawiać z św. Janem
Pawłem II, kiedy usłyszał, że
jestem
na studiach w Wiedniu, wyraził
ciekawy wniosek ze swojej
pielgrzymki do Austrii.
Stwierdził,
że choć duchowieństwo przyjęło
go z dużą rezerwą, to jednak
wyjechał z głębokim
doświadczeniem głębokiej wiary
zwyczajnych Austriaków,
wiara,która przetrwa wiele.Duda
Gracz w dziesiątej stacji
wyraził podobną opinię o nas
Polakach, ukazując mądrość
prostej wiary, prostego ludu,
której ani politycy, ani uczeni
w piśmie, ani przestraszeni czy
też układni ludzie świątyni, nie
zniszczą. Lud, który karmi
się Chrystusem, nie zginie.Może
to ostatni czas, aby każdy z nas
zatrzymał się i postawił sobie
podstawowe pytanie: czy ja
wierzę w obecność Jezusa w
Eucharystii? Czy mam odwagę
przyznać
się do Niego przed tym
światem, w którym śmiertelni
krzyczą, że są bogami, na
dodatek z głębokim przekonaniem,
że są normalni.
Ks.
Lucjan Bielas
Link do obrazów Drogi Krzyżowej
Jerzego Dudy Gracza
https://www.google.com/url?sa=i&url=http%3A%2F%2Fedusens.
blogspot.com%2F2014%2F04%2Fgolgota-jasnogorska-jerzego-dudy-gracza.html&psig=AOvVaw0fFIjDW90HfSQe7EX4BINW&ust=1686236343580000&source
=images&cd=vfe&ved=0CA4QjRxqFwo
TCKiFiIW2sf8CFQAAAAAdAAAAABAD
-
-
-
Każda chwila poza tą siecią to
dramat!
(Wj 34, 4b-6. 8-9; 2 Kor 13,
11-13; J 3, 16-18)
Kolejny raz przeżywamy, podczas
tej naszej krótkiej ziemskiej
pielgrzymki, Uroczystość Trójcy
Przenajświętszej, w której
czcimy jedynego Boga w trzech
osobach. Przez lata ukształtował
mi się pewien obraz tej niepojętej dla rozumu
ludzkiego rzeczywistości, jako
wirującej miłości.
Gdyby była w Bogu tylko jedna
osoba, sama dla siebie, byłby to
swoistego
rodzaju narcyzm – jest
jeden, doskonały
i
sam
dla siebie, sam siebie podziwia.
Gdyby były w Bogu dwie osoby i
każda
dawałaby każdej wszystko,
byłby to egoizm – są
tylko dla siebie. Tymczasem w
Bogu są trzy osoby
w fantastycznej relacji
wirującej miłości. Każda każdej
daje 100% i każda od każdej 100%
przyjmuje. Ta trzecia osoba
fantastycznie
uwiarygodnia relacje pozostałych
dwóch.
To jak
trzy płomienie jednej natury
ognia, zjednoczone, a
rozdzielne.
To w tej wirującej miłości
powstał pomysł na świat, powstał
pomysł na człowieka i pomysł na
mnie.
To tu powstał plan uratowania
człowieka, uratowania mnie, bo z
tej rzeczywistości wyszedłem
i do tej rzeczywistości wracam.
Jest ona moim punktem wyjścia i
punktem dojścia. Jest moim
punktem orientującym całe moje
życie. Inna wieczna
rzeczywistość, mimo oferowanych
różnych
atrap, nie istnieje. Sam tej
rzeczywistości Trójcy
Przenajświętszej nie zrozumiem,
ale też nie
zrozumiem siebie bez niej.
Stawiam więc sobie pytanie:
dlaczego tak jest?
Zostałem ochrzczony w Imię Trójcy
Przenajświętszej, w Imię Ojca I
Syna I Ducha Świętego.
A więc można powiedzieć „wszczepiony”,
„zalogowany” w
system „wirującej miłości”.
Za to bardzo dziękuję Jezusowi, że takie
łącze umożliwił mi i nieustannie
nad nim czuwa. Dziękuję
Jego Kościołowi, który dostarczył mi „Bożych
informatyków”, dziękuję
rodzicom, którzy podjęli
decyzję, aby swojego dziecka, nie pozostawić
poza „Bożą siecią” i
stopniowo uczyli, jak korzystać
z systemu „wirującej miłości”.
Przynależność do tej sieci jest
cudownym doświadczeniem, lecz
wymagającym, albowiem nie
wystarczą intelektualne
zdolności, zaangażowany musi być
cały
człowiek i to przez to, co jest najbardziej
ludzkie, przez miłość.
Jest to podstawowa wartość,
którą powinien człowiek w sobie rozwijać.
Jest to bowiem, Boski składnik
jego człowieczeństwa,
Boskie tchnienie, które ludzkiej egzystencji
nadaje sens i wieczny wymiar i
uzdalnia do udziału
w Bogu.Przez ostatnie wydarzenia roku
liturgicznego, Bóg Trój jedyny
wprowadził nas w jeszcze
głębsze relacje ze sobą. Doświadczenie
Jezusa, Syna Bożego, wcielonego,
umęczonego i zmartwychwstałego z
niepojętej miłości do nas;
doświadczenie Ducha Świętego –
rzeczywistości niepojętej, a
przecież obecnej we wszystkich
dobrych międzyludzkich
relacjach. A nade wszystko
doświadczenie Ojca
Niebieskiego, który kocha swoje
dzieci, wychowuje je, chroni i
strzeże,
zagubione szuka i przyjmuje. Jest
nieskończenie miłosierny, ale i
doskonale sprawiedliwy, czuwając
dyskretnie, lecz skutecznie, nad
całym, po ludzku niepojętym,
systemem międzyludzkich
połączeń.
Przed nami Uroczystość Najświętszego Ciała i
Krwi Chrystusa, która stanie się
kolejną okazją do pogłębienia
naszego zakorzenienia w Trójcy
Przenajświętszej i poprawy
naszego bezpieczeństwa i
skuteczności w „sieci”. Ta
uroczystość prowadzi do
zrozumienia, że zakorzenienie w
Bogu, dokonuje
się przez pozwolenie Mu na zakorzenienie się
w nas. Innymi słowy – On
pyta, czy pozwalamy
Mu na dostęp do naszej bazy danych i na
dokonanie w niej koniecznych
zmian. Życie pokazuje,
że chętniej wyrażamy taką zgodę na działanie
w nas złego ducha. Jest to
przedziwny paradoks naszej
wolności i zniewolenia.
Wszystkie te doświadczenia liturgiczne
wskazują nam Jezusa Chrystusa,
wyjątkowego „Informatyka”
i pozwalają na zjednoczenie się z Nim i przez
Niego z Boską rzeczywistością.
To w Nim, po raz
pierwszy w dziejach świata, Trójca
Przenajświętsza uczyniła swoje
mieszkanie. To przez Niego
w każdym z nas chce mieszkać po to, abyśmy
wrócili wszyscy do przestrzeni
Boskiej Miłości, skąd wyszliśmy
i gdzie jest przygotowane dla
nas mieszkanie.
Tylko wtedy w tym rozpędzonym i
zawirusowanym świecie będziemy
mieli komfort bezpieczeństwa.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Dlaczego diabeł walczy z
Sakramentem Pokuty?
-
(Dz 2, 1-11; 1 Kor 12, 3b-7.
12-13; J 20, 19-23)
-
Szatan walczy, bo jest przekonany, i to
niestety bardziej niż wielu
kapłanów i wielu wiernych, jaka
-
jest moc słów wypowiedzianych przez
zmartwychwstałego Chrystusa, a
skierowanych do Jego Apostołów
-
i ich następców: Pokój wam! Jak Ojciec
Mnie posłał, tak i Ja was
posyłam. Wie też szatan,
jak wielką władzę udzielił im
Jezus, kiedy to:
Po tych słowach
tchnął na nich i powiedział im:
"Weźmijcie Ducha Świętego!
Którym odpuścicie grzechy, są im
odpuszczone, a którym
zatrzymacie, są im zatrzymane.
-
Ten właśnie mistrz niepokoju i
manipulacji, którego głównym
celem jest pozyskiwanie dusz
ludzkich i przez
-
to powiększanie sfery swoich wpływów wie, że
to ustanowienie przez Chrystusa
Sakramentu Pokuty i Pojednania
jest daniem Jego uczniom broni
o 100% skuteczności. Dlatego też
diabeł robi, co w jego mocy,
-
aby kałanom nie chciało się spowiadać, aby
byli sami słabo do tej posługi
przygotowani, aby uciekali się
do zbiorowych rozgrzeszeń, aby
bali się wiernych i nie mieli
dla nich czasu, aby nie umieli
ich słuchać i po prostu
nie mieli wiary. Daje im do ręki
działania zastępcze, które są
ważne, ale nie tak jak
pojednanie grzesznika z Bogiem.
I tak wielu kapłanów staje się
inżynierami duszpasterstwa,
administratorami dóbr
kościelnych, budowniczymi,
konserwatorami zabytków
przewodnikami pielgrzymek,
katechetami i naukowcami,
którym
-
już nie staje sił na to, co najważniejsze, na
spowiedź człowieka pogubionego.
-
Przez wszystkie wieki historii
Kościoła słudzy Jezusa obdarzeni
przez Niego władzą odpuszczania
grzechów, byli wystawieni na te
inteligentne pokusy,
przestawienia priorytetów,
a bolesne stwierdzenie papieża
Grzegorza Wielkiego, że ma
wielu kapłanów, ale robotników
mało, jest aktualne do dzisiaj.
-
Choć wielu ulegało i ulega
szatańskim pokusom, jest
też wielu takich kapłanów i
wiernych, którzy
-
z najwyższą powagą biorą słowa
Chrystusa do swego serca.
Świadomi tego wszystkiego,
dotknijmy jeszcze
-
raz istoty sakramentu, w którym
Jezus chce dać nam prawdziwy
pokój. I tak posługuje się
swoimi wysłańcami, na których
tchnął i tym niezmiernie
wymownym gestem przekazał im
Ducha Świętego. Ten gest ma
swoje głębokie znaczenie. Jezus
jest w zmartwychwstałym ciele, w
ciele uwielbionym. Jego
tchnienie ma więc inną wartość
niż to zwyczajne ludzkie.
Tchnie, samo w sobie jest czymś
nieokreślonym. Pochodzi z ust,
lecz język
-
nie może go ogarnąć,
zamknąć w ludzkim pojęciu.
Jezus właśnie w ten sposób
przekazuje Ducha Świętego, który
jest Bogiem i nie można go
zamknąć w przestrzeni ludzkiego
słowa. Jest w tym sakramencie
zaangażowana cała Trójca Święta
oraz wybrany człowiek, który
oddaje siebie do posługi Bogu w
dziele odpuszczania grzechów i
przywracania wolności braciom.
Osoba Ducha Świętego daje temu
dziełu najwyższą gwarancję.
Żadna inna religia nie dysponuje
takim boskim narzędziem. Duch
Święty asystuje temu, który
patrząc w swoje sumienie,
dokonuje samooceny. Asystuje w
nazwaniu tego, co było
dobre i tego, co było
-
złe, aby zostało to wszystko
wypowiedziane i usłyszane, i aby
było to aktem przekazania tego
samemu Chrystusowi. Jezus zaś
daje Ducha Świętego tym, którzy
w Jego imieniu mają wydać
werdykt, nie swój
-
a Jego.Jest
to więc głęboko ludzki i Boski
akt, w którym pokutujący
grzesznik słyszy słowa
przywracające
-
mu wolność i godność.
-
Piszę te słowa niemal w 63 rocznicę swojej
pierwszej spowiedzi.
Ks. Lucjan Bielas
-
W sieci
(Dz 1, 1-11; Ef 1, 17-23; Mt 28,
16-20)
Co pewien czas uświadamiam sobie
w codziennym zabieganiu, że żyję
uwikłany w sieciach.
Jestem w sieci administracyjnej,
handlowej, reklamowej,
energetycznej, mieszkaniowej,
wodno-kanalizacyjnej; w sieci
finansowej, w sieci
telefonicznej, w sieci
internetowej, w sieci
spożywczej, w sieci opieki
zdrowotnej…
Jestem nieustannie podglądany,
podsłuchiwany i monitorowany. To
tylko niektóre ze wszystkich
powiązań i uzależnień, które,
jak mi się tłumaczy, są po to,
abym mógł żyć bezpiecznie i
wygodnie.
Niewątpliwie, ludzkie powiązania są bardzo
dobre, ważne i konieczne. Jest
też prawdą, że tylko wtedy
będą one służyły rozwojowi i dobru człowieka,
kiedy ci, którzy je tworzą, będą
żyć zgodnie z prawami,
ustanowionymi przez Stwórcę.
Kiedy w budowaniu relacji będą
kierować się miłością, a nie
egoizmem.
Kiedy zaczyna się grzech, ludzkie powiązania
stają się zniewalającymi
sieciami. A prawdą jest, że
grzech zaznacza mocno swą
obecność. Widzimy jak wielu, a
może nawet i my sami, traci w
tych sieciach swoją
wolność i swoją tożsamość. Czy weekendy,
urlopy, wycieczki oraz spokojna
emerytura są jakąś namiastką
naszej ludzkiej wolności?
Czy nadają naszemu życiu
właściwy sens? Czy o to chodzi w
naszym ludzkim
życiu, w naszej pracy, w naszym
cierpieniu i śmierci?
Prawdą jest to, że w momencie naszej śmierci
sieci te szybko i sprawnie nas
likwidują, proszkują i nie
pozostawiają po nas śladu.
Wyjątkowy w dziejach świata czas
pandemii, pokazał jak dalece owo
uwikłanie człowieka w imię
dobra, zdrowia i bezpieczeństwa
jest skuteczne i jak wymazanie
ludzkiego istnienia jest
sprawne.
Zawsze, od grzechu pierworodnego, życie było
w jakiś sposób uwikłane i
zależne. Zawsze miłość przeplata
się z nienawiścią, zło z dobrem, grzech z
cnotą. Wraz z rozwojem
gospodarczym i technologicznym,
który nakręca świat w
nieprzewidywalnym kierunku, to
wszystko stało się jeszcze
bardziej napięte.
Wiem, że nie jest to w mojej ludzkiej
możliwości uwolnić się od tych
wszystkich uzależnień. A nawet,
gdyby
tak się udało, to czy byłby to dla mnie klucz
do szczęścia?
Wielu próbuje szukać ratunku, dystansu, sensu
i wolności, uczestnicząc w
rekolekcjach, pielgrzymkach,
wędrówkach po Camino de
Santiago. Te i inne praktyki
religijne mają wielkie
znaczenie, tym większe im
bardziej przekładają się na
naszą codzienną relację z
Bogiem. Rozpędzonego świata nie
zatrzymamy,
zatrzymać możemy tylko siebie.
Takie zatrzymanie czasu przeżyli
uczniowie Jezusa, którym On
objawił się po swoim
zmartwychwstaniu. Znakomicie
ujął to w jednym ze swoich kazań
św. Leon Wielki: A więc przez
cały ten okres, który upłynął
od zmartwychwstania Pana do
Jego wniebowstąpienia,
Opatrzność Boża o to jedno się
troszczyła, o tym
jednym pouczała i to jedno
okazywała oczom i sercom swoich
wybranych, a mianowicie
przekonywała ich,
że prawdziwie zmartwychwstał
Pan, Jezus Chrystus, ten sam,
który naprawdę narodził się,
cierpiał i umarł.
Tenże Leon zaraz dodaje:
Chrystus wyniósł naszą słabą
naturę ludzką na tron Ojca,
ponad wszystkie wojska
niebieskie, ponad chóry
anielskie i wszystkie moce
niebios.
Kimże więc jestem, skoro Bóg
stał się człowiekiem, abym ja
miał miejsce w Bogu? W
odpowiedzi przychodzi
na pomoc św. Augustyn: Czemuż
to i my tak nie wysilamy się tu
na ziemi, aby dzięki wierze,
nadziei i miłości, które łączą
nas z Nim, z Nim też radować się
pokojem niebios? On, który tam
przebywa, jest również
i z nami; a my, którzy tu
jesteśmy, i tam razem z Nim
jesteśmy. Chrystus jest w niebie
w swoim Bóstwie,
mocy i miłości; my nie
możemy tam przebywać tak jak On,
jednakże możemy tam być naszą
miłością,
ale w Nim.
W moim życiu na ziemi kluczowy
jest moment Eucharystii,
kiedy to Jezus, swą boską mocą
uobecnia całe swoje dzieło
zbawcze, również swoją śmierć,
zmartwychwstanie i
wniebowstąpienie. Obecny w
niebie, obecny pod postaciami
chleba i wina. To Jego boskie
„teraz” wchodzi w mój czas,
nadając mu nową wartość i siłę.
Obecny pośród nas Jezus tworzy
sieć z tymi, którzy Mu
zawierzyli, pokochali i
przekładają Jego obecność
na swoją codzienność.
W tym właśnie procesie
tkwi główna siła odrodzenia
instytucji z tego, co grzeszne,
małe i paskudne.
Ks. Lucjan
Bielas
-
-
Bądźcie gotowi do obrony
(Dz 8, 5-8. 14-17; 1 P 3, 15-18;
J 14, 15-21)
Nie było w historii Kościoła
Chrystusowego takiego okresu aby
ci, którzy z pełną
odpowiedzialnością nazywają się
chrześcijanami, nie byli
wystawieni na bolesne ataki. Pochodziły i pochodzą one zarówno
z otaczającego świata, jak i od pogubionych
współbraci. Za tą agresją kryje
się oczywiście odwieczny wróg
Jezusa i Jego uczniów – szatan.
Zważywszy diabelską
inteligencję, choć mają te ataki
z nim wspólny mianownik, musimy
zauważyć, że specyfika ich jest
różna i różny stopień nasilenia.
Dla prawdziwych
uczniów Jezusa stanowią one fantastyczną
szkołę zaufania Boskiemu
Mistrzowi, otwarcia się na dary
Ducha Świętego, wierności
Kościołowi, przebaczenia
wrogom, rewizji własnego życia i
pogłębienia nauki. Takich
okazji nie wolno zmarnować!
A jaka jest specyfika aktualnych
wyzwań?
Wiele lat temu, w Kolegiacie akademickiej św.
Anny w Krakowie, ks. bp Jan
Pietraszko, Sługa Boży,
wygłosił kazanie do ówczesnej inteligencji
katolickiej, a więc teoretycznie
rzecz biorąc, do środowiska
intelektualnie najbardziej
przygotowanego na konfrontacje z
atakami na Kościół. Kaznodzieja
znakomicie
ujął istotę zagadnienia. Między innymi
powiedział: „przy dzisiejszej
wyrafinowanej specjalizacji,
przy tak dalekim zróżnicowaniu
znaczenia poszczególnych słów i
pojęć, możliwości pełnego
zrozumienia między ludźmi
wydatnie się zmniejszyły. W tych
warunkach można stawiać uczniom
Chrystusa przed oczy takie
trudności i zarzuty, wobec
których będą całkowicie
bezradni. Przecież nawet ludzie
szczerze wierzący zaczęli już
w obrębie Kościoła mówić o prawdach
ewangelicznych takim językiem i
używać takich pojęć, że
przeciętny wierzący człowiek czy
przeciętny duszpasterz nie jest
zdolny uchwycić w pełni sensu i
znaczenia, jakie
te pojęcia niosą. Jeżeli tak jest wewnątrz
Kościoła, to tym bardziej jest
między Kościołem a światem”.
W tym momencie zapewne wielu słuchaczy
spodziewało się, że Sługa Boży
zagrzeje obecnych na liturgii
intelektualistów do dania, na
swój sposób, odporowi złu.
Tymczasem usłyszeli coś, co było
zupełnym zaskoczeniem. Biskup
nawiązując do pierwszego Listu
św. Piotra, stwierdził: „Na
nasze szczęście wymagana przez
św. Piotra obrona naszej nadziei
nie jest wyłącznie i przede
wszystkim intelektualna. Jest
to obrona polegająca w głównej
mierze na samym życiu
chrześcijańskim – na życiu
ewangelicznym według przykazań
Jezusa Chrystusa”.
I tu wypada odnieść cię do słów samego
Chrystusa:
Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie
zachowywać moje przykazania. Ja
zaś będę prosił Ojca, a innego
Parakleta (Pocieszyciela)
da wam, aby z wami był na
zawsze, Ducha Prawdy, którego
świat przyjąć nie może, ponieważ
Go nie widzi ani nie zna.
Grecki termin paraklētos, czy
łaciński advocatus,
dotyczy tego, który jest
powołany w sądzie do tego, aby
stanąć po czyjejś stronie, a
więc obrońca. Jest to
niezmiernie ważna uwaga. Mimo,
że ataki będą bardzo często
przerastały możliwości uczniów,
jeżeli będą kochać Jezusa i żyć
Jego nauką w Duchu Świętym, będą
mieli obrońcę, a przecież
lepszego nie ma. Daje to
poczucie ogromnego spokoju,
poczucie bezpieczeństwa
i możliwość znakomitego rozwoju. Sam Jezus
jasno tłumaczy ową logikę
obrony: Kiedy was wydadzą,
nie martwcie się o to, jak ani co macie
mówić. W owej bowiem godzinie
będzie wam poddane, co macie
mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz
Duch Ojca waszego będzie mówił
przez was (Mt 10, 19 – 20).
Od czasu kazania ks. bpa Jana minęło
wiele lat. Życie przeprowadziło
weryfikację jego słuchaczy.
Jedni zrozumieli istotę
przesłania i pełnią powierzoną
misję, zwykle bez rozgłosu, acz
skutecznie, życiem otwierając
się na działanie Ducha Świętego. Nie
brakuje jednak i takich, którzy
bardziej postawili na swój
intelekt,
a mniej na świętość życia. Duch Święty Przez
nich przemawiać nie może.
Głosząc własne mądrości nasycone
teoriami tego świata, sami
stali się oskarżycielami
Kościoła, mając ponoć na uwadze
jego dobro. Maski dobrych
katolików niegdyś bardzo
przydatne spadły z hukiem, a
szata kompromitacji została. Oby
w niej nie musieli stanąć na
Sądzie Ostatecznym, albowiem
Ten, który gotów był bronić,
będzie sądził sprawiedliwie.
Może warto o tym pamiętać.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Bóg mi się zwierzył
(Dz 6, 1-7; 1 P 2, 4-9; J 14,
1-12)
Korzystając
ze zwyczajnego myślenia
przyczynowo – skutkowego,
właściwego większości ludzi,
stosunkowo łatwo dochodzimy do
wniosku, że istnieje jakaś
pierwsza przyczyna istniejącego
świata. Podziwiając ten świat, jako
byty na nim krótkoterminowe, acz
rozumne zachwycamy się Tym,
który go stworzył. Analizując
harmonię mikro i makro kosmosu,
skłaniamy głowę przed Stwórcą,
oddając hołd niepojętej ludzkim
rozumem inteligencji. Możemy
powiedzieć, w pewien sposób może
upraszczając, że Bóg objawia się
człowiekowi,
którego uzdolnił do przyjęcia
owego objawienia. I tak starsi
będą widzieli w Bogu wielkiego
zegarmistrza, młodsi zaś
doskonałego programistę,
który stworzył i odpalił
doskonały system, w całości nie
do skopiowania.
Istota rozumna odkrywa prawa, które ustanowił
Stwórca, dostrzega ich logikę
oraz mądrość w ich akceptacji.
Centrum tego spotkania człowieka
z Bogiem i płynącej z niego
twórczej refleksji, to
przestrzeń ludzkiego
sumienia, którą to, idąc za
starożytnym Egiptem, możemy
nazwać jako serce człowieka.
Bóg idzie w relacji z człowiekiem jeszcze
dalej, a mianowicie postanowił
mu się zwierzyć. To
określenie,
które pierwszy raz usłyszałem w katechezach
ks. prof. Józefa Tischnera,
stało się dla mnie rewolucją w
odbieraniu zarówno Słowa Bożego,
jak i całego dzieła odkupienia
dokonanego przez Jezusa
Chrystusa. Jednocześnie
głębiej spojrzałem na moje
osobiste z Nim relacje.
Zrozumiałem, że również do mnie
Jezus
zwraca się z pewnym wyrzutem, podobnie jak do
jednego z pierwszych powołanych
uczniów: Filipie,
tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie
nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył,
zobaczył także i Ojca. Dlaczego
więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie
wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a
Ojciec we Mnie? Słów tych, które
wam mówię, nie wypowiadam od siebie.
Ojciec, który trwa we Mnie, On
sam dokonuje tych dzieł.
Wierzcie
Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie.
Jeżeli zaś nie, wierzcie
przynajmniej ze względu na same
dzieła.
Jezus ma prawo domagać się od
nas, abyśmy Jego zwierzenie się
nam przyjęli z największą powagą.
W całym Piśmie Świętym, a przede
wszystkim w Jezusie Chrystusie,
Bóg objawia nam prawdę o sobie,
daleko przekraczającą przesłanie
zawarte w otaczającym nas
świecie. Odpowiedź nasza na
zwierzenie
się Boga może być tylko jedna –
nasze zwierzenie się Bogu.
Bóg idzie jeszcze dalej i każdemu, kto jest
na Jego zwierzenie się otwarty –
zawierza się. Pierwszy
taki
moment zawierzenia się Boga człowiekowi w
historii tego świata nastąpił
przy zwiastowaniu Najświętszej
Maryi Panny. Rozpoczął się wtedy fantastyczny
dialog między Bogiem a
człowiekiem, którego finalnym
momentem będzie krzyż,
zmartwychwstanie i
wniebowstąpienie Jezusa. Jego
obecność w niebie i pośród
nas, szczególnie w Eucharystii jest
nieustanną kontynuacją
zwierzania się Boga człowiekowi
i zawierzenia
się każdemu z nas przystępującemu z wiarą do
Komunii świętej.
Dopiero w tym kontekście są zrozumiałe słowa
Chrystusa: Kto we Mnie
wierzy, będzie także dokonywał
tych dzieł, których Ja dokonuję,
owszem i większe od tych uczyni,
bo Ja idę do Ojca. Przyjęcie
Jezusa do swojego serca,
przyjęcie Jego zwierzenia i
zawierzenia się i odpowiedź
człowieka, przekształca osobę
ludzką w byt
, o którym mówimy, może nie do końca to
rozumiejąc: dziecko Boga.
To zupełnie inna jakość życia
człowieka
i nadzwyczajna skuteczność jego działania.
Ten który jest w niebie jest
jednocześnie ze mną na ziemi.
Warto więc w tym całym naszym
sztucznym w dużym mierze
zabieganiu, zatrzymać się,
usłyszeć Boga, zjednoczyć się z
Nim i pozwolić Mu na
działanie w nas i przez nas.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Oby tylko serce nie ogłuchło!
(Dz 2, 14a. 36-41; 1 P 2, 20b-25; J
10, 1-10)
Po
uzdrowieniu ślepego od urodzenia
konflikt między duchowymi
przywódcami ludu a Jezusem
zaostrzył
się znacznie. Doświadczywszy
ich rażącego braku uczciwości,
Jezus zarzucił im duchową
ślepotę. Polegała
ona na ich złej
woli, która to doprowadziła ich
do tego, że zasłaniając się
czytaniem Pisma, nie umieli
odczytać Bożych
znaków w toczącym się życiu.
Teraz, używając porównania do
pasterzy i ich owiec, Jezus
poszedł jeszcze dalej.
To On – Jezus jest dobrym
pasterzem, który wprowadza swoje
owce do swojej owczarni.
Wprowadza tylko te, które On
zna i one Go znają. Znają Jego
głos, czują się przy Nim
bezpieczne i idą za Nim. To nie
ma kumoterstwa. Liczy się
prawdziwie szczera i przejrzysta
relacja. Jezus jest
zarówno pasterzem, jak i bramą
owczarni, której to odźwiernym
jest Ojciec Niebieski. W tej
owczarni owce mają zapewniony
pokarm i bliskość Pasterza,
który zna je i woła je po
imieniu. Ma to głębokie
znaczenie, albowiem każda z
nich jest traktowana
indywidualnie, a nie jako
bezimienny element stada. Dobry
pasterz zapewnia owcom
pastwisko,
podstawowy element życia.
W tym obrazie Jezus przestrzega
przed złymi pasterzami, przed
rozbójnikami i złodziejami. Są to wszyscy
ci, którzy usiłują wejść do
owczarni inną drogą, a nie przez
relację zaufania Jezusowi.
Dobry Pasterz tymi słowami nie
przestrzega przed Rzymianami i
wszelkiej maści pogaństwem.
Przestrzega przed tymi, którzy
w ustach mają pełno nieba, a w
sercu pełno ziemskich pragnień.
Obraz Jezusowej owczarni, czyli
Jego Kościoła, nigdy nie traci
na swej aktualności.
Również dzisiaj każdy, kto Jego
słów słucha i chce przynależeć
do Niego, musi zachować
czujność, która nie polega na
lęku przed „gangsterami” w
Kościele, ale przede wszystkim
na własnej relacji z Jezusem
Dobrym Pasterzem, który każdego
woła po imieniu.
Działo się to w czwartek 27 października 1966
w kościele św. Wojciecha w
Jaworznie. Pod wieczór, podczas
liturgii Sakramentu
Bierzmowania, do którego
przystępowałem, usłyszałem swoje
imię. Wypowiadane ono
było ustami kapłana, który towarzyszył
szafarzowi, księdzu biskupowi
Janowi Pietraszce. Usłyszałem
to moje imię nie tylko w przestrzeni
świątyni, ale w swoim umyśle i w
sercu. Poczułem się bezpieczny,
szczęśliwy i powołany. Poczułem się częścią
owczarni, częścią zauważoną
przez Pasterza. Poczułem smak
pokarmu, jakim jest Eucharystia.
Ten jeden moment zmienił całe
moje życie. Wypada mi
podziękować tym wszystkim,
którzy przygotowali moje „uszy”
na ten głos Boga, wypada
podziękować Rodzicom, mojemu
świadkowi, którym był mój
Dziadek, sensownym kapłanom i
słudze bożemu bp Janowi.
Dzisiaj proszę Pana Jezusa, aby
mimo słabszego słuchu, serce mi
nie ogłuchło.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Najważniejsze słowa,
do mnie kierowane, słowa, które przywracają mi
utraconą miłość i wolność, które
sprawiają, że mogę zacząć od
nowa; słowa, które mojemu życiu
nadają nowy sens
i radość nieporównywalną z
niczym; słowa, bez których moje
życie byłoby koszmarem,
a relacje innych ze mną
niebezpieczne; słowa,
których nie mogę kupić za żadne
pieniądze; słowa, które budują
relację, która jest mocniejsza
niż śmierć; słowa, które
otwierają niebo i zamykają
piekło; słowa, których diabeł
nigdy nie wypowie; słowa, które
przez ich wartość słucham,
klęcząc; słowa, które wypowiada
wprawdzie drugi człowiek, ale
moc mają w Boskim działaniu; są
to słowa płynące z Bożego
Miłosierdzia:
Ja odpuszczam tobie grzechy w
imię Ojca i Syna i Ducha
Świętego.
Jezu dziękuję ci za te słowa, i
za tych, którzy napełnieni
Duchem Świętym je wypowiadają.
Oby ich nigdy nie zabrakło obok
mnie grzesznego.
Ks. Lucjan Bielas
(Dz 2, 42-47;
1 P 1, 3-9;
J 20,19-31)
-
-
Co zrobić, aby spotkać
Zmartwychwstałego?
(Dz 10,34a-37-43; Kol 3,1-4; J
20,1-9)
Kolejny raz w moim życiu staję z
wdzięcznością przy pustym grobie
Pana Jezusa.
To wyjątkowy grób na kuli
ziemskiej, będącej w kosmosie
wielkim ludzkim cmentarzyskiem.
To wyjątkowy czas, bo tak się
złożyło w 2023 roku, że święta
noc z 8 na 9 kwietnia jest
prawdopodobnie dokładną rocznicą
zmartwychwstania Chrystusa w
roku 30 n.e. Minęło tyle
lat, a Jego grób, ciągle budzi
wiele kontrowersji. Przede
wszystkim faktem jest, że jest
pusty
i że oprócz Jezusa nikt inny z
umarłych sam o własnych siłach
grobu swojego nie opuścił.
Nie można zaprzeczyć temu, że
dla wielu ludzi, przez tyle
wieków grób Jezusa jest
nadzieją,
której niepojęty fakt, jest
również potwierdzeniem jego
niezwyczajności.
Jest też faktem, że nie brakuje
i takich, którzy mają inny
pomysł na życie niż Ewangelia
Chrystusa i istnienie Jego
grobu wyprowadza ich,
delikatnie rzecz ujmując, z
równowagi.
Zostawiam te wszystkie pytania
na boku, kiedyś były one dla
mnie ważne, dzisiaj jest trochę
inaczej. Im jestem
starszy, tym bardziej dostrzegam
istotę tego wydarzenia w noc z 8
na
9 kwietnia roku 30. Kiedyś,
kiedy to rozumowi nadawano
wartość absolutną, Kartezjusz
powiedział zdanie, które
ówczesnemu światu zaimponowało i
przeszło do jego historii:
Cogito ergo sum – myślę, więc
jestem. Bardziej dogłębnie
rzecz ujął Franz von
Baader:
Cogitor ergo sum – zostałem
pomyślany, więc jestem. Idąc
dalej w tym kierunku, można
by pokusić się o stwierdzenie:
Amatus factus sum, ergo sum –
zostałem pokochany, więc jestem.
To miłość Boga jest najgłębszą
przyczyną stworzenia świata i
człowieka, i to właśnie Jego
miłość jest źródłem
odkupienia człowieka. Przede
wszystkim więc miłością można te
Boże
działania poznawać. Sam rozum
nie wystarcza. Może zdumiewać,
ale sam, bez miłości nie
stworzy relacji ze Stwórcą I
Odkupicielem. Dopiero w tej
relacji dialogu miłości poznanie
Boga i Jego stworzeń staje się
głębokie i bez ograniczeń.
Pod krzyżem Jezusa zgromadziły
się te osoby, których miłość
była większa niż strach i logika
ludzkich wyroków sądowych
wydanych wtedy zarówno przez
Żydów, jak i przez Rzymian.
Do grobu Jezusa przyszły
kobiety, których miłość była
większa niż tzw. zdrowy
rozsądek.
Do grobu Jezusa pobiegli ci,
którzy Go kochali. Tylko tym,
którzy okazali Mu miłość
pozwolił
się poznać po swoim
zmartwychwstaniu. Sama wiedza o
zmartwychwstaniu Jezusa to zbyt
mało.
Diabeł nie ma co do tego faktu
historycznego żadnych
wątpliwości, i to nic nie
zmienia w jego
szatańskiej egzystencji. Można
pójść jeszcze dalej. Sama wiara
też nie wystarczy. Nie na darmo
powiedział św. Paweł w liście
do Koryntian: Gdybym /…/
posiadł wszelką wiedzę i
wszelką
możliwą wiarę, tak iżbym góry
przenosił, a miłości bym nie
miał, byłbym niczym (1 Kor
13,2).
Jeżeli więc chcę się spotkać ze
zmartwychwstałym Jezusem, nie
wystarczy tylko wiedzieć
o wydarzeniu, nie wystarczy
tylko uwierzyć – trzeba Jezusa
pokochać!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
-
Jedyny prawdziwy tryumf w
historii świata
(Mt 21,1-11)
(Iz 50, 4-7; Flp 2, 6-11;
Mt 26, 14 – 27, 66)
Świat
widział już wiele defilad i
pochodów tryumfalnych na cześć
władców i zwycięzców.
Miały one zarówno współczesnym,
jak i potomnym uświadamiać
wielkość zwycięstwa, bohaterstwo
wodza i władcy, potęgę
państwa. W umysłach poddanych
miały tworzyć poczucie
bezpieczeństwa, zaś u
potencjalnych wrogów respekt i
tonować wrogie nastroje. Dla
upamiętnienia zwycięstw
i zwycięzców budowano łuki
tryumfalne, obeliski i pomniki.
Na różne sposoby ta forma
manifestacji jest obecna dzisiaj
w naszej rzeczywistości i będzie
trwała, albowiem tacy jesteśmy.
Niemal w przededniu świąt Paschy
roku 30 w tę ludzką tradycję
wpisał się Jezus Chrystus.
Wjeżdżając do Jerozolimy, zadbał
o uroczysty charakter tego
czynu.
Miał wolę, aby ten wjazd stał
się wyraźnym znakiem nie tylko
dla Jemu współczesnych, ale dla
wszystkich i po wszystkie czasy.
Trzeba, po niespełna 2000 lat od
tamtego wydarzenia przyznać, że
żaden tryumf i pokaz siły
największych armii świata, nie
jest w stanie przyćmić tamtego
wydarzenia. Choćby wszystkie
media, całego świata ruszyły do
zorganizowanego ataku,
zwycięstwo Chrystusa będzie
jeszcze głośniejsze.
Gdzie leży fenomen Jezusowego
tryumfu?
Wróćmy do tamtych wydarzeń. Jest to dla nas
tym bardziej ważne, albowiem
paradoksalnie, są one ciągle
obecne w naszej rzeczywistości.
Jezus sam organizuje wjazd do Jerozolimy i to
On nadaje mu właściwą rangę.
Dawid, choć zdobył Jerozolimę to
w momencie krytycznym, pośród
krzyków rozpaczy ucieka z niej
na oślęciu (2 Sm15,30). Jezus
wjeżdża na oślęciu pośród
okrzyków radości wydawanych
przez tłumy pielgrzymów
widzących w Nim potomka Dawida,
przychodzącego w imię Pańskie.
Witali w Nim króla, czego
znakiem zewnętrznym były
rozłożone na drodze płaszcze,
jakoby dywan dla władcy. Spełnia
się więc proroctwo dane
Jerozolimie: Oto Król twój
idzie do ciebie, sprawiedliwy i
zwycięski. Pokorny – jedzie na
osiołku, na oślątku, źrebięciu
oślicy
(Za 9,9). Św. Mateusz zaznacza, że
przyprowadzono Jezusowi oślicę i
jej źrebię, co jest wyraźnym
nawiązaniem do proroctwa,
ale też ukazuje pokojowy charakter zwycięstwa
Chrystusa. Sprawiedliwość i
pokora są znamionami tej nowej
władzy. Aby ją osiągnąć Jezus,
będąc prawdziwym człowiekiem,
przeleje własną krew na krzyżu,
oddając swoje życie za
przyjaciół swoich,
za nas, a jako prawdziwy Bóg, nada tej
ofierze nieskończoną wartość.
Tak pokona szatana i odkupi winy
wszystkich ludzi. Dopełnieniem
Jego zwycięstwa będzie Jego
ZMARTWYCHWSTANIE, którym
nada sens doczesności i otworzy
nową
perspektywę wieczności.
Tak oto dzisiaj Chrystus wjeżdża
do Jerozolimy,
niewątpliwie wyjątkowego miasta
w dziejach świata i to
wyjątkowego przede wszystkim ze
względu na Niego. Wjeżdża do
miasta, wyjątkowo niespokojnego,
którego nazwę można tłumaczyć na
„Dziedzictwo pokoju”. Wjeżdża na
pokojowym zwierzątku, na
oślątku. Jego atrybutem nie
jest łuk, miecz i dzida, lecz
krzyż. Jego łukiem tryumfalnym
nie jest monumentalna budowla,
lecz pusty grób.
Ci, którzy idą za Nim, gromadzą się przez
wieki na Eucharystii. Tuż przed
modlitwą eucharystyczną
wypowiadają słowo, jakim
powitano Jezusa w Jerozolimie:
Hosanna, tzn. Zbaw
nas. Jest to akt wiary,
który znakomicie otwiera na
przeżycie uobecnienia zbawczego
dzieła Chrystusa i
zjednoczenie się z Nim w Komunii
świętej, po to, by w swojej
codzienności kroczyć za Nim z
własnym krzyżem i Jego nadzieją.
Warto zwrócić uwagę jeszcze na jeden aspekt.
Jezus swoim tryumfem, nikomu
nie odbiera jego wolnej woli.
Entuzjazm ówczesnych
pielgrzymów kontrastuje z
chłodem mieszkańców Jeruzalem,
którzy pytali: Kto to jest?
Widać stąd, że ludzie tzw.
prowincji byli bardziej otwarci
na sprawy Boże, niż ci, którzy
mieszkali w cieniu świątyni i
ciągnęli z niej największe
profity. Ciekawe i chyba
też ponadczasowe.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Słowa śmiercią wyjęte z życia
(Ez 37, 12-14; Rz 8, 8-11; J 11,
1-45)
W 2020 r. a więc trzy lata temu w Internecie
pojawił się komentarz do
dzisiejszej Ewangelii św. Jana,
o wskrzeszeniu Łazarza,
autorstwa tarnowskiej
architektki,
Agnieszki Jaderny-Gawron. Ktoś z
grona przyjaciół napisał o niej:
„Młoda, śliczna, kreatywna,
energiczna..., pochłonięta
projektami, ale pilnująca
również domowego ogniska; w
zabieganiu wokół spraw
przyziemnych niezapominająca o
sprawach duchowych”. Tak bywa,
że pewne teksty z ludzkiego
życia wyciąga i nagłaśnia
śmierć, aby żywych obudzić do
refleksji. I tak było w tym
przypadku. Kiedy pisała
komentarz, jeszcze nie
wiedziała, że jest chora. Zmarła
27 maja
tegoż roku. Do tłumu modlących
się bliskich i znajomych,
Agnieszka zwróciła się słowami
przez nią napisanego wcześniej
komentarza. Refleksja nad grobem
Łazarza, nad jej grobem nabrała
jeszcze większej mocy i
ponadczasowego znaczenia.
Dlatego też warto ją dzisiaj
przytoczyć. „Jezus
zapłakał”.Umarł Łazarz, brat
Marii i Marty i to nad jego
śmiercią zapłakał Jezus.
Ile razy płakaliśmy nad grobem
kogoś bliskiego, zastanawiając
się – dlaczego? Dlaczego
odchodzą od nas matki, dzieci,
synowie, ojcowe, ukochani
dziadkowie,
bez których nie wyobrażamy sobie
świąt? Dlaczego nie możemy ich
zatrzymać?
Któż z nas nie czuł strasznej
bezsilności wobec śmierci?
Śmierć byłaby straszna,
gdyby nie nadzieja,
że Bóg jest z nami,że kiedyś
zmartwychwstaniemy i będziemy
z Nim już na wieki.
Żal mi ludzi, którzy nie mają
tej wiary. Umiera ktoś bliski,
pochowamy go i… koniec. I nic
już nie ma.
– Okropna
perspektywa. Więc po co żyć?
Po co znosić trudy, po co zmagać
się z szarą rzeczywistością,
po co starać się być przyzwoitym
i uczciwym, po co pracować?
Przecież to wszystko bez sensu,
skoro kończy się śmiercią
i wrzuceniem ciała do grobu.
Wielu ludzi próbowało wymyślić
eliksir długowieczności. Chciało
pokonać śmierć, wciąż być
pięknym i młodym, nie chorować,
nie umierać. Wielu marzyło,
że wymyśli taki eliksir i dzięki
niemu zdobędzie fortunę
!!!!!!!!!!
Wielu oddałoby wszystko za taki
eliksir.A przecież Bóg daje nam
go za darmo. I niczego w zamian
nie chce.Ten eliksir to wiara.
„Panie, gdybyś tu był, mój brat
by nie umarł”.
Marta uwierzyła.Jej słowa uczą
nas nadziei i sprawiają,
że ufamy, że w godzinę śmierci
nie jesteśmy sami, że jest
z nami Bóg.
„Ja jestem zmartwychwstaniem
i życiem. Kto we Mnie wierzy,
choćby i umarł, żyć będzie.
Każdy, kto żyje i wierzy
we Mnie, nie umrze
na wieki”Wierzysz w to?Mam
nadzieję, że kiedyś usłyszę
słowa – Agnieszko, wyjdź
na zewnątrz.A ty?
https://filipini.eu/aktualnosci/familiaris-tractatio-verbi-divini-070.html
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Czy mam odwagę poznać prawdę o
sobie samym?
(1 Sm 16, 1b.
6-7. 10-13; Ef 5, 8-14; J 9,
1-41)
Wszystko, co
wokół nas się dzieje i całe
zamieszanie przedziwnie
nakręcane, tworzy w naszym
myśleniu ogromny chaos. Odciąga
nas to, od postawienia sobie
fundamentalnego pytania w
Wielkim Poście,
a mianowicie: –
kim ja sam, tak naprawdę jestem?
Czas jest krótki, a my możemy
odpowiedzi na nie
nigdy nie
znaleźć, albo przez obawę
zobaczenia siebie w prawdzie,
albo przez zwyczajne zagubienie.
Mogę spoglądać na
siebie z różnych punktów
widzenia, przez oczy przyjaciół,
wrogów, konkurentów, przez
porażki, albo sukcesy.
Odpowiedzi będą szczątkowe,
mniej lub bardziej przyjemne.
Takie punkty odniesienia nie
rozwijają człowieka. Jedynie
spojrzenie oczami Jezusa,
światłem wcielonego Boga, daje
mi odpowiedź prawdziwą i
kreatywną. Wielu jej się
boi, albowiem wymaga zmiany
życia, otoczenia, podjęcia, po
ludzku
rzecz biorąc,
pewnych niekomfortowych
decyzji.
A co to
konkretnie daje?
Spotkanie z
Jezusem i otwarcie się na Niego
daje nam światło umysłu, pokój
duszy i prawdziwą wolność,
której nawet
śmierć nam nie zabierze.
Przekonali się o
tym uczniowie Jezusa, kiedy to w
dzień szabatu spotkali w
Jerozolimie niewidomego od
urodzenia. To spotkanie nie było
przypadkowe, albowiem wpisywało
się w to, co Jezus powiedział o
Sobie samym w świątyni. Nazywał
wtedy Siebie: światłością
świata. Jego wystąpienie
zostało wtedy, przez wielu,
odebrane bardzo negatywnie.
Teraz to uczniowie, wskazując
niewidomego, postawili Jezusowi
pytanie, które zapewne wielu
miało w swych głowach: Rabbi,
kto zgrzeszył, że się urodził
niewidomy – on czy jego rodzice?
Odpowiedź Jezusa była
zaskakująca. Wskazał jak zwykle
zresztą, jeszcze inne znaczenie.
Nikt nie zawinił, ten dramat
ciemności oczu tego człowieka,
został dany przez Boga po to,
aby zarówno on, jak i świat,
poznali prawdziwe światło.
Jezus wykonał
szokujący gest,
a mianowicie splunął na ziemię,
a następnie:
uczynił błoto ze
śliny i nałożył
je na oczy
niewidomego, i rzekł do niego:
„Idź, obmyj się w sadzawce
Siloam” – co się tłumaczy:
Posłany.
Po co, to błoto?
Biblijny obraz stworzenia
człowieka to ulepienie go przez
Stwórcę z gliny, z błota i danie
mu boskiego tchnienia. A do tego
obrazu wpisuje się wcielenie
Słowa Bożego w Jezusie
Chrystusie.
Tylko Bóg
może dać i
daje błotu życie, ciemności zaś
światło.
Posłuszny
niewidomy czyni to wszystko, co
Jezus powiedział. W konsekwencji
otrzymał dar wzroku, a wraz
z nim sporo
problemów, ale też łaskę,
która pozwoliła mu przekuć je na
szansę. Tak zaczęła się droga
tego niewidomego do prawdziwego
przejrzenia, do przejrzenia
umysłu i serca.
Warto wyłowić
kluczowe jej momenty, albowiem
mają one ponadczasową wartość.
Niewidomy, który przez
lata żebrał,
miał znakomite rozeznanie
ludzkiego serca. On widział
ludzkie serce. Brakiem wzroku, w
pewien sposób odcięty od
otoczenia i zdany na siebie,
miał wypracowane samodzielne
myślenie, cechujące się pewną
logiką, bez której nie mógłby
funkcjonować. Można powiedzieć
krótko,
jako żebrak –
szukał serca, jako
niewidomy – szukał światła.
Dając szczere
odpowiedzi na zadawane mu
pytania przez sąsiadów,
faryzeuszy, ludzi synagogi,
coraz bardziej rozumiał – kim
jest Ten, który mu to uczynił.
Coraz bardziej uświadamiał sobie
i innym, że Ten, który ma władzę
otworzenia oczu niewidomemu od
urodzenia, pochodzi od Boga i
nie jest grzesznikiem, łamiącym
szabat, albowiem
jest władcą szabatu. Miał
odwagę sprzeciwić się synagodze,
opinii publicznej i całej
nakręconej przeciw niemu
nagonce.
Koronnym momentem
było jego drugie spotkanie z
Jezusem: Jezus usłyszał, że
wyrzucili go precz,
i spotkawszy
go, rzekł do niego: Czy ty
wierzysz w Syna Człowieczego? On
odpowiedział: A któż to jest,
Panie, abym w
Niego uwierzył? Rzekł do niego
Jezus: Jest nim Ten, którego
widzisz i który mówi do ciebie.
On zaś
odpowiedział: Wierzę, Panie! i
oddał Mu pokłon. Tak to
niewidomy otrzymał światło
umysłu i serca. Niestety nie
można tego było powiedzieć
zarówno o jego rodzicach,
których strach przed wyrzuceniem
z synagogi całkowicie
sparaliżował, jak i o
faryzeuszach, którym zła wola
blokowała poznanie prawdy.
I tak oni
pozostali w ciemności, którą
Jezus nazwał jasno – grzechem.
Przechodzący obok
niewidomego Jezus widział jego
duszę, widział, jak on
przepracowywał w sobie, to
wyzwanie, jakie miał od
urodzenia. Po uzdrowieniu został
wystawiony niejako na
konfrontację społeczną,
w której
znakomicie dojrzał do drugiego
spotkania z Chrystusem. I tak
poznał pełną prawdę o sobie i
otaczającym go świecie.
Jak wyglądają
moje spotkania z Chrystusem? Czy
mam odwagą samodzielnego
myślenia w niesprzyjającym
tłumie? Czy mam odwagę
wypowiedzenia swego stanowiska i
stanięcia po stronie
Chrystusa
niezależnie od ceny, jaką
przyjdzie za to zapłacić?
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Jak Jezus zachowałby się dzisiaj
w Polsce?
Aby odpowiedzieć na to pytanie,
wystarczy przypomnieć sobie
podobną sytuację w Jego
działalności.
Otóż, kiedy to Jego poprzednik,
krewny, przyjaciel, Jan
Chrzciciel, został pojmany i
uwięziony, wielu ludzi świątyni
zacierało ręce, że wreszcie te
niewygodne dla nich usta
zamilkły. Do samego pojmania
Jana doprowadzili ludzie
polityki, którzy
postanowili z nim skończyć,
albowiem mieszał się do ich
życia prywatnego
i odważał się zło nazywać po
imieniu. W tym wszystkim
kluczową rolę odgrywały kobiety,
które ponoć wtedy nie miały nic
do powiedzenia.
Jak zachował się wtedy Jezus?
Czy pisał protesty? Czy
organizował pikiety, marsze,
manifestacje? Czy wygłaszał
mowy? Czy uruchamiał znajomości,
szukał kontaktów, zbierał
pieniądze na wykup?
Nic z tych rzeczy. Zachował
spokój, albowiem znał misję Jana
i wiedział, jaką misję ma On –
Mesjasz. Zło nazywał po imieniu,
lecz złoczyńcom zostawił jeszcze
czas. Sam zaś skoncentrował się
na podjęciu misji Jana
i poprowadzeniu jej dalej,
zgonie z wolą Ojca Niebieskiego.
Wychowywał ludzi do wiary,
kształtował ich moralność, sam
będąc idealnym przykładem.
Złoczyńcy nie odpuścili. Dopadli
również Jezusa i Go zabili.
Jednakże misja Jana i Jezusa
została wypełniona,
a Jezus na dodatek
zmartwychwstał. Ziemskie zaś
losy wielu przeciwników okazały
się tragiczne. Imion wielu
z nich nawet nie znamy.
Tymczasem Jan i Jezus działają
dalej, czy się to komuś podoba,
czy nie.
Dzisiaj Jezus mówi do nas
wszystkich Polaków i w kraju, i
za granicą, i w Kościele, i w
polityce,
i w biznesie, po prostu, do
wszystkich – nawróćcie się,
żyjcie Ewangelią, albowiem czas
jest krótki, wieczność jest
wiecznością, a wy Polacy bogami
nie jesteście.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jak przejść z ziemi do nieba?
(Rdz 12, 1-4a; 2 Tm 1, 8b-10; Mt
17, 1-9)
Scena przemienienia Pana Jezusa
na Górze Tabor, jest jedną z
najbardziej fascynujących i
jednocześnie tajemniczych scen w
Ewangelii.
Próba opisania tego, co się
wtedy wydarzyło, napotyka
podstawowy
problem, a mianowicie, nasz
język jest zbyt ubogi, aby oddać
tę rzeczywistość.
Jezus zabiera z sobą na Górę Tabor uczniów,
którzy stanowili w gronie
dwunastu, można powiedzieć,
oddział do misji specjalnych. W
pewien sposób sami się do niego
zgłosili, albowiem chcieli
czegoś więcej i na to coś więcej
byli gotowi. Stając z Jezusem
oraz z Jego wybranymi, na górze
Tabor, która z natury rzeczy
jest pewnego rodzaju granicą
między niebem a ziemią,
dotknijmy prawdziwej granicy,
między tymi rzeczywistościami,
między tym, co ziemskie, a
tym, co Boskie. Przemieniony
Jezus ukazuje nam, że ta granica
między tym, co boskie, a tym, co
ludzkie przebiega w Nim. Jego
boska natura uzewnętrzniła się
przemianą tej ludzkiej, w
niczym jej nie naruszając.
Człowiek stworzony na wzór i
podobieństwo Boga, jak żadne
inne stworzenie może Nim
promieniować. Objawienie boskiej
natury Chrystusa zostało
podkreślone pojawieniem
się przy Nim Mojżesza i Eliasza. Bóg
przez tych obydwu mężów
dokonywał nadprzyrodzonych
znaków, natomiast wyjątkowe
spotkania Mojżesza z
Bogiem kończyły się przemianą
jego twarzy, która tak mocno
promieniowała boskim blaskiem,
że w spotkaniu z innymi ludźmi,
musiał ją zakrywać. Można więc
powiedzieć, że Bóg
zamanifestowanie swej boskości
dokonał, nie tylko przez
przemianę człowieczeństwa
Jezusa, ale może uczynić to
przez każdego człowieka, który
wejdzie z Nim we właściwą
relację.
Przemienienie Jezusa ma swój
wyjątkowy charakter. Jest
doświadczeniem dwóch
rzeczywistości, boskiej
i ludzkiej i ich
wzajemnej relacji, a
jednocześnie ukazuje granicę
między nimi, między niebem i
ziemią. Jest jeszcze trzeci
wymiar tego wydarzenia, dla nas
ludzi szczególnie ważny, a
mianowicie zaproszenie nas do
przekroczenia tej granicy, do
przejścia z tego, co ludzkie,
przemijające, do tego, co boskie
i wieczne. Ta droga
i ta brama jest
właśnie w Chrystusie, z
Chrystusem i przez Chrystusa.
Innej drogi i bramy nie ma i nie
będzie. Znamienne jest
objawienie się Trójcy
Przenajświętszej, tak jak to
było przy chrzcie Jezusa. Ducha
Świętego
na Górze Tabor,
symbolizuje obłok świetlany,
który osłonił wszystkich – a
z obłoku odezwał się głos:
To jest
mój Syn umiłowany, w którym mam
upodobanie, Jego słuchajcie!
Głos Ojca jest skierowany do uczniów, jest
skierowany do nas – Jego
słuchajcie! Pojawienie się
Mojżesza prawodawcy i Eliasza
proroka rozmawiających z Jezusem
nie jest tu przypadkowe. Wolą
Ojca Niebieskiego
jest to, aby prawo było interpretowane przez
Ewangelię – słowo oczekiwanego
Mesjasza.
Kiedy już schodzili z góry, Jezus do
całkowicie zszokowanych uczniów
wypowiada znamienne słowa:
Nie opowiadajcie nikomu o tym
widzeniu, aż Syn Człowieczy
zmartwychwstanie. Ten obraz
przemienienia dopełni się Jego
ludzkim przemienieniem na Górze
Oliwnej, Jego męką i Jego
zmartwychwstaniem. Wtedy dopiero
Jezus jako brama będzie otwarty, a Jego nauka
kompletna.
Jesteśmy w wyjątkowo dobrej
sytuacji. Mogę przyjąć Jezusa w Jego
bóstwie i Jego człowieczeństwie,
pod postacią chleba i wina w
Eucharystii. Mogę przejść z Nim
przez bramę, którą On sam jest,
idąc Jego drogę.
Po przeistoczeniu, a przed
Komunią św. wypowiadamy słowa
doksologii, które tę prawdę
znakomicie oddają: Przez
Chrystusa, z Chrystusem i w
Chrystusie, Tobie Boże, Ojcze
wszechmogący, w Jedności Ducha
Świętego wszelka cześć i chwała,
przez wszystkie wieki wieków.
Przyzwyczailiśmy się do tych słów i często
ich nie słyszymy,
przyzwyczailiśmy się do Komunii
św. i często
umyka nam świadomość, że brama do nieba jest
w nas, a jest nią Chrystus. I
tak się z Nim rozmijamy, a
wchodzimy w atrakcyjnie
wyglądające atrapy bram
budowane przez szatana. Skutek
tego jest taki, jak
to ktoś życiowo doświadczony powiedział:
zachwycony pięknymi widokami,
wyskoczyłem bez spadochronu.
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Zrób coś dla siebie!
(Rdz 2,7-9;3,1-7; Rz 5,12-19; Mt
4,1-11)
Wykorzystaj swoją wolność i weź
sprawy w swoje ręce. Wydaje się, że
taka jest istota szatańskiej
pokusy.
Może ona
przybierać różne formy, ale
wszystkie mają ten sam
mianownik. Szatan w ogrodzie
Eden, kusząc niewiastę, na
wstępie zapewnia, że nie będzie
kary za przestąpienie tego, co
Bóg powiedział. Następnie
ukazuje konkretny zysk takiego
postępowania:
Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie
owoc z tego drzewa, otworzą się
wam oczy i tak jak Bóg będziecie
znali dobro i zło. Wydaje się tu
kluczowym hebrajskie słowo
„jada”, które zostało w Biblii
przetłumaczone jako „poznanie”.
Zważywszy na szersze znaczenie
tego czasownika: „poznać coś”,
„zapanować nad czymś”, „opanować
coś”, możemy wejść głębiej w
istotę grzechu, a więc
człowiek został przekonany przez
szatana, że sam może
decydować, tak jak Bóg o tym, co
jest dobre, a co złe. Za
poprawnością takiej właśnie
interpretacji przemawia prosta
obserwacja ludzkich postaw,
wypowiadanych tez i
podejmowanych decyzji. My, byty
krótkoterminowe, obdarzeni przez
Stwórcę rozumem i wolną wolą,
zachowujemy się tak, że zamiast
poznawać Jego zamysł, sami
próbujemy, wbrew Niemu,
decydować o tym,
co jest dobre, a
co złe. Skutki takiej postawy są
zawsze dramatyczne, co nie
zmienia faktu, że ta głupota
nieustannie się rozszerza.
Dzisiaj Chrystus zaprasza nas na pustynię,
gdzie był kuszony przez diabła.
Ponieważ nie było tam świadków,
to co wiemy o tym wydarzeniu, wiemy od samego
Jezusa, który uznał je za ważne
dla każdego, kto chce być Jego
uczniem.
Szatan uzbroił się w trzy pokusy,
przygotowane po mistrzowsku i
uderzył nimi w Tego, którego
najbardziej się obawiał, Syna
Bożego. Owe trzy pokusy, a
mianowicie pokusa przemiany
kamieni w chleb, zyskania sławy
i osiągnięcia bogactwa, miały wspólny
mianownik – Jezu, zrób
coś dla siebie. Jeśli jesteś
Synem Bożym,
a jesteś głodnym, to zrób coś dla siebie i
wykorzystaj swoją władzę i
kamienie przemień w chleb; jeśli
jesteś Synem Bożym, to zrób coś
dla siebie i wypróbuj
skuteczność Bożych obietnic,
skocz z miejsca straceń, z
narożnika świątyni; jeśli jesteś
Synem Bożym, to zrób coś dla
siebie, masz przecież prawo do
wszystkich bogactw tego świata,
są do Twojej dyspozycji.
Diabeł nie wiedział, w jaki sposób Jezus
wypełni swoją misję. Myślał po
swojemu, chleb, sława i
pieniądze. Myślał może, że to na
te narzędzia budowania królestw
Jezus da się złapać, bo na to
łapią się ludzie, którzy
od Adama i Ewy począwszy, przede wszystkim
chcą coś dla siebie. Wtedy to
on, szatan ma nad nimi władzę,
albowiem wcześniej czy później
przed nim upadną.
Szatan z Jezusem przegrał. Chcę,
aby przegrał również ze mną.
Tak więc nic nie chcę dla
siebie. Wiem,
że kiedy wszystko dam Bogu,
wraz z Nim wszystko otrzymam!
Jezus pragnie zjednoczyć się ze mną w
modlitwie, abym temu pragnieniu
sprostał. Wyraził to znakomicie
św. Jan Chryzostom: Jeżeli Pan udzieli
komuś daru takiej modlitwy, ten
posiada nieprzebrane bogactwo
i pokarm niebieski nasycający duszę.
Kto skosztuje tego pokarmu, ten
zapłonie wiecznym pragnieniem
Boga jak najgorętszym ogniem,
który będzie trawił jego ducha
(Homilia 6, O
modlitwie).
Pomoże mi w tym post oraz znajomość słowa
Bożego, oraz zdecydowane pójście
za Chrystusem. Pomoże mi
w tym życie Jego logiką i ten radykalizm,
jaki On mi pokazał. I co
najważniejsze, On jest gotów
towarzyszyć
mi zawsze, a przede wszystkim wtedy, gdy zły
mnie kusi – I nie wódź nas
na pokuszenie, ale nas zbaw
ode złego. Amen
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Czy naprawdę jestem chrześcijaninem?
(Kpł 19, 1-2. 17-18; 1 Kor 3, 16-23;
Mt 5, 38-48)
Postawiono mi kiedyś, i to nie tak
dawno, zarzut, że nie umiem
przebaczać.
Można sobie wyobrazić wzburzenie
serca i umysłu, jakie te słowa
wywołały w pierwszym momencie. W
drugim zaś przerodziły się w głębszą
refleksję, przyznanie racji i
kolejny raz uświadomienie sobie, że
nad umiejętnością przebaczenia,
trzeba nam pracować całe życie, aby
nie tylko zwyczajnie darować, ale
nawet pokochać swojego
nieprzyjaciela.
W modlitwie, której nauczył nas Jezus,
Ojcze Nasz, wraz z Nim
zwracamy się do Ojca
Niebieskiego: Odpuść nam
nasze winy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom.
Ten, który odpuścił swoim
winowajcom, będąc Bogiem, uniżył
samego siebie i przyjął postać
człowieka, a będąc prawdziwym
człowiekiem, oddał swoje życie
za nas grzeszników, ma prawo i od nas wymagać
odpuszczenia naszym winowajcom.
To tylko z Nim możemy okazać
bezgraniczne miłosierdzie dla
człowieka, posunięte aż do
gotowości oddania za niego swego
życia, a jednocześnie zachować
„0” tolerancji dla czynionego
zła. Uzyskanie takiej
postawy i nieustanne pogłębianie
jej, domaga się od nas
codziennej czujności, jako że
moce ciemności, wykorzystają
każdą sposobną okazję,
aby nas w tym punkcie pokonać.
Warto tu zaznaczyć, że nie idzie tu o
zwyczajne przebaczenie, jakiego
uczy się w biznesie, mającym na
celu zachowanie potencjalnych
klientów. Tu idzie o prawdziwą
miłość nieprzyjaciół,
która jest ponad ludzkimi
emocjami, doczesnym zyskiem, a
ma na uwadze przede wszystkim,
zjednoczenie drugiego człowieka
z Bogiem.
Nasz Mistrz, Jezus Chrystus,
daje nam dzisiaj bardzo
konkretne wskazówki
na tej niewątpliwie
najtrudniejszej życiowej
ścieżce, weryfikującej całość
naszego wyznania wiary. I co
najważniejsze, na tej
prawdziwie ekstremalnej drodze
nie jest obok nas – JEST Z
NAMI!
Po pierwsze, trzeba nam wyjść
ponad zwyczajną sprawiedliwość,
polegającą na zbilansowaniu winy
i kary: Oko za oko i ząb za
ząb, zasady Kodeksu
Hammurabiego, mającej swoje
odbicie w Starym Testamencie
(por. Wj 21,24; Kpł 24,20; Pwt
19,21).
Po drugie, trzeba pokonać w
sobie własny honor: lecz
jeśli cię ktoś uderzy w prawy
policzek, nadstaw mu i drugi.
Uderzenie w prawy policzek przez
kogoś praworęcznego sugeruje
uderzenie zewnętrzną stroną
dłoni
i było
uważane jako szczególna
zniewaga.
Po trzecie, działać ponad
obowiązującym prawem:
Temu, kto chce prawować się z
tobą i wziąć twoją szatę, odstąp
i płaszcz. Komentatorzy tego
fragmentu zwracają uwagę, że
można było trafić do sądu za
kradzież tuniki, czyli spodniej
części garderoby ówczesnego
Żyda, ale nie za płaszcz, który
dawał ciepło.
Po czwarte ta hojność ma być
czymś naturalnym, stać się
nawykiem.
Jezus ujął to znakomicie
prostymi słowami: Zmusza cię
ktoś, żeby iść z nim tysiąc
kroków, idź dwa tysiące. Daj
temu, kto cię prosi, i nie
odwracaj się od tego, kto chce
pożyczyć od ciebie.
Znakomitym ewangelicznym przykładem takiej
miłości, która nie narusza
sprawiedliwości, może być
przypowieść o
Miłosiernym Ojcu. On to
przygarnął nawróconego syna,
mimo że ten utracił majątek, a
do drugiego, oburzonego takim
obrotem spraw, wychodzi, aby mu
wszystko wytłumaczyć i zachęcić
do udziału
w uczcie. Ojciec jednak nie ulega
zagniewanemu synowi i nie
zmienia swoich słusznych decyzji
(Łk 15, 11-32).
Taka miłość jest również w miłosiernym
Samarytaninie i w wielu tych,
którzy szczerze poszli za
Chrystusem.
W tekście Didache (I/II w.) czytamy:
„Błogosławcie tych, którzy
was przeklinają, módlcie się za
nieprzyjaciół, a nawet pośćcie
za prześladowców waszych. Jakaż
to bowiem zasługa, jeśli
miłujecie tych, którzy was
miłują? Czyż i poganie tego nie
czynią?”
Może warto u progu Wielkiego Postu
głębiej się nad tym zastanowić.
Ks. Lucjan Bielas
-
„Ani jedna jota…”
(Syr 15, 15-20; 1 Kor 2, 6-10; Mt 5,
17-37)
Już
w raju, szatan pod postacią węża,
stworzenia o oczach pozbawionych
powiek, jednocześnie wzbudzających
respekt dla jego inteligencji i lęk
przed śmiertelnym zagrożeniem,
zaoferował człowiekowi moralną
autonomię,
aby nie odczytywał prawa bożego,
lecz sam decydował o tym, co jest
dobre, a co jest złe (por Rdz 3,5).
Wysiłki szatana,
zmierzające do wplątania
człowieka do zmiany bożych
przykazań, trwają nieustannie i
tak będzie, aż do końca świata,
aż do ostatecznego pokonania go
przez Chrystusa. Jesteśmy w
tym szczęśliwym położeniu, że
jest z nami Chrystus, który
daje nam
gwarancję prawidłowego
odczytanie prawa bożego, a
jednocześnie darzy nas siłą,
abyśmy mogli zgodnie z Jego
wolą podejmować nasze życiowe
decyzje. Będąc prawdziwym
Bogiem, Jezus potwierdza prawo,
które sam ustanowił, natomiast
jako prawdziwy człowiek,
wyjaśnia je nam i sam daje
przykład jego realizacji. Jak
sam zaznaczył:
Nie sądźcie, że
przyszedłem znieść Prawo albo
Proroków. Nie przyszedłem
znieść, ale wypełnić.
To, co
charakteryzuje Chrystusa w jego
nauce o przykazaniach, to
jedność motywacji, myśli i
działania. Ta jedność
była obca zarówno ówczesnym
uczonym w Piśmie, jak i wielu
współczesnym interpretatorom.
Bałagan w działaniu ma swój
początek w głowie i sercu
człowieka. Zabójstwo ma swój
początek w gniewie, w
nieprawomocnym osądzaniu
człowieka, w nazwaniu go
idiotą (raka), czy bezbożnikiem.
To przecież tylko Bóg, mając
pełną bazę danych o nas, może
wydawać sądy. Cudzołóstwo
zaczyna się od bałaganu w głowie
polegającym na tym, że pożądanie
jest dopuszczone do dominacji
nad pięknem. Bałagan ten
znajduje swój
wyraz w
spojrzeniu, a później to
wszystko biegnie już szybko.
Wyłupane oko, odcięta ręka, to
znaki radykalnej postawy wobec
pokus w tej
przestrzeni naszego życia. Wymóg
jest duży, ale przecież to On
jest z nami i to nie w roli
obserwatora i sędziego jak na
meczu piłki nożnej. Ta Jego
obecność i dar Ducha Świętego,
pozwala Mu na przywrócenie
pierwotnego rozumienia
nierozerwalności małżeństwa
poprawnie, a nie jako cudzołożne
zawartego (konkubinat). To z
kolei wiąże się ściśle z
odpowiedzialnością za słowo, co
właśnie w małżeństwie jest
absolutnie kluczowe.
Tymczasem diabeł
działa. Jest przebiegły,
inteligentny i śmiertelnie
niebezpieczny.
Potrafi wejść na drogę
synodalną, przywdziać sutannę i
posługiwać się odpowiednio
przykrojonymi tekstami Pisma
Świętego. Nie raz staje
się obrońcą praw człowieka,
działa
w polityce na
wszystkich możliwych szczeblach.
Prowadzi większe i mniejsze
biznesy, działa na uczelniach i
w mediach. Występuje podczas
rozpraw sądowych, uwielbia te
rozwodowe, ubiera się togę, może
posłużyć się pieczątką eksperta
lub biegłego. Uwielbia być w
opinii publicznej podbudowywanej
ekspertyzami współczesnych
naukowców, propagowanych przez
dobrych dziennikarzy. Jego
ulubione słowa to: „dziś” i
„wszyscy”. Posługuje się
nimi po mistrzowsku, we
wszystkich możliwych wariantach,
czyniąc w umysłach
bezkrytycznych nie lada
spustoszenie. Diabeł jest
wszędzie, jest również i przy
mnie nawet wtedy, gdy jestem
sam i biję
się z własnymi
myślami i szepce mi do ucha:
„zrób to po swojemu, tak jak
tobie będzie wygodniej i nie
przejmuj się Panem Bogiem, On ma
inne rzeczy na głowie, a poza
tym przecież mówi ci, że jest
Miłosierny”.
Wiedząc o tym,
tym bardziej proszę Jezusa
o Jego obecność, o światło Jego
Ducha w moim umyśle i w moim
sercu, aby ani jedna jota, ani
jedna kreska jego
przykazań nie była przez mnie
zmieniona.
Ks. Lucjan Bielas
-
Jak wpływać na
Pana Boga?
(Iż 58, 7-10;
1 Kor 2, 1-5; Mt 5, 13-16)
Wydaje
się, że to pytanie jest
nielogiczne, że jest sprzeczne z
istotą Boga.
Czy jednak na pewno?
Wielu spośród
nas ma pretensje do Najwyższego,
że ich nie wysłuchał, że
zostawił ich samych, wtedy kiedy
Go bardzo
potrzebowali, że
nie widział, że nie słyszał, że
był złośliwy, albowiem dopuścił
dokładnie coś przeciwnego do
tego,
o co był
proszony.
Tymczasem
dzisiaj sam Pan Bóg przez
proroka Izajasza mówi o
skutecznym sposobie wpływania na
Jego wolę: - Wtedy
zawołasz, a
Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a
On rzeknie: „Oto jestem!”
Jaki więc jest warunek
skuteczności naszych próśb?
Izajasz daje
prostą odpowiedź:
Sprawiedliwość twoja poprzedzać
cię będzie, chwała Pańska iść
będzie za tobą.
Prorok wyjaśnia
ową sprawiedliwość:
Dziel swój chleb z głodnym, do
domu wprowadź biednych tułaczy,
nagiego, którego
ujrzysz, przyodziej i nie
odwracaj się od współziomków.
Prośby sprawiedliwych, którzy
nie tylko o sprawiedliwości
mówią,
lecz nią żyją, będą
wysłuchane. Prawdziwie
sprawiedliwy, nawet jeśli by mu
się wydawało, że Bóg zarządził
inaczej, rozezna
zamiar Stwórcy, albowiem już
swoim postępowaniem, różniącym
się od logiki tego świata,
wszedł w głębokie z Nim
porozumienie. Jest to postawa
samego Chrystusa zjednoczonego z
wolą Ojca i widzącego prawdziwy
cel i zamysł Bożej miłości.
Tak żyjący człowiek nie
przypisuje sobie zasług, lecz
zajaśnieje chwałą Boga.
Poza tym wszechmogący i
wszechwiedzący Bóg, odwiecznie
zna i odwiecznie uwzględnia,
nasze postawy i nasze prośby.
Nasz, nazwijmy
to – wpływ na Jego wolę, nic z
Jego boskości ująć nie może.
Jezus Chrystus działa
dokładnie w tej logice,
a ponieważ jest wcielonym
Synem Najwyższego, który
zamieszkał pośród nas,
i daje nam nie tylko przykład,
daje naszym prośbom i działaniom
jeszcze większą skuteczność, ale
też i większą odpowiedzialność.
Tak więc zaraz po kazaniu na
Górze Błogosławieństw, w którym
zachęcił uczniów do gruntownej
przemiany życiowej postawy
i płynącej z niej skuteczności
w relacji z Bogiem, Jezus mówi o
odpowiedzialności uczniów.
Wy jesteście solą ziemi.
Wy jesteście światłem świata.
Miasto położone na górze.
Lampą
na
świeczniku, aby świeciła
wszystkim, którzy są w domu.
Soli, dodaje się
niewiele, światło świata, to nie
jego pożar, miasto na górze jest
widoczne, ale nie jest to
metropolia, światło
na świeczniku
to nie ognisko.
Chrystus wie, że Jego drogą
pójdzie niewielu, dla wielu.
Sprawiedliwość i przejrzystość
ich życia
będzie wypraszała nadprzyrodzone
łaski, ale nie dla ich chwały,
lecz dla chwały Ojca
Niebieskiego.
Nie można być
zachwyconym powołaniem do tej
elity, zapominając o
przestrodze Pana:
Lecz jeśli sól utraci swój smak,
czymże
ją
posolić? Na nic się już nie
przyda, chyba na wyrzucenie i
podeptanie przez ludzi.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Cel i koniec
(So 2, 3; 3, 12-13; 1 Kor 1,
26-31; Mt 5, 1-12a)
Quidquid agis, prudenter agas et
respice finem, to znany cytat
nieznanego autora zapisany w
Gesta Romanorum
(Czyny Rzymian), a znaczy
dosłownie, cokolwiek czynisz,
czyń roztropnie i przewiduj
koniec. Ten cytat z terminem
koniec rozumianym jako
śmierć,
a więc
pamiętaj o śmierci,
dobrze wpisywał się w
średniowieczną teorię i praktykę
refleksji nad śmiertelnością i
marnością ziemskiego
życia. Czasy pełne wojen i
zaraz, wybitnie takiej właśnie
interpretacji sprzyjały –
cokolwiek robisz, rób to z
rozsądkiem
i pamiętaj,
że umrzesz.
Wiktor Frankl, twórca logo terapii, zwrócił
uwagę, że wymowa tego zdania
jest o wiele głębsza, niż by się
na pierwszy rzut oka wydawało, a
mianowicie, łaciński termin
„finis” ma podwójne znaczenie –
„koniec” i „cel”. Dopiero
świadomość końca i celu nadaje
naszemu działaniu właściwy sens.
Tak więc nie tylko mamy być
świadomi końca, śmierci, ale
również, a może przede
wszystkim, celu. Ta właśnie
świadomość, znacznie ułatwia nam
zachowanie roztropności w
działaniu.
Dlatego też Jezus Chrystus już na początku
swojej publicznej działalność,
dał uczniom, jasną wykładnię
celu oraz wynikających
z dążenia do niego działań, wykładnię zwaną
Osiem Błogosławieństw.
Różnią się one od wszystkich
innych mądrych życiowych porad
krążących w rezerwuarze ludzkiej
wiedzy, przede wszystkim tym, że
nie są to rady jakiegoś mędrca,
wygłoszone w nauczycielskim
uniesieniu, lecz są to
rady
Jezusa Chrystusa, wcielonego
Boga, który nie tylko je
daje, ale jest proaktywnym
towarzyszem ich wdrażania.
Dzisiaj, po tylu wiekach możemy
tę ich inność wynikającą z Jego
obecności z pokorą potwierdzić.
Wszystkie te rady zaczynają się od słowa
błogosławieni –
czyli szczęśliwi,
umiłowani przez Boga miłością,
która nie ma granic
i końca.
Jezus deklaruje, że jest ze mną, kiedy w tym,
co doczesne, nie pokładam
nadziei.
Jest ze mną, kiedy w problemie widzę
szansę.
Jest ze mną, kiedy chcę słuchać.
Jest ze mną, kiedy zachowuję sprawiedliwość,
tam, gdzie jej nie ma.
Jest ze mną, kiedy widzę ludzką biedę i
próbuję jej zaradzić.
Jest ze mną, kiedy moje zamiary są czyste.
Jest ze mną, kiedy staram się innych rozumieć
i dążę do porozumienia z nimi.
Jest ze mną, kiedy świat mnie odrzuca ze
względu na to, że właśnie On –
Jezus, jest ze mną.
Tylko działanie zgodne z logiką Jezusa i wraz
z Jezusem, nadaje mojemu życiu
sens i prowadzi do celu: Cieszcie
się i radujcie, albowiem wielka
jest wasza nagroda w niebie.
Postawiłem sobie pytanie: czy jest w
Piśmie Świętym jakiś tekst,
który ilustrowałby skutek
takiego życia człowieka w
zjednoczeniu
z Chrystusem? Nasuwa mi się tekst św.
Pawła z Listu do Koryntian:
Gdybym mówił językami ludzi i
aniołów, a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar
prorokowania i znał wszystkie
tajemnice, i posiadał wszelką
wiedzę, i wszelką [możliwą]
wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał, byłbym
niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę
całą majętność moją, a ciało
wystawił na spalenie, lecz
miłości bym nie miał, nic bym
nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa
jest. Miłość nie zazdrości, nie
szuka poklasku, nie unosi się
pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego, nie unosi się
gniewem, nie pamięta złego;
nie cieszy się z
niesprawiedliwości, lecz
współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi, wszystkiemu
wierzy, we wszystkim pokłada
nadzieję, wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje
(1Kor 13, 1-8).
Świadomi tego wszystkiego, jeszcze bardziej
otwieramy się dzisiaj na słowa
Chrystusa: Błogosławieni
jesteście, gdy wam urągają
i prześladują was i gdy z mego powodu
mówią kłamliwie wszystko złe o
was. Cieszcie się i radujcie,
albowiem wielka jest wasza
nagroda w niebie.Chrystus
= Miłość
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Natychmiast
(Iz 8, 23b – 9, 3; 1 Kor 1, 10-13. 17; Mt 4,
12-23)
Kontynuując dzieło uwięzionego
Jana, Jezus zmienił sposób
działania.
Jan był zawiązany z wodami
Jordanu, gdzie nauczał
lud,
a nawracającym się udzielał
chrztu. Zapowiadany przez niego
Jezus, który miał chrzcić Duchem
Świętym, zgodnie z mesjańską
zapowiedzią proroka Izajasza,
ruszył w drogę, aby dotrzeć do
żyjących w ciemności ze światłem
nowej nauki radykalnie
przemieniającej życie
współczesnych i przyszły świat.
Swą naukę Jezus nazwał „dobrą
nowiną”. Termin ten, w
języku łacińskim –
„evangelia”, był w
czasach Jezusa Chrystusa używany
przez cesarzy rzymskich w ich
obwieszczeniach, niezależnie od
ogłaszanej treści. W świecie
Imperium Rzymskiego, w którym
władza cesarska, po reformach
Oktawiana Augusta, została
znacznie wzmocniona, a kult
ducha opiekuńczego władcy, zwany
geniuszem, nadał jej boski rys,
Jezus Chrystus, cieśla z
Nazaretu wyrusza w drogę ze
swoją Ewangelią. Po ludzku, bez
szans, ale z perspektywy jego –
Syna Bożego, sprawa wygląda
zupełnie inaczej. To On jest
prawdziwym królem i władcą,
dysponującym boską mocą, a nie
tylko zastępami legionów i
sprawną administracją. To On
jest wszechmogącym,
nieśmiertelnym Bogiem, który na
ziemi buduje królestwo prawdy
mające swój wymiar wieczny. Tego
senat rzymski swoim władcom,
mimo szczerych chęci i dzielnych
wysiłków, zaoferować nie mógł.
To tylko Jezus Chrystus ma prawo
powiedzieć światu, że przyniósł
dla niego DOBRĄ NOWINĘ, która jest deklaracją prawdziwej miłości
Boga do człowieka, a nie
polityczną retoryką doczesnego
władcy. Gdziekolwiek Jezus
Chrystus się pojawia, Jego boska
wszechmoc i nieskończona miłość
wychodzi naprzeciw wszelkiej
ludzkiej biedzie i tej duchowej
i cielesnej. Jest to prawdziwe
całościowe uzdrowienie
człowieka, który jest gotowy na
spotkanie z Bogiem. Te spotkania
z Jezusem i te cudowne przemiany
nie mają tylko i wyłącznie
doczesnego charakteru, lecz
otwierają człowieka na
wieczność, którą tylko Bóg może
zagwarantować.
Jest to fantastyczne, że budowa
najwspanialszego i siłą faktu
nieprzemijającego królestwa,
dokonuje się na ludzkich
drogach. To właśnie na nich,
człowiek spotyka nieustannie
wędrującego Jezusa Chrystusa,
który nie tylko ciągle po nich
chodzi, ale również
naucza i uzdrawia i tak krok po
kroku zdobywa świat.
Jak więc zachować się w
spotkaniu z Chrystusem, aby się
z Nim nie rozminąć? Jak zachować
się, aby będąc człowiekiem, nie
rozminąć się z Bogiem; będąc
śmiertelnym, nie wzgardzić
Wiecznym; będąc słabym nie
przejść obojętnie wobec
Wszechmocnego; będąc spragnionym
miłości nie zauważyć jej Źródła?
Dzisiejsza ewangeliczna opowieść o powołaniu
Szymona i jego towarzyszy
rybaków na uczniów zawiera
właściwą odpowiedź. Otóż ci
dawni uczniowie Jana, na
zaproszenie Jezusa, wiedząc, kim
jest, natychmiast zostawili
wszystko i poszli za Nim. Nie w
tym, co robili do tej pory, ale
w Nim położyli całą swoją
nadzieję. Kluczowe jest słowo
NATYCHMIAST. Trzeba
wiedzieć, co natychmiast muszę
zostawić i co natychmiast muszę
wybrać. Tam, gdzie jest
spotkanie z Jezusem, ociąganie
się jest dużą nieroztropnością.
Co zyskujemy?
Ostatnio świat obiegło jedno zdanie
wypowiedziane jako ostatnie,
przez umierającego
Benedykta XVI: Panie ja
Ciebie kocham. Jasne
połączenie się umierającego
Papieża z Szymonem Piotrem,
który odpowiada Jezusowi na
pytanie: -
czy kochasz Mnie?
(J 21,17) Oni dawali Jezusowi tę odpowiedź
przez całe swoje życie.
To tak właśnie działa królestwo Boże,
królestwo serc, umysłów
doświadczających miłości Boga i
dających jasną odpowiedź,
życiem, śmiercią i uwielbieniem
w wieczności. W tę odpowiedź
jest przedziwnie wpisane –
NATYCHMIAST!
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Chrzest – obrzęd,
czy misterium?
(Iz 49, 3. 5-6; 1 Kor 1, 1-3; J 1, 29-34)
Dzisiaj św. Jan Chrzciciel wyjawia
nam swoją najgłębszą tajemnicę
dotyczącą jego wyjątkowej relacji z
Bogiem. Właśnie ta relacja nadała misji
jego życia wyjątkowe i ponadczasowe
znaczenie. Warto więc przytoczyć
jego słowa: Ten, który mnie
posłał, abym chrzcił wodą,
powiedział do mnie: „Ten, nad którym
ujrzysz Ducha zstępującego i
spoczywającego na Nim, jest Tym,
który chrzci Duchem Świętym”. Ja to
ujrzałem i daję świadectwo, że On
jest Synem Bożym". Tak więc Jan
w swym osobistym doświadczeniu Boga
poznał Go jako Trójjedynego.
Wykonując polecenie Ojca i wskazując
Syna, nad którym spoczął Duch
Święty, ukazuje również i nam tę
najważniejszą tajemnicę, w którą
wprowadzi nas Chrystus przez swój
chrzest w Imię Ojca i Syna i Ducha
Świętego. Uczestniczenie
przez wiarę w życiu samego
Boga, w ten niepojęty rozumem
ludzkim „wir” miłości między Ojcem,
Synem i Duchem Świętym, jest
dla nas nową formą życia na
ziemi, życia, które nie kończy się
śmiercią. Przekaz tej wiary i
chrzest Chrystusowy, to jest klucz
do prawdziwego szczęścia człowieka,
które nie tylko jest wieczne, ale i
ludzkiej doczesności nadaje właściwy
sens. W takim znaczeniu możemy mówić
o nowym narodzeniu człowieka,
o jego nowym życiu w rodzinie Boga.
Jest to sformułowanie dalekie od
frazesu.
Funkcjonująca od starożytności
chrześcijańskiej praktyka chrztu
dzieci mających wierzących
rodziców jest wyrazem głębokiej
odpowiedzialności za życie
człowieka w całym tego słowa
znaczeniu. Z jak wielkim
szacunkiem myślimy, patrząc na
swoje życie o tych, którzy nie
tylko przedstawili nas do
chrztu, ale zadbali o to, aby to
nowe życie w nas wzrastało. Ta
postawa rodziców pomogła nam z
całą świadomością i wolnością
wziąć odpowiedzialność za to
nasze nowe życie, a także i za
tych których nam Bóg postawił na
drodze.
Wyzwania dzisiaj są duże. Już kilkadziesiąt
lat temu Sługa Boży bp Jan
Pietraszko stwierdził, że
zasadniczy problem tkwi tym, że:
chrześcijańscy rodzice
patrzą na chrzest jak na obrzęd,
który trzeba możliwie
przyzwoicie i wystawnie
urządzić, a tymczasem we chrzcie
rodzi się nowe życie, którego
oni nie dostrzegają, nie
respektują, nie wyciągają z tego
zdarzenia żadnych konsekwencji.
Dalej Sługa Boży zauważa, że w bardzo wielu
wypadkach tego narodzenia się
przez chrzest nowego człowieka
dla Boga: krąg
otaczających go wierzących ludzi
nie zauważa /…/jakby wyrzucając
je z całym spokojem i
obojętnością poza próg własnej
troski
i opieki, nie dając mu możliwości
rozwoju do dojrzałości
wyznaczonej przez Boga.
Zdaniem Biskupa ścierają się dwie wizje
chrztu, - chrzest potraktowany
jako obrzęd, który się
organizuje i odhacza i chrzest
przeżyty jako misterium, w
którym ktoś w imieniu Boga mówi
do dziecka: ty jesteś mój
i będziesz żył. Tylko
takie podejście do chrztu – jako
misterium jest wypełnieniem woli
Boga i ma sens.
Sługa Boży kończąc swoje wystąpienie, wzywał
szeroko rozumiany Kościół do
refleksji i rachunku sumienia.
Od tamtego kazania, od tamtej analizy i
zachęt, minęło ponad 40 lat.
Ks.
Lucjan Bielas
-
-
Klucz, którego
wielu nie rozumie, albo wręcz go
nie chce
(Iz 42, 1-4. 6-7; Dz 10, 34-38; Mt 3, 13-17)
Opisane w dzisiejszej Ewangelii
wydarzenie nad Jordanem, to
jeden z zasadniczych momentów
misji Jezusa Chrystusa. Jezus wie, kim
jest – wie, że jest prawdziwym
Bogiem, który z miłości do
człowieka stał się prawdziwym
człowiekiem, który od swego
poczęcia w łonie Maryi, wzrastał
i wrastał w ludzką społeczność.
Sam wolny od grzechu żył pośród
grzechem zniewolonych, aby nie
tylko przywrócić im wolność, ale
też, bycia wolnym ich nauczyć.
To właśnie jest ten moment,
kiedy następuje otwarcie nowego
etapu Jezusowej misji jako
Mesjasza.
On to wchodząc w wody Jordanu,
prosi swojego krewnego,
przyjaciela i największego z
proroków, Jana Chrzciciela o
chrzest. Jest jednocześnie
otoczony grzesznikami, którzy
różnili się od pozostałych
uwikłanych w zło tym, że
widzieli swój grzech i chcieli
wykorzystać daną im przez Boga
szansę, aby z nim zerwać. Jezus
jednoczy się z grzesznikami
przez wodę, która
symbolizuje obmycie z grzechu.
Woda, bez obecności Jezusa i
Jego odkupieńczej Krwi, byłaby
jedynie pustym znakiem i
zewnętrznym wyrazem pobożnego
życzenia. Dzięki Niemu woda
chrztu nabrała wartości nie
tylko wtedy w Jordanie, ale po
wsze czasy, aż do skończenia
świata.
Wtedy jedynie dwóch ludzi było
tego świadomych – Jezus i Jan.
Nad Jezusem otwarły się
niebiosa i doświadczył w swej
ludzkiej postaci zjednoczenia z
pozostałymi Osobami Trójcy
Przenajświętszej. Doświadcza
zjednoczenia z Duchem Świętym,
którego rzeczywistości ludzki
język nie jest w stanie opisać.
Dlatego Ewangelista, mówiąc o
Jego zstąpieniu, używa
jedynie porównania
jak gołębica. Natomiast
Ojciec Niebieski przemówił
nie tylko do Syna, ale przede
wszystkim przemawia do nas:
Ten jest mój Syn umiłowany, w
którym mam upodobanie.
To doświadczenie Nieba nad
wodami Jordanu było niewątpliwie
dla Jezusa bardzo ważne i można
powiedzieć, stanowiło
cudowne
przygotowanie do zwycięskiego
zderzenia na pustyni z tym,
który jest władcą ciemności.
Podobnego wsparcia dozna
Jezus na
Górze Przemieniania, przed
modlitwą w Ogrodzie Oliwnym
rozpoczynającą Jego mękę. Warto
pamiętać o tym,
że
wsparcia z
nieba są
dawane każdemu na miarę
napotykanych wyzwań i otwartości
jego serca.
To doświadczenie nad wodami
Jordanu było bardzo ważne dla
Jana.
Było potwierdzeniem Jego misji i
jego relacji do Jezusa
i do Jego dzieła. Jan wie, że to
Jezus chrzcić będzie
Duchem Świętym, i to ten właśnie
Jego chrzest będzie dla
grzeszników
kluczem do nieba.
To doświadczenie nad wodami
Jordanu wtedy jest ważne dla
mnie dzisiaj. Stawiam sobie
pytania:
- Czy mam świadomość, że będąc śmiertelnym
grzesznikiem, przez fakt, że
jestem ochrzczony, posiadam
klucz do szczęśliwej wieczności?
- Czy był taki moment w moim życiu, że
ucieszyłem się z tego, że
rodzice dali mi klucz do nieba i
pokazali, jak on działa?
- Co mam do powiedzenia tym, którzy nie
rozumieją znaczenia tego klucza
do Domu Ojca Niebieskiego?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Kolejny Mędrzec
przybył do Jezusa
-
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
-
Kim byli owi ewangeliczni Mędrcy
szukający Mesjasza?
Czy byli kapłanami Zaratustry?
Czy byli astrologami? Czy mieli
kontakty z diasporą żydowską,
która przecież pozostała w
Persji po zdobyciu Babilonu
przez Cyrusa II w roku 538
p.n.e.? Takich i podobnych pytań
jest wiele i pewnie pozostaną
bez jednoznacznej odpowiedzi.
Zapewne jednak, dla istoty
ewangelicznego przekazu, nie są
one aż tak ważne. Faktem jest,
że Mędrcy ze Wschodu przeszli
dosłownie i w przenośni, bardzo
daleką drogę. Trudno
spierać się z faktem, że to, co
zrobili, roztropność, jaką się
wykazali, decyzje, jakie
podejmowali i rozeznanie Celu
swojej wędrówki, dalece
przekraczało ludzkie możliwości.
-
Dzisiaj Kościół w uroczystość
Epifanii, czyli Objawienia
Pańskiego, wraz z Mędrcami ze
Wschodu, oddaje Jezusowi cześć
jako Zbawicielowi całego świata.
Również dzisiaj w dzień Epifanii
roku 2023, Kościół dziękuje
Bogu za kolejnego Mędrca, który
osiągnął cel swojej wędrówki.
Dziękujemy Bogu za
papieża Benedykta XVI,
jednego z najwybitniejszych
teologów w dziejach Kościoła,
którego pogrzeb, nie
przypadkowo, wypadł właśnie w
przededniu Epifanii.
Dzięki temu, że zmarły Papież
zostawił szczery i zwięzły opis
swojej drogi do Jezusa, szerokie
masy wiernych i niewiernych,
mają wgląd w kluczowe punkty
jego wędrówki. Tym samym
pokazał, że droga mędrców jest
otwarta dla każdego człowieka
uczciwie szukającego prawdy o
Bogu i sobie samym.
-
Duchowy testament Benedykta XVI jest wspaniałym
podziękowaniem Mędrca, który
dotarł do celu swej życiowej
drogi. Przede wszystkim Benedykt
dziękuje Bogu,
dawcy wszelkiego dobrego daru,
który dał mi życie i prowadził
mnie przez różne chwile zamętu.
-
Tak to zwykle jest, że mędrzec z domu
wychodzi i do domu wraca,
dlatego też Papież dziękuje
swoim rodzicom za to, że
dali mu życie i dom – który
jak jasne światło rozświetla
wszystkie moje dni do dziś.
-
Dalej stanowczo stwierdza, że: Jasna
wiara mojego ojca nauczyła nas,
dzieci, wierzyć i jako
drogowskaz stała zawsze mocno
pośród wszystkich moich
osiągnięć naukowych. Matka
zaś znakomicie przekładała swą
pobożność na: głębokie
oddanie i wielka dobroć,
które jak określił Papież: są
dziedzictwem, za które nie mogę
jej wystarczająco podziękować.
-
Dom rodzinny stanowiło również
rodzeństwo, któremu
Benedykt zawdzięcza bardzo
wiele: Moja siostra przez
dziesiątki lat pomagała mi
bezinteresownie i z czułą
troską; mój brat
jasnością swoich sądów,
energiczną stanowczością i
pogodą ducha zawsze torował mi
drogę; bez tego ciągłego
poprzedzania i towarzyszenia mi
nie mógłbym znaleźć właściwej
drogi.
-
Nie sposób przecenić wkład
Benedykta XVI w naukę. Jego
wielkość mierzymy nie tylko
ponadprzeciętną wiedzą, ale
przede wszystkim pokorą
intelektu.
Świadczą o tym słowa, co do
których szczerości nie można
wątpić: Widziałem i widzę,
jak z plątaniny hipotez
wyłaniała się i znów wyłania
rozumność wiary. Jezus Chrystus
jest naprawdę drogą, prawdą i
życiem - a Kościół, ze
wszystkimi swoimi
niedoskonałościami, jest
naprawdę Jego ciałem.
-
Duchowy testament Benedykta XVI
rzuca mi nowe światło na Mędrców
ze Wschodu. Powstały nowe
pytania, których nigdy wcześniej
sobie nie stawiałem:
-
- Jakie były ich domy rodzinne, z których
wyruszyli w życie?
-
- Jaka była wiara i miłość ich rodziców i ich
rodzeństwa?
-
- Jakie mieli doświadczenie religijne w swoim
dzieciństwie skoro, kiedy
gwiazda przyprowadziła ich do
celu długiej wędrówki, oni:
weszli do domu i zobaczyli
Dziecię z Matką Jego, Maryją;
upadli na twarz i oddali Mu
pokłon?
-
- Co mieli w swych sercach i umysłach, że
doświadczywszy tej ludzkiej
relacji między Matką a
Dzieckiem, odkryli w niej
obecności samego Boga?
-
A ponieważ tak już jest, że jako istoty
rozumne wszyscy bierzemy udział
w wędrówce ewangelicznych
Mędrców, wszystkie
-
postawione pytania, odnoszę się do każdego
z nas.
-
- Czy mam odwagę na nie
odpowiedzieć?
-
-
Ks. Lucjan Bielas
|